I've never seen a decent person among those who say they're going to save the world while forsaking the people around them. Those types of men are always so intoxicated by thier own hollow dreams that they call every little thing in front of them trivial.
Twierdza wybudowana w jedynym przedsionku w Górach Północnych, który prowadzi na stronę Pergrande. Nie jest to jednak zamek, a prawdziwa żelazna ściana ciągnąca się od góry do góry na 12 metrów w górę. Stanowi fortecę nie do zdobycia. Stacjonuje tam oddział złożony z około 200 żołnierzy uzbrojonych po zęby, gdzie rolę generał dywizji pełni Akiya Aio. Budowla ciągnie się jeszcze kilkanaście metrów pod ziemią. Konstrukcja to metal wysokiej jakości przeplatany z kamieniem co powoduje, że ciężko jest ją uszkodzić. ~~
MG
Isenberg Kapral Fritzhofth stał oparty z kubkiem kakao o jedną z baszt twierdzy. Zimne powietrze siekło go w poliki i nawet ciepły szal niepomagał tej okropnie zimnej nocy. Kapral, jak w zasadzie każdy żołnierz stacjonujący w tej zapomnianej przez Boga lodowej dziurze, bardzo nienawidził nocnych zmian. To nie była kwestia tylko temperatury, w końcu niby mieli koksowniki z węglem. Problemem była ciemność. Tutaj nic nie było widać. Gdzie by nie sięgnąć wzrokiem - góry, las, śnieg. W pewnym momencie idzie naprawdę znienawidzić ten monotonny krajobraz. Rano czasami jakieś dostawy, to ludzie z okolicznej wioski gdzieś w oddali, jest na czym oko zawiesić a i spać się nie chce. A w nocy? Człowiekowi chce się spać a oko to zawiesi co najwyżej na zbłąkanym nietoperzu. Klnąc więc na cały świat, zły że w tę zimną noc musi tu stać, pił swoje cieplutkie kakao, jedyny miły akcent dzisiejszej nocy. W pewnym momencie tą nudną noc przerwało jednak nietypowe wydarzenie. Jasna pomarańczowa łuna na horyzoncie. Zdziwiony żołnierz zmarszczył brwi, klnąc szpetnie pod nosem i sprawdzając czy to co pije to na pewno kakao a nie spiryt. Było jasno, za jasno, a do świtu wciąż pozostawało 6h. Spojrzał na kolegów kilkanaście metrów dalej, ci także wpatrywali się już w jasny punkt na horyzoncie. Gestem pokazał im że on załatwi to z przełożonymi, po czym trzeci raz tej zimnej nocy, klnąc niczym szewc, ruszył po schodach w dół kierując się do kwater oficerskich.
Fiore Informacja o oblężeniu dotarła do Fiore po 3 dniach. Nie była to bowiem sprawa zbyt ważna. Wprawdzie duża armia okupowała twierdzę, jednak ta zdawała się nie do zdobycia i Fuhrer był niemal pewien że jakakolwiek pomoc jest kompletnie zbyteczna. Tak więc informacja dotarła do króla Fiore później, dostarczona w zasadzie przez szpiega, a nie samego władce Isenbergu, co zresztą nie dziwiło. Król Fiore też informacji tej zbyt poważnie nie potraktował. Wiedział jak ogromną siłą dysponuje Pergrande, ale mowa było o Hochburgu. Z tego co mówił mu E, nawet on nie dysponował odpowiednią siłą rażenia żeby zniszczyć tą twierdze. Skoro więc jeden z najsilniejszych magów tego kraju nie miał takiej mocy, to jak miało to zrobić Pergrande pozbawione magów z broniami oblężniczymi pokroju katapulty? Dlatego też temat został podjęty dopiero 8 dni później, na kolejnym zebraniu. I tak jak król się spodziewał, nikt to nadesłanych informacji wielkiej wagi nie przyjął. Tylko E coś postękiwał, ale co się dziwić, miał powody. Swędział go łokieć. A kiedy swędział go łokieć, to zawsze działo się coś kompletnie nie dobrego.
Isenberg Czternasty pieprzony dzień! Czternaście dni ich te pieprzone świnie z Pergrande oblegały. Fritzhofth, tak jak jego brat bliźniak czternaście dni temu, pełnił wartę na szczycie twierdzy. Ale teraz był dzień. W każdym razie, Kapral nie miał kompletnie nic przeciwko wojnom, bitwom, czy innym takim. Kurde przecież po to wstąpił do wojska! To co go tak frustrowało w tym oblężeniu to... abstynencja. Wyżej postawieni zawyrokowali, zero spirytu do końca utarczek. I tak wszyscy byli skazani na Kakao. Kapral nie miał nic do kakao, w zasadzie nawet je lubił. Ale kiedy pijesz kakao średnio 5 razy dziennie, przez pieprzone 14 dni, to w pewnym momencie rzygasz kakao. Dlatego część żołnierzy przerzuciła się na wodę z cukrem, wodę z cytryną, wodę z wodą a część nawet na herbatę. Pewna grupka żołnierzy opatentowała też nowy zwyczaj, zagryzania kakao śniegiem i lodem, chociaż kapral Fritzhofth nie był szczególnym zwolennikiem tego nietypowego sposobu spozywania kakao. Niektórzy mogli by pytać dlaczego nie piją kawy? Rzecz w tym, że pili. Ale się skończyla. Dawno temu. Bardzo dawno temu. Legendy mówią że miała być dostawa. W każdym razie, nie ważne. Ważne było to, że Kapral pił właśnie 68 kakao w tym miesiącu i wcale a wcale nie smakowało inaczej niż poprzednie 67. Pewnie delektowałby się tym wybitnie rzadkim napojem, gdyby nie nagły krzyk kolegi z lewej. Ten wskazywał jakiś punkt za murem, to też kapral porzucając rozmyślenia o spirytusie, skupił wzrok na owym punkcie i wtedy to dostrzegł. Pojedyńczego człowieka. Z białą flagą. No kurcze w końcu. Zobaczyli że twierdza nie do obalenia i skapitulowali, bardzo mądrze, od jutra bimber wchodzi znów do menu. Jeden z żołnierzy poleciał po dowództwo, a kolega z lewej kazał się posłańcowi zatrzymać. Ten słysząc okrzyki i widząc gesty ludzi na murze, zatrzymał się i spojrzał, jakby się nad czymś zastanawiając. W końcu wbił flagę w ziemię i wyciągnął rękę przed siebie. Kapral uznał że to dziwny gest ale może tak robili w Pergrande? Ta myśl a także nagły błysk światła, były ostatnimi rzeczami jakich doznał w swoim krótkim życiu. Niewiele osób na murze przeżyło to, co się zdarzyło, a ci którzy to widzieli i przeżyli zdezerterowali jeszcze tego samego dnia. Co jak co, ale morale można złamać a ich zostało dosłownie wdeptane w ziemię(złapano ich dzień później i rozstrzelano). Tylko kilka osób wiedziało co się stało. Wiedziało o tym że wraz z gestem tajemniczej osoby, w ścianę mury uderzyła wiązka energii dosłownie przebijając się przez niego jak ciepły mocz przez śnieg. Mało tego większość żołnierzy znajdujących się wtedy na murze straciła życia w wyniku zatrzymania akcji serca. Ale ludzie wątpili by był to zawał. Jedno było pewne. W murze ziała dziura. A w zasadzie wyrwa. Sam mur miał długość 250m, grubość 20m+2x5m grubości muru. W tej chwili jednak w murze ziała dziura o długości 50m. Na szczęscie 4 pierwsze metry zasypane były gruzami, co utrudniało potencjalne wdarcie się do twierdzy tą drogą przez uzbrojony oddział żołnierzy. Rzecz w tym że temperatura w samej twierdzy spadła drastycznie, a dostanie się do jednej z wież było niemal niemożliwe. Same wierze miały 15m promienia i znajdowały się na dwóch końcach twierdzy. Cała sprawa miała miejsce przy południowym krańcu muru. Samnych żołnierzy ubyło o około 1/4. Sytuacja zdawała się kryzysowa.
Fiore Gołąb pocztowy, a nawet dwa, tym razem dotarły do Fiore po około 20h od owych wydarzeń. Było już późno w nocy gdy obudzono E i wezwano przed oblicze Króla. E nie miał nic przeciwko byciu budzonym o ile sprawa była wazna a na niego czekała kawa. Tym razem kawy nie było. E był więc mocno niezadowolony i dokładnie zapamiętał nazwiska i wygląd odpowiedzialnych za przerwanie jego snu i już obmyślał w jaki sposób ich ukarać. Oczywiście to nie była do końca ich wina, więc kara zbyt wielka być nie mogła. W każdym razie gdy tylko dowiedział się jak wygląda sytuacja, podrapał się w łokieć. Nienawidził mieć racji. Drugi z gołębi trafił natomiast do Takano. Ta ruszyłaby niemal od razu, ale E wiedząc - niektórzy mówią że on wie wszaystko. Mają rację. - że Takano też takowego gołębia dostanie, czekał już na nią w miejscu, w które wiedział(Bo on wie wszystko) że dziewczyna się skieruje. Kazał jej zaczekać tydzień. I mimo oporów Takano się zgodziła, skoro kazał jej czekać. Miał powody. i E faktycznie powody miał. Bo na tę wojnę zabierał trójkę żółtodziobów, nieoszlifowanych diamentów z "Cudownego" pokolenia, jak to określał ludzi z pokolenia jego dwóch uczennic. Ale zwłoka nie była spowodowana tylko tym. Po pierwsze, E wiedział że Pergrande nie zaatakuje od razu. Po drugie chciał by jego szpiedzy zebrali jak najwięcej informacji. A po trzecie musiał zejść TAM by odzyskać TO, a to oznaczało że potrzebuje conajmniej trzech dni by wyleczyć rany. Tak więc cała wyprawa, została odroczona no i zgodnie z jego przewidywaniami, twierdza w ów tydzień nie upadła.
