I've never seen a decent person among those who say they're going to save the world while forsaking the people around them. Those types of men are always so intoxicated by thier own hollow dreams that they call every little thing in front of them trivial.
Pływająca w powietrzy wyspa, niewielkich rozmiarów. Prócz ruin wioski, znajduje się też na niej wielki głaz, z którego onegdaj wypływała woda, tworząca rzekę przepływającą przez wioskę i spadającą w nicość, na drugim końcu wyspy.
MG
Lenistwo ubrany był w czarne spodnie, buty i czarny płaszcz. Patrzył na latającą wyspę, stoją wraz z Marcelkiem na wzniesieniu nieopodal. Podróż tutaj zajęła im relatywnie niewiele czasu, dzięki teleportacjom które zapewniał im Leniwy. Teraz, czarnowłosy patrzył na wyspę żując gumę.-Na wyspie jest wioska, mimo że stąd jej nie widać. A raczej jej ruiny. O ile mi wiadomo, zadomowiła się tam dość silna Cesta, więc się jej pozbędziemy. Nie wiem czy nie za wcześnie dla ciebie na taką walkę, więc uważaj. Bardzo. Uważaj. Nawet w dwójkę, ta walka nie będzie łatwa, bo nie planuję używać mojego Sacred Relict. Jakieś pytania...?-zapytał niepewnie nie będąc pewnym jak wygląda taki briefing przed misjowy, a potem nawet nie dając Marcelkowi czasu na odpowiedź, teleportował ich raz jeszcze...
...w środek wioski. W zasadzie nad, środek wioski. Spadali. W dole zaś Marcel dostrzegł, siedzącą na tronie z kości, dziewczynkę. Ona również dostrzegła ich. I w tym momencie Lenistwo złapał spadającego Marcelka za kołnierz i rzucił nim z całej siły w Cestę. Tak też blondyna czekało twarde lądowanie. Dość niedługo.
Autor
Wiadomość
Marcel
Liczba postów : 257
Dołączył/a : 25/03/2016
Temat: Re: Ruiny Astralei Sro Mar 14 2018, 19:26
O tym, że Lenistwo był dużo silniejszy, Marcelek dobrze wiedział. W porównaniu z nim, Marcelek był ledwo początkującym. walka z takimi dziewczynkami wyczerpała całe zapasy jego mocy magicznej i jeszcze mocno go sponiewierała, a jak się okazywało, to był dopiero początek walki. - Czym w takim razie były te dziewczyny? - zapytał, nieco zdezorientowany. Ciało Marcelego upominało się o to, żeby sobie odpuścić, zaprzeczyć Lenistwu, jemu pozostawić Cestę do pokonania. Tyle, że Marcelek wbrew pozorom nie myślał ciałem, myślał główką. Główka zaś nie pozwalała mu się poddawać, ani okazywać jakichkolwiek słabości. Na krótką chwilę tylko Marcelino przyłożył dłoń do rany między żebrami, po czym obojętnie machnął ręką. - Bywało gorzej - oznajmił, po czym przeszukał kieszenie w poszukiwaniu jakiegoś jedzenia, które może udało mu się wcześniej przemycić z Zamku. - Załatwmy tę poczwarę - - powiedział, po czy odczekał, co dalej planował zrobić Lenistwo w związku z tym.
Goomoonryong
Liczba postów : 4046
Dołączył/a : 22/10/2012
Temat: Re: Ruiny Astralei Pon Mar 19 2018, 15:28
MG
-Ananty-Po tuptał nogą w stos kości-Dokładniej, to były ananty. Była jeszcze jedna, nieco dalej.-Czyli ten sam tym przeciwnika, co wilk z którym walczył w lesie. Czy ta kupa kości z "Ludzkimi naroślami" była trudniejszym przeciwnikiem niż wilk z którym walczył Marceli wcześniej czy nie, to już sam musiał ocenić. Teraz jednak trzeba było zmierzyć się jeszcze z Cestą, co takie łatwe być nie mogło, zwłaszcza w stanie blondyna i bez jedzenia bo niestety nic nie zabrał.-Problemem jest, że nie widzę Cesty, chociaż czują ją tutaj. Nie wydaje mi się też byśmy byli już pod jej wpływem-Powiedział cicho Lenistwo, rozglądając się na boki.-Jak zamierzasz walczyć z tym ciałem? Z tym zbiornikiem magicznym?-Zapytał Marcelego Leniwy, przyglądając się mu z boku. Jednocześnie rozglądając się za przeciwnikiem i myśląc, jak go wywabić z ukrycia.
