I've never seen a decent person among those who say they're going to save the world while forsaking the people around them. Those types of men are always so intoxicated by thier own hollow dreams that they call every little thing in front of them trivial.
Sala Balowa w nowej, odbudowanej placówce Głównej Komendy Policji Magicznej. Odbywają się tutaj największe imprezy i uroczystości związane z nie tylko PM, ale wyjątkowo, jako miejsce asekuracyjne dla Rady Magii. W wyposażeniu ma dwa bary, scenę dla orkiestr i zespołów, feerię świateł jak i ogromny parkiet. Po bokach sali znajdują się schody prowadzące na balkony i tarasy.
________________________________
Dzisiejszego dnia grającą muzykę można było usłyszeć już z daleka, a światła pięknie oświetlały cały budynek. Przy otwartych wrotach stali zatrudnieni pracownicy, witający gości w drzwiach i prowadzący ich na swoje miejsca. Na stołach cateringowych ustawione były liczne smakołyki, fontanny czekoladą płynące, szwedzki bufet itp. Na stoły za godzinę miało wejść danie główne, lecz póki co, każdy mógł sączyć wino lub szampana. Spokojna muzyka wyznaczała rytm do rozmów.
Pierre westchnął, widząc napalenie Simona na napój bąbelkowy z pewnością nie przystosowany dla niego. Wytarmosił brata za polik i odparł: - Nie, żadnych bąbelków. To nie jest dla ciebie. Może sok pomarańczowy? W jego głosie nie było słychać żadnej nagany. Było raczej ciepło. Sporo ciepła. Policjant miał wrażenie, że reszta może z lekkim zdziwieniem spoglądać na faceta z dzieciakiem na bankiecie. Tego należało się spodziewać, ale cóż, już tego nie zmieni. Postanowił od razu rozwiać kilka wątpliwości za jednym razem: - Jestem Pierre Lerdoun, biało-niebiescy, oddział w Magnolii, a to... to jest Simon, mój brat. No, przynajmniej trzy wątpliwości mniej. Zastanawiał się tylko, czy na pewno nie przeszkodził. Jego uwagę zwróciła również kompletna cisza ze strony Simona. Dzieciak siedział wpatrzony w czerwonowłosego chłopaka, a raczej w stworka, którego trzymał na ramieniu. Rzeczywiście, istotka wyglądała wyjątkowo uroczo, więc Pierre nie dziwił się zainteresowaniu swojego brata. Oczy jak pięciozłotówki i lekko otwarte usta wskazywały na wybitne zainteresowanie tymże okazem. Młody policjant dał dzieciakowi pstryczka w czoło, by ten ocknął się z letargu. W końcu młody postanowił się odezwać i wskazał palcem na stworka. - Co to jest? - Nie pokazuj palcem - zwrócił mu uwagę starszy. - Przepraszam za jego zachowanie. Pierre chwycił palec Simona, opuszczając go ku dołowi. - Mam w ogóle nadzieję, że wam nie przeszko... - NUDZI MI SIĘ! No tak, tak to jest, jak przychodzisz z dzieciakiem na taką imprezę. Starszy Lerdoun miał jednak pewną receptę na coś takiego. - Dobrze, ruszaj więc w teren, młody inspektorze, sprawdź, czy nie ma tu nikogo, z kim mógłbyś zamienić kilka słów, co? - zaproponował Pierre, a młody z chęcią przystał na takie warunki i zeskoczył zgrabnie z krzesła, ruszając po chwili w salę. Pierre przez dłuższy czas nie spuszczał z niego oka, nie mając jednak ewentualnych problemów z utrzymaniem konwersacji.
Simon ruszył podbijać świat policyjny! Najpierw wręcz biegł, przemieszczając się, nawet zgrabnie jak na czterolatka, między nogami pozostałych uczestników spotkania. Czasem obok tych nóg, bo przecież nie będzie wbiegał paniom pod suknie - tak nie wypada! Elis bardzo za tym nie przepadała i denerwowała się w takich sytuacjach. Postanowił więc znaleźć sobie jakiegoś ciekawego kompana do zabaw. Gorzej, że nic nie wskazywało na to, że jakiegokolwiek chętnego prędko odnajdzie. Wszyscy dorośli byli zajęci sobą. Kiedy Simon spoglądał w stronę swojego brata, też widział, że ten raczej nie będzie miał ochoty się z nim teraz bawić. W końcu znalazł całkiem głośny stolik, w przy którym roiło się od ciekawych typów. Siedział tam ciekawy, czerwonowłosy mężczyzna, rozmawiał z wyglądającym dość szalenie innym panem. Poza tym zauważył też dwoje blondynów - mogliby wyglądać jak rodzeństwo. Może nim byli? Simona jakoś niespecjalnie to zajmowało. W każdym razie udało mu się znaleźć wolne krzesło obok blondyneczki, która chyba była spośród nich najmłodsza. Z trudem się na nie wdrapał i zaczął przysłuchiwać się rozmowie, z której nie rozumiał kompletnie nic.
