HargeonAkane ResortHosenkaMagnoliaWschodni LasOshibanaOnibusCloverOakEraScaterCrocusArtailShirotsumeHakobeZoriPółnocne PustkowiaCalthaLuteaRuinyInne Tereny ZachodnieGalunaTenrouPozostałe KrajeMorza i Oceany
I've never seen a decent person among those who say they're going to save the world while forsaking the people around them. Those types of men are always so intoxicated by thier own hollow dreams that they call every little thing in front of them trivial.
FAIRY TAIL PATH MAGICIAN
Cahil




 

Share
 

 Cahil

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
AutorWiadomość
Cahil


Cahil


Liczba postów : 43
Dołączył/a : 18/05/2013

Cahil Empty
PisanieTemat: Cahil   Cahil EmptyPią Lip 05 2013, 16:27

Imię:
Cahil
Pseudonim:
W slumsach nazywany jest Białym magiem. Natomiast pod czas pracy z Szubienicznikami, był nazywany „Krukiem”. Pewien czas nosił również miano Bren’a Wojny, ale tak naprawdę nigdy nim nie został.
Nazwisko:
Rambler
Płeć:
Mężczyzna
Waga:
69 kg
Wzrost:
177 cm
Wiek:
20 lat
Gildia:
Grimoire Heart
Miejsce umieszczenia znaku gildii:
Bark
Klasa Maga:
0
Wygląd:

Jak na chłopaka pochodzącego ze slumsów, jest on dość wysoki i dobrze odżywiony. Jego skóra posiada naturalny odcień, nie jest kościsty, ma wszystkie zęby, która na dodatek są równie i białe, jego nos jest prosty, włosy zdrowe… Słowem, udało mu się wyrosnąć na całkiem dorodnego samca. Nic dziwnego – od 14 roku życia, żył całkiem inaczej niż inni ludzie ze slumsów… Ale nie o tym, nie o tym. Cahil budową ciała nie różni się od innych. Co prawda, jest umięśniony, jednak wcale po nim tego nie widać. Wydaje się być po prostu drobny i bez silny. Ma długie nogi, a krótszy tułów, co sprawia, że siła rzeczy, porusza się znacznie łatwiej niż inni ludzie. Ramiona są odpowiednie do wzrostu. Ale… Zacząłem od mało ważnych rzeczy. Przejdźmy więc do konkretów – jego włosy są kruczoczarne, rosną w zadziwiającym tempie, na dodatek na wszystkie strony i nie sposób ich ogarnąć. Opadają także w formie grzywki na oczy chłopaka, jedna ta jako tako da się oswoić – dlatego bardzo często zaczesuje ją na prawą stronę, aby te nie utrudniały mu widzenia. Na głowie nosi biały cylinder, obwiązany w koło główki niebieską wstążką, która jest dla niego bardzo ważna. Niżej – oczy, koloru niebieskiego. Patrząc w nie można dostrzec stoicki spokój, a także pustkę. Niektórych ludzi to przeraża. Nawet, kiedy Cahil jest na skraju wytrzymałości, jest zdenerwowany, lub też jest szczęśliwy, to w jego oczach tego nie widać. Zupełna pustka. Charakterystycznym elementem są też brwi – które są dość gęste i ułożone pod dziwnym kątem, co sprawia wrażenie, jak gdyby chłopak był cały zirytowany. Nos prosty , zadarty lekko w górę. Usta drobne, bardzo rzadko widnieje na nich uśmiech. Szyja długa i chuda. Klatka piersiowa dość szeroka, dobrze umięśniona. Brzuch płaski, chłopak nie posiada żadnych „oponek”, czy też innych „fałdek”. Pomimo swojej wagi, nie ma żadnego zbytecznego tłuszczyku. Nogi długie, dość chude, jednak nie kościste. Na co dzień chłopak ubiera się dość specyficzne – oprócz cylindra, zakłada biały garnitur, idealnie do niego dopasowany, tak by nie utrudniał mu ruch pod czas walki, do tego niebieską koszulę, czerwony krawat typu „śledź”, oraz białe rękawiczki. Czasem do tego wszystkiego dorzuca monokl. Stałym elementem jest również dostosowana do jego wzrostu laska, oraz biała peleryna, sięgająca prawie kolan, przypięta do ramion Cahila.
Charakter:

Mówią, że życie w slumsach wypacza uczucia. Tam bowiem człowiek zachowuje się całkowicie inaczej, tam nie ma zasad, cały czas żyjesz w strachu, walczysz o każdą kromkę chleba… Morderstwa, gwałty? To codzienność. Może dlatego ludzie z po za slumsów, mówią na ich mieszkańców „Obcy”? Ale, mniejsza o to. Pod tym względem Cahil nie wiele się różni. W młodości widział on wiele aktów przemocy, więc jest przyzwyczajony nie tylko do krwi, ale i do samej śmierci. Nie boi się jej, bo – jak sam stwierdził – kiedyś każdego to czeka. A w slumsach, Kostucha po prostu przechadza się pomiędzy ludźmi. Za każdym rogiem ktoś cierpi, ktoś głoduje, ktoś umiera… To właśnie realia, w których przyszło żyć naszemu bohaterowi. Z tego powodu, Cahil nie zna czegoś takiego jak współczuje – według niego jest to wręcz niepotrzebne uczucie, które jedynie zmusza człowieka, do robienia czegoś, na co nie ma ochoty. Jeśli współczułby każdemu, nie wystarczyłoby mu czas na swoje życie. Co prawda, czasem odzywają się nim resztki człowieczeństwa – a wtedy gotów jest komuś pomóc. Jest dumny z tego, że jest magiem, wie, że jest ogromna odpowiedzialność, ale nic sobie z tego nie robi – po prostu cieszy się, że ma taką moc. Według niego Mag nie ma żadnych obowiązków wobec innych. Jest bardzo obojętny – z jego twarzy nie można odczytać żadnych emocji. Nie obchodzą go sprawy, które go nie dotyczą, nie przywiązuje on większej wagi do Gildii, jest gotów rzucić to w cholerę, jeśli stanie się to dla niego niebezpieczne. Lubi ludzi ładnych i eleganckich– z nimi jest gotów nawiązać znajomość. Potrafi też docenić piękno. Podobno od dłuższego czasu nie uronił ani jednej łzy – z tego wniosek, że nasz bohater nie jest wrażliwy.  Nie czuje żadnych emocji, patrząc na przestępczość czy też na czyjeś cierpienie. Cały czas czuje wewnętrzny chłód w sercu, no… prawie cały czas. W dzieciństwie przeszedł przez wiele traumatycznych przeżyć, jednak wbrew pozorom nie zostawiło to na nim piętna – wręcz przeciwnie, nie stroni od podobnych zachowań. Bardzo rzadko gości na jego twarzy uśmiech, a jeśli już to prawdopodobnie jest on fałszywy. Lubi używać ironii i sarkazmu. Jest bardzo poważny i gotowy zrobić wszystko, aby dotrzeć do celu, który sobie postawi, jednak –paradoksalnie- wie też, kiedy przestać. Potrafi racjonalnie ocenić sytuacje. Podchodzi do wszystkiego lekko, jednak jego mózg cały czas pracuje i analizuje – czy będą z tego jakieś korzyści? Czy będzie musiał się narażać? Czy będzie musiał narazić Chi na niebezpieczeństwo? Żyjąc w slumsach pałał się wszelkiej roboty, kradł, zabijał… Głównie to przyniosło mu spore zyski i przez to dał radę utrzymać się przy życiu. Nie ufa nikomu, oprócz siebie i Chi. Bardzo trudno jest zaskarbić sobie jego przyjaźń, jednak, jeśli już się to stanie, to jest bardzo lojalny.

Tutaj przejdźmy do jego drugiej części charakteru, bowiem jest pewna osóbka, którą nasz Cahil darzy szczególnym uczuciem – dla niej zachowuje się całkowicie inaczej… Ujmując to w kilka słów – jak normalna osoba. Przy niej bowiem czuje się swobodnie, nie musi niczego się bać – ufa jej bez granicznie. Dla niej jest miły, uprzejmy, pomocny… Jest w stanie też współczuć. Słowem – powracają do niego wszystkie dobre emocje. Jest dla niego bardzo ważna. To właśnie ona cały czas go wspiera i daje sens życia.

Umiejętności:
Kontrola przepływu magii - poziom 1
Szermierz - poziom 1
Walka Wręcz - poziom 1

Ekwipunek:
Rozkręcana laska o długości metra - można podzielić ją na dwie części - jest to stalowa rączka i długie na 85 centymetrów ostrze, oraz drewniana osłona, która działa jak pochwa. Jeśli zrozumieliście ten opis.

Rodzaj Magii:

Wysłannik Badb – aby opisać tą magie, należy wpierw wyjaśnić kim jest Badb. Jest jedną z trzech Morrigna. Jej pełne imię, Badb Catha - Kruk Pól Bitewnych - wynika ze zdolności przemieniania się w czarnego ptaka, który kracząc krąży nad polem walki i czeka by pożywić się ciałem poległych i rannych. Przeraźliwy krzyk i odrażający wygląd ale też drobne czary mają przede wszystkim wywoływać strach u walczących i osłabić ich bojowego ducha. Od dłuższego czasu Badb interesowała się kraina Fiore, jednak z wielu powodów, nie mogła osobiście się tam pojawić, dlatego wybrała Cahila, na swojego wysłannika, któremu użycza swoje moce, dzięki czemu ten potrafi używać tej specyficznej formy magii. Jej działanie można podciągnąć do magii tworzenia, jednak dzięki mocy Badb posiada ona kilka dodatkowych efektów. Tak więc, chłopak jest w stanie wytwarzać czarny w płyn, przypominający smołę, który – kiedy tylko trzeba – staję się twardy jak skała. Wytworzone obiekty są całkowicie czarne i matowe. Sam płyn jest gęstszy od wody, nie wydziela żadnego zapachu, jednak również i jego powierzchnia nie odbija światło słonecznego. Pytanie jednak, czym on jest? Sam użytkownik tego nie wie, jednak jest to coś pochodzące z krainy, w której rządzi Badb.

Pasywne Właściwości Magii

Wizja Badb – na ramieniu chłopaka pojawia się kruk, która jest tak jakby ucieleśnieniem Bedb. Dzięki temu, bogini jest w stanie obserwować przebieg walki i napawać się strachem przeciwników.

Moc Badb- ponieważ cała moc magiczna pochodzi od bogini, a nie od użytkownika, nie odczuwa on zmęczenia, kiedy ta się skończy.

Uczta – Jeśli w pobliżu znajduje się jakieś ciało, Bedb pod postacią kruka może je trochę "podjeść". Jest to swoista ofiara dla bogini.

Maska- Użytkownik potrafi pokryć swoją twarz owym płynem, a następnie go utwardzi. Nie ma ona żadnych zastosowań defensywnych, oprócz tego, iż chroni skórę przed działaniem wody, śniegu i innych tego typu rzeczy. Służy ona głównie do tego, aby przeciwnik nie poznał twarzy Cahila.

Kamuflaż – Cahil potrafi pokryć swoje ubrania, cienka warstwą utwardzonego płynu, przez co łatwiej mu jest się kryć w cieniu, lub innych mrocznych miejscach. Efektem jest spowolnienie ruchów użytkownika. Można w każdej chwili odwołać, jednak następne przyzwanie dopiero po 2 turach.

Rozmowa- Użytkownik owej magii po prostu cały czas może komunikować się z boginią. Ta jednak nie zawsze musi mu odpowiadać.


Zaklęcia:

Kałuża [D] -  pod nogami Cahila tworzy się kałuża czarnego płynu o promieniu 2 metrów. Nie ma ona żadnego zastosowania ofensywnego, oprócz tego, że spowalnia kogoś kto się w niej znajdzie. Płyn działa jak smoła na podeszwy przeciwnika. Jeśli użytkownik po niej chodzi, to w miejscu stopy plama "rozsuwa się". Dodatkowo, chłopak wyczuwa zmiany na jej powierzchni – tz. Jeśli ktoś spróbuje zajść go od tyłu i wdepnie w „kałuże”, Cahil to wyczuje. Jest to jednak tylko lekki bodziec i bohater nie wie dokładnie z której strony nadejdzie ewentualny atak. Działa 2 tury.

Ręka [C] – Ręka od dłoni do przedramienia  pokrywa się czarną cieczą, która następnie zostaje utwardzona. Powstaje coś w rodzaju długich rękawic, które na knykciach posiadają trzy dwucentymetrowe kolce. Dodatkowo, utwardzona ciecz jest na tyle twarda, aby ochraniać od niektórych fizycznych ataków. Działa przez 2 tury.

Igły [C] – Użytkownik wykonuje zamach dłonią z której wylatuje spora ilość kropel czarnej cieczy, które w locie zmienia swój kształt i powstają… igły. Są one długie na 5 centymetrów i bardzo ostre. Zamieniają się w ciecz po upływie 1 tury, lub po trafieniu w przeciwnika. Igieł jest maksymalnie 6.

Ściana [C] – Użytkownik tworzy przed sobą ścianę [2x2m gruba na 20cm] z czarnego, utwardzonego materiału. Jest ona na tyle wytrzymała, aby obronić wszelkie fizyki lub jedno zaklęcie rangi D. Natomiast zaklęcie rangi C jedynie lekko osłabi, po czym się rozpada. Ściana istnienie przez 2 tury, po których zmienia się w czarną ciecz i po prostu się rozpływa.

Kolce (B) – Zaklęcie na początku wygląda jak rozszerzona wersja Kałuży. Najpierw w koło użytkownika tworzy się czarna plama o promieniu 2 metrów. Następnie – kiedy tylko mag tego zechce,  wyskakują z niej długie na 70 centrymetrów kolce. Jest ich wiele, jednak pomiędzy jednym a drugim jest odstęp 50 centymetrów. Sama „kałuża” utrzymuje się przez 3 tury, pod czas których czar musi być użyty. Kolce znikają zaraz po zranieniu przeciwnika/ po kilku minutach po użyciu drugiej części czaru.


Historia:
1 – Brama Światów


Stojący na wysoki, pięciometrowym kamiennym murze, strażnik ziewną szeroko i oparł się o prowizoryczne flanki. Mijała już piąta godzina jego zmiany, a to oznaczało, że nie długo będzie mógł iść do domu, do ciepłego łóżka i porządnie się wyspać. Rozejrzał się. Na dole, tuż przy mechanizmie otwierającym bramę stał jego kolega. On również wydawał się zmęczony i najwidoczniej czekał tylko, aż ta nuda się skończy. W istocie – nuda. Przez ten cały czas nic takiego się nie stało. Spojrzał na pogrążone w ciemnościach slumsy. To chyba pierwszy raz, od kilku lat, kiedy miał tak spokojną zmianę. Żadnych bójek, żadnych prób przedostania się na drugą stronę muru, żadnych zabójstw, żadnych gwałtów. Nic. Dobrze wiedział, że ten spokój jest tylko pozorny. Slumsy nigdy nie spały. Nie działo się nic, to prawda, ale tylko tutaj, przy Bramie Światów. Odwrócił głowę i teraz spojrzał na śpiące miasto. Ach, ten kontrast – pomyślał. Za sobą miał miejsce, gdzie zabójstwa były na porządku dziennym, gdzie każdy dzień to walka o przetrwanie… A przed sobą? Zwykłe, spokojne miasto. Tu nikt nie martwił się, co jest za rogiem, tu każdy sobie ufał, tu każdy miał, co włożyć do garnka… Dwa całkiem inne światy. Stąd ta nazwa – pomyślał – Brama Światów. Pewnie również, dlatego, ludzie z miasta mówią na tych, którzy żyją w slumsach – Obcy. Potrząsnął głową, aby wyrwać się z zamyślenia i spojrzał na zegarek. Za chwile powinien przyjść jego zmiennik. Spojrzał z nadzieją w kierunku slumsów. Miał teraz ochotę tylko i wyłącznie na sen. Chociaż, z drugiej strony… Usłyszał charakterystyczne pobrzękiwanie zbroi i oparł się o mur, aby spojrzeć w dół. To James, jego zmiennik. Nie zbyt za nim przepadał. Kiedy byli jeszcze na szkoleniu, – które nawiasem mówiąc, trwało bardzo krótko, z powodu tego, iż uczyli ich tylko i wyłącznie machania włócznia – bardzo go denerwował swoimi wiecznymi narzekaniami. W dodatku, był on o wiele przystojniejszy od niego i panny zawsze za nim szalały. Więc miał wystarczającą ilość powodów, aby go nie lubić. Zmarszczył brwi, kiedy usłyszał gwizdek – znak, że czas zejść na dół i złożyć raport z warty. Po prostu nie miał nawet, o czym raportować. Po kilkunastu minutach, ubrany już jak zwyczajny mieszczanin, szedł długą, brudną ulicą, w kierunku nie zbyt dobrze wyglądającego budynku, w którym mieściła się spelunka. Był po stronie slumsów i po raz pierwszy, poczuł, co to znaczy być naprawdę „obcym”. Ludzie, których spotykał, dziwnie na niego patrzyli. Nie pasował tutaj. Miał za ładne ubrania, za ciężka sakiewkę, która pobrzękiwała przy każdym kolejnym kroku… Minął grupkę Szulerów, oraz dwóch typów, którzy z zaciekawieniem patrzyli na niego i mimowolnie położył rękę na rękojeści miecza, którzy wisiał przyczepiony do pasa. Chyba tylko to powstrzymuje ich przed tym, aby się na mnie rzucić.-pomyślał, odwracając się, aby sprawdzić, czy nikt go nie śledzi. Czuł się w tej okolicy niepewnie. Mimo tego, że często tu bywał za dnia, to teraz strasznie się bał. Slumsy w nocy to całkiem, co innego. Kręciło się tu teraz o wiele więcej rzezimieszków, a o wiele mniej dzieci i kobiet. Nie dostrzegł jednak nic szczególnego, więc po prostu ruszył dalej. Od spelunki dzieliło go jeszcze dobre kilka metrów, które miał zamiar jak najszybciej pokonać. Chciał jak najprędzej znaleźć się w miejscu miarę bezpiecznym, a przede wszystkim takim… w którym będzie jakieś źródło światła. W tej chwili ulice pogrążone były w mroku. Prawie biegiem dotarł do rozklekotanych drzwiczek spelunki i szybko wszedł do środka. Od razu uderzyła go mieszanina przeróżnych zapachów. Dominował odór alkoholu i papierosów, jednak wyczuwał również smród potu i … kiszonej kapusty? Zmarszczył brwi i rozejrzał się. Pomieszczenie było małe i dość ciasne, o niskim suficie, który posiadał liczne dziury, oraz inne tego typu defekty. Podłoga była zrobiona z desek, która już dawno się poluzowały i kilka z nich wypadło, toteż przez szpary widać było gołą ziemię. Nikomu to jednak nie przeszkadzało, ba – niektórzy znaleźli dla tego bardzo dobry użytek, – jeśli komuś chciało się wymiotować, po prostu robił to przez ów dziurę i wszystko lądowało na ziemi, a nie na podłodze. Proste, prawda? Ściany tu i ówdzie pokryte były szaro-żółta tapetą, w większości jednak widać było gołe deski. Między szparami przeciskał się wiatr, więc właścicielka spelunki pozatykała otwory słomą i wszystkim, co miała pod ręką. Tak, więc, dało się zauważyć gazety, gumy do żucia, glinę, chusteczki, stronice jakiś książek, niedopałki papierosów… i wiele innych tego typu rzeczy. W środku znajdowało się tylko kilka osób. Dwóch mężczyzn w płaszczach przeciw deszczowych, którzy siedzieli w kącie i cicho rozmawiali, oraz Harry Koneser. Strażnik wzdrygnął się i szybko odwrócił wzrok, aby nie dać po sobie poznać, iż o nim słyszał. Zajął stolik przy ścianie, blisko baru i gestem zamówił jedno piwo. O tak,  bardzo dużo słyszał o tym mężczyźnie. Zresztą, kto nie? Wzdrygnął się i kątem oka spojrzał na czarnowłosego mężczyznę, który swoimi niebieskimi oczami bacznie obserwował całe pomieszczenie i raz po raz oblizywał wargi. Harry był sławny z licznych gwałtów. Podobno zrobiło to już ponad 100 razy, a większość panien, z którymi współżył, nie przeżyły tego. Strażnik zaczął zastanawiać się, co on tutaj robi, kiedy odpowiedź sama do niego przyszła. Do środka pomieszczenia weszła piękna, białowłosa dziewczyna. Na jej twarzy gościł szeroki uśmiech, który sprawiał, że wydawała się być jeszcze piękniejsza. Strażnik uśmiechnął się do niej także. Znał Emily od jakiegoś czasu i zdążył już ją polubić. A także przyzwyczaić się do jej przytłaczającego piękna. Była tak urocza, że każdy, nawet najgorszy rzezimieszek nie mógł się oprzeć jej urokowi. Dlatego ta spelunka uważana była za jedną z lepszych – kobieta dbała, aby było tu bezpiecznie i miło. Miała dopiero 20 lat, ale już była bardzo dojrzała. Jej urodę podkreślały zielone oczy, którymi bacznie obserwowała otaczający ją świat. Pomimo tego, że na jej twarzy gościł uśmiech, w jej tęczówkach nigdy nie było widać radości. Były one puste i tak jakby smutne. Nie mniej, nie zmieniało to faktu, że była piękna. Jej figura była idealna w każdym calu. Talia, biust, nogi, pośladki… Strażnik gotów był stwierdzić, że była idealna.
-Witaj, Henry ~-powitała go swoim melodyjnym głosem i postawiła na jego stoliku kufer piwa.-Co Cię tu sprowadza o tak późnej porze?
Mężczyzna wykrzywił twarz w grymasie, który miał pokazać, jak bardzo jest zmęczony.
-Dopiero, co skończyłem swoją wartę. Pomyślałem, że warto było by zobaczyć coś pięknego, zanim pójdę spać.
Kobieta kiwnęła głową kilka razy i puściła do niego oko. Odkąd go poznała, ten rzucał jej nie zbyt udane komplementy, jednak ona to doceniała. Zresztą, polubiła go. Był miły, jak na strażnika. Machnęła ręką i spojrzała na zegarek.
-Również i niedługo kończę swoją zmianę… Więc, do zobaczenia Henry.-rzuciła i zniknęła tak samo szybko jak się pojawiła. Strażnik patrzył na nią, kiedy jej piękny tył schował się za drewnianymi drzwiami i cicho westchnął. Upił trochę piwa. Liczył, że kobieta spędzi z nim trochę więcej czasu, dlatego tutaj przyszedł, mimo tak późnej porze. Kątem oka dostrzegł, że Harry zaciera dłonie, jak gdyby na coś czekał. Henry zwiesił głowę i zrezygnowany patrzył, jak Emily wychodzi, a zaraz za nią, jak cień, Harry Koneser.


