Imię: W formie oryginalnej brzmi Levino. Jednak im więcej ludzi, tym więcej przeobrażeń, od Leviego po Lev'a.
Nazwisko: Tutaj kwestia już nie jest tak oczywista. Po kim bowiem dziecko powinno przejąć nazwisko? Po ojcu, który prawdopodobnie nie jest nawet świadom istnienia dziecka, a już z całą pewnością się do niego nie przyznaje? Po matce, która przez większość życia posługuje się nazwiskiem fałszywym, i pod fałszywym jest rozpoznawalna, choć bynajmniej nie jest niego tego dumna? A może powinien mieć jej prawdziwe nazwisko, choć sama rodzicielka już dawno je odrzuciła? Uciekając od dylematu i konieczności podejmowania decyzji, Levi stał się chłopcem bez nazwiska.
Płeć: Męska.
Waga: 60 kilogramów.
Wzrost: 177 centymetrów.
Wiek: 19
Gildia: -/-
Miejsce umieszczenia znaku gildii: -/-
Klasa Maga: 0
Wygląd: Levi jak na ludzkiego chłopca przystało, ma dwie ręce i dwie nogi. Poza tym, typowo ludzkie, choć groteskowo małe małżowiny uszne. Oczy chłopca są dość charakterystyczne, mają intensywnie żółty kolor, w dodatku są niesamowicie wręcz jaskrawe. Samo jednak spojrzenie tych jasnych ślepi nie współgra z ich specyficzną barwą. Jest wręcz wyprane z entuzjazmu i żywiołowości. Przynajmniej przez większość spędzanego samotnie czasu. Chłopak ma raczej szczupłą sylwetkę. Ma także lekko zadarty nos, równe, białe zęby. Jego włosy, nieczęsto są ułożone w jakiś zmyślnie rozplanowany sposób, ich kolor to jasny blond, wpadają jednak w odcienie szarości i bieli. Ubiera się raczej luźnie, bez przesadniej elegancji, ale i nie wygląda jak biedak.
Charakter: Niegdyś: żywiołowy, uprzejmy chłopiec, gotów do podejmowania spontanicznych decyzji mogących zmienić jego życie, ambitny, chętny do zgłębiania wiedzy i poznawania świata, gotów do pracy. W dodatku lubiący ludzi i chętny do pomocy ludziom. Z entuzjazmem nawiązujący nowe znajomości. Jednak wraz z wiekiem do umysłu dziecka wkracza także wiedza. Zaczyna ono rozumieć coraz więcej. Zaczyna inaczej postrzegać świat. Tak było także z Levim, zwłaszcza, że w jego świecie nie było zbyt różowo. Od czasu, gdy opuścił matkę, stracił większość dziecięcego entuzjazmu. Stał się ponury. Znudzony. Niechętny do robienia czegokolwiek. Traktujący życie jako przykry obowiązek. Pełen pogardy dla pasji innych ludzi, pozwalającej im na oddawanie się czemuś w pełni. Przestał respektować rozmaite wartości. Jego brak wychowania stał się zauważalny. A uznając samego siebie za najważniejsze dobro - przynajmniej z jego własnej perspektywy - stracił wszelaką chęć i zapał by nieść pomoc innym, a już na pewno pomoc bezinteresowną.
Historia: W pomieszczeniu panował półmrok. Jedyne źródło światła stanowiła dogasająca już świeca, ustawiona na środku stołu. Nieruchomy płomień oświetlał znajdujące się na stole ciastka, cukierki i wszelakiej maści, inne słodycze. Przy stole siedział chłopiec, niespełna dziesięcioletni. Wpatrywał się ponurym wzrokiem w płomyk. Milczał. Czekał. Wciąż nie mógł jednak usłyszeć dźwięku otwierających się drzwi. A za oknem zaczynało świtać...
[...]
