I've never seen a decent person among those who say they're going to save the world while forsaking the people around them. Those types of men are always so intoxicated by thier own hollow dreams that they call every little thing in front of them trivial.
Północne tereny Pergrande zdecydowanie były malownicze i piękne. Ogromne ośnieżone szyty gór, otoczone iglastymi lasami w których zdawałoby się że na wieczność zapanowała wiosna. Rozległe jeziora, gorące źródła i strumienie, nadawały tym terenom uroku. Niektórzy pokusili by się nawet o stwierdzenie że więcej tu letnich dworów szlachty pergrandzkiej i świątyń, niż wiosek ludności biednej. Świątynia Zambali wznosiła się na jednej z mniejszych gór, z trzech stron otoczona iglastym lasem i innymi górami, frontem zaś skierowana ku polnej drodze która prowadziła w dół, do doliny w której znajdowała się piękne jezioro. Zbocza góry pokrywały liczne nagrobki zmarłych mnichów czy okolicznej ludności która mogła pozwolić sobie na pochówek w tym miejscu. Na szczycie zaś, otoczona kamiennym murem znajdowała się sama świątynia. Środek wypełniał rozległy plac, na którym służba świątynna mogła wspólnie się modlić, ćwiczyć czy organizować różnego rodzaju święta. Pod murem naprzeciw wejścia znajdował się największy budynek, będący główną świątynią z ołtarzem Zambali. Na lewo od wejścia pod murem stała mała kanciapa wypełniona różnego rodzaju sprzętem oraz wychodek. Na prawo zaś wspólny budynek mieszkalny wraz z stołówką i kuchnią. W odróżnieniu od typowego w Pergrande budownictwa drewnianego, budynki w tym miejscu wzniesiono z kamienia.
~~
MG
Co sprowadziło tutaj trójkę wędrowców? Ciężko powiedzieć. Zapewne przeczytane w Pergrandzkim zlecenie. I tak się jakoś złożyło że nadeszli razem. Frederica, Aff-chan, oraz kobieta w złotym kimono. Miała twarz okropnie przypominającą tą, porcelanowej lalki. Biała od pudru, z różowymi policzkami, mocno podkreślonymi oczami i czerwonymi od szminki ustami. Skłoniła się lekko, gdy tylko Aff i Frederica, dotarli do świątyni.-Również by pomóc w zadaniu?-Zapytała w Pergrandzkim, czekając na dwójkę i dopiero potem przekraczając bramę świątyni. Należało spotkać kapłankę. Jednak nikt nie wiedział o jednym. Ciche, może nieco żałosne Mlem, wydobyło się spod ziemi. Nikt nie mógł go słyszeć. Mlemnięcie bowiem dobywało się z drugiej strony góry. Właśnie trwały tu przygotowania do pochówku pewnego ważnego szlachcica, który miał się odbyć za dwa dni. Dziura w ziemi, dwa metry, już wykopana. Miała być fundamentem dla małej kapliczki w której stanąć miała urna z prochami. Fundamentem, w którym była Mlemya. W połowie zakopana w ziemi. Pieprzone wrota między wymiarowe. Zapewne w tym momencie rozległo się kolejne ciche i nieco żałosne Mlem. I choć pozycja Mlemyi była nieco uwłaczająca i brudna, to jednak Owca wiedziała że nie jest tutaj przypadkiem. Oj nie. Wszystkie komórki jej milenialnego owczego ciała mówiły jej, że coś się tutaj zaraz odmlemyi i to wcale nie z jej winy!
Frederica: 217MM
Autor
Wiadomość
Frederica
Wytrwała Pierepałka
Liczba postów : 2947
Dołączył/a : 14/02/2014
Temat: Re: Świątynia Zambali Pią Mar 23 2018, 15:28
Półprawdy? Bajki o demonie? I komu on to mówił? Chciała nie mieć racji. Chciała mylić się, tak jak zawsze. Chciała, żeby jej przypuszczenia co do wyrazu Zambali były mylne, jednak widok Affa na korytarzu w takim stanie jasno świadczył o kłopotach. To, co jednak w pierwszej chwili przykuło jej wzrok to ciało kobiety na rękach wampira. Blada ja ściana... Nie miała pewności, czy żyje ani w jakim tak na prawdę jest stanie. Przełknęła głośno ślinę ściskając mocno kij w drżących rękach. Oglądanie go podziurawionego przez szereg broni było czymś innym, niż oglądanie go po wgryzieniu się w czyjąś szyję tak, jak czym innym jest wyglądać na żywe zwłoki, a jak połączenie człowieka z czymś paskudnym, mogącym skręcić komuś przez przypadek kark. A jednak to, jak mówił i patrzył było coś, co nie pozwalało jej załatwić sprawy tak, jak za starych dobrych czasów. Nie mogła tak zwyczajnie podejść i zdzielić go kijem tyle razy, ile trzeba, by głowa sama odskoczyła od ciała. Nie mogła tak po prostu podejść i liczyć na czystą siłę. Powód, dla którego nie mogła tego zrobić był też jeszcze jeden i nie miał związku z tym, jak sprzeczne sygnały dawał Lapiz. Była zwykłą kobietą uzbrojoną w kij, z którego nie potrafiła zrobić użytku. Kobietą zdaną co najwyżej na magię, której nie dość, że powinna używać jak najmniej, to jeszcze znajdowała się w środku budynku, gdzie wiele zaklęć nie miało zwyczajnie racji bytu. Tymczasem stała na przeciw czegoś, co nawet nie było człowiekiem i miała bardzo dobry widok na to, co może stać się z nią samą, jeśli tylko popełni błąd. Kiedyś może nie miałoby to znaczenia. Kiedyś może byłaby w stanie zaryzykować własne życie, byleby zrobić wszystko, by zaradzić zagrożeniu. Teraz jednak nie potrafiła. Miała powód, by dalej być na tym świecie. Miała dla kogo. Wyciągnęła przed siebie kij jednym końcem skierowanym w stronę Affa. Nie atakowała, trzymała go jednak solidnie w lewej dłoni będąc gotową w każdej chwili chwycić go oburącz i uderzyć tego w brzuch z całej siły, jeśli dalej uparcie będzie chciał zmniejszać dystans.. Zaczęła rozumieć. Wbiegła do świątyni sama nie zważając na to, z czym tak na prawdę w najgorszym przypadku przyjdzie jej się mierzyć. Czy to już samo w sobie było błędem? Mogła tylko liczyć na to, by utrzymać status quo. Nie miała