Kruk usiadł na dachu pobliskiego domu i bacznie obserwował cała okolicę. Widział wyraźnie, jak zza rogu wybiega białowłosa dziewczyna, więc zakrakał głośno, dając do zrozumienia, że tu jest. Emily nie zatrzymała się, ale serce podskoczyło jej do gardła, kiedy usłyszała ten gardłowy, dziwny dźwięk tuż nad swoją głową. Oddychała ciężko, więc przebiegła jeszcze kilka metrów i się zatrzymała. Wzięła kilka głębokich oddechów i spróbowała uspokoić swój organizm, ale myśl o tym, że ów mężczyzna może jeszcze ją gonić, dalej napawał ją strachem. Rozejrzała się i ze zdziwieniem stwierdziła, że chyba się zgubiła. Nie znała tej okolicy, ale sądząc po tym, że uciekała w prawo, znajdowała się teraz gdzieś w zachodniej części slumsów. Nie było tutaj za bardzo bezpiecznie… Oparła się plecami o ścianę domu i przymknęła oczy. Wsłuchała się w ciemność. Oprócz krakania dziwnego zwierzaka, który w owym mroku był prawie całkowicie nie widoczny, słyszała wyraźnie… Zamarła ze strachu. Słyszała kroki. Stukot butów na obcasie. Zmarszczyła brwi. Spokojnie Emily, zgubiłaś go. Równie dobrze, może to być jakaś kobieta, albo…-pomyślała, ale zaraz przypomniała sobie ową straszną twarz, oraz rękę, która złapała ją za gardło i z ogromną siła przycisnęła do ziemi. Tuż po tym, jak wyszła z baru, ktoś napadł ją i próbował się do niej dobrać, jednak kobieta jakimś cudem mu się wyrwała i udało jej się uciec. Jednak teraz…
-Spokojnie, jestem pewna, że dał już sobie spokój.-mruknął do siebie pod nosem.
-Hm…. Harry nie tak łatwo daje sobie spokój.-usłyszała czyjś mocny, męski głos tuż obok siebie. Zanim zdążyła się odwrócić, już leżała na ziemie, a ktoś leżał na niej. Czuła jego ciepły oddech na swojej szyi, kiedy ten odgarniając włosy, zaczął całować ją po niej i czymś, co chyba było nożem, zaczął rozcinać jej sukienkę. Chciała krzyknąć, ale brakowało jej oddechu. Zresztą… Strach całkowicie ją sparaliżował. Nie mogła nic zrobić. Poczuła, że czyjaś ręka łapie ja za ramię i odwraca na plecy. I wtedy go zobaczyła. Jego niebieskie oczy lśniły lekko w pół mroku ulicy, a kiedy w nie popatrzyła, zdała sobie sprawę, z kim ma do czynienia. Wiedziała, kim on jest. Wiedziała. I jeszcze bardziej się bała. Mężczyzna w ten czas nie próżnował, uderzył ją w pięścią w twarz, raz, drugi, aby pozbawić ją przytomności… Jednak Emily to wytrzymała. Co prawda, była oszołomiona, ale dalej wszystko czuła… Jednak nie mogła zrobić nic. Jej sukienka leżała w błocie, a ona, naga i bezbronna… Mężczyzna z lubością patrzył na nią i zaczął ją obmacywać. Prawą ręką dotknął jej piersi, jednocześnie całując je, natomiast lewą… zjechał niżej. Emily resztką siła zacisnęła nogi i spróbowała się szarpnąć. Udało jej się kopnąć Harrego w brzuch i odwrócić się na plecy, jednak ten jeszcze raz uderzył ją w twarz i nie mogła już nic zrobić. Leżała tam i jedyne, co jej pozostało, to czekać, aż przestanie. Ten jednak na tym się nie zadowolił. Rozpiął pasek, opuścił spodnie i przyciągnął ją do siebie. Zamroczona Emily, jeszcze raz spróbowała się szarpnąć. Na nic… Po chwili poczuła ogromny ból w okolicy krocza. Chciała krzyknąć, ale nie mogła. Bała się, tak bardzo się bała. I to bolało. Harry miarowo poruszał biodrami. W przód, w tył, w przód, w tył…. Za każdym razem, dziewczyna czuła, że boli ją to co raz mniej…. W głowie miała pustkę. Powoli odpływała. Nie obchodziło już ją to, co z nią robił, nie… Chciała umrzeć. Tak, to jedyne, co jej pozostało… Umrzeć. Przez pół otwarte oczy, widziała tą jego obrzydliwą twarz, wykrzywioną w uśmiechu. Przycisnął ją do siebie, tym brudnym, szorstkimi rękami. I czuła, że coś w nią w chodzi… W końcu mężczyzna wzdrygnął się, a Emily poczuła, że wlewa się w nią coś bardzo ciepłego…. I ustało.


Strażnik dopił piwo, przeciągnął się spojrzał na zegarek. Minęło dopiero 10 minut, od kiedy biało włosa wyszła ze spelunki… Jeśli by się pośpieszył, dałby radę go powstrzymać… Zagryzł wargi i prawie od razu pokręcił głową. Nie, nie dałbym rady. Kim ja jestem? Zwykłym strażnikiem, który nawet nie potrafi używać miecza, który wisi u jego pasa.-upomniał sam siebie w myślach. Wstał i zataczając się, wszedł na zewnątrz. Był słaby,  skoro jeden kufel piwa, sprawił, że świat zaczął wirować… I on chciał stawić czoło Harremu Koneserowi. Zmarszczył brwi i złapał się pobliskiej barierki. Co on sobie myślał? Przecież ten mężczyzna zabił ponad 100 kobiet, podciął im gardła, rozciął brzuch, wypruł flaki, udusił, zmaltretował na śmierć… A teraz zrobi to samo Emily. Przeszedł go dreszcz, kiedy gdzieś tam w oddali usłyszał głośne krakanie. Racja, już nigdy nie zobaczy jej uśmiechniętej twarzy, już nigdy nie powie jej tych swoich nie zbyt udanych komplementów. Zrobił kilka kroków do przodu. Jeśli teraz pójdzie w lewo, wróci do swojego spokojnego domu w mieście i już niczym nie będzie się martwił. I będzie bezpieczny. Jeśli pójdzie w prawo, będzie musiał stawić czoło temu strasznemu mężczyźnie, ale… może uratuje jej życie. Może. Położył dłoń na rękojeści miecza i spojrzał w niebo. Co miał zrobić? Narazić się, aby uratować Emily, czy wrócić do domu? Pokręcił głową. Jego sakiewka pobrzękiwała żałośnie w mroku ulic, kiedy kierował się w stronę Bramy Światów.


Emily płakała. Czuła, jak dłonie mężczyzny powoli przemierzały każdy cal jej ciała i po prostu nie mogła nic zrobić. Była zmęczona, obolała… I przestraszona. W górze, tuż nad sobą, zobaczyła kruka. Patrzył na nią swoimi czerwonymi oczami i raz po raz krakał. Nie zdawała sobie sprawy z tego, dlaczego on to robi. Czyżby wzywał kogoś na pomoc? Usta gwałciciela znowu skierowały się w stronę jej piersi. Łzy nie przestawały lecieć. Wiedziała, że dopóki ten zaspokajał swoje żądze, żyła… Kiedy z nią skończy… To po prostu ją zabije. Strach sparaliżował ją kompletnie. W nikłym świetle gwiazd, zobaczyła błysk czegoś metalowego. Była jednak tak osłabiona, że nie zwróciła na to uwagi. Znowu poczuła ten przeszywający ból, kiedy mężczyzna włożył w nią swojego członka. To bolało. Tak bardzo bolało. Łza ześlizgnęła się z jej policzka i uderzyła o bruk. Wraz z głową Harrego.

Dyszał ciężko, patrząc na toczącą się po bruku głowę. Krew skapywała z ostrza nagiego miecza prosto na brudną, rozszarpaną sukienkę Emily. Strażnik patrzył z przerażeniem na osuwające się na ziemie bezwładne ciało i z przerażenia nie wiedział, co robić. Czy on właśnie… zabił człowieka? Broń wypadła z ręki i z brzdękiem odbiła się do kamiennego podłoża. Zabił człowieka. Poczuł, że serce podskoczyło mu do gardła i co raz trudniej było mu oddychać. Zabił kogoś! Przecież… nigdy nawet nikogo nie zranił. Na jego warcie nigdy nie dochodziło do żadnych akcji, w których musiałby używać siły… Za zabicie człowieka czeka go kara! Skończy w więzieniu. Będzie mógł pożegnać się z pracą, domem, tak czy siak nie zobaczy więcej Emily… Otrząsnął się z zamysłu. Uświadomił sobie, że klęczy przed nagim ciałem białowłosej kobiety. Zerwał się na równe nogi, odsunął truchło Harrego i położył dwa palce w okolicach krtani dziewczyny. Wyczuł puls i westchnął z ulga. A więc żyła… Przynajmniej to udało mu się zrobić – uratować ją przed śmiercią. Zdjął bluzę i owinął szczelnie dziewczynę, wziął na ręce i zniknął w ciemnościach. Kruk jeszcze przez długi czas siedział na dachu domu i krakał głośno. Siedział tam, nawet wtedy, kiedy następnego dnia wygłodniałe psy rozszarpały ciało mężczyzny i siedziałby tam dalej, gdyby nie fakt, że Badb bardzo spodobało się dziecko, spłodzone tej nocy.


2 – Kruk

-Jesteś pewien, że mieszka tutaj?-zapytała niska, ciemnowłosa dziewczyna, z przerażeniem patrząc na małą, drewnianą chatkę, z której prawie nic już nie zostało. Ściany poorane było dziurami, które ktoś na siłę próbował zatkać szmatami i gazetami. Dach zapadł się już dawno  temu i teraz, stał podparty kilkoma belkami. Powybijane okna, rozwalone drzwi… Jedynie wydobywający się z komina dym, świadczył o tym, że ktoś tutaj mieszka.
-Hm, tak, jestem.-odpowiedział rudowłosy chłopczyk w szarym,  jednoczęściowym kombinezonie i powoli wszedł na podwórku.
-A-ale.-zaczęła jąkać się dziewczynka, marszcząc rąbek swojej niebieskiej sukienki, która chyba była na nią za ciasna. Była trochę przerażona. Owszem, wiedziała ludzi, którzy mieszkali w kartonach, albo w drewnianych budach, jak psy, ale… To, że miała wejść to takiego domu po prosto ją przerastało! Tam mogli mieszkać jacyś źli ludzie!
-Maria, nie marudź. Idziesz, czy nie?-zapytał chłopak, marszcząc lekko brwi, pokazując tym samym swoje zirytowanie. Potem ściszył głos.-Obiecałem, że przyjdziemy po niego, kiedy będziemy wybierać się do Papy Zgreda.-skarcił ją.
Dziewczynka mruknęła coś pod nosem i patrząc w ziemię zrobiła kilka kroków do przodu. Nadal nie była, co do tego przekonana. A jeśli naprawdę coś im się stanie…? Slumsy nie były bezpieczne, to wiedziała… Nawet po ulicach bała się chodzić, a co dopiero do domów obcych ludzi. Rudy wziął głęboki oddech i kilka razy uderzył we framugę drzwi. Był o kilka lat starszy od jej koleżanki, która miał chyba jakieś… 6 lat. Tak przynajmniej mu się wydawało. Nie pamiętał za dobrze. Też bał się takich sytuacji, no, ale cóż… obiecał. A nie wiedząc, czemu tego chłopaka też się bał.
-Oh, dzień dobry.-usłyszał nagle czyjś ciepły głos i aż podskoczył. W drzwiach pojawiła się twarz pięknej kobiety. Miała białe włosy, zielone oczy i uśmiechała się do nich… Rudy speszył się.
-Uh, dzień dobry…-mruknął i zrobił krok do tyłu. Spojrzał na Marie. Ta jednak zaczerwieniła się i dalej stała w miejscu, patrząc w ziemie.
-Jesteście może znajomymi Cahila, tak?- zapytała kobieta, wycierając dłonie w brudny fartuch, który założony miała na brązową sukienkę.-Wejdźcie w takim razie.
Gestem zaprosiła ich do środka. Żadne z dzieciaków nie ruszyło się jednak z miejsca, Maria nie wiedziała, co robić, Rudy był oszołomiony tym, że spotkali tak miłą i … piękna osobę w takim miejscu jak slumsy.
-Etto….-wyjąkał w końcu.-N-nie, my tylko na chwilę, mogłaby go pani… z-zawołać? Mieliśmy iść razem… d-do … gdzieś.
Emily przekrzywiła głowę i bacznie przyjrzała się obu dzieciakom. Dziewczynkę znała z widzenia, bo bardzo często kręciła się w okolicach targu, gdzie zresztą pracowali jej rodzice, natomiast tego rudego chłopaka… widziała pierwszy raz. Zmarszczyła brwi, jednak zaraz po tym uśmiechnęła się promieniście, kiwnęła głową i zniknęła. Dom był mały i zniszczony, ale na swój sposób schludnie urządzony. Na prawo od wejścia znajdowała się kuchnia – nie duży drewniany stolik i kilka krzeseł, piec oraz zlew – wody oczywiście nie było. Na lewo zaś, sypialnia. Było to miejsce, w którym dziewczyna spędzała teraz większość swoje życia. Od kiedy urodziła Cahila, bała się wychodzić z domu. Po prostu… Nie chciała, aby znowu ją to spotkało. Czuła na sobie lubieżny wzrok mężczyzn i aż drżała z przerażenia. Przeklinała naturę, że uczyniła ją taką piękną. Wcześniej była dumna ze swojej urody, jednak po tamtym wydarzeniu… chętnie by się jej pozbyła. Mruknęła coś pod nosem i rozejrzała się po pomieszczeniu. Jedno małe drewniane łóżka przykryte było dziurawym, ale grubym kocem, szafka z ubraniami, skrzynia, jeden zniszczony fotel… Dziwne – pomyślała-  zdawało mi się, że Cahil jest w domu. Załamała ręce w geście bez radności i cicho westchnęła.
-Gdzież znowu podział się ten urwis…?-mruknęła pod nosem, wychodząc z pokoju i znowu kierując się do drzwi. Odpowiedź przyszła szybciej niż się spodziewała. Jej ośmioletni syn, siedział na dachu sąsiedniego domu i … bawił się z krukiem. Emily poczuła, że zaczyna się denerwować. Wypadła z domu jak strzała, migiem znalazła się pod płotem i krzyknęła.
-CAHIL! NATYCHMIAST NA ZIEMIĘ!
Czarnowłosy chłopak, który właśnie w tej chwili próbował przeskoczyć z jednego dachu na drugi, tak się zdziwił tym nagłym krzykiem, że przez chwilę nie wiedział, co się dzieje. Swoimi niebieskimi oczami, zaczął rozglądać się po okolicy, ale dopiero, kiedy dostrzegł matkę, zdał sobie sprawę, z tego, co zrobił. Jęknął cicho pod nosem, widząc rozwścieczoną matkę i powoli – ześlizgując się po starej, zardzewiałej rynnie- zszedł na ziemię. Z opuszczoną głową stanął przed matką.
-Coś ty sobie wyobrażał bęcwale jeden ty! Przecież mogłeś spaść i się zabić!- krzyknęła biało włosa i złapała dzieciaka za ucho. Cahil popatrzył jej w oczy, a ta aż się wzdrygnęła. Ich niebieski kolor… był taki sam jak u Harrego. Puściła go i odsunęła się na krok. Zawsze, kiedy sobie po tym przypominała… paraliżował ją strach. Czarnowłosy, niebieskie oczy… Co jeszcze odziedziczył po swoim ojcu? Co jeszcze? Bała się, co się stanie, kiedy ten dorośnie. Może zostanie taką samą osobą?
-Mamo?-mruknął Cahil, patrząc na nią ze zdziwieniem-Coś się stało?
Emily zdała sobie sprawę, że płacze. Otarła, więc łzy rękawem sukienki i potrząsnęła głową.
-Nie nic… po prostu nie strasz mnie tak więcej.-odpowiedziała i przytuliła go do siebie. Mimo wszystko, był jej synem… i starała się go kochać. Nagle o czymś sobie przypomniała.-Ah, tak… jacyś znajomi po Ciebie przyszli.
Rozejrzała się i dostrzegła, że Rudowłosy chłopak i czarnowłosa dziewczyna odsunęli się najdalej jak tylko mogli i patrzyli ze strachem na kobietę. Najwidoczniej przerazili się owego krzyku…
-Oh… Przepraszam, że podniosła głos… Dobrze, Cahilu, idźcie już. Tylko pamiętaj, nie wracaj zbyt późno.-ostrzegła go, pocałowała w policzek i zniknęła za progiem. Czarnowłosy patrzył na matkę, kiedy ta odchodziła. Nie chciał zasmucić matki. Od kiedy pamiętał, ta dziwnie się przy nim zachowywała. Pewien pan, który czasem odwiedzał matkę, wytłumaczył mu, że ona po prostu się o niego boi, ale… Dlaczego czasem płacze, kiedy ten coś źle zrobi? Przecież on tego nie chce. Nie chce, aby mama płakała…
-Etto… Cahil.-usłyszał znajomy głos tuż obok siebie, podniósł głowę i zobaczył, że tuż obok niego stoi Alex, oraz Maria. Oboje znał, chociaż nie zbyt dobrze, chociaż szczerze powiedziawszy, nie bardzo za nimi przepadał. W dodatku… zarówno chłopak jak i dziewczyna, chyba się go bali.
-Oh, cześć! To, co idziemy do Papy?-powiedział, wciąż z tym samym wyrazem twarzy i wyciągnął rękę do przodu. Rudy spojrzał na niego i aż się wzdrygnął. Chyba już wiedział, czego się go tak bał. Od kiedy go znał, jego twarz… nigdy nie pokazała żadnych emocjo. Ciągle ten sam wyraz twarzy i ta dziwna pusta w oczach… No i biła od niego taka… tajemnicza aura.
-T-tak, idziemy…-mruknął w końcu, patrząc ze zdziwieniem na wyciągniętą rękę Cahila. Co on chciał z nią zrobić? Miał ją uścisnąć? Odpowiedź jednak przyszła sama. W mgnieniu oka kruk, który do tej pory siedział na dachu jednego z domów, usiadł na ramieniu chłopca i cicho zakrakał. Czarnowłosy pogłaskał ptaka po głowie.
-To… prowadź!
Maria przyglądała się ze zdziwieniem czarnego ptakowi, ale kiedy jej towarzyszę ruszyli, nie odezwała się, tylko ruszyła za nimi. Nie chciała przecież zostać tutaj sama.

