I've never seen a decent person among those who say they're going to save the world while forsaking the people around them. Those types of men are always so intoxicated by thier own hollow dreams that they call every little thing in front of them trivial.
FAIRY TAIL PATH MAGICIAN
Radosna Kolacja w Ciepełku gildii Lamia Scale - Page 2
Temat: Radosna Kolacja w Ciepełku gildii Lamia Scale Sob Lis 07 2015, 20:42
First topic message reminder :
Spora stodoła, którą niedawno odbudowali członkowe Lamii, została im teraz użyczona do zabawy. Miejscowi ze względu na sympatię, którą darzyli magów, pożyczyli im spory, okrągły stół, przy którym z pewnością znalazłoby się miejsce dla każdego Lamijczyka przychodzącego tu w tę zimną noc. W środku panowało przemiłe ciepło. Ktoś widocznie zadbał, żeby było tu jakoś bardziej przyjemnie. Nawet na tyłach stodoły udało się zorganizować jakąś całkiem porządną kuchnię! Ci sąsiedzi to jednak był skarb! Całość pomieszczenia oświetlana była niewielkimi, złotawymi lacrymami. Miało się wrażenie ogólnej przytulności.
Klauth, owinięty w ciemne ubrania, starał się uchronić przed lacrymowym światłem. Mimo tego w jego oczach można było dostrzec wyczekiwanie.
- Pace dobrze mówi, polać mu - powiedział wesoło mistrz, obserwując wesołą gromadkę powstrzymującą indyka przed ucieczką. Jedynym prawdziwym poszkodowanym był w tej sytuacji Marco, który pochlipywał chyba teraz gdzieś w kuchni, zrozpaczony z powodu niemożności pochwycenia zwierzęcia i zrobienia z niego rosołu. Tymczasem Klauth postanowił odpowiedzieć na zadane pytanie: - Uuu, to dobre pytanie. Co robiłem, a czego nie nie robiłem... Cóż, generalnie byłem magiem, swego czasu zdałem egzamin na rangę S (stało się to nawet prędko), potem jakoś wyszło, że zostałem również magiem tej najwyższej rangi. No i czas poleciał, czy coś. W gildii było miło, choć raczej w niej nie bywałem, można powiedzieć, że towarzystwo prawie mnie nie znało - zaśmiał się. - Ale wystarczyło mi wtedy zaufanie Ragny. To był strasznie dobry człowiek, ale rozumiem, że chciał oczyścić głowę. Chciałbym wiedzieć, gdzie teraz jest... Ostatnie zdanie zabrzmiało już kompletnie melancholijnie. Wydawało się, że rzeczywiście mógł tęsknić za Ragną i być może również za spokojem, którego teraz z pewnością nie miał zbyt dużo. Wtedy też obok jego nogi pojawił się indyk. Klauth spojrzał na niego rozczulająco i chwycił wystraszonego ptaka w ręce, sadzając go na kolanach i głaszcząc po gulającej głowie. Przypomniały mu się stare, dobre czasy.
A więc to była aronia, to tę nutę wyczuwał Enzo w zaserwowanym mu napoju. Nie było to wino złe, to musiał przyznać, więc zadowolony sączył swojego drinka, ciesząc się, że znalazł sobie partnera do odpowiedniego toastu. Właściwie to zaczął się zastanawiać też czy Klauth nie napiłby się z nim, po tym jak skończy swój własny napój, ale może nie powinno się było tak mieszać tych cieczy? Szczerze mówiąc Enzo nie wiedział wolał więc nie ryzykować nawet pytania. Jak mistrz będzie chciał się napić z nimi, to po prostu to zrobi, zakomunikuje jakoś, choćby językiem ciała. Póki co więc mógł entuzjazmować się napojem z Pacem. - Dopiero co mu polałem, przecież! - uśmiechnął się zauważając fakt tego zdarzenia. - Jak tylko skończy to poleję mu drugi raz. Mistrzowi też zawsze mogę polać, jeśli tylko sobie tego zażyczysz. Pace, mamy w razie potrzeby odpowiednie zapasy alkoholu? - zainteresował się mężczyzna, jednocześnie okazując w ten sposób pewną troskę o stan ich kuchni. A przynajmniej "kuchni", bo o tę faktyczną kuchnię z Marco szalejącym to tu, to tam nie musiał się za bardzo martwić.