Kirino Ayame, Takara Kamishirosawa i Sonia po prostu Sonia, zostały poinformowane by stawić się punkt 03:00 na błoniach nie daleko Oak. Wszystkie dotarły na czas, tak jak im się w zasadzie podobało. Tam też czekał już na nie E oraz Takano, siedzieli przy ognisku, oboje tez popijali z metalowych kubków. Co piła Takano było owiane tajemnicą równie głęboką jak jej kubek, natomiast co pił E było równie tajemnicze jak zawartość przeciętnego kufla alkoholika, tak, E pił kawę. Miał na sobie ciemno zielony płaszcz z kapturem, skórzane spodnie i kaftan a na plecach kusze wraz z bełtami. Obok niego na ziemi leżały trzy zawiniątka. Na widok dziewczyn wyczarował im ławę z ziemi i gestem nakazał usiąść. Noc była dość chłodna więc ognisko wszystkim musiało dobrze zrobić. Po chwili podał dziewczynom po kubku i zapraponował kawy. Ciepła kawa była tym, co każdy powinien pić w dużych ilościach chyba że było jej mało, wtedy pić powinien tylko E. W każdym bądź razie, cisza została dość szybko przerwana.-Rad jestem że dotarłyście na czas i nawet w całości. Panno Ayame.-Skłonił lekko głowę Kirino.-Takaro, Sonio.-Dopiero później przywitał się z uczennicami.-Przed nami jeszcze jakieś pół godziny czekania, więc jeżeli chcecie zadać pytania to jest to najlepszy moment.-Powiedział pouszając patykiem węgle w ognisku i oczekując potencjalnych pytań. Nie lubił pytań, ale czasami wręcz wypadąło je zadać, tym bardziej że pamięć E już nie ta i nie wszystko musiał im przekazać. Grunt żeby zadawać pytania kiedy była taka potrzeba. Takara miała z tym niestety pewne problemy. -Jak zapewne wiecie, albo nie, idziemy na wojnę. A w zasadzie jedynie jedną z wielu bitew.-Pociągnał łyk cudownego czarnego naparu.-Nie obiecuję że to przeżyjecie chociaż dołożę wszelkich starań by tak właśnie było. To będzie zapewne najbardziej niebezpieczne i okropne zadanie z jakim do tej pory się zmierzyliście i zanim wyruszymy muszę wiedzieć jedną ważną rzecz. Niezależnie od waszej odpowiedzi, zabiorę was, ale inaczej będą wyglądać wasze zadania.-Westchnał i spojrzał każdej z dziewczyn w oczy. Po kolei. To pytanie musiało paść.-Jesteście gotowe, pozbawić drugiego człowieka życia?-Z jakiegoś powodu czuł, że Sonia zaprzeczy, a Takara nawet się nie namyślając stwierdzi że spoko. Ale może się mylił? No i co odpowie różowowłosa? Niezależnie od ich odpowiedzi przeszedł do dalszej części planów na dzisiejszy wieczór i sięgnał po jedną z paczek. Odwinął ją i wyjął z niej piękny metalowy wachlarz z czerwonymi runami. Podał go Takano.-Wachlarz Mei Ling. Na pewno wiesz do czego służy. Myślę że powinnaś go mieć w czasie tej bitwy.-Następnie sięgnał dłonią po drugi pakunek i natychmiast nieco sposępniał, patrząc na przedmiot krzywo z lekkim obrzydzeniem, jak by nie chcąc go w ogóle dotykać. Tego przedmiotu nie dał nikomu, za to przebiegł po wszystkich spojrzeniem i w końcu zatrzymał je na Takarze.-Ten przedmiot... ten łuk. Od kiedy został stworzony wystrzelił tylko dwie strzały. Obie odmieniły losy wielkich bitew, krajobraz tego kontynentu, oraz życia dwójki ludzi. Z początku miał z niego strzelać Grshna, jednak odmówił. To nie w jego stylu. Zresztą ta broń jest... ostatecznością.-Znowu się skrzywił. I odwinął zaiwniątko, ukazują łuk refleksyjny z czarnego drewna, jego cięciwa natomiast przypominała świeżo wyrwane ścięgno. Wciąż ociekające krwią, ze strzępkami ciała doń przyczepionymi.-Tyle zostało z poprzednich użytkowników.-Zauważył, dziwić mógł fakt, że mięso nie zgniło, a krew nie wyparowała. Jednak były tam dalej, jak nowe. Ukazując pełne okropieństwo tej broni.-Do rzeczy. Łuk ten jest w stanie zmienić waszą moc magiczną w strzałę. Z naszych badań wynika że już przeciętna ilość MM(100) była by w stanie zmieść Magnolie z powierzchni ziemi a w jej miejscu stworzyć jałową pustynię pozbwioną życia, roślin, z niewielkim kanionem w miejscu lotu strzały. Moc tego łuku jest tak dewastująca, że część energii zawsze ucieka do tyłu, rozrywając ręce i tors osoby która go używa. Jednakże...-Westchnął.-Używając dwóch zaklęć których cię nauczyłem, myślę że ty jesteś w stanie, wystrzelić raz z tego łuku i przeżyć. Ba, dzięki swojemu zaklęciu, wrócić potym do pełni zdrowia.-Spojrzał na Takarę, poczym zawinął łuk.-To jest jednak ostateczność. Ostatnia deska ratunku, gdy nie będzie już innych opcji i jest to też decyzja, którą musisz podjąć sama, w najbardziej krytycznym momencie. Nikt cię do niej nie zmusi i nikt cię nie obwini jeśli się na ten ruch nie zdecydujesz. Powinnaś jednak znać wszystkie możliwości jakie mamy. Wszyscy powinniście je znać.-Powiedział, znów patrząc po wszystkich i nic przed nimi nie ukrywając. Po chwili podniósł i odwinął ostatni pakunek, w nim znajdowały się trzy dziwne zielone kiełbasy.-A to, będzie nam potrzebne za chwilę.-Jedną kiełbasę rzucił Takano, ta zdawała się świetnie wiedzieć do czego służą, skrzywiła się jednak gdy ją złapała, a to przez okropny swąd jaki owa kiełbasa generowała. W każdym razie po chwili wszyscy usłyszeli dziwny dźwięk, potem zauważyli trzy punkty na niebie a po chwili na błoniach niedaleko z nich wylądowały trzy majestatczne gryfy. Z jednego z nich zeskoczył otyły murzyn z afro i czym prędzej podbiegł do Takano.-Aio!-Przytulił ją a ona jego.-To Rodrick.-Przedstawił go skrótowo E. Ten zaś kiedy już odszedł od Takano, przywitał się z dziewczynami i z E uściskiem dłoni.-To jak, wsiadacie?-Zapytał, potym jak E dał mu dziwną kiełbasę. Następnie E, Aio i Rodrick podeszli do gryfów i dali im owe kiełbasy by potem dosiąść majestatycznych stworzeń.-Wsiadajcie.-Rzucił E dając dziewczynom możliwość wyboru z kim polecą. Gryfy zaś schyliły się, ułatwiając dziewczynom wejście. Właśnie tak, drużyna miała udać się do Isenbergu.
Kirino: Nie ma to jak nudy na forncie. To w sumie całkiem zabawne, idziesz sobie na taką wojnę i spodziewasz się latających flaków, kończyn, ewentualnie zabijania swoich czy wymiotów. A tu suprise, jedynie wkurw na cały świat i nic nie robienie. Można by rzec że to całkiem miła odskocznia od "Coś robienia". W każdym bądź razie dźwięki spoza twierdzy jakieś tam dochodziły ale to nie było ważne, bo Kirino była W hangarze, więc pieprzyć, to co działo się na zewnątrz. Zdecydowanie bardziej ciekawym dźwiękiem mogło wydać sie niespodziewane gwizdanie dochodzące z prawej strony. Ciekawe, bo w zasadzie nie spodziewali się gości. Był dzień, gdzie nie gdzie dziabnięta pochodnia bo lacrymy nie działały, to niby coś tam było widać. Tylko było problem. Im bardziej zbliżał się dźwięk, tym więcej Lacrym zaczynało działać, aż w końcu w jednym z bocznych wejść do hangaru, stanął mężczyzna. A to ci zaskoczenie że jeszcze jacyś na tym świecie byli(poza E i żołnierzami.) w każdym bądź razie ów pan wyglądał mniej więcej Tak no i miał jakieś 1,7m wzrostu. E zdawał się być mocno zaskoczony jego obecnością tutaj. -Miałem niby poczekać, ale się nudzę. I z tego co widzę wy też. To może ponudzimy się razem?-Zaproponował mężczyzna uśmiechając się radośnie do Kirino. Nie do E. Widocznie wolał dziewczynki. Ów osoba przyszła akurat, w momencie w którym Takara wrzasnęła do kwiatko telefonu Kirino. Więc dodatkowo słyszeli o tym, że czołgi coś nie bardzo mogą w zabijanie. Wesoło.
Sonia i Takano a nawet Takara: Wojna to wesoła sprawa. Są czołgi, kwiatki, śnieg, kakao. Prawie jak na święta u babci. Niby są tam jakieś różnice ale czy naprawdę ktokolwiek by się nimi przejmował? W każdym razie wiadomo, że na wojnie dzieją się rzeczy i tutaj też rzeczy się działy. Po pierwszych dwóch strzałach posłane zostały jeszcze dwa następne. Nadal bez efektu więc czołgi wycofano, w tym czasie o zaistniałej sytuacji poinformowała Takara a Sonia zaczęła bazgrać po kartce. Żołnierze Pergrande zbliżali się i zbliżali. Tasia poprosiła o dane na temat łuku a Takano walnęła mowę. Mniej więcej chwilę po "Duch Fairy Tail..." w mur uderzył kamień. Wystrzelony z katapulty, nie taki losowy kamień. W każdym razie uderzył dość "Wysoko" tak, że wstrząs był dość spory, na tyle spory że biedna Takara na której uwziął się los, potknęła się! I nie mogą złapać równowagi, zleciała. Znaczy jeszcze nie, ale właśnie w tym momencie 90% jej ciała poza jedną piętą, znajdowało się przechylone poza murem, gotowe udać się w całkiem niedługą drogę na dół. Mowa o prawej pięcie. A tak dodatkowo to Sonia to widzi, będąc mniej więcej w połowie drogi między Takarą a schodami. Czyli jakieś dużo metrów. A, widzi też, tak samo Takano, że czołgi wycofano a pociski łuków czy broni palnej też nie przebijają się przez tarczę.
