Zaklęcia sprawdzone i zatwierdzone przez Pheama.Imię:
Najpierw zawsze myślą – Kołłątaj, Boss, z Doliny Pomarańczy lub i jego niezwykłe wynalazek. Tak jest tylko Hugo. Takie samotne, niewiele znaczące Hugo. Hugo, Hugon, Hugonek, Hugoś, Hugi-Bugi… Drugie brzmi nieco poważniej – Isaac, a trzecie bardzo proste – Jeremy.
Pseudonim:
Nigdy jakoś nie bawił się w pseudonimy. Nie jego działka.
Nazwisko:
Miało być jak najprostsze, więc takie mu zostało – bardzo proste. Jefferson.
Płeć:
Męska
Waga:
Chuderlak – 59 kg
Wzrost:
174 cm
Wiek:
Taki młody, a taki zepsuty – 21 lat.
Gildia:
Aj, jakoś tak się złożyło, że… Fairy Tail.
Miejsce umieszczenia znaku gildii:
Na kubku… Tak naprawdę na kolanie.
Klasa Maga:
Hmm, jak myśli o zerze, to aż robi mu się niedobrze, ale tak właśnie jest – 0.
Wygląd:
Opisywanie wyglądu, jest jak spijanie pianki z coli – dziwna, ale niezwykle zabawna rzecz, która jeszcze wesoło smakuje. No i tworzy przedsmak tego, co nas czeka później. Ten przedsmak czasem z przystawki staje się daniem głównym, choć mama nadzieję, że tym razem zachowa swoją zwyczajową formę.
Sylwetka – widać, że chłopak się garbi. Zapewne mnóstwo czasu przesiedział przed książkami albo innymi magicznymi rzeczami. Cóż, garbienie się, to cecha naukowców i komputerowców, a co za tym idzie – dzisiejszej młodzieży, Hugo należy jednak do tej pierwszej grupy. We Fiore chyba nikt nie miał dotąd do czynienia z komputerami… Nieważne. Wszystkie jeszcze jest takie chude i patykowate, szkoda gadać. Twarz zdaje się być niepospolita – może to przez te dziwne okulary, które spoczywają na jego nosie (zdaje się, że tych dioptrii tak mało, ale te szkła korygują większą wadę, niż mogłoby się zdawać). Oczy zdają się być ciemne… tak, na pewno są ciemne, brązowe. Brwi dość równe – ma naprawdę ładny łuk brwiowy, dzięki czemu może z powodzeniem je unosić i marszczyć, nie narażając swojej dość uroczej facjaty na nagłą utratę walorów estetycznych. Nos ma w pewnym sensie długi długi, zakończony drobnym kartoflem. W końcu kartoflowate nosy są całkiem urocze… Dość o tym. Przejdźmy do uszu – dużych uszu, które starają się być przykryte włosami, ale mimo to często odstają, tworząc jakieś niepoważne wrażenie. Usta zdają się być straszliwie normalne, no, może trochę wąskie, wargi z pewnością popękane (nie dbał o nie, oj nieee). Podbródek raczej kwadratowy, choć nie wzbudza żadnego poczucia tężyzny, jak to zazwyczaj jest przy kwadratowych szczękach. Ona jest raczej… trapezowa. Przejdźmy do szyi – nie jest zbyt zagadkowa, ot, krótka, ma ślady po zaroście, gruszka Abrama niezbyt wyeksponowana. Ramiona też niezbyt szerokie, nie miały za bardzo gdzie się poszerzyć, a garbienie się dodatkowo potęguje wrażenie drobności. Ręce ma dziwnie chude, jeszcze chudsze ma dłonie o bardzo długich palcach (pianisty – w końcu gra na tym instrumencie). Po dłoniach poznaje się człowieka, a on o nie dba z prostego powodu – lubi mieć dobrą opinię wśród ludzi. Kto w końcu chciałby uścisnąć brudną łapę z brudem pod paznokciami? A fe! Gdyby zerknąć na jego budowę jego „klaty” pod ubraniem, można jasno stwierdzić, że wystaje wiele, a tkanki, która mogłaby świadczyć o sile, jest wyjątkowo mało. Bidak, chude to takie. O pewnej części ciała wypowiadać się nie będę, wszak nie wypada
, ale dalej już spokojnie można zaglądać. Jak można mieć tak wystające kolana? Jak można mieć tak chude łydki? Jak można być posiadaczem tak małych stópek?! No i do tego jeszcze mieć płaskostopie… Choroby cywilizacyjne uczepiły się tego człowieczka jak rzep psiego ogona. Właśnie, jeszcze są cechy, które przecież należą do fizycznych, ale wyglądem nazwać ich nie można. Głos – wieczna chrypa, wysoki, czasem skrzeczący, jednak w pewnym sensie uroczy.