Hikari Keiko faktycznie przez chwilę znalazła się w sytuacji, gdzie wymieniała opinie z jednym ze znanych jej mundurowych, również z Hargeonu, którego zdawała się nawet nieco lubić i szanować, lecz w żadnym wypadku rozmowa ta nie była niesamowicie ważna lub fascynująca nawet dla niej samej. Tego typu dialog był raczej przejawem wzajemnego szacunku między blondynką a mężczyzną, element etykiety, której Hikari może nie była wielką fanką, ale którą rozumiała i co do której miała świadomość dlaczego w ogóle istnieje i czemu służy. Nie miała też niczego przeciwko sprawieniu, by tamten mężczyzna poczuł się przez chwilę doceniony tym, że jej czas poświęcony został właśnie jemu. Jeśli dobrze kojarzyła, a raczej na pewno dobrze kojarzyła, facet zajmował się archiwizowaniem wszelkich raportów, lecz pracował przy tym tylko dlatego, że swego czasu doznał poważnego urazu na służbie, który wykluczył go z faktycznego uczestnictwa w akcjach policyjnych. Po dziś dzień jednak fantastycznie strzelał, a przy tym wszystkim wydawał się być szalenie miły i porządny, zarówno w manierach, jak i etyce pracy. Nic dziwnego, że Hikari go lubiła. Facet miał na imię... Steven. Na pewno dobrze pamiętała.
Mimo że z nim rozmawiała, orientowała się jednak wciąż w tym co działo się wokół niej, więc gdy zobaczyła małego chłopczyka, który nagle pojawił się blisko niej, kątem oka zaczęła obserwować jak ten wdrapuje się na siedzenie i zaczyna im przysłuchiwać. Nie przeszkadzało jej to za bardzo, choć z miny dziecka potrafiła wyczytać, że chłopczyk raczej nie nadąża za tym, o czym ona i Steven mówili. Dlatego też uśmiechając się do Stevene przeprosiła go, na co ten odwzajemnił uśmiech i wdał się w rozmowę z kimś innym, a ona sama skierowała swoje spojrzenie bezpośrednio na dzieciaka. - Cześć. Jak się nazywasz? Nie wyglądasz na specjalnie zadowolonego swoim pobytem tutaj. Z kimś przyszedłeś? - zapytała z ciepłym uśmiechem, tak rzadko widywanym na twarzy policjantki. W tym momencie wyglądała kompletnie inaczej niż gdy doświadczali tego jej przeciwnicy czy nawet towarzysze misji (nie będący policjantami). Wydawała się dziwnie ciepła. Natomiast w swoich myślach zastanawiała się nad tym, który gagatek puścił małe dziecko samopas na bankiet. Miałaby z taką osobą do pogadania nieco później. Póki co jednak miała świadomość, że oto właśnie obcuje z niewielkim przedstawicielem gatunku ludzkiego. Takim, którego jeszcze można było wychować na dobrego człowieka... czyli takiego jakich nie wiele. Hikari zeskoczyła z krzesła. - Masz ochotę pospacerować trochę? Przyjrzymy się czy wszyscy ładnie się zachowują tu w okolicy. Wiesz, ja nad nimi wszystkimi czuwam. - powiedziała z lekką domieszką dumy w głosie. Widać było, że sprawiało jej to przyjemność, jedynie zastanawiała się jak zareaguje młody człowiek.
Chyba Erre źle to odebrał. W ogóle dziwne, że zauważył odruch Zenka po miecze, ale w sumie ślepy nie był, poza tym to doświadczony zawodnik. Zaiste naszemu bohaterowi mogło mu trochę brakować. - Ale ja nie- - urwał, nie chcąc drążyć dalej tematu. Na szczęście i tak zrozumiał sytuację z goła inaczej. Poza tym wyglądało na to, że Jerome orientuje się tak samo, jak czerwonowłosy, niby to źle, no ale z drugiej siedzieli w tym obaj. Może to takie trochę cebulactwo, ale lepiej siedzieć w gównie po pas z kimś, niż samemu. Westchnął, po czym wychylił na raz drina i odstawił puste szkło, gdzieś na wolne miejsce przy stole, jednocześnie szukając wzrokiem kelnera, bądź jakiegoś zgrupowania butelek na wcześniej wspomnianym stole. Z rekonesansu wybiło go jedno słowo. Sheyla. - SHEYLA? GDZIE?! - i zaczął się energicznie rozglądać na wszystkie strony, próbując zlokalizować swą wybrankę. Dopiero po chwili doszło do niego, że jej tu nie było. A więc wrócił do pozycji wyjściowej nieco zażenowany, słuchając co ma do powiedzenia ich kapitan. I padło kolejne słowo klucz. Zabawa. Hmmm, Finnian chyba nie będzie tym zachwycony, ale było już za późno: - Zabawy? Uwielbiam! Jakież to zabawy preferuje Taichō? - oczy urosły mu niczym spodki od filiżanek, zaś lico wygięło się w bliżej nieokreślony wyraz zaciekawienia małego dziecka, które na wystawie sklepowej zobaczyło wielkiego Tasiozorda z nowej kolekcji. Był niezwykle zainteresowany tym, co zaraz powie kapitan. Czym go uraczy. Dopiero po chwili wrócił do normalnego siebie. - Tak, vice komendant był moim pierwszy przystankiem podczas rekrutacji do policji. - i w sumie tyle z wyjaśnień apropo tego człowieka, bo jakoś go specjalnie nie interesował. - Ale za to znam bardzo dobrze Sheyle Zorhe, poznałem ją na długo przed dołączeniem do mundurów. Walczyliśmy ramię w ramię z Inkwizycją. Z jej pomocą udało mi się zadać ostateczny cios wrogowi i ściąć mu głowę. - oczywiście nie chwalił się. Ani trochę. Ale warto było o tym wspomnieć skoro Erre lubił bitkę. W końcu musiał pokazać, że nie jest byle sierotą, który dołączył do policji magicznej na ładne oczy.