pojęcia, czy słowa Affa to jakiś zmyślny fortel czy faktycznie jest jakkolwiek przy zmysłach pomimo tego, jakie dawał wrażenie. Widok kapłanki z kolei wcale nie zachęcał jej do zaufania, że wszystko jest dobrze. Zaatakował kapłankę. Wiedziała dlaczego, ale... Przecież mogła być kolejna! Wiedziała jednak, że stojąc tutaj dłużej w końcu jakiś mnich może tędy przechodzić, a wtedy nie miałaby pewności, że zatrzyma tragedię. Jeśli jednak byłby jakiś sposób, by upewnić się, czy Aff jest bardziej Affem czy inteligentną bestią... - Odłóż ją. - rzuciła nagle nie spuszczając wzroku z wampira. Nie kryła też strachu. Nie było to też nawet coś, co przyszłoby jej do głowy w takim momencie. - Połóż ją pod ścianą i odsuń się na kilka kroków. - powtórzyła pewniej i głośniej. Jeśli to zrobi, podejdzie ostrożnie do kobiety, kucnie i nie odrywając od Affa wzroku postara się sprawdzić, czy żyje. Czy to sprawdzając puls, czy podstawiając rękę pod nos byleby tylko sprawdzić, czy oddycha. Z tego wszystkiego nie poświęciła też większej uwagi kolejnemu dźwiękowi trąby. Znowu coś się działo czy to w wyniku jej spotkania z Lapizem? Cokolwiek było powodem, zostawiła co by nie było słonika i owcę z Ahan. Nie mogła zrobić nic innego, niż jej zaufać. Teraz miała zaś własne problemy i jeśli sytuacja się pogorszy, a uderzenie kijem nie zda sprawdzianu, postara się jak najszybciej odsunąć i w razie potrzeby blokując co może drzewcem trzymanym w obu dłoniach.
Mlemya
Liczba postów : 27
Dołączył/a : 13/06/2017
Temat: Re: Świątynia Zambali Nie Mar 25 2018, 14:23
Nieeeeeeeeeeeee, tylko nie różooooooowy słoniiiiiiiiik! Za co!? Czemu ta kobieta uśmiechała się w taki sposób? Nie lubiła słonika? Miała z nim jakieś nierozwiązane sprawy i nagle teraz postanowiła je zakończyć? W taki właśnie sposób, jednocześnie wciągając w to wszystko Mlemyę?
To co poczuła teraz Mlemya było stosunkowo nietypowe. Normalna istota poczułaby może strach, może wściekłość, może byłaby sparaliżowana zdumieniem, prawdopodobnie byłoby to coś z tej triady różnych emocji. Owca natomiast... owca nie była aż tak zdumiona - widziała już podobne sytuacje w swoim życiu i rozumiała co się za nimi kryło. A skoro tylko rozumiała ogólny mechanizm działania takich sytuacji, to emocją która pojawiała się w jej sercu był smutek. Prosty, bolesny smutek, który rozlewał się po jej ciele bardzo wolną falą. Owca spojrzała dosłownie przez chwilę jeszcze na osobę, która oszukiwała ich wszystkich...
...a następnie użyła Sheep Rush by natychmiastowo znaleźć się przy Zambali i skupić się na szybkim "wyciągnięciu jej" z pala. Zaraz po tym, dalej przy użyciu Sheep Rush wróciłaby razem ze słonikiem do swojej poprzedniej pozycji i dała drapaka (wciąż razem ze słonikiem), o ile to było możliwe, w kierunku w którym wcześniej skierowała się Frederica - jedyna osoba tutaj, która okazała jej najcieplejszą z postaw - sprzyjające zaciekawienie. Reszta traktowała ją albo jako boginię, albo jako coś złego. Teraz raczej jako boginię zła. Ale Frederica mogła być w stanie zrozumieć prawda i "wysłuchać" owcy. Tylko jak przekazać jej to, co chciała przekazać? Gdyby tylko miała kartkę i kredkę, wszystko byłoby prostsze.
Jeśli kapłanka próbowałaby ją dogonić i zaatakować to Mlemya rzuciłaby w nią Yarnballs. Ich magiczne właściwości powinny były w jakiś sposób utrudnić kapłance gonienie ich. A Mlemya, trochę na ślepo, trochę kierując się intuicją, próbowałaby dotrzeć do Frederici, jednocześnie cały czas pod nusem nucąc "Mlem, Mlem, Mlem!".
Aff-chan
Liczba postów : 634
Dołączył/a : 12/08/2012
Temat: Re: Świątynia Zambali Wto Mar 27 2018, 00:06
- Oi. Czy to tak powinno się rozmawiać z własną bro-siostrą?\ Taki oto komentarz wydobył się z gardła wampira, który obrócił się aby spojrzeć kobiecie, której w ramach łączących ich więzi pseudo-rodzinnych, postanowił nie pić jej krwi. I to ma być nagroda za jego wspaniałomyślność? Oi. Oi. Oi. Czy ktoś tu się aby nie zapędzał? - To ja tu z całych sił staram się nie myśleć o mej malutkiej siostrzyce jak o przystawce a ta w nagrodę mierzy do mnie z broni, jakbym był jakimś nieznajomym? Serce się kraja na ten brak wdzięczności. Kontynuował, nie spuszczając swego wygłodniałego wzroku z osoby jaką znał pod imieniem "Takara". Pomimo tego, że prowadził rozmowę z prawie-zdrajczynią, jego pozostałe zmysły skupiały się na hałasie z zewnątrz, skoro było tak hucznie to musiało znajdować się tam więcej bydła. Ahh, kolejna szansa na poczucie tej ekstazy - nie można było tego przegapić. Przerwał swój bezruch kucając i kładąc kapłankę na ziemi, po czym obrócił się do siostrzyczki plecami dając jej tym samym znać, że to jej ostatnia szansa na pozostanie po jego dobrej stronie. - Powinna żyć. Straciła kapkę krwi, ale poza tym wszystko powinno być w porządku. Zabierz ją i uciekaj. Tym razem jest inaczej. Jedna ofiara nie wystarczy. Dlatego proszę - odpuść, nie zbliżaj się i... spotkajmy się jeszcze kiedyś ...sis. Rzucił na odchodne i zaczął kierować się w stronę posiłku ...hałasów znaczy się. Jeśli napotka owcę, ignoruje ją, mimo wszystko jej istnienie cały czas było tajemnicą, jednak nie to było najważniejsze a prosty fakt, że teraz zależało Affciowi na ludzkiej krwi, nie marnemu substytutowi. Toteż wolnym krokiem kierował się przed siebie, nie musiał nazbyt obawiać się słońca, mimo wszystko posiadał na nie pewną ochronę a w razie czego zawsze miał jeszcze parasolkę, nie mówiąc już o napędzającej go adrenalinie. Czas jeść.
