Wioska Krug

First topic message reminder :

MG

Jak na wioską jest to miejsce całkiem spore, z dwóch stron otoczone wysypiskiem śmieci od południa brudną rzeką a od północy lasem Gnolli. Domy w wiosce w całości stanowiły baraki z kartonów, dech i blachy. Zaledwie kilka pseudo chatek było większe. Wszystkie i tak w stanie dość kiepskim. Wioska zaś stanowiła jedno wielkie zbiorowisko takich baraków, rozmieszczonych bez jakiegoś planu. Na ulicy walały się gówna, bród i inne odpadki. Wszędzie biegały szczury, gdzieniegdzie poniewierały się zwłoki i bezdomni. W powietrzu dało się czuć ubóstwo i śmierć, zupełnie inaczej niż to do czego można przywyknąć w Fiore.

~~

Szóstka bohaterów przybyła na miejsce, wioska Krug znajdowała się na północ od lasu Gnolli a na południu łączyła się z granicą Fiore, przez co często można było się tu natknąć na mieszkańca Fiore. Natomiast Romowie rzadko odwiedzali Fiore. Mieszkańcy Romerum mieli śniady odcień skóry w większości czarne włosy i jasne odcienie oczu w tym nietypowe - żółte. Dotarliście do wioski wczesnym rankiem około godziny dziewiątej, po ulicach już jednak włóczyło się mnóstwo ludzi. Klimat był dość ciepły, niebo mimo bycia przykrytym chmurami nie zbierało się jednak na płacz. Wasz cel był prosty dowiedzieć się, co dzieje się w tej wiosce i ewentualnie w miarę własnych możliwości powstrzymać to o ile ma przynieść zgubne skutki dla Fiore.

//Co do waszych postów teraz... każdy z was zaczyna jak chce, gdzie chce. Mozecie iść szukać noclegu, wypytywać bezdomnych... robicie co chcecie, możecie opisać że podróżowaliście razem i się poznaliście a nawet działać solo, zostawiam wam pełną dowolność.//

Black stał przed główną bramą prowadzącą w głąb... jednej wielkiej spierdoliny, jaką okazała się wioska, do której wysłała go Byakushitsune. Z drugiej strony nie mógł się jednak spodziewać obecnych sojuszników Grimore mieszkających nie wiadomo na jakich włościach, pięciogwiazdkowych apartamentach, czy fortecach pływających po szerokich morzach. Dziwnym trafem Rō uśmiechnął się spod założonego na jego pozszywaną twarz kaptura. Widział teraz nic innego, jak miejsce, skąd wyrwał się, nim trafił na latający sterowiec GH. Brud, smród i śmierć wylewały się z tego miejsca niczym gówno wywalane z pierwszego lepszego okna na i tak ujebaną ulicę. Szczury pożerające truchło jakiegoś nieszczęśnika w uliczce ukrytej pomiędzy barakami.
-Witamy w domu...-rzekł sam do siebie grubym głosem i uśmiechem na ustach. Robiąc kilka kroków przed siebie mag zaczął się zastanawiać, kiedy na jego drodze pojawi się ktoś, kto będzie chciał pozbawić go cennego dobra.
Owady zaczęły bzyczeć, będąc niemal równie podekscytowane, co sam mag.
-Plan?-odezwał się ponownie, krocząc z rękami schowanymi w mokry od deszczu krwistoczerwony płaszcz. Krople skapywały po narzuconym na głowę kapturze, odsłaniając jedynie usta maga.
-Się zobaczy. Pić mi się zachciało...-odparł po raz kolejny, wydawałoby się zupełnie do nikogo. Mając w głowie słowa nowej mistrzyni ruszył przed siebie w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby przypominać karczmę. Najpierw tam, potem się zobaczy...