Zajmijmy się teraz zagadnieniami dotyczącymi ubioru codziennego i niecodziennego. Elementem charakterystycznym są okulary oczywiście – takie z czarnymi oprawkami i opisanymi wcześniej szkłami. Musi być też ukochany sweterek. Tym razem ma on kolor jasnobrązowy, jest zapinany, a przy guzikach biegną trzy pionowe linie – czerwona, niebieska i biała, tworząc ładną ramkę dla ukochanego ciuszka naszego drogiego mędrka. Pod spodem zazwyczaj chowa koszulę w kolorze pasującym do całości (w końcu ma jakieś obycie z kolorami) - zazwyczaj w neutralnej kolorystyce. Nie mógłby się obyć bez krawata, tym razem jest on ZAWSZE czarny. Spodnie? Najczęściej czarne jeansy, które jako tako pasowałyby do jego budowy, co by nie wyglądał jak idiota. Buty w pewnym sensie trampkowate, skórzane, co by nie przemokły i nie zniszczyły się zbyt szybko. Może o bieliźnie nie będę opowiadać zbyt dużo, nie wypada.Charakter:
Chłopię wydaje się być wyjątkowo niepozorne także pod względem charakterologicznym, co jednak jest ogromną pomyłką każdego obserwatora. Niepozorny? On? Na pewno nie, jeśli idzie o charakter. Pierwsze słowa sprawiają, że już wiadomo, z kim ma się do czynienia. „Widzę jakieś zaburzenia percepcji…” – jeśli usłyszy się to zdanie, jest się na straconej pozycji w poszukiwaniu w nim przyjaciela. Oczywiście, wie, że 6 : 2(2+1) = 1, ba, w czasie wolnym liczy całki i recytuje rozwinięcie liczby Pi. W skrócie: arogancki i przemądrzały. Możliwe, że natura obdarzyła swoim darem kogoś, kto tak naprawdę miał go nie dostać. Cóż, jest jedynie dość nieśmiały w stosunku do kobiet, co nie zmienia faktu, że bez żadnego oporu potrafi powiedzieć te kilka magicznych słów pod jej adresem. Tak naprawdę ma choć trochę wrażliwe serduszko, tak się mówi, bo do tego serduszka trzeba dochodzić, a dochodzić, większość szybko się poddaje, bo ta inwestycja jest nieopłacalna. Czy on jest wychowany, oto jest pytanie… rodzice starali się jak mogli, on też się starał i wyszło jak wyszło. Wszystkie książki o savoir vivre zna na pamięć, choć nie zawsze stosuje się do tych zasad. Ogólnie uważa, że bycie nonkonformistą należy do najważniejszych aspektów życia, więc dopasowywać się do nikogo nie będzie. Jest dumny z tego, kim jest, czasem można nawet powiedzieć, że chełpi się swoją wiedzą. Wiele cech dopiero się wypracowuje, mimo jego wieku, bo to hejter, a hejterom zawsze dopiero wypracowują się charaktery na dorosłe życie . Dodatkowo można rzec, że szaleje na punkcie wyszukiwania drobnostek, rozwiązywania zadań problemowych oraz… no właśnie, komponowania. Jest troszkę niespełnionym muzykiem, głównie fortepianowym. W głębi serduszka to na pewno kochane, nieśmiałe i niedoceniane stworzonko, tylko ta skorupka dla serduszka troszkę przegniła, stąd dziwaczne zachowania.
Historia:
Chłopak siedział na plaży i wpatrywał się w fale. Nie wiedział, ile czasu już mu to zajęło, ale wciąż, ale to wciąż miał wrażenie, że nie czekał nadaremnie. W końcu by go tu nie było, gdyby nie miał celu, prawda? Musiał mieć jakiś cel. Gdyby tylko wiedział, jaki… Położył się na piasku, ale podparł łokciami, by móc jeszcze w spokoju podziwiać żółtawy zachód słońca. Nie zapowiadało się na jakąś szczególnie ciepłą pogodę. Otulił się kurtką. Wiatr wiał silniej niż zaledwie minutę temu, więc podniesienie większej części ciała z plaży okazało się być całkiem dobrym pomysłem. Teraz już stał, wpatrując się w coraz dziksze fale. Słońce powoli niknęło za horyzontem, a na jego miejscu zaczęły zbierać się ciemne chmury zwiastujące deszcz. Czyżby nadchodził sztorm? W prognozie pogody nic o tym nie mówili. Chłopak był istotnie zawiedziony takim obrotem sprawy. Normalnie w tym momencie pewnie odszedłby z plaży, mając zamiar zająć się własnymi sprawami w domowym zaciszu, ale coś nie pozwoliło mu na ten oczywisty skądinąd ruch. Czyżby z kimś się umówił? Ej, chwila, chwila, on zawsze pamiętał o wszystkich umówionych spotkaniach! Dlaczego więc nie potrafił przypomnieć sobie twarzy tego ko…
- WITAJ – usłyszał głos za swoimi plecami i momentalnie odwrócił się. Jakież było jego zdziwienie, gdy udało mu się przypomnieć, na co tak właściwie się dziś umówił. Przełknął ślinę. – HA! ZAPOMNIAŁEŚ, CO? TAKA SZTUCZKA!
- Nie lubię sztuczek, to oszukiwanie – stwierdził chłopak, powoli wracając do jakiegoś normalnego stanu umysłu. Natrętna myśl o zapomnieniu takiej sprawy nie dawała mu spokoju, jednak powoli cichła, ustępując kluczowemu pytaniu: kto to jest?
- NO I NIE WIESZ.
- Czego?
- KIM JESTEM.
Przyjrzał się dokładnie dziwnej postaci.
- Wyglądasz znajomo.
- GRATULUJĘ.
- Jeszcze nie zgad… Zaraz.
Musiał mu się dokładnie przyjrzeć. W końcu szczycił się niezwykłą inteligencją, czemu więc nie potrafił wpaść na coś tak łatwego?
- GDYBYM BYŁ SYMPATYCZNY, POWIEDZIAŁBYM CI, DLACZEGO MNIE NIE ROZPONAJESZ. ALE NIE JESTEM MIŁY. BAW SIĘ DALEJ.
- Odechciało mi się. Czemu tu jestem i czego chcesz? – Jednak niektóre pytania wciąż wygrywają nad prozaicznym „kim jesteś”. Czasem wystarczą inne odpowiedzi.
- TO TY MNIE WZYWAŁEŚ. NIE PAMIĘTASZ?
