I've never seen a decent person among those who say they're going to save the world while forsaking the people around them. Those types of men are always so intoxicated by thier own hollow dreams that they call every little thing in front of them trivial.
Porywisty i zimny wiatr targał gołymi już i słabymi drzewkami na wszystkie strony. Nieliczne stojące jeszcze jebane tybetańskie drzewka iglaste, kołysały się w takt muzyki, którą grał wiatr razem z drewnianymi okiennicami klasztoru. W każdym oknie paliło się światło, była to bowiem pora modłów i przy samotnym blasku świecy, mnisi odbywali medytacji. W jednym z okien klasztoru, jednak świeczka się nie paliła. I tylko naprawdę bystry obserwator mógł dostrzec na tle ciemnej szyby, oświetlanej jedynie blaskiem księżyca, pomarszczoną twarz mężczyzny. Wpatrywał się on w księżyc, stojący teraz w pełni i widocznie nad czymś rozmyślał. Przejechał dłonią po swojej łysej głowie i spuścił wzrok na dól, patrząc na wewnętrzny dziedziniec klasztoru, wzdychając powoli. To jego potomkowie stworzyli to miejsce, przed trzema stuleciami. Było idealne, na szczycie wielkiego, trudno dostępnego płaskowyżu. Z prawej i lewej strony, a także na tyłach klasztoru, znajdowała się jedynie pustka, bowiem tu stroma skarpa kończyła się. Gdyby ktoś próbował zaś wejść tamtędy do klasztoru, musiałby pokonać 250m oblodzony odcinek, prawie całkowicie płaskiej ściany. Nieliczne kamienie mogły służyć za podpórkę dla ręki czy nogi, ale nigdzie nie było miejsca na to by usiąść. A lód pokrywający ścianę płaskowyżu, tylko utrudniał wspinaczkę, czyniąc klasztor niezdobytym z właściwie trzech stron świata. Jedynie zachód, przednia strona klasztoru, była dostępna dla ludzi. Mimo to i ta droga była rzadko używana. Niebezpieczna i zawiła wiodła przez las i stromą ścieżką wzdłuż bocznej ściany, sąsiedniej góry. Dróżka prowadziła do małej wioski u podnóża góry. Jedynego kontaktu między światem zewnętrznym a mnichami. Tak więc klasztor który tu zbudowano, był prawdziwą twierdzą. Na dodatek owa ścieżka była tak wąska, że mieściła ino dwóch mnichów naraz. Sam klasztor, otoczony był murem kamiennym wysokości 3m, brama zaś całkowicie drewniana, otwarta była tylko między 06:00 a 18:00. Kto znalazł się na terenie klasztoru po tej godzinie, do rana wyjść nie mógł i na odwrót. Jeśli mnichowie nie wrócili przed 18:00 to noc, spędzali na dworze. Główny budynek znajdował się na malutkim wzniesieniu, był to jedno piętrowy budynek, o planie kwadratu, zajmujący 3/4 powierzchni klasztoru, leżący w samym jego centrum. A w centrum głównego budynku, znajdowała się 17m wieża. Dookoła głównego budynku były poustawiane budynki takie jak kapliczka, stajnia, kuchnia, stołówka czy malutki szpitalik. Budynków było znacznie więcej i rozsiane były oczywiście po całym terenie klasztoru. Na to wszystko dumnie patrzyła postać z okna, w wieży. Dumnie a zarazem z dozą zmartwienia i nostalgii. Według proroctwa już dziś mają potoczyć się losy klasztoru. Starzec nie wiedział nic więcej, tylko tyle że zdarzy się coś wyjątkowego. Czy to będzie zbawienie? A może przekleństwo? Przeżegnał się i pomodlił do buddy o łaskawość, po czym udał na spoczynek, po raz ostatni obrzucając czujnym wzrokiem, dzieło swych przodków.
Na temat misji dostaliście nie wiele informacji. Ot udać się do wioski na dalekiej północy. Do karczmy pod płetwą Narwala. To też nie mając zresztą większego wyboru, uczyniliście. Karczma nie była zbyt gustowna, ba wydawała się nieco... niechlujna. Ale co się dziwić, na tak dalekiej północy goście inni niż mnichowie z pobliskiego klasztoru, byli dość dziwnym i niecodziennym widokiem, a karczma nie była przystosowana do takich rzeczy. Karczmarz modlił się tylko w duchu, byście nie zabawili tu długo. Bowiem skromne zaopatrzenie jego piwnicy, może bardzo szybko stopnieć z szóstką nowych wędrowców. Siedzieliście więc w karczmie, przysłuchując się miarowemu dźwiękowi, jaki wydawała z siebie polerowana przez karczmarza szklanka i czekaliście. Nie trwało to długo, po około godzinie od przybycia ostatniego z was, pojawiła się siódma osoba, dość mizernej postury starzec, odziany w czarnego koloru togę, jakby zimno panujące na zewnątrz, nic dla niego nie znaczyło. Posiadał tylko jedno oko, drugi oczodół ział pustką a staruszek wcale tego nie ukrywał, ba pokazywał to jak gdyby chełpiąc się odniesioną niegdyś raną. Obrzucił on waszą szóstkę, notabene jedynych ludzi w karczmie, nie licząc samego karczmarza, po czym zajął miejsce przy największym stoliku, opierając laskę obok krzesła. Nawet karczmarz na chwilę przestał polerować szklankę, przypatrując się jegomościowi, który wyjął zza pazuchy fajkę i zapalił, używając zapewne magii, gdyż nie zauważyliście by wyciągnął cokolwiek co by mu ów fajkę zapalić pozwoliło. Karczmarz widząc to przeżegnał się szybko i wrócił do polerowania szklanki, jak widać magia w tych stronach nie była widokiem codziennym. Staruszek zaś zaciągnął się dymem z fajki i powoli, bez pośpiechu wypuścił dym z ust. -Usiądźcie dzieci... nie mam wiele czasu więc streszczajmy się.- Powiedział spokojnie i oparł ramiona na stole, patrząc na was wszystkich uważnie-Każdy z was zapoznał się z tematem misji, inaczej by was tu nie było. Mam to gdzieś czy będziecie współpracować, konkurować czy co tam jeszcze wymyślicie. Ja chce informacji, wy pieniędzy. Prosty interes, lecz jeśli macie jakiekolwiek pytania, to tylko po to tutaj jestem. Jeśli będę mógł...- Tu na chwilę zawiesił, patrząc na każdego z was po kolei, przy czym na dłużej wzrok zawiesił na Makbecie-I oczywiście chciał, to wam odpowiedzi udzielę. Klasztor znajduje się na płaskowyżu leżącym 400m za górą Lup leżącą oczywiście obok wioski. Możecie pójść szlakiem, albo zrobić co tam chcecie, jak mówiłem nie obchodzi mnie to.- Powiedział co miał powiedzieć i skończył milknąc na chwilę, by znów zaciągnąć się dymem z fajki-Więc, macie jakieś pytania?- Spytał już spokojnie, patrząc teraz tylko na Nanayę.
Ostatnio zmieniony przez Don Vito Ferliczkoni dnia Wto Lis 20 2012, 17:29, w całości zmieniany 1 raz
Abel
Liczba postów : 1137
Dołączył/a : 09/09/2012
Skąd : Dunno.
Temat: Re: Klasztor Zori Wto Lis 20 2012, 14:46
Północ. To miejsce od zawsze przyprawiało go o dreszcze, szczególnie dlatego, że niezbyt lubił siedzieć w zimnym. W zimnym było mu zimno, chorował, miał czerwony nos, boląca głowę, jego włócznia też chorowała na jakąś nieznaną przypadłość stali, a rycyna zdawała się być rzadko zdolna do użytku. Najweselej było, gdy zamarzała. Oczywiście tuż przed samą podróżą, Makbet przygotował się należycie - wyczyścił ostrze i natarł je trucizną, by później nie musieć się o to martwić. - Niech zdychają - powiedział do siebie, widząc już pięknie przygotowane ostrze. O tak, przydałoby się poderżnąć kilka gardziołek. Warto zadać jedno pytanie? Dlaczego, do jasnej cholery, w ogóle znalazł się na północy? Po ostatniej bójce w Onibusie, coś mu podpowiadało, że znajdzie tu to, czego pragnie, ale niestety nie były to na pewno kłopoty. Misja miała polegać jedynie na wyciąganiu informacji od grupki wystraszonych mnichów z klasztoru. Taa... I to jeszcze bez rozgłosu. Cóż za podłe zadanie dla takiego człowieka jak on, który parał się jedynie pozbywaniem celów wyznaczonych przez zleceniodawcę. Na dodatek karczma, do której trafili po drodze do klasztoru, odzwierciedlała jedną część takich lokali, której nienawidził - brak ludzi do bójki. B, była jeszcze druga, brak zbyt dużej ilości trunków. Zazwyczaj nie pił w pracy, ale to była północ, tutaj trzeba było pić, by przetrwać. Znajdował się w otoczeniu jeszcze pięciu osób, a znał z nich wszystkich tylko jedną - Nanayę. Szlag by ją wziął, że wybrała akurat taką misję. Pijąc kubek gorącego wina, patrzył na nią z czymś w rodzaju żalu, ale cóż, czas dojść do wniosku, że lepiej z kimś, niż samemu na ukochanej misji, gdzie można rozwalać łby byle czym. Łupnął kubkiem o stolik i mniej więcej w tym samym momencie w karczmie zjawił się starzec. Starzec bez oka i w czarnej todze. Starzec dziwny jakiś taki, w każdym razie Makbet nie widziałby go w roli czyjegoś dziadka. Nieznajomy usiadł, zapalił fajeczkę i jak gdyby nigdy nic, zaczął z nimi rozmawiać. Żmija słuchał go na tyle uważnie, na ile potrafił, oparł się łokciem o blat, analizując słowa starca. Gdy ten spojrzał na niego, poczuł się troszkę nieswojo, ale już chwilę później to wrażenie mu przeszło. Ileż to już widział ludzi bez oczu? Pytania? Czy to był question time? - Skoro mamy się streszczać, to zadam tylko kilka pytań - mruknął, opierając oba łokcie na blacie, a głowę posadził na dłoniach. - Dla kogo pracujemy? Co oznacza czarna toga i czy nie jest ci zimno staruszku? - Po tych trzech przybliżył się do palacza i ściszył głos. - Wiesz coś więcej na temat samego rodu, co mógłbyś nam już powiedzieć? Taka wiedza powszechna. Zapach fajki koił jego nerwy. Tytoń... Tak miał ochotę zapalić. Sięgnął do kieszeni marynarki i wyciągnął zeń papierosa wraz z zapalniczką. Szybko zapalił jeden koniec jego najmilszej używki, schował zapalniczkę, wypuszczając z ust kłąb dymu. Chwycił papierosa między palce, opierając się mocniej o tył krzesła. Patrzył to na Nanayę, to na nieznajomego, jakby mając nadzieję, że dziewczyna wyrazi choć trochę aprobaty dotyczącej jego zachowania. Choć trochę. Wystarczył uśmiech, mrugnięcie okiem, kiwnięcie głowy... Teraz dopiero nastała chwila zadumy i otrząśnięcia się. Co on robił?! Odwrócił wzrok, chcąc raczej przyjrzeć się nędznemu wystrojowi karczmy. Niezbyt zwracał uwagę na pozostałych magów. Włócznię już wcześniej wysunął zza pleców i postawił obok siebie, by w razie czego szybko po nią sięgnąć. Miał ze sobą zimowy płaszcz, nie posiadał czapki, ale szalik tam jakiś miał, rękawiczki - skórzane, by przypadkiem nie zaziębiły mu się rączki podczas ewentualnej walki, zimowe, ocieplane buty, co by chodzenie też nie sprawiało mu problemów. W płaszczu miał zaszytą buteleczkę z rycyną, gdyby okazało się koniecznym ponowne jej użycie do przygotowania broni. Na sobie - marynarka, koszula, podkoszulek (co by było cieplej), bojówki i prawdopodobnie kalesony pod spodem, choć nie wnikam, ale sądzę, że w taką pogodę powinien je mieć. Grube skarpety też są. Płaszcz ma w razie czego kaptur, ale Makbet jakoś niespecjalnie lubi go zakładać. Wszystko wisi na oparciu jego krzesła, w sensie, płaszcz wisi.
