First topic message reminder :
Miejsce w głębi puszczy daleko w górach
---------------------------------------------------------------------------------------------
To był jeden z tych dni, który był idealny, by rozpocząć trening... Był deszczowy, ciepły poranek. Spakowałem się i wybrałem na poszukiwanie odpowiedniego miejsca. W okolicy pełno było rzek, wodospadów, strumieni górskich, w tej chwili gwałtownych i nieprzewidywalnych, a zarazem idealnych do ciężkiego treningu...
W końcu dotarłem. Nie było łatwo znaleźć to miejsce, gdyż znajdowało się daleko w głąb niezamieszkanych terenów...
Było to małe jezioro w dolinie, zasilane dwoma rzekami, na którym znajdowała się idealnie okrągła i płaska wysepka. Z dwóch stron jeziora znajdowały się urwiska, z których wylewały się strumienie wody, tworząc majestatyczne wodospady. Miejsce idealnie nadawało się na treningi manipulacji wodą, gdyż woda (i ta ruchoma i stojąca) była wszędzie, w każdym zakamarku.
Zdjąłem ubranie, zostając w samych spodenkach, chociaż i tak wszystko było już mokre... Zostawiłem wszystkie rzeczy na brzegu i wskoczyłem do zimnej, orzeźwiającej wody prosto z gór. W końcu musiałem jakoś przedostać się na wysepkę.
Tam zająłem miejsce na samym środku i usiadłem na trawie, rozpoczynając wstęp do swojego treningu. Polegał on na długiej medytacji, dopóki nie osiągnęło się odpowiedniego stanu.
Oczyściłem całkowicie umysł, pozostawiając tylko wąski strumień myśli, mając na celu skupienie się i przygotowanie do wysiłku fizycznego.
Wsłuchałem się w odgłosy wody... Dźwięk deszczu, uderzającego o ziemię i taflę jeziora, dźwięk wodospadu, przelewającego się przez skały, by zaraz schować się w głębiach.
Lekki deszcz przerodził się w gwałtowną burzę... Podczas medytacji skupiłem się na naturze chmur. Woda w nich, każda pojedyncza kropelka składała się na całość, razem tworzyły ogromną chmurę, by po chwili spaść z rozpędem na ziemię. Pojedyncza kropelka to nic, lecz kiedy spadnie ich cała masa, potrafią w jednej chwili przemoczyć ciebie do suchej nitki. Tak samo jak pojedyncze uderzenie zdziała niewiele, tak kilkanaście, kilkaset, kilka tysięcy złamie nawet drzewo...
Minęło kilka dni, nim dokładnie zgłębiłem wszystkie procesy powstawania i ulotności chmur, jak się tworzą i jak znikają. Głód doskwierał już na dobre, zanim sam nauczyłem się taką chmurę tworzyć.
Jak dokładnie pozbierać krople z powietrza i połączyć je w całość, nie tworząc przy tym po prostu wodnej kuli ale najprawdziwszą chmurę. Najpierw małe, niezdolne wypuścić z siebie pojedynczej kropli... Stopniowo uczyłem się łączyć i zachowywać kontrolę nad większą ilością, i tak robiąc, tworzyłem coraz to inne twory. Czasami się nie udawało, jak to przy każdym zaklęciu. Potrzebna była silna wola i wytrwałość...
Kiedy efekty w końcu mnie zadowoliły, oddałem się na dwudniowy wypoczynek. Upolowałem królika i upiekłem go nad ogniem, po czym zwyczajnie postanowiłem się wyspać. Jeśli ufać umysłowi, powiedziałbym, że od rozpoczęcia treningu minęło pięć dni. Tak więc pięć dni ciągłego treningu magicznego bez posiłku i odpoczynku, zaspokajając pragnienie jedynie czystą wodą, wyczerpały mnie na tyle, że bez problemu zasnąłem, kiedy tylko ułożyłem się wygodnie na dmuchanym materacu...