Chłopak pokręcił głową przecząco. Postać westchnęła, pokazując tym samym zażenowanie, do którego doprowadziła skrajna niewiedza rozmówcy.
- DOBRZE. MIAŁEŚ JAKĄŚ SPRAWĘ, COŚ CI SIĘ PRZYPOMINA?
Chwila zamyślenia. Prośba? Czyżby? Nie pamiętał, by prosił kogoś o…
- Ach! Już wiem! Mieliśmy chyba w coś zagrać, prawda? – uśmiechnął się pewniej, wskazując na torbę leżącą pomiędzy nimi. Skąd się tu wzięła? To było w tym momencie naprawdę nieistotne.
- JUŻ ZAGRAŁEŚ ZE MNĄ W GRĘ. TO BYŁA SZTUCZKA, PRAWDA?
- Sztuczką odpłacam za sztuczkę. Nie pamiętam twojej twarzy, nie wiem, kiedy mogliśmy się spotkać, a pamiętałbym. Zawsze pamiętam. Może rozłożysz? – spytał chłopak, wpatrując się ustawicznie w postać. Nie potrafił określić, jaka była, bo albo przez cały czas się zmieniała, albo brakło mu słów na jej opisanie. to dość specyficzne. Obaj usiedli na piasku, ustawili się tak, by być naprzeciw siebie, a następnie chłopak sięgnął do torby, wyjmując szachy.
- Przypomina mi się scena z pewnego filmu – powiedział lekko. W jego oczach pojawiły się iskierki podniecenia. Odgadł. Pewnie nawet zrobił to już wcześniej.
- WIEDZIAŁEŚ OD POCZĄTKU.
- Być może. Ingmar Bergman pewnie sądził tak samo, kręcąc Siódmą Pieczęć. To interesujące, że się spotkaliście.
- NIE CZAS NA TO. ROZSTAW FIGURY.
Młodzian chyba niespecjalnie się fatygował, gość za to wydawał się nieco zniecierpliwiony.
- Oj, przestań, przecież nie co dzień ma się okazję grać ze Śmiercią.
W tej chwili zapadła głucha cisza. Zdawało się, że nawet morze się uspokoiło. Jedna mewa krzyknęła, a potem…
***
- Hugo, kochanie, mógłbyś odłożyć już tę książkę? Wiesz, która jest godzina? – Trzeba przyznać, że Gwen miała niezły problem. Jej siedmioletni syn czytał właśnie najnudniejsze na świecie opracowanie mechaniki obrotu pieniędzmi. Zaczęło się od momentu, w którym wypowiedział pierwsze słowo… potem nadeszła lawina. Już następnego dnia myślała, że ma do czynienia z co najmniej pięciolatkiem, nie wiedziała jak reagować na połowę pytań. Jej syn tak szybko przyswajał sobie nowe słowa, że była tym wybitnie zdziwiona. W wieku trzech lat nauczył się czytać, a pierwszą książką, po którą sięgnął była „Budowa urządzeń balistycznych”. Nie wiedziała, ile książek zdążyła mu kupić, bo Hugo kończył każdą kolejną dzień po dniu, choćby miał do czynienia z najgrubszym tomiszczem, wtedy po prostu nie przesypiał nocy. Poza tym, dziwił się rówieśnikom bawiącym się kolorowymi kołatkami – od początku uderzyła go ich bezczynność, nie robienie całkowicie niczego. Poza książkami, miał jeszcze dwie ogromne pasje – majsterkowanie, którego nauczył go ojciec oraz grę na fortepianie. To drugie zaczął ćwiczyć w wieku sześciu At, więc jeszcze nie zdążyło mu się znudzić, a i tak po roku grania potrafił już to, co niejeden dorosły, który poświęcał na granie dwie godziny tygodniowo. Gwen cieszyła się tylko z jednego powodu – nie musiała pomagać swojemu synowi w zadaniach domowych, bo dla chłopca były one zwyczajnie banalne.
- Zaraz, mamo – odparł Hugo, nie odrywając wzroku od pożółkłych stronic „Obrotu pieniędzmi dawniej i dziś – zmiany, porównania i mechanika”. Czarne literki zdawały się być jedynie rozmazaną plamą, gdy przewracał kolejną stronicę. Mimo swojego młodego wieku musiał dość szybko zacząć nosić okulary; odbiło się czytanie nocą po ciemku. Odwracanie kolejnej kartki odbywało się co około dwadzieścia sekund.
- Skarbie, jest już bardzo późno – Gwen podeszła do łóżka urwipołcia, usiadła na nim i ucałowała siedmiolatka w czoło. Chłopiec zdawał się tym nie przejmować, przeskakując w tym momencie na kolejną stronę.
- Zostało mi pięćdziesiąt stron do końca. W przeliczeniu, nie zajmie mi to więcej niż 17 minut. Potem od razu pójdę spać... – odpowiedział dzieciak tonem nieobecnego myślami w tak prosto skonstruowanej rzeczywistości jak świat przeciętnego siedmiolatka. Matka westchnęła cicho, ucałowała jeszcze raz swojego synka, po czym opuściła pokój, zostawiając malca samego z niezwykle fascynującą lekturą. Jonathan Jefferson, ojciec Hugona i mąż Gwen, siedział przy stoliku, pijąc jakąś dziwną mieszankę ziół i czytając gazetę. Kobieta opadła na krzesło naprzeciw niego.
- Ty też mógłbyś się już położyć – zasugerowała, spoglądając na mężczyznę z nadzieją. Ten upił łyk z kubeczka, nie reagując na uwagi słońca swego życia. Kobieta wstała i poszła się położyć. Ten dom stanowczo był szalony.