Enzo wysłuchał z uwagą tego co miał do powiedzenia mu na temat swojej przeszłości Klauth. Nie były to może najbardziej szczegółowe informacje, ale dowiedział się kilku ciekawostek i teraz mógł pociągnąć temat dalej, drylować mistrza swojej gildii na tematy, które go ciekawiły. - Ale zaraz, jeśli towarzystwo cię znało... zaakceptowali cię ot, tak? Ja dopiero od niedawna jestem członkiem Lamii, więc trochę ciekawią mnie tego typu rzeczy. Nie było żadnych problemów z objęciem władzy? - tak, w organizacji do której swego czasu należał Enzo zapewne pojawiłyby się duże problemy z przejęciem władzy przez kogoś innego. I pewnie te problemy skończyłyby się bardzo krwawo. - A co do Ragny... gildia go szukała, prawda? - to było pytanie haczyk, na które odpowiedź umożliwiłaby Enzo zapewne zadanie kolejnych pytań. Nie było jednak tak, że nie współczuł mistrzowi, choć sam bardzo niejasno kojarzył Ragnę.
Został za to kompletnie zaskoczony, gdy mistrz pochwycił indyka w swoje ręce. Patrzył na tę scenę z mieszaniną współczucia, rozbawienia i zaszokowania. Nie do końca wiedząc jak powinien się zachować chwycił kieliszek w swoją dłoń i napił się kolejnego łyka. To na pewno mogło pomóc.
To indyk został uratowany? Tak... tak nie mogło być. To tchórzliwe stworzenie schroniło się w ramionach Mistrza, kiedy jakiś dzieciak zlepił ręce Marco. Biedaczek się popłakał i poczłapał do kuchni. I co teraz? Kto jej ugotuje pyszną kolację? Spojrzała na Cala z wyrzutem. Niech malec czuje się winny, że Marco pewnie soli teraz zupę własnymi łzami. - Dobry wieczór, Mistrzu. - Grzecznie skłoniła głową Klauthowi, po zbliżeniu się do stolika. W końcu należało się przywitać, prawda? Właśnie dlatego podeszła do grupki. Skinęła też głową Packowi i Enzo, lecz nie miała zamiaru zabawić tutaj dłużej. - Pójdę się nim zająć. - Rzuciła tylko, mając na myśli oczywiście Marco i ruszyła zdecydowanym krokiem do kuchni. Szybko odnalazła kucharza, poczłapała do niego i podparła się pod boki. - Marco! Co to ma znaczyć? Nie sądziłam, że nie będziesz w stanie czegoś ugotować... - pokręciła głową. Jeśli kucharz sam nie umył jeszcze rąk, poszukała w pobliżu papierowych ręczników albo normalnego ręcznika, aby mu podać. - No już, nie płaczemy. W kuchni nie ma czasu na płacz, prawda? Przecież jest jeszcze tyle do zrobienia, gildia głodna, wszyscy liczą na naszego najlepszego kucharza. Przecież wielki Marco Polo nie da się pokonać jakiemuś indykowi! Tak? Chodź, złapiemy go i przerobimy na pieczeń. Albo pasztet. Zależy, co będzie pyszniejsze. I to nie tak, że troszczyła się o Marco... tylko naprawdę, bardzo, ale to bardzo pragnęła śmierci indyka. No i była dość głodna, a kto jej poda jedzenie jak nie Marco?
Uśmiechnąłem się, kiedy Mistrz przyznał mi rację. A jakże, nie wszystko jest dla oczu ludzkich. Niektóre rzeczy naprawdę powinny zostać w swoich ciemnych zapomnianych czeluściach i nigdy nie wychodzić. Spojrzałem na pierścień, który zdobyłem w tym przeklętym Perintis Lagu... Niby miał posiadać ukrytą moc, a tu od kilku misji wychodzę ledwo żywy, a on nic... Sam się sobie dziwię, że nadal go noszę... -Spokojna głowa! Razem z Marco zatroszczyliśmy się, żeby niczego nie zabrakło- Przybyła też Rosalie, na skinięcie głową uśmiechnąłem się i odwzajemniłem gest. Nie przerywałem ani Mistrzowi ani Enzo w ich konwersacji. Przysłuchiwałem się uważnie, chłonąc każdy fakt z życia Klautha, wszak sam także go nie pamiętam z wcześniejszego gilidyjnego życia. Kiedy zaś przyszła kolej na opowieść o Ragnie zmarszczyłem brwi w grymasie... -To nie tak, że go nie szukaliśmy... Ragna po prostu nie był człowiekiem, który działał żywiołowo. Jeśli odszedł... to znaczy, że tego potrzebował... Nasza ingerencja nic by nie zmieniła- dodałem swoje słowa, wszak Mistrza Ragnę pamiętałem bardzo dobrze...
