I've never seen a decent person among those who say they're going to save the world while forsaking the people around them. Those types of men are always so intoxicated by thier own hollow dreams that they call every little thing in front of them trivial.
Niewielki parczek z bujną roślinnością, znajdujący się na obrzeżach miasta. Pośrodku niego umiejscowiona została dość duża i piękna, kamienna fontanna. Osadzona jest na zielonym placu wokół, którego rozpościera się kamienna dróżka, przy której co parę metrów, porozstawiane są drewniane ławeczki, tak by każdy zmęczony spacerowicz mógł chociaż na chwilę spocząć i podziwiać piękne widoki wokół.
/opis by Colette
Autor
Wiadomość
Levino
Liczba postów : 55
Dołączył/a : 22/06/2013
Temat: Re: Park Miejski Pią Cze 28 2013, 03:56
Cisza stała się zjawiskiem zupełnie obcym, między dwójką młodych ludzi, znajdujących się przy fontannie. Tym razem Arturia mówiła, a Levi pozwalał jej mówić. Nie przerywał i słuchał, tak długo, jak uważał, że dziewczyna mówi z sensem i nie zaczyna błądzić. Jednak ów sielankowa przemowa nie trwała wiecznie. W chwili gdy doszła do słów "lepiej niż wielu swoich rozmówców" Levi przyłożył sobie palec do ust i wydał przeciągły, cichy dźwięk - Ćśiii... - który trwał tak długo, jak długo nie umilkła. - Nie powiedziałem "moich rozmówców". Powiedziałem "Ludzi, których okradłem z imienia". - zauważył spokojnie. Nie wyjaśniał, o co mu dokładnie chodziło, uznając, że to aż nazbyt oczywiste. Jeżeli natomiast jego rozmówczyni miała tendencję do paranoi, i nawymyśla sobie rozmaite rodzaje magii do kradzieży imienia, cóż... Jej prawo. Chciał dodać "A teraz kontynuuj proszę", ale powstrzymał się, nie wiedzieć czemu, uznając to za nieodpowiednie. Kwestię faktu, iż nie wiedziała kim był, także przemilczał. Nie dlatego, że jakoś specjalnie się czegoś wstydził czy miałby problem ze zdradzeniem jakiejś informacji. Po prostu w jego naturze było słuchać, a nie plotkować. A tak długo, jak ona nie zadała żadnego pytania, on nie czuł się zobowiązany odpowiadać. A kwestia dobrego wychowania? Banalnego faktu, że prosząc o zdradzenie imienia powinien sam się przedstawić? Jak już prawdopodobnie zdążyłem wspomnieć, dobre wychowanie nie było najmocniejszą stroną blondyna. - Czymże jest dla świata człowiek, jeżeli nie tym, za co go świat uważa? - pozwolił sobie na poruszenie kwestii w nieco bardziej filozoficzny sposób. - Czy cień dawnego bohatera, który obecnie traktuje ludzi w sposób ze wszech miar zły, czy wspomniany przez Ciebie przykład podłego draba, jest choć odrobinę lepszy tylko ze względu na swoją przeszłość? Czy nie liczy się to, co widać? To, jak zachowuje się obecnie? - ciągnął udając, że nie zauważa sensu jej słów. Wydawał się kompletnie nie pojmować jej oczywistego nawiązania do gry pozorów, jakże mylącej w wielu przypadkach. Na jej delikatny uśmiech przekrzywił główkę, przenosząc wzrok z jej oczu na jej usta. - Ojciec Cię jej nauczył? - to pytanie wkraczało w sferę dużo bardziej prywatną, niż niewinne próby wyciągnięcia z niej imienia. Levi był szczerze ciekaw, jak bardzo wrażliwa może się okazać jego rozmówczyni. Przejmie się naruszaniem prywatności? A może podejdzie do sprawy zupełnie obojętnie? Nie było innej drogi, niż czekać na odpowiedź. Jednak to nie była ostatnia z prób. To nie był ostatni z testów jej tolerancji, charakteru, nastroju i czułości. To nie była ostatnia próba poczucia humoru i wyrozumiałości. Wkrótce nadeszła kolejna, w dodatku dużo bardziej niebezpieczna dla przyjemnej relacji jaka jak na razie wywiązała się między nimi:- To nie jest własna wola! - Levi krzyknął niemal, momentalnie zrywając sie na równe nogi. -To jest rozkaz miękkiego serduszka! - teatralny gest chwycenia się za klatkę piersiową dodał całości dramatyzmu (Lub śmieszności). -Nie mogłem znieść widoku Twego okrucieństwa! - Zrobił krok w jej stronę i dźgnął jej ramię palcem wskazującym, jednocześnie kątem oka zerkając na jej psiaka, w celu rozwiania ewentualnych wątpliwości o czym będzie mówił dalej. -Tego, jak potwornie znęcasz się nad tym zwierzęciem! Jak gnębisz je! Jak naśmiewasz się z jego porażek! - z każdym wypowiadanym zdaniem chłopak dźgał ją po raz kolejny. Rzecz jasna nie robił tego mocno ani boleśnie, lecz pewnością nie było to nic przyjemnego. - Czy Ty w ogóle nie masz sumienia!? - po ostatnim zarzucie jego oczy zmrużyły się nabierając chłodnego wręcz wyrazu, a on raz jeszcze spróbował nawiązać z nią kontakt wzrokowy. Zastygł w bezruchu przedłużając dramatyczną ciszę w wyczekiwaniu jej reakcji.
Arturia
Liczba postów : 190
Dołączył/a : 29/11/2012
Temat: Re: Park Miejski Sob Cze 29 2013, 03:21
Ani na moment nie dała się "zbić z tropu"... - Co się kryje pod "okradł z imienia"? Zabrał im pan tożsamość? Wówczas tym bardziej nie powinnam zdradzać swojej... - nie wyglądała przy tym na przestraszoną... - Jeśli człowiek jest czym lub kim innym niż to, za co go świat uważa, wówczas ten człowiek powinien albo pogodzić się z własną porażką albo sprawić, by świat widział go takim, jakim ten człowiek jest. I owszem, jest lepszy, ponieważ skoro kiedyś był dobry i szlachetny a teraz sieje przerażenie to znaczy, że jego życie w pewnym momencie zostało zniszczone doprowadzając do zmiany, która pomogła mu łatwiej znieść trudne chwile, widocznie z czasem stając się naturą i sposobem na życie. To co widać liczy się, jednak nie można pokładać w nim zbyt dużego zaufania, ponieważ nie raz okazywało się to złudzeniem zmieniającym rzeczywistość. Liczy się to, jak zachowuje się obecnie, jednak o ile jest to możliwe powinno się patrzeć na zachowanie człowieka przez pryzmat jego życia a nie na życie przez pryzmat zachowania. Cóż. Miała upartego rozmówcę. Z kolei kwestii ostrożności postanowiła nie rozwijać... - Ostrożności uczyło mnie wiele osób. - odpowiedziała z delikatnym łobuzerskim uśmiechem... Przedstawienie o jej braku serca rozbawiło ją, jednak nie zmieniła za bardzo wyrazu twarzy a tym bardziej spojrzenia, jakby chciała przeanalizować każdy "atom" myśli nieznajomego... - Zbędna troska. Ten pies wie, kiedy mu pomogę a kiedy powinien radzić sobie sam. To była sytuacja, która pozwoli mu lepiej zapamiętać, że jak jest śnieg, to nie skacze się do fontanny. Gdybym zabrała go z lodu, poczułby się od razu bezpiecznie i by zapomniał. Rin szczeknął, jakby potakująco... - Dowiem się, dlaczego mnie pan zaczepił? - spytała w końcu Archie. - I z góry uprzedzam, że odpowiedź w stylu "by poznać twoje imię" nie jest prawidłowa... Nie była zniecierpliwiona, nie była też zła. Chciała poznać przyczynę rozpoczęcia tej rozmowy...