MG

Ro znalazł się w miejscu które nie jednego przyprawiło by o odruch wymiotny, drszcze czy po prostu chęć jak najszybszego opuszczenia tego miejsca w trybie natychmiastowym. Nawet wśród członków Grimoire nie było wiele osób które w Krug czułyby się jak w domu. Może dzięki temu to właśnie Ro był idealną osobą na wykonanie tego malutkiego zlecenia od ich mistrzyni? W każdym razie Nanaya nie dała mu wiele danych, ale nie takie zadania się wykonywało. Więc pierwszym krokiem była karczma. Czy to ze względu na znanie takich "terenów" czy może po prostu zwykłe szczęście, Black dość szybko odnalazł to czego szukał. Karczmą ciężko było to nazwać, przynajmniej sugerując się Fioryjskimi standardami. Wnętrze małego blaszanego baraku, niemal w całości zajmowała lada i dwa stoły z czterema krzesłami przy każdym. Za barem przy którym znajdowały się trzy dodatkowe krzesła, stał mężczyzna w żółtym przeciwdeszczowym płaszczu. Chyba był barmanem. Samo wnętrze bylo dość mokre przez deszcz wpadający do środka przez dziury w dachu. No i zdecydowanie nie było tu ciepło. Mimo konieczności obrony napitku przez siekącą z dachu wodę, karczma miała nawet kilku gości. Jeden samotny mężczyzna w czarnym płaszczu usadowił się przy barze. Albo dzieciak, bo w zasadzie nie dosięgał stopami ziemi. Poza nim znajdowały się jeszcze trzy kolejne osoby, siedziały przy stoliku po lewej pijąc piwo. Normalni obywatele takiego miasteczka. Czyli lekko umięśnione mlodziki odziane w podniszczone ubrania. Tylko oni zwrócili uwagę na wchodzącego Ro. jeden z nich, jedyny mający jakikolwiek zarost, splunął na ziemię i zmierzył Blacka spojrzeniem które zdecydowanie oceniało, czy warto go zabić i skroić z całego dobytku.

Usiadł i rozejrzał się za odpowiednim asortymentem. Nie spodziewał się niczego nadzwyczajnego. Żadnych drogich whisky, czy specjalnych alkoholi dla turystów... To było proste miejsce, więc o nic innego, jak i o proste alkohole trzeba pytać.
-Setkę wódki, albo bimber.--zaczął, zastanawiając się, czy pokraczny barman w ogóle pojął.
-I jakie mięso... Masz?-burknął w stronę człowieka w żółtym płaszczu. Jak nie pojął, to cóż. Black pokazał palcem na wódkę, a żarcie sobie darował. Oszamie coś gdzie indziej. Może popyta tutejszych dobrych ludzi o jaką strawę dla zmęczonego podróżą wędrowca.
Przez chwilę chciał zdjąć kaptur z głowy, jednak na razie się powstrzymał. Skoro sam barman ganiał za ladą w przeciwdeszczowym płaszczyku, kto wie, jak bardzo lało się na głowę klientom.
Jeden z żołnierzy Blacka, niewielki szerszeń wyłonił się spod bordowego płaszcza. Połaził kilka chwil , przystając to tu, to tam, rozglądając się po pomieszczeniu zdając relację magowi z tego, co widzi.
-Walls Hams. Gdzie?-znowu nie miał pojęcia, czy barman coś zrozumiał. W głębi duszy mag owadów wolał angażować się w sprawy toczące się wewnątrz Fiore, znacznie łatwiej było działać w miejscu, gdzie bariera językowa nie była problemem. No chyba, że małe przygraniczne państewko miało coś takiego, jak kontakty z sąsiadami i pojedyncze słowa nie stanowiły już takiej przeszkody. Się zobaczy...

MG

Barman nie zrozumiał ni w ząb co ma mu do przekazania Black. Inaczej miała się sprawa ze wskazaniem na butelkę która z czystego założenia miała zawierać bimber, ale tego w sumie Ro tak w pełni pewien nie był. W każdym razie przed nim zamiast kielona, postawiono blaszany kubek i nalano przezroczystego płynu niemal do pełna, no jak nic było tam z 300ml tej pseudo wódy. Mięsa nie dostał, nie było go widać, nie było jak wskazać. Pytanie o cel wizyty też okazało się bezowocne i Ro mógł jedynie w myślach przeklinać bariery językowe. Jednakże jedna sprawa Ro nieumknęła. Gdy wypowiedział imię i nazwisko poszukiwanej przez siebie osoby, siedzący obok niego "Dzieciak" na chwilę znieruchomiał. Cały ten czas też pozostali goście karczmy bardzo uważnie obserwowali plecy Ro, zupełnie jak gdyby wyglądały na takie ze złota.