Cahil stał przed pół otwartymi, stalowymi drzwiami do magazynu i ze zdumieniem wpatrywał się w wiszącą nad nimi lampę. Nie była ona taką zwykłą lampą, jakich wiele, o nie… Była magiczna. Rzucała nikłą, zieloną poświatę na okolicę, w dodatku nigdy nie gasła, nie dymiła się, była odporna na deszcz, wiatr i śnieg. Była… magiczna. Te słowa znaczyły dla Cahila bardzo dużo. Od kiedy pierwszy raz dowiedział się czegoś o magii, po prostu go to zafascynowało. I szukał wszelkich sposobów, aby dowiedzieć się więcej. Poczuł, że ktoś lekko popycha go do przodu, więc się odwrócił. Rudy wydawał się być trochę zniecierpliwiony. Czarnowłosy wzruszył ramionami i wszedł do środka. Wybrał się razem ze swoimi rówieśnikami do Papy Zgreda, głównie, dlatego że… z tego, co mu opowiadali – był magiem. I to dość dobrym. Podobno należał do gildii Fairy Tail i osobiście znał ich najwspanialszych członków. O ile o samej gildii słyszeli prawie wszyscy, to o Papie Zgredzie chyba nikt. Jednak, kiedy ktoś pytał go o to, ten po prostu uśmiechał się tajemniczo i nic nie mówił. Wewnątrz magazyn wcale go nie przypomniał. Zniknęły skrzynki, pudełka, palety, stalowe beczki i kontenery, a w ich miejscu pojawiły się namioty. Ludzie z okolicy, osiedlali się tutaj, ponieważ budynek był w miarę dobrym stanie. W dodatku mało, kto chciał zadzierać z Papą, więc byli bezpieczni. Kiedy Cahil wszedł do środka, od razu ogarnął go wszech obecny smród, oraz mrok. Jedynym źródłem światła była taka sama magiczna lampa jak nad wejściem, która znajdowała się na końcu pomieszczenia i rzucała lekką, czerwoną poświatę. Była ona tylko i wyłącznie na użytek Papy. Chłopak zdał sobie sprawę, że wszyscy ludzie, który się tutaj znajdowali z zaciekawieniem na niego patrzyli. Zmieszał się i zrobił krok do przodu. Był tutaj po raz pierwszy i nie bardzo wiedział jak się zachować. Rudy poklepał go po plecach i mruknął.
-Nie zwracaj uwagi, po prostu idź za mną.
Był najwidoczniej dumny z tego, że sam czuł się tutaj tak pewnie. Maria- co było dziwne- również nie bała się, tylko po prostu skierowała swoje kroki w stronę ostatniego namiotu. Kruk przekrzywił głowę i kłapnął dziobem, dając mu do zrozumienia, aby zrobił to samo. Wzruszył wiec ramionami i poszedł za Rudym. Wędrówka trwała zadziwiająco długo, toteż zaczął zastanawiać się, czy ów magazyn naprawdę jest taki duży, czy to jego wyobraźnia płata mu figle. A może to przez to, że cały czas kluczyli pomiędzy kolejnymi namiotami. W końcu, kiedy się zatrzymali, poczuł, że pada z nóg. Minął rudego i tuż przed wejściem do sporego, wykonanego w całości z drewna namiotu, dostrzegł postać. Był to przygarbiony, siwy mężczyzna, który w jednym ręku trzymał spory kawał drewna, w drugim niewielki nożyk i  mrucząc coś pod nosem próbował coś z niego wyskrobać. Kruk siedzący na ramieniu chłopaka poruszył się nie spokojnie i zakrakał na tyle głośno, że starzec poruszył się i spojrzał na Cahila. I wtedy, czarnowłosy zdał sobie sprawę, że siwowłosy starzec gdzieś zniknął. W jego miejscu – dokładnie w tym samym miejscu- siedziała kobieta. Miała długie, sięgające ziemi jasnofioletowe włosy, wielkie brązowe oczy, które chowała za okularami, a które teraz z powagą przypatrywały się Cahilowi. Chłopak zmieszał się. Co się stało z tym starcem? Dlaczego ta kobieta zajęła jego miejsce? Na dodatek ona również trzymała w ręku kawałek drewna i nóż. Czy… ona była tam cały czas? Czarnowłosy spojrzał na Alexa.
-Etto… Gdzie ten cały Papa?-zapytał, a ten popatrzył na niego dziwnie.
-Przecież to on.-mruknął i gestem wskazał na kobietę. Ta podniosła głowę i w nikłym świetle lampy, Cahil mógł się jej lepiej przyjrzeć. Chociaż na oko była w wieku jego matki, wydawała się być o wiele starsza. Cześć jej twarzy szpecił ślad jak gdyby po poparzeniu, szyję przeoraną miała bliznami… Spojrzał w dół. Była właścicielką dość okazałego biustu, jednak chłopakowi zdawało się, że prawej piersi nie miała. W dodatku lewa nogawka długich, czarnych spodni leżała bezwładnie, tak jak by… nie miała nogi. Czarnowłosy potrząsnął głową.
-Przecież to kobieta.-stwierdził, pokazując oskarżycielsko na brązowo oka, która śmiała udawać Pape Zgreda. Alex i Maria nie zdążyli zareagować. Usłyszeli, jak coś drewnianego uderza o ziemię, a oszołomiony Papa zerwał się z miejsca. Złapał chłopaka za ramiona i spojrzał mu w oczy. Cahil wzdrygnął się. Z bliska szpecąca jej twarz blizna była o wiele bardziej obrzydliwa.
Na prawdę, czy tylko on widział tą kobietę? Tylko on? Co tu było grane?
-Naprawdę mnie widzisz?-usłyszał czyjś głos w swoim umyśle. Potaknął.
-Nie wyczuwam od Ciebie żadnej mocy magicznej, ale…-urwała i spojrzała na kruka, który siedział teraz na głowie chłopaka i z zaciekawieniem przypatrywał się całej tej sytuacji. Kobieta uśmiechnęła się lekko. Nie wiedziała, co tu się działo, ale…
-Musisz udawać, że mnie nie widzisz. Przynajmniej, dopóki oni nie pójdą.-wyjaśniła mu i wróciła na swoje miejsce. Alex i Maria patrzyli na nich dziwnie.
-T-tylko mi się wydawało.-wymruczał Cahil w swojej obronie i wzruszał ramionami. Jego towarzyszę zrobili to samo, po czym zajęli miejsca tuż obok kobiety. Czarnowłosy nie bardzo wiedział, co robić, dlatego usiadł tam, gdzie stał.
-Na czym ostatnio skończyłem wam opowiadać?-mruknęła cicho, dalej z zaciekawieniem przyglądając się Cahilowi, który teraz starał się zmusić kruka, aby ten usiadł z powrotem na jego ramieniu.
-Hm… Chyba o Szulerze-magu.-powiedział Alex, który powoli zaczynał się już irytować tym, że jego znajomy jest w centrum uwagi.
-Ah tak… A więc, następnego dnia.-kobieta miała już zacząć swoją opowieść, kiedy Cahil jej przerwał.
-Co to szuler?-zapytał z zaciekawieniem. Rudy westchnął cicho. Jak można nie wiedzieć takich podstawowych rzeczy? Już miał coś powiedzieć, ale Papa uciszył go gestem dłoni.
-Hm, a więc… Widzisz, aby przeżyć w slumsach, trzeba mieć albo znajomości, albo być silnym i wpływowym, albo… zbijać się w grupki, tak jak my. W taki sposób, w całych slumsach powstało wiele takich właśnie grupek. Szulerzy to jedni z nich. Są to ludzie, którzy przeważnie zajmują się handlem, ale nie stronią od oszukiwania ludzi. Często też kradną, naciągają biednych ludzi na jakieś dziwne transakcje. Pożyczają też pieniądze na procent. Albo pożyczają i nigdy nie oddają. To oni napędzają cały handel w slumsach. Dzięki nim mamy, co jeść. Bo często przemycają produkty z miasta… Ich łatwo można rozpoznać, bo prawie wszyscy zakładają na głowę te idiotyczne zielone bereciki. -urwała i przez chwilę milczała. W końcu kiwnęła głową.-Dobra, skoro nasz nowy znajomy nie wie nic o tych sprawach to dzisiaj zrobię wyjątek i opowiem wam dokładnie o wszystkich grupach społecznych, które powinniście znać. Więc… Drugą, bardzo ważną grupą są Szachiści. Nie są to jednak ludzie, którzy zajmują się graniem w szachy, a raczej… Hm. Jak powinniście wiedzieć, chociaż slumsy są oddzielone od miasta, nie zostały aż tak pozostawione na pastwę losu. „Miasto” patrolują strażnicy. Szachiści pilnują, aby w odpowiednim miejscu i czasu, ich tam nie było. Zajmują się też szmuglowaniem broni i rozprowadzaniem jej. Właściwie po prostu są to tacy… żołnierze slumsów. Następnie… Sutenerzy.-urwała i podrapała się po głowie. Byli chyba za młodzi, aby im o tym mówić.-Hm… O nich opowiem wam za kilka lat, jak już będziecie dorośli. A może… sami się o tym dowiecie. Nie mniej, strzęście się ich. Nie mogą was porwać, bo… źle skończycie. Czwarta, równie ważna grupa, to Szubienicznicy. Nie wiele o nich wiadomo. Właściwie podobno jest ich garstka – pięć, może sześć osób. Prawdopodobnie… zajmują się oni zabójstwami na zlecenie.-na chwile umilkła.-Tak więc slumsy są w rękach tych czterech grup społecznych, a raczej ich liderów, którymi nazywamy Bren’ami. Bren Wojny, Bren Handlu. Bren Rozkoszy i Bren Śmierci. Mało kto wie, kim oni są. Jeśli wiedzieli, to prawdopodobnie już nie żyją.-nie wiadomo, dlaczego uśmiechnęła się. Cahil patrzył na nią z otwartymi ustami. Nigdy nie słyszał o czymś takim. Przez głowie przeszło mu, że slumsy to jak gdyby jeden wielki organizm, podzielony na cztery części. Kilka razy mrugnął i spojrzał na swoich towarzyszy. Maria była przestraszona, Alex zaciekawiony, a Papa… najwidoczniej już skończyła.
-To już wszystkie?-zapytał w końcu Rudy, patrząc na Papę.
-Wszystkie. To znaczy… Jest jeszcze kilka, ale są małe i nic takiego nie znaczą… Chcecie o nich wiedzieć?-zapytała, chociaż dobrze znała odpowiedź. Westchnęła cicho.-A więc… Z tego, co słyszałem w północnej części Slumsów żyją Topielcy. Od taka grupka ludzi, którzy mieszkają tuż przy brzegu rzeki. Wyglądają całkowicie inaczej niż zwykli mieszkańcy slumsów, więc łatwo ich rozpoznać, jednak nigdy nie opuszczają swojego terytorium. A nim jest rzeka. Kto tam dalej… Słyszałem jeszcze o Szambelanach, ale to dość dziwna grupka. Sprawiają wrażenie normalnych księży, ale w rzeczywistości tylko czekają, aby… Cię okraść. Ponad to są jeszcze Cienie, Jaszczurki, Smoki… I wiele, wiele innych.-urwała. Najwidoczniej nie miała zamiaru ich wszystkich wymieniać. Potem wstała i opierając się na drewnianej lasce, pokuśtykała w głąb namiotu. Alex i Maria wymienili spojrzenia. Wiedzieli, co to oznaczało – koniec opowieści na dziś. Powoli wstali zaczęły się zbierać, ale Cahil… siedział i milczał.
-Hm… Cahil, idziemy.-zagadnął go Alex, kierując się w stronę wyjścia.
-Etto… idźcie beze mnie.-odpowiedział i machnął im ręką na pożegnanie. Rudy tylko wzruszył ramionami, złapał Marie pod ramię i zniknął w mroku.  W pobliży lampy zapadła cisza. Ani kobieta, ani młody chłopak nie odzywali się, tylko taksowali się spojrzeniami. Kim ona jest – myślał. – I dlaczego tylko ja ją widzę? Chciał o to zapytać, ale z szacunku dla starszych, czekał, aż ta zacznie temat. Po kilku minutach, westchnął i zrezygnowany, ruszył w kierunku wyjścia. Najwidoczniej nie dane było mu porozmawiać o tym z Papą.
-Zaczekaj.-usłyszał głos w swojej głowie i od razu się odwrócił. Właściwie… liczył, że coś takiego się stanie. Spojrzał swoimi niebieskimi oczami na postać kobiety, która powoli wysunęła się z namiotu.
-Widzisz mnie, prawda?-zapytała jeszcze raz. Cahil potaknął, robiąc krok do przodu.
-Eh…-westchnęła cicho.-A więc nie jesteś byle kim. Trzeba posiadać ogromna moc magiczną, aby przełamać iluzje takiej klasy.. Chociaż nie ukrywał, za silna to ona nie jest.-zaśmiała się pod nosem.- Chodź, siądź tutaj obok mnie. Czy chcesz coś wiedzieć? Powiem Ci wszystko, w zamian za obietnicę, że nie powiesz o mnie nikomu. Jestem Papą Zgredem, starym zgrzybiałym dziadkiem. A nie młodą kobietą. Pamiętaj.
Czarnowłosy niepewnie wszedł do namiotu i usiadł na niskim, drewnianym taborecie.
-Obiecuje.-wypalił. Kobieta uśmiechnęła się szeroko.
-A więc… Jestem me imię brzmi Laki Oliette.
Cahil popatrzył w jej brązowe oczy i zamyślił się, a następnie… zaczął zasypywać ją gradem pytań.


Ostatnio zmieniony przez Cahil dnia Pon Lip 08 2013, 14:43, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry Go down
https://ftpm.forumpolish.com/t1219-cahil
Cahil