Levino
Liczba postów : 55
Dołączył/a : 22/06/2013
Temat: Re: Park Miejski Sob Cze 29 2013, 05:11
Po raz kolejny przekrzywił główkę, tym jednak razem, dla odmiany w przeciwną stronę. Zastanawiał się, czy Arturia na prawdę nie zrozumiała tej banalnej metafory, czy też teraz Levi padł ofiarą jej droczenia się? Jeżeli to drugie, to faktycznie mogła być jego siostrą! W końcu niewielu jest ludzi zdolnych bawić się w ten sposób… - Oczywiście, że zabrałem im tożsamość. Ale błagam, nie mów nikomu! To jest sekret! Chodzę po świecie wypatrując ludzi, których życie wydaje mi się przyjemne. Rozmawiam z nimi, badam ich zachowanie, sposób bycia, reakcję. A potem, gdy Ci już całkowicie stracą czujność walę ich deską po głowie, ciągnę do mrocznego lochu, rozbieram a następnie wiąże. Ubieram się w zdobyte tak odzienie, po czym ruszam w świat z nową tożsamością! - powiedział z taką powagą, jakby na prawdę powierzał jej jakiś sekret. Jednak mimo barwy głosu, ironia aż biła z jego słów. - Jak myślisz, Aniołku... ktoś zorientuje się, że będziesz miała dodatkowe kilka centymetrów wzrostu, odmienny kolor oczu i inne takie... - zrobił chwilę przerwy mierząc ją wzrokiem od stop do oczu gdzie zatrzymał spojrzenie. - ...szczegóły? Uśmiechnął się słuchając jej wywodu. Jego zdaniem sama zaczynała błądzić. A może nie błądzić? To może kwestia zbyt twardych założeń, które w przypadku rozważań blondyna miały kompletnie plastyczne ramy? Mówili o dawnym bohaterze wojennym. Nikt nie precyzował jego charakteru, szlachetności czy dobra. - Istnieją bohaterowie z przypadku. Są wojskowi z przymusu. Równie dobrze ten człowiek mógł od początku być skończoną kanalią, a jedyne, co w jego życiu poszło "nie tak" to to, że przez przypadek ocalił ileś istnień. - zauważył po chwili wahania, czy warto zauważać. - Poza tym, w czym jest lepszy człowiek, którego tragedia spotkała po jakimś okresie życia, w którym mógł się przysłużyć światu lub ludziom, od takiego, który jako dziecko przeżył ów tragedię? Dlaczego ów osobnik, równie cierpiący jak dawny bohater wojenny, ma być postrzegany, jako gorszy od tamtego, tylko dlatego, że zupełnie od niego niezależna sytuacja, miała miejsce w jego życiu wcześniej, niż zdołał coś osiągnąć? - kolejne pytanie, w dość poważnym i mało żartobliwym tonie. Na bądź co bądź ostrożną odpowiedź, przyozdobioną czarującym uśmiechem, również się uśmiechnął. Nie naciskał, bo sam uważałby naciskanie za wyjątkowo irytujące i nieciekawe. A ona okazała i tak już dużą granicę tolerancji, i szukanie na siłę miejsca, w którym granica pęknie byłoby zwyczajnym pogrzebaniem starań. Teatralna scenka trwała dłuższą chwilę, bowiem Levi tkwił nieruchomo, martwym niemal spojrzeniem wpatrując się w rozmówczynię. Przez dłuższą chwilę analizowali się wzajemnie. Ona starała się przejrzeć jego, on ją. Jednak w przypadku Arturii nie wyglądało to aż tak sztucznie jak u zawieszonego w czasie Leviego, więc tym razem odpuścił pierwszy. Przerwał chwilę ciszy, głośnym, przeciągłym wypuszczeniem powietrza. Następnie uśmiechnął się podobnie, jak dorośli uśmiechają się widząc jak sprytne mogą być ich dzieci, i pokręcił przy tym głową z wyraźnym rozbawieniem. Na jej ostatnie pytanie, w istocie, chciał odpowiedzieć nawiązując do własnego pragnienia by poznać jej imię, jednak użyłby nieco mniej banalnych słów. Skoro więc już go uprzedziła, jego uśmiech poszerzył się z aprobatą, a po chwili zniknął pod wyrazem twarzy, który jasno dawał do zrozumienia, że Levi jest bardzo przejęty tą sytuacją. Po raz kolejny chwycił się za klatkę piersiową, i łamiącym się niemal głosem zakomunikował - Mówiłem Ci już, Aniele! To wszystko za sprawką rozkazów mego serca! - chwila ciszy. Chłopak wykonał krok do tyłu, następnie obracając się do niej plecami. - Ale przejrzałaś mnie. - powiedział cicho, ledwo słyszalnie. Postawił kilka kroków oddalając się. - W istocie, nie pies mnie tu przywiódł... - jego wypowiedź stawała się coraz głośniejsza, zatrzymał się - ...lecz Ty! - mówiąc ostatnie dwa słowa spojrzał na nią przez ramię. Następnie obrócił się cały, uśmiechnął się do niej ciepło. Szybki krok, drugi, nieśpieszny ruch prawej ręki w stronę jej lewej dłoni. Pogładził palcem wskazującym wierzch jej dłoni. Odlepił wzrok od ich rączek, i raz jeszcze spojrzał na jej twarz. Tym razem skupił się na wargach. Kąciki jego ust uniosły się jeszcze odrobinę. - Twój cudowny uśmiech, Twe ponętne usta, bystre oczy, łagodne policzki, zjawiskowe włosy... - mówił szybko, symulując zafascynowanie tym, co opisuje. Sprawiał wrażenie, jakby bał się, że nie zdąży wszystkiego wymienić, a wymieniając wodził wzrokiem za opisywanymi elementami. - ...Twoja idealna sylwetka, Twoja zgrabne nogi, Twe delikatne rączki, T-Twojep... - wymieniał dalej przechodząc już na rzeczy, których nie mógł dobrze widzieć z racji jej odzienia. Po tym jak wspomniał o rączkach, jego wzrok utkwił w jej klatce piersiowej, a on zająknął się i udał zmieszanie. Ponownie wlepił wzrok w jej oczy, choć tym razem z czymś na kształt nieśmiałości. - Twój zapach, Twoja gładka skóra, Twój czarujący głos, anielska cierpliwość, ujmująca troska i wspaniały charakter! - "wybrnął" z udawanego problemu. - Nie zniosę, jeżeli kobieta która zapisała się w moim sercu jako ideał, pozostanie bezimienna! - wyjątkowo wolny ruch prawej dłoni unosił ją coraz wyżej i wyżej, by na tyle wolno, by Arturia w razie potrzeby spokojnie mogła się odsunąć lub zrobić cokolwiek, zbliżyć się do jej twarzy, i wierzchem palców delikatnie musnąć jej policzek. - Więc zdradź mi je, proszę... - poprosił raz jeszcze, wlepiając w „zwierciadła jej duszy” intensywne spojrzenie.
Arturia
Liczba postów : 190
Dołączył/a : 29/11/2012
Temat: Re: Park Miejski Nie Cze 30 2013, 00:55
Archie uważnie słuchała swojego rozmówcy. Choć nie zmieniła za bardzo wyrazu twarzy, zaniepokoił ją żart o kradzieży tożsamości. Ciężko stwierdzić, czy to czujność wrodzona czy nabyta. Gdyby to był ktoś, kogo zna, wiedziałaby jak jest duża szansa, że żartuje a jaka, że jest to prawdopodobne. Natomiast jeśli takie słowa mówił obcy: może żartuje a może nie, świadom, że każdy weźmie prawdę za żart w związku z czym on może śmiało o tym mówić? Niby pół żartem pół serio powiedziała, wciąż bacznie przypatrując się mężczyźnie: - Sam pan się przyznaje do kradzieży tożsamości innym, a do tego jeszcze do ich zniewalania, po czym liczy pan na to, że zdradzę panu moje imię? Dziwny z pana człowiek. Po chwili kontynuowała kwestię charakteru... - Wojskowy z przymusu nie zostanie bohaterem, ponieważ tylko wykonuje swoje obowiązki nie wychylając się ponad nie. A to jednostki wybitne stają się bohaterami... Poza tym wychodzi pan z błędnego założenia, że osoba obecnie zła i będąca zła prawie całe swoje dotychczasowe życie, została dotknięta przez tragedię. Wystarczyło, że jako dziecko pokazano mu drugą stronę medalu a więc to, że zły ma lepiej i mniej się musi starać. A równie dobrze mogła to być osoba zła od urodzenia. Z niezmiennym spokojem przypatrywała się przedstawieniu. Gdy Levino skończył, odezwała się do głębi szczerze: - Naprawdę brzmi pan jak kiepski podrywacz. Albo zdesperowany akwizytor, próbujący nową metodę poznaną na szkoleniu. I nie, nie uważam tego za obrazę ponieważ nie mam kompletnie żadnej pewności, czy pan nie jest jednym z tych dwóch. Bo ciągle nie wiem, czego pan ode mnie chce i kim pan jest. Jej ton nie brzmiał ostro. Rin jednak zrobił się ciut niespokojny, nie warczał jednak ani nie wyrywał się. Po prostu wyczuwał wzrost czujności Arturii...