***
Figury stały już na planszy, a przeciwnicy wpatrywali się w nie w milczeniu. Żaden nie chciał zacząć? A może…?
- Czas na wybieranie stron – oznajmił chłopak. Śmierć buchnął swoim śmiercionośnym śmiechem, tak, że mewa, która krzyczała przeraźliwie, przerywając ich niezwykłą minutę ciszy, padła martwa na piasek. – Może się nie śmiej… Nie chcę, by potem oskarżono kogoś o katastrofę ekologiczną.
- O TO SIĘ NIE MARTW. NIE WIESZ, ŻE ZAWSZE GRAM CZARNYMI? – Po tej wypowiedzi, twarz chłopaka przybrała wyraz wyraźnego zdziwienia.
- Jak to? To znaczy, że zawsze się bronisz? – zapytał, a Śmierć uspokoił śmiech i umilkł. Chyba oczekiwał rozwinięcia wypowiedzi. – Cóż, myślałem, że wiesz, że to białe atakują, a czarne się bronią.
- NA KOŃCU I TAK WYGRYWAJĄ.
- To twoja wersja. Nie pomyślałeś, że może to ja wolałbym bronić się przed twoim natarciem?
- MOŻEMY LOSOWAĆ, ŚMIERTELNIKU, ALE PAMIĘTAJ, ŻEBY TAK SIĘ DO MNIE NIE ODZYWAĆ. ŚMIANIE SIĘ NIE SPRAWIA MI WIĘKSZYCH PROBLEMÓW.
- Jak sobie życzysz…
W tym czasie na plażę przyleciało dziwne „coś” w czarnym płaszczyku. Było wyraźnie kościste i skrzeczało wyjątkowo przeraźliwie.
- KI, KI, KI! – Ten dźwięk nie wywołał u młodzieńca jakiegoś wielkiego uczucia strachu, ale mały dreszcz niewątpliwie go przeszedł.
- ŚMIERĆ MEW. TE PLAŻOWE SRACZE TRZEBA TĘPIĆ ODDZIELNIE – wyjaśnił Śmierć, gdy stwór stanął na piasku i podszedł do niedawnej ofiary śmiercionośnego śmiechu. – ZACZNIJMY JEDNAK GRĘ, HUGONIE ISAACU JEREMY JEFFERSONIE.
Chłopak zabrał dwa piony z planszy, wymieszał je za plecami i wystawił ręce zaciśnięte w pięści do przodu.
- Mam nadzieję, że nie będziesz oszukiwać – mruknął. Śmierć przyjrzał się dłoniom, po czym wybrał prawą. Hugon odsłonił przed nim białego pionka. – Chyba jednak to ja będę się bronił…
***
Trochę się naczekali na tę wizytę u lekarza, ale wejście do gabinetu Jonathan skwitował jednym słowem:
- Nareszcie.
Z jednej strony całkiem dobrze czytało mu się rynkowe analizy produktów magicznych, ale z drugiej wolał już wrócić do domu i dowiadywać się wszystkiego tam, niż w śmierdzącej starszymi ludźmi przychodni. Wiedział, że po powrocie jak nic czeka go picie mieszanki ziół. Hugon myślał chyba tak samo. Obaj byli domatorami i wiernymi czytelnikami Ekonomicznych Wiadomości Fiore. Jaki ojciec, taki syn, nie różnili się w końcu pod tak wieloma względami. No, może chłopcu zdarzało się czasem wyliczać prognozy spadków i wzrostów cen lepiej, niż niejeden ekonomista. Chociaż to była małą różnica. Obaj nie wiedzieli, po co muszą w ogóle stać w kolejce do tego lekarza. Gdy obaj usiedli przy biurku doktora Jansena, tamten nawet nie spytał o powód wizyty, zaś Hugon od razu wypalił:
- Wiem, co mi jest.
Lekarz uśmiechnął się doń pobłażliwie i rozpoczął badania. Syna wyraźnie to nudziło, zapewne wolał czytać razem z ojcem kolejne prognozy ekonomiczne i zmieniać je na takie, jakie być powinny. W międzyczasie doktor Jansen zadawał jakieś pytania, na których Jonathan się nie skupił. Na koniec, zapisał jakąś kartkę i zaproponował malcowi cukierka, na co tamten odpowiedział wymownym spojrzeniem.
- Może jeszcze naklejkę „dzielny pacjent”? – zapytał dość poirytowany. Doktor Jansen już, już chciał coś powiedzieć, gdy ojciec chłopca szybciutko odebrał wyniki, pożegnał się i wyprowadził syna z gabinetu.
- Nie rób mi wstydu, zachowuj się – skarcił Hugona, który chyba jednak wciąż irytował się na doktora. – Zajrzę w te twoje wyniki…
Zdębiał. Włos mu się na głowie zjeżył. Myślał, że serce wyskoczy mu z piersi.
To, co zobaczył na kartce było spełnieniem wielu z jego koszmaru.
- Hugonie Isaacu Jeremy… TY JESTEŚ KALEKĄ! – Wyniki mówiły same za siebie. Ogromne boczne skrzywienie kręgosłupa, płaskostopie, wada wzroku dochodziła już do absurdalnych liczb, astma, a poziom hemoglobiny… Zaraz, kiedy ten lekarz to sprawdził?! Magia chyba zadziwiała go coraz bardziej.
- Tato, ale ja to wiem – wzruszył ramionami chłopiec.
Wyglądał teraz prawie jak Jonathan wiele, wiele lat temu.
***
Pierwszy zbity pion nie oznacza wygranej w całej partii. Hugo był pewien, że musi narazić się na jakieś straty, by potem ostatecznie zwyciężyć, toteż nie było mu specjalnie szkoda pierwszej ofiary morderczych zagrywek Śmierci.