Finn
Liczba postów : 4279
Dołączył/a : 17/11/2012
Temat: Re: Klasztor Zori Wto Lis 20 2012, 20:08
Koszmar! Po prostu istna tragedia! Czemu tak właściwie podjął się tej misji?! Mógł sprawdzić wcześniej, gdzie będzie dane mu się wybrać, a nie teraz narzeka na otaczający go zewsząd "chłodek". Chyba nie było drugiej osoby, która w równym stopniu uwielbiałaby, a raczej nienawidziła mroźnych klimatów, jak blondyn. Ugh... Musiał specjalnie ubrać coś cieplejszego. Tak więc szedł oblodzonymi dróżkami dość ostrożnie, byle by się nie poślizgnąć. Odziany był w dość ciepły, czarny, przydługi płaszcz, który sięgał mu do połowy łydek, fioletowy szalik i czarne buty, osłaniające prawie, że całkowicie, jego nogi poniżej kolan. Barwy do przypadkowych nie należały. W końcu wypadało podkreślić swoją przynależność do tego, a nie innego oddziału. Gdy dotarł na miejsce, zastał tylko właściciela karczmy. Jeżeli dobrze przyuważył, zwała się ona "pod Narwalem". Ale po co mu niby ta informacja? Raczej się to do niczego nie przyda... Miejsce, w którym się znalazł, wyglądało na stosunkowo zaniedbane. Za często tutaj gości nie mają... - pomyślał sobie, po czym zajął miejsce przy stoliku. Sięgnął do swojego skromnych rozmiarów plecaczka, z którego wyjął termos, zawierający gorącą czekoladę. Tak! To była jedyna rzecz zdolna wyrwać go z tego lodowego królestwa. No oczywiście nie dosłownie! Poza tym, lepiej chyba nie próbować miejscowych specjałów. Siedział tak, sącząc sobie ciepły napój. W międzyczasie pojawiały się kolejne osoby. W sumie zebrała się szóstka, czyli on i nieznane mu póki co pięć osób. Przyuważył niezbyt przychylne spojrzenia rzucane w ich kierunku przez właściciela. Najwyraźniej nie był typem gościnnej osoby. Taki to powinien się cieszyć, że ktoś zawitał w progi tej nory... Spędzili tak razem z godzinkę, może dwie... Kto liczy czas w takiej lodówce?! Tak... Karczma wiele cieplejsza niż dwór nie była. Po tym okresie, w zaściankowej restauracyjce pojawił się starzec, który najpewniej był zleceniodawcą tej misji. Gdy wchodził do budynku, dało się odczuć powiew mroźnego powietrza, który zdawał się nie oddziaływać na mizernego ludka. Momentalnie Finniego przeszedł dreszcz, gdy ujrzał pusty oczodół, który przez krótką chwilę padał na niego. Czyżby on oceniał czy damy radę..? - ta myśl nawiedziła blondyna w momencie oględzin prowadzonych przez starca. Uważnie nasłuchiwał tego, co ich pracodawca miał do przekazania. Machinalnie wzdrygnął się na myśl o kolejnej podróży przez tą lodową krainę. - Właśnie! Nie traćmy czasu... - odparł na mruknięcie jakiegoś mężczyzny. Zgadzał się z nim w tym aspekcie całkowicie. Uważnie wysłuchał co inni mają do powiedzenia. - Interesują Pana jakieś bardziej szczegółowe informacje? - zapytał, gdy tylko nadeszła jego kolej, usilnie starając się nie patrzeć w oczodół. - Chodzi mi o to... - zastanowił się chwilę jak ująć to najlepiej w słowa. - Czy mamy szukać informacji na jakiś jeden istotny temat, czy po prostu dowiedzieć się tyle ile się da? A jeszcze jedno! Czemu nie możemy zapytać ich od tak wprost? - zakończył swoją wypowiedz, po czym skupił wzrok na pozostałej grupce. - Sądzicie, że powinniśmy po prostu pójść tą ścieżką..? - to pytanie kierował raczej do reszty, niż do samego mężczyzny w todze. Patrzył też kolejno po nich, chcąc zapamiętać jak najwięcej szczegółów. Kto wie? Może po tej misji będzie miał okazję współpracować. z którymś z nich ponownie..?
Sethor Fiberos
Liczba postów : 289
Dołączył/a : 17/11/2012
Skąd : Poznań
Temat: Re: Klasztor Zori Wto Lis 20 2012, 20:30
Północne Terytoria- cel chwilowej wędrówki Setha. Miał szczęście, że miał jakiś cel w swej podróży. W takich mroźnych krainach królestwa Fiore łatwo było o zamarznięcie... Ha! Błąd! Dla maga to był istny raj na Ziemi. Wszędzie mróz i śnieg (chociaż co do mrozu nie był pewien, było mu ciepło nawet). Spojrzał raz jeszcze wgłąb swego umysłu, by dosięgnąc informacji, ukrytych głęboko pod stertą myśli o niczym. -Karczma pod płetwą Narwala, hę? Chwytliwa nazwa na interes w środku mroźnych i niedostępnych ostępów północnego Królestwa Fiore. Klienci pewnie walą drzwiami i oknami- zaironizował w duchu. Już oczyma duszy dostrzegał niewyraźny zarys budynku, ukrytego w śnieżnej mgle. Dziarskim krokiem wstąpił do środka i zatrzasnął za sobą drzwi do przybytku. Przy jednym ze stoliku zaczęli gromadzić się podejrzani ludzie. Tak samo podejrzani jak Sethor. -Witajcie, czy sprowadza Was tu jakaś misyja? Czy jesteście tu na wakacjach?-spytał jedynych klientów w karczmie. Obskórna miejscówa, gospodarz- norma, warunki do spożywania wszelakich boskich trunkó- norma. Gdy już dosiadł się do stołu i wszyscy zebrali się w komplecie, do karczmy wkroczył kolejny gość. Starzec bez oka. Zaczął opowiadać o misji, blabla, kasa, blabla rywalizacja... stop. Gdy padło słowo "konkurować" Seth w mig pojął, że to raczej nie są magowie z jego gildii. Mieszanka kulturowa, może nawet jacyś Czarni Magowie. Gdy dziad skończył mówić, znalazła się przerwa na pytania. -Czy nagroda będzie warta naszego wysiłku? Albo inaczej, kto zarobi na tej misji?- spytał, udając chytrego materialistę Seth. Po zadaniu pytanie jednak uśmiechnął się i oparł wygodniej, zakładając nogę na nogę. Jego nowiutkie buty idealnie grzały stopy, a przy tym dość fajnie wyglądały. Na szyi maga wisiał szalik, jego ulubiony, choć po protsu kupiony na bazarku. Nie zapewniał on chłopakowi żadnej dodatkowej ochrony przed zimnem, po prostu dopełniał strój. -Zapowiada się bój. Nie podoba mi się to- pomyślał, wciąż się uśmiechając do reszty. Nic nie mogło mu zepsuć pobytu w tym przecudnym miejscu. Choć sama karczemka nie była budowlą najwyższych lotów. Nie oszukujmy się, nawet średnich.