Po dwóch dniach, po zaspokojeniu wszystkich potrzeb, powróciłem do treningu...
Na początek postanowiłem przypomnieć sobie to, czego nauczyłem się przed dwoma dniami...
Szczęśliwie efekty były na tyle zadowalające, by przejść do kolejnego etapu...
Tym razem trzeba było sprawić, by woda w chmurach zwyczajnie zaczęła się skraplać i opadać. Czyli jednym słowem, wywołać deszcz...
Okazało się to na szczęście nie tak trudnym zadaniem jak samo stworzenie chmury.
Tym razem wystarczyło po prostu połączyć malutkie kropelki w chmurach w większe, by ich ciężar sam podziałał i sprawił, że były zbyt ciężkie by nadal znajdować się w chmurach. Jednak początkowe efekty jak zwykle nie były zadowalające. Niby deszcz był, lecz szybkość i jakość wywołania tego efektu nie był fantastyczny... Krople były nadal za małe i zbyt wolne by cokolwiek zdziałać... Trzeba było zmienić tok myślenia...
Długo medytowałem, próbując wymyślić sposób na przyspieszenie i polepszenie opadu deszczu ale godziny płynęły, a ja nadal nie wpadłem na nic godnego głębszego przemyślenia. W czasie kiedy myślałem, nadal trenowałem przywołanie i „składanie” kropla po kropli chmur, aż w końcu osiągnęły one naprawdę imponujące rozmiary...
Kolejny dzień minął nad samymi rozmyślaniami, zaś kolejny poświęciłem na trening fizyczny.
Poza wzmacnianiem ducha i umysłu, wzmocnienia potrzebowały także mięśnie...
Kilkanaście kółek kraulem wokół wysepki, później kilkanaście kółek biegiem wokół jeziora, włączając w to dodatkowo wspinaczkę po skałach, bo inaczej obiegnąć jeziora się nie dało. Kolejne godziny spędziłem na ćwiczeniach na wysepce, w miejscu. Serie pompek, przysiadów, brzuszków, rowerków i innych...
Wieczorem padłem na materac kompletnie wykończony. Spożyłem syty posiłek i odpocząłem... W nocy do głowy przyszedł mi pewien pomysł...
A gdyby tak... Gwałtownie dodać dużą ilość wody do chmury, jednocześnie tworząc nowe, chmury i dzięki temu sprawić, że chmury, nie dość że ogromne, będą wypuszczały nieprzerwanie duże, potężne krople?
Wtedy także szybkość zyska na jakości...
Wstałem... Na dworze nie było jeszcze słońca. Kilka okrążeń wokół namiotu na rozgrzewkę i bach do wody...
Tam, ponownie skupiłem się na zaklęciu...
Przywołałem ogromną chmurę i natychmiast tworząc w niej kolejną i kolejną, zasilałem ją wodą z zewnątrz.
Potężne krople natychmiast spadły na ziemię. Czuć było siłę w pojedynczych uderzeniach, a szybkość z jaką spadały, była widocznie większa i już zadowalająca.
Czym jednak miało być to zaklęcie? Tyle zachodu i poświęconego czasu tylko po to, by nauczyć się robić deszcz? O nie, zaklęcie to miało być pomocne w walce, a nie podlewać roślinki, kiedy nie chce się nosić konewek...
Postanowiłem pomyśleć o tym przy kolejnych zajęciach fizycznych...
No i powtórzyłem ćwiczenia z poprzedniego dnia... pływanie, bieganie, wspinaczka...
I tak do wieczora... Wieczorem zaś postanowiłem zaprzestać treningów... Teraz był czas na długi sen...
Sen po to, by zregenerować ubytki w sile, postrzeganiu, zdrowym myśleniu (Szakalaka, smak afryki, ciekawe czy mg to faktycznie czyta), bo jak wiadomo, kiedy człowiek jest zmęczony, nie jest w stanie zdrowo myśleć.
Nie kontrolując czasu spałem wystarczająco długo, by wstać wygłodniały i spragniony.