- OHO! STRZEŻ SIĘ, MŁODZIEŃCZE! – powiedział dość podekscytowany chwilowy wygrany, o ile ten ton można było do podekscytowania zaliczyć. Chłopak wpatrywał się przez chwilę w przeciwnika. Zmarszczył brwi.
- Jaka jest stawka? – Śmierć pochylił się nad planszą, słysząc to pytanie.
- STAWKA? W SZACHY?
- No nie wiem, mógłbyś mi zaproponować kilka dni na twoim stołku, kilka dodatkowych lat życia…
- W ZAMIAN ZA TWOJĄ DUSZĘ.
- To takie szatańskie, bądź choć trochę oryginalny…
Zapadła cisza. Śmierć zdawał się rozważać sytuację, a Hugo po prostu czekał na jego odpowiedź. Nie zamierzał mu przecież proponować własnej głowy. Nie wykazałby się sprytem, gdyby jego przeciwnik jednak został przy swoim. W końcu istota, a być może raczej zjawisko spojrzało na Śmierć Mew, która stała tuż przy nim, po czym przedstawił swoją ostateczną propozycję:
- HMM, CHŁOPCZE. NIE CHCIAŁBYŚ MOŻE POBAWIĆ SIĘ W SUPERBOHATERA?
- Niezbyt mi to leży.
- NO WEŹ…
- Dobrze, już dobrze, słucham…
Przed oczami Hugona pojawił się jakiś dziwny obraz. Nie wiadomo jak, znalazł się w szpitalnej sali, na której leżał mały chłopiec. Obok niego siedziała płacząca matka. Tak, to musiała być matka.
- ROZUMIESZ?
- Domyślam się, że zostało mu niewiele czasu. O życie?
- O ŻYCIE.
- Czyli gra na zegary…
***
Pani Jane Shelter uczyła w szkole od niedawna. Była młodą, pełną życia kobietą. Uwielbiała bawić się z dziećmi, uczyć je podstaw, które każdy berbeć powinien opanować w szkole o jakże znamiennej nazwie – podstawowej. Jej egzystencja układała się naprawdę pięknie… do czasu.
- Hugo, ile to 9 razy 7?
- Będzie mi pani zadawać takie durne pytania? 63. Mogłaby się pani mocniej postarać.
To wprawiło ją w osłupienie. Wszystkie dzieci zawsze ją lubiły i zwracały się do niej jak należy, ale on…
- To było niegrzeczne, chcesz wyjść z klasy?
- I tak nie nauczę się tu nic nowego – stwierdził, wzruszając ramionami i dalej układając domek z kredek. Jane zirytowała się chyba po raz pierwszy w swojej nauczycielskiej karierze.
- Skoro jesteś taki pewien, mam dla ciebie kilka zadań – niemal wycedziła przez zęby i napisała na kartce pięć zadań z najbardziej abstrakcyjnymi liczbami, które akurat przyszły jej do głowy. Wszystkie możliwe działania, dodawanie, odejmowanie, mnożenie, dzielenie i… o tak, ostatnie zadanie dla chętnych. Działania na pierwiastkach. To musiało zagiąć młodego mądralę.
- Masz godzinę – rzuciła mu zadania i usiadła zadowolona za biurkiem. Chłopiec prychnął jedynie i już po mniej niż minucie wpisał wyniki po znaku „równa się”. Wszystkie wyniki.
- Już – mruknął. Pani Shelter zabrała mu kartkę i zerknęła na nią pobieżnie. Szybko zaczęła przeliczać – wynik był dobry. W każdym jednym działaniu wynik był dobry. Zgodny z prawdą. Przechytrzył ją dzieciak z podstawówki! Zdenerwowała się nie na żarty.
- Mam dla ciebie trudniejsze zadania – zgrzytnęła zębami, zapisując na nowym kawałku papieru studenckie kosmosy. Dodawanie ciągów niezbieżnych, całkowanie, macierze, pochodne i inne słodziutkie potworki. Może jeszcze kwadraturę koła, co? Nie, miała lepszy pomysł. Ostatnie polecenie brzmiało: „Podaj rozwinięcie liczby Pi do 100 miejsc po przecinku”. Zachwycona mocą wiedzy, jaką posiadała, położyła zadania przed młodym.
- Masz godzinę, rozwiązuj.
Tym razem uśmiech nie schodził z jej twarzy, ale równo godzinę później, chłopiec oddał kartkę, gdzie wpisał wyniki tak, jak poprzednio. Nieco zakłopotana tą sytuacją Jane szukała błędów. Skąd on…? Nie, nie ma ostatniego!
- A rozwinięcie liczby Pi? – zapytała kąśliwie. Tak blisko tryumfu!
- Mogę pani powiedzieć, jeśli pani chce – stwierdził spokojnie. Pani Shelter postanowiła sprawdzić wyniki jego pozostałych prac później, teraz stanowczo nie było na to czasu.
- Mów – poleciła, a sama położyła kawałek papieru przed sobą i sięgnęła po książkę, gdzie rozwinięcie liczby Pi znajdowało się do milionowego miejsca po przecinku. Napisał ją jakiś mag… Ponoć. Hugo tymczasem wziął głęboki oddech i jak katarynka zaczął wymieniać wszystkie cyfry. Im bliżej setki, tym bardziej pani Jane Shelter, absolwentka wydziałów matematyki i pedagogiki, ze słowa na słowo stawała się coraz bardziej zdruzgotana. Ten chłopaczek… wiedział wszystko! Rozwiązywał wszystko lepiej i szybciej od niej! Zachciało jej się zemsty. Gdy doszedł do setnego, nauczycielka chyba właśnie wpadła w głębokie załamanie nerwowe połączone z brakiem wiary w swoją osobę.