Ostatnio zmieniony przez Sethor Fiberos dnia Wto Lis 20 2012, 21:00, w całości zmieniany 1 raz
Mor
Liczba postów : 2920
Dołączył/a : 20/08/2012
Temat: Re: Klasztor Zori Wto Lis 20 2012, 20:54
Zimno. I to cholernie. Byaku nie lubiła mrozu. Tak, zdecydowanie bardziej wolała, kiedy było cieplutko, wiał lekki, orzeźwiający wiaterek, a słoneczko przyjemnie grzało po twarzy. A nie jakieś góry, lodowce, śnieg i północ, o której mało co kto wiedział! Tak po prawdzie zaciągnęła ja tu tylko ciekawość oraz wizja porządnej wypłaty. Pociągnęła głośno nosem i otarła jego koniec dłonią w grubej, wełnianej rękawiczce, nie przejmując się żadną kulturą osobistą. Ubrana była w ciepły, wełniany płaszcz, pod którym był sweter i bawełniana koszulka. Dookoła jej szyi był cieplutki szaliczek, a na głowie workowata czapka, ciepła i dokładnie zasłaniająca uszy. Na nogach miała porządne zimowe buty, które nie ślizgają się na lodzie, cieplutkie spodnie i rajtuzy. A na dłoniach oczywiście wełniane rękawiczki. Teraz ładnie zabarwione katarem. W karczmie było pusto... No, prawie. Byli tylko towarzysze, z którymi miała wyruszyć na podbój kosm... A, nie ta bajka... Żeby zdobyć informacje o rodzie Smoka. No cóż... Ciekawe zbiorowisko. Znała Makbeta i Murthaga, ale kim była cała reszta? Przyglądała się chłopcu niższemu od niej samej, prawdopodobniej jej rówieśnikowi nieco wyższemu od niej oraz olbrzymowi, przy którego obecności nie czuła się za dobrze. Wiecie, patrzenie z dołu i te sprawy. Ale, doszła do wniosku, mogło być gorzej. Zawsze może szukać jakiegoś przyjemnego wytłumaczenia i próbować sobie wmówić, że to męski harem... Ale nie czuła się jak księżniczka, a tym bardziej nie chciała być traktowana z pobłażaniem przez nich. W końcu bycie kobietą robi swoje... Westchnęła ciężko. Uśmiechnęła się przyjaźnie w stronę Makbeta i skinęła głową na znak przywitania. Skinęła również na Murthaga. Nie chciała niepotrzebnie się odzywać i tracić ciepełko. Ale musiała, po prostu musiała się odezwać, kiedy olbrzym się odezwał. - Tak, postanowiliśmy spędzić przyjemne chwile na mrozie i sprawdzić, czy faktycznie człowiek szybciej opala się w mroźnych górach niż nad ciepłym morzem. Choć rozważamy jeszcze opcję sprawdzenia tego, jak szybko zamarza pewna część męskiego ciała pod wpływem ekstremalnie niskich temperatur - odpowiedziała sarkastycznie wielkoludowi uśmiechając się w uroczy sposób. No cóż. Nie ma to jak błyskotliwe pytanie i równie błyskotliwa odpowiedź. Jakoś nie podobał jej się ten mężczyzna. To chyba charakter... Jak dla większości ludzi wolała być miła tak w tym momencie... I w końcu pojawił się ich pracodawca! Nie czekała długo, tylko usiadła naprzeciwko niego, nic nie robiąc sobie z fajkowego dymu ani reakcji karczmarza, który z pewnością nie cieszył się z obecności maga w tym pomieszczeniu. Ciekawe co by zrobił, gdyby się dowiedział, że jest ich tu jeszcze piątka? Jakaś kąśliwa myśl na ten temat wywołał na jej twarzy uśmiech. - Widzę, że nie każdego tu witają z otwartymi ramionami - mruknęła, po czym spojrzała na starszego mężczyznę. - Jeśli cokolwiek mamy zdziałać musimy wiedzieć kilka istotnych rzeczy na temat samego klasztoru i michów. Jak wyglądają mury klasztoru oraz jaki jest rozkład budynków? Czy są jakieś dobre miejsca obserwacyjne w samym klasztorze? Jakieś wysokie miejsca, czy jakieś zakątki, skąd dobrze widać budynki? Układ pomieszczeń? - zapytała. Wpierw orientacja, później cała reszta. - Z tego, co zamieszczono w ogłoszeniu ktoś już kiedyś próbował dostać te informacje, więc z pewnością powinien pan coś wiedzieć na temat samego klasztoru oraz mnichów. Ilu ich tam jest? Może słyszałeś coś o ich umiejętnościach? Kto jest ich... - Nie wiedziała, jak to nazwać. Nie specjalnie orientowała się w hierarchii klasztornej. - ...przywódcą...? - Zdecydowała się na to słowo, nie widząc lepszego. - Jaka religia im przyświeca? - Pytanie klucz. Jak nie wiedziała nic na temat religii północy, tak może na dźwięk jakiegoś znajomego słowa, pojmie, czego można się spodziewać. Gorzej będzie, jeżeli to nic znajomego nie będzie. - No i jak trafnie zapytał hmm... blondasek? Hej, jak w ogóle masz na imię? A, o tym później. Więc - ile musimy się dowiedzieć? - Powtórzyła pytanie chłopca bo i ją ciekawiła ta sytuacja. Przy okazji uśmiechnęła się do chłopaczka przyjaźnie. I prawdopodobnie taki był koniec pytań Nanaś.
Yoshimaru
Liczba postów : 31
Dołączył/a : 24/10/2012
Skąd : Księżyc >D
Temat: Re: Klasztor Zori Wto Lis 20 2012, 21:11
Po tych jakże zimnych terenach, przez sterty śniegu, przebijały się nogi młodego chłopaka, zwanego Yoshimaru. Jego zmrożone policzki zróżowiały, włosy zlepiły się, a z nosa leciały sterty zielonych, lekko zamarzniętych glutów. Przez całą swoją sporadyczną i wydłużającą się drogę, chuchał w dłonie w celu prowizorycznego ogrzania ich. Jak wiadomo przy tak niskiej temperaturze i tak nie jest to możliwe. Potrzebował miejsce gdzie będzie mógł coś wypić, najlepiej co gorącego. Wtedy może chociaż jego nogi odpoczną a organizm przybierze na siłach. Teraz zaś poczuwał wielki dyskomfort, jego nogi były jak stalowe kule, ręce jak bezwładne kończyny, a głowa… już nie dokańczając.
Przebywał przez ten teren, wspinając się to na owo nowe pasma górskie, przechodząc przez kilka nielicznych wiosek. Kto by wstępował do domów, kogoś prosić po moc. Yoshi nie potrzebował troski zwykłej ludności, on potrafi sam się o siebie zatroszczyć. Potrzebuje jednak do tego warunków, jakiejś gospody, ot co. Jego serce nie pozwoliło by marnować budżetów niższych wieśniaków, właściwie to on sam nie wie czy zaspokoili by jego potrzeby wewnętrzne. Tak więc, mijając ostatnią wioskę, dalej przeciskał się przez tony, bielutkiego śniegu. Jakby nie patrzeć jego ubiór zdobił szalik… który i tak mu nic nie dawał, omijając to. Szedł jeszcze może tak z godzinkę, spotykając kilka lisów polarnych, a w oddali nawet niedźwiedzia. Polarnego oczywiście, inny by tu chyba raczej nie przetrwał. W oddali ujrzał samotny budyneczek. Wiedział, że na tak samotnych bezdrożach to musiała być chodźmy zwykła karczma. Jest tylko jeden problem, znowu wspinać się będzie musiał, a czy jego biedne nogi wytrzymają to napięcie.
Wnet przypomniało mu się coś oczywistego, może by tak łaskawie użył swej magii, by łatwo wlecieć na szczyt owej góry. Ah tak, zrobił dokładnie tak jak jego niewielki móżdżek zadziałał. Wykonując okrągły ruch ręką utworzył okrąg runicznej magii. Z jego pleców wyrosły bialutkie skrzydła, niemal identycznego koloru co sam śnieg. Pomogły mu one w dalszej wędrówce, aż sam znalazł się ukresu tymczasowej podróży. Podróży z zlecenia, przecież wiedział gdzie idzie. Wszystko to było tylko przykrywką, nie dopuszczał do siebie myśli, że musi znaleźć miejsce. Dla niego liczyło się tylko by nie zamarznąć w czeluściach północnych gór. Co by nie było, w końcu stanął na progu drzwi, otwierając je do środka. Wchodząc zauważył tylko jeden wiszący napis „Karczma pod płetwą Narwala”. Jaka by ona nie była i tak nie wywarła na nim to znacznego wrażenia. Przeszedł dalej po czym rozejrzał się w celu oględzin owej skromnej knajpki. Oj nie chcieli byście zobaczyć jego miny.
Yoshi wyglądał na lekko przybitego, jego nogi już odpadały, a jedyne co zastał to niechlujna karczma, źle wykończona z takim brzydkim ozdobieniem. Może chociaż karczmarz będzie normalny, w sensie, że nie zrobi nic głupiego. Yoshimaru jest raczej aspołeczny, więc nawet podejść się boi. Już nie mówiąc o zwykłej rozmowie. Jak już wspomniałem, rozglądając się ujrzał kilku ludzi siedzących przy tym samym stoliku. Dosiadł się zacnie do nich, nadal siedząc cicho, wiedział kim oni prawdopodobnie są i po co przybyli. Lecz sam pierwszy na pewno się nie odezwie. Moment minął, a tuż za nim wszedł starszy mężczyzna, który także dosiadł się w ich skromne progi. Rozpalił swą starą fajkę i odezwał, objaśniając co nie co.
Co mógł począć zawstydzony Yoshi, który czuł się lekko skrępowany. Nawet na słowo się nie odezwie, może chodźmy miał tyle pytań, wiedział, iż inni zadadzą to samo. Nie było sensu się powtarzać, wiec założył rękę na rękę i wyluzował. Oparł o drewniane krzesełko i zaczął rozgrzewać dłonie. Jego włosy w końcu odpuściły znowu się rozlepiając. Sam zaś wciągnął gluty z nosa z powrotem do otchłani jego kanalików nosowych.
Po napływie pytań, prawdopodobnie swoich towarzyszy i krótkiej wypowiedzi starca, będąc już rozgrzanym, ściągnął na chwile płaszcz by ustabilizować temperaturę. Nadal siedział cicho jak myszka, tylko wpatrując się raz w starca, raz w pozostałych. Nie miał tu nic do powiedzenia, można by rzec czekał na rozkazy.
Murthag
Liczba postów : 7
Dołączył/a : 16/11/2012
Temat: Re: Klasztor Zori Wto Lis 20 2012, 21:56
Murthag stal w zacienionym koncie izby, twarz czesciowo zakrywal mu kaptur, przygladal sie bacznie wsytkim zebranym, zapowiadal sie cieki kawalek chleba z ta misja, jak by byla latwa nie zaproszono by az tylu magow. -Mnie najbardziej interesuje chaczyk tkwiacy w tym zadaniu, nie zwolano by nas tylu gdyby bylo to latwwe zadanie, wie kazdy najemnik czy zabujca ze informacje mozna latwo wyciagnac torturami lapiac pare osob a potem "usunac dowody" tak by slad po nich zagina po kres czasu. Tu zrobil palze jego niski zimny i metaliczny glos zanikl na chwile. Cien myslal nad kolejnymi slowami, tak by byly celnym trafem a nie strzala puszczona piec stop od tarczy. -Co wiadomo o mnichach i ich zabezpieczeniach, jaka moca dysponuja, czy przyjma grupe zablonkanych pielgrzymow pod swoj dach? Taka przykrywka dla nas byla by idealna ale musimy tez wiedziec jakim bogom albo bogu sluza by intryga miala jakies rece i nogi. Jego spojzenie wreszcie sie zatrzymalo na zleceniodawcy, zimne przenikliwe oczy badaly go, szukaly prob klamstwa albo ze cos ukrywa, niechetnie podejmowal sie zadania w ktorym bylo az tyle niewiadomych, nie wiedzial czy gra bedzie warta swieczki. -Ostatnie moje pytanie brzmi, czy po ostatniej prubie srodki bezpieczenstwa klasztoru oraz nieufnosc wobec nieznajomych nie wzmogly sie? czy mozesz na zapewnic plany klasztoru, im dokladniejsze tym lepiej bysmy sie nie pchali w nieznane oraz co stalo sie z naszymi poprzednikami? Powiedzial juz wszytko co go interesowalo, czekal teraz tylko na odpowiedz, intrygowalo go czy gra bedzie tego warta i czy nie zostana wrobieni w jakies bagno.