Gdy do jego uszu dobiegł dźwięk naciskanej klamki - dźwięk trzeba to zauważyć, wyjątkowo cichy - wybudził się z lekkiego snu, w jaki popadł wbrew swej woli. Usiadł prędko, przetarł zaspane oczy, wyprostował się. Raz jeszcze zerknął w stronę świecy. Już jakiś czas temu musiała się wypalić. Powiódł spojrzeniem w stronę okna. Było zupełnie jasno. W następnej chwili, do pokoju weszła kobieta. Miała wysoko upięte blond włosy, oliwkową sukienkę skutecznie uwydatniającą jej figurę. Spojrzenie intensywnie zielonych oczu początkowo z wyraźnym niezadowoleniem padło na odpowiadającego hardym wzrokiem chłopca, później z pewnym zdziwieniem przemknęło po stole, by przy asyście głośnego westchnięcia zniknąć pod zamkniętymi powiekami.
-
Usiądź - poprosił łagodnie chłopiec, gestem wskazując fotel naprzeciwko. Kobieta usłuchała, nie odpowiadając nawet słowem, była wyczerpana. -
Wszystkiego najlepszego, mamo. - dodał chłopiec, kładąc na stół między kawałkiem ciasta a cukierkami, mały, nieudolnie zapakowany prezent. Malinowe usta kobiety wykrzywiły się w czymś, na kształt uśmiechu...
[. . .]
Tego ranka, także był chłopiec i świeca. Jednak nie było słodyczy. Była butelka wina i dwa kieliszki. Tym razem także wpatrywał się w płomień. Jednak nie czekał bezczynnie. Po raz nie wiadomo który, uniósł kryształowe naczynie. Jedynie zwilżył usta. Powtarzał tę czynność od wielu godzin. Czternastolatek nie lubił smaku wina. Mimo to, już nie pierwszy raz sięgnął po butelkę, by uzupełnić kieliszek. W połowie tego ruchu ktoś chwycił go za nadgarstek. Chłopiec powiódł mętnym wzrokiem za ręką, która go trzymała. Jego żółte oczęta otworzyły się szerzej. Zobaczył matkę, wyraźnie wściekłą. Jakim cudem nie usłyszał jak wchodzi? Szarpnęła go dość brutalnie, stawiając tym samym na nogi. Następnie uderzyła go w twarz, otwartą dłonią, mocno. Zatoczył się zauważalnie. Byłby upadł, gdyby go nie podtrzymała drugą rączką. Uderzyła raz jeszcze. I kilka kolejnych. Oszołomiony chłopiec nic nie mówił. Nie skarżył się. Nie płakał. Płakała ona, a łzy znacząco szpeciły jej piękną twarz. Trwało to dłuższą chwilę. W końcu blondyn przerwał milczenie. -
Rzuć to. Nie musisz tego robić... - padły ciche słowa. Nie miał na myśli faktu, że go biła. Miał na myśli jej pracę. Oboje to wiedzieli. Pchnęła go brutalnie na fotel, leżał tam, wciąż wlepiając spojrzenie w jej rozmazaną twarz.
-
Nie masz pojęcia, ile kosztuje zapewnienie komuś takiemu jak Ty, życia na poziomie, bez trosk! Nie mam wyboru! Muszę! - nakrzyczała na niego. Krzyczała jeszcze jakiś czas, ale to nie miało znaczenia. Levi usnął.
[...]
Gdy się obudził, nigdzie jej nie było. Nie wiedział dokąd poszła. Nie miało to znaczenia. Pudełeczko z prezentem, który dla niej miał, położył na środku stołu. Pod pudełkiem umieścił karteczkę. Papier zdobiły koślawe słowa. Zaledwie cztery. Więcej nie było trzeba...
[. . .]