Levino
Liczba postów : 55
Dołączył/a : 22/06/2013
Temat: Re: Park Miejski Nie Cze 30 2013, 02:25
Wygląda na to, że Arturia do pewnego stopnia znała się na ludziach. Bo w istocie, gdyby Levi był złodziejem tożsamości, nie zawahałby się o tym mówić w podobnym tonie. Nie zawahałby się opisywać głośno swoich największych zbrodni, bowiem wtedy, gdyby ktoś mu je zarzucił, mógłby w tym samym tonie przyznać mu rację, narażając tę osobę na śmieszność. Ale bądźmy szczerzy, gdyby istniały moce zdolne zapewnić posiadaczowi nierozpoznawalność w cudzej „skórze”, nie wystarczyłaby do tego kwestia samego wyglądu. Levi musiałby poznać swoją ofiarę doskonale. Na pewno nie wystarczyłaby tak banalna rozmowa, ani nawet dziesięć takich rozmów. To, co wiedział po ich dyskusji, wystarczyłoby mu do udawania przed nieznanymi Arturii osobom, ale Ci przecież kupiliby wszystko, niezależnie od tego czy wzorowo odegrałby dziewczynę, czy też dał się ponieść fantazji. Inna, bardziej prawdopodobna możliwość opierałaby się na zdolnościach umożliwiających włamanie się do cudzego umysłu i przeczytania go jak książeczki. W takim wypadku, do osobnika dotarłyby różne informacje - w tym jej imię, i nie musiałby posługiwać się tak nieudolnymi metodami jak wypytywanie. - W istocie. Dziwny. - przyznał bez krzty entuzjazmu na jej stwierdzenie. Skrzywił się nawet, z czymś na kształt zniesmaczenia. Milczał dłuższą chwilę, wyraźnie niechętny do ciągnięcia wątku kradzieży tożsamości. - Wojskowy z przymusu, którego ocalił przypadek, gdy jego towarzysze polegli w czasie akcji, i który po prostu wykona swoją misję, mającą na celu odbicie jakiegoś punktu, jak najbardziej może zostać "bohaterem". Robiąc swoją pracę działa na rzecz jakiś ludzi. Niezależnie od tego, jaki ma charakter. Jeżeli jego dowództwo wyda mu polecenie wymordowania wrogów na jakimś obszarze, zrozpaczeni cywile mogą widzieć w nim zbawcę. Dużo częściej życiem kieruję przypadek, niż chęci czy świadome decyzje. Natomiast jednostki wybitne mogą kierować przypadkami. Jednak stosunkowo rzadko robią to w taki sposób, by mówiono o nich jak o bohaterach. Wybitność wypacza moralność i poczucie przynależności do ludzkiej rasy. - jego niedawny entuzjazm wyraźnie malał. Zaczynał zauważać coraz więcej różnic między swoim własnym podejściem do życia, ludzi oraz dobra i zła, a podejściem dziewczyny. Kluczową kwestią był fakt, że zło jest względne. I o ile jeszcze mówiąc o zaczepiających przechodniów drabach, byli zupełnie zgodni, to kwestię słów "zły ma lepiej i mniej się musi starać" Levi popierał, jednak rozumiejąc ją zupełnie inaczej. Dla niego, z perspektywy jego dzieciństwa, które spędził bez ojca, "źli" byli ludzie, którzy mieli wszystko, chłopcy, którzy żyjąc w dostatku, całe dnie beztrosko bawili się na podwórku wracając do domu na noc i tam usypiali przy czytanej przez mamę bajeczce w rodzinnej atmosferze. Ale tu nawet nie chodziło o niego, i inne dzieci. Tu chodziło o jego matkę, która poświęcała się, aby mógł żyć w podobnych warunkach, i jeść podobne rzeczy, co tamci. Jego matka przepracowywała się, męczyła, odmawiała sobie przyjemności i ciągle starała się, aby było mu lepiej. Kiedy wiele innych kobiet całe dnie plotkuje z koleżankami, bawi się, pije drinki i żyje równie beztrosko, co ich dzieci, wszystko pozostawiając na barkach kochającego męża, jego matka nie miała zbyt wiele relaksu. Źli, byli więc wszyscy Ci ludzie, którzy dbali tylko o siebie, ślepi na los pozostałych. Źli byli Ci, którzy nie robili nic złego, nie robiąc po prostu zupełnie niczego. Gdy znów przyrównała go do podrywacza i akwizytora, westchnął już po raz któryś, w dość słyszalny sposób. - Już Ci mówiłem, Aniołku. - stwierdził wlepiając wzrok w ślepia jej zwierzęcia. Ciężko stwierdzić, czy Levi podświadomie wyczuwał niepokój Rina, czy stracił zainteresowanie Arturią. W każdym razie zrobił krok w stronę psa i kucnął wciąż utrzymując z nim kontakt wzrokowy. O ile szczerze wątpił, aby Arturia zaatakowała go w innym celu, niż pokazu siły, zwierzętom nie ufał aż tak bardzo. Dlatego zachował czujność, aby w razie konieczności użyć zaklęcia. Nie zamierzał wprawdzie wysyłać żadnych wizji specjalnie odmiennych od otoczenia, w jakim się znajdowali. Nie chciał tworzyć obrazów czy inaczej mamić zmysłów biednego zwierzęcia. Ewentualne użycie mocy miałoby posłużyć jedynie samoobronie. Mimo wszystko bowiem, Levi nie zamierzał dawać się gryźć ani drapać niczemu, niezależnie od rozmiarów i faktycznego poziomu niebezpieczeństwa. Jedyne, co psu groziło, to chwilowy brak kontroli nad własnym (prawdziwym) ciałem, i złudne wrażenie, że znajduje się na śniegu, który jest równie śliski jak lód, z którym Rin jak było widać wcześniej, nie byłby w stanie sobie poradzić. Jeżeli jednak psiak nie będzie chciał sam przejąć inicjatywy, i zrobić czegoś, czego nie powinien robić, bez pozwolenia Arturii, Levi nie będzie używał żadnych zdolności, poprzestając na zwykłym przypatrywaniu się. - Szukam kogoś. - powtórzył, po czym powoli wyciągnął rękę w stronę Rina, przyglądając się jego reakcji. Jeżeli jakaś wystąpiła - to znaczy albo warknięcie, albo próby umknięcia, albo próby ataku, Levi zwyczajnie zabierze rękę i wstanie, aby się odsunąć. Jeżeli zaś pies pozostanie obojętny, będzie mógł doświadczyć zupełnie zwyczajnego głaskania po głowie.