Jo
Liczba postów : 5542
Dołączył/a : 29/08/2012
Skąd : Poznań
Temat: Re: Klasztor Zori Sro Lis 21 2012, 15:56
MG
Wszyscy, poza małym wyjątkiem, mieli jakieś pytania, niestety. Ale starzec właśnie czegoś takiego się spodziewał, zaciągnął się więc dymem z fajki i wysłuchał listy życzeń zgromadzonych w karczmie magów. Tworzyli zabawną grupkę, widocznie odmiennych osób, aż nasuwało się pytanie, czy mogą ze sobą współpracować? Myśląc o przywódcy tej grupy, staruszek mimochodem spojrzał na Makbeta, definitywnie najbardziej charyzmatyczny z nich wszystkich. Zaś dziewczyna od razu wydała mu się mózgiem zespołu. Mieli też mięśniaka i kilka innych cudacznych osobistości. No ale właśnie czy różnice charakteru pozwolą im na owocną współpracę? Mężczyzna wypuścił dym z ust, przechylając się na krześle nieco w tył i patrząc w sufit. Temu wszystkiemu towarzyszyła cisza, przerywana jedynie przez chrząkanie karczmarza. Staruszek pozostał w tej pozycji kilka sekund, jakby zbierając myśli, po czym znów nachylił się w waszą stronę i podrapał się palcem w nos, znów zaciągając dymem z fajki. -Powiedziałem chwilę, a wy uraczyliście mnie pytaniami z którymi moglibyśmy przegadać całą noc. Dlatego odpowiem pokrótce na te pytania na które zechcę i będę potrafił a potem ruszycie.- Sięgnął lewą dłonią pod togę i z najwidoczniej ukrytej tam kieszeni wyjął stalową piersiówkę z której pociągnął spory łyk, jak dało się poczuć, wysokoprocentowego trunku- To jak się nazywam nie ma znaczenia. Ba, nie jest to coś co winno was obchodzić. Zwą mnie kronikarzem, tym właśnie się zajmuję i tyle powinno was obchodzić.- Opar piersiówkę na stół, po czym obrzucił Makbeta pogardliwym spojrzeniem-A czy ja cię chłoptasiu pytam, dlaczego chodzisz ubrany jak wieśniak?-Po tej krótkiej uwadze, uśmiechnął się jednak i podrapał się dłonią po brodzie-Aczkolwiek dobre pytanie. Ta toga... to moja kara. Tyle wam starczy. A co do zimna, to przywykłem. Nie odczuwam już, temperatur.- Rzucił z lekką nostalgią, myśląc zapewne o czasach gdy było zupełnie inaczej. Jego oczy zaszły delikatną mgiełką, po czym nagle znów nabrały ostrości a mina spoważniała. Spojrzał on tym razem na Nanaye, mimo że znowu odpowiadał na Makbetowe pytanie. - Ród smoka... nie wiele o nim wiem, wiele chce się dowiedzieć. Że ów ród pojawiał się na przestrzeni ostatnich wieków kilkakrotnie, zawsze tam gdzie działo się zło. Wiem też że jest w jakiś sposób powiązany z Zerefem, no i że byli w posiadaniu czegoś, za co zostali prawie całkowicie wymazani z kart historii.- Tu zamyślił się na chwilę i znów pociągnął z piersiówki, zaraz potem, zaciągając się fajką.-Macie się dowiedzieć dosłownie wszystkie o tym rodzie, czego tylko dacie radę. Najlepiej gdyby udało wam się nawet zdobyć, wszystkie pisma o tym rodzie traktujące. Każda informacja, jest na wagę złota.- Przerzucił wzrok na Finna, i zawiesił na nim spojrzenie-A to co za gówniarz? Przecież tyś się ledwo os suta matki oderwał.- Rzucił z pogardą do chłopaka, po czym po prostu machnął ręką.- E rób co chcesz, ale takimi głupimi pytaniami to daleko nie zajdziesz. NIE WIEM DLACZEGO ALE ŹLE SIĘ TO SKOŃCZY.-- Wydarł się na Finna, po czym na chwilę strzelił focha, marudząc coś pod nosem i zapewne zastanawiając się nad odpowiedziami i nad tym, czy wy aby na pewno podołacie tej misji?- Oho, pieniądze, ta jedyna rzecz która obchodzi was, magów. A wiedza to co? No ale jak wolicie. Zarobią ci, którzy przyniosą mi informacje. No i akurat jestem dość bogaty i posiadam kolekcję... ciekawych przedmiotów. Jestem pewien że na pewno się dogadamy.- Rzucił do Sethora, puszczając zachłannemu magowi oczko. Wiedział że z tym to będą problemy. Z pazernymi świniami zawsze były problemy. No i ta grupka cały czas mu się nie podobała. Ale co on tam wie, nie śpieszył się. Jak ci nie dadzą rady, to znajdą się inni. Pytania Nanayi, sprawiły że wziął głęboki wdech, zgasił fajkę i wypuścił powietrze z płuc, patrząc uważnie na dziewczynę. Nie wiedział czy bardziej chce ją zabić za przedłużanie tego, niewątpliwie dla wszystkich nieprzyjemnego posiedzenia czy może pogratulować dość inteligentnych pytań? -Mury z litego kamienia, spajane cementem, da radę wstawić ostrze albo czubek buta między nie. Ma wysokość około... 3m? Nie jestem pewien, nie znam się na murach, zresztą nie bardzo im się przyglądałem.- Rzucił lekceważąco odpowiedzią na pierwsze pytanie O rozkładzie wiem tylko tyle, że w centrum znajduje się główny budynek z wysoką na ileś tam metrów wieżą, a w północno - wschodnim krańcu placówki jest stołówka. Nie mam pojęcia co do pytania o miejsca obserwacyjne, wybacz dziewuszko.- Mężczyzna znów zrobił sobie przerwę na trzeciego już łyka trunku, który wydawał się nie mieć na niego żadnego wpływu, dlatego skrzywił się tylko, zakręcił butelkę i znów schował do wewnętrznej kieszeni togi. - Mnichów jest około osiemdziesięciu. Wiem że na pewno jedna ósma z nich szkoliła się w sztukach walki i mają co najmniej 5 magów, a zapewne i więcej. Co do ich przywódcy...- Tu zawiesił głos, tym razem po to by przyjrzeć się Nanayi dokładniej, dziewczyna nie tylko inteligentna ale i urodziwa... gdyby nie była taka pyskata to pewnie była by już matką... no a przynajmniej tak było za jego czasów. Mówią na niego świętobliwy mistrz Bahra. No i faktycznie koleś budzi podziw. Charyzmatyczny, silny, opanowany i nad wyraz inteligentny. Starajcie się go unikać, a jak wdacie się w rozmowę... nie kłamcie. Nie dacie rady, ale oczywiście to nie znaczy że musicie mówić prawdę.- Mrugnął porozumiewawczo do Sethora, zazwyczaj to ci najbardziej pazerni, specjalizowali się w wyszukanych grach słownych i półprawdach.-Co do ich religii. Praktykują jakąś dziwną odmianę buddyzmu, ale przyjmują do siebie buddystów. Wiec nie musicie się martwić.- Powiedział, opierając dłonie na blacie stołu. Widocznie zmęczył się już całą tą paplaniną. Zostały tylko pytania ostatniego z nich, tego narwanego... o tak, z nim będą problemy. -Pod swój dach, przyjmą każdego kto szuka schronienia przed mrozem, więc nie ma strachu. A co do waszych poprzedników, to... nie mam zielonego pojęcia. Kontakt urwał się od wejścia na teren świątyni i do tamtego czasu słuch o nich zaginął. Miało to miejsce sześć miesięcy temu.- Odpowiedział na ostatnie z postawionych pytań i wstał od stołu zasuwając swoje krzesło i w milczeniu skierował się do drzwi. -Koniec dyskusji. Mam nadzieję że uda wam się wykonać misję. Jak wykonacie zadanie, starczy że się tu zjawicie. Będę przychodził codziennie o 00:00 przez 7 dni. To wasz termin na wykonanie misji. Polecałbym udać się tam rano, teraz i tak mają zamknięte bramy- To powiedziawszy wyszedł poza budynek.
Pogoda na zewnątrz była niestety fatalna, totalna śnieżyca i ziąb. Przez ostry wiatr i płatki śniegu spadające z nieba widoczność była niewielka. Pogoda ta miała na dodatek się utrzymać przez najbliższe dwa dni...
// Co robicie wasza wola. Jak zostajecie w karczmie na noc, chce opis jak tą noc spędziliście. Poza tym chce opis waszej drogi na sam szczyt góry. To jak daleko zajdziecie zależy od jakości postu//
Mor
Liczba postów : 2920
Dołączył/a : 20/08/2012
Temat: Re: Klasztor Zori Sro Lis 21 2012, 21:24
Słuchając wszystkiego, naszło ją kolejne pytanie. Uznała, że jest ważne i zada je, jak już pracodawca skończy odpowiadać na ich poprzednie pytania, ale nie zdążyła. Staruszek już sobie poszedł. Zanotowała w pamięci wszystko, co powiedział. Większość z tego była ważna, inna - bez sensu. Nie obchodziły jej bogactwa. Ale przynajmniej już nieco wiedzieli o samym klasztorze i o osobie, której powinni unikać. Uśmiechnęła się pod nosem, coś czuła, że grupka może się na niego natknąć szybciej, niż powinna. Westchnęła cichutko, lekko odchylając się na krześle i patrząc po swoich towarzyszach. Jakoś zgadzała się ze zleceniodawcą, że nie widzi tego kolorowo. - Chcąc nie chcąc zostaliśmy... nazwijmy to towarzyszami - zaczęła spokojnym tonem, przyglądając się każdemu z osobna z lekkim uśmiechem. - Milo by było się poznać choć trochę przed pójściem spać, a tym bardziej przed dotarciem do klasztoru, więc może zacznę. Nazywam się Nanaya, nazwisko mam za długie, by strzępić język, więc poprzestańmy na tym. Posługuje się bronią dystansową, więc przy złej pogodzie lub zbyt dużej ciasnocie niespecjalnie wam pomogę... ewentualnie zaszkodzę - powiedziała to lekko, dalej się uśmiechając. Kiedy mówiła o broni, wskazała dłonią na skórzany sajdak. W środku znajdowały się łuk i strzały. Nie mówiła nic o procy schowanej w sakiewce z kamieniami, która była przy pasku spodni... Wolała również nie wspominać nic o magii, w końcu chcieli gdzieś nocować, a karczmarz pewnie nie będzie zadowolony mając pod dachem szóstkę potencjalnie niebezpiecznych ludzi. Choć staruszek już palnął o magach... Może karczmarz nie zauważył? - Nie mówię, że mamy sobie ufać, ale przynajmniej starać się sobie nie przeszkadzać. Choć dobrze by było się dogadywać... Wiec przepraszam za cięty język. - Lekko skłoniła głowę w stronę wysokiego mężczyzny. Lepiej przeprosić teraz i mieć to z głowy, niż żeby miało się to za nimi ciągnąć przez cały czas. Wszak mieli spędzić tydzień z dala od jakiegokolwiek świata... Choć szczerze wątpiła, by zajęło im to tydzień. Byłoby zbyt pięknie, gdyby tak się stało. Ale może nie bezie tak źle... Nie chciała "przepadać bez wieści" jak inny śmiałek, pół roku temu. Powiedziała, co miała do powiedzenia. A później wysłuchała tego, co mówiła reszta. - Późno już, lepiej odpocząć... - powiedziała w pewnym momencie i już chciała wstać, kiedy jej wzrok padł na karczmarza. Jej uśmiech natychmiast się poszerzył. No tak~ Przecież to jasne i oczywiste jak słońce! Odwróciła głowę w stronę mężczyzn, nadal mając na twarzy ten niepokojący uśmiech. - Byłoby miło, gdyby ktoś z panów się pofatygował i wypytał karczmarza na temat mnichów i klasztoru. I zapytajcie o jakąś linę. A ja... idę spać, dobranoc~! - I tak oto Nanaś zostawiła resztę drużyny. Udała się do jednoosobowego pokoju, by odpocząć. Wyruszenie nocą wiązało się jednoznacznie ze śmiercią. Nie chodziło tylko o ciemność, bo tą łatwo mogła rozproszyć, ale śnieg i mróz, które są tym dotkliwsze nocą. I o wiele łatwiej zgubić się na szlaku. - Walczący buddyści, tak? - wyszeptała, będąc już w pokoju, uśmiechając się tajemniczo. Wielu rzeczy można było się spodziewać. Przynajmniej dziesięć osób szkolonych najpewniej od dawna w sztukach walki i co najmniej pięciu magów, pewnie też nieco lepszych. W pierwszej kolejności sprawdziła szczelność drzwi i okien w pokoju, następnie sprawdziła zamek/zasuwę/rygiel/łańcuch (cokolwiek, co służy do zamykania drzwi) oraz zamknęła je na cztery spusty. Nie chciała gości. Po tym szybkim zabezpieczeniu usiadła na łóżku czy cokolwiek tam było do spania i sprawdziła stan swojego ekwipunku. Dużo tego nie było, ale mimo wszystko lepiej posprawdzać, czy nie ma żadnego poluzowanego grotu lub innych uszkodzeń z łukiem, cięciwą lub strzałą. A później zawinęła się w kocyk/kołderkę i poszła spać. Zasnęła nad wyraz szybko. To chyba przez to czyste powietrze.