Niezbyt pokaźna, a nawet skromna postura nie zdradzała żadnych zdolności bojowych, jednak... może to wystarczyło? Z jednej strony sam Finn nie spodziewałby się po sobie zdolności, czy zamiłowania do walki, jednak jakieś pewnie posiadał, a i sprawności mu nie brakowało. Mimo wszystko sam Jerome raczej nie lubował się w różnego rodzaju potyczkach, czy bezsensownej przemocy, a przynajmniej nie było mu to jeszcze w żaden sposób wiadome. Cóż... życie pewnie to zweryfikuje, a aktualnie musiał skupić się na bardziej przyziemnych sprawach. Jedynie zastosował się do sugestii, czy też poleceń, aby to nie bawić się w zbyteczne formalności. Z tego też powodu przysłuchiwał się dalszym kwestiom, co nie do końca mu się uśmiechało. Oczywiście pozwolił wypowiadać się drugiej osóbce w tych kwestiach, ale... Skoro plotki o zabawie w ruletkę okazywały się prawdziwe, to kto wie, co mógł wymyślić jeszcze taki człowiek. Na szczęście kolejne pytania zdawały się łatwiejsze, toteż po lekkim odetchnięciu mógł odpowiedzieć: - Chyba nie spotkałem nikogo innego - odparłby tylko w kwestii jego znajomości, które to raczej nie były imponujące. Co najwyżej mógł się pochwalić tym, że znał oficera, który to zaginął, bądź radną zajmującą się sprawami gildii, ale ona to już nie policja, a raczej ci z góry.
Mężczyzna osuszył butelke i głośno beknął. Zaczynał już czuć efekty upojenia alkoholowego, ale dla niego oznaczało to tylko zachętę, aby pić więcej. Więc pił więcej. Przyglądał się z zaciekawieniem na reakcje swojego podwadnego, kiedy usłyszał imię Sheyla. Musiał więc ją znać. Odpowiedź na to pytanie oczywiście otrzymał dopiero potem, ale w jego głowie zaświtała myśl, że... skąś tego faceta kojarzył. Ale nie przejął się tym zbytnio. Pamięć miał krótką. Ale kiedy Arai powiedział, że walczył u jej boku z inkwizycją, natychmiast sobie przypomniał. -A...! A więc to ty, kurwa!-powiedział i zerwał się na równenogi. Odruchowo sięgnął po swoje kamy, ale zdał sobie sprawę, że ich ze sobą nie zabrał. Stał tak, cały nabuzowany i myślał, obserwując faceta.W głowie szumiało mu lekko od alkoholu. Teraz go pamiętał. Wszystko byłoby dobrze, był dobrym wojownikiem, świetnie sobie wtedy z przeciwnikiem poradzili. Tylko ich pożegnanie nie przebiegło zbyt dobrze. Zdał sobie sprawę, że Arai mógłby go zabić już ze dwa razy, ale z jakiegoś powodu tego nie zrobił. Też go nie pamiętał. Korzystając z chwili, w której Daichii prawdopodobnie rozważał jego słowa, wydostał się zza krzesła/ławy/gdzie on tam siedział i odskoczył w tył. Ale to był bankiet. A on już był lekko pijany. Wpadł na kogoś plecami. Walczyć! Ale... I tak zaraz wtrąci się vice albo Sheyla i ich rozdzieli. Albo nie daj boże Ben. Stał tak gotowy do walki, napięty jak struna. W jego głowie wszystkie stworki odpowiedzialne za myślenie uciekły, zaś w centrum dowodzenia rozsiadły się wygodnie krasnoludy odpowiedzialne za tryb bojowy. Ale... ?