Arturia
Liczba postów : 190
Dołączył/a : 29/11/2012
Temat: Re: Park Miejski Nie Cze 30 2013, 20:23
Musiała przyznać jedno: kimkolwiek był ten osobnik, nie interesował się za bardzo operacjami militarnymi. Ale była już przyzwyczajona do słuchania słów osób, które taką wiedzę brały z "życia codziennego" a więc mediów i plotek... - Nie mówię o bohaterze-jedynym ocalonym. A jeśli poległ cały zespół poza nim a on i tak wykonał zadanie - to nie jest osoba, która "po prostu wykonywała rozkazy". To wybitna charakterem jednostka i możliwe, że w tym momencie nawet złamała rozkazy. A przypadek... Przypadek ma co prawda dużo do powiedzenia jednak najczęściej jest tylko tłem do ludzkich decyzji... - Mogłaby rozwinąć wątek przypadku ale musiałaby wejść znów na tematy teologiczne. Nie zamierzała tego robić... - Ponadto nie zgadzam się z pańskim zdaniem o wybitności... - chciała mówić dalej, lecz znów się rozmyśliła. - Mogę tylko powiedzieć, że jest krzywdzące dla wielu osób. Nie zastanawiała się, co pcha go do wyrażania takiego zdania. Nie chodzi o to, że nie interesują ją ludzie i ich szczęście czy doświadczenia życiowe. Po prostu nie wiedząc, kim jest ten mężczyzna, nie mogła póki co wiedzieć, czy mówi rzeczy zgodne z jego zdaniem, czy gra i kłamie... Gdy Levino zbliżył rękę do psa, Rin zrobił krok w tył i zaczął po cichu lecz ostrzegawczo warczeć. Jeśli/Gdy Levino zabrał rękę, Rin przestał warczeć, jednak nie podszedł... - Proszę zabrać rękę. Nie patrzy się zwierzętom w oczy, bo to je drażni. Gdyby ten pies był kotem, prawdopodobnie rzuciłby się do pana twarzy z pazurami. - po czym westchnęła - A zatem kogo pan szuka? Przez calutki czas wciąż mówiła miarowo, spokojnie, pogodnie, wciąż badawczo przypatrując się osobnikowi...
Levino
Liczba postów : 55
Dołączył/a : 22/06/2013
Temat: Re: Park Miejski Nie Cze 30 2013, 21:43
Jak najbardziej, miała rację. Levi ani nie interesował się operacjami militarnymi, ani nie miał faktycznej wiedzy z tej dziedziny. A przypadki, o których wspominał nie miały kompletnie żadnego odniesienia do rzeczywistości. Mało tego, jego wymysły nie brały się nawet z mediów i plotek, a jedynie własnych fantazji, wykreowanych z zasłyszanych przed latami bajkach. Jednak te fantazje były całkowicie odmienne od wspomnianych bajeczek. Miał zupełnie inne zdanie o ludziach i ludzkich bohaterach. A także zupełnie inne zdanie o charakterze cudownie ocalałych. Desperacka żądza przetrwania często popycha ludzi do rzeczy zupełnie niepasujących do ich charakteru, na krótką chwilę sprawiając, że będą wyglądać na kogoś innego. Poza tym, taka "wybitna charakterem" jednostka mogłaby podczas akcji załamać się, spanikować, skryć się w bezpiecznym miejscu na tak długo, aż jego towarzysze wymordują się wzajemnie z wrogami. Po czym w desperackiej próbie ratowania własnego życia wystrzelać pozostałych przy życiu wrogów, którzy wtargnęli do jego bezpiecznej kryjówki, w geście samoobrony. Sytuacja wprawdzie jest mało prawdopodobna, bo raczej ostatni z żywych wrogów nie paradowaliby beztrosko wystawieni na atak, a próbowaliby zachować środki ostrożności, jednak Levi wciąż bardziej wierzyłby takiemu scenariuszowi, niż uznał, że "bohaterami" przeważnie stają się ludzie inaczej, niż za sprawą przypadku. Jedyny rodzaj bohaterów, których Levi uznawał ze względu na ich własne działania, to byli bohaterowie polegli za jakąś sprawę, jednak Ci nie mieli szans na stoczenie się na dno ludzkiego społeczeństwa. Wszystkie te przemyślenia i uwagi. Wszystkie kwestie, w których się nie zgadzali. Cały wywód, który mógłby wygłosić, skrócił znacząco, do delikatnego, pełnego pobłażania uśmiechu, sygnalizującego zrezygnowanie. Levi doszedł do wniosku, że ani on nie przekona jej do swojego poglądu, ani ona jego. Przynajmniej nie na "pierwszej randce". Do tego potrzebowaliby poznać się wzajemnie dużo, dużo lepiej. Dlatego Levi wzruszył ramionami, i powiedział jedynie krótkie zdanie: - Bardzo ładną masz opinię o ludziach. Kiedy pies się cofnął, Levi także się wycofał. Interesowała go jedynie reakcja zwierzęcia, oraz jego opanowanie. Wygląda na to, że obie były jak najbardziej w porządku. Widać Arturia całkiem dobrze się nim zajmowała. - Martwisz się o niego, czy o mnie? - zapytał bez większego zainteresowania. Doskonale zdawał sobie sprawę, że patrzenie zwierzętom w oczy może je drażnić. Podobnie zresztą jak sposób, w jaki prowadził konwersację z ludźmi, może drażnić tychże ludzi. Tylko co z tego? Świat, w jakim żył blondyn, grał mu na nerwach, i to na wiele sposobów. Niekoniecznie to prowokowanie ze strony świata, było zamierzone i ukierunkowane bezpośrednio w chłopaka, ale wcale mu to nie pomagało. Levi musiał to znosić, więc "świat" musi znosić jego. Tak długo, jak jedno lub drugie nie przestanie istnieć. Ponownie usiadł na murku, w tym samym miejscu, w którym poprzednio. Odchylił się do tyłu, wlepił spojrzenie w niebo. - Rodziny, Aniołeczku. - powiedział krótko, pozbawionym emocji głosu. Później milczał dłuższą chwilę. W końcu przeniósł wzrok raz jeszcze w stronę Arturii. - Ukrytej gdzieś na tym świecie, żyjącej własnym życiem, nie świadomej mojego istnienia, "rodziny"... - ciągle brak entuzjazmu. Kolejna chwila ciszy. Przekrzywił delikatnie głowę. Uśmiechnął się w sposób, wyrażający coś, na kształt bezsilności. Po kolejnej przerwie, raz jeszcze w głośny sposób wypuścił z płuc całe powietrze, następnie zrobił głęboki wdech. - Jak myślisz, bezimienna? Nadawałbym się na Twojego brata? - to pytanie miało już mnóstwo entuzjazmu, a zaraz za nim zaśmiał się, wyraźnie czymś rozbawiony.
Arturia
Liczba postów : 190
Dołączył/a : 29/11/2012
Temat: Re: Park Miejski Pon Lip 01 2013, 13:49
- Za to pan chyba nie ma najlepszej. - Skwitowała jego słowa Archie, w dalszym ciągu nie spuszczając z niego wzroku. Wbrew pozorom nie zabrzmiała opryskliwie. Jej słowa były utrzymane w "klimacie" dotychczasowej rozmowy. - O sytuację. - odpowiedziała na pytanie o troskę. Zgodnie z resztą z prawdą. Nie chciała, by ktoś cierpiał przez jej psa ani nie chciała by Rinowi coś groziło... Z kolei z jakiegoś powodu od razu uwierzyła, że on może rzeczywiście szukać rodziny. Coś wewnątrz jej tak podpowiadało. Zamyśliła się a jednocześnie zrobiło jej się żal nieznajomego. Nie wyobrażała sobie życia bez rodziców i Merlina. To smutne, że ktoś musi szukać po świecie, czy są jacyś ludzie, którzy mogliby mieć z nim wspólne cechy, może nawet wspólne zainteresowania, wspólne nawyki ot tak, jakoś genetycznie przekazywane... Jej spojrzenie zrobiło się mniej ciekawskie a bardziej... hmmm... cieplejsze? wyrozumialsze?... - Może i by pan mógł, ale pan nim nie jest, przykro mi. - powiedziała spokojnie. I miała rację. - Mam kompletną rodzinę a żadne z rodziców nigdy nie było w innym związku. To nawet nie jest kwestia mojego zaufania względem nich a wiedza. Zamyśliła się znów: - Jakich konkretnie osób pan szuka? Mają jakieś cechy szczególne? I dlaczego pan myślał, że mogę być członkiem pańskiej rodziny? Chyba nie zaczepia pan kompletnie przypadkowych osób? - dodała z lekkim uśmiechem... Rin się trochę uspokoił. Nie podszedł do Levino jednak zmienił spojrzenie. Klapnął zadkiem w śnieg i patrzył to na Arturię, to na nieznajomego...