Rano pogoda też była paskudna. Jakoś nie uśmiechało się jej przedzieranie przez szaleńczo wirujące płatki śniegu, ale nie było innej opcji. W końcu kiedyś musieli dojść. Zastanawiająca była informacja o zamkniętych bramach, ale miała nadzieję, że dotrą tam zanim dane im będzie spędzić noc na mrozie. Następnego ranka byliby jak bałwanki... - Dobry - przywitała się ze wszystkimi, po czym zjadła śniadanko, na jakie było karczmarza stać (jak trzeba odjąć klejnoty, to trudno, przeboleje). Nie można być głodnym przed taką wyprawą, która pewnie będzie cięższa niż przeżycie gniewu mistrzyni... No cóż... - Komu w drogę, temu czas! - rzuciła, kiedy wszyscy byli gotowi do wyjścia, opatulenie od czubka głowy aż po same pięty. Poprawiła siebie i sajdak. Jeżeli udało się dostać linę to: - Przywiążmy się do siebie. Nie zgubimy się w tej zamieci - zaproponowała, zanim jeszcze wyszli z karczmy. W końcu na zewnątrz nie wątpiła w trudność takiej prostej czynności. Chciała iść gdzieś po środku, wiec tak też się przywiązała, przekazując koniec liny dalej. Problemem mógł okazać się brak liny, ale przeżyją. W tym wypadku: - Chwyćmy się za ręce lub ubranie... Choć, ręce są lepszym wyjściem... Wiecie, żeby się nie rozdzielać i nie zgubić w tym śniegu. - O ile grupa przystała na propozycję chwyciła zarękawiczoną łapkę najbliższej osoby (MG niech zadecyduje), a sama wyciąga swoja do tyłu, by kolejna mogła się chwycić. No, chyba że wylądowała na przodzie lub tyle... Ale coś czuła, że po pewnym czasie będzie to mało efektywne.... Biały świat zewnętrzny nie napawał optymizmem. Nanaś starała się uważnie stawiać kroki na śniegu oraz zachować równowagę. A łatwo nie było. Widoczność kiepska. Zimno. Zakopała się w swoim szaliczku. Doszła do wniosku, że można spróbować oświetlić nieco drogę lub przynajmniej oznaczyć towarzyszy, by widzieli przed sobą, gdzie są inni. Korzystając z PWM tworzy sześć kulek światła, które następnie umiejscawia na plecach każdego. Wiec każdy bez wyjątku został oznaczony i teoretycznie może nieco im to ułatwi rozpoznanie się nawzajem. A takich chwilach żałowała, że nie posiada umiejętności znajomego z gildii, którego nie ruszały ani takie temperatury, ani takie zawieje śnieżne. Nanaya wolała iść pojedynczo, gęsiego, szlakiem, który pewnie był ledwo widoczny, ale widoczny. Było wtedy mniejsze prawdopodobieństwo, że kogoś się niechcący popchnie, potrąci, czy coś takiego. Do tego można było iść bliżej ścian, jeżeli było urwisko tuż obok, nie spowalniając tempa marszu. Oczywiście stara się iść równym, ale miarowym tempem - nie za szybkim, nie za wolnym. To nie był maraton. Trzeba było oszczędzać siły i uważnie stawiać kroki, a postoi nie przewidywała. No, chyba że jeden - w klasztorze. Nie rozgląda się na boki i nie podziwia krajobrazów, skupiając sie tylko i wyłącznie na drodze. Może kiedy indziej.
/Zupełnie nie wiem, jak zrobić opis drogi XD Wiec masz to XD A reszta niech pisze swoje XD
Finn
Liczba postów : 4279
Dołączył/a : 17/11/2012
Temat: Re: Klasztor Zori Czw Lis 22 2012, 07:15
Chcąc nie chcąc, postanowił skupić się na słowach staruszka. Po głębszym namyśle, wyciągnął ze swojego miniaturowego plecaczka jakiś notesik z długopisem. Początkowo oczywiście musiał trochę się namęczyć, aby ten przyrząd ponownie zaczął pisać, jednak gdy to już zrobił, Finny zaczął notować sobie, co ważniejsze według niego informacje, uzyskane od człowieka w todze. "Ród smoka...Zło...Zeref...Wszystko...Pisma..." Chwila... Jak on mnie nazwał?! Że niby gówniarz?! Niech tylko poczeka... - zaczął nerwowo myśleć, gdy usłyszał pogardliwe określenie, z trudem powstrzymując się przed wybuchem. - Nie wie Pan, że nie ocenia się książki po okładce... - powiedział, o dziwo, w miarę spokojnym tonem. - Poza tym, lepiej pewnych tematów nie poruszać, jeśli się człowieka nie zna! - dodał, nieco unosząc ton na samym końcu. Gdy tylko mężczyzna się wydarł, emocje blondyna nagle opadły. Może lepiej go nie denerwować. - to zdanie przeszło mu przez myśli. Zielonooki ochłonął, po czym skupił się ponownie na swoim notesiku, przewracając stronę. Wzmianka o zarobku spowodowała u niego prychnięcie. Pieniądze nie są takie ważne! - pomyślał w głębi duszy, mimowolnie rozmyślając o jakiej sumie dokładniej mógł mówić starzec. Najbardziej zainteresowała go wzmianka o ciekawych przedmiotach. Kto wie? Może coś co mu się przyda? Wrócił ponownie do notatek. "Mury ok. 3m... Budynek w centrum... NE część, stołówka..." Po tych informacjach postanowił zrobić sobie mały rysunek. "Około... 80 mnichów... 5 magów... Przywódca Bahra... Odmiana buddyzmu... 7 dni... Zamknięte na noc bramy..." No! Na tym mniej więcej skończył notatki. Wstał zaraz po ich zleceniodawcy i ruszył w kierunku okna. - Nie wiem jak wy, ale ja tam wolę na zewnątrz nie wychodzić! - powiedział, pocierając swoje ramiona na widok potężnej zamieci. Odwrócił się potem do reszty grupy. Wysłuchał głosu jedynej kobiety w ich towarzystwie. - Nanaya ma rację... - wydukał na początek swojej wypowiedzi. - Powinniśmy współpracować! Jakby co, mam na imię Finnian. Czego używam w walce..? - zrobił krótką pauzę udając zamyślenie. - Tak ostatecznie to wszystkiego, co znajdzie się w zasięgu ręki i się do tego nada. - dokończył uśmiechając się. Potem wysłuchał, co inni mają do powiedzenia, notując sobie ich imiona i podstawowe dane o nich. Łatwiej w ten sposób zapamięta. Miał nadzieje, że inni też wyrażą wolę współpracy. - Ma rację... Znowu... - przytaknął na słowa nowo poznanej znajomej. - To jak mamy chętnego do rozmowy z karczmarzem? - spojrzał się po pozostałych. - Jeśli nie to myślę, że mogę z nim porozmawiać. - to powiedziawszy, skierował swoje kroki w kierunku usilnie polerującego szklanki właściciela budynku. Trochę denerwowała go wizja rozmowy z osobą, która wyraźnie nie przepadała za magią. - Czy mógłby nam Pan może pożyczyć jakąś linę? - zadał pytanie lekko poddenerwowanym tonem. - Oczywiście jeśli to nie problem. Wie Pan... Rano planujemy wyruszyć w drogę, a w takich warunkach może okazać się to niebezpieczne... - dokończył, licząc, że karczmarz podaruję im jakąś linę, która będzie wystarczającej długości. - Jeszcze jedno drobne pytanko... - dodał po otrzymaniu lub też nie liny. - Ma pan może jakieś informacje na temat klasztoru, bądź mnichów w nim przebywających? - powiedział nieco ściszonym tonem. - Każda informacja może okazać się istotna... - dodał już praktycznie cichym szeptem. Jeśli Finn uzyska jakieś informacje, to zapisze je w swoim notesiku, po czym najpewniej ładnie podziękuje za nie. To samo tyczy się liny. Jak nie to po prostu podziękuje za poświęcony mu czas. Po rozmowie z karczmarzem (udanej lub nie) blondyn udał się do pokoju. Na miejscu sprawdził dokładnie swój ekwipunek oraz zadbał o to, by nikt od tak nie zakłócił jego snu, dokładnie zamykając okno i drzwi. Upewnił się raz jeszcze, czy nikt na pewno nie wejdzie do środka, po czym rozpiął płaszcz i położył się do snu. Trochę powiercił się z boku na bok nim zasnął, myśląc o tym co powinni rano zrobić. Jeśli otrzymał informacje od karczmarza, to myślał także czy się nimi nie podzielić z tymi, co poszli sobie i nie byli podczas niej. W końcu po jakimś czasie sen spadł na nastolatka.