Goomoonryong
Liczba postów : 4046
Dołączył/a : 22/10/2012
Temat: Re: Świątynia Zambali Sro Mar 28 2018, 16:24
MG
Ku, być może uldze, Frederici, Aff położył ciało kapłanki na ziemi. Następnie skierował się do wyjścia a Frederica mogła sprawdzić. Choć pulsu wyczuć nie umiała, to jednak kapłanka oddychała. Zapewne jedynie straciła przytomność. Mlemya znajdująca się na zewnątrz z Ahan, nie kapłanką, postanowiła uratować Zambalę. Używając Sheep Rush zbliżyła się do słonika i zaczęła operację zdejmowania go z pala, co wcale takim prostym zajęciem nie było. Ahan jej jednak nie przeszkadzała.-Bez znaczenia-Mruknęła i odwróciła się do owcy plecami. Kiedy owieczka pognała z Zambalą do Frederici, minęła Affa, aż stanęła naprzeciw dziewczyny, która klęczała nad nieprzytomną kapłanką. Frederica zaś dostrzegła, Mlemyę która niosła Zambalę. Krwawiącą Zambalę. Słonik spojrzał na kapłankę i zatrąbił smutno. Aff natomiast opuścił główny budynek, akurat by zobaczyć odchodzącą Ahan i zbliżających się mnichów. Koło dwudziestu. Co ciekawe, w ogóle nie czuł żądzy krwi, patrząc na odchodzącą dziewczynę.
Temat: Re: Świątynia Zambali Sro Mar 28 2018, 20:44
Słowa Affa zdawały się być dla niej abstrakcyjne. Czyli, że co? To ONA była tą złą? Bo zrobiła coś, co zrobił by każdy zdrowo myślący człowiek? Miała mu rzucić się na szyję ze szczęścia? To brzmiało jak jakiś nieśmieszny żart. - Brak wdzięczności..? Czy ty chociaż widziałeś się w lustrze!? - odparła szybko obserwując go ze strachem w oczach zmieszanym z podirytowaniem. Podirytowaniem wywołanym z resztą nie tylko jego słowami, ale też zachowaniem. Ale z drugiej strony... Odpowiadał. Z pewną swoją manierą, ale jednak. Odłożył też kapłankę, dzięki czemu mogła chociaż upewnić się, ze faktycznie żyje. Ale... kapkę krwi? Straciła KAPKĘ krwi? Wyglądała jak trup! Jeżeli to jest dla niego "kapka", to nie chciała wiedzieć, co w słowniku Affa oznacza "dużo". Problemy jednak rosły zamiast maleć, a sama traciła powoli nadzieję, żeby cała misja faktycznie skończyła się dobrze. Uciekać? Odpuścić? Miała odejść wiedząc, że ten ma zamiar polować tutaj na ludzi? Że ma zamiar biegać po świątyni, KTÓRĄ MIELI CHRONIĆ, gryząc każdego po szyi i Bogowie jedni wiedzą, w jakim stanie ich zostawiając? Miała uciec? Żadne z tych dwóch nie było kompletnie opcją. - Aff... Jestem w stanie zrozumieć, dlaczego zaatakowałeś kapłankę. Ale jeżeli rzucisz się na kogoś jeszcze, staniesz się czymś, czym nie chcesz być. Moja bro-siostra nie jest kimś kto krzywdzi niewinnych... - rzuciła do Affa ściągając z siebie płaszcz i przykrywając nią kapłankę. Nie miała pojęcia, jak obchodzić się z takimi przypadkami i było to jedyne, co przyszło jej do głowy.
Sytuacja zaczęła komplikować się jeszcze bardziej wraz z przybyciem owcy. W pierwszej chwili słysząc donośne mlemanie spodziewała się promieniejącą optymizmem różową owieczkę, co zdawało się być jej wyglądem permanentnym, jak permanentnym potrafi być ulokowanie łańcuchów górskich. W każdym razie nie spodziewała się zobaczyć coś, przez co chciałoby jej się tak bardzo płakać.
Dlaczego Zambala była ranna? Dlaczego była cała we krwi? Dlaczego? Dlaczego do tego doszło? Dlaczego powtarzała się sytuacja z Sogomem? Dlaczego?
Gdzie z resztą była Ahan? Czy to nie z nią zostawiła różowy duet? Dlaczego więc to owca przyniosła bożka? Musiało stać się coś okropnego. Nie wiedziała tylko, co i obecnie nie miało to większego znaczenia. Zambala umierała i dobrze wiedziała, że jeżeli nic nie zrobi, to podzieli los Sogoma. Ale... "Ona" zrobi? Wszystko zdawało się teraz zależeć od niej. Owca, chociaż różowa i sympatyczna, dalej była owcą. Czego mogła się po niej spodziewać? Kapłanka była nieprzytomna. Mnisi albo nie chcieli nic mówić albo nie wykonywali żadnej jej prośby bez wcześniejszej zgody kapłanki. Jakiekolwiek próby komunikacji zdawały się być daremne. Stan Ahan był jej kompletnie nieznany. Aff za to oszalał i tylko sprawiał, że nie miała pojęcia, czy powinna najpierw pozbyć się niebezpieczeństwa, czy wykorzystać każdą chwilę na znalezienie sposobu, by uratować bożka. Komu miała pomóc? Komu najpierw?