//Nie wiem czy dobry post. Starałem się :/
Wild
Liczba postów : 114
Dołączył/a : 10/12/2012
Skąd : Wschodnie Lasy, lokalizacja bliżej nieokreślona
Jejku! Ten zwierzak był niezwykle słodki! Całą siłą woli policjantka powstrzymywała się, żeby jeszcze raz tego nie wykrzyknąć. A kiedy Quilin poddawał się z radością jej pieszczotom, na twarz wystąpił jej szeroki uśmiech. - Rawr~ - warknęła Inu, naśladując małą kulkę futra, zanim zdążyła się ugryźć w język (pwm Język dziczy). Kiedy zorientowała się, jak mogło to dziwnie wyglądać dla kogoś normalnego, zarumieniła się delikatnie i posłała Kiirobarze przepraszający, nieco zażenowany uśmiech. Pogładziła jeszcze Quilina po łebku i wyprostowała się. - Nie, jestem pewna, że nie porzuciłby swojego przyjaciela - odparła dziewczyna z uśmiechem. Odetchnęła, kiedy czerwonowłosy przybył z odsieczą, odpowiadając dziecku. Po chwili również mężczyzna, który przyszedł z malcem, zaproponował mu zamiennik szampana. W dodatku okazał się być jego bratem. Czarnowłosa przekrzywiła głowę. W sumie to wyglądał zbyt młodo na ojca. - Tsume Inuyasha, ciemozielono - brązowi, oddział w Shirotsume - powtórzyła formułkę przedstawiania się i nieśmiało wyciągnęła do mężczyzny dłoń. - Znajomi mówią mi Wild. Uśmiechnęła się delikatnie. Kiedy zaś Pierre przedstawił swojego brata, Simona, kotka pomachała chłopcu niepewnie. Zupełnie nie wiedziała, jak się zachować przy dziecku. Z drugiej strony, choć Simon wyglądał na niezłego psotnika, odrobinę ją rozczulał. Jak tak dłużej nad tym myślała, to miała wrażenie, że ludzkie dzieci są strasznie podobne do małych zwierzątek. Znacznie bardziej podobne, niż dorośli do dużych zwierząt. - Czy to nie jest przypadkiem trochę... Męczące? - zapytała dziewczyna, kiedy chłopiec pobiegł wgłąb sali, w ogóle nie przejmując się tym, że jej pytanie może być odrobinę nietaktowne. Po prostu wnioskowała, że skoro Pierre przyszedł na bankiet ze swoim młodszym bratem, nie miał z kim zostawić go w domu. A to oznaczało, że najprawdopodobniej sam się nim zajmował. Praca policjanta była ciężka i czasochłonna; Wild ciekawiło zatem, jak ludzie godzą tego typu zajęcie z wychowywaniem dzieci. Posiadanie dziecka było czymś zupełnie innym, niż zajmowanie się zwierzątkiem, którego okres niesamodzielności był znacznie krótszy i które można było zostawić samo na kilka godzin, które nigdy się nie nudziło i zawsze miało jakieś swoje zwierzaczkowe zajęcie. A niektórych przecież nawet to przerastało!
To było nagłe. Tak właśnie, nagłe. Po tym jak opowiedział o swoim bohaterskim czynie, Erre wrzasnął i wstał, chcąc dobyć broń, której nie było. Ale Zenek jako wojownik dobrze wiedział o co chodzi, choć tak naprawdę nie miał bladego pojęcia o co szło Kapitanowi. Po prostu zerwał się z rządzą mordu (zapewne alkohol to spotęgował = agresor mu się włączył), zaś szósty Zenkowy zmysł (zmysł walki 3lvl), podpowiedział mu, że jest źle. I zamiast zbaranieć, również naprężył wszystkie mięśnie i równocześnie z dowódcą, wyskoczył ze swojego miejsca. Natychmiast odczepił prawe chokutō od pasa i chwycił obiema dłońmi oręż - prawa dłoń na rękojeści, zaś lewa na sayi. Jednak nie obnażył jeszcze ostrza, tylko je odsłonił, będąc gotowym do wykonania jakichś akcji obronnych. Nie miał odwagi rozejrzeć się po sali, by sprawdzić reakcję gości. Zapewne była to niecodzienna sytuacja, choć zważywszy na charakter Erre, niektórzy machnęliby ręką. Jednak nasz bohater obawiał się, że może to zostać przez niektórych źle odebrane, albo co gorsza - w jakiś sposób wypłynie jego przykrywka. Jest jeszcze opcja, że zostanie oskarżony o znieważenie swojego przełożonego i trafi pod sąd. Tylko co u czorta on takiego zrobił!? - Kapitanie, proszę się uspokoić, nie mam pojęcia o co panu chodzi. - zaczął dyplomatycznie, lecz nie tracił czujności. Dłonie z całych sił ściskały broń. A dla pewności rzucił na siebie i Errego Irooni (B). Obuchem również dostał Finnian, który również został włączony do gry pod tytułem 'Wielobarwny Demon', lecz nie z powodu, że Zenko chciał z nim walczyć. O nie. Po prostu nie chciał ryzykować, nie wiedział za kim opowie się nowo poznany policjant, więc lepiej dmuchać na zimne. Zaklęcie samo w sobie nie robiło krzywdy, tak więc jeśli nie zaatakuje Muto, to nikt nie powinien mieć wyrzutów za to, że 'uczestniczy w grze'. Ekhm, heloł, Zenek i wyrzuty sumienia? Miał przed sobą silnego przeciwnika, a mimo to nie bał się z nim walczyć. Właśnie tak, nie bał. Wręcz przeciwnie, z chęcią poderżnąłby mu gardło, ale to nie było ani miejsce, ani dobry czas. Zbyt dużo świadków. Policji. Poza tym w każdej chwili do sali mogła wejść Sheyla i co wtedy? Znienawidziłaby go za to, że odpowiada na śmiertelne wyzwanie Kapitana. Oczywiście jeśli Erre nie odpuści, nie będzie miał wyjścia. Przyjmie wyzwanie i odpowie z pełną mocą, nie bawiąc się w pół środki. Próba walki bez wyraźnego zamiaru zabicia z kimś o takim kalibrze byłaby głupotą w najczystszej postaci. Czerwonowłosy dobrze o tym wiedział.