Jego syzyfowa praca skończyła się znacznie szybciej, niż sam zakładał. Miało to prawdopodobnie zasługę w pomocy ze strony innej osóbki, dzięki czemu to aktualnie ciemnowłosy chłopaczek nie pozostał sam na tym łez padole. Trochę to zajęło, jednak podołali zadaniu, a zaraz potem pojawiło się go... więcej? Przez krótszą chwilę dawny szczurek przecierał swoje oczy, jakby to zastanawiał się, czy może z wysiłku nie dostał jakiś halucynacji. Klony maga wody jednak nie zniknęły, dlatego też Cal niepewnie wyciągnął trzęsącą się łapkę, która chwiała się między trzema wersjami chłopaka, dodając jeszcze: - J-Jestem... C-C... Wypowiedź jednak została przerwana, a sam nastolatek skupił się na obronie własnej przed rozwścieczonym tłumem pod postacią Marco z nożem. Noże nie wróżyły nic dobrego, a i nie powinno się z nimi biegać, jednak reakcja Cala była znana już chyba każdemu. Z tego wszystkiego serce karzełka zaczęło bić zdecydowanie za szybko, aniżeli powinno, a ten łapał oddech dość nerwowo, a i z ledwością. Na domiar złego przyniesiona herbatka rozlała się po podłodze przy okazji oparzając jedną z rączek chłopaka, na co ten tylko syknął, ale nie miał zamiaru się przejmować. Mieli tu mnóstwo śniegu. - ...C-Cal - wydusił z siebie w końcu, nie mając jednak pewności, czy mag wody nadal jest w jego okolicy. Rozejrzał się nerwowo widząc, że powstało niemałe zamieszanie, a i jeśli Pace lub jego kopia pozostali przy nim, wtedy miał zamiar się zapytać o jedną, dość prostą rzecz. - C-Co... Kto to był? - oczywistym było, iż pytanie tyczyło się zasmuconego Marco, który mimo że był czarnym charakterem, agresorem z nożem w ręku to jakoś odchodził zasmucony całą sytuacją i to przez niego. Dlatego też uzyskawszy odpowiedź, bądź nie, Cal ruszył w kierunku pana kucharza, aby to ukradkiem sprawdzić, czy nic złego się tam nie dzieje.
Słysząc wzmianki o alkoholu, postanowił szybko postawić sprawę jasno: - Piję tylko jeden trunek procentowy i, niestety, nie ma go tu, więc odpadnę tym razem. Została mu tylko kawa, czy tego chciał, czy nie. Głaskał uroczego indyka, który chyba naprawdę nie rozumiał, co się dzieje. - Chyba ułaskawię biedne ptaszysko. I tak nie sądzę, żeby ten rosół tak mi smakował, gdy będę zdawał sobie sprawę z tego, że został zrobiony akurat z tego indyka - powiedział spokojnie. Prawie jak ostatnia wola, testament dla gildii. Zwrócił spojrzenie na swoich towarzyszy. - To jak go nazwiemy? Wydawał się być pełen entuzjazmu, mimo wciąż rażącego go światła. Chyba sytuacja z indykiem dodała mu... skrzydeł? W pewnym sensie na pewno. - Wiadomo, że nie było łatwo. Szukaliśmy Ragny, bardzo, bardzo chcieliśmy go znaleźć ale nie było czasu. Miałem jedynie tymczasowo objąć gildię w zarząd, jak widzisz, ta tymczasowość trwa do teraz. Nie łudzimy się na razie, że w ogóle uda się odnaleźć Ragnę. Przepadł jak kamień w wodę. Niektórzy z naszych wciąż wypatrują wieści o nim, ale na razie nadzieja jest znikoma. Początkowo wielu nie chciało się pogodzić ze zniknięciem naszego mistrza w ogóle, chcieli na niego czekać, ale sytuacja wymagała szybkiego przejęcia kierownictwa. Tak też się stało. Zamknąłem malkontentom usta swoim działaniem - odparł ze spokojem. Widząc, że Cal również postanowił się do nich dosiąść, Klauth spojrzał na niego z sympatią w oczach. - Miło cię znów widzieć! - rzucił.