Zniszczone meble. Wilgoć. Smród. Mnóstwo kurzu. Szczyt marzeń? Raczej nie. Ale komfort tego miejsca i tak był nieporównywalnie lepszy od wątpliwej przyjemności spania pod gołym niebem. Zwłaszcza podczas ulewy, która z ledwie kilkoma krótkimi przerwami, trwała już od trzech dni! Levi leżał na podartej, śmierdzącej starością kanapie, wpatrując się w sufit skryty pośród ciemności. W pomieszczeniu nie było żadnego źródła światła, lecz chłopiec nie narzekał. Opuścił miasto, w którym dorastał. Był przekonany, że gdyby tam pozostał, jego determinacja wypaliłaby się prędzej czy później. A nie chciał być dłużej ciężarem dla swojej matki. Nie chciał być jej wymówką. Chciał, by znalazła w sobie siły, by zaczęła żyć w inny sposób. Czy wszystko poszło tak, jak sobie wymarzył? Tego nie mógł stwierdzić. Na razie bowiem, bardziej niż tym jak żyją inni, przejmować się musiał tym, jak samemu przeżyć. W tym celu robił to, co mógłby robić każdy niezdolny do pracy dzieciak, który nie chce na nikim polegać. Kraść. Początkowo ograniczał się do jedzenia, jednak z upływem czasu pozbył się resztek oporów i brał cokolwiek wpadło mu w oko.
[...]
Od czasu wprowadzenia się do opuszczonej posiadłości minęło kilka tygodni. Nie wyglądała już tak tragicznie i odstraszająco. Po kurzu nie pozostał nawet ślad. Mrok został rozgromiony przez bijące z całkiem przyjemnie wyglądających lamp światło. Zniszczone łóżko, było zasłane nową, pachnącą pościelą. Ściany zdobiły rozmaite obrazy, które Levi "znalazł" na podwórkowej wystawie jednego z miejscowych malarzy. Całości dopełniały wszelakiego rodzaju drobiazgi takie jak stojące na szafkach figurki. Jednak elementem kluczowym - wykraczającym poza ramy estetyki - było duże lustro, umieszczone na ścianie naprzeciwko łóżka. Blondyn przez większość czasu, gdy nie błąkał się po ulicach w poszukiwaniu pokarmu lub interesujących dóbr, wpatrywał się we własne odbicie leżąc na łóżku. Długimi godzinami w całkowitym bezruchu utrzymywał kontakt wzrokowy z samym sobą. I mówił.
-
[...]To była dobra decyzja. Teraz mama nie musi się już do niczego zmuszać. Nie musi się przepracowywać. Jest jej lżej. Jest szczęśliwsza. Jest wolna od obowiązków. [...] - jego głos był pozbawiony entuzjazmu. Monotonny, melodyjny i wolny. Mówił cicho. Jednak w przeciwieństwie do typowych przypadków, gdy ktoś wyrażał tak pobożne życzenia, jego słowa nie trafiały w pustkę. Nie przepadały. Jego słowa zawsze trafiały do odbiorcy. W tym przypadku, on sam był odbiorcą swoich słów. Dawały mu przekonanie graniczące z pewnością, że ma rację, że się nie myli, że jego matka jest szczęśliwa. Jakby dla potwierdzenia, ilekroć zapadał w sen, śnił o jej szczęściu i uśmiechu. Ale to nie było wszystko, co zwykł do siebie mówić podczas tych godzin bezruchu. Mówił bowiem długo i o różnych rzeczach. Także, o samym sobie. -
[...] Ja też jestem szczęśliwy. Jestem wolny. Mogę robić cokolwiek zechcę. Nic mnie nie ogranicza. Ludzie mnie lubią. Ja lubię ludzi. Mam przyjemne mieszkanie. Nie mam żadnych obowiązków. Poszczęściło mi się. Mało kto może żyć bez trosk, tak jak ja [...] - a choć wydawało by się, te słowa były jednym wielkim kłamstwem, Levi wierzył w nie. Ilekroć mówił o własnym szczęściu, uczucie samotności, odrzucenia i smutku odchodziło. Stawało się nieprawdziwe. Za każdym razem gdy Levi przemawiał do siebie, łzy które niedawno spływały po jego policzkach zmieniały się w kłamstwo, które nigdy nie miało miejsca. Jego serce natomiast wypełniała radość i szczęście. Przecież jest wolny! Przecież nie ma żadnych trosk! Czego mógłby chcieć więcej?!