- ...c-co?! - rzucił tylko skołowany blondyn, słysząc i widząc reakcje kapitana. Momentalnie spróbował się usunąć z drogi pomiędzy Zenkiem, a przełożonym, jakby spodziewał się najgorszego. Co prawda nie ruszył się zbytnio z miejsca, jednak jego krzesło przesunęło się dobrych kilkadziesiąt centymetrów poza obszar działań innych policjantów. Sam Jerome nawet nie spostrzegł, kiedy to u jego boku pojawiły się skołowane Gemini, które to najwyraźniej zaczęły czuwać nad zaistniałym stanem rzeczy, jakby to czekały tylko na jakiś ruch ze strony Erre, bądź Arai'a. Wszystko po to, aby nieco później przemienić się w Byakutona, za pomocą którego spętałyby potencjalnego agresora nićmi, aby ten jakoś ochłonął, czy coś! Oczywiście sam policjant wpadłby na pewien pomysł, który być może załagodziłby zaistniałą sytuację! Pomysł na tyle niedorzeczny, iż mógłby się okazać najskuteczniejszym, a dokładniej - chłopaczek przyzwałby do swego boku Aurigae! Woźnicę, która to miała za zadanie stworzyć jakiś mocniejszy trunek w swoim wnętrzu, aby to sporych rozmiarów róg wypełnił się alkoholem. - Może lepiej się napić zamiast walczyć? - zaproponowałby tylko blondyn, licząc, że kapitan będzie wolał darmowy alkohol, aniżeli bitkę, ale... kto mógł przewidzieć zupełnie obcą, czy też nowo spotkaną osobę?!
Ona… Warknęła… Zrobiła „Rawr~” i jeszcze się do tego uśmiechnęła… Czy coś piękniejszego mogłoby mnie dzisiaj spotkać? Odwracam głowę w drugą stronę, czując jak się czerwienię. Odruchowo poprawiam okulary na nosie. Chwila… Ja nie mam okularów… Eee… Dziwny jestem… - Rawr! – Qilin odpowiada radosnym warknięciem. Przynajmniej on nie czuje się lekko niezręcznie. Zresztą nieważne. Już jest wszystko w porządku… Dzieciaka też jakoś udało się ogarnąć. Nawet nie zdążyłem odpowiedzieć na pytanie o rudą kulkę futra, gdy jego starszy brat dał mu satysfakcjonującą odpowiedź. Przynajmniej nie zdążył wytargać Qilina za uszy… - Nic się nie stało… - odpowiadam na przeprosiny Pierrego… Pierre’a… Cholera, jak to się odmienia? - Kiirobara Hoshino, a to jest Qilin. Oddział Rudo-ru… To znaczy Pomarańczowo-Czerwony, posterunek w Erze – ach, te przyzwyczajenia. No to zostaje nas cała czwórka. To skoczę po coś do picia… Szybka podróż po jakieś winko, gdzieś niedaleko. Proponuję najpierw dziewczynie, potem Pie… Starszemu bratu Simona i dopiero na końcu nalewam sobie, by z przeogromny zaciekawieniem wpatrywać się w czerwony napój. Miło przyjemnie, a gdzieś w tle jacyś uprzejmi ludzie próbują się pozabijać... W sumie jeden z nich jest rudy, to wszystko wyjaśnia. Zaś Pierre wypuścił swojego brata samego, jakby nic wielkiego się nie działo. - To na pewno bezpieczne, żeby tak biegał samemu? – pytam gdzieś w międzyczasie. Natomiast Qilin wciąż siedzi mi na ramieniu, w miarę spokojny, oraz wpatruje się natrętnie w Wild.