Dlaczego w ogóle miała pomagać komukolwiek z nich na pierwszym miejscu? Teraz, kiedy o tym myślała, zdawało się to irracjonalne i nielogiczne patrząc na wszystko z perspektywy czasu. Człowiek nieznoszący bogów i bożków oraz żywiący niechęć do Pergrande właśnie chciał ratować obie rzeczy, których nienawidził? Dlaczego to się zmieniło? Przede wszystkim - dlaczego w ogóle próbowała ratować Sogoma i jego wioskę? Dlaczego to robiła? Dlaczego chciała ich chronić? To, co początkowo zdawało jej się zwykłą ciekawością czy dobrocią serca, zaczynało wyglądać kompletnie inaczej, kiedy uświadomiła sobie, że ani ci ludzie, ani wszelakie mistyczne elementy tego świata nie są przecież jej drogie. Nie osobiście. Więc... dlaczego? Dlaczego serce jej się krajało na myśl, że Zambala umiera? Na myśl, że cała świątynia może zostać stracona? Zwykła empatia, czy było w tym też coś kompletnie innego?
- Wszystko będzie dobrze... - z trudem wydusiła z siebie wstając przy tym z ziemi. Nie wiedziała, czy będzie dobrze. Nie wiedziała, czy wszystko skończy się tak, jak powinno. Nie mogła zrobić nic, by pomóc bożkowi. Nic, co było faktycznie w jej mocy. Dlaczego jej zaklęcia były takie samolubne? Dlaczego jak zwykle wszystko to, co potrafiła, nagle stawało się kompletnie bezużyteczne w najgorszym do tego momencie? Czy i tym razem powinna zwyczajnie przykryć bożka własnym płaszczem dając mu skonać? Chciała ją uratować. Chciała uratować Zambalę.
Nie było czasu. Nie wiedziała, ile słonik z taką raną da radę wytrzymać, dlatego musiała się śpieszyć... z czymkolwiek, z czym śpieszyć się powinna, bo nie miała kompletnie pojęcia, co robić. Jakiekolwiek myślenie o rozwiązaniu doprowadzało ją tylko do paniki. Bez jakiegokolwiek planu czy pomysłu wzięła jednak Zambalę na własne ręce - ostrożnie, w razie potrzeby wspierając się odpowiednimi zaklęciami* nie mając pojęcia, czy na pewno ją uniesie. Ale jeśli owca dała radę... Jednego była pewna. Jeśli było coś, co mogła zrobić, nie było to coś, co byłaby w stanie dokonać w zamkniętym pomieszczeniu. Spojrzała na Mlemię żałośnie, jakby nie widząc większej nadziei. Ale była zdeterminowana. Nawet, jeśli nie było szans, by uratować bożka, musiała spróbować. Nie mogła tam dłużej stać. Zostawiając Mlemię i kapłankę ruszyła w stronę wyjścia ze świątyni.
W pierwszej kolejności musiała zrobić cokolwiek z Affem. Jakakolwiek walka jednak była wykluczona z oczywistych powodów. Nawet własną broń zostawiła przy kapłance byleby móc unieść Zambalę. Jeśli tylko go zauważy, użyje Kocyka Bery, a następnie postara się zamknąć Affa w szczelnej kopule ze Shielda B ( Shielder 3, Kontrola przepływu magii 2). - UCIEKAJCIE! - krzyknęłaby dodatkowo, gdyby tylko zobaczyła mnichów: bez względu na to czy na ten moment unieszkodliwi Affa czy nie. Całe zajęcie się nim opierało się na tej jednej próbie, która jeśli zawiedzie, nie będzie ponawiana. Wtedy będzie zmuszona zamknąć w kolejnym samą siebie z Zambalą i liczyć na cud.
Ale co z Zambalą? Położenie jej na ziemi i klęczenie przy niej w kompletnych ciemnościach nie rozwiązywało przecież w żaden sposób sytuacji. Wiedziałaby, co robić, gdyby sama miała taką ranę. Jej wybór byłby prosty i oczywisty, jednak kiedy to ktoś inny był ranny, miała kompletnie związane ręce. Dlaczego jednak...
Położyła dłonie na bożku. Słyszała w uszach szum własnej krwi i dziwny chłód rozchodzący się po całym swoim ciele. Wahała się. Przede wszystkim nie była pewna, od czego powinna zacząć. Co zrobić następnie. Jak zakończyć. Musiała zaryzykować. Nawet, jeśli nie wiedziała, jak to się skończy. Pozwoliła energii ziemi płynąć przez siebie tak, jak zawsze. Na tej samej zasadzie, co zawsze. To było coś, czego nie mogła zepsuć. Ale to nie ona jej teraz potrzebowała. Spróbuje przepchnąć ją, bardzo ostrożnie i delikatnie do ciała Zambali, uważając nie tylko na nią ale i siebie. Stworzyć zamknięty obwód pomiędzy ziemią a bożkiem. To, co energia "wypchnie" w zamian, wziąć na siebie i skierować ku ziemi. Jeśli tylko pozwoli to zasklepić się ranie na tyle, by rana przestała zagrażać życiu Zambali - będzie zadowolona.
Wiedziała. Wiedziała, dlaczego tutaj jest. Wiedziała, co tu robi. Nawet, jeżeli cały ten kraj nie był ważny dla niej samej, a cały koncept bóstw i bogów mierził ją nawet teraz, chociaż w innym stopniu, niż wcześniej, to wszystko to, co składało się na ten kraj, było istotne dla kogoś innego. Dla kogoś, kto był z kolei istotny dla niej... Czy jeśli uchroni ten niewielki skrawek Pergrande przed nieszczęściem, to czy będzie trochę bardziej szczęśliwy? Uśmiechnie się? A może przynajmniej uchroni go od niepotrzebnego smutku i zmartwień...?