[. . .]
-
Spieprzaj dzieciaku. Za kogo Ty się masz do cholery, że przyłazisz do mnie licząc, że cokolwiek Ci powiem? - warknął wyłysiały grubas. Siedział przy pogrążonym w mroku stoliku, w rogu lokalu o wątpliwej reputacji. Blondyn nie wydawał się przejęty agresywną reakcją. Jego twarz całkowicie pozbawiona była emocji. Zaś chłodne, żółte ślepia zaledwie zmrużyły się nieznacznie. Z jego ust dało się natomiast słyszeć ciche westchnięcie.
-
Słuchaj no, koleś. Mogę Cię zakuć w kajdany... - jakby na życzenie na ścianach pojawiły się łańcuchy, które niczym węże pomknęły by złapać za kończyny wyłysiałego mężczyzny, i przyciągnąć je do ściany w wyjątkowo nieprzyjemny sposób. W ustach zniewolonego zrobiło się dziwnie sucho. Jakby cała ślina gdzieś wyparowała. Jego język wysechł na wiór. Nie był w stanie powiedzieć czegokolwiek. -
mogę Cię okaleczyć. - rzekł żółtooki, a w jego dłoni nie wiadomo kiedy, pojawił się krótki nóż. Levi przekrzywił delikatnie głowę i uniósł dłoń. Nachylił się nad mężczyzną, z uczuciem tnąc ostrzem powietrze w okolicach jego twarzy. Chwilę później, samym zaledwie koniuszkiem noża przeciągnął po jego gardle sprawiając, że pociekła z niego strużka krwi. Zimnym ostrzem musnął polik bezbronnego, po czym ustawił ostrze kilka milimetrów przed jego lewym okiem. -
Możesz stracić wzrok w wyjątkowo bolesny sposób. Mogę Cię wykastrować. Poucinać palce. Zapewniam Cię, ludzie w barze nawet tego nie zauważą. Nie! Nie rób sobie nadziei. Już dłuższą chwilę jesteś zakuty w łańcuchy a nikt nie śpieszy Ci przecież na ratunek.. - ciężko stwierdzić, czy było coś we wzroku chłopaka, czy też może w jego głosie, ale mężczyzna nie wątpił, że blondyn miał rację. Levi uśmiechnął się, świadom tego faktu. -
Ale możemy też rozejść się w zgodzie. Ja z informacją, Ty z pieniędzmi. - dodał blondyn kładąc na stół sakiewkę. Przez długie lata samotnego życia nauczył się, że wrogowie znajdą się sami, nie trzeba ich sobie robić na siłę. -
Masz więc jeszcze jedną szansę. Podaj mi nazwisko kogoś, kto dysponuje taką wiedzą, a wszyscy będą szczęśliwi. - mówił wolno, bez entuzjazmu czy satysfakcji. Po tych słowach suchość w ustach mężczyzny zniknęła. Przy jego oku wciąż jednak tkwiło ostrze noża. Grubas zachował się rozsądnie. Nie krzyczał. Nie wiercił się. Nie tłumaczył głupio. Nie starał się zwodzić ani kombinować. Wypowiedział tylko jedno słowo. Jedno nazwisko. A momentalnie ostrze zniknęło z ręki blondyna. Podobnie zresztą jak krew spływająca z szyi mężczyzny. Levi zauważalnie skinął głową, po czym odwrócił się i ruszył w stronę wyjścia. W następnej chwili łańcuchy zniknęły ze ściany oddając grubasowi wolność. A jedynym śladem po jego niedawnym rozmówcy pozostała znajdująca się na stole zapłata.
[...]