Nie wiedział o co mu chodzi?! Co kurwa? Że co on właśnie powiedział?! Czy to miało znaczyć, że nie jest tak ważna osobą, żeby go zapamiętać? O jasna cholera, właśnie sobie chłopak nagrabił. Erre nie lubił, jak go lekceważyli. Jak by nie był pijany, to może by to jeszcze jakoś połączył z faktem, że w sumie on sam zapomniał o tej sytuacji... Ale z drugiej strony... może to faktycznie nie był on? Może mu się pomyliło. Ale czy to było ważne? Ważny był fakt, że miał okazje do awantury. Do walki. Do bijatyki! Nie będzie nudno! Może uda mu się chociaż chwile powalczyć, zanim Sheyla albo Ben zdadzą sobie sprawę z tego co się dzieje. A jebać konsekwencje! Co będzie to będzie... I właśnie w chwili, w której miał rzucać się w wir walki, zachciało mu się wymiotować.
... Zrzygał się malowniczo na marmurową podłogę, po czym wstał, wytarł rękawem usta i niepewnym wzrokiem spojrzał na Zenka. -Urgh....! Arai Daiichi. Zostajesz moim asystentem.-powiedział, po czym spojrzał na wymiociny na podłodze, rozejrzał się po tłumie i nawrzeszczał na jakiegoś fioletowego, aby za niego posprzątał. Po czym usiadł z powrotem do stołu i spojrzał nieprzytomnym wzrokiem na Finna. -Polej. Mi i jemu.-mruknął, po czym położył głowę na stole i... zasnął.
I teraz Zenek mógł się tylko zastanawiać, czy brać słowa kapitana na poważnie, czy nie. I co mogły oznaczać... No i każdy pewnie spodziewał się, że Erre ma mocniejszą głowę. I żołądek. A tu takie coś. Ajaj.
Dobrze, że na podłogę, a nie mundur Zenka. Co by to było, gdyby jego starannie przygotowany ciuch został zapaskudzony mieszanką żołądkową. Nie zmienia to oczywiście faktu, że zakończenie było iście kolorowe, co treść na ziemi. Wpierw groźby, potem rzygnięcie, a i jeszcze został mianowany asystentem. - Ale że jak asystentem- - czekaj, czekaj, czy on właśnie otrzymał awans?! I to na porucznika?! To było szybkie- Wrócił posłusznie do stolika, jednak jeszcze nie odkładał swojego miecza. Również nie siadł na wcześniejszym miejscu. Wybrał wolne krzesło obok, coby tym razem to Finn był pomiędzy. Omiótł wzrokiem stół i wyhaczył jakieś wolne szkło, czy inny dzbanek. Następnie podstawił go Finnowi bez słowa, licząc, że ten wykona polecenie kapitana. Albo przynajmniej ulituje się nad biednym losem swojego kolegi. No ej, w końcu przed chwilą chcieli go zabić. Tak więc jak już dostanie swojego napitka, wychyli zdrowo, po czym westchnie. - To było nieoczekiwane. - znów się napije, zaś katanę oprze o stół po swojej lewej. - Ne, ne, Finnian-kun, jak myślisz, jak się obudzi to nie będzie o niczym pamiętał? - spojrzał na swojego koleżkę z oddziału, zaraz przeskakując wzrokiem na śpiącego Erre. - A trzeba było wybłagać jednak Panią Kaine o przydział do niebieskich... - stęknął i oparł się czołem o blat stołu. - Trzeba było. - mruknął ponownie.
...niespodziewane. Szybkie i zaskakujące. Zaistniałe wydarzenia, jak i stan przełożonego nie zdawały się być najlepsze, jednak to aktualnie zeszło na dalszy plan. W tej chwili najbardziej liczyła się ulga, jaką to mimowolnie odczuł Finn. Ta odmalowała się na jego twarzy, a sam policjant ponownie wrócił na swoje miejsce. Przez chwilę przez jego myśli przeszło to, czy podobnie teraz czuł się Arai, jednak to zeszło na dalsze tory. Wszystko w końcu mogło skończyć się inaczej, a i najpewniej z dość kiepskim skutkiem dla ich dwójki. Kiwnął tylko głową, odganiając myśli, a i skupiając się na czerwonowłosym. Niemalże natychmiast polał mu zawartość Woźnicy, rozlewając nieco zawartości przy tym, ale to nie było teraz zmartwieniem. W międzyczasie spróbował zająć się jakoś przełożonym, coby ten nie zsunął się na ziemię, a i coby względnie wygodnie siedział przy stole. Ba! Sprawdził, czy ten aby na pewno nie zmienił się w chodzącego trupa, czy nawet położył jakiś skrawek zwilżonego materiału, bądź mokrą serwetkę na jego głowie. Bo kto umarł - ten nie żyje. - Nie jestem pewien, ale wątpię... - odpowiedział tylko na słowa drugiego policjanta, uśmiechając się przy tym lekko. Nie miał pewności, czy taki awans byłby czymś dobrym, ale w sumie... Arai nie wydawał się być kimś złym, a i wydawał się być całkiem zaprawioną w boju osobom. Może lepiej, jakby to był rzeczywisty awans? Zresztą - nie miał co gdybać, bo nawet nie znał na tyle Erre. - Nie musiałbyś wtedy robić za wsparcie dla... wiesz... niej? - dopytałby się przy ostatnich zgłoskach wchodząc w nieco konspiracyjne tony, aby to pewna blond karzełka nie dowiedziała się o czym mowa. W końcu niebiescy formalnie służyli jako wsparcie głównej siły, czy coś, nie? Taki był ich mechanizm, a przynajmniej tak mu się zdawało. Mimo wszystko w międzyczasie zrodził się pewien inny temat, a dokładniej dość dziwna kwestia, bo: - Właściwie... Długo pan zna panią Zorhę? - dopytałby się tylko Finn, spoglądając w kierunku Zenko, a i wlewając sobie pewnie łagodniejszego trunku do własnego kieliszka. Chyba nigdzie im się dziś nie spieszyło, a skoro kryzys został zażegnany...