Marcel
Liczba postów : 257
Dołączył/a : 25/03/2016
Temat: Re: Ruiny Astralei Sro Mar 21 2018, 18:20
Wilk był sam jeden, kiedy Marcelino walczył przeciw niemu wraz z Mattem i Annie, a mimo to jakieś dziwactwo po jego pokonaniu dostało się pod rękę Marcelego. Gdyby nie interwencja Rin, kto wie co by się stało z Marcelkiem. Natomiast problem dziewczynek był zaledwie taki, że było ich dużo, a Marcelek sam jeden. Choć nie był w najlepszym stanie, to jednak jakoś sobie w miarę poradził. Żył, mógł chodzić, a nawet mówić i myśleć. To wystarczało, by upominać się swojego udziału w dalszej walce. - Mogę odwrócić jej uwagę. Wezmę ją na siebie, ty ją wykończysz. Jakoś tym sposobem sobie poradzimy - oznajmił Marcelino, w którym choć ciało słabe, to duch był wielki. Marcelino również rozglądał się za Cestą, wyszukując w krajobrazie jakichś dziwactw. Czy to na niebie, czy też na ziemi. Ta bestia mogła się ukrywać wszędzie... Mogła być nawet muchą krążącą wokół głowy Leniwego, więc i jemu Marcelek by się uważnie przyglądał, by w razie czego go ostrzec.
Goomoonryong
Liczba postów : 4046
Dołączył/a : 22/10/2012
Temat: Re: Ruiny Astralei Pią Mar 23 2018, 13:13
MG
Marcelek z Leniwym rozglądali się za przeciwnikiem, aż nagle ten drugi złapał szybko Marcelego za rękę i teleportował się, kilka metrów od góry kości. Na niej, stała kolejna dziewczynka. Różniła się jednak od pozostałych tym, że posiadała parasolkę.-Coś ją otacza. Uważaj-Mruknął lenistwo, choć Marceli nic dookoła dziewczynki nie widział. Ta uśmiechnęła się a po jej lewej i prawej, z kości powstały dwie nowe dziewczynki, już te posiadające kościane włócznie. Ananty.-Upierdliwa zdolność-Stwierdził Leniwy uśmiechając się na widok, rosnącej ilości przeciwników.
Marcel: 3MM, lekkie rozcięcie nad lewym biodrem, przebity lewy bok na wysokości między 9 a 10 żebrem boli jak cholera. Złamana kość prawego przedramienia.
Marcel
Liczba postów : 257
Dołączył/a : 25/03/2016
Temat: Re: Ruiny Astralei Sob Mar 24 2018, 20:40
Ponure spojrzenie było odpowiedzią na uwagę Lenistwa. Nieco dziwiła Marcelego aparycja Cesty, jako dziewczynki z parasolką. Jak to niby się wszystko ze sobą mogło łączyć? Parasolka, kości, dziewczynka, a zarazem diabelska bestia. Marcelino cicho westchnął, widząc kolejne pojawiające się dziewczęta. Miały włócznie, były całkiem zdrowe. Marcelino był już poraniony, nie miał mocy magicznej, ale miał jedną zdrową rękę oraz nogi... - Zajmę się nimi, ty załatw tę najważniejszą - powiedział do Lenistwa, czyniąc krok wprzód. Może i nogi nie stanowiły podstawy w magii Marcelego i nie był tak potężne, jak jego ręce, ale w walce odgrywały bardzo ważną rolę. Ich ruch, stabilność, odpowiednia koordynacja miały ogromny wpływ na walkę pięściami. Marcelino wcale nie zaniedbywał swoich nóg. Ich używanie w walce po prostu nie było tak bardzo wyraźne, ale bynajmniej nie było przez to wcale mniej istotne. Marcelino ugiął lekko kolana, ustawiając się lewym bokiem w kierunku dziewczynek. Lewą rękę uniósł na wysokość twarzy, a prawą schował za