Cahil


Liczba postów : 43
Dołączył/a : 18/05/2013

Cahil Empty
PisanieTemat: Re: Cahil   Cahil EmptyPią Lip 05 2013, 16:35

3 – Róża

Czarnowłosy młodzieniec, siedział na kamiennym murku i ze znudzeniem obserwował przechadzających się po ulicach ludzi. Raz po raz machał ręką, aby odpędzić od siebie natrętne muchy, które całymi hordami do niego ciągnęły.
-Kruku, co myślisz o tej?-zapytał, pokazując na niską blondynkę w jego wieku, która minęła go w takim pośpiechu, jak gdyby był jakimś menelem. Ptak milczał. Cahil wiedział co to znaczyło, więc tylko wzruszył ramionami i wrócił do swojego zajęcia. Po chwili jednak, zdał sobie sprawę, że co by nie robił, nie zmieni to faktu, że jest cholernie głodny. Położył się na boku i zwinął się w kłębek. Nikt nie zwrócił na niego najmniejszej uwagi. Brudne dziecko, w poszarpanych ubraniach, leżące i umierające z głodu, było czymś zwyczajnym, tutaj, w slumsach.
-Kruku, czego Henry musiał zginąć?-zapytał w końcu. Kruk kłapnął dziobem, raz, potem drugi. Cahil pokręcił głową.
-Nie wiem… ale… to była jedyna osoba, która nam pomagała. Matka już całkiem nie wychodzi z domu, nie ma pieniędzy, nie ma co jeść… A mnie znowu wywalili z pracy.-wymruczał, patrząc niebieskimi oczami bez wyrazu na przechodzących ludzi. Kruk zakrakał głośno.
-Kurde, wcale, że to nie była moja wina…. Byłem głodny, to zjadłem…-nadąsał się.-A o tej co myślisz?
Nie daleko murku, przechadzała się dość dobrze wyglądająca czarnowłosa dziewczyna. Miała na sobie niebieską sukienkę, która powoli nie nadawała się już do użytku… Cahil przeklną pod nosem. To była Maria. Tak szybko, jak tylko pozwalał mu na to jego stan, zerwał się z murka i ruszył ulicą, kierując się w stronę jednego z okolicznych barów. Liczył na to, że natknie się na jakieś resztki jedzenia… Kruk znowu usiadł na jego ramieniu. Był przy tym chłopaku już od ponad 12 lat. Teraz, ten trochę podrósł i zmądrzał. Dalej jednak był chudym, drobnym chłopczykiem, którego silniejszy podmuch wiatru rzucał o ścianę. Może to dlatego, że bardzo mało jadł? Kruk kłapnął kilka razy dziobem.
-Wiem, wiem, ale… nie mogę teraz wrócić do domu.-odpowiedział Cahil, wbijając wzrok w ziemię. Matma ostatnio bardzo się zmieniła. Krzyczała na niego, biła go, a kiedy tylko widziała go z jakąś dziewczyną, przeganiała ją, a jego prała pasem. Zaczęła go też od siebie odtrącać. Mijały lata i z głupiego dziecka, ten stał się dość bystrym nastolatkiem. Nie omieszkał więc kiedyś zapytać Henrego o historie matki. Kiedy dowiedział się tego, że jest synem gwałciciela… po prostu się załamał. Uciekł z domu i przez kilka dni mieszkał u Papy Zgreda. Nie mniej jednak, nie mógł tam zostać za długo. Po pierwsze dlatego, że nie chciał, a po drugie dlatego, że kochał matkę. Nie chciał zostawić ją samej, tym bardziej… Westchnął. Tym bardziej, że Henry umarł i teraz nie miał kto wspomagać ich finansowo. Szukał więc pracy. Jednak dla kogoś w tak młodym wieku, wynajdowany jak najgorsze pracę. Pracował w nie legalnej kopalni, przemycał przedmioty z jednej strony muru na drugi, ostatnimi czasy pracował u jakiegoś Szulera, przy noszeniu towarów. Jednak jego kondycja fizyczna… Była słaba. W dodatku zjadł jeden z towarów i wywalono go na zbity pysk. I to dosłownie. Ziewnął. Przynajmniej na brak snu nie narzekał… Nagle coś wytrąciło go z zamysłu. Zdał sobie sprawę, że od dłuższego czasu nie słyszy krakania. Rozejrzał się i dostrzegł, że kruk bezczelnie lata sobie nad… nad jakąś biało włosą dziewczyną. Zmarszczył brwi i pobiegł w tamtym kierunku.
-Badb.-powiedział dezaprobata i wyciągnął rękę, aby kruk na niej usiadł. Ten jednak nie miał zamiaru się go słuchać… I usiadł na ramieniu dziewczyny. Dziewczyna była dosyć zdezorientowana, przecież niecodziennie kruki siadają na jej ramieniu, do tego w dniu, kiedy ta miała iść do pracy. Ręką chciała odgonić kruka, ten jednak zamiast się przestraszyć i odlecieć, zakłapał dziobem, wczepił się pazurami w jej ubranie i zawisł głową w dół.
-Badb!-krzyknął Cahil, widząc to, gdyż bał się, że ten rozwali jej ubranie, a on przecież nie miał pieniędzy, aby za nie zapłacić. Jęknął w duchu.
- Leć kruku mam gorsze utrapienia niż ty! - wykrzyknęła na całe gardło dziewczyna. Kruk przekrzywił łebek i spojrzał jej prosto w oczy. Jakoś nie miał zamiaru odlatywać, ale zrozumiał prośbę i powrócił do... siedzenia na ramieniu.
- Czego ty ode mnie chcesz co? - dziewczyna robiła się już z tego cała czerwona ze złości. Najwidoczniej nie pasowało jej to, że ptak siedział na jej ramieniu. Tym czasem Cahil, zamiast próbować zająć się swoim podopiecznym, stał i przyglądał się owej dziewczynie. Miała bladą skórę, która podkreślała jej kolor oczu… A te były czerwone. Chłopak wzdrygnął się, patrząc na nie. Widział w nich złość i jakieś zniecierpliwienie… Ale nie bała się go. To go zaskoczyło. Właściwie to była chyba pierwsza osoba, która się go nie lękała. Chociaż nie wyglądał groźnie – był drobnym, chudym chłopakiem, w dodatku nie zbyt wysokim – biła od niego jakaś mroczna aura, od której włos jeżył się na głowie. A ona… nie bała się go. Wręcz przeciwnie – to chłopak trochę lękał się jej gniewu. Jej długie, białe włosy trochę przypominały te jego matki, więc przez dłuższą chwilę się w nie wpatrywał. Od zawsze sądzisz, że dzięki nim Emily jest taka piękna, a patrząc na nowo poznaną dziewczynę, stwierdził, że też dodają jej uroku. Miała na sobie czerwona sukienkę, która nosiła na sobie ślady użytkowania, ale i tak była – jak na slumsy- w dość dobrym stanie. Nerwowo przygładził swoją zaplamioną szarą koszulę, która kiedyś była biała oraz krótkie, czarne portki, które nosił już od dłuższego czasu. W porównaniu z nią, prezentował się raczej nie zbyt dobrze. W dodatku była od niego trochę wyższa. Poczuł, że traci pewność siebie. Kruk mrugnął kilka razy, klapną dziobem i spojrzał dziewczynie w oczy.
-Zajmij się tym chłopakiem.-usłyszała kobiecy głos w swojej głowie.
- A co ja jakaś niańka? Znaczy. W sumie to mogę, ale dlaczego ja mam mu do cholery pomagać - powiedziała sama do siebie. Była już lekko poirytowana. W końcu, kto by się w takim momencie nie denerwował?
-C-co?-zapytal zdziwiony Cahil, patrząc na dziewczynę, jak gdyby ta postradała zmysły. Ona właśnie... gadała do siebie? Wyciągnął rękę i złapał kruka.
-Przepraszam, juz go zabieram...
-N-nic, nieważne.. – powiedziała. Skoro ten głos nie miał zamiaru się znowu odezwać do kompletnie go zignorowała, ale swoją drogą… cóż to mogło być? Cahil rzucił swojemu towarzyszowi karcące spojrzenie. Nie wiedział, co chodziło po głowie ptakowi i dlaczego wybrał akurat tą kobietę, ale… Zmarszczył brwi. W przypływie nudy, na prędce wymyślili dość głupią zabawę – obserwowali tłum, a jeśli krukowi spodoba się jakaś kobieta, która w dodatku – według ptaka- posiadała jakieś predyspozycje, ten miał usiąść jej na ramieniu. Ale teraz… Znowu spojrzał na ową dziewczynę. Była od niego wyższa, więc nie mógł dokładnie określić wieku, ale nie ukrywał… że trochę mu się spodobała. Nie mniej jednak, ta chyba nie miała ochoty na żadne znajomości…
-Przepraszam jeszcze raz.... Jestem Cahil... Etto...-powiedział, próbując jakoś podtrzymać rozmowę.
- Chihaya- przedstawiła się i zamilkła. Nie za bardzo chciała rozmawiać z chłopakiem, najwidoczniej się śpieszyła.
-Chihaya... Ładne imię. Mieszkasz tu gdzieś w okolicy?-zapytał, chociaż zdawało mu się, że dziewczyna nie ma ochoty z nim rozmawiać. Zmarszczył brwi i przycisnął dłoń do brzucha, bo wydobywały się z niego dość dziwne odgłosy... Był głodny. Kruk dziabnął go w ucho.
-Uah.... Szlag by to. Same problemy z tobą, Badb...-mruknął, patrząc z wyrzutem na zwierzę.
- Tak mieszkam tu gdzieś w okolicy, ale.. Spieszę się teraz do pracy więc no... –odpowiedziała, chociaż wzmiankę o ładnym imieniu całkowicie zignorowała. Spojrzała jeszcze raz z wyrzutem na kruka- Zaczynam pracę zaraz.. Więc.. No wiesz.. Musze iść, a jak coś chcesz do jedzenia to o 22 wracam do domu.. Niestety sama.
Cahil speszył się. Nowo poznana osoba, właśnie zaoferowała mu coś do jedzenia. Było jeszcze wcześnie. Zanim ona skończy pracę, minie co najmniej 10 godzin. Nie wiedział zresztą, czy powinien przyjąć od niej taki podarunek… Nie miał pieniędzy.
-S-sama? To… ja Cię odprowadzę. N-n-n… Nie mam pieniędzy, nie będę miał jak Ci zapłacić za jedznie…-urwał i wbił wzrok w podłogę.- T-to… do zobaczenia?
- Do zobaczenia - odpowiedziała i zniknęła. Cahil przed dłuższa chwilę stał w miejscu i patrzył w ziemię. Nie było możliwości, żeby przez te parę godzin zdobyć coś jakiś pieniędzy. Co prawda, może udało by mu się zaciągnąć do jakieś pracy, ale wypłatę dostał by… dopiero za kilka dni, albo kiedy by go zwolnili. W dodatku pewnie zaciągnęli by go do jakieś katorżniczej pracy, w której nie wyrobił by fizycznie… Westchnął ciężko, odwrócił się i ruszył w kierunku tak zwanego rynku. Minął grupkę Szulerów, który rozprawiali o czymś z wielkim zapałem, kilka źle wyglądających straganów, dziecko, które pokryte krwią leżało w kałuży czegoś żółtego, mężczyznę, który ciągnął za włosy jakąś kobietę, a ta cały czas krzyczała coś nie zrozumiale, bo kamienie z drogi obijały się o jej twarz, aż w końcu głód tak wdał mu się we znaki, że nie mógł zrobić kolejnego kroku. Usiadł na ławce tuż obok straganu, którego prowadził niski mężczyzna w todze i który chyba był cudzoziemcem. Właśnie rozprawiał z drugim kupcem o miejscu, zwanym Ogród Hosa. Cahil też o nim słyszał. Podobno należał on do którego z Brenów, dlatego roiło się tam od strażników. Było to jedno z dość dobrze znanych miejsc. Podobno za kilkumetrowym murem, który odgradzał lokacje od ulic i Obcych, mieścił się ogromny, piękny ogród. Egzotyczne kwiaty, drzewa owocowe, a także – jeśli wierzyć plotkom – krzewy Mungi, silnego narkotyku, który ostatnimi czasy stawał się co raz bardziej popularny. Mało kto odważył się wejść do środka. A nawet jeśli, to mało który wracał żywy. Właściwie, Cahil o nikim takim nie słyszał.
-Więc widzisz, ostatnio gadałem z Danielem i ten powiedział o mi o Białej Róży, która rośnie u Hosa. Podobno widział ją na własne oczy. Wiesz, to ten Daniel, który trzyma z Szachistami…-zniżył głos do szeptu.- Dlatego zdaje mi się, że ten ogród należy do Brena Wojny…-rozejrzał się nerwowo po targu, a kiedy dostrzegł, że Cahil siedzi obok i wszystko słyszy, zmarszczył brwi. Jego towarzysz wzruszył ramionami.
-Nawet jeśli tak istnieje, nie damy rady jej zdobyć. Za ostatnią zapłaciłem grube pieniądze.-odpowiedział. Cahil nagle się ożywił. Jeśli udałoby mu się dotrzeć do ogrodu i zdobyć dla nich tą róże… Może zarobił by na jedzenie nie tylko dla siebie, ale i dla matki. Mężczyzna w todze zauważył jego reakcje.
-Hm…. Chłopcze.-zagadnął.-Nie chciałbyś zarobić trochę pieniędzy?
Cahil wstał z ławki i podszedł do mężczyzny.
-Chciałbym… proszę pana.-odpowiedział, a kruk na jego ramieniu zakrakał krótko. Cudzoziemiec zmierzył go wzrokiem i aż się wzdrygnął. Pomimo tego, że chłopak był niski, chudy i brudny, wydawało mu się, że emanuje od niego… swego rodzaju siła. Poczuł, że resztka włosów na głowie staje mu dęba. Kim do diabła był ten szczyl?
-Słyszałeś naszą rozmowę, prawda? Hah…! Nie ładnie podsłuchiwać, ale skoro już się to stało… Ja i mój przyjaciel zapłacimy Ci po 5 tysięcy klejnotów, za jedną róże. Tylko musi być w dobrym stanie, rozumiesz?-powiedział, celowo nie wyjawiając swojego imienia.
Cahil potaknął i stał w miejscu, czekając na dalsze instrukcje.
-Na co czekasz? Idź już!!-krzyknął jego nowy pracodawca, który po dłuższej chwili zdał sobie sprawę, że chłopak dalej tu stał. Właściciel kruka odwrócił się i zniknął w tłumie.
-Co ty wyprawiasz? Wiesz, że posyłasz go na pewną śmierć?-powiedział jego towarzysz, patrząc ze zdziwieniem na właściciela kramu.-W dodatku nawet gdyby nam ją przyniósł, nie jestem w stanie aż tyle zapłacić. Prędzej bym go pobił i ją zabrał…
Cudzoziemiec zaśmiał. – Wiem.-odpowiedział i zniknął za ladą.