Tak swoją drogą, zapomniało mu się wyłączyć czar - tak więc zawczasu pstryknął palcami i dezaktywował go, coby jakieś problemy nie wynikły. Następnie westchnął. - Tego się właśnie obawiam. Chociaż może powinienem się cieszyć? Bycie zauważonym i wyróżnionym przez przełożonego nie zdarza się chyba zbyt często. - zakręcił nadgarstkiem, po czym wlał zawartość szkła do ust. Oh, chyba się skończyło. No nic, może Finn wleje mu więcej jak się podstawi? Tak też zrobił. - Myślisz, że to ten typ osoby, która potrzebuje wsparcia? Albo zgodzi się, by takie otrzymać? - rzecz jasna to było pytanie retoryczne. Ktoś tak perfekcyjny w swoim mniemaniu nie potrzebuje pomocy innych. - I tak nie mam nic do gadania, Radna zdecydowała, że moje umiejętności pasują do fioletowych, więc tak musi być. Niby wspomniała, że jest możliwość przeniesienia się do innego oddziału, ale wątpię, że to nastąpi. - westchnął. Znowu. To było takie upierdliwe. Niby i tak był wystarczająco blisko Sheyli, jednak wciąż mu umykała. Na przykład teraz. Tracił powoli nadzieje, że ta się w ogóle zjawi na bankiecie... smutek. - Hmm? - nieco się ożywił, gdy Jerome o niej wspomniał. - Jak długo...? Pomyślmy... od dnia, kiedy Inkwizycja zaatakowała Magnolie. Jakoś się tak złożyło, że oboje patrolowaliśmy ulice w poszukiwaniu wroga. - oczywiście pominął dosyć istotną kwestie: że po prostu ją wypatrzył i postanowił się przyczepić jak rzep psiego ogona, bo była ładna. Sama obrona cywilów go nie interesowała, ale dla kobiety, szczególnie pięknej, zrobi się wszystko. Od tego całego alkoholu naszła go ochota na palenie. Nie od dziś wiadomo, że procenty wzmagają chęć na dymek u palaczy, plus jeszcze ta 'stresująca' sytuacja. Musiał zapalić. - Proponuje przenieść się na jakiś balkon, albo inny taras. Muszę zapalić. - i bez słowa sprzeciwu wstał (przy okazji zgarniając swojego miecza), a następnie pokierował do upragnionego miejsca. Na szczęście większość gości była w środku, więc nie trzeba było się martwić o tłok. - Tak swoją drogą, Finnian-kun. Ah, mój błąd. Mogę ci tak mówić, czy wolisz bardziej formalnie? W każdym razie... czym są te niebieskie stworki? - wskazał paluchem na Gemini, które dopiero zauważył. W między czasie wyjął paczkę cygaretek i z grzeczności wyciągnął ją w stronę kolegi. Następnie wyciągnie jedną dla siebie i odpali.
