W pierwszej chwili, na widok Saulo, który rzeczywiście popisał się świetną rymowanką, aż wstał i mu przyklasnął. Spodziewał się, że od tego momentu powinno już im iść tylko lepiej. Jak już obaj zdążyli się przełamać, co pierwszemu przyszło już w pierwszej chwili i ot tak, a drugiego najwidoczniej kosztowało kawał zdrowia, to co teraz mogło niby pójść nie tak? Ano niestety jednak mogło.
- No i o to, kurwa, chodzi, zajebiście! - zaśmiał się dumnie, dodatkowo kibicując przebojowej melodeklamacji Meksykańca. Nie potrzebował wiele czasu, by dodać coś od siebie, gdy towarzyszowi urwała się myśl. Właściwie to trochę chyba również urwał mu się film, jednak początkowo umknęło to uwadze Leitera.
- Srebrny Kieł na swojej łodzi, Znaczy, kurwa, no na statku, Załogę i majtków głodzi... ej, co Ty, kurwa, robisz?! - mniej więcej w połowie zorientował się, że skoro Saulo w sumie leży na podłodze, to coś może być z nim nie tak. Vin zebrał się w sobie, kopnął swoje krzesło do tyłu, po czym zatoczył się gdzieś w drodze do drugiego końca stolika i stracił równowagę. Próbując się ratować, złapał się jakiejś półki z alkohololem, która sama ledwo się trzymała na swoim miejscu i pierdolnęła, wraz z zawartością pod jego naporem. Wylądował na podłodze wśród rozbitego szkła i zabójczego zapachu czystej oraz jakichś kurwa pomyj, które w tych rejonach nazywano piwem.
- Jaa pieerdolee. - zawył przeraźliwie, choć raczej z żalu, niż bólu. Narobił szkód, alkohol się marnował, ciuchy do wymiany, wszystko chuj. Szczęśliwie, jego partner do picia, latynoski najebus
#1 wstał na powrót o własnych siłach, więc nie potrzebował wsparcia zdruzgotanego najebusa
#2. Impreza najwyraźniej rozkręcała się w najlepsze, co?
Albo i nie. Leiter obudził się z potwornym kacem, na lepiącej się i śmierdzącej, jak diabli podłodze. Gdy otworzył oczy, ujrzał Saulo w prawdopodobnie jeszcze gorszym stanie. Latynos niby ledwo powstał z martwych, a już ponownie zaliczył zgon. Elegancko. Vin, pomimo, że kręciło mu się w głowie, a żołądek usiłował wywrócić się do góry nogami wraz z zawartością, postanowił podnieść się i względnie zacząć funkcjonować. Po osiągnięciu priorytetowego celu, sprawdził puls u Meksykańca i odetchnął. Gdy jednak przypomniał sobie, gdzie się znajdują, jakich narobili szkód i co tu się teraz działo, to z nerwów prawie wytrzeźwiał. Usłyszał czyjeś kroki na schodach prowadzących do piwnicy. Musiał podjąć się ryzyka naciągnięcia nieco zasad swojej magii, aby ratować tyłki obu nieudolnych pijusów. Sięgnął po sombrero, jakąś butelkę piwa, która jeszcze się ostała po ich wybrykach, następnie chwycił Saulo pod pachę i teleportował się wraz z nim przed drzwi knajpy. Tam go też zostawił - posadził na ławce pod ścianą, piwo postawił obok, na głowę włożył mu kapelusz, coby nikt szybko nie przyglądał się tej bladozielonej, zachlanej mordzie. W tej pozycji mógł zyskać trochę czasu na dojście do siebie. A Leiter - migiem przebrał ciuchy, przeglądając się w oknie lokalu, zrzucił z ciała lepiącą się, fuj, szklaną osłonę i właściwie był gotów do drogi, może poza zapadniętymi oczami, helikopterem między skroniami, żołądkiem, który nie pozwalał na gwałtowne ruchy i jeszcze kilkoma przykrymi objawami. No dobra, trochę tego było, a do gotowości w rzeczywistości było mu zdecydowanie daleko. I potrzebował prysznica, bo by sobie nie wybaczył, gdyby bez zażycia kąpieli kontynuował teraz podróż.
z/t, Saulo najbany siedzi pod knajpą, w piwnicy stał się w sumie jakiś meksyk, ale finalnie żodyn nie ma przypału :3