Nie zastanawiając się, zjadłem ostatnie konserwy z plecaka, popijając czystą wodą, zebraną w ostatnich dniach. Powoli zaczynał kończyć się prowiant. Albo skończę trening dzisiaj, albo wracam do domu z niczym...
To był ten dzień, kiedy czułem, że kolejne godziny zadecydują o tym, czy jestem wartościowym magiem, czy tylko podrzędnym czarodziejem.
Wcześniej udało mi się obmyślić plan, dzięki któremu deszcz mógłby być wystarczająco groźny, by doprowadzić przeciwnika do wyczerpania i omdlenia z powodu zbyt dużej utraty krwi bądź bólu.
To miało być zaklęcie, które zaważy na kolejnych misjach, które wykonam... Jeśli tylko uda mi się opanować to zaklęcie.
Popłynąłem na środek jeziora zmierzając na wysepkę. Padał gęsty deszcz. Przynajmniej będę mógł skupić się wyłącznie na efektywności i śmiercionośności zaklęcia, a nie uważać cały czas, by krople deszczu były odpowiednie i spadały z wystarczającą szybkością.
Ten dzisiejszy deszcz był idealny do treningu. Powoli czułem, że może mi się udać.
Stanąłem na środku, ponownie oczyszczając umysł. Wczułem się w rytm uderzeń kropel o moje ciało, o tafle jeziora, o trawę na wysepce. Zlałem się z nimi, kształtując je według mojego charakteru. Kiedy chciałem zranić, krople miały robić to samo. Miały zrobić wszystko, by spełnić moją wolę.
Tak więc mozolny trening trwał długo, ale w końcu posiadłem wiedzę, jak kształtować deszcz na moją modłę.
Kiedy tylko zechciałem deszcz zmieniał się w długie igły, które raniły wyjątkowo boleśnie. Ból porównywalny był do ugryzienia jadowitego, egzotycznego owada. Niestety sam się o tym przekonałem, gdy nieuważnie przesunąłem ręką w zasięg igieł. Nauczyłem się jednak chronić mnie przed zaklęciem i więcej nie popełniałem tych błędów...
Skończyło się... deszcz przestał padać. Teraz nastąpiło najtrudniejsza część treningu. Połączenie obu technik w jedną.
Nie do końca wiedziałem za co się zabrać na początku... Czy powinienem zmieniać krople w igły zaraz po opuszczeniu chmury, czy jednak poczekać aż ona nabierze pędu, na czym skupiać się na początku, jak jednocześnie zmieniać krople w igły i wypuszczać coraz to nowe...
Trening trwał i trwał, aż w końcu wyniki były zadowalające. Nauczyłem się łączyć techniki i teraz wiedziałem, że jestem gotowy do kolejnych podróży.
Kiedyś tu jeszcze wrócę. Obiecałem sobie, że już zawsze będę ćwiczył w tym miejscu, jeśli tylko będę miał ku temu okazję. Czułem otaczającą zewsząd mnie wodę. Spokój i tajemniczą siłę bojącą z tego miejsca. Energię uwalnianą przez centrum jeziora, wypływającej w miejscu, gdzie znajdowała się wysepka.
Czułem że tutaj poznałem samego siebie, tutaj mogę przekroczyć swoje bariery, powiększyć swoje możliwości.
Nazwę to miejsce Srebrzystymi Źródłami Spokoju. Będzie to miejsce ukryte przed wzrokiem innych i dostępne tylko dla tych, którzy będą godni wstąpienia tutaj.
Skończyłem bohomazy, gdyż powoli zaczynałem wariować. Jeśli dobrze licząc z dala od cywilizacji spędziłem dobrze trzy tygodnie... Pora się spakować i wrócić do domu. W końcu wszyscy czekają... Podsumowując ten trening, jestem naprawdę zadowolony z mojego osiągnięcia. Nie spodziewałem się, że uda mi się osiągnąć takie efekty. Teraz jestem gotowy...