- Widzę, że musiała pani korzystać z książki – stwierdził. Dzieci w klasie wyszły już po jego pierwszym teście, słysząc dzwonek, więc Hugo spakował swoje kredki do piórnika, piórnik do plecaka i bez słowa opuścił salę.
Życie Jane Shelter przestało mieć sens po tym, jak wygrał z nią dziesięciolatek.
***
Strata laufra zabolała. Hugo skrzywił się, widząc jak jego idealne ustawienie chwilowo się sypie. Czas odbudować potęgę w tej części planszy. Kilka ruchów do przodu, zawsze kilka… ba, kilkanaście ruchów do przodu. Patrz, myśl i kombinuj. Zgrzyt zegara wyrwał go z otumanienia – musiał się pospieszyć, jeśli w ogóle chciał myśleć o zwycięstwie.
- Szach – Skoczek zmusił przynajmniej na moment Śmierć do pomyślenia o monarsze. Granie o czyjeś życie było mniej przejmujące niż, gdyby miało walczyć się o własne, a przy okazji… ten chłopiec i tak umierał, więc… albo Hugo zrobi mu prezent, albo po prostu przybliży do nieuniknionego, nieprawdaż? Król uciekł na bezpieczne pole. Skoczek cofnął się do środka, gdzie stał wraz z hetmanem i ocalałym laufrem. Ochrona przede wszystkim. Teraz ruch wieży. Potem skoczek. Biały hetman bije czarnego skoczka…
- Szlag – mruknął. Śmierć nie zareagował. Chyba właśnie myślał nad kolejnym ruchem.
***
Słysząc dźwięki fortepianu, Thomas przystanął na chwilę, a następnie cofnął się o kilka kroków. Przez małe okienko zajrzał do pokoju. Przy fortepianie siedział zgarbiony chłopak. Okularnik, szopa niesfornych włosów na głowie, jakaś dziwna bladość skóry. Wszędzie leżały porozwalane kartki, a nieznajomy cos spisywał. Potem dźwięk instrumentu rozległ się raz jeszcze. Co to było? Thomas zmarszczył brwi. Zdawało mu się, że zna tę melodię od lat, ale jednocześnie, że nie nigdy jej nie słyszał. To dziwne uczucie towarzyszyło mu tylko podczas pierwszego słuchania libretta do Ognistego Ptaka. Przełknął ślinę. Co to za muzyka? Kim jest ten chłopak? Co tu ro… W tym momencie młody muzyk podniósł głowę, sprawdzając najwyraźniej, czy ktoś nie patrzy. Thomas kucnął szybko, po czym przemierzył kilka kroków na kucaka, wstając dopiero, gdy mógł to już zrobić, nie narażając się na ten dziwny wzrok. Fortepian rozbrzmiał ponownie. Melodia, z początku delikatna, rozwijała się z każdym kolejnym uderzeniem w klawisze. Brzmiała jak ścieżka we śnie. Co jakiś czas zmieniała całkowicie swój charakter, racząc uszy Thomasa mocnymi wejściami. Potem znów molowe pluskanie na klawiszach, przechodzące w żałobny śpiew. Następnie przejście do pasażu… I koniec. W środku. Twórca chyba dopisywał kolejną część. Thomas z trudem odwrócił się i ruszył dalej, zostawiając za sobą coś to niezwykłe zjawisko.
Pobierał nauki w szkole muzycznej już od dziewięciu lat, ale ani razu nie zdarzyło mu się spotkać z kimś, kto potrafiłby tak grać. I to jeszcze komponować. Sam! Profesorowie byli zbyt zachowawczy, a awangardowi artyści raczej szukali dziwnych dróg muzycznych. Nic dotąd nie wywołało na nim takiego wrażenia, jak ten nieznany mu młodzieniec siedzący za fortepianem i otoczony tłumem kartek. Thomas wiedział, że musi koniecznie dowiedzieć się, kim była ta osoba, a potem poprosić go o to, by zagrał gdzieś ten utwór, choćby niedokończony!
Okazja zdarzyła się już parę tygodni później, gdy mniej więcej o tej samej porze, co poprzednio, uczeń szkoły muzycznej usłyszał znaną mu już melodię. Podszedł do drzwi i ujrzał dokładnie tego samego chłopaka, siedzącego przy fortepianie. Bez chwili wahania, otworzył drzwi, wprawiając nieznanego instrumentalistę w osłupienie.
- Co tu robisz? – zapytał ten dość przestraszonym głosem. Thomas rozejrzał się po sali. Zazwyczaj nikt nie miał tu lekcji, tak przynajmniej kojarzył.
- Wracam z zajęć. Usłyszałem, że grasz – powiedział, po czym podszedł i podał kompozytorowi rękę. – Jestem Thomas Fernstenberg.
Nieznajomy wstał gwałtownie i zaczął zbierać kartki. Uczeń nie do końca rozumiał, dlaczego.
- Ej, przecież nic ci nie zrobię – mruknął zdziwiony, ale okularnik jeszcze przyspieszył czynność. Thomas chwycił go za ramię. Ich oczy na chwilę się spotkały wtedy Fernsternberg mógł po raz pierwszy usłyszeć ten głos – nie do końca niski i zachrypnięty.
- Taa… A potem powiesz, że jakiś dzieciak przesiaduje w opuszczonej salce i mnie stąd wywalą.
- Wywalą? – zdziwił się uczniak. Tamten przytaknął, wyrywając ramię z uścisku. – To nie uczysz się tutaj?