Spotkaniu z następnym osobnikiem obyło się bez nieprzyjemności. Obydwie strony dokładnie wiedziały czego chciały. Levi informacji, informator pieniędzy. Nie było żadnych pokazów siły, żadnych przemów, uprzejmości. Jedynie suche fakty i pieniądze. Dokładnie tak, jak być powinno. Levi nie dowiedział się jednak wszystkiego tego, czego chciał. Kobieta której szukał - jego matka - blisko miesiąc po jego odejściu zniknęła bez śladu. Nikt nie wie, czy została zamordowana a zwłoki ukryto, czy zwyczajnie opuściła miasto. Za to Levi miał okazję dowiedzieć się czegoś innego. W ramach rekompensaty za brak oczekiwanych informacji, dostał bowiem listę jej klientów sprzed niemal dwudziestu lat. Listę imion i nazwisk mężczyzn, wśród których znajdował się jego ojciec. Ojciec, który nigdy nie miał dla niego czasu. Który nigdy nie miał czasu dla jego matki. Ktoś, kto zajmował się sobą i swoim własnymi sprawami. Mężczyzna, przez którego jego matka musiała robić to, co robiła przez większość swojego życia, a Levi był skazany na lata samotności. Większość z tych nazwisk należała do ludzi, którzy założyli rodziny i dorobili się dzieci. Może nadszedł czas, by poznać rodzeństwo..?
Umiejętności:- Bezszelestny
- Kocie uszy
- Mistrz trucizn
Ekwipunek: Sztylet. Pistolet z amunicją, flet.
Rodzaj Magii: Magia umysłu. - choć ramy tych słów są dość rozległe (Z tego co widziałem u graczy o podobnej magii) i potrafią sięgać obiektów fizycznych czymś w podobnie zdolności telekinetycznych - Levi, przynajmniej na jego obecnym poziomie, ogranicza się do wpływania właśnie na umysł. Magia z jego specjalności ma potencjał, by manipulować innymi, by generować w ich umysłach rozmaite wizje, sprawiać, aby uwierzyli iż coś nieprawdziwego miało miejsce w ich przeszłości czy w końcu penetrować ich głowy w poszukiwaniu informacji. Oczywiście pełen potencjał osiągnąć będzie można wyłącznie przy nauczeniu się odpowiednich zaklęć, ale mniej więcej w tę stronę żółtooki będzie się rozwijał.
Pasywne Właściwości MagiiChodźmy, do krainy wyobraźni... Słowem wstępu: Jak smakuje cytryna? Wyobraź sobie ogromną, soczystą, żółciutką cytrynę. Wyobraź sobie, jak na wszystkie strony rozpryskuje się sok, gdy kroisz ją na pół. Bierzesz jedną połówkę i zatapiasz w niej zęby - sok pryska, jednak najwięcej trafia do Twoich ust. Zauważ, jak bardzo zwiększyło się Twoje wydzielanie śliny. Ślina jest naprawdę potrzebna, aby zjeść tą cytrynę. Ale przecież nie ma żadnej cytryny... to tylko wyobrażenie.
By oszukać umysł wystarczą słowa. Najzwyklejsze. Nie potrzeba do tego żadnej specjalnej mocy. Zwykła sugestia. Co jednak byłoby, gdyby w ów słowach była odrobina magii? Gdyby była w nich nuta nadająca wyobrażeniom realności? By ów sugestie odnosiły większy efekt?
W głosie blondyna jest zawarta właśnie cząstka jego magii. Cząstka, na pozór nieszkodliwą, pobudzającą umysł do kreowania obrazów tego, o czym chłopak będzie opowiadał. Kreowania obrazów bardzo realistycznych. A mówiąc wiele, i mówiąc długo może przyzwyczaić ów umysł słuchającego do swojego głosu. Nauczyć go wierzyć w to, co widzi, czuć smak potraw o których opowiada, zachwycać się niebem które żółtooki opisze. Im dłużej Levino będzie mówił, w tym głębszy trans wpadnie słuchający. A w głębokim transie nie trzeba mówić o cytrynie czy polach pełnych pięknie pachnących kwiatów. Można mówić o wrogach słuchającego, o jego przyjaciołach. O tym, jak by się zachowali gdyby słuchającemu coś zagrażało. A słuchający prawdopodobnie weźmie to sobie do serca. Zahipnotyzowani zawsze biorą to sobie do serca...