Levino
Liczba postów : 55
Dołączył/a : 22/06/2013
Temat: Re: Park Miejski Pon Lip 01 2013, 16:00
Nie odpowiedział ani słowem, na jej wypowiedź. Arturia stwierdziła po prostu fakt. Zresztą, chyba nawet nie oczekiwała potaknięcia i ufała swoim - słusznym - wnioskom. - Wyjątkowo poprawna odpowiedź. - skomentował krótko kwestię troski. Nie chciał się tu wdawać w głębsze dyskusję, ale odniósł wrażenie, że dziewczyna strasznie ostrożnie dobiera słowa. Jeszcze nie wiedział, czy uważa to za zaletę czy wadę. Na pewno natomiast stanowiło pewne podobieństwo - bo Levi także często starannie dobierał słowa - choć cel tego zabiegu wydawał się inny w przypadku obydwojga rozmówców. - Przykro Ci. - powtórzył powoli, nie wiedząc czy się roześmiać, czy westchnąć. Zupełnie nie rozumiał powodów, z jakich miałoby być jej przykro. Rozważał przez chwilę pociągnięcie tego tematu dłużej, ale ugryzł się w język. Zamiast tego po raz kolejny wstał. Widać albo nie mógł się zdecydować, co do pozycji, w jakiej jest mu dobrze, albo był na swój sposób rozdrażniony, może zestresowany, albo jeszcze coś innego było "nie tak". W każdym razie ponownie znalazł się na nogach, a spoufalanie gestami ponownie było w granicach jego możliwości. Najbardziej rozbroiła go w jej słowach kwestia tego, że jej rodzice nie byli w innym związku. On bynajmniej nie szukał kogoś, kto w związku był. Bo sytuacja, w której został poczęty bynajmniej nie była ani owocem, ani źródłem ewentualnego związku. Z tego też powodu nie mógł się powstrzymać, od położeniu na jej głowie dłoni, i całkiem energicznym głaskaniu (które jak wiadomo, może źle wpływać na jakieś bardziej fantazyjne fryzury). - Jesteś wyjątkowo czarującą, młodą damą. - stwierdził przy tym geście. Zaraz po tych słowach zabrał rękę. Na następną serię pytań nie odpowiedział od razu. Zastanawiał się dłuższą chwilę. W końcu uśmiechnął się w dość uprzejmy sposób. Wręcz "grzeczny", może odrobinę wymuszony. - Jakie to ma dla Ciebie znaczenie, bezimienna? - jego głos był całkiem spokojny, choć dało się w nim wyczuć delikatną nutę lekceważenia. Wolał ludzi nieświadomych problemów innych, niż ignorujących je, lub bezczynnie współczujących. Natomiast Arturia nie wydawała mu się osobą zdolną jakkolwiek walczyć z jego problemami, zwłaszcza, że była tak święcie przekonana, że nie znajdowała się na jego liście potencjalnej rodziny. A jednak starała się czegoś o nich dowiedzieć. - Jeżeli ciągle zastanawiasz się: "Dlaczego Ty?" uznaj, że zaczepiam kompletnie przypadkowe osoby, przytłoczony ogromem świata dając wiarę takim bzdurom jak przeznaczenie. - uśmiechnął się z wyraźną drwiną dla własnego wyjaśnienia. Szczerze mówiąc, gdyby ktoś inny opowiadał mu o przeznaczeniu wyśmiałby go bez wahania. - Poza tym, masz wyjątkowo urokliwy głos który przyciąga uwagę. I na tym właściwie kończą się moje powody. - dodał i wzruszył ramionami. Chciał zapytać jeszcze czy ~Skończyliśmy?~ ale ugryzł się w język uznając, że ciekawszym będzie obserwowanie jej zachowania bez takiej pomocy. Bo to, że skończyli uważał, za niemal pewne. Stracił cały zapał do ciągnięcia jej za język czy odgrywania jakiś głupich scenek, zaś konfrontację poglądów uznał za bezsensowną. A przecież na tym opierała się ich cała dotychczasowa rozmowa.
Arturia
Liczba postów : 190
Dołączył/a : 29/11/2012
Temat: Re: Park Miejski Wto Lip 02 2013, 14:22
Nie skomentowała wypowiedzi Levino, aż do momentu, gdy padło pytanie. - Zainteresowało mnie "dlaczego ja". - po czym dodała z uśmiechem. - Poza tym może spotkałam takie osoby, kto wie? Albo wiedziałabym gdzie można próbować ich szukać? To zawsze łatwiejsze niż zaczepianie przypadkowe osoby. Może powinien pan poszukać maga genetyki? A nóż a widelec miałby zaklęcie, które może panu pomóc. Na komplement o urokliwym głosie uśmiechnęła się ciut szerzej, jednak niezbyt inwazyjnie. - Dziękuję, to miłe. Z kolei Rin wyczuwając rozluźnienie, zaczął od niechcenia grzebać łapką w śniegu...
Levino
Liczba postów : 55
Dołączył/a : 22/06/2013
Temat: Re: Park Miejski Wto Lip 02 2013, 15:01
Tego właśnie się spodziewał. To pasowało do jego opinii o ludziach. Dbali przede wszystkim o siebie. W porywach wspaniałomyślności, o swoje bezpośrednie otoczenie i bliskie im osoby. Kiedyś oczekiwał od nich czegoś więcej, jednak już dawno mu przeszło. - Wydaje mi się, iż wiadomość, że posiadasz nieznanego sobie brata mogłaby być już dość dużym szokiem, nawet bez informacji, że ów osobnik chodził i wypytywał o Ciebie przypadkowo napotkane osoby, nie uważasz? - spytał retorycznie. - Poza tym, mimo wszystko jest to sprawa dość złożona, w dodatku dużo bardziej prywatna, niż imię, a widać i z wyjawianiem imienia nieznajomym mogą być problemy. - uśmiech, który zagościł na jego twarzy nie miał nawet cienia złośliwości. Po prostu stwierdził fakt. Kwestii maga genetyki nie skomentował. Nigdy o takim nie słyszał, ale nawet gdyby taki istniał, Levi nie sądził, aby jego magia mogła pomóc odnaleźć jakąś osobę. Już prędzej potwierdzić, iż odnalazło się osobę właściwą. Po jej podziękowaniu na komplement, skinął zauważalnie głową. Znowu odpowiedź była poprawna. Choć sytuacja była o tyle specyficzna, że na samym początku jej urokliwego głosu wcale nie uważał za zaletę. Jednak, kto dbałby o takie szczegóły? - Tym miłym akcentem, chyba przyjdzie nam zakończyć tę rozkoszną konwersację. - chwila przerwy - Bywaj Aniołku. - rzucił jeszcze, początkowo stał, przekrzywiając delikatnie głowę, utrzymując kontakt wzrokowy. Jednak już w następnej chwili zaczął stawiać nieśpieszne, lecz zdecydowane kroki w dalszą drogę. Minął Arturię nie mówiąc już ani słowa i oddalił się. Oczywiście, jeżeli nic mu w tym nie przeszkodziło.