Ogród Hosa znajdował się na północno-zachodnim krańcu slumsów i otaczały go nie tylko mury slumsów, ale także zrobiona z cegieł prawie 20 metrowa ściana. Cahil kucnął w cieniu zaułka i dokładnie obejrzał to miejsce. Na prawo, mur stykał się z domem, który na pierwszy rzut oka wydawał się być pusty. Jednak, gdyby uważnie się przyjrzeć, można było dostrzec poruszające się cienie, oraz nikły światła świec. Tak więc, tamto miejsce odpadało. Zresztą – dach dokładnie na tej samej wysokości co „flanki”, więc ustawiono tam dwóch strażników. Na lewym krańcu mur wtapiał się bezpośrednio w ścianę która otaczała slumsy i tam Cahil widział tylko jednego strażnika, który przechadzał się w tą i z powrotem. Chłopak zmarszczył brwi. Wejście – czyli sporej wielkości drewniane wrota, które mogły pomieścić wóz, było strzeżone przez jeszcze większą ilość ochroniarzy, w dodatku nie sądził, żeby udało mu się je otworzyć. O wspinaczce nie było mowy – nie był na tyle silny, a nawet jakby, to był teraz osłabiony przez głód. W dodatku na pewno ktoś by go zauważył, tym bardziej, że było jeszcze w miarę jasno. Nie przychodził mu żaden pomysł, jak się tam dostać. Dopiero, kiedy postanowił się przejść i przyjrzeć się temu z bliska, dostrzegł przy lewym krańcu ściany mała wyrwę. Kilka cegieł wypadło ze ściany, jednak szpara była tak mała, że nikt nie widział potrzeby, aby ją łatać. Nikt nie dałby rady się przez nią przecisnąć. Nikt. Chyba, że zagłodzony 12 letni chłopak. Tutaj jednak problem był inny – jak wejść tam nie zauważonym przez nikogo? Koło Ogrodu kręciło się sporo ludzi.  Chociaż ta część była po za zasięgiem wzroku strażników, którzy stali przy bramie, ten z góry, mógł go zauważyć. Zresztą, nie sądził, aby ludzie zignorowali przeciskającego się przez dziurę w ścianie chłopaka. Więc co mógł zrobić? Odpowiedź była prosta – wywołać zamieszanie. O to również było łatwo, jednak Cahil miał plan. Uśmiechnął się znacząco do kruka, który siedział na jego ramieniu. O tak… miał plan. Czarnowłosy z ukrycia przyglądał się strażnikowi, który patrolował lewą cześć ściany – jego wędrówka trwała jakieś 5 minut, po czym stawał na dwie albo trzy minuty i wracał. Tam znowu się zatrzymywał na chwilę i tak w koło. Następny strażnik pełnił wartę jakieś 15 metrów dalej, więc o niego się nie bał. Nie dałby rady zauważyć, co dzieje się na lewym krańcu muru. Ci przy bramie właściwie cały czas stali w miejscu, więc i o nich się nie martwił. Usiadł w cieniu i czekał. Nie chciał wcielać swojego planu w życie, dopóki nie upewni się, że istnieje inne wyjście. Znajdował się teraz w miejscu, z którego mógł dokładnie obserwować lewy kraniec oraz bramę, a także franki po których dalej leniwie poruszał się strażnik. Minęła godzina i czarnowłosy powoli tracił nadzieję, że w ogóle uda mu się dostać do środka. Był co raz bardziej głodny i słabł z każdą minuta, w dodatku upał wdawał mu się we znaki. Ale czekał. Kruk drzemał na jego ramieniu, a on zaczął się zastanawiać czy w ogóle warto ryzykować swoje życie dla jakiejś tam, dziwnej róży. Nie jakaś tam… Biała róża.-poprawił się w myślach i prawie od razu, zobaczył przed swoimi oczami Chihaye, która spotkał nie tak dawno temu. Zmarszczył brwi. Dlaczego o niej myślał? Nagle, usłyszał jakieś krzyki. Zerwał się z miejsca i szybko ocenił sytuacje. W koło bramy zgromadził się tłum, bowiem wóz który próbował przez nią przejechać, zablokował się, a jedno z jego kół odpadło. Towary rozsypały się więc po ziemi, a motłoch rzucił się, aby wybrać coś dla siebie. Strażnicy zaczęli ich odganiać, tłukąc włóczniami, ale ich była tylko dwójka, a Obcych schodziło się co raz więcej. Cahil zobaczył, że nawet strażnik z góry przygląda się całej tej sytuacji. Teraz. Teraz, albo nigdy.-pomyślał i biegiem ruszył w stronę wyrwy w ścianie. Kiedy do niej dotarł, szybko wepchnął głowę do środka i rozejrzał się. Za murem było panował pół-mrok i przez dłuższą chwilę nic nie widział. Problem w tym, że nie miał czasu wpatrywać się w ciemność – przełożył jedna nogę, potem drugą, ale kiedy przeciskał przez szparę klatkę piersiową, usłyszał jakiś hałas tuż nad sobą. Nerwowo spojrzał w górę. To strażnik oderwał się od oglądania zbiegowiska i postanowił wrócić do swoich zajęć. Jeszcze krok albo dwa i zauważył by Cahila… Chłopak gwizdnął cicho, a kruk zerwał się do lotu i z impetem uderzył prosto w twarz ochroniarza. Ten zachwiał się i ze strachem w oczach zaczął wymachiwać rękami, klnąć tym samym próbując odegnać od siebie czarnego ptaka, który atakował go swoim szponami. To zachowanie sukcesywnie odwróciło uwagę wszystkich zebranych. Tym czasem czarnowłosy próbował przecisnąć klatkę piersiową przez otwór w ścianie. Obie jego nogi stały już pewnie na gruncie po drugiej stronie muru, jedna ręka również znajdowała się już we wnętrz… Zaparł się o ścianę i szarpnął. Podziało. Z impetem poleciał do tyłu, boleśnie obijając sobie tyłek, a także zdzierając spory kawał skóry z lewej piersi. Zaklną pod nosem i spróbował rozejrzeć się po pomieszczeniu. Było ciemno, ale widział zarysy jakiś drzew, które rosły w koło niego, gdzieś z przodu widział krzaki, a nad sobą… Kilkanaście metrów nad ziemią, wisiało coś w rodzaju siatki, która tylko w niektórych miejscach przepuszczała światło słoneczne. I właśnie dlatego w ogrodzie panował pół mrok. Cahil podniósł się z kolan. Jego dłoń dotknęła czegoś mokrego i śliskiego, więc mimowolnie odskoczył, cudem powstrzymując krzyk. Gdyby to zrobił… już by było po nim. Oparł plecy o zimny mur i czekał. Nie mógł na razie zrobić nic innego, ponieważ jego oczy nie przyzwyczaiły się jeszcze do panującego tu ciemności i widział jedynie zarysy rzeczy. A, aby przedrzeć się tutaj nie postrzeżenie, musiał zachować czujność. Nasłuchiwał. Oprócz szumu wody, słyszał chlubotanie, coś w rodzaju pojękiwania…. I stukot stalowych butów o kamienną ścieżkę. Zmarszczył brwi. Domyślał się, że także i tutaj spotka strażników, ale nie myślał że tak szybko. Odsunął się  w prawo, aby smuga światła, która przeciskała się przez szczelinę w ścianie nie oświetlała go i kilka razy mrugnął. Jakoś inaczej wyobrażałem sobie to miejsce – pomyślał, wycierając mokrą dłoń o koszulę. Ogród Hosa otoczony był taką legendą, że niektórzy Obcy myśleli, że ukrywane jest tutaj złoto. Albo wyobrażali sobie nie wiadomo co. Miejsce to, w umyśle Cahila miało jednak całkowicie inny wygląd. Po pierwsze, więcej światła, po drugie wspaniałe rośliny, których piękno zachwyci każdego, po trzecie sucho i przyjemnie, po czwarte więcej światła. Chciał westchnąć, ale zdał sobie sprawę, że odgłos kroku zbliża się co raz bardziej, więc zrezygnował z tego i zrobił jeszcze kilka kroków w bok, przesuwając się wzdłuż ceglanego muru. Powoli jego oczy zaczynały się przyzwyczajać i widział już gdzie się znajduje. Otaczały go drzewa o dość nie regularnym kształcie – ich pnie w pewnym miejscu wyglądały jak świder, gałęzie nie miały żadnych rozgałęzień, a liście były proste, czarne i miały okrągły kształt. Ziemia pod nim była porządnie namoknięta i dopiero teraz zdał sobie sprawę, że jego buty dawno już przemokły, a on stoi w czymś, co konsystencją przypominało bagno. Między nimi rosły krzewy, które w ogóle nie posiadały liści, a jedynie ciernie. Ich skupiska wznosiły się prawie do połowy wysokości drzew i zapewniały świetne schronienie. Bowiem kilka metrów od Cahila, biegła kamienna ścieżka. Zrobiona była z małych skalnych odłamków, które nie wiedząc dlaczego świeciły nikłym, zielonym światłem. Na ścieżce było więc na tyle jasno, aby nie zboczyć z drogi i nie wpaść w bagno. Cahil dostrzegł przechadzającego się po niej strażnika. Był w średnim wieku, ubrany w skórzany skafander, krótkie kolcze spodnie i skórzane buty sięgające prawie do kolan, chociaż – sądząc po dźwięku, jakie wydawały – za pewne wzmacniane były stalowymi płytami. W ręku trzymał włócznie, a po prawej stronie, tuż przy pasie wisiał miecz. W dodatku miał sztylet przypięty do nogi gdzieś na wysokości uda. Chłopak jęknął. Gdyby ktoś go tutaj złapał, za pewne zabili by go na miejscu. Zastygł bez ruchu i czekał. Strażnik przeszedł kilka metrów i zniknął za zakrętem. Cahil odczekał jeszcze moment, ale nikogo więcej nie zobaczył, a odgłosy kroku zaczynały się oddalać, więc powoli zaczął iść. Nie wiedział gdzie powinien szukać owej Białej róży, ale skoro była taka cenna, za pewne rosła gdzieś w lepiej strzeżonej, prawej części ogrodu. Minął jeszcze kilka dziwnie wyglądających roślin i dotarł do miejsca, gdzie było już znacznie jaśniej. Dostrzegł, że owej alei strzeże dwójka strażników. Kucnął pod jakimś krzewem, którego czarne liście pokryte były żółtymi plamkami i czekał. Zajęci rozmową ochroniarze nie mieli jednak zamiaru się stamtąd ruszać, więc zrezygnowany chłopak postanowił poszukać innego przejścia. Spojrzał w górę. Niektóre z drzew sięgał prawie ochronnej siatki, ale nie wiedział sposobu, aby się tam dostać, a potem zejść na dół, nie zwracając niczyjej uwagi. Poczuł, że znowu burczy mu w brzuchu i znowu się zatrzymał. Wziął kilka głębokich oddechów, ale to nie pomagało. W ogrodzie było duszno i gorąco. Co prawda tutaj, w przyciemnionej części ogrodu było o wiele chłodniej, ale nagrzane powietrze i tak robiło swoje. Otarł pot z czoła. Zaczynał się już denerwować. Musiał opuścić ogród, zanim strażnicy uporają się z wozem inaczej będzie musiał czekać aż do czasu, kiedy słońce zajdzie i zrobi się ciemno. Wtedy mógłby nie postrzeżenie wymknąć się przez szparę, problem w tym… że nie widział, jak funkcjonuje Ogród w nocy. Możliwe, że pojawi się strażnik także przy szparze, lub… zapalą pochodnie na murze i tak czy siak, ktoś go zauważy. Przetarł twarz dłonią. Znalazł się w miejscu, skąd wcześniej obserwował strażnika i postanowił, że ruszy jego tropem. Z trudem udało mu się ominąć cierniowe krzaki i wyjść na ścieżkę. Zrobił kilka kroków i znowu się zatrzymał. Jego mokre od błota buty robiły ogromny hałas na kamiennej dróżce, więc nie był to zbyt dobry pomysł. Zaklną pod nosem, zszedł ze ścieżki i znowu brodził w błocie. Jakimś cudem udawało mu się nie robić hałasu. W końcu od obserwowanej uprzednio alei. Strażnicy dalej rozmawiali, jednak teraz każdy z nich odwrócił się do niego plecami i wpatrywał się w jakiś punkty nad  siatką. Cahil odruchowo również tam spojrzał. Nad ich głowami, krążyły kruki. Było ich tak dużo, że przysłoniły słońce i na chwile także i w tej części ogrodu zapanowała ciemność. Czarnowłosy uśmiechnął się pod nosem, ostrożnie przebiegł na drugą stronę alei i schował się za rabatką jakiś dziwnych kwiatów. W tym miejscu ziemia była sucha i twarda, więc nie musiał się martwić, że noga utknie mu w błocie i nie będzie mógł wyjść. Nie mniej jednak, ta część prezentowała się znacznie lepiej – światło dziennie docierało tutaj przez szpary w siatce ochronnej, drzewa oraz krzewy, których nie potrafił nazwać, były piękne, a rosnące tu kwiaty pachniały tak pięknie, że Cahil przez dłuższa chwilę smakował ich zapachu. Dopiero kiedy usłyszał tuż przed sobą kroki ciężki buciorów, ocknął się i raz, dwa skrył pod jakimś krzewem. Widział dokładnie kto tutaj spacerował. Mężczyzna był wysoki i odziany w czarny płaszcz, spod którego lśniła srebrna, wypolerowana płytowa zbroja oraz nagolenniki. Twarzy nie widział, bowiem skryta była pod sporej wielkości rogatym hełmem. Przez plecy przewieszony miał dwuręczny miecz, oraz tarczę, na której wymalowany był  szary wilk z rozpostartą paszczą. Szedł powoli, raz po raz zatrzymując się, aby przyjrzeć się jakiejś roślinie, aż w końcu dotarł do stalowej ławki i na niej usiadł. Po plecach Cahil przeszedł dreszcz. Co taka osoba robiła tutaj, w Ogrodzie Hosa? Nagle przypomniał sobie, co mówił kupiec i aż włosy stanęły mu dęba. Ten ogród to własność któregoś z Brenów… Przyjrzał się postać, leżąc pod krzewem i bojąc się nawet poruszyć. Po chwili znowu usłyszał odgłosy kroków i był pewny, że to strażnik, kiedy na drugiej ścieżce pojawiła się dziwnie znajomo wyglądająca postać. Miała na sobie fioletowy płaszcz z kapturem, który szczelnie ją owijał i ukrywał nawet najdrobniejsze szczegóły. W prawym ręku trzymała drewnianą laskę, na której się opierała. Kulała. Ta osoba wyraźnie się śpieszyła, bo nie zwracając na nic uwagi, zbliżyła się do ławki i ciężko na niej usiadła. Przez dłuższa chwilę oboje milczeli.
-A więc, po co mnie tu sprowadziłeś?-zapytała zakapturzona osoba, a jej głos również wydał się Cahilowi dziwnie znajomy.
-Mungi nie rośnie tak jak powinno. Albo twoje specyfiki są złe, albo Dier sprzedał nam źle ziarna.-odpowiedział mężczyzna. Jego rozmówca poruszył się lekko, jednak nie dał po sobie poznać, że jest zdenerwowany. Milczał.
-Akurat w tej kwestii Ci ufam. Ale Dier zaszył się gdzieś i nikt go nie widział od tygodnia. Zresztą, jeden z moich doniósł mi, że próbował przekupić strażnika i uciec do miasta…
Zakapturzona postać westchnęła cicho.
-Dobrze, już rozumiem. Rozkaże któremuś z moich Szubieniczników się nim zająć.-odpowiedziała.
-Tylko… niech przyprowadzą go żywego. Sam się nim zajmę. Mogą go pobić, zabić jego rodzinę… Ale ma być żywy. Muszę mu pokazać, że Brenem Handlu się nie zaczyna…
-Phi. I robisz to za pośrednictwem Brena Wojny, ta?-zaśmiała się zakapturzona postać i wstała.-Dobrze, przekaże im to… Ale masz u mnie dług, pamiętaj.
Rycerz również się zaśmiał, ale machnął tylko ręką.
-Jasne, jasne… Pieniądze, towar, co tylko chcesz…
Fioletowy płaszcz powiewał lekko, kiedy kuśtykająca postać powoli odchodziła. Jednak, tym razem, zamiast obrać poprzednią ścieżkę… Ruszyła wprost na Cahila. Ten przestraszył się nie na żarty. Niby schował się po krzakiem, ale jakaś część jego ciała mogła wystawać, lub wykonał jakiś nie potrzebny ruch, albo… Postać jednak nie zatrzymała się nawet, tylko minęła go i skręciła w lewo, w kierunku głównej bramy. Chłopak odetchnął z ulga. Rycerz dalej siedział na swoim miejscu i patrzył w górę, w chmarę kruków, natomiast strażnicy gdzieś zniknęli. Spojrzał wprost, na aleje i… Coś błysnęło w pół mroku. Jakiś przedmiot leżał nie cały metr przed nim i odbijał światło słoneczne. Cahil przełknął ślinę, gdy zdał sobie sprawę z tego, co to takiego. To był sztylet. Poruszył się nie spokojnie. Skąd się tu wziął? Jeszcze przed chwilą go nie było. Może to ów zakapturzona postać go tu upuściła? Włosy zjeżyły mu się na głowie, gdy zdał sobie sprawę, z tego co tu zaszło, chociaż wolał sobie wmawiać, że ubrana we fioletową szatę osoba go nie zauważyła. Obserwując rycerza, który dalej siedział na ławce, wyciągnął rękę po broń. Gdy dotknął zimnej rękojeści po plecach przeszedł go dreszcz. Poczuł się dziwnie. Tak jakby… sztylet był brakującym ogniwem w jego ciele. Dokładnie go obejrzał. Był długi na około 20 centymetrów, wykonany w całości ze srebra. Nie miał żadnych ozdób, jednak rękojeść pokryta była czymś czarnym, przez co broń bardzo dobrze dopasowywała się do dłoni i nie wysuwała się z niej. Cahil nie bardzo wiedział co z nim zrobić, więc na razie wsunął go za pasek od spodni. Jeszcze raz rozejrzał się po ogrodzie. Na lewo rosły chaszcze, w których mógł się schować i – jeśli szczęście mu dopisze – minąć siedzącego na ławce rycerza. Przed sobą miał kawałek ścieżki, a między jednym a drugim odcinkiem drogi kilka drzew i rabatek z kwiatami. Nie bardzo miał wybór, więc zaczął czołgać się w lewo.

Cahil biegł. Krew skapująca z jego rozbitej głowy powoli napływała mu do oczu, więc chłopak zataczał się, wpadał na ludzi, obijał się o ściany i raz po raz przystawał, dysząc ciężko. W ręku trzymał sztylet. Srebrna broń rzucała nikły blask, kiedy promienie słońca odbijały się od jego umazanego w krwi ostrza. Koszule miał rozdartą, spodnie przetarły się na kolanach i teraz wyglądał jeszcze gorzej, niż do tej pory. Oparł się o ścianę jakiegoś budynku i przyłożył wolną dłoń do serca. Biło szybko. Za szybko. Zamknął oczy. Dalej bał się i czuł to nawet w końcówkach palców… On właśnie… Zabił człowieka. W slumsach nie było to nic nie zwykłego. Morderstwa było na porządku dziennym i Cahil był przyzwyczajony do widoku krwi, jednak… Nigdy nie zranił nikogo osobiście. A teraz…. Zmarszczył brwi i skupił się na tym, co stało się w ogrodzie. Więc… Dotarł do róży i nikt go nie zauważył. Następnie wracał i natknął się na strażnika, który jednak zamiast wszcząć alarm, zaczął go gonić. Cahil uciekł w kierunku dziury w ścianie, ale tam czekała go następna niespodzianka. Pilnował jej kolejny strażnik. Co prawda, po drugiej stronie, więc chłopak mógł bez problemu zajść go od tyłu… I wtedy to się stało. Kiedy przechodził przez szparę w ścianie, drugi ochroniarz złapał go za nogę i pociągnął. Czarnowłosy zareagował automatycznie – chwycił za rękojeść sztyletu i wbił go prosto w przedramię następnika. Następnie kopnął go w brzuch, aby go odepchnąć – miał jednak za mało siły, więc nic to nie dało. Udało mu się natomiast wyrwać broń i dźgnąć jeszcze raz, tym razem… prosto w krtań strażnika. Krzyk zamarł mu w gardle. Trysnęła krew, chłopak upadł na mokrą ziemię, rozdzierając sobie koszulę. Strażnik po drugiej stronie muru usłyszał hałasy i nie wiele myśląc, przyłożył oko do otworu, aby zajrzeć co dzieje się w środku. Dostał ostrzem prosto w gałkę oczną. Cahil jakimś cudem przecisnął się przez szparę w ścianie, jednak zanim zdążył wyjąć drugą nogę, usłyszał świst, a potem… zobaczył gwiazdki i zaszumiało mu w głowie. Dostał gumową pałką prosto w czerep. Czarnowłosy zachwiał się, upadł i resztką sił odturlał na bok. Jego przeciwnik jednak nie miał zamiaru zadawać kolejnego ciosu. Ów gumowa broń po prostu napotkała na swojej drodze głowę chłopaka, kiedy strażnik miotał się agonalnie i próbował zrobić coś z krwawiącym okiem. Coś dotknęło ramienia Cahila, więc ten wzdrygnął się i przestraszonym otworzył oczy. To był kruk. Patrzył na niego swoimi czerwonymi oczami i raz po raz kiwał głową, jak by chciał mu powiedzieć, że jest z niego dumny. Czarnowłosy zmarszczył brwi i potrząsnął głową, aby całkiem wyrwać się z zamyślenia. Pobiegł dalej.

Ubrana w fioletową szatę postać stała na murze i przypatrywała się znikającej w mrokach ulicy postaci drobnego chłopaka.
-I co myślisz?-zapytała mężczyznę, który stał w cieniu ściany owinięty w czarny płaszcz.-Widziałeś to Lisie? Zabił dwóch strażników, nawet nie myśląc o następnym ruchu. Widziałeś to? Nawet się nie zawahał kiedy wbijał go w oko.
Osoba nazwana Lisem, poruszyła się nie spokojnie i poprawiła kaptur, który zsunął mu się z głowy.
-Specjalnie dałaś mu nóż, prawda? Wiesz, że ukradł dwa pączki białej róży? To majątek. A ty mu na to pozwoliłaś.  I teraz się cieszysz…
Postać w fioletowej szacie wzruszyła ramionami.
-To nie mój problem. To nie mój ogród. Nie moja róża. Ale to może być mój przyszły Szubienicznik. Zajmij się nim Lisie. Obserwuj. Nic nie może mu się stać. Przynajmniej do czasu, aż go sprawdzę.
-Ale pani… jestem od zabijania, a nie od pilnowania dzieciak…-urwał, bo fioletowa postać spojrzała na niego i rzuciła mu ostry wzrok.
-To rozkaz.
-Tak, pani…-odpowiedział Lis i zniknął w ciemnościach. Zapadła cisza, przerywana jedynie przez krople deszczu, które zaczęły spadać z nieba. A osoba w fioletowym płaszczu stała i po prostu patrzyła. Nie ruszała się.
-Sowa?-powiedziała w końcu.
-Tak pani?-zapytał łysy mężczyzna, który ni stąd ni zowąd pojawił się tuż obok niej.
-Zabij kupca, który kupi od tego chłopca różę. Możesz zrobić z nią co chcesz.
-Zrozumiałem.-odpowiedział i zniknął tak samo szybko jak się pojawił.
-… Kolejna dobra noc na polowanie.


Zatrzymał się w miejscu, gdzie wcześniej spotkał dziewczynę i spojrzał na księżyc, który powoli wynurzał się zza chmur. Która była godzina? Nie wiedział. Miał tylko nadzieję, że się nie spóźnił. Miał przy sobie sakiewkę, ale także… białą róże. Nie wiedział dlaczego, ale w chwili kiedy zrywał owe kwiaty, postanowił sobie, że jeden z nich podaruje Chi. Po prostu patrząc na tą roślinę od razu przypominał sobie o niej.
- Co tak długo Czarnuszku – Z pobliskiego cienia wyłoniła się dziewczyna, o której właśnie w tej chwili myślał. Wzdrygnął się i popatrzył na nią. Najwidoczniej miała nadzieję, że już go nie zobaczy.
-Etto… Przepraszam, m-musiałem coś zrobić.-powiedział i przetarł dłonią twarz. Dalej ubrudzony był krwią, a jego ubranie wyglądało jeszcze gorzej niż wcześniej.
- Ehh.. T o co idziemy do mnie, czy chcesz tutaj tak siedzieć?-zapytała, patrząc na niego dziwnie. Cahil zawstydził się. Dalej był głodny, jednak nie chciał się upominać o jedzenie, więc milczał.
-Tak idziemy.- odpowiedział po chwili i nie pewnie spojrzał na białą różę, która trzymał w dłoni.-Etto… to dla Ciebie.-wyjąkał w końcu i wyciągnął kwiat w jej stronę.
- Hym? Dla.. Mnie? - spytała zdziwiona.
Cahil nie wiedział co odpowiedzieć, więc przez dłuższą chwilę milczał i patrzył na swoje stopy. Potaknął kilka razy głową.
-D-dla Ciebie.
- Dziękuję.. - odpowiedziała zawstydzona. Zarumieniła się leciutko i wzięła kwiatka. Chłopak mimowolnie odetchnął z ulgą. Bał się, że dziewczyna zareaguje jakoś bardziej nerwowo. Do tej pory zdawało mu się, że raczej go nie lubi.
- To co idziemy?- zapytała dziewczyna, najwidoczniej zniecierpliwiona. Ręka czarnowłosego powędrowała do paska od spodni, gdzie spoczywał stalowy sztylet, który wciąż nosił na sobie krew strażników. Przełknął głośno ślinę.
-Jasne, idziemy.-odpowiedział i spróbował się uśmiechnąć. Miał nadzieję, że tego wieczoru już nikogo nie będzie musiał zabijać.

Lis przeskoczył na dach następnego domu i na chwile się zatrzymał. Do czarnowłosego chłopaka dołączyła jakaś dziewczyna. Na pierwszy rzut oka była to zwykłe slumsowe dziecko, ale… ona nie była taka normalna. Po pierwsze – najwidoczniej polubiła tego chłopaka. Po drugie – nawet nie zwróciła uwagi na to, że ten był upaprany we krwi od stóp do głów. Po trzecie – kiedy od czarnowłosego biła jakaś złowieszcza aura, to od niej… Lis czuł coś dziwnego, ale jeszcze nie wiedział co. Zaśmiał się cicho, kiedy usłyszał, jak Cahil opowiada białowłosej o tym, że chce zostać magiem. Westchnął cicho i przeskoczył na kolejny dach. Zapowiadała się długa i nudna noc.