Ta zdolność to właśnie swojego rodzaju hipnoza, zaledwie odrobinę udoskonalona w magią. Nie jest możliwe użycie jej w bezpośredniej walce, poza tym, gdy osoba trzecia będzie nam wchodzić w słowo nie będzie można wprowadzić rozmówcy w trans. Im bardziej sprzeczne z przekonaniami słuchacza rzeczy chce mi się przekazać, tym dłużej trzeba do niego mówić i w tym głębszy trans wpadnie.
Uwagi:~W razie kwestii spornych określenie skuteczności działania będzie zależało od mistrza gry.AutohipnozaNiektórzy potrafią używać swoich zdolności na innych, zaś nie są w stanie zrobić tego samego sobie. Magia umysłu jednak, nie należy do takich zdolności. Levi chcąc wpływać na innych, musiał opanować władzę nad własnym do perfekcji! Jest w stanie wpływać na niego w dowolny sposób, w dodatku nie potrzebuje zasobów magicznej mocy by wysłać do kogoś impuls mający wywołać jakiś efekt, dzięki czemu może robić to bez końca i bez jakichkolwiek kosztów! Co to oznacza tak na ludzki język? Ano przede wszystkim to, że jego psychika nie może być zupełnie normalna. Ale bez żartów: Levi jest w stanie wprowadzać siebie w stan hipnozy, modyfikować własne wspomnienia, wmawiać sobie kłamstwa które uzna za absolutną prawdę, zmuszać się do jakiś działań za pośrednictwem myśli a także: naginać odbierane bodźce zewnętrzne. Jest w stanie oszukać własny wzrok sprawiając, że będzie widział jakąś nieistniejącą postać, będzie mógł z nią rozmawiać, dotknąć jej. Będzie w stanie poczuć morską bryzę na pustyni, czy napić się wody z pustej butelki. Natomiast gdy ktoś go okaleczy lub zrani, będzie w stanie wmówić sobie, iż nic mu nie jest, że czuje się świetnie i nic go nie boli. Rzecz jasna wszystkie te rzeczy to jedynie iluzje. Kłamstwa maskujące przed nim rzeczywistość. A choć komfort podróży przez pustynie, gdy wieje przyjemny, chłodny, wilgotny wietrzyk jest zdecydowanie większy, prędzej czy później nieistniejąca woda przestanie wystarczać i ciało zwyczajnie upadnie z wyczerpania i braku cieczy. Natomiast rany - choć nie będą tak okropnie bolesne - ograniczają możliwości ruchu, zaś cieknąca krew prędzej czy później pozbawia przytomności.
Zaklęcia:Chodź! Do mojego świata... [A]
Coś o zasadach łapania ofiar - Jest to potężne zaklęcie wymagające nieustannego kontaktu z umysłem ofiary. Aby go użyć należy nawiązać kontakt z dowolnym zmysłem ofiary i utrzymać go przez cały czas trwania zaklęcia. Przerwanie kontaktu sprawia, że wszystkie stworzone przez rzucającego zaklęcie elementy zamierają, a po pewnym czasie rozpadają się przywracając ofiarę do rzeczywistości. Będąc dokładnym, gdy ofiara zaklęcia zostanie złapana za pośrednictwem dźwięku, będzie w nim tkwiła tak długo, aż rzucający będzie mówił/nucił/klaskał/grał na instrumencie. W przypadku gdyby z jakiś przyczyn rzucający przerwał czynność - lub gdyby przekazywanie zostało przerwane przez czynnik zewnętrzny (Hałas, eksplozja, krzyk), zaklęcie zostaje przerwane. Możliwe jest natomiast zmienianie zmysłu przez jaki dostajemy się do ofiary (przykładowo zaczynając na kontakcie wzrokowym możemy podejść do ofiary i złapać ją za rękę, przez co dalszy kontakt wzrokowy nie będzie konieczny, tak długo jak zachowamy fizyczny kontakt).