plecami. Włócznie miały to do siebie, że skupiały się przede wszystkim na pchnięciach. Krótkie ostrze na długim patyku skuteczne jest tylko na odpowiednim dystansie. Jedyny problem Marcelego, to odpowiednio ten dystans skrócić. Zaczekał sekundę na pierwszy ruch dziewczynek, po czym odbił na lewo, żeby się nią odpowiednio zająć. Obrotem miał zamiar przepuścić jej włócznię obok w taki sposób, aby obydwie dziewczynki znalazły się po jego prawej, następnie zrobiłby krok i uderzył lewym sierpowym w szyję, po czym poprawiłby krótkim podbródkowym. Druga dziewczynka, gdyby atakowała, to jej uderzenia Marcelino zbijałby pięścią na bok, aby wykorzystując siłę tego uderzenia, wykonać obrót, przetaczając się po włóczni, aby uderzyć później kolejnym sierpowym, ponieważ lewy sierpowy to cios niezwykle potężny u Marcelego, a i też wygodny i dopasowany do każdej sytuacji. Oprócz tego starałby się Marcelek nie oberwać od nikogo niczym. Pracował nogami, ręką, całym tułowiem, z pełną koncentracją. Może i na co dzień był ogromnym niezdarą psującym rzeczy, ale kiedy trzeba było walczyć, Marcelino ukazywał potęgę swoich zdolności. W tym właśnie był najlepszy.
Goomoonryong
Liczba postów : 4046
Dołączył/a : 22/10/2012
Temat: Re: Ruiny Astralei Sro Mar 28 2018, 17:12
MG
Marceli natrafił jednak na ogromny problem. Dziewczynki nie zamierzały atakować. Cesta Cestą, ale Ananty były poprzednio przytwierdzone do góry kości i wyglądało na to, że teraz również są, więc bez podejścia do nich, nie było mowy o zajęciu się nimi. No i może Marceli by do nich właśnie podszedł, gdyby nie fakt, że nagle wszystko, zrobiło się fioletowo-pomarańczowe. No i przestał odróżniać kształty. Choć domyślał się, że te fioletowe to przeciwnicy i zapewne Lenistwo, a pomarańczowe - wszystko inne. tak przynajmniej przypuszczał, pamiętając wcześniej gdzie co stało. Teraz jednak widział tylko fioletowe plamy, na pomarańczowym tle.
Marcel: 3MM, lekkie rozcięcie nad lewym biodrem, przebity lewy bok na wysokości między 9 a 10 żebrem boli jak cholera. Złamana kość prawego przedramienia.
Marcel
Liczba postów : 257
Dołączył/a : 25/03/2016
Temat: Re: Ruiny Astralei Sro Mar 28 2018, 22:23
Dziwna rzecz zrobiła się z widzeniem Marcelego, a Marcelek na ogół nie lubił tak dziwnych rzeczy. Niby była to tylko taka swoista zmiana punktu widzenia, ale dość nieoczekiwana i niezamierzona. Cóż wobec tego miał Marceli począć? Ciężko byłoby mu walczyć nie widząc przeciwniczek, nawet jeśli miałby robić tylko za mięso armatnie. Na to w końcu się zadeklarował, ale nie na to, że umrze. Nie... Nie miał zamiaru zginąć w bezsensowny sposób, z powodu kilku niedogodności. Nie miał też zamiaru pozostać bezczynnym. Cóż wobec tego mógł zrobić? Nawet jeśli widział zarysy dziewczynek, to te mogły go boleśnie zranić, a on nawet nie byłby świadomy czym to zrobiły i w jaki sposób. Wychodziło na to, że w takiej sytuacji nie miałby zbyt wielkich szans na blok, czy też unik. Obrona jednak nigdy nie była dobrą stroną Marcelego. Chłopaczyna specjalizował się w brutalnej