*Willforce B, jak będzie trzeba to go nawet dwa razy użyje
Mlemya
Liczba postów : 27
Dołączył/a : 13/06/2017
Temat: Re: Świątynia Zambali Pią Mar 30 2018, 16:18
Frederica mogła myśleć, że pośpieszny ruch z dala od Mlemyi spowoduje, że Mlemyi obok nie będzie, jednak Mlemya wydawała się myśleć chyba inaczej, bo momentalnie ruszyła za Fredericą, w ten sposób utrudniając jej pozostawienie Mlemyi za Fredericą. Mlem! I co ważniejsze, jeśli Frederica zostawiła za sobą broń, by mieć wolne ręce dla różowego słonika, to Mlemya miała kopytka wolne, a skoro tak, to ona tę broń podniosła i ruszyła za Fredericą. Nie wolno tak śmiecić w miejscach publicznych, a poza tym owieczka miała smutne wrażenie, że broń może się jednak dziewczynie przydać. Choć zdecydowanie wolałaby gdyby tak się nie stało.
Gdy dziewczyna pochyliła się natomiast nad słonikiem, Mlemya przyglądała jej się przez chwilę z zainteresowaniem i z troską w oczach. Z zaskoczeniem odkryła w sobie brak zdolności do leczenia innych, przynajmniej w tym momencie istnienia kontinuum czasoprzestrzennego. To dziwne - ostatecznie przecież Mlemya na pewno leczyć potrafiła i kiedyś się to już jej zdarzał, teraz jednak za nic w świecie nie potrafiła przypomnieć sobie w jaki sposób właściwie mogła tego dokonać. To dziwne uczucie w wełnie, które czasem odczuwała, takie śmieszne, raz wibrujące, raz trzaskające jak małe piorunki, tym razem nie pomagało w jej zlokalizowaniu odpowiednich środków czy metod, które pozwoliłyby jej na odpowiednie pokierowanie strumieniem energii magicznej, by kogoś uleczyć. Widziała jednak co robi Frederica i choć nie była 100% pewna tego, że ta cokolwiek zdziała postanowiła zawierzyć w miłość i przyjaźń, tak jak to zawsze robiła, mając nadzieję, że Mlem w dziewczynie jest silny. Położyła więc swoje kopytka na ramionach dziewczyny, bardzo delikatnie. Poczuj w sobie Mlem, poczuj w sobie Mlem - powtarzała w myślach, słowa te kierując do dziewczyny, jednocześnie samej aktywując magiczne kuleczki przepływające przez jej owcze ciało i kierując je do kopytek znajdujących się na barkach Frederici. Mlemya nie umiała leczyć, ale może umiała przesłać trochę swojej energii dziewczynie, w ten sposób wspomagając ją w jej zabiegach? Mlemya nie takich czynów już dokonywała, dlatego przekazywała teraz energię magiczną, skondensowaną, mającą wzmocnić siły dziewczyny i jej zdolności, cokolwiek ta planowała. Jednocześnie owca poświęcała sporą uwagę temu, by nie przesłać tej energii za dużo naraz - kontrolowała przepływ i starała się wyczuć co dziewczyna chce zrobić, a następnie dodać i cegiełkę od siebie.
Nie spodziewała się, że od razu, tak szybko w tym świecie, przyjdzie jej się mierzyć z tak totalnie niemlemyowatą sytuacją.
Aff-chan
Liczba postów : 634
Dołączył/a : 12/08/2012
Temat: Re: Świątynia Zambali Nie Kwi 01 2018, 01:42
Affciu spojrzał to na odchodzącą kobietę, to na zbliżający się posiłek - ciekawiło go dlaczego nie czuł swej żądzy krwi patrząc na Ahan, jednak nie było to zbyt ważne, patrząc na smakowitych mnichów, którzy sami kierowali się w jego stronę. "Już uciekasz?" Rzucił wampirek telepatycznie w stronę nieuprzejmej kobiety, podejrzewał, że to prawdopodobnie ona zraniła tego śmiesznego słonika, który chwilę temu wraz z owieczką przemknął mu między oczami, jednak obecnie nie miało to dla niego żadnego większego znaczenia. Oblizał swe kły i wykonał pierwszy krok w stronę mnichów - wówczas niespodziewanie siostrzyczka postanowiła wkroczyć do akcji. O ile Aff miał czas na reakcję to nim kamienia kopuła zdąży go otoczyć, popróbuje uciec przy pomocy swej latającej miotły, która dotychczas zajmowała swe miejsce na jego plecach. Plan był prosty - unieść się na wysokość odpowiednią do uniknięcia zamknięcia, a jeżeli było to jedne z tych op-instant spelli co to materializowały całą klatkę w 0.00001 sekund to cóż, mówi się trudno i póki co taki uwięziony Aff jedynie sprawdza wytrzymałość zmiennej ściany uderzając w nią parę razy.