- Gdybym się uczył, to nie siedziałbym tu o takiej porze w pustej szkole, nie sądzisz? I raczej nie grałbym w takim miejscu, jak to… - Głos okularnika stawał się nieprzyjemny. Thomasowi zdawało się, że z niego kpił.
- Grasz na poziomie konkursów fortepianowych, nie wierzę, że nie miałeś styczności ze szkołą muzyczną.
- Nie miałem, jestem samoukiem.
Zapadła chwila ciszy. Kompozytorowi udało się zebrać wszystkie kartki. Wstał z klęczek, po czym ruszył w kierunku wyjścia. Fernsternberg był zszokowany.
- Dlaczego nie grasz w filharmoniach, nie masz mecenasów? Słysząc twoją grę, sądzę, że niejeden by się pokusił.
Okularnik uśmiechnął się kpiąco.
- Bez wykształcenia muzycznego, nikt mnie nie zechce – stwierdził i opuścił salę. Thomas podbiegł do drzwi i krzyknął jeszcze:
- To dlaczego nie wstąpisz tutaj?!
Chudzielec zatrzymał się.
- Tutaj wykończą moje granie. Nie mam też czasu i pieniędzy, a tak poza tym… - spojrzał do tyłu. – Savoir vivre jednak wymaga pewnych spraw… Hugo Isaac Jeremy Jefferson. A teraz, odwal się.
Po tych słowach, ruszył szybko korytarzem. Thomas przełknął ślinę. Nie był w stanie nawet pobiec na chłopakiem, by dowiedzieć się więcej. Nie, to mu wystarczyło. Tak, to mu na pewno wystarczyło. Tylko… ta muzyka. Nie rozumiał. Nie rozumiał.
***
- BRONISZ SIĘ, JAK NALEŻY, ŚMIERTELNIKU – zauważył Śmierć, gdy jego wieża runęła uśmiercona przez skoczka. – ALE JA TEŻ MAM SWOJE SPOSOBY.
W tym momencie biały laufer zepchnął z planszy czarnego hetmana. Zegar zazgrzytał.
- TWÓJ RUCH – poinformował go przeciwnik, a Śmierć Mew zaskrzeczał, tak jak to miał w zwyczaju. Hugo westchnął ciężko. Czekało nań wyjątkowo trudne zadanie. Ile Śmierć grał już w szachy z jemu podobnymi?
- Ile razy wygrałeś takie partie? – zapytał. Śmierć nie zastanawiał się długo:
- TYLE RAZY, ILE GRAŁEM.
- To było do przewidzenia.
Ruch wieżą. Czas zacząć prawdziwą walkę.
***
- A moglibyśmy być bogaci, prawda, Hugo? – zapytał stryjek Josh. Chłopak nie odpowiadał, przebiegając wzrokiem po stronie książki. Dziś byli sami, bo dobra Gwen poszła do pracy, a Jonathan… ruszył za pracą się oglądać.
- Jak na razie, jesteśmy biedni, stryju – stwierdził chłodnym tonem okularnik. Kartki przerzucał z jakąś niebywałą wręcz prędkością.
- Co czytasz? – spytał stryjaszek, chcąc podtrzymać rozmowę.
- Historia gildii Fairy Tail.
- Ci magowie to naprawdę mają nierówno pod sufitem, co? – Josh trącił swojego bratanka łokciem i zaśmiał się rubasznie. Hugo spojrzał nań jak a idiotę, a następnie wrócił do czytania.
- Przynajmniej zarabiają, stryju i to niemałe pieniądze. Gdybym był magiem, poszedłbym tam i zająłbym się ich rozliczeniami finansowymi. Przynajmniej byłoby co do garnka włożyć. No i mógłbym sobie kupić fortepian.
- A da stryjaszka nic nie zostanie?
- Stryj mógłby wreszcie chociaż zacząć szukać pracy, jak to robi jego brat.
Ta uwaga najwyraźniej zgasiła Josha. Ten chłopak był zbyt bystry i zbyt krytyczny wobec otaczającego go świata.
***
- Szach – mruknął Hugo i przełączył zegar. Śmierć był istotnie zaskoczony. Wieża nie dawała mu wielu szans na ucieczkę. Wcześniej stracił hetmana, którego uśmiercił mu pozostały przy życiu czarny laufer. Cóż, czas na ucieczkę. Król ruszył na pole wolne od zagrożenia. Teraz przyszła kolej Hugona. Pion stanął na B1, zmieniając się w hetmana.
- Zabawa dopiero się zaczyna – uśmiechnął się młodzian. – Szach.
***
Stanięcie pod drzwiami gildii musiało go sporo kosztować, tak przynajmniej sądziła Nuieal. Ten chudzielec przychodził tu już od kilku dni, ale wciąż bał się wejść, co było dość osobliwe. Nikt nie bał się tu wchodzić, w końcu gildia była otwarta dla wszystkich, więc czemu on akurat miał jakieś obawy? Dziś postanowiła zejść do niego, przywitać się i zaprosić do środka. Może chciał dołączyć? Tak, na pewno chciał dołączyć! Rozmowa z Takano nie powinna być wcale jakimś wyczynem… a zresztą, po co w ogóle rozmawiać z Takano, przyjmą go od razu! Nuieal opuściła swoje miejsce przy oknie i otworzyła drzwi wejściowe, po czym podeszła do wpatrującego się w szyld chłopaka. Okularnik. Chudy. Dość ubogo ubrany. Z ramienia zwisała mu obszarpana torba.