Mężczyzna wziął kubek i powąchał, chcąc sprawdzić co przygotował dla niego barman. Wódka, lub bimber mają na tyle charakterystyczny zapach, że bez problemu idzie odróżnić, że to faktycznie wódka, lub bimber, a nie zwykła woda. Fakt, że nalał mu całkiem sporo nawet trochę Maga Owadów ucieszył, jednak najpierw niech nos się nacieszy zapachem. Przyjdzie jeszcze czas dla gardła.
Black rozejrzał się po karczmie. Chyba nieświadomie przyciągnął zbyt dużo uwagi. Kilku młodzików nie spuszczających oka z maga, dziwny nagle nieruchomy mały człowiek siedzący obok niego. Wygląda, jakby rzeczywiści nikt się tu nie zapuszczał. Rō pewnie też nie, gdyby nie polecenie od Nanayi.
-Fajna dziewczyna...-pomyślał, gapiąc się w jeden punkt gdzieś przed siebie...
-Choć trzeba jej będzie pomóc ruszyć ten pipidówek.-mag obrócił pozszywany łeb w lewo, spoglądając na małego człowieka. Jeżeli kubek był pusty, Black wskazał palcem na butelkę i na pusty kubek człowieczka. Przekaz jasny. Jeżeli jednak mały obywatel miał coś w swoim kubku, Mag Owadów odwrócił się całym ciałem w jego stronę, przy okazji zerkając jednym okiem na młodzików.
-Zdrowie.- lekko uderzył swoim kubkiem o kubek małego, po czym biorąc niewielki łyk, dodał:
-Szukam Wallsa Hama. Znasz go?-podwładny szerszeń miał za zadanie pilnować opryszków, zaś Black mógł się skupić na postaci niskiego człowieka.
-Interesy.-dodał, w sumie nie mijając się w żadnym stopniu z prawdą. Miał do niego sprawę niecierpiącą zwłoki.

MG

Dzieciak, który jak się okazało po zdjęciu kaptura był tak naprawdę po prostu niskim mężczyzną o mysich włosach, wzruszył ramionami.-Może i zna.-A następnie stukając się kubkiem z Ro uchylił tego samego napoju co on, czyli cholernie walącej spirytem wódy. Następnie zaś głową wskazał mężczyzn przy stole.-Ale jak nie czarymarynarz to za kilka minut nie interesy tylko martwy będzie.-I znów wzruszył ramionami jakby go specjalnie żywot Blacka nie interesował, bo niby dlaczego.-Skroić go chcą, chyba rozumie? Takie tu już zwyczaje, co poradzi.-Wytłumaczył "Kolegów", dając jasno do zrozumienia Ro, że to miasto, a może nawet i państwo, bezprawia.

Od zesłania do Romerum Black domyślał się, że nie będzie łatwo. Jak nie bariera językowa, to gang opryszków chcących przywłaszczyć sobie cenne fioryjskie diamenty i inne co bardziej wartościowe dobra. Gdyby Rō musiał wrócić z powrotem do cuchnącej zdechłymi zwierzętami i gównem celi, bo za to miał to miejsce, najlepszym sposobem na szybki zarobek byłoby właśnie krojenie turystów z cennych kosztowności. Było jednak coś, czego tamci nie wiedzieli, a co trafnie stwierdził mały człowiek siedzący obok.
"jak nie czarymarynarz to za kilka minut nie interesy tylko martwy będzie"
Cóż, Black akurat "czarymarynarzył". W mniemaniu niektórych wychodziło mu to nawet w porządku.
-Co poradzi...- mag burknął po cichu, po czym spod płaszcza zaczęły dochodzić odgłosy bzyczących skrzydeł.
-Wiesz, gdzie mogę go znaleźć? Mam wiadomość od jego dawnej znajomej.-spytał, gdy po kilku chwilach na krwistoczerwonym płaszczu maga pojawiło się dziesięciu z jego dzielnych owadzich żołnierzy, a spod lewego rękawa wyłoniła się trójka zimnych stalowych ostrzy.
Po chwili Rō odskoczył jednym solidnym susem w stronę jednego z opryszków z zamiarem wbicia mu trzech ostrzy w okolicę szyi, podczas gdy robaczki miały za zadanie zając na krótką chwilę pozostałą dwójkę. Gdyby skończyło się tylko na draśnięciu, Black używa Larvae, posyłając swoich milusińskich w otwarte rany.