Tak jak Rosalie skinęła mu głową, tak on skinął jej na przywitanie, w ten sposób wymieniając minimum grzeczności, jakie powinno istnieć między członkami tej samej gildii. Był jednak w tym momencie bardziej zajęty rozmawianiem z dwójką, która znajdowała się obok niego, więc nie nadwyrężał teraz swych zdolności recytatorskich, zachowując je na tych dżentelmenów. - Dobrze słyszeć, że mam tak zaradnych partnerów w gildii. - ucieszył się czarnowłosy mężczyzna, teraz już kompletnie uspokojony, że niczego dzisiejszego dnia i wieczoru nie zabraknie wszystkim zacnym kolegom i pięknym koleżankom w szlachetnych barwach Lamii Scale. - Marco daje sobie rady w kuchni? Tak, wiem, to głupie pytanie, na pewno daje, ale grzeczność wymaga co najmniej zapytać, prawda? Poza tym widzę już, że go wspierasz. Dobra robota! - pochwalił starszego (JAK TO) od siebie chłopaka, w międzyczasie interesując się też słowami Klautha. - Och? Jestem ciekaw. Jaki to trunek? - zapytał od razu, nie marnując nawet chwili czasu na wahanie. Musiał wiedzieć, to było mu bardzo potrzebne do przyszłych czynności służbowych. Wszyscy na świecie wiedzieli, że alkohol zbliżał pracowników do swoich pracodawców. Tak to się kręciło w różnego rodzaju organizacjach, także tych mniej legalnych. Enzo znał ten system.
- Andrea. Ja bym go nazwał Andrea, ale to tylko propozycja, która przyszła mi do głowy w tej chwili. - rzucił też odruchowo na pytanie o imię, zastanawiając się jednocześnie nad złotym sercem mistrza. Naprawdę był aż tak fenomenalnie dobrym człowiekiem, jednocześnie tak bardzo lubując sobie mrok i nie znosząc światła? - I zaraz, czy mam przez to rozumieć mistrzu, że gdyby Ragna wrócił to bez wahania oddasz mu miejsce lidera gildii? - kiwnął przy tym Pace'owi rozumiejąc jego słowa. Nie mógł za bardzo polemizować w kwestii byłego mistrza i jego charakteru, bo praktycznie go nie znał, ale ufał, że chłopak znał go na tyle dobrze, by móc po prostu zaufać jego słowom. Przy okazji po zadaniu pytania przyjrzał się lepiej Pace'owi, zainteresowany jak ten zareagowałby na taką sytuację. Odezwie się? Czy raczej pozwoli mistrzowi swobodnie mówić.
Do stodoły wszedł mężczyzna. Chyba to był mężczyzna. Ciężko było wywnioskować, bo zakryte miał calutkie ciało. Długi płaszcz, czapka i szalik owinięty wokół głowy tak, że widoczne były tylko oczy. - Paskudne zimnisko... - burknął i naprawdę było to burknięcie nie do zrozumienia. Stał chwilę w wejściu przeklinając w myślach paskudną pogodę. Zastanawiał się czy rozpłaszczyć się czy poczekać jeszcze chwilę. Zdecydował się na pierwszą opcję i zaczął powolne ściąganie kolejnych części garderoby. Kiedy wydostał się spod płaszcza, szala czapki i rękawiczek zostały niektórzy mogli w końcu rozpoznać znajomą osóbkę o ponurej minie. Ruszył ku zebranym. W końcu też był częścią Lamii więc raczej nikogo jego obecność nie powinna dziwić. Nawet mimo jego nieprzyjaznego charakteru. - Dobry. - przywitał się. I może nie uśmiechnął się, ale prawie prawie, kiedy ciepło tej przytulnej stodoły przegoniło mróz z jego starych kości. Rozejrzał się okalając zebranych. Kojarzył wszystkich, no prawie. Widywał ich w Gildii od czasu do czasu, ale skłamałby mówiąc, że zna każdego z imienia. Jego pewnie też raczej nie znali, bo zbyt towarzyski nie był. Nie mniej znalazł się tutaj i słysząc, że Mistrz mówi o Ragnie usiadł, aby posłuchać.