Temat: Re: Północna Ściana Hochburg Nie Sty 10 2016, 16:04
Dziewczyna spojrzała wpierw na E, nim swój wzrok skupiła już stricte na nowej osobie, która w jakiś sposób wyróżniła się z szarego zalewu innych żołnierzy, których imienia Ayame miała nigdy nie poznać, bo albo zostawi to miejsce po wykonaniu misji, albo zginą podczas walk. Gdyby zaczęła teraz z nimi rozmawiać, potem jej serce mogłoby tego nie wytrzymać, więc może też sama, trochę podświadomie, stroniła od zawiązywania jakichkolwiek kontaktów w hangarze. E natomiast słyszał o czołgach, tak samo jak słyszała Ayame - skoro dowódca postanowił z tym faktem nic nie robić, to i ona nie miała jak interweniować, bo co ona miała zrobić z tarczą chroniącą czołgi, rzucić w nie fiołkami lub stokrotkami? Dlatego nie odzywała się zbyt dużo i tylko oczekiwała jakiegoś ruchu po E. Na tym polegało dowodzenie, że było się odpowiedzialnym praktycznie za wszystko co się działo. Ayame nie brała na siebie takiej odpowiedzialności bo wiedziała, że mogłaby jej nie udźwignąć. Natomiast E już ją na siebie powziął. Zamiast tego dziewczyna skupiła się na tym kimś, kto do niej podszedł i zaszczyciła go bardzo spokojnym i konkretnym pytaniem. - To znaczy? -
Nie miała pojęcia czego facet może chcieć i szczerze mówiąc już na wstępie nie przypadł jej do gustu. Jeden z tych idiotów, którzy uważali wojnę za piaskownicę, w której można się nieźle zabawić? Nie, nie zamierzała od razu zakwalifikować go jako takiego osobnika, ale brała już to pod uwagę. Tak czy siak mogła go przynajmniej wysłuchać, po reakcji E wnosząc, że gość ten wcale nie był totalnie przypadkowym przechodniem. Na wszelki wypadek pozostawała też bardzo czujna, gdyby mężczyzna z jakiegoś powodu miał stanowić dla niej i E zagrożenie, wtedy momentalnie odskoczyłaby do tyłu i wyciągnęła swoje ostrze z "parasolki", którą chyba odzyskała po powrocie do twierdzy.
Zaczęła mieć wrażenie, że co raz bardziej niektóre rzeczy ją irytują. A nawet nie rzeczy, tylko ludzie. Nie, nie miała nic do ludziów. Byli bardzo spoko i na ogół nie miała do czego się zbytnio przyczepić. Tak samo jak nie miała nic do Takano. Przynajmniej w każdej innej chwili, niż obecna. Bo w chwili obecnej siłą woli powstrzymywała swoją prawą rękę, co by przez przypadek nie zaczęła nieplanowanego lotu w stronę byłej mistrzyni. Zacisnęła zęby przez chwilę kompletnie nie odpowiadając w sprawie rozkazu wydanego przez Ósmą. Musiała jakoś to wszystko przetrawić. To, co powiedziała, co rozkazała, co zaleciła... Stanowczo potrzebowała momentu, by jakoś się opanować, nim cokolwiek powie. Nie odwracała się nawet w stronę Takano. Stała jak stała z łukiem, póki co zostawiając cięciwę w spokoju. - Nie. - odpowiedziała chłodno, znowu przez moment nic nie mówiąc. Mogłaby długo argumentować, dlaczego "nie". Ale chyba nie miała tyle czasu. - Chcesz, żebym zostawiła nie dość, że ciebie, to jeszcze własnego mistrza? I to jeszcze w najgorszym możliwym momencie? Mróz ci mózg wyżarł....? - mówiła nawet spokojnie, chociaż jej ton sugerował, że trzyma się opanowania na jakiejś umownej granicy i w każdej chwili może zrobić się nieprzyjemnie. I w zasadzie tak się stało. - Co po co ja się w zasadzie wysilam?! Po co bawię się w jakiegoś pieprzonego maga?! DLACZEGO TAK SIĘ STARAM BYĆ SILNIEJSZA? PO CO? ŻEBY ZWIAĆ Z PODKULONYM OGONEM, KIEDY TYLKO ZACZNIE BYĆ "TRUDNIEJ"?! To może po prostu rzucę to wszystko w cholerę i wrócę ratować małe kotki?! BO CZEMU BY NIE... - tak, definitywnie nie tak to miało wyglądać. Gapiła się w posadzkę nie bardzo będąc pewna, czy gdyby uniosła teraz wzrok nie zabiłaby nim jakiś przypadkowych żołnierzy. Była wściekła. Sama nie wiedziała nawet, czy na Takano, czy na siebie. Wdech i wydech. Byleby się uspokoić. Bycie wściekłą nigdy nie kończy się dobrze. Nawet nie miała pewności, czy Takano serio chodziło o to, że cokolwiek się stanie - ich dwójka zostanie w twierdzy Mimo wszystko samo sugerowanie czegoś takiego sprawiało, że krew się w niej zaczynała gotować. Jak ma się na nich nie oglądać...? - Wiesz co...? Ciągle kogoś tracę. Ciągle coś się sypie. I ciągle nie potrafię nic z tym zrobić, wiesz? Chociaż tyle się staram... Gdybym nie spieprzyła w Krug, Bukaj by żył. Nie straciłabym Kuro. Wtedy, w Erze... Widziałam tą trójkę nad budynkiem rady. I nie mogłam kompletnie nic z tym zrobić. Zginęło tylu ludzi... Gdybym nie spieprzyła egzaminu, Dax może nie odszedłby z gildii. Może nie straciłabym oka i nie przyczyniła się do śmierci Nikolaja. I co, jak będziemy dostawać po dupie, mam tak po prostu zostawić kolejne dwie ważne dla mnie osoby na pewną śmierć...? Cokolwiek w tej kwestii rozkażesz ty czy i sam E - nie mogę. Nie dam rady. Nie chcę. Kirino i Sonia mogą uciekać, ale cokolwiek się stanie - nie zostawię was tu. Nie dlatego, bo "jestem Wróżką. Wróżki nie zostawiają swoich. Wróżki to, Wróżki tamto...". Po prostu... Ja na prawdę potrafię wiele znieść. Serio... Ale gdybym jeszcze miała was stracić... To by już było za dużo, nie uważasz? - nawet nie dopuszczała do siebie myśli, że faktycznie mogłoby się tak stać. Że nie byłoby Takano, którą traktowała jak dobrą przyjaciółkę, na której może polegać. Że nie byłoby E... Może jej mistrz i nie jest duszą towarzystwa, a do tego bywa wredny - jakoś się do niego przywiązała. Nie, po prostu nie może ich nie być... - Pamiętasz, jak wylatywaliśmy? Powiedziałam, że w piątkę wyruszamy i w piątkę wrócimy. Nie w czwórkę. Nie w trójkę. Wszyscy. Nie mam zamiaru znowu kogokolwiek zostawiać. Z resztą... Jestem tu, by wygrać i obronić twierdzę. Może nie powinnam tego mówić, ale koszty tego kompletnie mnie nie interesują... - ..choćbym faktycznie miała strzelić... Ostatnie jednak dopowiedziała sobie smętnie tylko w myślach, nie pozwalając wyjść tejże myśli na światło dzienne. Ewakuację z twierdzy mogłaby rozważać tylko z jednego powodu i z pewnością wykluczał on pozostawienie kogokolwiek z jej drużyny w środku. - Znaczy... Ja rozumiem, że tutaj dowodzisz. Że rozkazy tych "z góry" należy wykonywać czy się podobają czy nie. Że to nie miejsce na takie rzeczy... Ale nie mogę. Nie obiecam ci, że zrobię coś, czego wiem, że mogę nie zrobić. Po prostu, no... Z reszta ej, wygramy to. Oczywiście, ze to wygramy. Pergrande ma jakąś szpanerską tarczę, ale Isenberg ma nas. A my mamy wojska Isenbergu... - w zasadzie nie wiedziała, kto wygra. Ale wiedziała, że jeżeli stwierdzi, że może wygrać Pergrande - Pergrande wygra. Tak po prostu. Bo tak jest zawsze... - Jeżeli kiedykolwiek zwątpi się we własną wygraną - na pewno się przegra. -stwierdziła, dopiero teraz dając Takano znowu dojść do głosu. Co miała w temacie do powiedzenia, to powiedziała. Tymczasem kolejnych słów byłej mistrzyni nie zdążyła wysłuchać, a co dopiero odpowiedzieć. Poczuła nagły wstrząs i dość szybko pożałowała, że tak blisko znajduje się krawędzi. Ale czy teraz miało to jakieś znaczenie. Zaczęła machać rękoma jakby miało to cokolwiek pomóc w odzyskaniu równowagi. Wydała jakiś dziwny, nieartykułowany dźwięk będąc kompletnie zaskoczoną takim obrotem sytuacji. Starała się wrócić do jakiejś stabilnej pozycji balansując ciałem na tyle, ile mogła. Nie bała się lotu. Spotkanie z ziemią nie wydawało się być miłe przy prędkości, którą może osiągnąć. Liczyła, ze ktoś jej pomoże. Że ktoś ją złapie i pociągnie w bezpiecznym kierunku, jeżeli sama nie da rady wrócić. Tymczasem, jeżeli poczuje, że ostatecznie spada, po prostu znowu odpali Sprzączkę by wylądować w miarę bezpiecznie. No ok, nudziło jej się na murze, fakt. Ale chyba zdążyła też dojść do wniosku, że woli już siedzieć wśród łuczników niż pchać się na jakieś pięćdziesiąt tysięcy chłopa umiejącego w machanie mieczem i włóczniami. Przy okazji, jeżeli już by zaczęła spadać, krzyknęłaby do żołnierzy na dole, by się odsunęli. Zwłaszcza, że ewentualny upadek na różne ostre rzeczy które mogą się też znaleźć w dole może być bardzo nie ok.
