I've never seen a decent person among those who say they're going to save the world while forsaking the people around them. Those types of men are always so intoxicated by thier own hollow dreams that they call every little thing in front of them trivial.
Temat: Posiadłość Wellingtonów Sob Paź 26 2013, 22:45
First topic message reminder :
Rozległa parcela, położona na obrzeżach Oak. Otoczona wysokim murem z jednym, ogólnie znanym wejściem czyli żelazną bramą. Od tej właśnie bramy ciągnęła się żwirowa droga mająca około 200 metrów, ostatecznie wlewając się w rondo pośrodku którego znajdował się niewielki pierścień trawnika i fontanna, której główną dekoracją była syrena siedząca na kamieniach, którą otaczały delfiny i jakieś rybki. Willa prezentowała się natomiast jako prosta bryła. Do drzwi wejściowych prowadziły schody, uformowane w półkole. Dodatkowo umieszczone one były w ryzalicie przyozdobionym kolumnami i wielkimi oknami. Po bokach budynku można było zauważyć ciągnące się na wysokości pierwszego piętra wykusze. Na lewym rogu budynku znajdował się alkierz. Całość była w kolorze białym, natomiast dach pokrywała czarna dachówka. Około 50 metrów na lewo znajdował się niewielki kompleks mieszkalny dla służby. Otaczały go gęsto drzewa, więc zauważyć się go dało dopiero stojąc przy samych schodach. Ogólnie rzecz ujmując posiadłość otoczona był olbrzymimi połaciami trawników i wiekowymi drzewami. Gdzieś musiał być też staw bo dało się słyszeć kumkanie żab z oddali.
Powóz zawiózł was pod samiusieńkie drzwi rezydencji. Drzwi otworzył wam wysoki, zasuszony mężczyzna o siwych włosach, które na czubku głowy zaczęły już z wolna wypadać. Spoglądał na was spokojnie znad okularów, ubrany w czarny garnitur. - Witam panów w posiadłości Wellingtonów. Państwo już cze... - Mężczyzna został odepchnięty od drzwi, przez które chwilę później wypadła kobieta, natychmiast wczepiając się w ubrania Lianga. - Bueeeeeeeeeee. Mój F-frędzelek. Proszę. PROSZĘ WAS! Uratujcie mojego Freklnfskjgbkja - kobieta zatopiła twarz w ubraniu chłopaka, przez co następne skargi, prośby i żale zlały się w jedno słowo. Była osobą niezwykle niską, mającą może z 155, a do tego niezwykle pulchną. Blond włosy miała ufryzowane w loki, co tylko jeszcze bardziej ją poszerzało, ale tak ogólnie stara się nie wydawała. Mężczyzna odchrząknął, pragnąc zwrócić swoją uwagę. - Pani Amelio... najmocniej panią proszę by pozwoliła Pani naszym gościom wejść. Zdawał się jednak mówić to bez większego przekonania, jakby zwrócenie się do kobiety nieco bardziej zdecydowanie mogło wywołać niezwykle nieprzyjemne dla niego konsekwencje. Spojrzał na was zmieszany i wzruszył ramionami bezradnie. Kobieta w końcu jednak dała sobie słowo i spojrzała na czarnowłosego z rozpaczą w oczach. - Proszę, pomóżcie mi. Odnajdźcie mojego cukiereczka! - Amelio! Pani domu wzdrygnęła się i odwrócił. W wejściu do posiadłości pojawiła się jeszcze jedna osoba. Równie wysoki co kamerdyner mężczyzna, powiadający krótko ostrzyżone, brązowe włosy i brodę. W przeciwieństwie do kobiety był szczupły, ale na pewno starszy. - Na miłość Boską! Tym, panom nie pomożesz. Kobieta zawahała się, ale po chwili szybko powróciła do domu, znikając już z pola widzenia magów. Gdy tylko zostaliście już sami w czwórkę, uśmiechnął się życzliwie. - Witam was. Nazywam się Bernard Wellington. Zapraszam. Zostaliście poprowadzeni przez rozległy hol. Na przeciwko drzwi wejściowych znajdowały się szerokie schody prowadzące na piętro, pokryte czerwonym dywanem. Zaprowadzono was na lewo, do stosunkowo małego pokoju (jak na oszołamiające rozmiary budynku) będącego typowym gabinetem. Mogliście się rozgościć, pan domu jednak nie usiadł na miejscu za biurkiem, przysiadł po prostu na jego blacie, splatając ręce przed sobą. - Na początku przepraszam za moją żonę, bardzo przeżywa stratę swojego pupilka. Sprawa jest prosta - musicie znaleźć tego sierściucha. Proszę was o to w imię świętego spokoju. Może ja nie jestem w stanie wam pomóc, ale proponuję popytać służbę, ja nie miałem do tego głowy. Nasza posiadłość jest na prawdę rozległa, na pewno ktoś widział kocura. Arnold jest do waszej dyspozycji. Kwestię wynagrodzenia natomiast omówimy po całej sprawie. Wymieniając imię mężczyzny wskazał na osobę kamerdynera, który otworzył wam drzwi, a teraz stał przy tych do gabinetu. Delikatnie skinął wam głową.
Zszedłem powoli to piwnicy i momentalnie uderzył mnie zapach stęchlizny pomieszany z różnymi zapachami nieczystości, które można znaleźć w kanałach. Przyjąłem grzecznie maskę od Evana i całe szczęście, bo kilkanaście sekund później latarka padła... Wyrzuciłem ją do ścieków i ruszyłem dalej aż w końcu doszedłem do rozwidlenia... -No, proponuję pójść w lewo... Możemy się rozdzielić albo puszczę na prawo moją wronę, z którą utrzymuję kontakt myślowy, więc w razie ataku czy kontaktu z innym stworzeniem, zaraz się dowiemy... To jak?-
Jeśli nie będzie żadnych sprzeciwów, używam Aspektu Przywołania Wrony Amaterasu. -Evanie, mógłbyś użyczyć jeszcze jednej takiej maski mojej wronie? Masz może takie rozmiary?- zażartowałem... kto nosiłby przy sobie maski w rozmiarach dla ptaków... Mimo wszystko, wrona musi widzieć wszystko, by przekazać mi wiadomości o napotkanych rzeczach, przeciwnościach i ew. wyglądzie naszego drogiego Yokai...