4- Ofiara

-Dobra, zróbmy sobie przerwę.-powiedziała Laki o poprawiła okulary, które zsunęły jej się z nosa. Cahil westchnął cicho i odsunął się od świeczki, która spaliła się już prawie cała.
-… Chyba nigdy nie uda nam się tego dowiedzieć.-powiedział zawiedzony i pokręcił głową. Odsunął się od stolika i położył się na ziemi. To już ponad setna nie udana próba. Odkąd powiedział Laki, że chce zostać magiem, ta obiecała mu w tym pomóc. Problem w tym, że do tej pory każda próba przebudzenia jego mocy magicznej spełzła na niczym. Fioletowowłosa kobieta oparła głowę na dłoń i przyjrzała się uważnie chłopakowi. Wyraźnie widziała ogromny potencjał magiczny, jaki w nim drzemał. Nie wiedział tylko, dlaczego nie może go używać. Próbowała wszystkiego – kontroli ognia, rozcinanie liścia za pomocą impulsu magicznego, próba podniesienia głazu, medytacji, wizualizacji… Ale żaden znany jej sposób nie pozwolił mu przebudzić swojej mocy. Westchnęła.
-Na dzisiaj koniec.-powiedziała patrząc na kruka na ramieniu chłopaka i powoli wstała. Cahil zerwał się z miejsca.
-Nie! Proszę! Mogę jeszcze kontynuować!-zaprotestował i zachciał się na nogach. Tak naprawdę, był już tak bardzo zmęczony, że nawet oczy odmawiały mu posłuszeństwa.
-Tak?-odpowiedziała, nawet na niego nie patrząc.- Mówisz to codziennie, od dwóch tygodni…. Cahil.-urwała na chwilę.-Nie przychodź do mnie więcej.-powiedziała w końcu. Czarnowłosego zamurowało. Nie myślał, że kiedyś usłyszy te słowa. Mówiąc szczerze, zawsze się tego bał.
-A-ale!-udało mu się w końcu wyksztusić.
-Jeśli jutro przyjdziesz i dalej nie uda Ci się uwolnić swoje mocy magicznej, możesz zapomnieć o jakiejkolwiek pomocy. Będziesz radził sobie sam.-rzuciła jeszcze i nagle zniknęła. Cahil został sam. Osunął się na kolana i siedział tak przez dłuższą chwilę. Co miał zrobić? Od zawsze  chciał zostać magiem. A on… właśnie zaprzepaścił szansę na urzeczywistnienie swoich marzeń. Co z nim do cholery nie tak? Sporo Laki wyczuwała od niego tak silną moc magiczną, dlaczego nie mógł jej użyć? Dlaczego? Uderzył głową o ziemię, ale ból nie przyniósł ukojenia, a jedynie dalsze rozterki. Nie mógł się na niczym skupić, oczy mu się zaszkliły… To było… Po prostu nie mógł w to uwierzyć. Powoli wstał i ruszył w drogę powrotną… Zaraz, powrotną? Cahil prychnął. Przecież on nie miał gdzie wracać. Gdzie miał się udać? Odwiedzić Chihaye i przyznać się do tego, że zepsuł taką szansę? Przecież zawsze jej mówił, że zostanie magiem. I opowiadał jej o swoich marzeniach… I zawsze chciał to zrobić, aby zapewnić sobie lepsze życie… Sobie i jej. Zaczerwienił się lekko na ta myśl, ale tylko potrząsnął głową, aby odrzucić od siebie te myśli. Do domu, do matki? Nie był tam już od miesięcy. Właściwie, nie był nawet pewien, czy jego matka żyła. Ostatnimi czasy zmieniła się nie do poznania. Była całkowicie inną osobą. Czarnowłosy nie chciał na to patrzeć. Więc po prostu jej nie odwiedzał. Omijał dom szerokim łukiem. Do Papy Zgreda? Właśnie został przez nią wygoniony. Spojrzał na kruka, który siedział na jego ramieniu i bacznie mu się przyglądał. Zmarszczył brwi.
-No i co teraz mam zrobić Badb?-mruknął pod nosem i sięgnął ręką do miejsca, gdzie chował sakiewkę z pieniędzmi. Była prawie pusta. Na jej dnie zostało już tylko kilka klejnotów. Przeklną w duchu. Był głodny. Nie mógł znowu prosić Chi o pomoc… Pokręcił głową i skierował się w kierunku targu. Jak zawsze panował tam gwar. Skierował swoje kroki do straganu, gdzie sprzedawano pieczywo i zastygł w miejscu, gdy zobaczył znajomą twarz. Ciemnowłosa dziewczyna patrzyła na niego z zaciekawieniem. Znał ją, ale odruchowo zrobił krok do tyłu. Od dawna nie utrzymywali kontaktu i nie wiedział, co się z nią działo… Szczerze, nie obchodziło go to. Jednak w pewnym sensie była to jego znajoma z dzieciństwa. Przeklną pod nosem, kiedy ta zaczęła iść w jego kierunku.
-Cahil! Dawno się nie widzieliśmy.-powiedziała, gdy znalazła się kilka kroku przed nim.
-Maria… Witaj.-odpowiedział bez entuzjazmu chłopak i wysilił się na uśmiech.
-Trochę się zmieniłeś…
Cahil spojrzał na nią z ukosa. Był od niego wyższa i chyba lepiej rozwinięta, w dodatku… Nie wyglądała na zagłodzoną. Z tego wnioskował, że musi mieć jakąś dobrze płatną pracę. A tych było tylko kilka w slumsach. Nie mniej jednak zachował to wszystko dla siebie. Prawdę mówiąc, wszystkie pracę w tym miejscu były godne potępienia. Nawet ta, która pałała się Chi-chan nie zbyt mu się podobała…  Uśmiechnął się blado.
-Minęło kilka lat od naszego ostatniego spotkania, więc… Tak, zmieniłem się. Ale ty też. Hm… Wyładniałaś.
Nie chciał prawić jej komplementów, ale po prostu… stwierdził fakty. Naprawdę się zmieniła. Z tej małej, nieśmiałej wiecznie przestraszonej dziewczyny, stała się… prawie kobietą.
-Dziękuje. Za to ty…-urwała w pół zdania. Cahil dobrze wiedział o co jej chodzi. Nie raz Chi się z tego powodu z niego śmiała. Był niski jak na swój wiek, chudy, nie miał mięśni, był brudny i niechlujnie ubrany. Nawet kiedy miał pieniądze, jakoś o siebie nie dbał.
-Ale dalej lata za tobą to obrzydliwe ptaszysko.-dokończyła po chwili, widząc kruka, który wylądował na głowie chłopaka i klapnął na nią dziobem. Czarnowłosy wzruszył ramionami.
-Nie jest obrzydliwy. Zresztą… nie ważne.-odpowiedział wymijająco. Chciał jak najszybciej skończyć tą rozmowę. Maria patrzyła na niego dziwnymi, przekrwionymi oczami. Chwiała się lekko, jej oddech był nie równy, na dodatek dziwne od niej śmierdziało. Cahil znał ten zapach. To było Mungi. Co raz bardziej popularny w slumsach narkotyk. Nikt nie wiedział jak to działa, ale… nie było to zbyt bezpieczne. Co raz większa ilość ludzi się od tego uzależniała. A Mungi było drogie. Czarnowłosy spojrzał zaciekawiony na Marie. Po pierwsze, skąd ona miała na to pieniądze? Nikt w jego wieku nie mógłby sobie na to pozwolić. Zrobił krok w jej stronę. Jej ubrania, które przesiąkły dymem tego narkotyku, miały charakterystyczny zielony kolor. Był to efekt dymu Mungi. Jej dłonie drżały lekko, oczy były przekrwione. Była uzależniona. Odsunął się od niej na kilka kroków. Co tu się działo?
-Maria…-zaczął, ale jego znajoma wydawała się być nieobecna.-Czy ty… bierzesz Mungi?
Na dźwięk tej nazwy dziewczyna drgnęła i rozejrzała się nerwowo.
-Mungi? Masz trochę?! Masz? Daj mi!-krzyknęła, patrząc mu w oczy.
Chłopak odsunął się znowu. Miał już do czynienia z narkomanami. Nie było to zbyt miłe przeżycie. Jego ręką odruchowo powędrowała do sztyletu, ukrytego pod koszulą.
-Mung…-urwała i zatrzymała się. Potrząsnęła głową, a jej czarne włosy, które kiedyś były długie, a teraz ścięte prawie przy szyi opadły jej na oczy. Przez chwilę stała tak i nic nie robiła.
-Oh, Cahil. Dawnośmy się nie widzieli.-powiedziała w końcu, poprawiając grzywkę i patrząc na niego zdziwiona. Czarnowłosy machnął tylko dłonią. Nie chciał na to patrzeć. Odwrócił się i odszedł. Nie był już głodny. To co Mungi zrobiło z jego dawnej znajomej… Po prostu go przeraziło.

Leżał na dachu jednego z domów i z daleka obserwował Chi, która właśnie wracała z pracy. Było późno, a on dalej nie znalazł sposobu na to, aby uaktywnić moc magiczną. Właściwie od czasu, kiedy spotkał Marię w ogóle o tym nie myślał. Z daleka obserwował miejsce pracy Chi i myślał nad tym wszystkim. Nie chciałby, żeby komuś bliskiego coś takiego się stało. A wszystko wskazywało na to, że jego matka również zaczęła to brać. Mungi niszczyło tak wiele osób. Nie chciałbym nigdy widzieć białowłosej w tym stanie. Spojrzała na kruka, który latał tuż nad jego głową.
-Co mam robić Badb? Pomóż mi.-powiedział i wyciągnął dłoń do góry.
-Więc w końcu to powiedziałeś.-usłyszał kobiecy głos, od którego aż włos mu się zjeżył. Kilka metrów przed nim, na dachu budynku stała kobieta owinięta czarną chustą. Była niska i drobna i w pierwszej chwili Cahil myślał, że to jakaś zwyczajna dziewczynka.
-C-co?-powiedział, wstając z dachu i przyglądając się jej.
-Jestem Badb.-odpowiedziała i zrobiła krok do przodu… Czarnowłosy chciał krzyknąć i rzucił się w jej kierunku. Przecież tam kończył się dach i ona… spadnie. Zatrzymał się jednak. Kobieta wisiała w powietrzu. Miała bladą twarz i czarne oczy. Długie włosy, które rozwiewał wiatr.
-B-badb? Przecież tak… nazwałem swojego kruka.-opowiedział.
-Ty nazwałeś?
Cahil zmarszczył brwi. Właściwie nigdy nie pomyślał nad tym, dlaczego go tak nazwał. Chyba pewnej nocy mu się to przyśniło…
-No właśnie. To imię Ci się przyśniło… To ja Ci je podpowiedziałam. Nie chciała, abyś zwracał się do mnie jakimś dziwnym imieniem…-urwała i zaczęła powoli iść w jego stronę. Czarnowłosy zrobił krok w tył.
-C-czego ode mnie chcesz?-wyjąkał.
-Ja? To ty chciałeś mojej pomocy. Szukasz sposobu aby zostać magiem, pamiętasz? Powiem Ci prawdę. Nigdy nie zostaniesz magiem. Ta ogromna moc magiczna, która wyczuwała twoja hm… znajoma, pochodziła ode mnie, nie od Ciebie.
Cahil znieruchomiał.
-Jak… jak to nigdy nie zostanę?- wypalił w końcu.
-Normalnie. W twoim ciele nie ma ani krzty mocy magicznej. Nic. Zero. Ale za to… jesteś wspaniały pojemnikiem.
-Pojemnikiem?-powtórzył po niej, odwracając wzrok i patrząc w ziemię. Nie chciał, aby ta zobaczyła… że ma łzy w oczach.
-Tak, pojemnikiem… Wiesz, mogłabym zawrzeć z tobą pakt. Jesteś ciekawym dzieckiem. Od urodzenia wędruje z tobą strach, cierpienie, śmierć, ból… Chociaż ta cała Chihaya mi tu nie pasuje. Psuje mi Ciebie. Nie myślał, że kiedy się zakochasz…-powiedziała gniewnie. Stała już prawie obok niego. Cahil odruchowo sięgnął po sztylet.
-Nie łudź się, nie uda Ci się mnie zranić.-powiedziała szybko. Czarnowłosy patrzył na nią ze zdziwieniem. O co jej chodziło? Pakt?
-Tak, pakt. Złóż ofiarę, a użyczę Ci trochę mojej mocy. Ofiaruje Ci moc magiczną i pewną ciekawą magię. Ale potrzebna jest ofiara.
Najwidoczniej bogini czytała mu w myślach. A biedny Cahil nie wiedział co miał zrobić. Jeszcze kilka sekund temu dowiedział się, że nie zostanie nigdy magiem. A teraz… może jednak nim zostać.
-Na czym ma polegać ta ofiara?- zapytał.
-Zabij kogoś, kogo kochasz.

Dom w którym spędził te kilkanaście lat swojego dzieciństwa prawie w ogóle się nie zmienił. Rozwalone drzwi, dziury w ścianach, wybite okna, rozwalony dach. Cahil zmarszczył brwi i spojrzał na kobiecą postać, która powolnym krokiem szła tuż za nim. Była noc. Księżyc prawie całkowicie zniknął za chmurami i mrok pokrył całe slumsy. Czarnowłosy zatrzymał się na ścieżce tuż przed domem. Czy aby na pewno chciał to robić? Miał zabić kogoś, kogo kocha. Czy był aż tak zdeterminowany…? Czy chęć zostania magiem jest silniejsza niż miłość do kogokolwiek? Miał tylko dwa wyboru. Albo zabić Chi, albo zabić… matkę. Miał wybór. Zresztą, mógł się też jeszcze wycofać. Sięgnął po sztylet i mocno zacisnął dłoń na jego rękojeści. Zamknął oczy i zrobił kilka kroków do przodu. Wszedł do środka. Od razu do jego nozdrzy dotarł znany mu już odór. Mungi. Przeklną w duchu. A więc miał rację. Jego matka paliła. Pytanie tylko, skąd miała na to pieniądze? Rozejrzał się. Z kuchni nie pozostało już prawie nic. Panował tam taki chaos, że w pierwszej chwili Cahil myślał, że wszedł do nie tego mieszkania co trzeba. Pobite talerze, zniszczone garnki… I wszędzie robactwo. Zielony dym Mungi dostał mu się do oczu i te zaczęły go piec. Gdzie była matka? Zajrzał do pokoju. Białowłosa kobieta spała na resztce materaca. Była brudna, ubrana w jakąś szmatę, która chyba nawet nie zapewniała ochrony przed zimnem. Chłopak powoli do niej podszedł i przyjrzał się jej. Z tej odległości przekonał się, że Emily nadal zachowała swoje piękno. Co prawda narkotyk zniszczył jej skórę, oczy i włosy, jednak… dalej miała w sobie to coś. Patrzył na nią i nie mógł odpędzić się od myśli, że stoi obok Chi. Sztylet powoli wyślizgiwał mu się z ręki. Pocił się. Denerwował się. Nie chciał tego robić. Nie chciał zabijać matki. Nie chciał zabijać Chi…. Ale chciał zostać magiem. Pochylił się i ucałował policzek osoby, która go urodziła.
-Kocham Cię, matko.-wyszeptał, po czym jednym płynnym ruchem, poderżnął jej gardło.


Ostatnio zmieniony przez Cahil dnia Pią Lip 05 2013, 17:07, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Go down
https://ftpm.forumpolish.com/t1219-cahil
Cahil


Cahil


Liczba postów : 43
Dołączył/a : 18/05/2013

Cahil Empty
PisanieTemat: Re: Cahil   Cahil EmptyPią Lip 05 2013, 16:36

5- Biały mag

-Kruku.
Owinięta w czarny płaszcz postać siedziała na krańcu jakiegoś dachu i z daleka przyglądała się białowłosej dziewczynie, która krzątała się w jakimś barze.
-Kruku.-powtórzył ktoś raz jeszcze. Młodzieniec wyrwał się z zamyślenia i przyjrzał na rudowłosego mężczyznę, który pochylał się nad nim.
-Hm, Lis, tak?-zapytał, chociaż bardzo dobrze zdawał sobie sprawę z tego, o co mu chodziło. Odgarnął z twarzy czarne włosy i powoli wstał. Rozległ się szczęk broni i przez chwile mogło się zdawać, że kilka z nich upadnie i z łoskotem uderzy o dachówki.
-Dobrze wiesz o co mi chodzi. Musimy wracać. Zaraz zleca się Szambiarze.-odpowiedział, prostując się i przyglądając się młodzieńcowi. Całkiem zmienił się od czasów, kiedy po raz pierwszy go zobaczył. Wymężniał. Nie tylko urósł, ale także przytył, zresztą poprzez walkę wyrobił sobie nie złe mięśnie. Tylko kruk, który cały czas siedział mu na ramieniu, wydawał się być ten sam. No i ta bijąca od niego mroczna aura… Lis zmarszczył brwi.
-Racja, znikajmy stąd. Muszę się przebrać, bo jego krew uwaliło mi prawie całe ubranie. Dobrze, że się przebrałem…-odpowiedział Cahil.
-No wiesz… w tej pracy raczej trudno się nie wybrudzić.-tunika rudowłosego prawie w całości pokryta była czerwoną mazią, a w niektórych miejscach była strasznie zniszczona. Cahil uśmiechnął się sztucznie.
-Racja. Wracajmy już, Bren na nas czeka.
-Wracajmy.-zgodził się Lis i założył na głowę kominiarkę. Zaś twarz czarnowłosego pokrył dziwny płyn, który natychmiast zesztywniał tworząc coś w rodzaju maski. Obie postacie zniknęły w ciemnościach, pozostawiając po sobie jedynie niknący w oddali szczęk broni oraz dziesięć martwych ciał.


Postać siedząca za sporym drewnianym biurkiem nerwowo poprawiła okulary.
-Więc udało wam się wykonać zadanie bez przeszkód?-zapytała, mierząc swoich podwładnych surowym spojrzeniem. Pierwszy odezwał się Lis.
-Kruk wyeliminował ponad sześciu za pomocą samej magii w ułamek sekundy, ja zabiłem pozostałych przy pomocy miecza.
Czarnowłosy chłopak jedynie potaknął. Nie miał nic więcej do powiedzenia, bo jego towarzysz powiedział już wszystko co najistotniejsze.
-Czy Don Daniel na pewno zginął?
Nazywany Krukiem nastolatek pogrzebał w kieszeni i wyciągnął z niej coś w rodzaju naszyjnika. Położył go na biurku.
-Nie żyje. Poderżnąłem mu gardło.- powiedział jeszcze, patrząc prosto w brązowe oczy kobiecie, która siedziała za biurkiem. Zapadła dłuższa chwila milczenia.
-Hm… Lisie.
-Tak, pani?
-Możesz odejść.-powiedziała kobieta. Rudowłosy ukłonił się lekko po czym zniknął za drzwiami. Cahil patrzył na swoją szefową i czekał. Nie miał zielonego pojęcia, o co mogło jej chodzić.
-Hm… Cahilu.-odezwała się w końcu, wstając z krzesła i powoli kuśtykając w jego stronę.-Jak radzisz sobie ze swoją magią?
Chłopak uśmiechnął się sztucznie.
-Dobrze, dziękuje, że pytasz. Trochę zajęło mi opanowanie jej.-odpowiedział zniecierpliwiony. Szczerze powiedziawszy chciał jak najszybciej się stąd wydostać i zobaczyć się z Chi. Albo przynajmniej przypilnować jej, żeby bezpiecznie wróciła do domu. No i miał dość tych cuchnących krwią ubrań.
-To dobrze, cieszę się…-mruknęła.-Hm… Zastanawia mnie jeden fakt. W mieście pojawiła się pewna osoba, która wszyscy nazywają Białym magiem. Słyszałeś może o nim?
Cahil poruszył się niespokojnie. Potakną.
-Słyszałem. Nie wiem jak miał tego nie słyszeć, skoro Chi-chan cały czas o nim gada.-odpowiedział, z nutką irytacji w głosie. Kobieta zaśmiała się pod nosem.
-Fakt, zdziwiłabym się, gdybyś o nim nie słyszał. Ale hm… Nie wiesz kim on jest, prawda?
Cahil pokręcił głową, chociaż dopiero po czasie zdał sobie sprawę z tego, że zrobił to odrobinę za szybko.
-Nie mam pojęcia, pani. Też jestem ciekaw.
Kobieta poprawiła okulary.
-Skoro tak mówisz… Dobra, jesteś wolny.
-Dziękuje.-odpowiedział Cahil, skłonił się lekko i wyszedł z pomieszczenia. Kiedy znalazł się na korytarzu, odetchnął z ulgą po czym skierował się w stronę pomieszczenia, które służyło za szatnię. Tam przebrał się w swoje zwyczajowe ubranie i wyszedł. Miał jeszcze coś do załatwienia.