agresywnej ofensywie, która wciąż miała szansę, żeby w tej chwili zadziałać. Kiedy minęła pierwsza chwila zawahania związana z nagłą zmianą barw, Marcelino kilkakrotnie zamrugał oczami, po czym wziął głęboki oddech. Dziewczynki były przytwierdzone do stosu kości, więc to by chyba znaczyło, że zbytnio się nie ruszą. Jedna nie pomoże drugiej w razie czego. To miał właśnie zamiar wykorzystać Marcelino, ruszając po łuku w kierunku dziewczynki z prawej strony. Biegł z ręką przy ciele, by w razie ataków na głowę, czy tors, przyjąć je na epicką rękę i poczuwszy na niej cokolwiek, wziąć zamach, by to odbić na bok. Słaba obrona, ale lepsza niż żadna. Marcelino był skupiony na ataku, od flanki, wypełnionym agresją i determinacją. Marcelino miał zamiar uderzyć lewym sierpowym, kiedy już znajdzie się dostatecznie blisko fioletowej plamy, która mogła być dziewczynką. Żeby jego plan się w miarę udał, musiał uderzać szybko i potężnie, bez chwili zawahania. Musiał być lepszy niż te dziewczynki. Wcześniej już kilka z nich pokonał. Czym niby te kolejne miały się różnić od poprzednich? Czymże niby było pogorszenie wzroku? Czymże miał być ból i rany? To wszystko tylko wymówki, którymi wymigiwałyby się słabe jednostki, żeby sobie odpuścić. Marcelino jednak wcale nie był słaby! Wierzył w swoją siłę, w swoją wielką wytrwałość, a nie wierzył w to, by cokolwiek miało być w stanie go zatrzymać. Nawet jeśli przegrywał, to za każdym razem wstawał i walczył dalej. Nie mógłby inaczej... Żeby przestać walczyć musiałby paść bez świadomości, ale i wtedy jego domagające się walki ciało wciąż by się do niej rwało. I ono musiałoby nie być w stanie czegokolwiek zrobić, aby się poddało. Tak długo jak Marcelek myślał, czuł, mógł się ruszać, tak długo wierzył, że jest w stanie cokolwiek zrobić, a w tym przypadku było to roztrzaskanie jednej z dziewczynek, zanim ona zdoła zrobić cokolwiek Marcelemu. Potem zostałaby jeszcze druga dziewczynka i Cesta, ale przede wszystkim chodziło Marcelkowi o przejęcie inicjatywy w tej walce. Rozpoczęcie wściekłego, bezlitosnego natarcia. Mimo, iż nie był w najlepszym stanie, miał zamiar napierać na Cestę tak długo, aż w końcu będzie musiała ulec i paść. Inne rozwiązanie dla Marcelego nie wchodziło w grę.
Goomoonryong
Liczba postów : 4046
Dołączył/a : 22/10/2012
Temat: Re: Ruiny Astralei Sob Kwi 07 2018, 11:21
MG
Stan Marcelego był gorszy, niż chłopak mógł przypuszczać. Może blondyn był silny i wytrzymały, nie miał już jednak mocy magicznej, miał złamane przedramię a przeciwnik atakował z dystansu. Mało tego! Upośledzono mu nawet jeden ze zmysłów. Nic więc dziwnego że kościana włócznia zagłębiła się w jego tors, nieopodal serca. Szczęście w nieszczęściu, bo mogła przebić serce. A ataku Marcel, kompletnie nie dostrzegł. Nie mógł nawet oddać temu co go zaatakowało, bo dziewczynka znajdowała się zwyczajnie poza zasięgiem jego rąk. Marcel wciąż jednak stał, wciąż oddychał, mógł przeć do przodu. W tym stanie jednak, w ten sposób, zwyczajnie skończy jako poduszka na ostrza.