- Witaj! – powiedziała radośnie dziewczyna, machając mu ręką tuż przed nosem. To wyrwało go z zamyślenia wręcz natychmiast. Zdawał się być trochę przerażony dłonią tak blisko swojej twarzy.
- K-Kim jesteś? – zapytał, odsuwając się lekko. Nuieal uśmiechnęła się szeroko, ukazując dwa rzędy bialutkich jak śnieg zębów
- Magiem Fairy Tail! Widzę, że przystajesz tu codziennie, chciałbyś może dołączyć? – zapytała, przybliżając gwałtownie swoją twarz do oblicza nieznajomego. Tamten odsunął się gwałtownie.
- Chy-Chyba tak – odparł.
- No to chodź! – Nuieal chwyciła go za przegub i wciągnęła do budynku. – Jaką magią się posługujesz?
- Uhm… Magią… - musiał widocznie chwilkę pomyśleć – Geniuszu.
- Na czym polega? – Czarodziejka zamrugała, przeciągając go przez salę pełną magów. – Chodź, od razu zrobimy ci znak!
- Od razu? Bez żadnych…
- Przyprowadziłam cię, więc możesz go dostać od razu!
- No dobrze…
- No to nie wytłumaczyłeś, na czym polega twoja magia…?
***
- Szach i mat – oznajmił Hugo spokojnym głosem, blokując osamotnionego króla hetmanem i wieżą. Śmierć przez chwilę wpatrywał się w planszę.
- WIDOCZNIE MUSZĘ GRAĆ CZARNYMI. GRATULUJĘ, CHŁOPAK PRZEŻYJE, KTOŚ CHYBA POWINIEN CI PODZIĘKOWAĆ – stwierdził, a jego towarzysz zaskrzeczał, po czym wzbił się w powietrze i odleciał gdzieś daleko, widocznie szukając kolejnej ofiary.
- Nikt nie musi mi dziękować, taka była moja misja.
- TO TRAFIŁEM WRĘCZ IDEALNIE! NO CÓŻ, CZUJĘ, ŻE KIEDYŚ SIĘ ZREWANŻUJĘ, ALE TO DOPIERO, GDY ZABIORĘ CIĘ NA DÓŁ.
- Nie mam nic przeciwko – uśmiechnął się chłopak. Śmierć wstał, schował figury i planszę do torby, a następnie odwrócił się i oddalił. Hugo usiadł na piasku, wpatrując się w coraz spokojniejsze morze. Piękny widok. Taki… spokojny. Kojący. Mewy znów wzleciały w powietrze i skrzecząc głośno, wyruszyły na wyprawę. On też czuł się głodny. Czas coś zjeść.
Umiejętności:
x Inteligencja (lvl 2)
x Alchemia (lvl 1)
x Medyk (lvl 1)
Ekwipunek:
paczka gwoździ, śrubokręt, ostatnie wydanie Fiore News, torba, kubek z napisem Q10, teczka pełna nut, długopis (wieczny, czyli jeszcze bardziej wykoszony niż zwykły), notatnik
Rodzaj Magii:
Geniuszu – jakkolwiek to brzmi, nie jest to zwyczajna magia, w sensie taka jak inne magie, bo też źródło ma całkowicie inne. Otóż można uznać, że po prostu umysł chłopaka jest magiczny, promieniuje, zakrzywia samoistnie czasoprzestrzeń… Nie, te dwa ostatnie chyba nie. Cóż, magia wiedzy to po prostu to, co znajduje się w umyśle Hugona i to co się z nim stało…
Pasywne Właściwości Magii:
x Pamięć absolutna
To co zobaczy, usłyszy i poczuje – to zapamięta. Tylko dzięki temu posiadł aż tak rozległą wiedzę na różne tematy. Nic dziwnego, że wszystkiego słucha uważnie i podobnie czyta, czy też ogląda. No i zna baaaardzo dużą część rozwinięcia liczby Pi na pamięć. Zademonstrować?
x Datowanie
Hmm, wyczuwam smród rozkładu! Czyżby gość leżał tu już dwa dni? Ha! Sprawdźmy to! Otóż Hugo jest w stanie wywnioskować, ile ciało leży i śmierdzi – są w końcu różne czynniki. On sprawdza i wie. Podobnie jest ze znaleziskami historycznymi.
x Gazeciarz
Zna wszystkie newsy z Fiore i nie tyko. Śledzi gazety, słucha opowieści, stara się dowiedzieć wszystkiego, co mogłoby mu pomóc w tworzeniu logiki tego świata.
x Majsterkowicz
Coś mi tu nie gra… a tak! Zatkałeś rurę wydechową! Hugo od małego uwielbiał majsterkowanie, a w czasie, w którym nie czytał, po prostu brał się do roboty. Jest w stanie dokonać prowizorycznej naprawy broni na miejscu, w sensie na misji, ale po wszystkim i tak trzeba się z nią udać do kogoś bardziej doświadczonego w tej kwestii. Naprawia też inne rzeczy, które mogły się zepsuć, jeśli oczywiście ma do tego odpowiednie narzędzia.
x Szybkie czytanie
Robiło się te kursy, jak się było małym… Tak naprawdę Hugo „miał to” już od dziecka. Nie dość, że szybko nauczył się czytać, to jeszcze do perfekcji opanował sztukę ogarniania tekstu wzrokiem.
x Znam się lepiej nawet na czołgach - …On naprawdę zna się lepiej. W sensie żadne tematy naukowe nie są mu obce, więc chwilka konwersacji z nim raczej udowodni niewiedzę w jakiejś dziedzinie. On zna na pamięć wszystkie encyklopedie… Chłopak bez życia.
Zaklęcia:
--- (zostaje 60 PD – przeznaczone na Inteligencja lvl 2)