Goomoonryong
Liczba postów : 4046
Dołączył/a : 22/10/2012
Temat: Re: Świątynia Zambali Sro Kwi 04 2018, 14:46
MG
Mnisi mieli wiele szczęścia, że uwagę Affa pochwyciło coś innego niż oni. Bo mimo że gonić za Ahan nie planował, to jednak brak żądzy wobec niej, wzbudził wampirze zainteresowanie. I znów mógł poczuć się bardzo nieswojo, bowiem była to druga istota tego dnia, której umysł był dziwny... tak jak umysł Mlemyi był niczym przepastny ocean, tak umysł Ahan był jak płytka kałuża w której Aff nie widział nic, prócz samego siebie. Bez nawet próby czytania w myślach, samą telepatią. Sama inferencja w umysł Ahan, pokazała mu że jego tam zwyczajnie nie było. Odpowiedź jednak się pojawiła. Nie w formie słów, a w postaci pary szarych oczu, z zainteresowaniem przyglądających się Affowi z umysłu Ahan. I nie były to jej oczy. No cóż, w każdym razie dziewczyna odeszła, nim jednak Aff wrócił myślami do posiłku, pojawiła się Frederica wraz z Mlemyą i Zambalą. Wampir planował uciec od kopuły siorki na miotle. I może kopuła nie castowała się długo - jednak castowała się szybciej, niż próba zdjęcia miotły z pleców, wejścia na nią a następnie odlecenia. I tak też, Affa otoczyła kopuła z ziemi. Szczęście w nieszczęściu, że Aff się nie udusi. Niestety była to jedyna dobra wiadomość. Wszelkie próby uratowania Zambali spełzły na niczym. Frederica ani Mlemya nie dysponowały odpowiednimi zdolnościami, ani czasem by spróbować zrobić coś wyjątkowego. Stan Zambali był zbyt ciężki. Ostatkiem sił słonik uśmiechnął się, owijając trąbę dookoła nadgarstka Frederici, a następnie skonał. Mnisi stali, nie wiedząc kompletnie co robić. Obserwując martwą Zambalę w rękach Frederici,Affa niespodziewanie zamkniętego w kamiennej kolumnie i patrząc po sobie, okropnie skonfundowani. Kto był przyjacielem? Kto przeciwnikiem? Czy faktycznie była to Mlemya? A może oni wszyscy byli źli?
Frederica: 157MM, Kocyk Bery 1/2 posty + Błogosławieństwo Zambali - Frederice łatwiej otrząsnąć się z traumatycznych przeżyć, dużo prościej otrząsnąć się ze smutku i znaleźć promyk nadziei w ciężkich chwilach. Efekt ten może dotknąć również innych osób, jeśli dotykane są przez Fredericę Mlemya: 86MM, Sheep Rush 1/2 CD + Ulepszenie do Sheep Rush - Szlaczek pozostawiony przez Mlemyę, dodatkowo sprawia że sojusznicy którzy się z nim zetkną dostają niewielki boost do morale a ich humor poprawia się
Mlemya
Liczba postów : 27
Dołączył/a : 13/06/2017
Temat: Re: Świątynia Zambali Sro Kwi 04 2018, 17:05
Kłamstwem byłoby myśleć, że Mlemya nigdy ze śmiercią się w swoim życiu nie spotkała. Gdy istota żyła tyle czasu co ona, normalnym było zobaczyć jedną czy drugą śmierć, tę spokojną, cichą, w łóżku, tamtą okrutną, bolesną i niespodziewaną. Owca wiedziała, że śmierć była naturalną koleją rzeczy dla wielu istot żyjących na tym świecie, w tym być może nawet dla niej samej, choć tego akurat pewna nie była, wiedziała też, że różne istoty wierzyły różnie w kwestię tego co po śmierci następowało. W co wierzył różowy słonik? Tego Mlemya nie wiedziała. Nie musiała wiedzieć. Pewnie gdyby bardzo chciała, to jakoś by się tego dowiedziała, jednak nie uznawała tego za konieczne w tym momencie. W cokolwiek wierzył słonik, tego właśnie doświadczał. Może poza wiarą w nic. Mlemya nie zgadzała się na wiarę w nic i wierzyła sama, ba wiedziała, że zawsze jest coś dalej.
Nie zmieniało to faktu, że Mlemya stała się nieco smutniejsza. W jej oczach pojawiła się pojedyncza łza, wyraźny znak, że to co właśnie się stało dotknęło puchatą owcę i odbiło się na jej duszy. Mlemya zazwyczaj nie płakała. Na pewno nie płakała w rozumieniu ludzkim, dlatego ta jedna łza i tak była aż nadto efektem. Ta jedna łza upadła też na ciało słonika, a chwilę później Mlemya przydreptała bliżej twarzy Zambali i delikatnym ruchem kopytek przymknęła, tak dla pewności, oczy Zambali. Niech spoczywa w pokoju, gdziekolwiek teraz jest.
Potem Mlemya zrobiła coś nietypowego i dziwnego. Ona sama nie zdziwiłaby się, gdyby ktoś spojrzał na nią nawet z obrzydzeniem, jednak nie miała innego wyjścia w tym momencie. Końcówkę kopytka zanurzyła w krwi Zambali, nie za głęboko, nie chciała bowiem naruszyć jej ciała ani go zbezcześcić. Zaraz potem obok, na ziemi, tą właśnie krwią napisała proste zdanie.
"Co teraz?"
A zaraz potem skierowała oczy w kierunku Frederici. W oczach owcy widać było dziwne, nietypowe zdeterminowanie. Wyraźnie była gotowa do dalszego działania. Mlemya bowiem nie pozwalała śmierci zaćmić swojej własnej natury. Musieli działać, a ona sama nie do końca wiedziała co należy zrobić, a mimo tego, że było to uczucie całkiem dla niej odświeżające, to jednak nie teraz był czas na docenianie tego faktu.