Jeśli zaś jedna z osób będzie chciała sobie pójść gdzie indziej, to wronę wysyłam w przeciwną stronę... Czyli jak ktoś poleci na Prawo to wronę puszczam prosto, jeśli ktoś da radę przeskoczyć dwumetową przepaść ze ściekami i pójść prosto, to wrona poleci na prawo... Ja idę na Lewo, tak jak Akateko, jak zwykle przede mną...
Uh... Do mojego nosa dotarły owe zapachy i od razu zacząłem żałować, że wybrałem się na tą misje. Żeby mag musiał przeciskać się przez brudne i śmierdzące tunele ściekowe? Proszę... ale taka była moja praca. Za to mi płacili, a na nic innego się nie nadawałem, więc musiałem to zrobić. Zagryzłem więc wargi i poszedłem dalej. W końcu znaleźliśmy się na rozstaju dróg. Nie wiedziałem, w którą stronę iść, ale skoro Liang, specjalista od owych Youkai chciał iść w lewo, to po prostu wzruszyłem ramionami. Nie chciałem się rozdzielać, głównie dlatego, że nie miałem zielonego pojęcia jak się walczy z takimi demonami. Były fizyczne? A może nie? A jeśli tak, to jak miałem je ranić? Wolałem trzymać się Lianga. Kiedy ów chłopak zapytał o maskę w rozmiarze kruka, nie odpowiedziałem, a jedynie wyciągnąłem dłoń przed siebie, na której pojawiła się biała maska, która od razu posiadała PWM Światło. Do tego użyłem na niej PWM Rozmiar, aby przystosować ją do Kruka. Oczywiście, maska była bardziej na człowieka, niż na zwierzę, więc wątpiłem, aby coś to dało, ale cóż... Potem przyczepiłem maskę do kruka. A potem... poszedłem za resztą. Wolałem się nie rozdzielać.
Skoro w kanale miejsca nie będzie i broń pewnie będzie bardziej przeszkadzać niż na coś się przyda to po kiego ja brać, nie? Shinji oparł ją o ścianę i zaczął schodzić w dół. Rzucając na nią jeszcze ostatnie spojrzenie zacisnął dłoń w pięść i pogroził... powietrzu? - A niech tylko mi zniknie... - i zszedł.
A tam na dole. Uhh. Ciężkie jest życie maga. Że też musiał trafić na taką śmierdząca robotę. Ale takie to już to jego szczęście. Pewien, ze złapał się prostego zajęcia przyszedł pewien błyskawicznego go zakończenia. A tutaj proszę... Jakieś demony, wycieczki po ściekach. Ale co poradzić. Jeśli chce pieniążki to musi się troszkę pomęczyć. Fajnie chociaż, że ten dzieciak podzielił się tym świecącym itiemkiem. Dzięki temu mieli trochę światła, bo latarka żywota dokonała szybciutko. Ale dzięki Evanowi nie był to koniec świata.
Rozwidlenie. Musiało być, a jakże. W końcu kanały pod miastem. Rozdzielić się czy nie, oto jest pytanie. Niby można by szybciej sprawdzić większy obszar. Ale z drugiej strony w grupie bezpieczniej. Chłopak od maski miał zamiar iść razem z Liangiem w lewo. Shinji wahał się chwilę. - Dobra ja sprawdzę tą stronę... - odpowiedział wskazując prawy korytarz. Kiedy pozostała dwójka ruszyła stał jeszcze przez chwile. Po głowie krążyły mu różne niefajne myśli. Westchnął głośno. I ruszył. Prawy korytarzu ukaż swą tajemnicę~
Randia
Liczba postów : 607
Dołączył/a : 01/10/2012
Temat: Re: Posiadłość Wellingtonów Sob Lis 09 2013, 00:38
MG
Tak, owszem - kanały miały to do siebie, że zakręcały się i rozwidlały. W końcu musiały wyłapać te okropne ścieki z całego miasta. Tak więc panowie stali sobie na rozwidleniu, długo jednak nie myśląc co i jak. Szybko podjęli decyzje: Liang i Evan ruszyli na prawo, kruk chłopaka z Lamia Scale prosto, a Mejiro ruszył w stronę lewą. Czy było to rozsądne? Czy na pewno warto było się rozdzielać w tych okropnych, obślizgłych kanałach? Zobaczymy. Na razie jedyne, co słyszeli magowie, oprócz delikatnego szemrania wody, to piski szczurów. Oczywiście, otrzymalibyście mapkę, gdyby Rancia nie była na tyle ułomna i nie zapisała jej w złym rozszerzeniu, ale wiele się nie zmienia - szybko zniknęliście sobie z oczu, nawet fluorescencyjne światło masek. Było ono bowiem zbyt słabe jak na te ciemności.