Tak więc, o ile nic istotnego się nie wydarzy, to Levi robi: z/t
Kirino
Liczba postów : 3064
Dołączył/a : 14/11/2012
Temat: Re: Park Miejski Nie Lip 07 2013, 19:43
Zielonowłosa już od dłuższego czasu planowała poprawić swoje umiejętności i zdolności, tak przecież przydatne i nieocenione podczas walk i potyczek z wszelkim tatałajstwem pałętającym się po tej ziemi. Ostatnie wydarzenia jakich była świadkiem tylko utwierdziły ją w przekonaniu, że dalsze wzmacnianie się jest czymś koniecznym dla niej, czymś czego nie może sobie odpuścić, co w ostatecznym rozrachunku może zadecydować nie tylko o jej własnym zdrowiu, ale o życiu innych ludzi - niewinnych, nie mających żadnego sposobu by się bronić, nieświadomych zagrożenia obywateli, dokładnie tak jak zdarzyło się to ostatnio. Dziewczyna nie miała zamiaru pozwolić sobie na zbyt duży odpoczynek, wystarczająco z resztą odpoczęła już w szpitalu, leżąc na miękkim łóżku i mając tego co potrzebowała pod dostatkiem. Owszem, zdarzyły się tam też pewne... incydenty... lecz o nich należało jak najszybciej zapomnieć i skupić się na tym, co naprawdę było ważne. Na treningu.
Kiri przyniosła do parku ze sobą torbę pełną różnych książek, długopisów i notatek. Kwiaciarka od dłuższego czasu obywała się już bez znaczniejszych zrywów treningu siłowego, dlatego na początek swoich ćwiczeń wybrała coś, przy czym mogła użyć raczej techniki i dokładności, a nie siłowego umartwiania się za wszelką cenę. Wysiłek bardziej mentalny nie był jednak tak wiele różniący się od fizycznego, a w przypadku pracy z kwiatami, gliną, ziemią i glebą, na pewno nie był też sposobem "czystszym". Pracę nad nowym zaklęcie Kirino zaczęła jednak od randki z książkami i własnymi notatkami badawczymi, które miała okazję co jakiś czas czynić przy okazji poznawania nowych kolorowych przyjaciół. Dziewczyna od dłuższego czasu badała to w jaki sposób kwiaty dokładnie funkcjonują, jakie mechanizmy wpływają na to, że rosną silne i wytrzymałe, nie poddają się tak łatwo wpływom pogodowym, a jednym z bardziej fascynujących mechanizmów wpływania na własną odporność i odżywianie komórek własnego ciała był dla Kirino proces fotosyntezy, proces przeprowadzany przy udziale światła, będący sam w sobie już niesamowitą magią. Wytwarzanie tlenu i związków organicznych przy użyciu czegoś tak powszechnie dostępnego jak słońce i woda, w przeniesieniu na ludzkie realia mogło wpłynąć bardzo pozytywnie na organizm, odpowiednie dotlenienie ciała zapewniało przecież zdecydowanie większą żywotność, wydłużało życie oraz otwierało ukryte w ciele kanały energetyczne, normalnie nieużywane z braku nadwyżki tlenu, który mógłby owe kanały otworzyć. Tego wszystkiego Kirino dowiedziała się wertując zebrane wcześniej z własnego domu książki i materiały na temat anatomii i działania własnego ciała. Podstawy teoretyczne znała, należało tylko przełożyć proces zachodzący w roślinach, na ramy ciała ludzkiego. I to już mogło być lekkim problemem, który należało jakoś obejść.
Dziewczyna od czasów dzieciństwa praktykowała przy szeroko rozumianym "czarowaniu" sztukę wizualizacji. Przed każdym zaklęciem zawsze zwykła wyobrażać sobie efekty, jakie dane zaklęcie odniesie na jej ciele, na rzeczywistości obok niej, na innych ludziach. Świat zewnętrzny w tym momencie odpadał, zaklęcie dotyczyło bowiem stricte jej, mogła więc całkowicie zanurzyć się w świecie własnych wyobrażeń, posiłkując się zgromadzonymi wokół niej tekstami medycznymi i botanicznymi. Kiedy tylko w jej umyśle pojawiała się iskierka zrozumienia, wtedy dziewczyna rozumiała naturę zaklęcia i potrafiła tak przekierować energię magiczną we własnym ciele, że ta czyniła pewne konkretne efekty zgodnie z wolą dziewczyny. Co jednak w sytuacji, w której iskra się nie pojawiała? Zielonowłosa siedziała w parku pośród kwiatków i zieleni (przyprószonej co prawda śniegiem, ale jednak!) i wyobrażała sobie jak jej krew zmienia się w zieloną, jak jej krew zamiast czystego, klarownego płynu zaczyna pokrywać się bąbelkami, nieomylnym znakiem, że ilość tlenu w krwi wzrosła w znaczący sposób. Dziewczyna jednak krzywiła się niemiłosiernie w trakcie tych wyobrażeń. Sam tlen to było za mało i dziewczyna wiedziała o tym doskonale, czysty tlen nie poprawiał wcale jej energii i kondycji, mało tego, on mącił jej w głowie, powodował, że dziewczyna czuła się słabiej i miała problemy z oddychaniem. Dlaczego tak się działo? Przecież teoretycznie wszystko co robiła miało sens, więcej tlenu powinno pozwolić jej na więcej, uwolnić jej ograniczenia narzucone przez własne ciało, tymczasem wcale się tak nie działo! Dziewczyna ze złości rzuciła nawet jedną ze swoich ksiażęk w pobliski krzak, szybko jednak pożałowała swojej decyzji i ruszyła za wyrzuconym woluminem. Pech nie opuszczał jej jednak dzisiejszego dnia i gdy podnosiła książkę z krzaków, jeden z kolców wystających z okolicznych badylków przeorał jej ramię, niezbyt głęboko ale wystarczająco by w ekspresowym tempie krew wylała się z rany. W tempie dużo szybszym niż normalnie...
...eureka! To właśnie o to chodziło! Zwiększenie ilość tlenu i związków organicznych w krwi nie mogło wystarczyć, jeśli komórki receptorowe wewnątrz jej ciała nie nadążały z przyjmowanie dodatkowych związków! Dziewczyna musiała również popracować nad tkankami, nie tylko nad krwią! Zielonowłosa momentalnie wróciła w poprzednie miejsce, odpowiednio oświetlone, chwyciła butelkę wody, pociągnęła zdrowego łyka i ponownie rozpoczęła proces wizualizacji. Krew, bąbelki, tlen, związki organicznie, a do tego komórki zdolne przyswoić więcej, dużo więcej niż wcześniej. Dziewczynę zaczęła swędzić skóra na całym ciele gdy tylko zaczęła myśleć o zmianie komórek na i podskórnych, wciąż jednak z zamkniętymi oczami i zmęczona ekspresją na twarzy wyobrażała sobie jak tlen, który wciąż generowany był w ekspresowych ilościach wnika w nową wersję tkanek... I ból głowy oraz jej zawroty, wcześniej doskwierające dziewczynie stopniowo zaczęły znikać! Zamiast tego dziewczyna poczuła przyjemne odświeżenie, czuła jak rozpiera ją energia, że mogłaby zrobić wszystko! Idealny początek przed treningiem kolejnych zaklęć, można by powiedzieć! Dziewczyna zerwała się uśmiechnieta z miejsca, na którym siedziała i popędziła w kierunku domu by przygotować się do kolejnych ćwiczeń.
...dopiero w domu zorientowała się, że kolor jej skóry lekko różnił się od normalnego koloru. Kiri zawsze była zielona, ale od dzisiaj, gdy tylko miała użyć zaklęcie fotosyntezy, miała stawać się dosłownie zielona na całym ciele. Musiała przywyknąć, prawda?
[z/t aczkolwiek pewnie tu wróci niedługo]
Kirino
Liczba postów : 3064
Dołączył/a : 14/11/2012
Temat: Re: Park Miejski Pon Lip 08 2013, 01:08
Pierwszy treningowy sukces za dziewczyną, dlaczego by więc nie pójść za ciosem i nie spróbować czegoś, przynajmniej w teorii, trudniejszego? Kwiaciarka pojawiła się w tym samym miejscu co ostatnio, widocznie uznając, że skoro wcześniej to właśnie tu naszło ją ostatnio olśnienie, to niewątpliwie musi być to jej szczęśliwe miejsce! Wciąż miała ze sobą swoje książki dotyczące botaniki i anatomii ludzkiej, zawsze mogły się przecież one przydać, a ich ciężar niespecjalnie przeszkadzał dziewczynie, ponoć z resztą ciężar wiedzy to najprzyjemniejszy ciężar na świecie.