-1 Hornet Army (A)
-1 Larvae (B) (opcjonalnie)

MG

Widząc działania Blacka niski człowieczek tylkoi wzruszył ramionami, mówiąc bardziej do siebie niż do kogo innego-A więc czarymarynarz-A następnie wychylił resztę alkoholu i zeskoczył na ziemię, patrząc jak jeden ze zbirów potyka się po tym jak próbował uciec, a dwóch pozostałych leży przy przewróconym stole. Patrzył też na zakrwawione szpony Ro i jego małych koleżków. W każdym razie - jeden trup, jeden opryszek kulił się u nóg Blacka, jedną ręką odganiając szerszenie a drugą osłaniając głowę, a trzeci czołgał się na zewnątrz.-Nawet podobne do mamy...-Powiedział krasnal przyglądając się szerszeniom a potem Ro. Co do samego karczmarza to w ogóle się nie przejął całą tą sprawą. Widać tutaj to codzienność.

Ro: 71MM, 1/10 postów Hornet Army

Udało się załatwić całą czwórkę za jednym zamachem, a mag owadów nawet się nie spocił. W sumie to nie było nawet czym się napocić. Szerszenie niemal same robiły robotę, a Black tylko machnął trzema ostrzami po szyi wyprowadzając przy okazji niewielką grupkę swoich najmłodszych milusińskich na piknik. Tylko poczekać, aż wylęgną się z nich dojrzałe osobniki. Jednak najpierw trzeba było posprzątać wszystek brud, który się tu pokazał.
Black ruszył w stronę czołgającego się ku wyjściu uciekającego rzezimieszka, by zrobić z nim to samo, co z koleżką wcześniej. Gdy było już po sprawie i drugi z oprychów pożegnał się z tym światem na dobre, Black zwrócił się bardziej do siebie, niż do małego człowieka.
-Cholerne dzieciaki... Przeszkadzają...
Gdy szerszenie uziemiły ostatniego z napastników, Black otarł krew z ostrzy i przy okazji zaczął przeszukiwać ciała dwóch martwych z zamiarem odnalezienia... czegokolwiek. Pieniądze mogłyby się bardzo przydać, zważywszy na brak miejsca wymiany pieniędzy na te z Romerum. Jeżeli znalazł coś równie ciekawego, to sobie zatrzymał.
-Wracając... Wiesz gdzie szukać Hamma?-zwrócił się w stronę człowieczka, podnosząc się znad  trupa.
-Zapłacę...-dodał na sam koniec mając nadzieję, że Fioryjskie pieniądze przekonają liliputa dogadania.
Szkoda, że Nanaya zapomniała opisać człowieka, który był aż tak ważny.

MG

Mały człowieczek obserwował ze znudzeniem jak Ro przeszukuje trupy, wchodząc w posiadanie kozika, jakieś 3/10 w skali "Użyj a zabijesz" oraz nieco pieniędzy. A  w zasadzie jeden żółty papierek z wielką nazwą "Andruty" i cyfrą 100.000 z boku. Albo zwykły menel był bogaczem, albo waluta tego państwa była w dość kiepskim położeniu.-Ma zasady. Najważniejsza - nie zadziera z czarymarynarzami.-Spojrzał na trupy-Chyba wie dlaczego?-A następnie cofnął się o krok, jak gdyby przed kolejnymi słowami chciał na wszelki wypadek zwiększyć dystans między sobą a Ro.-Za darmo nawet powie. Na cmentarz musi iść, ale nieboszczykowi za wiele to nie powie. Wasilij go dopadł.-Co zrobi, nic nie zrobi. Oby tylko go za to czarymarynarz nie pobił. Przecież nie on kropnął Hama.