Evan & Liang: Szliście sobie dobre trzy minuty gdy okazało się, że korytarz zakręca w lewo. Skręciliście, a jakże, innej drogi nie było, a wracać się raczej nie opłacało. Gdy tylko znaleźliście się za rogiem, zobaczyliście delikatny, błekitnawy ognik, który unosił się z 1,5 metra nad ziemią i podrygiwał miarowo. Gdy podeszliście bliżej, zamigotał lekko, przygasł na chwilę, a potem ponownie zyskał na sile. - Oh. Przybysze! - Przybysze! Tak, moi mili państwo! Ognik przemówił! Był to głos stary, przypominający w sumie szuranie papierem ściernym po deskach i zdawał się dochodzić zewsząd. Zawtórowały mu głosy cichsze, delikatniejsze, pełne jednak zadziwienia. - Kim jesteście i czemu naruszacie spokój tego miejsca? Ognik odezwał się znowu, a pod sufitem niedaleko niego, zamigotały mniejsze i bledsze jego odpowiedniki. Sam głos zdawał sie przybrać na powadze i odrzucić entuzjazm wywołany pojawieniem się kogoś żywego. Brzmiało to trochę jakby chciał na siłę podnieść rangę tych kanałów... Jeden z mniejszych ogniczków pojawił się przy Akateko i zaczął ją okrążać, przybliżając się i oddalając, jakby się jej przyglądał.
Mejiro: Szedłeś i szedłeś. I szedłeś. I cały czas szedłeś. Ta odnoga była prościutka, a do tego zdawało się, że nic ciekawego cię tutaj nie spotka. Pomijając szczura, który parę chwil temu wpadł ci pod nogi i o mało nie spowodował upadku do tych wstrętnych ścieków. W końcu jednak usłyszałeś... coś... W sumie to myślałeś na początku, ze to szum wody, ale nie. To był szloch. Cichy, tłumiony szloch. Źródłem tego dźwięku okazała się dziewczynka, znajdująca się parenaście metrów dalej. Kucała, oparta o ścianę. Miała białe włosy, czerwone oczy i ubrana była w sukienkę na którą miała założony fartuszek. Była bosa. Wzdrygnęła sie gdy na chwilę odjęła dłonie od twarzy i zauważyła światło bijące z otrzymanej od Evana maski. Spojrzała na Ciebie zrozpaczonym wzrokiem. - K-kim jesteś? Zachlipała, a z jej oczu popłynęły łzy. //Dziewczynka.
Yatagarasu: U wrony nic. Ciemno jak w d... ość ciemnych miejscach. I nic poza tym. Pomijając czyjeś zwłoki na których siedziała chmara kanałowych gryzoni.
Liang: Co do 'stężenia' aury yokai to nic się nie zmienia.
Stan: Liang: 94% MM Evan: 100% MM Majiro: 100% MM
// Mapka będzie jak wrócę bo sfailiłam ;-;
Czas na odpis: 11.11 godzina 20.00[/b][/b]
Ostatnio zmieniony przez Randia dnia Wto Lis 12 2013, 16:24, w całości zmieniany 1 raz
Liang
Liczba postów : 392
Dołączył/a : 24/03/2013
Skąd : Wioska Sundao
Temat: Re: Posiadłość Wellingtonów Nie Lis 10 2013, 12:27
No więc rozdzieliliśmy się... No cóż, trudno... Powinniśmy dać sobie radę... Minęła chwilka i odebrałem od Yatagarasu niepokojący obraz... -Yatagarasu znalazła zwłoki w środkowym kanale, więc bądźmy czujni, żeby nie spotkał nas ten sam los...- Nie minęła druga chwila, a na drodze pojawiła się kolejna przeszkoda... i tu zaskoczenie... pierwszy obcy napotkany yokai... -Cóż za interesujące spotkanie, Hitodama-sama- noo, yokai lubią jak się im wmawia różne miłe rzeczy... -Potomek yokai, Liang Aaliyah, a to Evan, mój ludzki sługa- spojrzałem na Evana i wzrokiem przeprosiłem go za poprzednie słowa. Starałem się przekazać mu też, że to najlepsze rozwiązanie... i... mam nadzieję, że przyjął do wiadomości spokojnie wieść o składzie mojej krwi... no cóż, prędzej czy później takie rzeczy musiały się wydarzyć i ktoś musiał się dowiedzieć... -Kiedy tylko znajdę to czego szukam, zniknę stąd jak najszybciej... A więc szanowny Hitodamo, w twoim interesie leży udzielenie mi pomocy... Powiedz nam, gdzie znajdę wielkiego, grubego, rudego kota... Takie sprytne yokai jak wy, powinny wiedzieć wszystko co dzieje się w ich królestwie...-
Mejiro Shinji
Liczba postów : 545
Dołączył/a : 16/07/2013
Temat: Re: Posiadłość Wellingtonów Nie Lis 10 2013, 18:52
Spokój, nic się nie działo. Prócz szumu wody do uszu maga docierał tylko dźwięk jego własnych kroków. Aż sam nie był w stanie powiedzieć czy się z tego ciszył - w końcu nie trafiał, na żadne demony o których wspominał Liang - a to już coś. Z drugiej strony jednak to, że nic się nie działo, że nic nie udało mu się znaleźć znaczyło tyle, że jeśli chodzi o misje to stoi w miejscu. No chyba, że druga grupa robiła jakieś postępy. Ale nawet jeśli to Shinji o tym pojęcia nią miał. Ale oczywiście jak to z nim bywa - do czego z resztą zdążył się już przyzwyczaić - nie obeszło się, bez przygód. Niby był to tylko szczur, ale przez niego omal długowłosy nie wylądował w ścieku. Szczęście dla tego kanalarza, że szybko zniknął magowi z oczu, bo dostałby takiego kopa, że odbiłby się od ściany tych paskudnych korytarzy. W każdym razie po chwili chłopaczyna ruszył dalej.