Kirino rozsiadła się znów na ziemi, podwinęła rękawy swojej koszuli i rozpoczęła dokładne badanie własnej dłoni. Jeśli faktycznie chciała opanować wymyślone przez nią zaklęcie musiała dokładnie wiedzieć jak uformować wiązki energii magicznej by nie uszkodzić swojej własnej dłoni. Zaklęcie w swojej naturze i opisie wydawało się proste, ot, wyrastający z dłoni splot lian i korzeni o ostrym zakończeniu, który mógłby posłużyć jako niejako pocisk, wystrzelony w kierunku, w którym dziewczyna by zapragnęła. Dłoń wydawała się najlepszym miejsce, na "lufę" jej "broni", była najbardziej mobilna, mogła za jej pomocą dokładnie wycelować w przeciwnika, nie przeszkadzał jej żaden dodatkowy ciężar. W pierwszej chwili dziewczyna myślała nawet o użyciu dodatkowego "pojemnika", z którego mogłaby odpowiednie pnącze wyhodować, doszła jednak do wniosku, że pojemnik taki, *don*iczka, że tak to ujmę, mogłaby być dość nieporęczna, a także ciężka. Porzuciła szybko tamten pomysł, gdy niosąc cztery gliniane doniczki potknęła się na schodach i zniszczyła cały komplet. Całe szczęście, że przynajmniej były puste. Tak czy siak dodatkowy element obcy w jej zaklęciu tylko by jej przeszkadzał, a generowanie pnączy z jej własnego ciała, choć mogło wydawać się dość obrzydliwie dziewczynie kompletnie nie przeszkadzało. Badanie dłoni uwzględniało dokładne sprawdzanie jak rozchodzą się kości pod skórą, jak płyną żyły, które tkanki są bardziej wrażliwe na chwilowe "rozstąpienie" się pod wpływem pnącz, a które postawią większy opór. Wspomagając się wiedzą zaczerpnięta z książek o anatomii dziewczyna wkrótce dokonała odpowiednie wyboru. Najlepiej było użyć zewnętrznej części swoich dłoni (tuż przed kośćmi dłoni, pierwszymi, bodajże nazywają się kłykciami?), zapewniały najlepszą celność i oparcie dla masy pnączy. Dla pewności dziewczę jeszcze udało się do domu i w zaciszu swojego prywatnego miejsca, dokładnie przyjrzało się swoim delikatnym dłoniom. Próbowała nawet delikatnie nakłuwać poszczególne części tychże, tak by sprawdzić, gdzie jest najlepsze miejsce do podobnej czynności w razie użycia magii, nie był to jednak najprzyjemniejszy sposób treningu, a i dziewczyna "bawiąc się" nożem nieomal nie wyrządziła sobie większych krzywd. Rany na szczęście były jednak płytkie i niegroźne. Ręce zabandażowała i odpoczęła od dalszych prób, za bardzo zdenerwowana i przejęta była tymi nożowymi próbami.
Kolejny dzień przywitał ją delikatnym bólem rąk i wspomnieniem swoich głupich wyczynów wczorajszego dnia, w których główną rolę odgrywał nóż - mimo wszystko jednak próby te się opłaciły. Teraz pozostało tylko ponownie połączyć się ze swoim źródłem energii i sformować go w odpowiednie pnącza, a następnie wypuścić przez dłoń. Dziewczyna potrafiła już manipulować kwiatami od dłuższego czasu, dlatego powolne przelanie energii w okolice rąk nie było wielkim problemem. Ten pojawił się chwilę później, kiedy dziewczyna, w momencie, w którym jej umysł zaczął naciskać energią na okolicę skóry jej dłoni, zaczęła krzyczeć z bólu. Niech to szlag trafi, jasna cholera - darła się dziewczyna, nie mogąc opanować bólu w swojej ręce. Robiła to źle, musiała koniecznie zmienić podejście do zaklęcia, bo siłowe przedzieranie się przez poszczególne kawałki ciała nie były najlepszym pomysłem. Jeśli za każdym razem przy używaniu tego zaklęcia miała krzyczeć z bólu to na pewno nigdy nie udałoby się jej nikogo nim trafić... A nawet w ogóle wytworzyć pnącza na wierzchu swojej dłoni, dokładnie tak jak teraz. Przydałby się jej jakiś mocny środek przeciwbólowy... Nie, to by też nie przeszło. Gdyby za każdym razem przed atakiem miała poddawać się praktycznie narkozie na pewno nie byłaby bardzo użyteczna. Jedynym sposobem było... Użycie własnych feromonów, zaklęcia poznanego wcześniej, do pokrycia pnącza niewielką ilością uśmierzających ból drobinek organicznych, które miałaby działać jak miejscowe znieczulenie. To wciąż wydawało się jednak za mało, a dziewczyna musiała zrobić coś ze swoją skórą, ułatwić jej otwieranie się przed wyrastającym zwitkiem korzeni i łodyg. Potrzebowała odpowiedniej analogii, odpowiedniego wyobrażenia, sytuacji, którą mogłaby uznać za podstawę odpowiedniej manipulacji swoją wizualizacją, tak by wydawała się jak najbardziej naturalna, podobnie jak wtedy z fotosyntezą. Wtedy pomógł jej przypadek i pech, kolce i krew. A tym razem? Pech i przypadek? ...pech i przypadek.
Wróciwszy do domu, zauważyła kwiaty wystawione przed jej oknem. Dziewczynie na myśl przyszła sytuacja, jeszcze przecież nie tak dawna, gdy rozbiła doniczki i cieszyła się, że nie było w nich jeszcze ani ziemi, ani kwiatów. Doniczki były ważne dla roślin, które nie miały okazji rosnąć dziko. Zapewniały odpowiednie miejsce do rozwoju kwiatu, pozwalały ziarenku na swobodne rozwijanie pędów, przedzieranie się przez ziemię, a następnie powolne rozchylanie połów ziemi i harmonijne wzrastanie... Moment, w którym kwiat przebijał się przez ziemię był niemal jak moment, w którym nowo narodzone dziecko wydawało z siebie swój pierwszy krzyk, krzyk życia. I to właśnie ten moment miała zamiar dziewczyna wykorzystać do swojego zaklęcia. Moment rozchylania ziemi i wyrastania kwiatu. Tak samo jak kwiat delikatnie, subtelnie rozrastał się pod ziemią, tak samo jej pnącze miało rozrastać się wewnątrz jej skóry, delikatnie wyszukując najlepszych miejsc, które w miarę swobodnie umożliwiłyby mu przebijanie się na zewnątrz. Dziewczyna powstała ze swojego miejsca i przyjrzała się dokładnie swojej dłoni, ponownie wizualizując sobie cały proces powstawania pnącza, przebijania się, wychodzenia na zewnątrz, a następnie moment wystrzelenia go w czyimś kierunku. I tym razem się to udało! Ból był nieodczuwalny, pnącze pojawiło się na ręce dziewczyny, a chwilę później pofrunęło z zaskakującą szybkością w kierunku... kompletnie innym od tego, który Kirino wybrała za swój cel. No tak, jej myśli całkowicie pochłonął proces powstawania pnącza, że aż zapomniała o kierunku i celności. Musiała pamiętać o tym, by skupiać się również na tym, gdzie "celuje", bo w innym wypadku byłaby jak ten przysłowiowy dzieciak bawiący się ogniem.
Dziewczyna spędziła jeszcze trochę czasu w parku, doskonaląc celność swojego pnącza, tym razem dbając o to, by nie zapomnieć o wybraniu celu przed przystąpieniem do ataku. Po kilkunastu próbach, mocno zmęczona, zielona na twarzy dziewczyna (choć tym razem z powodu wycieńczenia, nie efektu ubocznego fotosyntezy) uśmiechnęła się z satysfakcją. Była w stanie trafić tam gdzie chciała, nie odczuwała bólu, pnącze było ostre. Do pewnego stopnia potrafiła nim nawet manewrować już w trakcie lotu, choć nie była to jakaś niesamowita kontrola. Tak czy siak, dziewczyna zebrała swoje bagaże, pozwoliła ostatniemu pnączu opaść z jej dłoni, a następnie ruszyła zmachana do domu. To był owocny dzień.