Frederica
Wytrwała Pierepałka
Liczba postów : 2947
Dołączył/a : 14/02/2014
Temat: Re: Świątynia Zambali Sob Kwi 07 2018, 11:59
Nie wiedziała, co powiedzieć. Ani czy powinna mówić cokolwiek. Ani czy byłaby w stanie wydusić z siebie jakiekolwiek słowo. Biegła tak szybko, jak mogła z tą niewielką nadzieją, że może będzie w stanie w jakiś magiczny sposób uratować Zambalę. Chciała tego. Tymczasem ta pożegnała się z nią w tak prosty sposób umierając jej zaraz po tym na rękach, nim dostała w ogóle szansę na zrobienie czegokolwiek. Ile razy jeszcze będzie musiała patrzeć na śmierć osób, których powinna być w stanie ochronić? I znowu pojawiało się to pytanie, które zawsze pojawiało się w takich momentach - po co jej właściwie była magia? Po co jej zdolności, które nie potrafią faktycznie komuś pomóc? Jednak to uczucie jej bezużyteczności było tak silne, że na prawdę nie miała pojęcia, dlaczego mimo wszystko tak bardzo do niej przylgnęła. Nie miało to kompletnie związku z tym, co myśli sama o magii, jednak fakt, ze nie była tym, czym chciała, żeby była sprawiał, że co raz mniej ją chciała. To, ile pracy włożyła w szlifowanie umiejętności... To, ile czasu poświęciła, żeby móc jej używać w tej formie... To wszystko wydawało się być zmarnowane i bezsensu. Pozwoliła Mlemyi zamknąć oczy słonika, jednak nim zrobiła cokolwiek więcej, uniosła Zambalę na rękach mocno ją do siebie przytulając. Nie mogło jej to zaszkodzić jakkolwiek bardziej. Nie miała pojęcia, co zrobić dalej. Jedyne, co wpadło jej do głowy to zadbać o to, by zwłoki słonika znalazły się w bezpiecznym miejscu. Wstała więc ostrożnie ze zwieszoną głową, po czym ostrożnie niosąc na rękach bożątko podeszła do jednego z mnichów chcąc mu je przekazać. - Przepraszam... Nie mogłam nic zrobić. - stwierdziła cicho nie śmiąc patrzeć komukolwiek z duchownych w oczy. Mieli obronić świątynię. Mieli obronić Zambalę. Zawalili. Z drugiej strony wyglądało na to, że dała radę zamknąć Affa nim zrobił coś okropnego, jednak to był chyba jedyny plus całej sytuacji. - Gdzie jest Ahan? - zapytała zaraz po oddaniu Zambali w lepsze ręce niż te jej. Co by nie było, pierw musiała zadbać o to, by jej drużyna była bezpieczna. Aff a przykład był bezpieczny - zarówno fizycznie jak i pod względem moralnym. Nie wiedziała za to, gdzie jest Ahan i przez myśl jej nawet nie przeszło, że... no cóż, zwyczajnie sobie poszła. Liczyła na jakieś wskazanie kierunku czy cokolwiek, bo opis sytuacji to chyba było za dużo.
Aff-chan
Liczba postów : 634
Dołączył/a : 12/08/2012
Temat: Re: Świątynia Zambali Sob Kwi 07 2018, 18:09
Dupa. Duuuupa, dupa, dupa, duuuupa. Własna siostra - od małego na jego piersi chowana, krew z krwi zdradziła swą bro-siostrę stawiając zdrowie jakiś randomowych mimów(czy tam mnichów) ponad jego! Zamknęła go w jakiejś kopule! Co to w ogóle miało być, jak inaczej można by to określić jak nie zdradą?! Przecież zważywszy na łączące ich więzi, Affciu zostawił ją całą i zdrową, ba mało tego - nawet kapłanki nie skrzywidził, tylko ociupinkę krwi sobie wypił, ZA CO WIĘC SIS WBIŁA MU KAMYK W PLECY?! Tego wampir nie mógł pojąć, dlatego też czekając, aż ta łaskawie go uwolni usiadł se na ziemi, skupiając się na jedynej rzeczy jaka miała jakiś sens. Ahan była jakoś kontrolowana... tylko jak, przez kogo? Czyżby... mlem?!
Goomoonryong
Liczba postów : 4046
Dołączył/a : 22/10/2012
Temat: Re: Świątynia Zambali Sob Kwi 07 2018, 18:14
MG
Nim Frederica przytuliła Zambalę, Mlemya zdołała umoczyć kopytko w krwi słonika i napisać na ziemi swe pytanie. Rzecz jasna dla mnichów wyglądało to dość niebezpiecznie, nie znali wspólnej mowy i ten alfabet równie dobrze, mógł być jakimś demonicznym zaklęciem. Więc w zasadzie trochę mnisi byli przestraszeni całą sytuacją i Zambalę odbierali od Frederici z po wątpieniem. Wtedy też pojawiła się przytomna już kapłanka. Zobaczyła Mlemye i wściekła się-Wynocha-Powiedziała cicho do Frederici spuszczając głowę.-Wygonić ich stąd-Krzyknęła do mnichów, machając ręką, ci zaś stanęli w stosunku do Mlemyi i Frederici w agresywnej pozycji, co więcej odgradzając ich od kopuły z Affem.-Demonem zajmiemy się sami-Powiedziała kapłanka chłodno, krzyżując ręce na piersi i czekając aż sobie pójdą.
Frederica: 154MM Mlemya: 86M(le)M
Aff-chan
Liczba postów : 634
Dołączył/a : 12/08/2012
Temat: Re: Świątynia Zambali Sob Kwi 07 2018, 18:30
O, usłyszał głosy, coś się działo, chyba Sis i demoniczna owca coś namieszały - upsik, karma WITCHES. Aff, oczywiście nie bardzo miał jak zareagować, toteż, siedział jak miał siedzieć - na pupie, na ziemi. Biedaczek spodnie se pobrudzi, dobrze, że chociaż wilka nie złapie, bo złapał se wampira. Można by uznać, że wiedźmak, był teraz "afk", nie planował się nijak póki co ruszać, niby mógł telepatycznie skontaktować się z sis, ale w tym momencie miał na nią drobnego foszka - może przejdzie mu za tydzień, czy dwa, ale póki co nie chciał z zdrajczynią rozmawiać. Jedyne co zrobił to słysząc głos kapłanki(HA! Tak jak Af mówił, jest cała i zdrowa! IN your face SIS!) i rozumiejąc swą sytuacje, postanowił postawić wszystko na swój naturalnym epicki, legendarny talent do gadania. "Jesteś cała? Ah, tak bardzo się cieszę...." - Dokładnie taką, skruszoną telepatyczną wiadomość posłał do umysły swej ukochanej, najlepszej, pięknej, litościwej i z całą pewnością nie przekupnej kapłaneczki.