Rano pierwszym co ujrzał była potworna pogoda. Zamieć nadal władała tą krainą. Czyli to jednak nie był sen..? - przeszło mu przez myśli. Wstał i ogarnął się w miarę możliwości. (poranna toaleta, spakowanie swoich rzeczy i takie tam) Przerażała go wizja podróży w takich warunkach, ale co poradzić. Jest misja, trzeba ją wykonać! Zszedł na dół ziewając dość mocno i kiwając głową w geście przywitania się z resztą. Siadł przy stoliku i poprosił o jakiś ciepły zestawik na śniadanie. Nie za duży, ale taki co by starczył by się najeść. - Wyruszajmy... Chyba nie chcemy spędzić nocy na dworze! - zakrzyknął. - Jeśli nie zdążymy to nas nie wpuszczą... - wzdrygnął się na tak koszmarną wizję. Jeśli posiadał linę to, wręczył ją Nanayi, po czym przewiązał się tuż za nią. Przekazując linę dalej w tył, no chyba, że był ostatni. Jeśli nie posiadali liny, chwycił wyciągniętą dłoń, po czym sam wyciągnął swoją. - Nie powinniśmy się rozdzielać w takich warunkach! - powiedział, po czym spojrzał się po grupce. - No to idziemy! - dodał, gdy już wychodzili. Wędrowali tak trochę, widząc praktycznie tylko biel. Mnóstwo śniegu... Śnieg był fajny, ale dlaczego musiał być zimny. Nie! Tych warunków nie można było nazwać zwykłym zimnem. Było lodowato. Wszystko praktycznie zamarzało, dlatego, gdy dotarli do ścieżki, stosunkowo wąskiej niestety, postanowił stawiać uważnie kroki, usilnie jednak starając się nie zostać w tyle. Uważał też, aby się nie potknąć czy też nie zahaczyć głową o jakąś gałąź czy coś. Podziwianie widoków musiał zostawić na kiedy indziej z powodu bardzo ograniczonej widoczności. co poradzić? Szli oczywiście dość wolno. W końcu, gdy się człowiek spieszy to się Doniu~ cieszy... Nie mogli marnować sił na byle błędy i pomyłki, a nadmierne tempo mogło spowodować jakiś wypadek czy coś w ten deseń. Błądzili tak w białych odmętach jakiś czas, jednak ich oczom w końcu ukazały się jakieś wyższe mury. No! Najpewniej już byli na miejscu...
// no reszto... postarajcie się z tym opisem drogi x.x mi coś tam chyba nie poszło xD
Yoshimaru
Liczba postów : 31
Dołączył/a : 24/10/2012
Skąd : Księżyc >D
Temat: Re: Klasztor Zori Czw Lis 22 2012, 13:33
Ponownie starzec zasypany został pytaniami, na które odpowiedzieć mu się nie chciało. Przecież po co miałby udzielać większość wskazówek siedząc z nami do późna, skoro można nas od tak zostawić na pastwę losu i własnego szczęścia. Dobrze, że chociaż trochę udało się z niego wydobyć, jak dalej pójdzie to już zależy od przypadku. Sędziwy człowiek, opuścił lokal a Yoshimaru został sam z resztą kompanii i tym dziwnym karczmarzem, operującym za barem. Chłopak nadal nie wypowiedział słowa, do czasu, aż nie odezwała się Nanaya. Taka tam skromność, przewyższająca wszystko inne dookoła. Zatopił swój wzrok w sufit i przeczekał jeszcze kilka minut po opuszczeniu przez mężczyznę pomieszczenia. Po kilku minutach głos zabrała jedna z osób siedzących w tej jakże miłej i zwartej grupce. Po tym co usłyszał młody jeszcze Yoshi, trzeba będzie się przedstawić. Co oznacza, pierwszy krok w wypowiedzeniu pierwszego słowa w nowo poznanej atmosferze.
Lekko się zestresował, ponieważ i tak z reguły woli samotność, a gadanie nie jest dla niego niczym przyjemnym. No chyba, że chodzi o monolog, tutaj to już zupełnie inna kwestia. Wziął się w garść i postanowił wyksztusić trochę z siebie.
- Jestem Zeref… - Powiedział, po czym zrobił wielkie oczy i obydwoma rękami złapał się za głowę. Wiedział, że gadanie do nieznajomych osób to nie jest nic prostego, a podczas gdy jest się lekko zestresowanym, łatwo pomylić wyrazy i poplątać język. Cały czas nie opuszczał wzroku do podłogi, do póki, aż nie walnął głupoty. Spojrzał szybko na wszystkich, czy patrzą się na niego dziwnym spojrzeniem. Prawdopodobnie i tak było, musiał to szybko odwołać, albo przynajmniej przyznać się do błędu. Zdjął swoje zimne dłonie z głowy, i lekko zwijając się w kłębek, dokończył – Chciałem powiedzieć… y… Yoshimaru, tak.. to ja… raczej, no ten… moje zdolności to raczej walka na dystans.. to chyba tyle.
I znowu zamknął się w sobie, teraz jeszcze bardziej skrępowany po nieudanej scenie poznania się. Miał jedynie nadzieję, że zejdzie z niego wzrok wszystkich dookoła. I jakże tą samą prędkością zapomną o tym co się przed chwilą stało. Na szczęście nie trwało to długo, ponieważ swoją wypowiedź, dalej kontynuowała jedna z towarzyszek. Gadanie o ufności, przecież to oczywiste, że trzeba sobie ufać by razem współpracować, a co jeżeli ktoś kogoś okłamie, by zgarnąć łup dla siebie. Dlaczego ona myśli, że bez ufania mamy sobie nie przeszkadzać. Takie właśnie myśli teraz błądziły po głowie Yoshimaru. Zbijała się późna noc, a oni jeszcze razem siedzieli przy tym małym stoliku, jak gdyby nigdy nic. Trzeba było pójść spać, by rano się wyspać na tą nieprzyjemną podróż. Jedna osoba odeszła, potem druga, aż w końcu przyszła pora i na chłopaka.
- Dobra, pewno już zapomnieli o tej całej sprawie, teraz priorytetem jest pójście spać. Nie chwila, ona kazała zapytać się karczmarza o linę i coś na temat mnichów. Ja tego nie zrobię… co jeżeli mi karzą to zrobić…. Nie dam rady… nie zapytam się, będą na mnie źli… - Z zamkniętymi oczami i ponurą miną, Yoshi siedział gdzieś tym razem w koncie. Nawet nie wiadomo jak on się tam znalazł, ale nie wnikajmy w to. Jego wybawcą okazał się Finny, który postanowił to zrobić za wszystkich pozostałych. Ona zapytał się o informacje na temat mnichów oraz na temat wypożyczenia jakiejś liny – Tak… wypożyczenia, jasne bo ją odda.. pf…
Po upływie nie całej godziny wszyscy rozeszli się prawdopodobnie do swoich pokojów. Yoshi także podniósł swoją ciężko dupę i schodami w górę, jak to w karczmach bywa wszedł do swojego pokoju. Miał tylko nadzieję, że będzie ciasny, taki mu pasuje, ciemność oraz samotność ot co. Na górze przypomniał sobie, że gdy wchodził, zdjął swój płaszcz. Więc jak ta niezdara musiał znowu schodzić na dół, walnąć mini uśmieszek do karczmarza, zabrać co jego i ponownie wrócić na górę, przygotowywać się do spania. Będąc znowu w swoim własnym pomieszczeniu, sprawdził czy wszystkie rzeczy ma przy sobie. Długo mu się nie zeszło uwzględniając, że praktycznie nic nie ma. Następnie odbył kilka ćwiczeń treningowych przed długim wypoczynkiem. Swe ciało ułożył w wygodnej pozycji i opierając się na własnych rękach zasnął.
Gdy już śpi raczej nic nie jest w stanie go obudzić, może jego koledzy z ‘teamu’ nie będą mieli głupich nocnych pomysłów. Niech dadzą mu spokój, on i tak jest już bardzo zestresowany. O dziwo nie podróżą, nie wyzwaniem i czekającym niebezpieczeństwem, prędzej ośmieszeniem się przed nowo poznaną drużyną i osobami.
Rano było już zupełnie inaczej. Światło, które ówcześnie dochodziło ze świec, teraz wydobywało się z jasnego i promienistego słońca. To raczej nie dziwne, że jest tutaj słońce, przecież jest w każdym miejscu na ziemi – chyba. Wszędzie Yoshi nie był, ale dlaczego poruszył fakt, ze słońcem. Ponieważ gdy jest wielki mróz oraz słońce, można spotkać i zorzę polarną. O boże jaki fajny byłby to cud, ujrzeć coś tak wspaniałego na niebie, oczywiście nie tak pięknego jak sam zjawiskowy księżyc.
- Zejdę na dół, pewno zaspałem a już wszyscy na mnie czekają… - Chłopak przetarł oczy, po czym zbierając się do kupy, zszedł na dół i rozejrzał. Gdy był już przy tym samym miejscu co wczoraj wieczorem, usłyszał głośne krzyknięcie Finna na temat podróży. Jednym ruchem już chciał mu sprzedać kopniaka, ze względu na to, że nie krzyczy się jak wszyscy śpią. Nie znajdowali się pewno sami w karczmie. Lecz z drugiej strony musiał się powstrzymać, przecież to nowo poznali ludzie, a jakoś trzeba się dogadywać.
Jego charakter, o dziwo na pomysł Nanayi oraz Finna, nie miał nic przeciwko. Skoro twierdzą, że aby nie zgubić się w śniegu trzeba się przywiązać, tak więc zrobił. Pozwolił się obwiązać jakąś tam liną, którą o dziwo udało mu się zdobyć od karczmarza. Jeżeli zaś nie udało, ponieważ to zależy od MG, złapał się tylko za ręce tak jak poleciła to nam Nanaya. Wyszli na zewnątrz, a Yoshimaru znowu zaczerwieniły się policzki z zimna. Włosy zamarzły i zlepiły się w jedną całość, a z nosa zamienił się w kawałek stwardniałego lodu. Wszędzie tylko mróz i śnieg, niczego innego nie było widać, oprócz jednego białego, jednolitego krajobrazu. Gdzie teraz ich nogi poniosą, nigdzie żywej duszy nie widać, a tutaj jeszcze tylko drogi przed nimi. Teraz pozostało im tylko podróżować przed siebie, aż ukarzą im się jakieś tam mury.
Podczas transportu, samopoczucie Yoshiego znacznie spadło, szli zwartą grupą, a jak się go dobrze pozna, on jednak woli podróżować samotnie. Nie, żeby mu to jakoś przeszkadzało, ale nadal czuł się skrępowany i nieswojo. Zgodził się na pomysł z trzymaniem za ręce, ale nie wiedział, że przyniesie to aż takie rezultaty. Podsumowując trochę go mdliło, oby tylko nie zebrało mu się na wymioty. Przy takim mrozie jest to raczej niebezpieczne i może prowadzić do poważnego uszkodzenia dróg jamy ustnej.