E... tak. Z każdą kolejną chwilą spędzaną w towarzystwie wróżek Sonia miała wrażenie, że te niekoniecznie się dobrze ze sobą dogadują. Najpierw Takara wyraziła swoją opinię, wprawiając Kirino w szał, a teraz była mistrzyni Fairy Tail, Takano, która wprawiała w szał Takarę. Doświadczając tego wszystkiego Sonia nie do końca była pewna, czy powinna być świadkiem takich relacji między magami, bo kiedyś wojna się skończy i trzeba będzie wrócić do szarej rzeczywistości. A ta wymagała od niej oceny zachowań magów. Zdecydowanie nie chciała być w środku wewnętrznej niezgody, jaka panowała między wszystkimi Wróżkami biorącymi udział w tej misji wsparcia dla Isenbergu. Zwłaszcza, że nie do końca wiedziała, co zrobić w takiej sytuacji. Wczorajszej nocy pomagała Kirino... czy też może bardziej znalazła ramię do wypłakania swoich własnych smutków, widząc, że kolejni ludzie robią sobie krzywdę. Miała już dość robienia krzywdy. Więc trafiło na Kirino, nawet jeżeli choć troszkę z tego, co mówiła Takara było prawdą. Teraz znalazła się między Takano a Takarą i obie miały rację, a przynajmniej z takiego założenia wychodziła Sonia. Nie chodziło o Ducha Wróżek, bo o czymś takim dziewczę nie miało pojęcia, a bardziej o dwie ważne sprawy. Pierwszą z nich było wyjawienie innym krajom przebiegu potyczki i jeżeli nie uda im się odeprzeć wroga, ktoś musiał to zrobić. Natomiast całkowicie zgadzała się z Takarą, że nie zamierzała nikogo tu zostawić. Koniec, kropka. Tylko nie był to moment na słowne sprzeczki, dlatego też z wielce zmieszaną i zakłopotaną miną ruszyła tam, gdzie być powinna. Nie uszła jednak daleko kiedy posadami fortecy wstrząsnął głaz i na jej oczach Takara przechyliła się niebezpiecznie w stronę wypadnięcia. A w zasadzie już wypadła, ledwo co jeszcze stojąc na murze. Ciało Sonii zareagowało na ten widok, zanim dziewczyna zdążyła w ogóle pomyśleć, co z tym fantem zrobić, zwyczajnie biegnąc w stronę Kamishirosawy. Było daleko, mogła nie zdążyć, mogła tylko pogorszyć sytuacje, ale może... może jej się uda. Jeżeli istniała chociaż szansa, że uda jej się dziewczynę złapać zanim spadnie, nie zamierzała wypuszczać jej z rąk. Chciała złapać ją za rękę, nogę, cokolwiek i przytrzymać w miejscu, byle tylko nie spadła w dół. Nie chciała pozwolić na to, by zginęła.
Mężczyzna uśmiechnął się na słowa Kirino i przyłożył dłoń do brody zastanawiając się nad zadanym pytaniem. Problemem było to że ani E ani Kirino nie wiedzieli kim on jest, ani czego się po nim spodziewać więc i z wszelkimi ruchami należało uważać.-Już wiem-Odpowiedział uradowany mężczyzna i wyciągnął prawą dłoń przed siebie. Nad nią pojawiła się kulka wielkości tej do tenisa w żółtym kolorze, dookoła niej przebiegały pioruny. Mężczyzna cofnął dłoń ale kulka została w miejscu.-Walczcie między sobą. Możecie też w zasadzie próbować ze mną. Kwestia tego że jedno z naszej trójki musi umrzeć, w przeciwnym razie kulka wkrótce eksploduje~ i zabije każdą jedną osobę która dotyka w tym momencie tej twierdzy. No, poza mną.-Wzruszyl ramionami.-No i odradzam informować o tym kogokolwiek, wtedy natychmiastowo przerwę naszą zabawę~-Dodał widząc że E miał właśnie zamiar odezwać sie do Kirino. Mag ziemi, skrzywił się, w myślach szybko kalkulując czy to blef...-Chyba na razie nie mamy wyjścia, tylko grać jak nam zagra...-Powiedział E do Kirino, ustawiając się przeodem do niej a lewym bokiem do blondyna, patrzył jednak na niego, nie na Kirino.
Próba złapania równowagi, szybki doskok Takano i Sonii i... wszystko na nic! Takara poleciaaaaała w dół, ale powolutku i spokojnie, ah te magiczne itemy, w każdym razie Sonia mogła z ulgą odetchnąć widząc, że spadanie to dla Takary luzik sprawa, ta natomiast powoli opadła na tyły Isenberdzkiej armii, teraz znajdując się tam gdzie "chciała" od początku. Czyli na ziemi, w pierwszych szeregach, mogła iść i młócić Pegrandzczyków... no albo wrócić na mur. W każdym razie czołgi zostały wycofane a z armią pegrandczyków zderzyły się pierwsze oddziały Isenberdzkiej piechoty, żołnierze okazali się nie być chronieni przed walką z warciu i tak trup słał się gęsto. Problem w tym że bardzo dużą część Isenberdzkiej(I tak mniejszej) armii stanowiły oddziały dystansowe, a te nic zrobić nie mogły. Kiedy Takara była na dole, Takano oznajmiła Sonii że spróbuje zrobić coś z tą tarczą i tak używając zdolności lotu, zaczęła lecieć nad walczącą armią, szukając z powietrza źródła problemu.
Stan postaci: Sonia: 163MM Takara: Kwiatek 3/10 postów, zostało 1 użycie sprzączki Kirino: Kwiatek 3/10 postów
Dobra. Takara miała wprawę w leceniu w dól. Miała wprawę w przeżywaniu takich sytuacji i nie łamaniu się przy tym. Miała wprawę... Problem polegał na tym, ze chyba to nie był powód do dumy. Najlepiej by było, gdyby w ogóle nie spadała, ale cóż. Mag ziemi, to i ją do tej ziemi ciągnęło. Sprzączka ponownie się przydała. Nie ma co, item w sam raz dla latających czołgów. Jej plan zakładał, ze zleci z Takano na ziemię i wróci. Złożyło się tak, ze spadła sama, a widząc odlatującą Takano nie liczyła na to, że zwinie ją zaraz z powrotem na górę. Mlasnęła niezadowolona z takiego obrotu wydarzeń. Jak się wepchnie na pierwszy szereg to zginie. I będzie problem. Definitywnie wolała być żywą Tasią, niż martwą Tasią. Nie mniej, skoro Takano zaczęła działać, to Takara musiała tym bardziej. Po to tu przyleciała. By pomóc, jak może. Nie była pewna, czy powinna już na początku wastować many. Ale tam na przodzie ginęli ludzie. - Ta. Jak mam pomóc? Rąbnąć ścianę na szerokość twierdzy? - rzuciła sama do siebie, nie bardzo wiedząc, co ma robić. Zostawało tylko jedno - trochę się pobawić. Problem polegał na tym, że to nie był czas i miejsce na próby castowania zaklęć, których się zbytnio nie umie. Nieco się skrzywiła. Nie no, wyjścia nie miała. Raczej nie da rady ich obronić, a przyda im się bardziej bojowe wsparcie. I całkowicie wszystko byłoby w porządku, gdyby miała ofensywnego spella. - Dobra Taśka, z jakiegoś powodu cię do tego egzaminu nominowali, nie? - dodała, jakby miało ją to jakoś podnieść na duchu. W każdym razie zaczęła się przepychać na przód armii Isenbergu, by dostać się bliżej wroga. Nie miała jednak zamiaru znaleźć się od razu pod ostrzem miecza, tego stara się zachować ten dystans 25 metrów od pierwszej linii i tam wycastować Golema. Nie była pewna, jak to wyjdzie. Nie była pewna, czy w ogóle wyjdzie. W każdym razie, kiedy Golem się pojawi, trzeba by było go ruszyć do akcji. - Zabij każdego Pergrandczyka, którego spotkasz. Pomóż armii Isenbergu. - wydała rozkaz, nie bardzo będąc pewna, czy aby na pewno jest on w porządku. W końcu czy absolutnie okej jest kazać komuś odebrać innej osobie życie? Jednak z drugiej strony sama potrafiła go kogoś pozbawić, a twór był jej własnością. Chyba to nie był moment, by bardziej się zagłębiać w temat. W każdym razie palcem wskazała, jak wygląda typowy Pergrandczyk (jednocześnie pokazując też na całą ich armię) oraz typowego Isenberczyka (też później pokazując na armię, tylko tą drugą). Skoro Golem poszedł w świat, to sama nie miała co tu więcej robić. Było ich po prostu za dużo. Na samą myśl, że miała by tam stać i walczyć z całą tą hordą dostawała dreszczy. Tak, na murze była bezużyteczna. Ale jak tak teraz nad tym pomyślała, to jednak wolała siedzieć na murze. Poziom Yolo wykroczyłby po za skalę i rozbił licznik. Chciała jak najszybciej dostać się na tył armii. Nie miała kompletnie pojęcia, co ma robić. Mogła tylko wdrapać się z powrotem na mur i obserwować. Jednocześnie złapała za łuk, ten zwyczajny, i jeszcze raz spróbować ostrzału. Uniosłaby do tego lewą rękę z łukiem trzymając ją nieco ugiętą, ładując strzałę na cięciwę, tą zaś napinając palcem wskazującym (nad strzałą) środkowym i serdecznym (pod strzałą) tak, by cięciwa stykała się z czubkiem nosa, zaś prawą rękę (napinającą) trzymając "dolepioną" do podbródka. Spróbowałaby przelać jakiś ułamek many w strzałę, po czym po wycelowaniu w jakiegoś Pergrandczyka po prostu pociągnęłaby łokieć w tył jednocześnie puszczając cięciwę. Kilka razy widziała, jak strzela Alezja i chyba tylko na tym mogła opierać jakąkolwiek wiedzę (której, de facto, nie bardzo miała). Co więcej trochę się martwiła o ekipę z hangaru. Tak jakby nie dawali znaków życia, nie informowali o sytuacji. Może tak im się poszczęściło, ze nic się nie dzieje? W każdym razie, jeżeli strzały dalej nie będą nic robić, to nie sensu będzie ich tracić. No i zbytnie oddalanie się od swojego tworu też nie wydawało się być najbardziej ok pomysłem, zwłaszcza, ze chciała zobaczyć, jak mu będzie szło.