Słysząc słowa niziołka, spełniły się czarne proroctwa Blacka.
-Kurwa.-syknął pod nosem z wyraźnym zdenerwowaniem w głosie. Jedyny trop prowadzący do stwórcy Grshny został zatarty przez samego zainteresowanego. No nic, musiał coś wykombinować. W końcu miał się dowiedzieć czegoś o Hammie, ale również o Wasiliju. Jedynym problemem byłoby to, gdyby właśnie w tym momencie powstał, lub powstawał drugi Grshna i tym razem nie był pozostawiony na usługach Rady w Fiore, tylko lojalnie wykonywał rozkazy swojego stwórcy.
-Dawno go dopadł?-musiał zginąć niedawno, skoro według Nanayi, Hamm był jeszcze cały i zdrowy podczas ostatniego spotkania.
Spojrzał na żółty banknot, który wyjął z ubrań trupa i odczytał liczbę. Chuj wiedział, czy tutaj to mało, czy dużo, choć taka suma na banknocie zawsze sprawiała jakieś wrażenie.
-Sto tysięcy Andrutów to u Was dużo?-spytał, nie czekając nawet na odpowiedź niskiego człowieka.
-Prowadź na cmentarz. Później jesteś wolny.-w jego głosie dało się słyszeć lekki pośpiech, jednak zdecydowanie bardziej dominowała stanowczość. Musiał teraz działać ostrożnie. Wasilij najwidoczniej za wszelka cenę nie chciał zostać odnaleziony. Z jakich powodów, tego Black nie wiedział. Jedyne, co przychodziło mu do głowy, to obawa przed Radą Magii. Niby po co twórca najsilniejszego maga w Fire miałby uciekać przed światem w takie miejsce...
-Szybko, mały panie... Nie mam dużo czasu...-teraz ton Rō wyraźnie zmienił się w ponaglający. Zaraz po tym, jak obejrzy grób, lub dostanie się do ciała będzie wracał do Fiore przekazać wiadomości.

MG

Mały człowiek zamyślił się, próbując wyliczyć, kiedy to dokładnie kropnięto Wallsa. Może było to dużo dawniej niż zakładał Ro? W każdym razie po chwili karzeł wzruszył ramionami.-10 dni?-Bardziej zapytał niż stwierdził, jednocześnie wychodząc z karczmy i przeklinając na lejący z nieba deszcz. Maluch zarzucił kaptur na głowę. Barman im nie przeszkadzał, co oznaczało że albo nie chciał dostać szerszeniem, albo karzeł zapłacił za Ro.-Na chleb może mu starczy-Odpowiedział karzeł drepcząc w błocie, które powstawało na pozbawionej bruku drodze. Spacer który odbył się w niemal całkowitym milczeniu zajął tej nietypowej dwójce jakieś 30 minut. W tym czasie opuścili Krug i zaczęli kierować się w stronę lasu, aż w pewnym momencie Ro dostrzegł drewniane krzyże powbijane w ziemię.-raczej palimy, ale czasem chowamy. Teraz chowaliśmy.-Powiedział wskazując Ro jeden z kopczyków. Na wbitym w ziemię drewnianym krzyżu nie było żadnych danych. Gdyby nie karzeł, Black nigdy nie określiłby który grób należy do jego celu, ani nawet tego że ten tu spoczywa.