I wtedy do jego uszu dotarł jeszcze jeden niepokojący dźwięk. Znaczy początkowo zlewał się z szumem wody, jedna wkrótce dało się z całą pewnością stwierdzić, że to nie było to. Jak gdyby płacz? Mag przyspieszył kroku. I faktycznie, jego oczom ukazała się mała dziewczynka. Oparta o ścianę chlipała. Wyglądała jak półtorej nieszczęścia, i jeszcze miała bose stopki. Gdyby nie to, że chwile wcześniej nasłuchał się o jakichś demonach oraz fakt, że pewnie tylko by ją tym wystraszył Mejiro pewnie dopadł by do małej podnosząc ją z tej paskudnej posadzki. - Ja? - powtórzył wykazując na siebie. - Ja jestem magiem. - odpowiedział szczerze. - Ale kim jesteś ty? Co tutaj robisz? Sama, na bosaka... - tak to, że nie miała butów bolało go najbardziej. No i to, ze płakusiała. Podszedł do niej wyciągając ku niej dłoń. Żeby pomóc jej wstać. W końcu była taka słodziachna, a on jako facet musiał coś na to poradzić. - Co się stało? - zapytał. Niby nie po to tutaj przyszedł. Ale przecież nie mógł jej tak zostawić, nie? Kiedy spojrzał w jej czerwone ślepka miał jedynie nadzieję, że nie okaże się tym jakimś Yokai. Ale dobrze, że Liang wcześniej o tym wspomniał. Dzięki temu teraz Shinji puki co zachowywał trochę ostrożności.
Evan
Liczba postów : 289
Dołączył/a : 10/07/2013
Temat: Re: Posiadłość Wellingtonów Nie Lis 10 2013, 19:51
Szedłem za Liangiem, zastanawiając się, czy był to dobry pomysł, aby się rozdzielać. Sam myślałem, czy nie pójść drogą przed siebie, wtedy moglibyśmy przeszukać wszystkie trzy ścieżki jednocześnie, ale nie moglibyśmy się skontaktować z resztą, zresztą - nie wiedziałem jak rozprawiać się z yokai. Dlatego postanowiłem, że pójdę za specjalistą. Miałem tylko nadzieję, że nasz nowy towarzysz da sobie radę sam. Zapomniałem mu dać Maski żelaznej skóry... Plułem sobie z tego powodu w brodę. Być może przydała by mu się ona do czegoś. Nagle Liang się zatrzymał, a ja zdałem sobie sprawę z tego, że ... spotkaliśmy pierwsze demony. Zanim jednak zdążyłem coś powiedzieć, głos zabrał Liang, a ja zacząłem przyglądać się owym... świetlikom. Były bardzo ładne, świeciły na niebieskawy kolor i przypominały mi jakieś... nie wiem... Nie wiedziałem dokładnie z czym to porównać. Wiedziałem jednak jedno, były ładne. I chciałem mieć takiego. Wkurzyłem się trochę na to, co powiedział Liang. Nie byłem żadnym jego sługą i chwila... co? Liang był potomkiem youkai? Nie był człowiekiem, tylko demonem? Mimowolnie odsunąłem się od niego, zapisując sobie w pamięci, aby od tej chwili wszystkich pytać o to, czy są ludźmi. No naprawdę... milczałem jednak, nie chciałem zrobić niczego, co mogłoby zepsuć naszą misję. Wkurzenie to jedno, a sukces misji to drugie. W końcu jednak nie wytrzymałem, pociągnąłem Lianga za rękaw i szepnąłem mu na ucho. -Złap mi jednego, skoro jesteś specjalistą od youkai. Wydają się być fajne i ładnie wyglądają.-po czym odsunąłem się od niego i na głos, powiedziałem. -Jestem Evan, panowie świetliki, miło mi was poznać... Czy jeden z was nie chciałby zostać moim towarzyszem?
Evan & Liang: Płomyczek zamigotał delikatnie, jakby z dumą (w sumie to na chwilę rozdął się nieznacznie) słysząc takie ładne zwroty w kierunku swojej osoby. Szybko jednak dało się słyszeć znaczące chrząknięcie z jego strony. - Nie obchodzi mnie kim lub czym jesteś. Oznajmił poważnie. Gdyby miał oczy na pewno zmrużyłby je teraz i spojrzał na was z wyższością. W odpowiedzi na swoją dalszą część wypowiedzi Liang otrzymał cichy szmer, jakby Hitodamy zaczęły między sobą szemrać, rozprawiać o czymś. Tym czasem płomyczek zainteresowany Akateko po prostu się wygasił, pozostawiając rączkę w spokoju. - Czy Twój ludzki sługa nie za dużo sobie pozwala? Ozwał się delikatny, kobiecy głos, tuż obok prawego ramienia białowłosego. Zaledwie paręnaście centymetrów od niego unosił się płomyk, może o wielkości 20 centymetrów. Zawtórowały temu pytaniu różne pomniejsze westchnięcia, ochy i achy. Płomyk w międzyczasie przybliżył się tak, że znajdował się zaledwie parę centymetrów od twarzy chłopaka. W ruchliwej, drgającej powierzchni płomienia mógł dostrzec zarys czyjejś sylwetki, która zaraz 'utonęła' we wnętrzu płomienia. Podobnie jak kolejne obrazy twarzy czy samych oczu. - Irean. Odezwał się duch, który znajdował się bezpośrednio przed wami po czym jego płomień zgasł. Stopniowo zaczęły też niknąć i inne, aż w końcu został się tylko jeden - ten przy twarzy Evana. Chłopak poczuł, jakby coś wciągało go do środka. Zobaczył twarz kobiety, która powoli się oddaliła, dzięki czemu ukazały mu się i sylwetka, a także wyciągnięte do niego ręce. klik Evan w przyśpieszonym tempie zobaczył kanały. Drogę od włazu którym zeszli. Obraz ruszył środkowym korytarzem - tym, którym poleciała wrona Lianga. Białowłosy słyszał za sobą czyjś ciężki, rzężący oddech, ale nawet jeśli chciał - nie mógł zmienić punktu widzenia. Poczuł strach, a zaraz potem ból przeszywający go na wskroś i bijący od podbrzusza. Spojrzał tam i jego oczom ukazało się całe ubranie przesiąknięte krwią oraz dłoń, która uciskała ranę. Jego dłoń, a może osoby, która to przeżyła? Usłyszał warknięcie za sobą. - Ireana, uciekaj! - A potem trzask łamanych kości. Obrazy przyśpieszyły, jakby rzucił się do biegu, słyszał swój rzężący oddech, a potem doszło do tego coś jeszcze. Z oddali, na wprost niego, ciche, pełne wyrzutu miauknięcie. Potem poczuł jak coś skacze na niego i przygniata, wbijając szpony w ramiona. Chwilę potem obrazy zatarły się, a sam Evan tał tam gdzie wcześniej, koło Lianga. - Nikomu nie dane było dojść dalej. Nikomu z nas. Usłyszeli jeszcze rozżalony, pełen wyrzutu głos Ireany, a potem płomyk zamigotał jeszcze i zgasł. Magowie zostali 'sami'.