Biały mag pojawiał się w slumsach od jakiegoś czasu i prawie od razu stał się czymś w rodzaju legendy. Nikt nie wiedział kim był. Wiadomo tylko, że ubrany był cały w biel. Nosił kapelusz, garnitur, pelerynę. I używał magii. Nikt jednak nie widział jego twarzy. Była to tajemnicza osoba, jednak nie przeszkadzało to nikomu w podziwianiu jej. Ów mężczyzna pojawiał się, pomagał komuś w potrzebie i znikał. Był idolem wielu ludzi i w tym młodych kobiet. Białowłosa dziewczyna wyszła z baru po ciężkim dniu pracy i cicho westchnęła. Była zmęczona. A czekała ją jeszcze długa droga do domu. Zawsze kiedy wracała, bała się, że coś się jej stanie… Chociaż od kiedy w slumsach pojawił się Biały mag, czuła się o wiele bezpieczniejsza. Rozciągnęła się i poprawiła włosy. No nic – pomyślała – pora wracać. Skręciła w prawo i rozejrzała się. Nikogo nie było. Właściwie miała nadzieję, że spotka tutaj Cahila, ale… od jakiegoś czasu go nie widziała. Czasem znikał w środku dnia, w nocy nie spotykała go w ogóle. Jednak zawsze wracając z pracy – a nawet w samej pracy- czuła, że ktoś ją obserwuje. Możliwe, że tylko jej się wydawało – zresztą, przy takim zawodzie nie zdziwiła by się, gdyby ktoś ją prześladował, ale… Potrząsnęła głową i ruszyła dalej. Wolała o tym nie myśleć. W głębi duszy bała się, że spotka ją to co jej koleżanki z pracy… Jeszcze raz potrząsnęła głową, próbując odrzucić do siebie te myśli, bo w ten sposób tylko bardziej się nakręcała. Skręciła w nowy zaułek i na chwilę przystanęła. Grupa Szulerów. Pijanych Szulerów. Na dodatek część z nich widziała wcześniej w barze. Przeklęła w duchu. Musiała tędy przejść, jeśli chciała jak najszybciej dostać się do domu. Owinęła się szczelnie płaszczem i ruszyła. W pierwszej chwili myślała, że mężczyźni jej nie zauważą. Cała czwórka była czymś zajęta. Nie wiedziała jednak co to takiego, więc po prostu to olała i przyśpieszyła kroku. Jednak, kiedy ich mijała, usłyszała jakieś niezrozumiałe słowa i ktoś złapał ją za ramiona. Próbowała się wyrwać, ale poczuła kolejny mocny uścisk na swoim nadgarstku i zaraz leżała na ziemie. Kopnęła jednego z szulerów prosto w członka, jednak reszta obezwładniła ją i przygwoździła ją do ziemie. Bała się. Nie wiedziała co robić. Poczuła się słaba. W duchu przeklinała nie tylko siebie, ale nawet Cahila, że nie ma go przy niej, kiedy najbardziej go potrzebuje. Wykrzyknęła kilka obraźliwych słów w kierunku Szulerów, ale Ci nic sobie z tego nie zrobili… Jeden z nich wyjął nóż i zaczął rozcinać jej ubranie. I wtedy go zobaczyła. Z dachu jednego z domów zeskoczył ubrany w biel mężczyzna. Była w szoku, przecież… To był Biały mag. On tam stał. Zamknęła oczy. Usłyszała odgłosy walki, krzyki i ten obrzydliwy odgłos uderzającej o ziemię krwi. Było jej pełno. W końcu wszystko ucichło, a dziewczyna otworzyła oczy. Biały mag pochylał się nad nią. Przez chwilę patrzył jej w oczy, po czym przytulił ją mocno i wyszeptał.
-Już dobrze Chihaya…
Dziewczyna zarumieniła się i wtula się w niego. To był Cahil.

6 – Rzeka

Cahil westchnął głośno, wychodząc z baru, w którym zwykle pracowała Chi-chan. Nie było jej tam. Nigdzie jej nie było. Przeszukał całe slumsy i jej nie znalazł. Po prostu zniknęła. Nie po tym, jak ją uratował, nie powiedział ani słowa. Zniknęła. Odeszła. Zostawił go samego z tym wszystkim. Pokręcił głową. Martwi się o nią. Nie wiedział co się mogło stać… Przynajmniej odrzucił tą możliwość, że ktoś ją porwał, lub też zabił. Złożył nawet wizytę Sutenerom, aby sprawdzić czy aby nikt z nich nie pokusił się na Chi, jednak bez skutecznie. Odeszła. Uciekła ze slumsów. Pokręcił głową raz jeszcze i pogłaskał kruka, który siedział na jego ramieniu.
-Zostaliśmy sami, Badb. Ty i ja.-powiedział, po czym poprawił kapelusz, który obwiązał niebieską wstążką. Wstążką Chihayi. I w nie zbyt dobrym humorze, zniknął w tłumie.

-Kruku, weź się w garść.-powiedział siwowłosy starzec o wielkich oczach, pochylając się nad czarnowłosym chłopakiem, który od kilku dni leżał na kanapie w salonie Domu Shan i po prostu wegetował. Minęło kilka miesięcy odkąd taki był. Nikt nie wiedział co się stało, a kiedy reszta Szubieniczników spytała o to Brena, ta tylko pokręciła głową i powiedziała, że stracił coś bardzo ważnego. Czarnowłosy przestał robić cokolwiek. Mało jadł, praktycznie nie uczestniczył w misjach, nie walczył z nikim od kilku tygodni, magii prawie w ogóle nie używał. Zmizerniał i zaczął na coś chorować. Wilk podejrzewał nawet, że zaczął palić Mungi, chociaż Dzik, który słynął z bardzo czujnego nosa, zaprzeczył tej teorii. Chociaż to było dziwne, wszyscy Szubienicznicy się o niego martwili. Cahil przewrócił się na bok i spojrzał na mężczyznę pustym wzrokiem.
-Sowa… co chcesz?-powiedział po chwili, jak gdyby przypomnienie sobie jego pseudonimu sprawiło mu problem.
-Mówię, co byś się wziął w garść. Przecież to jeszcze nie jest taka tragedia. Znajdziesz to, co straciłeś.
Cahil mrugnął kilka razy.
-Ta….-odpowiedział po jakimś czasie i pustym wzrokiem patrzył na sufit. Sowa westchnął ciężko.
-Chodzi o tą dziewczynę, Chihaye, prawda? Coś się z nią stało?
Czarnowłosy na dźwięk tego imienia drgnął lekko, a jego twarz znowu straciła jakikolwiek wyraz. Patrzył w sufit i powoli zaczął potakiwać.
-Hm… O nią. Zniknęła. Odeszła. Nie wiem co się z nią dzieję. Przeszukałem całe slumsy i nawet opłaciłem człowieka, aby popytał w mieście. Nikt nic nie wie… Eh.
Starzec wyprostował się i usiadł na pobliskim fotelu.
-A więc o to chodzi. Chłopcze, wszyscy się o Ciebie martwią. Rozumiesz  to? Szubienicznicy się o Ciebie martwią? Przecież to paradoks…. Chociaż może bardziej chodzi o to, żebyś w końcu ruszył dupę i wziął się za jakąś pracę… Jesteś z nas najlepszy. Po za tym.. Wiesz w ogóle, co się ostatnio działo?
Cahil oderwał wzrok od sufitu i przyjrzał się swojemu rozmówcy. Co się ostatnio działo? Faktycznie, nie orientował się w sytuacji Szubieniczników, ani slumsów. Właściwie od miesięcy nic nie robił. Nikogo nie zabił. Z nikim nie walczył.
-A co się ostatnio działo?-zapytał w końcu.
-Aha, więc nie wiesz. Wyobraź sobie, że ktoś zabił Brena Rozkoszy i nikt nie ma pojęcia, kto to zrobił. Mało tego – ktoś rozpuścił plotkę, jakoby zrobił to Biały mag. Bo wiesz, nie pojawiał się w slumsach już od miesięcy. Mało kto w to uwierzył, ale wiesz… Bren Wojny musiała interweniować i na chwile obecną… pełni funkcję Brena Rozkoszy.-urwał, aby chłopak poukładał sobie w głowie te wszystkie informacje.
-Jak to Bren’em Rozkoszy, to kto w takim razie jest obecnym Bren’em Wojny?-zapytał w końcu. Sowa uśmiechnął się tajemniczo i wyjął z kieszeni pomięty list. Wyciągnął go w kierunku czarnowłosego.
-O to chodzi, że jesteś nim ty.


Cahil siedział oparty plecami o kanapę i czytał list. Robił to już po raz czwarty, ale dalej w to nie wierzył. W końcu odłożył kopertę na drewniany stolik i głośno westchnął. On miałby zostać Bren’em Wojny? Przecież w ogóle się nie nadawał. Fakt, umiał walczyć, znał magię… ale nie nadawał się do takiej roli. Bycie Bren’em to wielka odpowiedzialność. Trzeba wydawać rozkazy, płacić za misje, organizować je… Spojrzał na Sowę, który dalej siedział na fotelu i z zaciekawieniem mu się przyglądał.
-… Czytałeś to?-zapytał czarnowłosy.
-Jasne, że czytałem. Inaczej nie wiedziałbym, że masz nim zostać. Zresztą – to żadna tajemnica, cały Dom o tym plotkuje o jakiś… pięciu dni? Właściwie Bren przysłała mnie, abym Cię ogarnął. Już od paru dni powinieneś zajmować to stanowisko, a jak na razie… leżysz na kanapie.
Cahil zmarkotniał. Wstał i zaczął przechadzać się w tą i z powrotem.
-Ale… Dlaczego ja? Przecież mam dopiero 17 lat. Umiem walczyć, fakt, ale Bren Wojny… Musi umieć myśleć. Jest kilka osób wśród nas, które bardziej nadawały by się do tej roli… Chociażby ty, Sowo.
Zatrzymał się na chwilę, aby przyjrzeć się siwowłosemu mężczyźnie, który siedział na fotelu. Był przygarbiony i kiedy tak na niego patrzył, zdał sobie sprawę, jak stary musi być jego towarzysz. Podobno był w Szubienicznikach od samego początku.. Ile mógł mieć lat? 50? 60? Nikt tego nie wiedział. Jego oczy jak zawsze były duże i lśniące, a policzki wklęsłe. Pewnie dlatego nazwali go sową. Siedział w bez ruchu i milczał.
-Nie, nie Kruku. Jestem już na to za stary. Może tego po mnie nie widać, ale jestem też chory. I zmęczony. Najchętniej udałbym się na emeryturę. Usiadł przy kominku i …-urwał.-Widzisz, zaczynam gadać jak jakiś starzec. Źle ze mną Kruku. Nie próbuj mnie w to wciągać.
Cahil wzruszył ramionami. Właściwie wiedział, że taka usłyszy odpowiedź. Przetarł brudną twarz dłonią.
-Ja, Bren’em Wojny. Nigdy nie spodziewałem się, że coś takiego mi się przytrafi. Idealnie… A chciałem tylko zostać magiem, zarobić trochę pieniędzy i wydostać się razem z Chi…- przerwał i od razu zmarkotniał, kiedy przypomniał sobie o przyjaciółce. Przeklną w duchu. Jeśli zostanie Bren’em nie będzie mógł jej odszukać. Za dużo obowiązków.
-A co byś powiedział, Brenie Wojny, gdybyś usłyszał, że wiem gdzie ona jest?
Twarz czarnowłosego pojaśniała. Właśnie pojawił się jakiś promyk nadziei, że jednak ją spotka. Jednak po chwili znowu zmarkotniał.
-Pewnie bym się ucieszył, ale skąd ty możesz to wiedzieć?-odpowiedział i znowu położył się na kanapie.
-Znam ludzi. To co… idziesz ze mną?-zapytał Sowa, powoli podnosząc się z fotelu.
-Dokąd?
-Jak to dokąd?-zdziwił się starzec, bawiąc się czymś przy swoim płaszczu.-Na misje. Ubieraj się.
Cahil westchnął cicho i wstał z łóżka. Wątpił, aby to wypaliło, ale skoro i tak miał zostać Bren’em Wojny, to… przynajmniej trochę się rozrusza. Zabicie kogoś dobrze mu zrobi. Skierował się w stronę szatni.
-To może chwilę zająć. Nie kąpałem się od miesięcy.
Sowa zaśmiał się pod nosem.
-Wiem, czuję.

Cahil siedział nad brzegiem rzeki i czekał, aż jego towarzyszy wróci. Wybrał się z Sową na misję, ale nic takiego do tej pory się nie stało. Zabił dwie osoby, trzecią pojmał, związał i schował na powozie, na którym tutaj przyjechali. Kamień boleśnie wżynał mu się w pośladki, więc wstał i zaczął się przechadzać. No i gdzie do licha, podziewa się Chihaya - myślał. Nie widział jej bowiem od tamtej pamiętnej nocy, kiedy uratował ja przed szulerami. Minęło juz dobre kilka miesięcy. Szukał jej po całych slumsach, jednak dowiedział się, ze odeszła. A teraz Sowa obiecał mu, że jak się z nim wybierze to ją spotka. Westchnął. Tak bardzo chciał znowu ja zobaczyć. I wtedy potknął się o kamień i upadł twarzą w piasek. Powoli podniósł się i zobaczy, ze to nie był  kamień... a śpiącą dziewczyna. Coś w jej spokojnej twarzy, było bardzo znajome i po dłuższej chwili namysłu, Cahil zdał sobie sprawę, że to było... Chihaya. Uśmiechnął się, dziękując samemu sobie. Nie czekając, aż się obudzi, po prostu ja przytulił. Tak bardzo się za nią stęsknił. Zdjął płaszcz i owinął ja szczelnie, bowiem ubranie dziewczyny było cale mokre, a nie chciał żeby się przeziębiła. Nie miał pojęcia, skąd się tu wzięła, zresztą, mało go to teraz obchodziło. Wziął ja na ręce i zaniósł w stronę wioski. Było już na prawdę późno, kiedy położył ją wreszcie na swoim lozku, w pobliskiej gospody. Spała. Nie widział, aby miała jakieś obrażenia, wiec po prostu usiadł na krześle i czekał. Chi po chwili leciutko otworzyła oczy. Nie wiedziała, gdzie była. Czuła się zagubiona.. Nie była już w lesie, co była niedawno, tylko w jakimś pokoju. Rozejrzała się i wtedy… Zobaczyła go. Cahila. Wzrok dziewczyny utkwił na chłopaku.
- Cahil - powiedziała cicho. Z jednej strony cieszyła się, ale z drugiej.. nie do końca.
Chłopak uśmiechnął się szeroko, widząc, że dziewczyna się obudziła. Mówiąc szczerze, zapomniał już, jak bardzo lubił jej głos.
-A no, Cahil.- rzucił, uśmiechając się jeszcze bardziej. Podszedł bliżej i usiadł na skraju jej łóżka.- Gdzieś ty się do tej pory podziewała?
Dziewczyna również się uśmiechnęła. Jej również brakowało chłopaka, jego uśmiechu, jego głosu. Strasznie lubiła przy nim przebywać, mimo że był, tylko jej przyjacielem z dzieciństwa.. Podobno.
- J-ja? - wyjąknęła się – Uczyłam się magii na dworcu w Oshibanie - wymruczała cicho. Wszak nie miała się czym chwalić, ale cóż.. Nauczyła się magii i była z tego dumna.
Cahil był lekko zdziwiony.
-Magii?
Do tej pory myślał, że nie każdy może się jej nauczyć. Chociaż mówiąc szczerze, nie czuł się wyjątkowy z tego powodu. Ale spełnił swoje marzenie. Zmarszczył brwi i przyjrzał się Chi. Zmieniła się nieco, od kiedy ostatni raz ją widział.
- A nie mogłaś chociaż dać znać, że wyjeżdżasz? Nawet nie wiesz jak się martwiłem. Przebiegłem chyba całe slumsy.
- Tak magii... – powiedziała, a po chwili dorzuciła.- Nie chciałam cię widzieć.. Ty tu jesteś tym dobrym, a ja tą złą.. Nie chciałam cię widzieć i tyle.
Cahil poczuł się jakoś dziwnie. Bo właśnie dziewczyna po prostu powiedziała mu, że nie chciała go widzieć.
-Nie chciałaś mnie widzieć...-powtórzył szeptem i odwrócił wzrok. Może i Chi uraziła chłopaka, ale mówiła prawdę. Nie chciała go widzieć. Nie czuła się godna. Ona zabiła ojca. Właściwie nie wiadomo, czy zabiła, ale cieszyła się z tego. Z widoku jego krwi., a Cahil pomagał ludziom.
- Przepraszam j-ja.. Tak po prostu...
Cahil pokręcił głową i spróbował się uśmiechnać.
- Nie przepraszaj, nie masz za co. Chociaż nie rozumiem, dlaczego to zrobiłaś. Tęskniłem za tobą.
Nie chciała mu mówić o tym, co uważała, więc postanowiła na ten temat milczeć. Uśmiechnęła się chłodno.
- Mam za co.. Powinnam ci powiedzieć, co zamierzam i poza tym j-ja też - przełknęła głośno ślinę – tęskniłam.
Humor Cahila nagle powrócił. Też za nim tęskniła? To chyba nie było tak źle. Uśmiechnął się znowu.
- A teraz... zostaniesz na dłużej?
- Taki miałam plan.. Wrócić na dłużej do - przerwała na chwilę – do slumsów...
Nie chciała by wiedział, że ona tam wraca dla niego. Sądziła po prostu, że lepiej by nie miał o tym zielonego pojęcia.
Cahil przysunął się do niej i po prostu przytulił.
-Miło Cię znowu widzieć, Chi-chan.
Specjalnie nazwał ja ów imienia, którego używał jak byli mały. Po prostu to lubił. Cieszył się z tego, że zostanie z nim na dłużej... W końcu ją kochał.
Chi, tylko się wtuliła.. Chciała poczuć ciepło chłopak. Czuła się tak dobrze przy nim..
- Ciebie też Cahil...
Nie wiedziała, co ma zrobić, a wkrótce na jej twarzy pojawiły się delikatne rumieńce.. Cahil przycisnął ją mocniej do siebie i przez dłuższą chwilę nie puszczał. Dopiero po jakimś czasie zrobił to i spojrzał jej w oczy. Uśmiechnął się szeroko, ale widząc rumieniec na twarzy dziewczyny, nie bardzo wiedział co się stało.
- Chihaya?
Dziewczyna wtuliła się. Chciała usłyszeć bicie jego serca. Jej wzrok w końcu wylądował na twarzy chłopaka, lecz po chwili z niego zjechał.. Wiedziała, że widział rumieńce przez, co jeszcze bardziej stała się czerwona.
- T-tak Cahil?
Chłopak pochylił się w stronę dziewczyny, patrząc jej w oczy. Nie bardzo wiedział czy to co chce zrobić jest dobrym pomysłem, jednak...
- Na prawdę tęskniłem.
Mruknął, po czym po prostu ją pocałował.

7 - Serce Demona

Cahil siedział na fotelu i bawił się swoim kapeluszem. Blond włosa kobietę, która siedziała po przeciwnej stronie biurka przyglądała mu się uważnie.
-Więc…? Dlaczego chciałeś rozmawiać na osobności?-zapytała w końcu. Czarnowłosy położył nakrycie głowy na kolanach i przysunął się bliżej.
-Jest jeszcze pewien powód, dla którego dołączam razem z Chi-chan do Grimoire Heart… Chce żebyś to wiedziała, mistrzyni. Jestem tu, żeby ją chronić. I… ukrywam się.-powiedział, chociaż zdawał sobie sprawę, że ta wypowiedź jest trochę arogancka.
-Oh, ukrywasz się, przystojniaku, a to dlaczego?-rzuciła kobieta, przyglądając mu się uważnie.
-Zabiłem wszystkich czterech Bren’nów.-odpowiedział-Ludzi ze slumsów będą chcieli się zemścić. Nie twierdzę, że jestem super silny. Osłabłem. Nie jestem wstanie z nimi walczyć sam… Ale w gildii to co innego.
Kobieta dalej patrzyła na niego i nic nie mówiła.
-Nie obchodzą mnie twoje powody. Bylebyś dobrze się sprawował… Idź już.-powiedziała w końcu. Cahil wstał i ukłonił się nisko.
-Do widzenia, mistrzyni.