Może niektórzy spodziewaliby się tego, że Ayame w tym momencie przejdzie dreszcz niepokoju, na jej twarzy pojawi się niepewność i podenerwowanie tym czego właśnie się dowiedziała, prawda jednak była taka, że pierwszą myślą dziewczyną nie było "o nie, musimy go pokonać" czy "ratuj się kto może" i tak dalej, a coś kompletnie innego. Pierwszą myślą dziewczyny było "po co ta szopka?", a zaraz po tej myśli, jej ręka uderzyła mocno w twarz. Nie miała pojęcia czy facet tylko nie straszy, a z tego co mówił E, wynikało że i on nie jest w stanie określić czy to tylko puste słowa ze strony facia czy może realna groźba. Rzecz jasna oznaczało to, że będą musieli z nim walczyć - przy całej niechęci do E, to jednak nie on stał tu teraz grożąc im wszystkim niemal ludobójstwem, wybranie konkretnego celu był więc stosunkowo proste - aż do całkowitego pokonania tego typa. Nawet jednak gdy Ayame uświadomiła sobie z całą stanowczością to, że walka jest konieczna, że niebezpieczeństwo należy potraktować za realne, to i tak cały czas zastanawiała się po cholerę ten gość próbuje właściwie robić coś takiego. Bo jeśli służył po drugiej stronie i mógł ich wszystkich zabić ot tak, to powinien był to po prostu zrobić, na pewno zostałby odznaczony za zasługi, a przez jego "ekscentryczność" inni ludzie z jego strony barykady mogli teraz umrzeć. Następny człowiek, którego Ayame wiedziała już, że nie polubi.
Choć ona nie zamierzała atakować E, to cholera wie co on mógłby zrobić. Znając życie mógłby uznać zamordowanie jej za najprostszy sposób zaradzenia sytuacji, ale gdyby tak zrobił okazałby się kompletnym kretynem. Tak długo jak "przeciwnik" przed nimi utrzymywał się przy życiu, tak długo groźba aktywacji bomby czy czymkolwiek było to coś czym się posługiwał była realna. Po zabiciu jej E zostałby 1 na 1 z mężczyzną, a wtedy pewnie byłoby mu potencjalnie trudniej walczyć niż gdyby Ayame była przy życiu.
- Nie rozumiem czemu nie zabijesz nas od razu skoro możesz, ale okej, niech i tak będzie. Walczmy. - odpowiedziała mężczyźnie dziewczyna, następnie sięgając szybko po swój miecz, ale nie zamierzała polegać tylko na broni białej. Facet nic nie mówił o tym, że nie wolno jej używać zaklęć, nawet tych nieco bardziej widowiskowych, a co za tym idzie zamierzała po prostu pozwolić sobie na ich użycie bez martwienia się o cokolwiek. Moving Vines (A) było zaklęciem na którym najczęściej polegała w trudnych sytuacjach albo w tych przypadkach, w których chciała sobie szybko poradzić ze swoim problemem. W związku z tym wezwała swoje korzenie by zaatakowały przeciwnika - jeden korzeń miał momentalnie wyłonić się spod miejsca, w którym przebywał wróg i spróbować nadziać go w ten sposób od kroku, a dwa pozostałe poczekać na jego reakcję i ewentualny unik, a następnie zaatakować miejsce, w które przeskoczył, w podobny sposób jak pierwszy atak. Następnie korzenie, jeśli już wyłoniły się na powierzchni, miały dalej próbować atakować przeciwnika. Zaraz po tym Ayame także zamierzała rzucić się w kierunku przeciwnika, w to miejsce, w które uniknął by zadać dwa cięcia swym ostrzem, jeśli tylko było to możliwe, jedno na odlew, poziome, na wysokości piersi, drugi w poprzek ciała, z lewego barku, w stronę prawej strony brzucha "terrorysty". Potem odskoczyłaby od niego, przygotowana na to, że także E zamierza coś zrobić.
Gdyby natomiast E, w którymkolwiek momencie zachował się podejrzanie i spróbował zaatakować ją, momentalnie odskakiwałaby na bok, a pnącza obierałaby za cel właśnie jego, chcąc przebić go na wylot. Ale to tylko, gdyby on sam zaczął. W żadnym innym wypadku nie.
Wielkie było zdziwienie Sonii, gdy Takara spokojnym ruchem zaczęła opadać na ziemię, zamiast runąć z całym impetem w zmrożoną glebę Isenbergu. Odetchnęła z ulgą. Przynajmniej nie będzie musiała się obawiać o to, że z dziewczyny zostanie krwawa miazga pośród niczego nie spodziewających się żołnierzy. Z drugiej strony Kamishirosawa wylądowała w środku całej walki i ciężko było powiedzieć, czy to dobrze, czy źle. Zdecydowanie bardziej była narażona na obrażenia, jednak po tym, co przed chwilą się zadziało na murze, czy nie było to tak, że wszędzie było równie niebezpiecznie? Sonia cofnęła się z granicy muru, pokiwała głową na wiadomość od Takano i mając nadzieję, że nic się więcej nie wydarzy ruszyła do hangaru, przekazać dodatkowe informacje. W międzyczasie dopisała kilka szczegółów do swojej notatki (sytuacja Takano oraz Takary) oraz wysłała informację przez kwiatka do Kirino, śpiewając krótkie piosenki w tej kolejności: Windiling Hatres ciel, melenas walasye Coffee Form Method_Alternation (Na murze wszystko w porządku. Idę do Hangaru przekazać informacje) Tak, na pewno musiała doprecyzować informacje na temat sytuacji na murze, jednak będąc tam niewiele mogła zrobić. Schodząc do hangaru zamierzała również zahaczyć o pokój Dowództwa, by przekazać informacje dotyczące Takano oraz bariery.
Takara przedzierała się, a dużo tego przedzierania nie miała. Problem polegał w ocenieniu gdzie w zasadzie jest pierwsza linia. Teraz w zasadzie wszystko było frontem i wszędzie dało się dostrzec wrogich żołnierzy, w tym problem. W każdym razie dziewczyna przyzwała golema, od którego uciekali nawet Isenberczycy, jednak bryła z kamienia powoli szła dalej, a dalej byli już tylko Pergrandczycy więc zaczęło się bicie. Oni próbowali bić golema, a golem bił ich. I tak powolutku, zaczęło padać co nieco Pergrandczyków. Jednak teraz, będąc tak blisko, Tasia widziała jak traficzna jest sytuacja. Nieco za miecznikami i włócznikami z pierwszego rzędu, znajdowali się oni - łucznicy konni. Chronieni przez tarczę przed zasięgowymi atakami, siekli strzałami ze swoich kucy, powalając rzesze Isenberdzkich żołnierzy, Ci którzy dali radę podejść bliżej, strzelali ze swojej broni, znajdując się już za tarczą wroga, ale nie było ich wielu, a szybko padali zasypani gradem strzał. Zreszta świetnie to było widać kiedy jedna ze strzał, przeznaczona chyba dla Tasi, utkwiła w korpusie sojusznika. Cofając się dziewczyna uderzyła plecami w przeciwnika, odwracając się, dostrzegła włócznika z Pergrande, który także się odwracając, dostrzegł Tasie
Kirino postanowiła walczyć, tak samo zresztą E, ale nie z Kirino. Zabawne było że oboje mieli te same obawy - czy ich towarzysz ich nie zaatakuje? Jednak i E był mądrzejszy niż Kirino mogła sądzić i sama różowowłosa lepiej panowała nad niechęcią niż można by przypuszczać. W każdym bądź razie ich wspólnym celem miał być blondyn. Kirino zamierzała od razu skorzystać z jednego z najsilniejszych zaklęć w jej repertuarze, betonowe podłoże jednak, bardzo spowalniało "wyjście" pnączy z ziemi. Na tyle że wszystkich trzech przeciwnik uniknął bez większych trudów. Dalsze ataki pnączy przeciwnik też unikał, bardzo zwinnie uskakując przed szybkimi na powierzchni roślinami. Na dodatek uśmiech nawet na chwilę nie znikał mu z ust, jakby właśnie takiego obrotu wydarzeń się spodziewał. Można by nawet rzec, że ten uśmieszek był kpiący. Kiedy Kirino zaatakowała, mężczyzna obrócony był do niej prawym bokiem, jednakże w momencie cięcia, jego ciało obróciło się w jej kierunku z fenomenalną szybkością(większą niż miało ostrze kierujące się w stronę jego ciała), mało tego prawą dłonią zdołał pochwycić ostrze Kirino i nic sobie przy tym, nie zrobić! Dziewczyna za to czuła że ostrza raczej brutalną siłą nie ruszy, bo mężczyzna zdawał się znacznie silniejszy od niej. To jednak nie była walka jeden na jednego a Kirino towarzyszył E. Ten zaś idealnie wykorzystał rośliny Kirino i strzelił w kierunku mężczyzny między nimi, mimo to, mimo że czasu na reakcje miał jeszcze mniej niż w przypadku cięcia Kirino, przeciwnik uniknął bełtu, schylając się nagle. W zasadzie to było jak walka pięć na jednego, bo pnącza Kirino wciąż znajdowały się wystarczająco blisko i nie minęła nawet sekunda, gdy po bełcie zaatakowały dwa pnącza. Jedno jeszcze w miejsce gdzie niedawno znajdowała się głowa przeciwnika, drugie jednak zdążyło wziąć poprawkę w locie i skierowało się na już kucającego przeciwnika, ten jednak bez problemowo pochwycił wolną ręką to pnącze. zamach jednak wzięło i trzecie z pnącz Kirino zamierzając wbić się w tors mężczyzny, który znajdował się pod prawie nieustannym atakiem dwójki magów i trzech roślinek.