Marco było bardzo przykro. W tym stanie nie mógł przecież gotować. Rączki ubrudzone czarną mazią, fartuszek też, i jeszcze te indycze pióra wszędzie. Toż to wołało o pomstę do nieba. To był zamach na nowoczesną gastronomię, to się w głowie nie mieściło. Do płaczącego Marco zbliżyła się jednak jedna dobra dusza, podając mu papierowe ręczniki i zachęcając do dalszej walki z niesprawiedliwościami losu. To była dzielna Rosia. Marco więc podciągnał nosem i z bojową miną skinał jej głową, przyjmując papierowe ręczniki i zaczynając się nimi wycierać. Niestety magiczna farbka Cala działała jak smoła i ręczniki papierowe szybko sie podarły, częściowo przyklejając do wysmarowanego czarną mazią kucharza, co spowodowało kolejną falę bezradnego płaczu.
Wszedłem do stodoły, którą nie tak dawno zdarzyło mi się odbudowywać i wciągnąłem znajome powietrze... Tak, jestem w domu -Tadaima~!- krzyknąłem na całą stodołę, ciesząc się, że znów mogę tutaj wrócić Pomachałem wszystkim, po czym usiadłem sobie przy stole na uboczu, uprzednio przynosząc sobie herbatę i witając się z ludźmi w kuchni... Oparłem się plecami o oparcie krzesła i wyciągnąłem nogi, popijając ciepły napar... Ach, jak dobrze jest tu wrócić. Uśmiech z twarzy jeszcze długo miał nie znikać... Po prostu było cudownie...
Biedny Marco... Co też z nim teraz będzie?... Szybko porozumiałem się z Packiem no.2 - "Postaraj się go jakoś pocieszyć" - brzmiał myślowy przekaz... Ja jednak wróciłem do rozmowy z Mistrzem i Enzo. -A jakże inaczej, nasza gildia jest niezastąpiona w tych... i innych sprawach- Uśmiechnąłem się... raczej nie było co się chwalić tym, że jesteśmy niezawodni w dostawie alkoholu dla siebie i innych towarzyszy. Ale cóż zrobić, jak nic nie da się zrobić. -Bez obaw, Pacek no.2 jakoś sobie poradzi w kuchni i pomoże Marco. Z resztą Pacek no.3 też nie będzie siedział bezczynnie.- I tak jak powiedziałem, tak ostatni z klonów ruszył do kuchni, by także pomóc biednemu płaczącemu kucharzowi. -No mistrzu, jeśli to nie jest jakiś wysoce luksusowy ani egzotyczny produkt, może znajdzie się na zapleczu. Nie daj się długo prosić i wykrztuś to z siebie- To zapewne było coś mrocznego... coś czarnego... Nie było tajemnicą, że Klauth wyjątkowo upodobał sobie wszystko w kolorze czarnym... Ale czarny alkohol? Damn, nie mogę nic wymyślić... -A ty Enzo? Jaki alkohol jest według Ciebie najlepszy? No oczywiście poza winem, bo zdążyłem już to zauważyć- W sumie, dopiero teraz przyszło mi do głowy, że wcale nie miałem ochoty na wino... Specjalnie poprosiłem Marco o coś innego. Jakoś tak wyszło, że się przysiadłem i od razu dostałem kielicha i zupełnie zapomniałem o moim ulubionym trunku.
-Nie bardzo wiem dlaczego, Mistrzu, ale po głowie cały czas chodzi mi Afrodytka.- To zdecydowanie było niepokojące... Indyk Afrodytka... Bardzo nie pasuje. Ale cóż... -W zasadzie Andrea brzmi lepiej... Chociaż zawsze może być Andrzej, dlaczego by nie...- Andrzej? To już było bardziej w naszym stylu... -Tak, Andrzej powinno pasować jak ulał-
Przy kolejnym pytaniu do Klautha, Enzo spojrzał na mnie... Niestety w tej kwestii raczej nie mam nic do powiedzenia, więc tylko podniosłem ręce do góry, na znak, że teraz pasuję z odpowiedzi... Bądź co bądź, przyzwyczaiłem się do Klautha jako Mistrza Gildii...