/// Przepraszam za 3 posty, ale nie bardzo mogłem to wydzieli na 2... Dodatkowo mówię, nie które fragmenty historii były pisane razem z Chi na gadu, a potem po prostu je łączyłem, więc style i narracja mogą się trochę różnić... No i z góry przepraszam za wszelkie błędy.
Powrót do góry Go down
https://ftpm.forumpolish.com/t1219-cahil
Laveth


Laveth


Liczba postów : 180
Dołączył/a : 19/10/2012

Cahil Empty
PisanieTemat: Re: Cahil   Cahil EmptySob Lip 06 2013, 14:21

Akcept


Ostatnio zmieniony przez Laveth dnia Pon Lip 15 2013, 12:45, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Go down
https://ftpm.forumpolish.com/t365-zelastwo-lav-a#3266
Colette


Colette


Liczba postów : 1788
Dołączył/a : 13/08/2012

Cahil Empty
PisanieTemat: Re: Cahil   Cahil EmptyPią Lip 12 2013, 15:15

Cytat :
pod czas
Razem - podczas.

Cytat :
od 14 roku życia, żył
Zbędny przecinek.

Cytat :
bez silny
Razem - bezsilny.

Cytat :
udzie z po za slumsów
Nie 'z po za', a 'spoza'. Sama sądziłam, że 'z poza', ale net mówi co innego.

Cytat :
nie wiele
Razem - niewiele.

Cytat :
Cahil nie zna czegoś takiego jak współczuje
Współczucie.

Cytat :
które jedynie zmusza człowieka, do
Zbędny przecinek.

Cytat :
bez granicznie
Razem - bezgranicznie.

Eeeech...nie lubię jak się w kp zmienia kolejność kategorii..............

Cytat :
Stojący na wysoki
WysokiM.

Cytat :
ziewną
ZiewnąŁ.

Cytat :
nie długo
Razem - niedługo.

Cytat :
na szkoleniu, – które
Albo przecinek albo myślnik...

Cytat :
Zmarszczył brwi, kiedy
Zbędny przecinek.

Cytat :
pomyślał, odwracając się, aby sprawdzić, czy nikt go nie śledzi.
Omg...Strasznie nadużywasz przecinków.

Cytat :
bardzo dobry użytek, – jeśli
............ALBO PRZECINEK ALBO MYŚLNIK.

Cytat :
mężczyźnie. Zresztą, kto nie? Wzdrygnął się i kątem oka spojrzał na czarnowłosego mężczyznę
Powtórzenie.

Nie wiem po co opisujesz 'te' sceny (te - nie odpowiednie dla dzieci). Bardzo łatwo jest to uprościć, a już pisałam o tym w jednej kp, gdzie to było...Niepotrzebne takie opisy...Wcale to nie poprawia wyglądu kp - wręcz przeciwnie.

Cytat :
co raz
Razem - coraz.

Cytat :
już dawno temu i teraz, stał podparty kilkoma belkami
Zaś zbędny przecinek...

Cytat :
matkę, kiedy ta odchodziła. Nie chciał zasmucić matki
Powtórzenie.

Cytat :
obok siebie, podniósł głowę i zobaczył, że tuż obok
Powtórzenie.

Cytat :
chociaż nie zbyt dobrze, chociaż
Powtórzenie.

Cytat :
twarz… nigdy nie pokazała żadnych emocjo. Ciągle ten sam wyraz twarzy
Powtórzenie.

Cytat :
Nie daleko
Razem - niedaleko.

Cytat :
Matma ostatnio bardzo się zmieniła. Krzyczała na niego,
Matma krzyczała?! XD Jak mniemam powinno być 'mama'.

Cytat :
Tym czasem
Razem - tymczasem.

Cytat :
co raz
Razem - coraz.

Cytat :
była po za zasięgiem
Razem - poza.

Cytat :
co raz
Again...Razem - coraz.

Cytat :
co raz
Ponownie ten sam błąd...Wypisuje by zapamiętać, że pisze się 'coraz'.

Cytat :
Tym czasem
Razem - tymczasem.

Cytat :
do panującego tu ciemności
Panującej.

Cytat :
co raz
Ponownie...Razem - coraz.

Cytat :
za pewne wzmacniane były
Razem - zapewne.

Cytat :
za pewne wzmacniane były stalowymi płytami. W ręku trzymał włócznie, a po prawej stronie, tuż przy pasie wisiał miecz. W dodatku miał sztylet przypięty do nogi gdzieś na wysokości uda. Chłopak jęknął. Gdyby ktoś go tutaj złapał, za pewne zabili by go na miejscu. Zastygł bez ruchu i czekał. Strażnik przeszedł kilka metrów i zniknął za zakrętem. Cahil odczekał jeszcze moment, ale nikogo więcej nie zobaczył, a odgłosy kroku zaczynały się oddalać, więc powoli zaczął iść. Nie wiedział gdzie powinien szukać owej Białej róży, ale skoro była taka cenna, za pewne
Nie dość, że powtórzenia to jeszcze z błędem notorycznym...Razem - zapewne.

Cytat :
W końcu od obserwowanej uprzednio alei. Strażnicy dalej rozmawiali
Albo to zdanie jest tutaj kompletnie niepotrzebne - bo wygląda jakby się zgubiło - albo jest połączone z kolejnym, więc kropki nie powinno tutaj w ogóle być...

Cytat :
piękne, a rosnące tu kwiaty pachniały tak pięknie
Powtórzenie. Można było jakieś synonimu użyć.

Cytat :
zdał sobie sprawę z tego, co to takiego. To był sztylet. Poruszył się nie spokojnie. Skąd się tu wziął? Jeszcze przed chwilą go nie było. Może to ów zakapturzona postać go tu upuściła? Włosy zjeżyły mu się na głowie, gdy zdał sobie sprawę, z tego co
Powtórzenie.

Cytat :
nie wiele
Razem - niewiele.

Cytat :
nie pewnie
Razem - niepewnie.

Cytat :
Co raz bardziej popularny w slumsach narkotyk. Nikt nie wiedział jak to działa, ale… nie było to zbyt bezpieczne. Co raz
Powtórzenie + błąd...Razem - coraz.

Cytat :
Mungi niszczyło tak wiele osób. Nie chciałbym nigdy widzieć białowłosej w tym stanie. Spojrzała na kruka, który latał tuż nad jego głową.
Wtf? Pierwsze zdanie - spx. Drugie - wygląda na myśli skoro pierwsza osoba, ale nie pisze czy to myśli czy nie...nie jest też jakoś specjalnie zaznaczone...A potem zdanie o tym, że dziewczyna patrzyła na kruka...........................

Cytat :
wyrobił sobie nie złe mięśnie
Razem - niezłe.

Cytat :
Białowłosa dziewczyna wyszła z baru po ciężkim dniu pracy i cicho westchnęła. Była zmęczona. A czekała ją jeszcze długa droga do domu. Zawsze kiedy wracała, bała się, że coś się jej stanie… Chociaż od kiedy w slumsach pojawił się Biały mag, czuła się o wiele bezpieczniejsza. (...) -Już dobrze Chihaya…
Dziewczyna zarumieniła się i wtula się w niego. To był Cahil.
Ta część - nie dawałam całej, a jeno od kiedy do kiedy bo za długa - jest kompletnie niepotrzebna i na siłę wstawiona co niepotrzebnie wydłuża kp. Wiem, że chodzi o uratowanie Chi i spx. Może być coś takiego, ale powinno być z punktu widzenia postaci...wtedy byłoby o wiele krócej i bez niepotrzebnych myśli innej persony...Wygląda jak kawałek z kp Chi, a nie Twojej...Co jest minusem.

Cytat :
bez skutecznie
Razem - bezskutecznie.

Cytat :
Po za tym
Razem - poza.


Jak widać duuuuuuuuużo błędów, a wiedz, że to nie jest nawet połowa - ot postanowiłam, że wszystkich nie będę wypisywać. KP spx, chociaż w wielu miejscach mi się nie podobała, ale cóż...Może bez błędów podobałaby mi się bardziej? Albo to rzecz gustu...Nieważne...Co jest ważne? Ważny jest BRAK AKCEPTU. Powód - wiem, że to Ty zajmujesz się slumsami, ale nie ma ich opisanych, a według mnie Magnolia - przyjazne miasto, w którym siedzibę ma legalna gildia FT - nie ma czegoś takiego jak odgradzanie się murem od biedniejszej części miasta x_X Slumsy to dzielnica, a nie jakieś getto...Nie widzę Magnolii, która postanawia o tak drastycznej rzeczy jak jakiś mur...No, ale żeby nie wyciągać pochopnych wniosków to postanowiła zapytać technicznych i admów. Wynik - każdy stwierdził, że naoglądałes/naczytałeś się czegoś innego (swoją drogą zastanawiam się kto z naszej grupy ma rację), a Magnolie od slumsów nie oddziela żaden mur - to jeno biedniejsza dzielnica jak w normalnych miastach. Tak więc musisz pozbyć się tego muru z kp.
Powrót do góry Go down
https://ftpm.forumpolish.com/t99-konto-colette#260 https://ftpm.forumpolish.com/t78-colette-carter https://ftpm.forumpolish.com/t757-notatnik-colette#10600
Cahil


Cahil


Liczba postów : 43
Dołączył/a : 18/05/2013

Cahil Empty
PisanieTemat: Re: Cahil   Cahil EmptyPią Lip 12 2013, 15:37

Colette napisał:

Jak widać duuuuuuuuużo błędów, a wiedz, że to nie jest nawet połowa - ot postanowiłam, że wszystkich nie będę wypisywać. KP spx, chociaż w wielu miejscach mi się nie podobała, ale cóż...Może bez błędów podobałaby mi się bardziej? Albo to rzecz gustu...Nieważne...Co jest ważne? Ważny jest BRAK AKCEPTU. Powód - wiem, że to Ty zajmujesz się slumsami, ale nie ma ich opisanych, a według mnie Magnolia - przyjazne miasto, w którym siedzibę ma legalna gildia FT - nie ma czegoś takiego jak odgradzanie się murem od biedniejszej części miasta x_X Slumsy to dzielnica, a nie jakieś getto...Nie widzę Magnolii, która postanawia o tak drastycznej rzeczy jak jakiś mur...No, ale żeby nie wyciągać pochopnych wniosków to postanowiła zapytać technicznych i admów. Wynik - każdy stwierdził, że naoglądałes/naczytałeś się czegoś innego (swoją drogą zastanawiam się kto z naszej grupy ma rację), a Magnolie od slumsów nie oddziela żaden mur - to jeno biedniejsza dzielnica jak w normalnych miastach. Tak więc musisz pozbyć się tego muru z kp.

Pomijając błędy, bo wiem, że jest pełno. Ok, to przejdźmy do sprawy z murem między Magnolia i slumsami. Gadałaś z technicznymi, okey. Gadałaś z adminami, okey. Problem w tym, że tak jak powiedziałaś, za zajmuje się slumsach. Oh. A ja jeszcze nie opisałem ich historii, a ta KP w po części opisuje jej strukturę. Nie gadałem z adminami, bo jeszcze nie wszystko opisałem, ale hm... Dziwnie pytanie, czego nikt nie zapytał się mnie o to, skąd ten mur i w ogóle? Skoro, jak sama napisałaś - ja zajmuje się slumsami, to ja pewnie taki powód znam, nie uważasz? Tym czasem gadasz z ludźmi, którzy nie znają nawet mojej koncepcji na slumsy. Skoro ja je tworzę, to nie rozumiem skąd oni by to mieli wiedzieć, hm? Może to i normalne miasto, spoko. W dodatku nie ogarniam tego "naczytałeś/naoglądałeś czego innego". To forum na podstawie FT, prawda? Ale jak dobrze wiem, to nie wszystko tutaj musi być takie jak w mandze, albo anime. Skoro Fiore sąsiaduje z Romerum, a w mandze nie koniecznie tak było, to czego slumsy nie mogą być odgrodzone murem? Swoją drogą, w mandze nic o nich nie było nawet wzmianki. Więc nie pozbędę się tego muru, dopóki nie pogadam z Takara albo Asthorem i oni mi tego nie zabronią kategorycznie. Propsy.
Powrót do góry Go down
https://ftpm.forumpolish.com/t1219-cahil
Colette


Colette


Liczba postów : 1788
Dołączył/a : 13/08/2012

Cahil Empty
PisanieTemat: Re: Cahil   Cahil EmptyPią Lip 12 2013, 15:40

Magnolia to miasto teoretycznie i publicznie 'dobre'. Takie gildie jak ft dbają o ład, porządek itd., więc i miasto nie oddziela się jak jakaś szlachta od reszty, patrząc na wszystko z góry.
Powrót do góry Go down
https://ftpm.forumpolish.com/t99-konto-colette#260 https://ftpm.forumpolish.com/t78-colette-carter https://ftpm.forumpolish.com/t757-notatnik-colette#10600
Pheam


Pheam


Liczba postów : 2200
Dołączył/a : 15/08/2012

Cahil Empty
PisanieTemat: Re: Cahil   Cahil EmptyPią Lip 12 2013, 15:44

Colette napisał:
Magnolia to miasto teoretycznie i publicznie 'dobre'. Takie gildie jak ft dbają o ład, porządek itd., więc i miasto nie oddziela się jak jakaś szlachta od reszty, patrząc na wszystko z góry.

Skoro tak, to wyjaśnij mi, dlaczego subforum slumsy zostały stworzone w tym właśnie mieście. Kiedy o to prosiłem, mogłem dostać taką odmowę, popartą właśnie takim argumentami. Tym czasem nikt nic nie mówił. Bo skoro takie jest, to slumsy nie powinny w ogóle powstać. Bo gildie dbają o ład i porządek.
Powrót do góry Go down
https://ftpm.forumpolish.com/t4715-pheam-darksworth
Colette


Colette


Liczba postów : 1788
Dołączył/a : 13/08/2012

Cahil Empty
PisanieTemat: Re: Cahil   Cahil EmptyPią Lip 12 2013, 15:48

Nie było mnie przy tworzeniu slumsów bo jak sam mówisz jest to Twoje. Nawet nie wiem czy wtedy było mówione o murze - ja nic nie wiem na ten temat.
Pheam napisał:
Tym czasem nikt nic nie mówił. Bo skoro takie jest, to slumsy nie powinny w ogóle powstać. Bo gildie dbają o ład i porządek.
Błędne rozumowanie (a tymczasem pisze się razem). Slumsy nie równa się mur. Jak powiedziałam slumsy to DZIELNICA. Ot biedniejsza dzielnica 'za rogiem'. Nie buduje się muru by się odgrodzić od biednej dzielnicy, a w każdym mieście takie są.
Powrót do góry Go down
https://ftpm.forumpolish.com/t99-konto-colette#260 https://ftpm.forumpolish.com/t78-colette-carter https://ftpm.forumpolish.com/t757-notatnik-colette#10600
Pheam


Pheam


Liczba postów : 2200
Dołączył/a : 15/08/2012

Cahil Empty
PisanieTemat: Re: Cahil   Cahil EmptyPią Lip 12 2013, 15:55

Colette napisał:
Nie było mnie przy tworzeniu slumsów bo jak sam mówisz jest to Twoje. Nawet nie wiem czy wtedy było mówione o murze - ja nic nie wiem na ten temat.
Pheam napisał:
Tym czasem nikt nic nie mówił. Bo skoro takie jest, to slumsy nie powinny w ogóle powstać. Bo gildie dbają o ład i porządek.
Błędne rozumowanie (a tymczasem pisze się razem). Slumsy nie równa się mur. Jak powiedziałam slumsy to DZIELNICA. Ot biedniejsza dzielnica 'za rogiem'. Nie buduje się muru by się odgrodzić od biednej dzielnicy, a w każdym mieście takie są.

Ok, Ciebie nie było, a Takaś mi tam zrobiła slumsy i wtedy nie było nic o tym, jaka Magnolia jest dobra i cudowna. Skoro nic nie wiesz na ten tam, to nie wiem czego o tym piszesz. A idąc dalej - ja mogę powiedzieć tak samo o twoim rozumowaniu. Slumsy to nie koniecznie od taka biedniejsza dzielnica za rogiem. Każdy inaczej to postrzega, a ty mi teraz wrzucać na błędne rozumowanie... skoro Slumsy to moja działka. Nie będę się tutaj rządził, bo przede wszystkim podlegam adminom, więc... dalsza dyskusja nie ma sensu, dopóki z nimi nie pogadam. Więc poczekajmy na ich decyzje, o ile oczywiście ty im na to pozwolisz.
Powrót do góry Go down
https://ftpm.forumpolish.com/t4715-pheam-darksworth
Colette


Colette


Liczba postów : 1788
Dołączył/a : 13/08/2012

Cahil Empty
PisanieTemat: Re: Cahil   Cahil EmptyPią Lip 12 2013, 16:02

Jak pisałam, pytałam kilka osób o ten mur, więc sama sobie tego nie wymyśliłam. Nie dam na to akceptu, więc proszę bardzo - można czekać na zdanie adminów.
Powrót do góry Go down
https://ftpm.forumpolish.com/t99-konto-colette#260 https://ftpm.forumpolish.com/t78-colette-carter https://ftpm.forumpolish.com/t757-notatnik-colette#10600
Kot od Kostek


Kot od Kostek


Liczba postów : 1148
Dołączył/a : 10/08/2012

Cahil Empty
PisanieTemat: Re: Cahil   Cahil EmptySob Lip 13 2013, 21:48

Chcecie znać zdanie admina? Kay...
Mnie osobiście ten mur wokół slumsów ni ziębi, ni parzy. Owszem, Col, Magnolia miasto z wróżkami, jednak osoba która de facto te slumsy stworzyła uargumentowała mi ich bytność historią owej dzielnicy soł... Nie widzę zbytnio powodu, by odrzucić pomysł...
Powrót do góry Go down
Pheam


Pheam


Liczba postów : 2200
Dołączył/a : 15/08/2012

Cahil Empty
PisanieTemat: Re: Cahil   Cahil EmptyPon Lip 15 2013, 20:42

Mógłbym więc dostać akcepta, czy jest jakiś powód, przez który z nim zwlekamy? ~
Powrót do góry Go down
https://ftpm.forumpolish.com/t4715-pheam-darksworth
Kot od Kostek


Kot od Kostek


Liczba postów : 1148
Dołączył/a : 10/08/2012

Cahil Empty
PisanieTemat: Re: Cahil   Cahil EmptyPon Lip 15 2013, 21:08

Col mi dała błogosławieństwo do dawania akcepta we własnym imieniu jako adm bo coś że sumienie soł... Akcept, a w sprawie zażaleń do muru zapraszam do mnie na gg...
Powrót do góry Go down
Sponsored content





Cahil Empty
PisanieTemat: Re: Cahil   Cahil Empty

Powrót do góry Go down
 
Cahil
Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
 :: 
Off-top
 :: Archiwum :: ARCHIWUM ŚWIATA :: Prolog :: Kartoteka :: Martwe/Porzucone
-




Reklama
Poniżej znajdują się buttony for, z którymi obecnie prowadzimy wymianę. W celu nawiązania współpracy zachęca się do odwiedzenia pierw tematu z regulaminem wedle którego wymiany prowadzimy, a następnie do zgłoszenia się w tym temacie. Nasze buttony oraz bannery znajdują się zaś w tym miejscu.
BlackButlerVampire KnightSnMHogwartDreamDragonstKról LewDeathly Hallowswww.zmiennoksztaltni.wxv.plRainbow RPGEclipseRe:Startover-undertaleBleach OtherWorldThe Original DiariesFort Florence
Layout autorstwa Frederici.
Forum czerpie z mangi "Fairy Tail" autorstwa Hiro Mashimy oraz kreatywności użytkowników. Wszystkie materiały umieszczone na forum stają się automatycznie własnością jego jak i autorów. Dla poszanowania Naszej pracy uprasza się o nie kopiowanie treści postów oraz kodów bez uprzedniej zgody właścicieli.