[z/t]
Shou
Liczba postów : 287
Dołączył/a : 03/11/2012
Temat: Re: Park Miejski Wto Lip 16 2013, 21:53
Kolejne zaklęcie do opanowania, a więc i kolejna potrzeba treningu. Nie chcąc dopuścić do potencjalnych, niepożądanych zbliżeń przedmiotów ostrych, bądź tych ciut mniej… Akiś wpadł na pomysł pewnego zaklęcia, a dokładniej… Powietrznej zapory! Ot zwykła ścianka, która by blokowała potencjalne skutki rzuconych w jego kierunku przedmiotów! Ale ale… W domku ciężko pewnie by było osiągnąć takie coś, więc stąd ciemnowłosy znalazł się w parku. Pierwsze co zaczął Aki, to koncentracja dotycząca pewnego zjawiska, a dokładniej energii, której począł używać do manipulacji powietrza, kolejno badając zmiany w zagęszczeniu, cyrkulacji, czy też koncentracji mas powietrznych, albo wpływu temperatury na strukturę powietrza! Po co ów fakty są mu potrzebne? Wypadałoby wskazać jak należy uformować ową niematerialno-materialną przeszkodę na drodze potencjalnych pocisków, czy tworów! Mając już te potencjalne wskazówki przebadane, Akiś mógł zabrać się za pierwsze próby kontrolowania własnego żywiołu, ażeby ten „produkował” swego rodzaju barykadę, aczkolwiek, jak samo wytworzenie zapory nie stanowiło problemów, bo niemalże starczyło sobie przysiąść przy drzewie i pobawić się odrobiną energii, tak głównym kłopotem niezaprzeczalnie okazały się jej wymiary. Raczej coś, co ledwo przesłania dłoń, na zbyt wiele się nie przyda! Prawda?! Spędzał tak więcej i więcej czasu, ze pewnie można by liczyć go już powoli w godzinach, aczkolwiek nadal za wiele nie osiągnął, chociaż zapewne wiązało się to z ubywającymi zapasami magicznymi, a także wysiłkiem, jaki wkładał w coraz to nowsze podejścia. Pewnie posiedziałby tak dłużej, pomęczył jeszcze trochę, gdyby nie fakt, iż uznał to za zbyteczne, przynajmniej póki co. Nie mógł przecież ot tak się wymęczyć i potem z powodu potencjalnych urazów, odczekiwać aż te się załagodzą i znikną! Następnego ranka przybył w to samo miejsce, ale… Tym razem załatwił sobie wsparcie, ażeby przetestować od razu zaklęcie! Sam w siebie przecież nie rzuci, tworząc zasłonę, nie?! Dlatego też, po znalezieniu ochotnika w pewnej znajomej duszyczce, nastolatek mógł śmiało wrócić do prób, a mianowicie zwiększenia rozmiarów bariery. Podstawowa różnica? Więcej mocy włożonej, mogłoby się przyczynić do rozprowadzenia, ale… Przy pierwszym z rzutów przedmiotami pokroju owoce, coś poszło nie tak i przeszło przez ową barierę, a czemuż to? Zapewne głównym powodem był fakt, iż nie wystarczająca siła magiczna została włożona w zaporę, przez co rozprowadzenie jej do większych rozmiarów zaowocowało przeniknięciem przez rozrzedzoną warstwę, a także zderzeniem się jabłka z głową zielonookiego. Auć au… No ale parę prób dalej… Kilka kolejnych owoców dalej… I udało się wytworzyć względnie silną barierę, która spowalniała by przynajmniej rzucane przedmioty! Więc kolejny krok za nim, a przed… Przed jeszcze coś…
zt
Shou
Liczba postów : 287
Dołączył/a : 03/11/2012
Temat: Re: Park Miejski Wto Lip 16 2013, 22:29
Mając już tyle za sobą, a także już pewne nabyte doświadczenie w kondensowaniu powietrza, Akiś postanowił opanować ostatnią chyba już sztuczkę, a właściwie pewien pomysł! Tak tak… Skoro można zmaterializować krótkotrwałą tarczo-zasłonę, to dlaczego nie skupić podobnej konsystencji powietrza wokół przeciwnika, ażeby go unieruchomić?! Chociaż… Ostatnio sporo siły schodziło na inne ćwiczenia, a i czasu zdawało się być coraz mniej do TEGO wydarzenia, dlatego też Aki po paru wyliczeniach i rozważaniach na temat budowy ludzkiego ciała, postanowił w końcu pewnego poranka spróbować owej „zabawy” w krępowanie ruchów powietrzem. Póki co stwierdził, że ograniczy się wyłącznie do kończyn, ażeby zacząć od podstaw i mieć pewność nadążenia do wymogów terminowych, a także dlatego iż miałby bardziej regularny kształt, aniżeli cały człek! Dlatego też właśnie skończył ponownie w tym miejscu, ażeby przy wsparciu znajomego móc doskonalić swoje umiejętności magiczne. Biedny, na szczęście został uprzedzony na czym mniej więcej ma polegać jego zadanie, a kończyną, na której chciał poćwiczyć zielonooki była… Lewa ręka! Nie uszkadzajmy przypadkiem sprawnych, używanych elementów, nie? Od czego więc zaczął nastolatek? Próba skondensowania owego powietrza w okolicy wspomnianej kończyny. Ale jak to można się spodziewać… Inaczej wygląda uformowanie mini ścianki, która ma jakiś dokładniejszy kształt, a inaczej kształtowanie powietrza przy nieregularnej części ludzkiego ciała. Ostatecznie podejście numer jeden skończyło się fiaskiem, a jakżeby inaczej! No… Może udało się jakoś „zagęścić” atmosferę w pobliżu rzeczonego elementu, ale wiele to nie dało, chyba że może odrobinę wolniejszą reakcję i… Tyle… Jednak to było za mało! Jak powstrzymać człowieka przed rozlewem krwi, czy sprawić, by się nie ruszał – jedynie go spowalniając?! Tak się nie da! I już! Więc… Idąc tym tokiem rozumowania, trzeba było dokonać czegoś… Czegoś więcej i tyle! Ale… Skoro głównym problemem okazał się kształt, wypadało więc na nim się skupić! I tak… Następna próba wiele nie wniosła, bo coś znów poszło nie tak. Utrzymanie owego konturu? Bardzo możliwe, gdyż zdawało się, jakby kończyna miała możliwość wymsknięcia się z ucisku. Poza tym nacisk ciągle wydawał się zbyt słaby, ażeby unieruchomić rękę, a co dopiero dowolną partię ciała! Tym sposobem, ciemnowłosy postanowił popróbować tak jeszcze kolejne parę razy, które to wychodziły przeróżnie, bo raz jeden problem uwydatniał się bardziej, a raz inny, co stanowiło spory problem, bo tworzyło jakby sytuację popadania z jednej skrajności w drugą, jednak… Po kilku, a może kilkunastu kolejnych próbach manipulacji względnej powietrzem wokół „oponenta” Akiemu udało się dokonać magicznej sztuczki, zatrzymania kończyny osobnika, a jak! Teraz... Teraz odpocząć przed potencjalnym wydarzeniem...
Poniżej znajdują się buttony for, z którymi obecnie prowadzimy wymianę. W celu nawiązania współpracy zachęca się do odwiedzenia pierw tematu z regulaminem wedle którego wymiany prowadzimy, a następnie do zgłoszenia się w tym temacie. Nasze buttony oraz bannery znajdują się zaś w tym miejscu.
Layout autorstwa Frederici. Forum czerpie z mangi "Fairy Tail" autorstwa Hiro Mashimy oraz kreatywności użytkowników. Wszystkie materiały umieszczone na forum stają się automatycznie własnością jego jak i autorów. Dla poszanowania Naszej pracy uprasza się o nie kopiowanie treści postów oraz kodów bez uprzedniej zgody właścicieli.