Po długo trwałej podróży, wszyscy powinni dojść do murów owego klasztoru, czy jakiego tam to budynku, jak zwał tak zwał. Wtedy już w końcu mogli się od siebie na pewien moment rozłączyć. Wnet Yoshi powinien przybrać na odwadze i dalej kontynuować podróż jak normalny człowiek.
Abel
Liczba postów : 1137
Dołączył/a : 09/09/2012
Skąd : Dunno.
Temat: Re: Klasztor Zori Pią Lis 23 2012, 15:14
Wysłuchał uważnie tego, co mnich miał do powiedzenia. Ród Smoka pojawiał się tylko wtedy, gdy działo się coś złego? Zeref? Chciał jeszcze coś dodać a'propos ubioru, ale sam fakt czarnej togi mocno go zaintrygował. Kara. Jakaż to mogła być kara? Czyżby zawinił czymś już wcześniej? Zmarszczył brwi i skrzyżował ręce na piersi, wysłuchując odpowiedzi na kolejne pytania jego towarzyszy. Audiotele. A mieli się ponoć streszczać. Makbet wiedział, że to właśnie tak się skończy. Nie komentował, bo nie było sensu, zresztą... Czy to ważne? Wolał wsłuchać się w spokojne odgłosy zimy za trzeszczącym oknem, szuranie ścierki po kuflu i głos starca, który właśnie takie tarcie ścierki, lecz raczej o nieheblowany blat, mu przypominał. Starzec w końcu stwierdził, że ma dosyć i że czas opuścić to zacne towarzystwo. Było zacne, a jakże! Taa... Nie znał swoich towarzyszy, prócz Nanayi i miał wrażenie, że im będzie chodziło raczej o przebrnięcie tej misji bez specjalnego rozlewu krwi. On, oprócz tego, że przyjechał tu po to, po co tu przyjechał, chciał przy okazji choć trochę się zabawić, znaleźć godnego przeciwnika do walki, który nie będzie go straszył użyciem magii i zachowa się wobec niego zwyczajnie fair, a nie będzie oszukiwał na każdym kroku. Takiego zachowania spodziewał się po kimś, kogo odnajdzie w klasztorze i z kim mógłby zawalczyć. Tam, gdzie czczą Buddę, magia nie była potrzebna. Tam rządziły grube mury i modlitwa, nic więcej. Wciągnął dym z papierosa i wypuścił go sekundkę później. O taaak... nikotyna wprawiała go w błogi nastrój. Kiedy dziadek opuścił już karczmę, Nanaya odezwała się pierwsza. Przedstawiła się, kilka słów na początek i nagle wybuchnął worek z imionami i rodzajem walki. On sam chyba tez musiał się przedstawić. Tak przynajmniej wypadało. - Makbet zwany Żmiją. Walczę bronią białą, którą tu pewnie dostrzegacie, nic poza tym - odparł mrukliwie. Oni chcą już iść spać? Przecież nie było wcale tak późno. Z jednej strony należało być w pełni sił, ale z drugiej było jeszcze tyle rzeczy do zrobienia. Śnieg sypał, a doświadczenie w miejscach zaśnieżonych mówiło mu, by nie przesadzać z wchodzeniem w śnieg. Kiedy większa część ruszyła już, by pójść spać lub wykonać polecenie Nan, on siedział jeszcze przed pustym już kuflem. Kiedy większośc zniknęła, podszedł sam do karczmarza. - Masz może jakieś patyki i szmatki? Potrzebuję Silnych, ale równocześnie w miarę elastycznych gałęzi. Ewentualnie, jeśli nie szmatki, to sznurek... - mruknął. - Zapłacę - dodał od razu. Cóż, chyba nikt o tym nie pomyślał, ale mniej zmęczą się, idąc po śniegu, gdy będą mieli rakiety. Chłopak musiał takie robić, gdy po ucieczce z domu nie zostało mu nic innego, jak tylko zarabiać na czymkolwiek. Plótł koszyki, bawił się z rakietami śnieżnymi, wyprawiając swoich towarzyszy na północ, a potem na dobre zaprzyjaźnił się z włócznią. Spanie po około 6 godzin zazwyczaj mu wystarczało, wiec zabrał się do robienia rakiet na tyle, by jeszcze spróbować położyć się na ten czas, a jeśli nie, to nawet an trochę krócej. Przed snem wykonał jeszcze troszkę pompeczek, by przypadkiem nie stracić formy i ułożył się w jakimś większym pokoju z większą ilością ludzi.
Rano wstał dość wcześnie, by ewentualnie dokończyć robotę z rakietami lub zjeść szybciej śniadanie i pozwolić sobie jeszcze na poranne ćwiczenia. Pompeczki, brzuszki, szósteczka pewnego pana i szybciutko na dół, by się najeść. Cóż, śniadania potrzebował niebagatelnego. Już jak był mały, uczono go, że to najważniejszy posiłek w ciągu dnia. Jajecznica na boczku, owsianka, chleb z papryką i sałatą lodową + herbata. Za taki posiłek pewnie musiał słono zapłacić, ale wychodził z założenia, że pieniądze ma, więc nie musi się hamować. Dobre śniadanie to dobry początek dnia. Jeśli udało mu się zrobić dla wszystkich rakiet, rozdał je przed podróżą, by nałożyli je sobie na stopy. Mimo wszystko dobrym pomysłem tuż po wyjściu okazało się trzymanie za ręce lub za linę. Droga miała okazać się długa, trudna, żmudna no i po prostu męcząca. Śnieg nigdy nie był dlań sprzymierzeńcem, więc i tym razem nie miał zamiaru nim zostać. Padał przez cały czas, a droga po zaśnieżonej górze nie byłą łatwa, tym bardziej, że poruszanie się po takim zboczu w tak głębokim śniegu wcale nie miało okazać się łatwe. Szczęście, że płaszcz nie przepuszczał aż takiego zimna. Jeśli jedna osoba się wywróci, polecą wszystkie, więc warto było zatroszczyć się o swoich towarzyszy w czasie wędrówki, tym bardziej, że musieli tam dotrzeć razem i to jak najszybciej. Do 6 wieczorem... Tutaj wieczór robił się wyjątkowo szybko i jeśli nie ma wśród nich maga ognia, no to będą mieli problem z tym, żeby sobie jakkolwiek poradzić z ciemnością. Zerknął an swoich towarzyszy, ciągnących się ku górze. Szedł jako ostatni, by pilnować po części tych, którzy szli w środku. O olbrzyma i tego dziwnego gostka z jego gildii się nie martwił, ale o całą resztę... Nie, nie martwił się jak mamusia, martwił się jak członek drużyny o to, że nie dojdą i będzie przekichane, a mimo wszystko nie zostawia się kompanów z misji. Marzenie o dotarciu do klasztoru w tej chwili było jedynym, które świtało w umyśle Makbeta. Byle do ciepełka, nawet jeśli miała to być cieplutka cela więzienna. Potem może już nie wychodzić... Nałożył kaptur, czego często nie robił, by wiatr nie urwał mu głowy. Miał nadzieję, że włócznia wytrzyma takie mrozy.
Ostatnio zmieniony przez Makbet dnia Pon Lis 26 2012, 11:16, w całości zmieniany 1 raz
Sethor Fiberos
Liczba postów : 289
Dołączył/a : 17/11/2012
Skąd : Poznań
Temat: Re: Klasztor Zori Sob Lis 24 2012, 01:04
Po komentarzu, jak się później dowiedział, Nanayi, na twarzy Setha pojawił się szeroki uśmiech. Nie każdy przecież miłował się w bieli śniegu, nie każdy na śnieg wychodził z błogim przeświadczeniem, że raj jest blisko. Zadane przez Sethora pytanie wywołało zamierzony efekt. Został obrzucony ciężkimi spojrzeniami. Materialista, najemnik i tym podobne stwierdzenia mogły paść pod jego adresem. Mag jednak po prostu słuchał tego, co inni mówili. Jakie zadawali pytania, a później co na nie odpowiadał dziad. W pamięci wynotowywał co ważniejsze fakty, jednak nie sądził, by przydały mu się one w zyskiwaniu informacji. Wystarczy sprawny język i umiejętności wczuwania się w kogoś, kim się w rzeczywistości nie jest. Mag nie miał nic do dodania, a nawet jakby miał, i tak nic by nie powiedział, bo starzec z prędkością zbliżającą się ku prędkości światła opuścił ich towarzystwo. -Witam Was więc towarzysze, jestem Sethor, ale możecie mówić na mnie Seth. Cóż, lubię zimę i to chyba tyle ode mnie- wyszczerzył się. Nie wiedział, jak opisać swój styl walki, ponieważ po prostu nigdy jeszcze nie walczył na poważnie, jedynie w ramach treningu. Może z bliska, może z daleka, to było zagadką nawet dla samego Sethora. Większość kompanów z misji była dość oschła w swoim zachowaniu, pewnie nie chcieli dać po sobie poznać, jacy są naprawdę. To był przecież początek ich misji, jeszcze nikt się nie zdeklarował, że nie zaatakuje reszty członków zespołu. Choć z drugiej strony, taką deklarację można uzyskać chyba tylko od kogoś, kto ma zamiar ją złamać. Uśmiech na twarzy Setha wywołało jawne przedstawienie się Czarnego Maga, który to przyjął ofertę pracy dla jakiegoś dziwnego starca. Dopiero po naprostowaniu swego imienia, mag Lamia Scale zorientował się, że jednak nie był to prawdziwy Zeref. Ludzie zaczęli rozchodzić się do pokoi, choć nie wszyscy. Seth zauważył jednego z towarzyszy, gaworzącego z gospodarzem. Nie wiedział, o czym rozmawiali, lecz przypomniał sobie jedną ważną rzecz i gdy tylko poprzednik zakończył swoją pogadankę, podszedł do ławy. -Panie gospodarzu, da się załatwić kufel z jakimś trunkiem? Wszyscy wiemy, jak jest ciężko na mrozie, przydałby się jakiś zapasik płynu ducha- spytał. -Oczywiście, nie ma nic za darmo, jestem gotowy zapłacić za trunki, w końcu życie jest ważniejsze niż klejnoty w portfelu. Mam rację?