Black pluł sobie w brodę, że nie zdążył na czas.
-Dziesięć dni to nie zbyt długo, panie...-mruknął grubym głosem w stronę karła. Wychodząc z baru mag poszedł w ślady małego człowieka i również ochronił głowę kapturem. Nie miał nic do padającego deszczu, w wielu przypadkach zdawał się być zbawienny dla otoczenia, czy to nawadniając glebę pod uprawy, czy zmywając świeżą krew z ulic chwilę po zabójstwie kilku młodych zawadiaków chcących oskrobać przechodzącego maga pijącego z nowym znajomym w pierwszym lepszym barze.
Idąc za nowym przewodnikiem Rō zastanawiał się, ilu rzezimieszków jeszcze uda mu się napotkać i ilu zniknie pod płaszczem z szerszeni. Na szczęście dla rzezimieszków żaden się nie pokazał. Mag Owadów musiał szybko wpaść na jakiś ciekawy pomysł. Nie chciał wracać z pustymi rękoma. Na szczęście miał chwilę czasu na obmyślenie czegokolwiek. Droga się dłużyła. Wpadł na pomysł, jednak najpierw chciał wypytać małego przewodnika o parę rzeczy, nim ten jeszcze nie zniknął w uliczkach osady.
-Jak Hamm wyglądał?-spytał, gdy byli jeszcze w drodze. Resztę drogi milczał, czekając na coś od małego człowieka.
-Pewnie już nadęty...-rzekł sam do siebie, stojąc nad grobem wskazanym przez karzełka. W dodatku ten odór. Nie... To rozwiązanie nie wchodziło w grę. Chociaż...
-Prosto do ziemi, czy wsadziliście go w coś?-Black przykucnął starając się wywąchać zapach stęchlizny. Przy dziesięciu dniach pod samą ziemią zapach mógł być choć trochę wyczuwalny.
-A na "Starego" Wraghrę coś masz?- stanął na równe nogi, choć w jego głosie dało się słyszeć lekką stanowczość, nie spodziewał się usłyszeć odpowiedzi na to pytanie.Zobaczymy co powie. Od tego będą zależały jego następne kroki.

MG

-Mosbey.-Rzucił do Blacka uzmysławiając sobie że w zasadzie się nie przedstawił. A czy mamusia szerszeni się przedstawiała? Nie był teraz pewien, więc wzruszył ramionami. Albo sobie przypomni, albo nie. Może też czarymarynarz podpowie?-Normalny taki. Włosy krótkie, koloru sraczki, w tym śmisznym się chadzał no...-Pstryknął palcami próbując sobie słowo przypomnieć.-Garniczaku. Ta, w garniczaku chadzał. Takim tanim.-Dodał, bo to zapewne było ważne, chociaż on się na garniczakach nie znał. Tutaj nosić garniczak, to jak prosić się o kose. Ale on był wyjątkowy. Jego nie dźgali.-W trumne a w co.-Odburknął Mosbey obserwując Ro, który nie poczuł nic. Żadnej woni rozkładu.-Ano coś pewnie ma. Zależy czego chce. Szprej? Krzyż? Wode poświęcowaną?-Zapytał, trochę opacznie rozumiejąc pytanie Blacka.

To, że pochowali Hamma w trumnie trochę przeszkadzało. Trochę, jednak nie na tyle, żeby plan się nie powiódł. Black stanął na równe nogi. Rozejrzał się po lesie słuchając Mosbeya.
-Rō...-odparł krótko. Obydwaj zapomnieli o dobrych manierach i przedstawieniu się na samym początku, jednak w takim miejscu to norma. Tamte chłystki z baru nie powiedziały nic, ani imienia, ani po ki chuj chcą ograbić bezbronnego podróżnika z pozszywaną twarzą. Nawet mali przyjaciele Blacka nie pomogli. No cóż, bywa.
Wysłuchał opisu Hamma, kiwnięciem głowy dając znak, że słucha.
-Już nic...-postanowił niczego nie ruszać, zostawić pod ziemią. Niech sobie spoczywa w spokoju. Skoro Hamma miał z głowy, pora przejść do kolejnego punktu...
-To z niego taki diabeł, że krzyża i święconej wody potrzeba?-zażartował, wkładając ręce do kieszeni płaszcza.
-Bardziej o wieści. Co ludzie o nim mówią. Może kto go tu kiedy widział poza Hammem, wie gdzie jest, czy nie robi drugiego Grshny... o takie rzeczy...-dodał uświadamiając sobie, że faktycznie nie sprecyzował o co dokładnie chodziło. Spojrzał w dół na Mosbeya czekając na odpowiedź.