Czas trwania zależy od użytkownika, jednak podtrzymywanie zaklęcia wiąże się z dodatkowym kosztem. Możliwe jest także złapanie kilku osób, jednak każda dodatkowa ofiara to +50% kosztu poprzedniej w przypadku podtrzymywania zaklęcia dłużej niż jedną turę. (Czyli jedna osoba 100%, dwie osoby 150%, trzy osoby 175% itd...)
I w końcu, coś o działaniu zaklęcia - zaklęcie pozwala zabawić się rzucającemu w mistrza gry. Rzucający bowiem zyskuję władze nad umysłem ofiary. To on kontroluje wszystkie zmysły złapanego, mogąc na nie wpływać i modyfikować w dowolny sposób bodźce jakie odbierają. To znaczy, że jeżeli rzucający będzie chciał, aby ofiara widziała różowego słonia który tańczy, ofiara zobaczy różowego słonia który tańczy. Jeżeli rzucający będzie chciał by ofiara czuła, że znalazła się na księżycu gdzie nie mamy takiej grawitacji jak na powierzchni naszej planety, lecz dziwnym trafem nie brakuje tam także powietrza - ofiara będzie mogła skakać po powierzchni księżyca, zachwycając się swoją lekkością. I w końcu, jeżeli rzucający będzie chciał, by ofiara zakuta w łańcuchy musiała znosić godziny wyrafinowanych tortur - ofiara będzie znosić godziny wyrafinowanych tortur. Co z jej prawdziwym ciałem? W chwili padnięcia ofiarą zaklęcia, ofiara traci kontrolę nad swoim prawdziwym ciałem, a wszelkie rozkazy dla niego (Typu rusz nogą/rusz ręką) są automatycznie przekierowywane do ciała znajdującego się w stworzonym przez iluzję świecie w taki sposób, że ofierze wydaje się, iż ona (I jej nieprawdziwe ciało) znajduje się w świecie rzeczywistym. Rzucający zaklęcie, w czasie jego trwania ma podstawową kontrolę nad ciałem ofiary. To znaczy może na przykład sprawić, by ofiara usiadła, choć wymagałoby to skupienia i koncentracji. (Nie ma swobodnej kontroli, trzeba każdą komendę wysyłać oddzielnie, to trochę podobne do kierowania robotem). Nie ma natomiast władzy nad jej głosem, a wszelkie ruchy wyglądają nienaturalnie i dziwnie. Poza tym, rzucający zaklęcie ma możliwość ograniczenia jego zakresu do przykładowo jednego zmysłu albo kilku elementów, sprawiając, że ofiara będzie widzieć coś nieistniejącego w swojej okolicy natomiast zachowa pełną władzę nad własnym ciałem w normalnym świecie.
Uwagi:~Jeżeli ciało osoby zniewolonej przez zaklęcie odniesie rany na tyle poważne, by to straciła przytomność, użytkownik zaklęcia także ją traci, w zależności od ilości i powagę tych obrażeń na czas nieokreślony.~Jeżeli ciało osoby pod wpływem zaklęcia odczuje silny ból, ofiara wyrwie się spod wpływu zaklęcia.~Rzecz oczywista, im bardziej irracjonalne będą wizję przedstawiane przez użytkownika zaklęcia, tym prościej będzie zorientować się ofierze, że jest pod wpływem iluzji. A jak wiadomo świadomość z czym się walczy to ogromny krop w celu zwalczenia tego. Dlatego dobry opis starań wyzwolenia się, może zostać doceniony przez mistrza gry.