Do stodoły przyszedł także Rin, więc pokiwałem mu na wejście...
Pacek no.3 poklepał Cala po główce. -Spokojnie Cal, to był tylko Marco, nasz kucharz i przyjaciel... Nie ma co się obawiać...- Pacek no.2, widząc przygnębionego Marco wracającego do kuchni, wylewając rzewnie łzy, szybko przybiegł do towarzysza... -Marco, co się stało? Spokojnie, mamy przecież tyle innych rzeczy... Rosół naprawimy, kurki obracają się na rożnie, spokojnie, nic nam po jednym indyku- Wziął Marco ze sobą do zlewu i odkręcił ciepłą wodę, ale taką, by nie na tyle, by poparzyć kucharza i spokojnie spróbował oczyścić go z resztek smoły i papieru... -Marco, bierzemy się w garść i do gotowania. Nie może zabraknąć potraw na stole. Na samym pierożkach nawet kot nie wyżyje... Wiesz co, usiądź na chwilkę, wypijesz herbatę na poprawę humoru.- Pacek no.2 szybko przygotował ciepły napar i podał kucharzowi. Wtem do kuchni przybył także Pacek no.3, który bez słowa zaczął sprzątać bałagan, który zostawił indyk... Kuchnia musi nadal prosperować, bo nikt nie będzie miał co jeść...
Wahał się tego, odkąd tylko pojawiło się ogłoszenie o bankiecie. Nie wiedział czy ma przyjść, czy lepiej będzie pozostać na uboczu. Nie wiedział, jak inni zareagują, czy nie wygonią go. Oczywiście nie oznaczało to, że unikał swojej gildii. Często w niej przebywał, ale najczęściej by omówić sprawę misji, bądź odpocząć nie przeszkadzając nikomu. Czasem podejmie jakąś konwersacje, dla poprawy humory i swojej tragicznej reputacji. Właśnie to było dla niego problemem. Lindow czuł się winny z powodu upadku reputacji gildii. To on zrujnował sytuacje w Shirotsume. Był pierwszym, który zgłosił się na wykonanie tej feralnej misji przez co wyrzuty sumienia dręczą go do dziś. Od tamtego czasu próbuje odkupić swoje winy rzetelnie pracując i wykonując poprawnie misje. Z myślą, że to wszystko przez niego, ciężko mu jest spojrzeć swoim towarzyszom prosto w oczy, tak by nie przygniatało go własne sumienie. Długo myślał, czy zdecydować się przyjść. Jednakże nawet jeżeli odkryje, że jest niemile widziany, to zawsze będzie mógł wyjść. W jego sercu jednak paliła się iskierka nadziei, że być może spędzi tam miło czas z przyjaciółmi i jego posępny nastrój się zmieni. Ostatni głęboki wdech przed wejściem. Zacisnął w pięść prawą dłoń(szpony) w rękę z nerwów po czym wszedł do środka stodoły. Nawet tu przytulnie. - Witam. - Odezwał się do zebranych w środku. Stał w miejscu przez pewną chwilę, po czym wolnym krokiem podszedł do stołu i usiadł przy krześle. Stresował się trochę, więc nie odzywał się póki co do nikogo. Po cichu liczył, że ktoś to zrobi za niego i przełamie pierwsze lody nerwów. Ściągnął płaszcz i założył go na oparciu krzesła, nie krępując się z pokazaniem swojej prawicy. Większość z osób w gildii i tak o niej wiedziała, gdyż tylko w ich gronie mógł poczuć się na tyle swobodnie by nie chować się z tym. Poza tym niektórzy z nich uważali, że taka dłoń wyglądała całkiem fajnie. Don tak uważał... Proszę... niech tylko mnie nie wyrzucą stąd... - Liczył po cichu w myślach. Tęsknił za tym chłopakiem.