Yatagarasu: W tym samym momencie, gdy ognik dzielił się z Evanem swoimi myślami, wrona usłyszała plusk wody i cichy pomruk za sobą. Zauważyła już w oddali kolejne ciało, ewidentnie kobiece, z wyżartym karkiem i obszarem ciągnącym się od kręgosłupa po prawy bok. Zanim jednak zdążyła się odwrócić coś skoczyło na nią, szybko przygważdżając do ziemi i odrywając głowę.
Mejiro: - Magiem? Wyraźnie zdziwiona, otworzyła szerzej oczy, pomiędzy chlipaniem wypowiadając to jedno słowo. Patrzyła na Mejiro dłuższą chwilę, z wyraźną nieufnością. - Ja... Ja szukałam kota. Mojego... k-kota.. Pociągnęła mocniej nosem, po chwili zastanowienia podając dłoń mężczyźnie. Gdy jednak znalazła się w pionie pisnęła i poleciała na białowłosego, wczepiając się w jego ubranie palcami. Zaszlochała. - Szukałam go... bo rodzice powiedzieli, że on już nie wróci, a przecież musi... I przez to... niechcący skręciłam kostkę... Proszę cię, pomóż mi go znaleźć... Zachlipała jeszcze. Gdyby chłopak postanowił się jej przyjrzeć dokładniej to faktycznie, jej prawa kostka była nieźle spuchnięta i dziewczynka praktycznie stała na jednej nodze, oszczędzając tamtą jak tylko mogła. Do tego cały czas pociągała nosem, smarkała facetowi w ubranie, ocierała o niego łzy. Ogólnie wyglądała jak kupka nieszczęścia.
Stan: Liang: 94% MM Evan: 100% MM Mejiro: 100% MM
Czas na odpis: 14.11 godzina 20.00
//Mapke dodam potem, ale i tak wiele się przecież nie ruszyliście D:
- Tak magiem. - potwierdził, bo dziewczynka nie wydawała się podejrzliwa, nieufna. Wcale go to nie dziwiło. Jakiś nieznajomy, łażący po kanałach. Ale patrząc w drugą stronę - mała dziewczynka siedząca i chlipiąca w takim miejscu. To było jeszcze bardziej niepokojące. Co ciekawe ona też szukała kota. Co za zbieg okoliczności, co nie? Właśnie nie, przynajmniej według długowłosego. Przecież to nie przypadek, że tylko koty znikały. A może to nie były tylko koty, ale i inne zwierzaki? Tylko chłopak o tym nie wiedział. - Głupia... Sama przyszłaś w takie miejsce? I to tak ubrana? Nie szło chociaż jakichś butów założyć? - mówił złoszcząc się. Nadal bolały go te jej bose stopki. Arrgh~ Ale nic, Shinji podał jej łapkę, pomógł wstać. I co się okazało? Że dziewucha ma skręconą kostkę. Tak powiedziała, co Mejiro potwierdził spoglądając na jej nogę. Pięknie. I jeszcze jego ubranko robiło jej za chusteczkę. Chociaż akurat teraz nie zwracał na to uwagi. - Dobra pomogę. - bo jak mógłby nie pomóc. - I tak szukam już jakiegoś sierściucha. Tak tak, nic mu nie szkodzi rozejrzeć się za jeszcze jednym kotowatym. Ale... No zostawić jej tutaj przecież nie mógł. Prawą dłonią pogładził się po głowie, przeczesał czuprynę. - Dobra. rzucił kucając. - Jestem Shinji, a ty? - zapytał podając jej łapkę, a potem obrócił się do niej plecami, gestem wskazał, żeby się na nie dziewczyna wgramoliła. Tak będzie najwygodniej ją transportować. Pasażer był na miejscu? No to mag wstał i ruszył. - Więc jesteś stąd, co nie? Nie tylko twój kot zniknął, prawda? Czy jakieś inne zwierzaki też nie wracały do domu? - zaczął pytać. W końcu im więcej będzie wiedział tym lepiej. - Powiedz mi jeszcze, jak się tu dostałaś? I skąd pomysł, żeby szukać właśnie tu? - pytania, pytania. Coraz więcej pytań. Właściwie to zanim weźmie się za poszukiwania powinien chyba najpierw odnieść ją na powierzchnie, co nie? Najlepiej do domu. - A właśnie, jak wygląda ten twój kot? Bo skąd będę wiedział, że to on kiedy cie odstawię. - bo naprawdę wizja, że jakaś maszkara go atakuje a on ma tą małą na plecach nie napawała optymizmem. Chociaż po jego głowie chodziły teraz też inne myśli jak np to, że ona zaraz zamieni się w coś i go zaatakuje - Głupek - za dużo się dziwnych historyjek chyba naczytał. Poza tym był jeszcze jeden ważny problem. Shinji miał szczerą nadzieję, że dziewczynka nie będzie smarkać i szlochać w jego włosy. Bluzka, spodnie cokolwiek - ok - ale nie włosy... Jakby nie miał większych zmartwień na głowie, co nie? Ale nic, przemierzał ściekowe korytarze z jakąś dziewuszką na plecach w poszukiwani kota, a raczej dwóch.