Początkowo Finn jedynie przytakiwał na słowa czerwonowłosego. Sam w końcu nie wiedział, czy posiadanie atencji przełożonego jest czymś aż tak istotnym, a przynajmniej nigdy nie myślał o tym jak o jakimś wielkim plusie. Zapewne z tego powodu dopiero teraz przyszło mu spotkać Erre w dość niecodziennych i kłopotliwych okolicznościach. Westchnął tylko dolewając policjantowi kolejną porcję alkoholu, bo po takiej przygodzie mimo wszystko każdemu by się należało. Mogłoby się nawet dziwne wydać, iż ostatnimi czasy młody Jerome jakoś wolał słuchać, aniżeli to samemu opowiadać, ale wszystko tak trwało i trwało... do czasu. - Czyli to już będzie z rok? - dopytał się tylko, przypominając sobie, że ów zdarzenia miały mniej więcej miejsce nieco przed jego przenosinami na komendę w stolicy Fiore. Wszystko byłoby pięknie i wspaniale, gdyby nie jedna kwestia, która po części nie dawała mu spokoju. - Czy... Czy pani Sheyla też jest taka... niecodzienna? - mruknąłby tylko ostatnie słówko dorzucając nieco konspiracyjnie, jakby to obawiał się, iż Erre go usłyszy. W końcu skoro jeden kapitan okazywał się nietypowy, to dlaczego nie cała reszta? Nawet jeśli dawny skład został ukrócony tylko do 3 osób, a nie czterech i Goran poległ podczas jednej z akcji. To było dość smutne, ale... nawet go nie znał. Kwestie przemieszczenia ponownie skwitował przytaknięciem łepetyną, aby to wstać od stołu i przed samym odejściem sprawdzić ponownie stan Erre. Wszystko po to, aby polecić jakiemuś mniej znanemu szaraczkowi z białego oddziału z Magnolii przypilnowanie kapitana i w razie czego wskazanie mu drogi na taras. Nie wypadało przecież ot tak olewać przełożonego, bo jeszcze sobie pomyśli, że próbują przed nim uciec, czy coś. - N-Nic się nie stało - odparł tylko jakby zdziwiony nagłym przejęciem formalnościami, czy też sposobem zwracania się do niego. Ostatecznie był przecież tylko Finnem i tyle. Chyba tylko tyle. Z tego też powodu oparł się o poręcz tarasu jakiś kawałek od Zenka, pozwalając Gemini na zatrzymanie się nieopodal niego, a zarazem na to, aby cieszyć się raczej świeższym powietrzem, aniżeli to od fajki policjanta, samemu oczywiście takowej odmawiając. - To? Przyjaciele. Można powiedzieć, że forma mojej magii, a zarazem zupełnie coś odrębnego. Po prostu - Gwiezdne Duchy. Gemini - odpowiedziałby tylko czerwonowłosemu, zastanawiając się czy nie nakreślić w jakiś sposób epickości żyjątek, bądź co innego. Ostatecznie skończyło się tylko na dodaniu jednego zdania, czy też raczej: - Praktycznie zawsze są gdzieś w pobliżu.
Dobrym pomysłem było kupno smakowych cygaretek - o ile za pierwszym razem trafiła mu się zwykła, teraz wylosował o smaku brzoskwiniowym. Niebo w gębie. A i Finn nie powinien narzekać aż nadto. - Hmmm ~ - zamyślił się. - Na to by wyglądało. Jak ten czas leci. - westchnął. - Niecodzienna? Co masz na myśli? Hmm... patrząc na naszego taichou, to Kapitan Zorha to istny anioł. Dosłownie. Miła, nigdy nie odmówi potrzebującemu, nawet jeśli to małe dziecko! - akuratnie mu się przypomniała sytuacja z placu w Magnolii, gdzie Sheyla pomagała małej dziewczynce zawiązać bucik. Serce samo wręcz miękło. - Jest również niezwykle mądra i silna i na pierwszym miejscu stawia życie i zdrowie ludzi! Nie ma lepszego policjanta od niej. No i jest nieziemsko piękna, wręcz piekielnie piękna. Niewyobrażalnie piękna. ...I oczywiście jest zajęta, więc nawet o niej nie myśl! Chyba że chcesz wylądować z betonowymi butami na dnie rzeki. - wyrwany ze swych marzeń natychmiast spoważniał i pogroził odpowiednio Jeromowi. Nie potrzebował rywali w wyścigu o serce Pani Kapitan. Poza tym i tak już wygrał, więc nie było nawet sensu startować. Zenko wolał przestrzec chłopaka zawczasu, coby ten nie musiał się trudzić. Poza tym szkoda, by było upuszczać mu krwi tak szybko... Ponownie się zamyślił, wpatrzony w dwa niebieskie stworki, które lewitowały. A więc tak wyglądają gwiezdne duchy. Ciekawe. Nie wyglądały groźnie, może to jakaś maskotka, czy coś? W końcu wspomniał o nich, jak o przyjaciołach... o broni się w ten sposób nie myśli. Ale Zenek to Zenek. On miał inaczej w głowie niż większość normalnych ludzi, więc nawet za milion lat, by tego nie pojął. - Nie wyglądają zabójczo. Potrafią coś poza fruwaniem? - spytał z ciekawości i puścił siwego dymka. I mimo, że ciekawość go zżerała, jakoś nie miał odwagi, by ich dotknąć. A co jeśli odgryzą mu dłoń? Poza tym Fufuś potem może wyczuć, że się spoufalał z innymi stworzeniami i mieć mu to za złe.
Poniżej znajdują się buttony for, z którymi obecnie prowadzimy wymianę. W celu nawiązania współpracy zachęca się do odwiedzenia pierw tematu z regulaminem wedle którego wymiany prowadzimy, a następnie do zgłoszenia się w tym temacie. Nasze buttony oraz bannery znajdują się zaś w tym miejscu.
Layout autorstwa Frederici. Forum czerpie z mangi "Fairy Tail" autorstwa Hiro Mashimy oraz kreatywności użytkowników. Wszystkie materiały umieszczone na forum stają się automatycznie własnością jego jak i autorów. Dla poszanowania Naszej pracy uprasza się o nie kopiowanie treści postów oraz kodów bez uprzedniej zgody właścicieli.