- podkreślił słowo „życie”. Po wypiciu trunku, postanowił wyjśc na zewnątrz. Śnieg, padający od czasu, gdy Seth wszedł na Północne Terytoria, przysłaniał widoczność, jednak wieczorową porą nie przeszkadzało to aż tak bardzo. Gdy już stał w ciemnościach, acz niezupełnych, śnieg dość mocno rozjaśniał widoczność, rozmyślał nad słowami starca, nad swoimi nowymi kompanami. Była to dość barwna mieszanka osobistości, zapewne ze wszystkich świata stron. Jednak póki co nikt nie przykuł uwagi Setha ani w sposób pozytywnym ani negatywny. Ot zgraja magów żądnych przygód, zupełnie jak on sam. Po dłuższej chwili, gdy przemyślał wszystko co usłyszał dzisiejszego dnia, poszedł na górę, do jednego z pokoików. Szczelnie zamknął drzwi, rozhermetyzował okno i legł jak długi w samych bokserkach na łóżku. Nie chciało mu się już myśleć, więc obmyślał jutrzejszą drogę do klasztoru w ten piękny, choć mroźny poranek. Nazajutrz, gdy wstał, usłyszał na parterze rozmowy. Dość żywe, więc zapewne towarzysze byli już na nogach. Któżby inny śmiał tak zakłócać sen w pokoikach na piętrze, jeśli nie magowie? -Dzień dobry wszystkim- powiedział po zejściu na dół, przeciągając się. Usłyszał jeden z pomysłów na przejście do klasztoru. Był on dość trafny, jeśli ludzie nie potrafili zorientować się w otchłani bieli. Postanowił nie wyłamywać się z szeregu i zgodzić się na pomysł jedynej kobiety w gronie. Gdy był już na zewnątrz, biel śniegu uraczyła jego oczy widokiem, jakich widział już mnóstwo Seth. Chwycił w dłoń linę i podał ją za siebie, jeśli takowa została uzyskana, w przeciwnym wypadku rękę maga przed i za nim. -Ruszajmy, póki pogoda jest sprzyjająca na takie wycieczki- rzucił, wystawiając swą twarz na podmuchy wiatru ze śniegiem, który miło łaskotał jego policzki. Po twarzach kompanów widział względnie zły humor, ale ten pewnie minie gdy przekroczą bramy klasztoru. Droga z gospody do klasztoru nie należała do przyjemnych spacerów. Była dość kręta i stroma, wiodła na szczyt wzgórza. Na nim właśnie znajdował się fort-klasztor. -Ciekawe po co im takie fortyfikacje, w takim miejscu? To chyba stosunkowo spokojna część królestwa?- spytał. W duchu przyznał sam przed sobą, iż nie studiował historii królestwa i nie wiedział, czy 2-3 wieki temu nie było tu jakiejś wielkiej wojny. Choć na mroźnych terenach wojny zdarzały się rzadziej, tu każdy musiał walczyć o własne życie, aby przetrwać kolejną noc. Możliwe też, że ten klasztor ma jakiś problem, związany z ich misją, który dręczy ich od wielu pokoleń. W taki sposób byliby przygotowani na ataki, jedna ścieżka, łatwa do ewentualnego odparcia ataku. Reszta stron wzgórza była nie do zdobycia bez umiejętności latania, lub wspaniałej kontroli nad lodem. Takich zdolności Seth tymczasowo nie posiadał. Magiczna karawana szła równym, spokojnym tempem. Było to zapewne spowodowane poziomem zagrożenia ze strony ścieżki. Każdy mógł popełnić błąd, ale czym mógł on skutkować. Jeśli spadkowicz nie puściłby liny, towarzysze mogli go wciągnąć z powrotem. Jednak mogło też zdarzyć się to, że chwila nieuwagi wtrąciłaby ich na dno tej lodowej skarpy. -Jeden mag w tę, czy wewtę, to chyba nie zrobiłoby nam różnicy- pomyślał, oczywiście żartując. Każdy metr pokonany teraz, skracał dystans do pokonania w tych warunkach. Może i Sethorowi nie było zimno, jednak i tak czuł trudy podróży. Po pewnym czasie przestał czuć linę(tudzież nie linę) w dłoniach. Rękawiczki były przemoknięte, a jego ręce już bezsilnie zaciskały się na sznurze, tudzież dłoni towarzysza. Szli długi czas mocno zbliżeni do ściany. Puchowa osłona ze śniegu mogła maskować jakiś ubytek w ścieżce, jakieś osuwisko. Bezpieczniej było przy ścianie. Wąska ścieżka nie pozwalała im na jakiekolwiek manewry, po prostu musieli iść do przodu, cały czas przed siebie, uwzględniając zakręty. Monotonia ogarniała maga, już chciało mu się spać, ale starał się utrzymać świadomość. -Może coś pośpiewamy?- rzucił śmiejąc się zdawkowo. Nie miał nawet sił by się zaśmiać. -Nie, to był żart. Nawet mi się nie chcę- dopowiedział po kilku sekundach, kaszląc i dławiąc się. Wtedy jednak, Seth zauważył jedną, aczkolwiek dużą wadę tego pomysłu z trzymaniem liny. Nie można było używać rąk. Szal maga zaczął się obluzowywać, nogawki jego spodni zaczęły wystawać z butów, mocząc się śniegiem. Na twarzy gromadził się ładunek śniegu, przeszkadzający w patrzeniu. Mógł jedynie mrugać oczętami i strzepywać śnieg potrząsaniami głową. Nie zamierzał się jednak zatrzymać, starzec nie dał im jakiejś fury czasu, musieli się śpieszyć.
(To tyle, nie wiem co dodać jeszcze :D)
Jo
Liczba postów : 5542
Dołączył/a : 29/08/2012
Skąd : Poznań
Temat: Re: Klasztor Zori Czw Lis 29 2012, 21:36
MG
Czy mieliście jeszcze jakieś pytania czy nie, to nie miało znaczenia. Staruszek już poszedł a wam zostało udać się do pokoju. Mimo tego Finn, chcąc pokazać że wcale nie jest gówniarzem, poszedł do karczmarza, zadać odpowiednie pytania. Na prośbę o linę, podał mu kawałek 20m, dość mocnej liny. Gorzej poszło z pytaniem, widać Finn nie był tak dobrym gliną jak myślał, bowiem karczmarz wzruszył tylko ramionami i rzekł -A co ja tam wiem? Ja tu tylko spokojnie prowadzę karczmę- I wrócił do czyszczenia szklanki, co musiało być jego najlepszą rozrywką na tym mroźnym zadupiu. Seth dostał swój trunek a na pytanie Makbeta dotyczące szmat i patyków, chciał odpowiedzieć że to nie supermarket, ale dowiadując się że zostanie za to nagrodzony, dał Makbetowi co ten chciał. Wszyscy po tym poszli spać... czy coś.
Obudziliście się, targnęło wami złe przeczucie albo raczej.. nie to nie to. Wszyscy znów zebrali się w sali głównej, gdzie karczmarz ogłosił wam ze jest... południe! Przygotowania udało wam się poczynić do 13:30. O godzinie drugiej po południu, ruszyliście. Straciliście masę czasu i nie byliście pewni czy to nadrobicie. Mieliście 4h, ale narzuciliście miarowe tempo. Mimo trzaskającego wichru, mrozu kującego was w twarze, szliście sprzeciwiając się żywiołowi. Kiepską widoczność naprawiały kulki światła zrobione przez Nanaye, a rakietki Makbeta ułatwiały wam podróż. Gdy zrobiło się jeszcze ciemniej weszliście na szczyt płaskowyżu, w oddali nie wiedzieliście jak daleko, znajdował się klasztor, a przed wami już tylko dróżka przez las, którą powoli ruszyliście. Droga przez las była kręta. I niebezpieczna jak szybko się przekonaliście gdy przed wami wyrosły trzy wielkie wilki, za wami trzy kolejne. Pojawiły się jakby znikąd, nie słyszane, nie widziane. Do Klasztoru dzieliło was jakieś 100m lasu i 300m drogi do klasztoru. Wrota były już otwarte, ale na wyczucie mogliście stwierdzić, że więcej niż kwadrans wam nie zostało... Ale jak wiele, nie byliście w stanie stwierdzić. A właśnie... zgubiliście gdzieś Murthaga... w sumie, nie widzieliście go od rana
Stan: Wszystkich pieką oczy, od ostrego światłą z kulek Nan. Murthag... wciąż siedzisz w karczmie, możesz zrezygnować z misji, lub próbować dołączyć do reszty.
Abel
Liczba postów : 1137
Dołączył/a : 09/09/2012
Skąd : Dunno.
Temat: Re: Klasztor Zori Pią Lis 30 2012, 08:40
Chwila, chwila, chwila... Jak on mógł wstać tak późno?! Przecież był wyspany jeszcze poprzednije nocy, przecież spokojnie dałby radę! Szlag by to wziął! Na szczęście udało mu się zrobić rakiety, więc nie zapadali się po kolana w śniegu. Mimo kaptura był pewien, że po uszach ciągle mu wiało, a brak jakichkolwiek gogli sprawił okropne pieczenie oczu nie tylko przez kulki Nan, ale także przez światło odbijające się od śniegu na początku drogi. I tak źle, i tak niedobrze. Przyspieszali, więc można nawet powiedzieć, że bał się o to, czy jego towarzysze nie odpadną z sił i nie będą się ciągnąć za nimi. A właśnie, gdzie jest Murtagh? To było dość istotne pytanie w tej sytuacji. Cóż, nie chcąc narażać swojego gardła, nie powiedział nic, mimo to zastanawiając się, gdzie mogli zgubić towarzysza. Gdy już się zatrzymają gdzieś, to Makbet to sprawdzi, popyta, ale nie teraz, kiedy są w środku drogi. Troche to samolubne, ale trudno. Najwyżej pójdą go szukać po nocy spędzonej na zimnie. O, klasztor już niedaleko. Jeszcze kilka minut drogi i będa na miejscu, gorzej, że to była droga pod górę, ale dadzą radę, w końcu przeszli już tyle. Od razu siły wróciły i chciało się iść. No i chciałoby się dalej, gdyby nie fakt, że kiedy tylko znaleźli się w lesie, spotkała ich niemiłą niespodzianka. No proszę, proszę, zwierzątka leśne postanowiły wybrać się na łów. Dziw tylko brał, dlaczego wybrały ludzi, skoro nawet bardzo głodne bały się do nich podchodzić. W końcu nie tak daleko znajdowały się ludzkie chaty, z jakiej więc racji postanowiły zaczaić się na podróżnych, którzy z sił całkiem jeszcze nieopadają? Oznaczało to ich jawną przegraną, tym bardziej, że to przecież tylko troszkę większe psy. Puścił towarzyszy i dobył włóczni. - Musimy się pospieszyć, więc proponuję szybko się za nie zabrać - To powiedziawszy, ruszył na najbliższe zwierzę.
Poniżej znajdują się buttony for, z którymi obecnie prowadzimy wymianę. W celu nawiązania współpracy zachęca się do odwiedzenia pierw tematu z regulaminem wedle którego wymiany prowadzimy, a następnie do zgłoszenia się w tym temacie. Nasze buttony oraz bannery znajdują się zaś w tym miejscu.
Layout autorstwa Frederici. Forum czerpie z mangi "Fairy Tail" autorstwa Hiro Mashimy oraz kreatywności użytkowników. Wszystkie materiały umieszczone na forum stają się automatycznie własnością jego jak i autorów. Dla poszanowania Naszej pracy uprasza się o nie kopiowanie treści postów oraz kodów bez uprzedniej zgody właścicieli.