// Sorry, za post, ale... Jestem niewyspany. x: //
Uśmiechnąłem się w myślach na słowa Hitodamy... Niewątpliwie zainteresowała go informacja o moim pochodzeniu... To że yokai miesza się z człowiekiem stanowiła w tym świecie nie lada gratkę... Ale oczywiście tak ulotne yokai zawsze stwarzały wrażenie wyższości i wyniosłości, by wzbudzić w rozmówcy szacunek... Evan jednak nie miał pojęcia jak postępować z takimi stworzeniami -Nie, nie złapię ci żadnego, bo każdy z nich bez trudu mógłby cię zabić, wyrywając twoją duszę z trzewi twojego drgającego w konwulsjach ciała... a później pewnie rzuciły by twoje puste naczynie na pożarcie podrzędnym yokai... Więc radzę ich nie obrażać... Proszę, gadanie z tym stworzeniem zostaw mi... Pamiętaj. One zawsze muszą wykonać pierwszy ruch. Jeśli wykażą zainteresowanie tobą i zaproszą cię do zabawy to chulaj duszo ile chce... Ale póki zachowują taką postawę jak ten tutaj, trzeba zachować się stosownie i z szacunkiem... Potraktuj to tak jakbyś rozmawiał z naprawdę potężnym magiem...- No, ale Evan musiał dodać swoje trzy grosze... gdyby nie towarzystwo tych wszystkich dusz zapewne zaliczyłbym facepalm'a... Odezwał się inny "duszek". Zwróciłem się teraz do stworzenia, który właśnie się wypowiedział. Stwarzał wrażenie kogoś, kto był bardzo szanowanym członkiem tej społeczności... Być może był nawet przywódcą... Był też kobietą... -Wybacz Hitodamo-sama... To jeszcze młodzieniec i nigdy nie zdarzyło mu się spotkać tak szanowne yokai jak wy...- Duszek nadal oglądał Evana, jak się też okazało, duszek ten na imię miał Irean... Skoro zgodzono się wyjawić nam jej imię, to tak, jakby wybaczono nam nasze wtargnięcie i brak taktu Evana... Nagle wszystkie dusze zniknęły i pozostał ten jeden o imieniu Irean... Nagle doznałem kolejnej wizji od Yatagarasu, zaraz przed tym gdy zamieniła się w seledynowy pył... Zobaczyłem kolejne zwłoki, kobiety, z wyżartym karkiem i kawałkiem pleców... Chwilę później padłem na kolana i moim ciałem wstrząsną ogromny ból promieniujący z szyi i karku... Krzyknąłem głośno a po policzkach pociekły mi łzy... Wiedziałem że Yatagarasu naprawdę nie umarła ale na pewno doznała takiego samego bólu, jaki zaatakował mnie przed ułamkiem sekundy... Kochałem wszystkie ze swoich sług i nienawidziłem, kiedy przeze mnie doznawały bólu... Do pełni władz umysłowych wróciłem chwilkę później, akurat w momencie, kiedy Hitodama kobiety wypowiedziała swoje ostatnie zdanie i również zniknęła... Zrozumiałem, że kobieta z wyżartym karkiem mogła być naczyniem tego yokai, który zniknął przed momentem... Podniosłem się i zawróciłem... Targała mną furia i gniew... chciałem się zemścić na tym czymś, co śmiało zabić Yatagarasu i tą dwójkę, którą oglądałem jej oczami... -Wracamy, idziemy środkowym korytarzem...-
Jak powiedziałem tak zrobiłem... Postanowiłem się wrócić i udać się w miejsce gdzie potwór przyszpilił moją wronę do ziemi... -Evan... jeśli możesz, wrzucaj swoje świecące maski co jakiś czas do wody. To, co musimy zabić czai się w ściekach i atakuje z zaskoczenia... Być może na czas ujrzymy co to i zabijemy zanim wyskoczy na nas z wody... Odwracaj się co jakiś czas do tyłu, ja pilnuję przodu...-
Jednym uchem słuchałem Lianga, ale cała moja uwaga i tak skupiała się na płomyczku, który znajdował się przede mną. Był taki ładny... W dodatku mógł rozmawiać, co tym bardziej sprawiało, że mnie zaciekawił. Chciałem go mieć. Ale z wypowiedzi swojego towarzysza już wiedziałem, że nie mogę. Patrzyłem na niego z ciekawością w oczach, ale nagle.... Te wizję. To było straszne. Ten ból, to cierpienie... ten strach. To ... wszystko. Przeżywałem to razem z osobą, która musiała przez to przejść wcześniej. Czułem wszystko to, co ona czuła... To było złe. Nagle zniknęło. A ja stałem oparty o ścianę i ciężko dyszałem. Opadłem na kolana i złapałem się za brzuch, bo nie wiedzieć czemu zrobiło mi się nagle niedobrze i słabo. To przez te wszystkie emocje i uczucia... Nie byłem ranny fizycznie, ale czułem ów psychiczny ból, który po prostu ... zwalił mnie z nóg. Zamknąłem oczy i spróbowałem się uspokoić. Kilka wdechów i wydechów, kilka minut czekanie ... wstałem. Spojrzałem na Lianga i przetarłem oczy. A potem zacząłem mówić. Dokładnie mu wszystko opowiedziałem. Wizję. Ból. -... na końcu usłyszałem mniałknięcie, a potem zginąłem. Znaczy, ona, nie ja. Pewnie od tego też zginął twój przywołaniec... Nie wiem, czy to coś da. Nie wiemy, jak głęboki jest ten kanał, a światło jej słabe. W dodatku to ścieki, a nie woda, myślę że tak zanieczyszczona ciecz nie będzie przepuszczać światła w takim stopniu jak zwykła woda... To raczej bez celowe. Przykro mi, mogę co najwyżej stworzyć ich więcej... No i... -tutaj w jego rękach pojawiła się kolejna maska, na której użył zaklęcia Żelaznej Maski i podał ją Liangowi. -Jeśli będziesz w niebezpieczeństwie, przyłóż ją do twarzy. Sprawi to, że twoja skóra stanie się twarda jak stal na krótki okres czasu... Ale uważaj, będzie krępować trochę twoje ruchy.-po tych słowach poszedłem za Liangiem, robiąc to, o co prosił. No i po drodze po prostu rzucałem maski na ziemię, a nie w wodę.