A co z biedną Sonią? Dziewczyna przekazała wiadomość Kirino, która w feworze walki zdołała mimo wszystko usłyszeć piosenkę Sonii, a jeśli się na chwilę zastanowi to na pewno też zrozumie jej treść. Sonia po przekazaniu ifnormacji skierowała się do pokoju dowodzenia, gdzie kontynuowała przekazywanie ifnormacji i o wszystkim co wiedziała poinformowała jednego z poznanych wcześniej dowódców, następnie swe kroki kierując do Hangaru. Kiedy znalazła się dość blisko, przez otwarte drzwi widziała strzelającego ze swej kuszy E. Nie widziała jednak Kirino, ani celu tego ataku.
Jakież to życie jest dziwne. Na początku w zasadzie nawet chciała walczyć z Pergrande, obtłuc ich porządnie i wrócić do domu. Im bliżej jednak była wizji wzięcia udziału w tym wszystkim, tym bardziej kusił odwrót. Widok armii nieprzyjaciela z muru nie wróżył zwycięstwa, zwłaszcza zwycięstwa bez ofiar. Tymczasem kiedy znalazła się wśród walczących, wśród swoich i najeźdźców, wśród tnących mieczy i przebijających włóczni zaczął jej się powoli zacząć załączać tryb zdrowo myślącego człowieka, który nigdy nie miał do czynienia z czymś na tak wielką skalę - chciała wrócić do domu. Już. Teraz. Natychmiast...
Przywołała Golema, wysłała go do walki. Tak, sukces! Zwłaszcza, ze im bliżej była tej umownej pierwszej linii, tym bardziej czuła się nieswojo. Zagrożona niczym jeleń w sezonie łowieckim. Jeden trup nie robił jej większej różnicy. Dwa, trzy... Dziesięć. Był to widok, do którego zdążyła przywyknąć. Ale tutaj ciał było setki. Setki osób, które jeszcze przed chwilą żyły, a teraz ścieliły pole bitwy. Już miała się wycofać, już miała wracać na mur. Tymczasem strzała świsnęła tuż obok niej. Przez chwilę miała wrażenie, że serce jej na moment stanęło, przestało bić, umarło by dość szybko zdać sobie sprawę z tego, że to nie jest na to najlepszy moment. Strzała wcale w nią nie trafiła. W gruncie rzeczy, nawet gdyby trafiła, to może nie byłoby to aż tak tragiczne w skutkach jak w przypadku zwykłego żołnierza. Była Takarą. Magiem ziemi. Takim trochę czołgiem ale nie do końca. Nawet jeśli - wyszłaby z tego. Tymczasem przez moment zdawało jej się, że ta jedna strzała, kawałek drewna, ma zadecydować o jej "być" albo "nie być" dalej wśród żywych. Może było w tym trochę prawdy. Może się myliła...
Kolejna próba wycofania się. Kroczek po kroczku do tyłu, by widzieć przeciwnika. Dalej od zwiastujących śmierć strzał, ostrych niczym brzytwa ostrzy i włóczni przebijających serca. Jeden... Drugi... Byle szybciej. Byle dalej. Tymczasem pojawił się opór. Niespodziewany i niechciany, wywołany pojawieniem się na jej trasie jakiejś innej osoby. Miała nadzieję, że to jakiś Isenberczyk, ktoś od niej. Oj, nadzieja tak bardzo matką głupich...
Włócznik z Pergrande! Oh, no kto by się spodziewał czegoś podobnego na wojnie... Wszelakie niecenzuralne epitety rozbrzmiewały w głowie Tasi jakby były puszczone przez głośniki piezoelektryczne, a wszystkie dotyczyły jej obecnej sytuacji. Jak zwykle wrąbała się w środek walki. Walki, z którą chciała mieć z każdą chwilą jak najmniej wspólnego. Może Kirino i Sonia miały rację? Może słusznie od początku tak bardzo niechętnie (oh, a nawet na pewno słusznie) podchodziły do całej tej misji? Odwróciła się, ręce jej się trochę trzęsły, jednak zignorowała ten fakt. Stała właśnie twarzą w twarz z wrogiem. Cofnęła się nieco w tył.
I nagle pewien fakt przedarł się przez cały gąszcz innych myśli do świadomości białowłosej. Nawet, jeżeli miały racje, cel tej bitwy ani trochę się nie zmienił. Dalej to była bitwa o Hochburg. Dalej to była bitwa o Isenberg. To dalej była bitwa o Ishval. Bitwa za tych, którzy walczyć nie mogą. Bitwa za tych, którzy walczyć też po prostu nie chcą. Bitwa za Bosco, Dessertio, Fiore. Wszyscy robili wszystko, by wygrać. Żołnierze, Kirino, Takano, E... Nawet Sonia robiła, co mogła. ... A ja, która walczyła z Inkwizycją, "wielki mag Fairy Tail", wyceniony na jakieś 95 tysięcy durnych punktów - tchórzy... Gratuluję. Na prawdę... A przecież ryzykowała tak, jak wszyscy. Nie była bardziej czy mniej narażona na niebezpieczeństwo niż Sonia. Chociaż, oczywiście, istnieje pewna, subtelna różnica pomiędzy bieganiem po twierdzy, a bieganiem przed twierdzą w towarzystwie wrogiej armii.
Inna sprawa - włócznia. Dopiero, po chwili przeniosła na nią wzrok, jednocześnie dochodząc do jednego, dość prostego wniosku - ta włócznia to coś, co jest jej cholernie potrzebne. Bardziej niż łuk. Przez moment niewielki uśmiech na jej twarzy zdawał się mówić " Jestem Kamishirosawa Takara! Mam plan i nie zawaham się go użyć..." Jeżeli Isenberg ma się zbliżyć do Pergrande, trzeba pozbyć się chociaż tych łuczników na kucach, bo co do bariery nie ma kompletnie pomysłu. A zestrzelić ich nie zestrzeli. Jeżeli podejdzie, to bardziej przyda się broń o większym zasięgu niż jej rękawice. Byłoby prościej, gdyby nie jeździli na kucach. Ale jeździli, więc jakiś close combat z nimi jej się nie widział. Zwłaszcza, ze musiałaby się przebić przez innych Pergrandczyków. Ale na to już powoli rodził jej się w głowie sposób.
- Pan wybaczy, ale mam zamiar zarekwirować tę włócznię... Stwierdziła całkiem uprzejmie jak na osobę, która już kombinowała, jak mocno powinna go sprać. Nawet, jeśli miała te słowa wypowiedzieć już przystępując do wszelakich akcji ofensywno-defensywnych, w trakcie i tak dalej... Nie śpieszyło jej się jednak. Znaczy nie na tyle, by zadać pierwszy cios. Z tym wolała zaczekać na Pergrandczyka, chociaż sama nie była pewna, czy w ogóle będzie chciał walczyć. Może uzna, że obecność dziewczyny na wojnie to jakieś dziwne nieporozumienie i nie warto tracić na nią czasu? W każdym razie staje w drobnym rozkroku licząc na to, że wykona najbardziej klasyczny (może i jedyny) ruch, jaki można zrobić włócznią, a mianowicie spróbuje ją dźgnąć i przebić. Ponoć najprostsze rozwiązania są najlepsze. Tymczasem jeśli się na takowy ruch pokusi, zrobi unik. Nie byle jaki, bowiem na ataki tego typu ni mniej ni więcej miała pomysł, całkiem sprawdzony i na pewno nie było to zwyczajne uskoczenie w bok. Tak też przenosi ciężar ciała na lewą nogę jednocześnie odwracając się na niej o 90* chcąc stanąć do niego bokiem (lewym) bardziej po jego prawo jak na przeciw niego, zaś samą włócznie przepuścić. Sprawić, żeby trafiła w powietrze gdzieś obok zaś nie tak, gdzie znajdowała się Tasia. Łuk z prawej ręki ciska mu przy tym w twarz, by zaraz po tym móc nią chwycić drzewiec gdzieś w 2/3 jego długości (znaczy bliżej grotu, ale jednak w jakiejś względnej odległości od niego) i zatrzymać w miejscu.
Atakowanie z góry byłoby bez sensu, ale może on nie umie we włócznie, w każdym razie wtedy faktycznie uskoczy w bok (ten bezpieczniejszy/randomowy) pozwalając włóczni wbić się w ziemie.
Chciała go jak najszybciej wykluczyć. Może nie zabić, ale jakoś spacyfikować. Przesuwa rękę na drzewcu nieco bliżej Pergrandczyka, zaś sama lewą ręką (na której winna być rękawica) celuje w podbródek, chcąc władować mu w niego pięść. Do samej rękawicy ładuje zaś 15mm, by wzmocnić siłę uderzenia. W każdym razie nie miała zamiaru się z nim bawić. Jeżeli tylko chwyt Pergrandczyka w którymś momencie zwolni się na włóczni, szybko wysuwa mu ją z ręki.
Nie da się rąbnąć go w podbródek albo jest to w cholerę utrudnione i może sfailować akcję? W takim razie uderza mu z góry w rękę, w której trzyma włócznie chcąc mu ją po prostu złamać. Rękę. Nie włócznie. Włóczni nie chce łamać. Bardziej celuje w przedramię niż w taką dłoń właśnie po to, by uniknąć sytuacji, kiedy impet uderzenie przejmie też drzewiec.
Stara się go rozbroić w taki oto sposób bez względu na to, czy czasem ją trafi (chyba, że to będzie trafienie z cyklu "no, to zaczynasz umierać") starając się zachować jak najmniejszy dystans licząc na to, że przy tak małej odległości lawirowanie włócznią będzie niemal niemożliwe.
Ale zawsze może ją wtedy zignorować. Wtedy w zasadzie sobie daruje, po co ma na niego tracić czas? Ma włócznie. Włócznia jej się przyda. Ale z drugiej strony będzie mogła obyć się bez niej. To, co wymyśliła nawet nie zakładało, że tą włócznie dostanie. Jakoś zaczynała mieć dziwne wrażenie, że walka wygrana to taka, którą da radę uniknąć.