Frederica
Wytrwała Pierepałka
Liczba postów : 2947
Dołączył/a : 14/02/2014
Temat: Re: Świątynia Zambali Sob Kwi 07 2018, 18:50
Nieszczęść ciąg dalszy... Nie dostała kompletnie odpowiedzi na pytanie przez co dalej nie znała stanu Ahan, a to... Było przejmujące? Nie wiedziała, czy wymaga pomocy ani tego, gdzie w ogóle jest. Co by nie było, powinna być właśnie tutaj. Przed świątynia. Pilnując Zambali i mnichów. Sprawa Ahan jednak musiała poczekać. Kapłanka żyła - to była dobra wiadomość. I z dobrych wiadomości to tyle. Czy ona właśnie była wyganiana? To bolało. Było kolejnym gwoździem wbijanym w jej serduszko, tak jakby śmierć Zambali sama w sobie nie była okropnym przeżyciem. Ale czy było to uczucie aż tak obce? Wiedziała jak to jest, kiedy robi się wszystko co w jej mocy, by wszystko było dobrze, a w zamian była zmuszona patrzeć na własną porażkę i na złowrogie spojrzenia innych. Ale właściwie pierwszy raz czuła, że mimo wszystko uratowała komuś życie, a w zamian dostała to samo. Bo tak - nie potrafiła uwierzyć, że Aff w końcu by nie przesadził robiąc z któregoś z nich suszonego mnicha. Tylko co teraz? Dalej stała ze zwieszoną głową spoglądając niepewnie na wszystkich. Z jednej strony czuła, że powinna iść kiedy inna jej część kazała zostać i próbować naprawić sytuację, przez co ostatecznie nie była w stanie zrobić kroku czy ruszyć się w jakikolwiek konkretniejszy sposób. Pozostawała jeszcze kwestia Affa. Powinna go tak zostawić? Przecież to byłoby bez sensu. Chciała do domu. Tutaj czuła się jak nie dość, że ktoś niechciany, to jeszcze główny zły całego zamieszania. Żeby tylko wiedziała, kto stał za tak bestialskim czynem! Tymczasem nic nie wiedzieli. Co miała jej powiedzieć? Że była ich trójka i zawalili? Że przeprasza, chociaż przecież i tak nic to nie zmieni? Tłumaczyć, ze to nie jej wina? Ale jeśli nie jej, to czyja? Miała bronić Zambalę... A jednak nie mogła nic zrobić, jakkolwiek by nie próbowała i nie starała się. W rzeczy samej, była bezużyteczna. Nie była nawet pewna, czy nie powinna w ślad za tym wątpić w rzekome uratowanie mnichów. Ostatecznie więc nie powiedziała kompletnie nic. Zamiast tego skłoniła się głęboko kapłance i mnichom. Nie chciała walczyć, ale nie wiedziała też, jak rozmawiać. Nie chciała też pogorszyć niczego bardziej, niż było obecnie. Rzuciłaby jeszcze Softeningiem idealnie pod kopułą zahaczając też nieco tereny za krawędzią. Obecnie to było jedyne, co mogła zrobić dla Affa. Nie mogła się do niego przedostać tak czy inaczej. Ale... Ah! Musi być jakiś sposób... Gdyby tylko go znała... Tymczasem jedyne, co mogła zrobić, to odejść ze spuszczoną głową i rozejrzeć się w okolicy za Ahan. Ona zwyczajnie musiała gdzieś być. Mlemyi wskazała, by ruszyła póki co za nią. To była jedyna odpowiedź, jaką mogła jej dać w odpowiedzi na to, co napis... Teraz do niej zaczynało docierać, co właśnie zrobiła owca. Owcy nie pi... Nie, to nie była normalna owca. Chyba musi zwyczajnie zaakceptować ten stan rzeczy i wszelakie inne odchyły w różowej kulce. Miała gadającego kota, dlaczego nie mogła spotkać piśmiennej owcy?
Mlemya
Liczba postów : 27
Dołączył/a : 13/06/2017
Temat: Re: Świątynia Zambali Pon Kwi 09 2018, 00:57
Mlemya była piśmienna, a także wiedziała, kiedy należało nie mieszać się dalej w pewne sprawy. Nie mogła się jednak powstrzymać przed pokazaniem języka wyganiającej ją i Fredericę istocie. Jasne, dla ludzi być może ten gest nie miał większego znaczenia, ale w niektórych innych światach takie pokazanie języka kończyło się nawet sądem cywilnym i to takim całkowicie poważnym, więc choć reakcja ta wyglądała nieco dziecinnie i bardzo "słabo" w kontekście zastanej sytuacji, to dla Mlemyi miała wcale niebagatelne znaczenie. Poza tym przecież owca ta była kulką ciepła i radości, bardzo rzadko się irytowała na innych, a w tym momencie przez ten gest chciała wyrazić jak wielce była rozczarowana tym, jak istoty które zastała w tym miejscu, w tym świecie, szybko dochodziły do dziwnych wniosków. Oczywiście, Mlemya nie odczuwała takiego natłoku uczuć jak Frederica. Dla niej Zambala była kimś kompletnie nieznanym wcześniej, dodatkowo Mlemya miała swoje przemyślenia na temat śmierci. Potrafiła jednak zrozumieć, kiedy ktoś inny był smutny i że nie było to wcale niczym fantastycznym i dlatego nawet gdyby Frederica kazała jej ją zostawić, to owca nie mogłaby pozostawić dziewczyny samej sobie. Smutni ludzie nigdy nie powinni być sami, bo wtedy ich smutne myśli się powielały, rosły i stawały myślowymi olbrzymami.
Ostatecznie jednak Mlemya poszła wraz z Fredericą, dreptając obok niej. - Mlem. - wydobyło się z jej pyszczka, gdy z troską spoglądała na swoją towarzyszkę. Nie mówiła jednak nic więcej. Nie chciała zmuszać dziewczyny do rozmowy.
Poniżej znajdują się buttony for, z którymi obecnie prowadzimy wymianę. W celu nawiązania współpracy zachęca się do odwiedzenia pierw tematu z regulaminem wedle którego wymiany prowadzimy, a następnie do zgłoszenia się w tym temacie. Nasze buttony oraz bannery znajdują się zaś w tym miejscu.
Layout autorstwa Frederici. Forum czerpie z mangi "Fairy Tail" autorstwa Hiro Mashimy oraz kreatywności użytkowników. Wszystkie materiały umieszczone na forum stają się automatycznie własnością jego jak i autorów. Dla poszanowania Naszej pracy uprasza się o nie kopiowanie treści postów oraz kodów bez uprzedniej zgody właścicieli.