Evan & Liang: Zainteresowanie pochodzeniem? Możliwe, możliwe, ale nic nigdy nie jest pewne, prawda? Może to właśnie dzięki temu Evan otrzymał wizję, ale skoro tak, to czemu akurat on? Czemu sługa? A może dostaliście poszlakę tylko po to, żebyście się odczepili? Kto wie. Liang nie umiał się bawić i postanowił, że nie będzie nic tutaj Evanowi łapać, a szkoda :C Mogłabym was wtedy trochę bardziej pomęczyć i po torturować, ale nie to nie. Tak więc panowie, po uspokojeniu się nieco, i opowiedzeniu sobie wizji, i podzieleniu się maskami, ruszyli w drogę powrotną. Tak więc obydwoje zawrócili, a przed nimi poruszała się oczywiście Akateko Lianga. Tym razem w korytarzu coś się zmieniło. Było po prostu tak jakoś... inaczej. Było przede wszystkim strasznie cicho. O dziwno nie było słychać szemrania wody, ani pisku szczurów. Do tego z dna koryta, którymi płynęły ścieki, wydobywało sie teraz błękitnawe światło. Wyglądało to mniej więcej tak, jakby ktoś umieścił w podłożu lampki, usytuowane co ok 100cm, których blask przebijał przez mętną wodę. Światło było jednak delikatne. Do tego na przeciwległej ścianie pojawiło się coś w rodzaju kokonów. Umieszczone co ok 5 metrów, wyglądały jak owinięte pajęczą siecią ofiary. Obłe kształty zaczęły się jednak zmieniać i wyłoniły się z nich ludzkie rysy: twarze, nogi, ręce, korpusy. Jakby zawieszone za związane ręce nad głowami z obliczami wykrzywionymi w grymasach cierpienia, zarówno mężczyźni jak i kobiety. Twory zdawały się pojękiwać bezgłośnie, wić na ścianach, pełne swojego milczącego cierpienia. Niektóre z nich miały poharatane korpusy, a ciemniejsze smugi na błękitnawych, eterycznych śladach mogły być widmami krwi. Kto wie. I w pewnym momencie któraś zjawa zajęczała. - Wody.
Mejiro: Mała pociągnęła gwałtowniej nosem, wciskając głowę w ramiona. - J-ja... Nikt nie chciał mi pomóc... I... nie mam... Jej głos się załamał i rozbeczała się na dobre. Chwilę spazmatycznie próbowała się uspokoić. w końcu jednak jej się udało, obsmarkała jednak białowłosemu ubranie jeszcze bardziej. - Dziękuję. Nie podniosła głowy, wciąż tuląc się do ubrania i właściwie to mówiąc raczej do jego brzucha niż do samego mężczyzny. Bądź co bądź był dość wysoki, a to było jeszcze dziecko. - Um... Mam na imię... Yoki. Udzieliła grzecznej odpowiedzi, zacinając się nieco przy tym. Posłusznie wdrapała się na Twoje plecy więc mogłeś spokojnie ruszać w dalszą drogę. - Nno... Inne koty znikały też podobno. A potem zapadła długa cisza. Dziewczynka po Twoim pytaniu o sposób dostania się tutaj i pomyśle, ze jest to właściwe miejsce, zacisnęła mocniej dłonie wokół Twojej szyi, jakby się bojąc. Nie to, żeby próbowała cię udusić, czy coś. Ogólnie mówiąc sprawiała wrażenie, jakby nie bardzo wiedziała co powiedzieć. - Nie wiem. Odpowiedziała cichutko, wtulając się w Twoją kapotę. No to mieliście problem. Najwyraźniej Yoki nie miała najmniejszego zamiaru mówić czegoś więcej oprócz tych dwóch słów. Chyba na prawdę nie miała bladego pojęcia skąd się tutaj wzięła. Może siedziała tutaj już dość długo, strach zrobił swoje. - Ma na imię Kirara. Jest biały i-i ma takie duuuuże czerwone oczy.
Temat: Re: Posiadłość Wellingtonów Nie Lis 17 2013, 17:42
-Dzięki Evan...- przyjąłem maskę i schowałem ją za ubranie... Pełen gniewu ruszyłem środkowym korytarzem... Nie daruję temu czemuś... Zarżnę i porzucę, tak jak ten potwór zostawiał swoje ofiary...