No i zawsze jest pewna możliwość, którą wypadałoby brać pod uwagę, zwłaszcza będąc taką Takarą - jeżeli w którymś momencie zawali srogo i będzie narażona na oberwanie w sposób, który mógłby ją wykluczyć z dalszej walki - unik. Jakikolwiek. Rzut w bok czy coś. Jeżeli to będzie bez sensu i nie da i tak zamierzonego efektu albo nie będzie na to czasu - Leci Skin od Gaia. W każdym razie włócznie unika tak jak do tej pory.
Jeżeli oberwie srogo i skończy w stanie, który będzie zwiastował jej niedługi koniec - Daughter of Earth. Tak, winna mieć manę na wypadek, kiedy będzie trzeba faktycznie użyć łuku. Miło by było tylko do tego momentu ewentualnie dożyć chociaż wszyscy wiemy, ze lepiej, żeby ten moment nawet nie nadszedł.
Jednocześnie, gdyby ktoś przybiegł pomóc koledze w walce z niewiastą stara się wycofać z walki w stronę armii Isenbergu. O ile taką osobę zauważy. W każdym razie już widziała pewien dość istotny problem wojen - działo się dużo i za szybko. I było za dużo ludzi. Za dużo trupów. Wszystkiego było za dużo. A Tasia, chociaż wiedziała, że ktoś gdzieś siecze mieczem, ktoś gdzieś kogoś morduje - nie umiałaby wskazać, gdzie konkretnie, chociaż pewnie wyszłoby na to, ze byłaby zmuszona wskazać całe pole bitwy. Ale wiedziała mniej więcej, co robić. I widząc tak beznadziejną sytuację Isenbergu nie mogła tak po prostu odwrócić się teraz do nich plecami i zostawić, chociaż chęć wycofania się dalej gdzieś tam była. Na łańcuchu, przywiązana do budy, ale była.
Nie otrzymała wiadomości zwrotnej od Kirino, co ją nieco zmartwiło, jednak kolejność pozostawała kolejnością i najpierw trafiła do pokoju dowództwa. Szczęśliwie trafiła na jednego z generałów, któremu mogła przekazać sytuację z muru, choć zapewne wiedział o tym wcześniej. Problemem mógł być nagły ruch Takano, który mógł odwrócić całą walkę, jednak osłabiał ich możliwości w chwili obecnej. Bron dystansowa nie przynosiła efektu, pozostawała jedynie walka w zwarciu... Sonia miała świadomość, że nawet przy lepszym uzbrojeniu, masy Pergradczyków mogą łatwo zalać żołnierzy twierdzy. Już teraz nie wyglądało to dobrze... W każdym razie po zdaniu raportu u dowództwa, ruszyła do Hangarów. I już na wstępie się zdziwiła, widząc przez otwarte drzwi E strzelającego z kuszy. Linia frontu wciąż była za daleko, by Pergrandczycy się tu znajdowali, więc...? Przez chwilę nawet pomyślała, że chyba nie chce znać odpowiedzi, jednak w najgorszym możliwym scenariuszu (w którym to Kirino walczy z E), gdyby weszła między walczących, mogłaby ich powstrzymać. Tego jednak nie wiedziała, więc cicho (Bezszelestny) podeszła do granicy hangaru, nasłuchując tego, co dzieje się w środku (Kocie uszy). Ukradkiem chciałaby zobaczyć co się dzieje, starając się jednak, by nie być zbytnio zauważalną. Jeżeli walczyli z kimś innym, niż między sobą, jej nagłe pojawienie się mogło tylko zaszkodzić dwójce towarzyszy.
A kpij sobie dziadzie. Bo to ona nigdy w życiu wcześniej takich uśmiechów na swej drodze nie widziała. Im bardziej kpiący uśmieszek miał facet na twarzy, tym przyjemniej będzie mu ją wgnieść w podłoże, a potem delektować się tym, jak ładnie odbija się on tam niżej. Nie, to nie była żadna pewność ze strony dziewczyny ani nic w ten deseń. Zdecydowanie ni o to chodziło. Po prostu w ciągu ostatnich dni tak wiele rzeczy ją irytowało, wkurzało czy smuciło, że lepiej było jakoś odreagować. Mogła pogrążyć się w smutku, a mogła pozwolić sobie na to by szlag ją trafił. Tak, nie umiała panować nad emocjami. Zdecydowanie nie umiała. Oduczyła się uczuć jakiś czas temu, a teraz nagle zaczęła odczuwać ich sporą dawkę. Normalnie nie była w stanie panować nad tym co czuła i jak czuła, a łatwo było dać się ponieść emocjom i energii. Dlatego też taka była i tak się zachowywała.
Dlatego nawet nie zamrugała ani nie zdziwiła się przez chwilę szybkością i zręcznością przeciwnika, która oczywiście była na zdecydowanie innym, godnym podziwu poziomie. Ten gość prawdopodobnie w pojedynkę rozwaliłby każdego z uczestników Igrzysk Magicznych, ale taki urok już życia, że zawsze można było spotkać kogoś, kto przewyższa innych. Zamiast bycia pod wrażeniem czy wykazywania nie wiadomo jakich emocji Ayame starała się jednak atakować dalej. Jej miecz może i był blokowany przez mężczyznę, ale to nawet dobrze się składało - jedna z jego rąk była czymś zajęta, a jej pnącza były niemal kolejne kończyny dziewczyny, więc kij z mieczem. Oczywiście ręka trzymająca miecz dalej szarpała się z przeciwnikiem, a pnącza w dalszym ciągu atakowały mężczyznę starając się w końcu go trafić. Teraz jednak Kirino dodała także od siebie kolejne zaklęcie, a było to Pheromon Generation. Starała się też tak użyć feromonów, by te trafiły w oczy mężczyzny, no i oczywiście miały go mocno osłabić, zawsze przecież to zaklęcie jakoś mogło wpłynąć na jego refleks i szybkość, a w ten sposób ułatwić pnączom trafienie przeciwnika. A jak nie pnączom to samemu E, który przecież też coś robił w tej sytuacji z tego co zdołała wyłapać Ayame. Dodatkowo też z wolnej ręki Ayame miało wystrzelić kolejne pnącze - Flower Vine i spróbować ustrzelić przeciwnika na wysokości klatki piersiowej. Jak atakować to atakować. Do samego końca. Z cholerną zaciekłością, pozwalając kolejnym wymierzanym ciosom, nawet jeśli były to ciosy magiczne, na bycie przesyconymi jej irytacją, agresją i wściekłością.
Nawet nie spostrzegła się kiedy na jej twarzy pojawił się delikatny uśmieszek.
Chwila. Chwila jest luksusem, własnie na wojnie i najbardziej przekonała się o tym biedna Takara, która dopiero po chwili zdecydowała się spojrzeć na włócznie. Ta cenna sekunda, jedna, może dwie, były bardzo ważne, bo żołnierz nie zastanawiał się nad tym co na polu walki robi dziewczyna, po prostu zaatakował, zaatakował szybciej niż Takara zareagowała, dlatego włócznia na którą po chwili dziewczyna spojrzała, już dawno była w drodze do jej brzucha. Dziewczyna tylko dzięki doświadczeniu wyniesionemu z wielu walk zdołała szybko zastosować swój plan, ale była za wolna. Pchnięcie rozcięło jej prawy bok na głębokość jakichś 2cm, zadając Takarze całkiem sporo bólu, dziewczyna rzuciła w mężczyznę łukiem z zamiarem dalszego unicestwiania wroga, kiedy ten zakrztusił się krwią i upadł na ziemię, zabity przez jednego z sojuszników. Chwilę później ten sam sojusznik padł, gdy strzała zagłębiła się głęboko w jego gardło. Potem Tasia usłyszała świergot strzały i poczuła uderzenie a potem ból. Strzała dosłownie zarysowała jej bok głowy i urwała malutki kawałek lewego ucha. Zaraz potem kolejna osoba padła obok niej a Tasia dostrzegła biegnącego do niej miecznika z Pergrande.
Mnogość ataków była zdecydowanie największą zaletą Kirino. Dziewczyna była w stanie atakować z kilku miejsc na raz, zasypywać przeciwnika nieustanną nawałnicą ataków. Fakt faktem że rozwiązanie to było nieco manochłonne i wymagało co nieco skupienia, ale dziewczyna zdecydowanie stała się dużo silniejsza niż była na początku swojej kariery maga, tego jednak ani E ani mężczyzna ocenić nie mogli. W każdym razie kolejne ataki moving Vines to było za dużo dla mężczyzny, dodatkowo Kirino zaatakowała swoimi pyłkami. W tym momencie po mężczyźnie przebiegły złotawe wyładowania a po chwili wszystko dookoła niego pokryły złote wyładowania elektryczne. Pnącza spłonęly, samą Kirino także wygięło, a po chwili upadła na ziemię, łapczywie łapiąc powietrze w płuca. Nie było w ogóle mowy o użyciu Flower Vine kiedy przeciwnik niemal niepozbawił jej przytomności. Jednakże nie dał on rady popastwić się nad lężącą Kirino, bo czas na ogarnięcie się dał jej E, przejmując przeciwnika w walce w zwarciu i teraz on rozpoczął swój atak, chociaż tego Kirino za dobrze nie widziala bo miała jeszcze lekko rozmazany wzrok. Z tego co potrafiła ocenić, jej pyłki wciąż działały. Sonia widziała większą część walki.