- K-Kucharz..? - wymamrotał mocno skołowany chłopaczek. Miarowy oddech stopniowo wracał, a w raz z nim rozeznanie w sytuacji. Wszystko wydarzyło się tak szybko. Zbyt szybko dla niego. Odetchnął kilka razy jakby chciał wyrazić tym swoją ulgę, z którą pojawiło się coś jeszcze... poczucie winy. Nie wiedział, czy to na pewno odpowiednia nazwa, ale coś ukuło go w serduszku, a klatka piersiowa jakoś nietypowo zaczęła go boleć. Zupełnie tak jakby uświadamiał sobie, co złego robi. Z tego też powodu nie zabawił zbyt długo przy mistrzu. Jedynie przytaknął mu głową w swoim roztargnieniu jako forma przywitania, a samemu ruszył dalej. Starał się podejść jak najbliżej kuchni. Tak, by pozostac niezauważonym. Oczywiście niezdarność dała o sobie znać i chłopaczek stracił na ziemie jakies kuchenne narzedzie wyglądające jak kijek z kulką na końcu, jednak liczył, że nikt nie zauważy, a on tak naprawdę nie zrobił nic złego. Wszystko było w porządku. Pewne rozczerowanie odmalowalo sie na jego twarzyczce gdy dosłyszał płacz Marco, aż nawet w pewnym momencie wymsknęło mu się w całej tej konspiracji cichutkie: - ...p-p-przepraszam - a jego glos zdawał się lekko podłamać, o czym pewnie tez świadczył smutny wyraz jego twarzy, czy zaszklone oczy.
No, no, no! Nie ma takiego bicia, Marco. Trzeba przestać płakać i gotować dalej bo klienci czekają, a Pace dobry chłopak pomógł doprowadzić się do porządku.-Dziękuję.-Powiedział mężczyzna do kolegi z gildii z uśmiechem, podciągając nosem i ocierając łzy. Potem oczywiście wpadł Cal, zrobił nieporządek i przeprosił a Marco wyciągnał z pieca dwa paszteciki z pingwinem i jeden podał Paceowi a drugi Calowi, na talerzykach rzecz jasna.- No już, jeść i zmiatać mi stąd.-Powiedział i wygonił ich z kuchni. Chwilę później na stół Lamii trafiło kilka kurczaków, Puree z marchwki, gotowane ziemniaczki, buraczki, bulion i inne dziwy. A nawet paszteciki z pingwina.
Wysłuchał uważnie uwagi Enzo i odparł: - Jeśli taka będzie też wasza wola - owszem. Ustąpię, gdy tylko wróci - odparł, głaszcząc indyka po głowie. - I myślę, że Andrea to dobre imię, prawda? Indor zagulgał, niespecjalnie odnajdując się w całej tej sytuacji. Widocznie była dla niego zbyt egzotyczna, dziwna, nie potrafił jej ogarnąć swoją ptasią głową. Miało to nawet szczątki sensu. - Hmm, Pace, sądzę, że jednak go nie znajdziecie. Jest zakopany gdzieś głęboko pod kopalniami węgla - rzucił Klauth, a w jego oczach widać było błysk, który mógł świadczyć o uśmiechu. Wkrótce wyłapał wzrokiem również Rina. - RIN! Chodź bliżej! - zawołał do niego i pomachał ręką, a Andrea mu zawtórował, gulgocząc głośno. W sali pojawił się również Lindow. Jego także Klauth przywołał gestem do siebie, bo chciał z nim trochę porozmawiać.
Sponsored content
Temat: Re: Radosna Kolacja w Ciepełku gildii Lamia Scale
Poniżej znajdują się buttony for, z którymi obecnie prowadzimy wymianę. W celu nawiązania współpracy zachęca się do odwiedzenia pierw tematu z regulaminem wedle którego wymiany prowadzimy, a następnie do zgłoszenia się w tym temacie. Nasze buttony oraz bannery znajdują się zaś w tym miejscu.
Layout autorstwa Frederici. Forum czerpie z mangi "Fairy Tail" autorstwa Hiro Mashimy oraz kreatywności użytkowników. Wszystkie materiały umieszczone na forum stają się automatycznie własnością jego jak i autorów. Dla poszanowania Naszej pracy uprasza się o nie kopiowanie treści postów oraz kodów bez uprzedniej zgody właścicieli.