Cały korytarz ogarnięty był ciszą, w której słychać było tylko nasze kroki... Bo pewnym czasie do dzwięków naszych kroków doszedł jeszcze niewyraźny jęk nakładający się na siebie z innymi jękami... po chwili ujrzałem skąd dochodzą... To co zobaczyłem wstrząsnęło mną do głębi... Nie znałem takiego yokai, jeśli to był w ogóle yokai, robiący takie rzeczy z ofiarami... Nie miałem pojęcia, jak mam się w tej chwili zachować... Ciąć? Zabijać? Ratować? Ich chyba nie dało się już uratować. -Jak myślisz, powinniśmy je tak zostawić, czy ulżyć im w cierpieniach? Nie mam pojęcia co mogło spowodować tak... taką katastrofę... czy nikt nie zauważył, że nikną ludzie? Jestem w dupie, nie mam pojęcia co powinniśmy robić...- Ponownie przyzwałem Yatagarasu i wysłałem ją na przód i sam poszedłem za zakręt. W razie jakiegokolwiek ataku, używam Aspektu Przyswojenia i sam zadaję ciosy potężną siłą i pstrymi pazurami... Jako że wszystkie kokony były po drugiej stronie na razie postanowiłem je zignorować... Chyba że wyjdą ze ścian i zaczną atakować. Wtedy ucinam im łby guan dao...
Mejiro Shinji
Liczba postów : 545
Dołączył/a : 16/07/2013
Temat: Re: Posiadłość Wellingtonów Nie Lis 17 2013, 19:38
Nikt nie chciał jej pomóc. Nie ma, chodziło o to że nie ma butków? Nie wiedzieć czemu, ale młody mag poczuł złość. I to nie dlatego, że mała go obsmarkała czy coś. To akurat mu teraz nie bardzo przeszkadzało. Coś innego go złościło. Wziął kilka głębszych oddechów, żeby się uspokoić... Potem wymienił się z małą imieninami. - Yoki? Ładnie... - powiedział właśnie tak jak myślał. Uśmiechnął się do małej, żeby dodać jej jeszcze otuchy. Przykro było patrzeć na dziecko. Zwłaszcza to szukające swojego kotka samotnie w takim miejscu. Kiedy ruszył z małą na plecach uświadomił sobie, że wygodniej i pewnie tez bezpieczniej byłoby wziąć ją pod pachę. Mniej by ograniczała wtedy swobodę jego ruchów. Ale dla niej za to na pewno byłoby to niekomfortowe. A kiedy jej łapki zacisnęły się wokół jego szyi całkiem opuściła go tamta myśl. Chociaż zmartwiło go trochę to, że nie odpowiedziała. Znaczy odpowiedziała, że nie wie. Ale równie dobrze można było uznać to za brak odpowiedzi. Ale to w końcu było dziecko, nie? A te paskudne kanały mogły na nią podziałać tak czy siak. No nie ważne... Nie było co za bardzo zaprzątać sobie tym głowy teraz. - Czerwone oczy? - powtórzył cicho do siebie. Czerwone oczy to raczej rzadko spotykane zjawisko kotów. przynajmniej sam Shinji nie bardzo pamiętał, żeby takiego osobnika spotkał. W dodatku mała miała dokładnie takie same oczy. Przypadek? W dodatku jej imię... Chyba popadam w paranoje. - zganił się długowłosy w myślach. To na pewno nic nie znaczyło. Na pewno... W pewnym momencie chłopak zatrzymał się i spojrzał za siebie. Zastanawiał się jak ma się pozostała dwójka. Może powinien do nich wrócić? Stał chwile zastanawiając się nad tym. Nie miał kogo się poradzić. Przecież nie zapyta tej małej przerażonej dziewczynki co ma zrobić. - Dobra. - rzucił jakby chcąc się tym upewnić. I ruszył dalej. - Jak byś coś zauważyła, albo usłyszała daj znać. - szepnął nowej towarzyszce odwracając się do niej, aby zobaczyła jego profil. No i szedł. Nie za szybko, bo pośpiech tu wskazany nie był. Nasłuchiwał, wytężał wzrok. Nie chciał żeby coś niefajnego go tutaj zaskoczyło.
// Boję się. To coś na dole ma takie ślepia jak ta dziewuszka i ten jej niby-kot. D: Pszypadek? Nie sondzem. ;_; //
Zmarszczyłem brwi. To co zobaczyłem, było dość przerażające i okrutne, ale w swoich poprzednich życiach widziałem gorszę rzeczy. No może. Nie bałem się, dopóki to nie dotyczyło mnie. Ale na wszelki wypadek sięgnąłem za plecy i dobyłem kija, aby w razie czego mieć czym walczyć. Jednocześnie użyłem pwm, aby stworzyć maskę i przerzucić ją na drugą stronę... może w razie czego się przyda, kto wie? -... Jesteś pewien, że to nie youkai? Może jakiś od iluzji, albo coś?... Bo wiesz, nie wydaje mi się, aby nikt tego nie zauważył... Sporo jest tutaj tych postaci... ale z drugiej strony, ta wizja... tam też umierali ludzie. Ale... Oni umierali. A Ci tutaj jeszcze żyją.... a przynajmniej kilku z nich. Ja tam... bym ich zostawił. Chyba, że któryś z twoich youkai może bezpiecznie sprawdzić co jest w tych kokonach.... i czy to na prawdę ludzie. Bo jeśli to iluzja... nie chciałbym walczyć z czymś, czego nie ma.-odpowiedziałem, sam po prostu obserwując owe kokony, aby w razie czego być gotowym do walki. Jeśli coś z nich wyskoczy, staram się zablokować atak kijem, a następnie nim zaatakować potencjalnego wroga.
Poniżej znajdują się buttony for, z którymi obecnie prowadzimy wymianę. W celu nawiązania współpracy zachęca się do odwiedzenia pierw tematu z regulaminem wedle którego wymiany prowadzimy, a następnie do zgłoszenia się w tym temacie. Nasze buttony oraz bannery znajdują się zaś w tym miejscu.
Layout autorstwa Frederici. Forum czerpie z mangi "Fairy Tail" autorstwa Hiro Mashimy oraz kreatywności użytkowników. Wszystkie materiały umieszczone na forum stają się automatycznie własnością jego jak i autorów. Dla poszanowania Naszej pracy uprasza się o nie kopiowanie treści postów oraz kodów bez uprzedniej zgody właścicieli.