Stan postaci: Sonia: 163MM Takara: Kwiatek 5/10 postów, zostało 1 użycie sprzączki, 2cm głębokości rana na prawym boku, rozcięty lewy bok głowy i naderwany kawałek ucha. 147MM Kirino: Kwiatek 5/10 postów, Moving Vines 2/3 posty, Feromony 1/3 posty. Lekkie problemy z oddychanie, wzrokiem i poruszaniem 116MM
OK! TASIA PRZEKAZ ZROZUMIAŁA! Chyba. W każdym razie jej szybkość reakcji była mierna. A raczej jakieś takie postrzeganie rzeczy, bo prawdopodobnie intuicja właśnie uratowała ją przed bardzo niefajnym zdarzeniem jakim jest przebicie włócznią. Tymczasem łuk wyrzuciła i nic więcej nie dała rady zrobić. Przeciwnik padł martwy dzięki sojusznikowi. Nawet nie zdążyła mu podziękować. Mogła tylko patrzeć jak po chwili trafia go strzała jednego z Pergrandczyków i pada martwy na ziemię. Spojrzała na niego wzrokiem pełnym niezrozumienia. Nie godziła się na coś takiego. Nie powinien kończyć w taki sposób. Wojna to takie starcie wielu anonimowych bohaterów. Czy mogła jakoś inaczej nazwać osobę, która właśnie pozbawiła jej przeciwnika życia, kiedy sama przez nieuwagę niemal straciła swoje? Może nie straciła. Może jednak było nieco dalej jak bliżej. Ale ona nie walczyła z jednym Pergrandczykiem. Było ich o wiele więcej i nie mogła sobie pozwolić na rany w walce tylko z jednym. A jednak się trafiła, wykrzywiając twarz Tasi w drobny grymas.
I znowu ból. Tym razem w okolicach głowy. Nie, nie mogła tu tak stać. Łuk wyrzucony - nie podnosiła go. Ataki dystansowe nic im nie robią, więc obecnie był jej tylko dodatkowym ciężarem. Lewa ręka automatycznie powędrowała w stronę ucha. Było nadal na miejscu ale bolało. Tymczasem ona nie zamierzała tutaj stać ani chwili dłużej. - Mówiłam, że rekwiruję... - stwierdziła, szybko wyciągając włócznię z martwych dłoni żołnierza jednocześnie puszczając się od razu po tym biegiem w stronę twierdzy i lawirując przy tym pomiędzy żołnierzami. Chciała ich minąć. Oddalić się nieco od łuczników. Jednocześnie trzymała lewą rękę w pogotowiu, by w razie czego móc nią zbić nadchodzące w jej stronę ataki. Włócznia się przyda. Strzały mogą się przydać. Łuk był za duży i za ciężki. Ten, który zaś powinna mieć przy sobie, ciągle trzymała na plecach starając się delikatnie go trącić prawym łokciem by upewnić się, ze dalej tam jest. W każdym razie nie chciała bić się z miecznikiem. Chciała jak najszybciej się od niego oddalić, uciec i zająć się czymś innym, ważniejszym niż zwykły minion. Dlatego tak szybko próbuje zabrać broń. Dlatego biegnie. Ale biegnie też dlatego, bo strzała w plecach to bardzo niewygodny dodatek. Tak samo jak miecz w plecach. A jednak wolała założyć, że ona przyodziana w zwykły, niemal cywilny strój i płaszcz pobiegnie szybciej, niż żołnierz w jednak ważącej co nieco zbroi.
Plan miała dość prosty, potrzebowała jednak do niego ludzi. A najlepiej to włóczników. W biegu szybko przełożyła włócznię do lewej ręki, na prawą nasuwając rękawicę i z powrotem przenosząc broń do prawej. Głównie po to, by mogła zbijać nadchodzące ataki również prawą ręką ale też by nie bawić się z tym później podczas walki.
Obecnie walczących nie chciała specjalnie odciągać od walki, dlatego tez postanowiła zaczepić jakiegoś włócznika, który nikogo akurat nie łupi. Jeżeli takiego nie będzie, to takiego sama zrobi pozbywając się przeciwnika pierwszego lepszego Isenberczyka z włócznią przez dźgnięcie takiego w kark. Upewnia się jednocześnie, czy nie są w zasięgu łuczników. Jeżeli są, to pozwoli sobie sieknąć Shielda i ich zasłonić przed strzałami. Ha! Szach mat, pergrandcy łucznicy!
- Znajdź mi jeszcze 9 włóczników. Przekopiemy się pod armią Pergrande i zdejmiemy tych frajerów na koniach. Resztę dowiecie się po drodze. W każdym razie - tak, wiem co robię. To tak jakby kto miał co do tego wątpliwości... - mogłaby niby powiedzieć to we wspólnej mowie, ale raczej nie liczyła na to, że każdy jeden Isenberczyk umie w innym języku, niż w swoim. Mogła by w cuelhel, ale to w wypadku, gdyby walczyła po stronie Pergrande. A walczy przeciw Pergrande, wiec to tak mało wskazane. Więc nie zostało nic innego, jak przekuć jakaś tam wiedzę zdobytą przed misją w Pergrande i wojną w Isen na temat języka w faktyczny skill. Zwłaszcza, że jej tłumacz właśnie poleciał gdzieś nad wrogą armią. Liczyła na to, że żołnierz nie będzie zadawał zbędnych pytań. Że wie, z kim w zasadzie rozmawia, że delegacja z Fiore, ze umieją w magię. A jeżeli nie wie, to że na hasło "idziemy nakopać Pergrande", faktycznie pójdzie nakopać Pergrande. Bo po to był na tej wojnie. Tymczasem sama nie wychodząc zza Shielda zaczyna kopać (Diver) na 3 metry w dół i te 22m w stronę armii Pergrande (a w zasadzie im dalej tym lepiej, później sobie wróci na początek tunelu i poczeka na ekipę). Umie w kopanie, ale jednak nie aż tyle, by nagle znaleźć się w połowie wrogiej armii. Gdyby włócznia jakoś jej w tym przeszkadzała, przetyka ją za pasem jednak tak, by w razie czego móc ją wyjąć, odwrócić się i najwyżej sprać jakiegoś Pergrandczyka, który by jej się wrąbał w tą dziurę. A przynajmniej żeby mogła go przez chwilę przytrzymać na odległość nim podbiegnie i przebije ją na wylot, a Tasia się ogarnie. Co innego, jak jej przyjdzie jej isenberdzka grupa szturmowa.
Przydałoby się opatrzyć rany. Ale po prostu nie miała na to kompletnie czasu. ucho było uszkodzone i nie mogła z tym nic zrobić. Co najwyżej liczyć na to, że przestanie, krew zakrzepnie i będzie z głowy. Z bokiem też niewiele. Rana na jakieś 2cm. Ani to opatrzyć ani nic. Co najwyżej mogła starać się nie kręcić specjalnie, co by bardziej się krwią nie zalać. W każdym razie castowanie teraz heala nie wydawało się potrzebne. Była takim trochę tankiem, trochę nie. Ale nie była porcelanową lalką.
No i dalej pozostaje kwestia miecznika. Jeżeli nie da rady uciec i ją dogoni szybciej, niż Tasia przebiera kopytkami, to faktycznie będzie musiała walczyć. Stara się wtedy trzymać włócznię w prawej ręce z grotem skierowanym w stronę miecznika i próbując go przytrzymać na dystans, ewentualnie pomagając sobie przy tym lewą ręką w operowaniu bronią. Gdyby próbował ją jakoś obejść szybciej, niż Tasia macha kijem stara się odskoczyć gdzieś w bezpieczniejszy bok (pchnięcie/pionowe cięcie) czy w tył (horyzontalne) jednocześnie wykorzystując zasięg włóczni na własną korzyść i próbując przebić nią gardło przeciwnika podczas jego ataku, nie pozwalając podejść mu zbyt blisko. No i ofc jeżeli to wystarczy to pójdzie wprowadzać swój cenny plan w życie.
Jak jakimś cudem nie dorwie włóczni albo coś się w tym pojedynku zacznie walić i po prostu Tasia znajdzie się w sytuacji zagrażającej życiu - zamyka miecznika w Shieldzie. A co się będzie bawić... Przy okazji stara się w tym tez czasie jeszcze zwiększyć dystans. No i zamyka tak każdego cwaniaka, który chciałby jej zrobić kuku a ucieczka nie byłaby możliwa..
Sonia
Liczba postów : 208
Dołączył/a : 24/11/2013
Temat: Re: Północna Ściana Hochburg Nie Sty 24 2016, 22:52
Sonia obserwowała ten niebezpieczny taniec, który rozgrywał się między trójką ludzi w hangarze, nie mogąc wyjść z pewnego podziwu, co do sprawności i sztuki, z jaką posługiwali się E z Kirino. Nie wiedziała natomiast, co powinna sądzić o mężczyźnie, który z jeszcze większą wprawą unikał ataków, które wyprowadzali na niego magowie, jakby była to co najwyżej dziecinna igraszka. Do czasu. Gdy tylko Kirino została porażona prądem, Sonia nie mogła dłużej po prostu patrzeć, bojąc się o reakcję ze strony kogokolwiek i wyszła ze swojej kryjówki, czy też raczej wybiegła. Chciało by się powiedzieć, że wybiegła z krzykiem, ale na jej ustach była tylko cicha piosenka (Windiling), którą zamierzała wykorzystać do unieruchomienia mężczyzny, który przed chwilką poraził Kirino. To jednak nie było wszystko, co zamierzała zrobić, bo gdyby udało jej się dobiec do różowowłosej, zamierzała ją nieco odciągnąć od walczących i sprawdzić, czy nic jej nie jest - zobaczyć czy oddycha, ocucić ją nieco i w razie konieczności ochronić, dopóki nie dojdzie do siebie. Przy okazji starała się mieć dziwnego mężczyznę na oku, wciąż śpiewając piosenkę, która w zamyśle mogła choc trochę pomóc obecnie samotnie walczącemu E.
//mocny shit, ale cierpię, serio ;-; Poprawię się ;-;
Poniżej znajdują się buttony for, z którymi obecnie prowadzimy wymianę. W celu nawiązania współpracy zachęca się do odwiedzenia pierw tematu z regulaminem wedle którego wymiany prowadzimy, a następnie do zgłoszenia się w tym temacie. Nasze buttony oraz bannery znajdują się zaś w tym miejscu.
Layout autorstwa Frederici. Forum czerpie z mangi "Fairy Tail" autorstwa Hiro Mashimy oraz kreatywności użytkowników. Wszystkie materiały umieszczone na forum stają się automatycznie własnością jego jak i autorów. Dla poszanowania Naszej pracy uprasza się o nie kopiowanie treści postów oraz kodów bez uprzedniej zgody właścicieli.