Marcel: 3MM, lekkie rozcięcie nad lewym biodrem, przebity lewy bok na wysokości między 9 a 10 żebrem boli jak cholera. Złamana kość prawego przedramienia. Rana kuta w klatce piersiowej, nieco pod sercem. Nie przebiło płuca
Marcel
Liczba postów : 257
Dołączył/a : 25/03/2016
Temat: Re: Ruiny Astralei Sob Kwi 07 2018, 22:23
Może i Marcelino nie widział skąd i jak nadszedł atak, ale poczuł go w sobie. Zabolało, ale nie tak jak poprzednie rany. Ich ból Marcelek był jeszcze w stanie znieść. Podczas walki zawsze coś boli. Rzecz w tym, że w tej chwili Marcelino niemalże otarł się o śmierć. Zostałby trafiony kilka centymetrów wyżej i nawet jego epicka magia nie zdołałaby mu wtedy pomóc. Zresztą i tak był wyciśnięty z magicznej energii. Nie było sensu nawet myśleć o jakichkolwiek czarach. Co jednak w związku z tym, że tak blisko śmierci znalazł się Marcelino? Są ludzie, którzy w takich chwilach uciekają, panikują, wzywają pomocy, lub też padają bezradnie w oczekiwaniu na śmierć. Marcelek nie był człowiekiem z ich sortu. Co prawda zatrzymał się nieco zszokowany, wręcz odruchowo, ale wiedział, że to nie był jeszcze koniec. nie mógł tego zakończyć w taki sposób, w takim miejscu. Miał jeszcze wiele w życiu do zrobienia. Musiał stać się silniejszym, żeby pokazać światu potęgę swych pięści, aby rodzina mogła być z niego dumny i on sam mógł być dumny z siebie. Chciał również naprawić zniszczony przez demony świat. Nawet jeśli nie był wystarczająco silny, aby walczyć z tymi istotami, to tak długo jak żył nie mógł dopuścić, by te komukolwiek zagrażały i by w przyszłości mogły zagrozić jego światu. Nawet jeśli istnieli silniejsi od niego, zdolni powstrzymać te bestie, to czy jednak mogli znaleźć w sobie takie chęci, co Marcelino, aby je pokonać? W swej gnuśności mogliby doprowadzić, że te urosną w siłę, a wtedy już nikt ich nie zatrzyma. To trochę tak, jakby Marcelino był ostatnią ostoją przeciwko tym bestiom... W to właśnie chciał wierzyć, żeby móc je pokonać... Tylko, że w obliczu śmierci to naprawdę niewiele mogło znaczyć... Marcelino jak się zatrzymał, tak jeszcze przez chwilę stał. Nie widział najlepiej. Jego łączność ze światem została połowicznie zerwana. W głowie zrobił mu się ogromny natłok myśli. Od śmierci dzieliło go kilka centymetrów szczęścia. Następna włócznia mogła już nie chybić. Śmierć była blisko Marcelego. Chłopakowi nawet się wydawało, że stoi gdzieś za plecami i wyciąga rękę, by go chwycić. Gdyby jej pozwolił zniknąłby ból, wszystkie marzenia, obowiązki, żale, trudności i nastałby spokój. Marcelino nic więcej by już nie musiał. Być może istniał inny świat, w którym mógłby ćwiczyć i obijać pyski duszkom bez najmniejszego umiaru. Byłoby tam pełno jedzenia, wygód, radości. W obliczu takiej perspektywy, kiedy wszystko boli, a świat zrzuca na barki coraz większe trudności, łatwo byłoby umrzeć... Rzecz w tym, że Marcelino nigdy nie chodził na łatwiznę. Nie znosił tego. Nie miał z tego żadnej satysfakcji. Cokolwiek w życiu zrobił z pewnością mógłby zrobić lepiej, gdyby miał drugą szansę. Nie rozpatrywał jednak pod tym względem przeszłości. To już sobie darował. Zawsze walczył o lepszą przyszłość. Tylko na nią mógł mieć wpływ. Gdyby umarł, nie byłoby już przyszłości, którą mógłby zmienić. Byłoby wieczne, błogie teraz, czyli właściwie nic ciekawego, ale z drugiej strony zachęcało do pójścia w tę stronę... Przez to śmierć Marcelemu stała się zupełnie obojętna. Mogła go chwycić i zabrać od tego wszystkiego, lecz jeśli miał żyć, to ręka śmierci musiała go popchnąć, żeby szaleńczo rzucił się do kolejnego ataku... Wcześniej jednak jeszcze się zaśmiał, w bezczelny sposób. Czuł, że nic nie mogło go powstrzymać. Choćby cały świat by mu się sprzeciwił, to mógł co najwyżej porąbać go na drobne kawałeczki, zmiażdżyć, rozszarpać, poćwiartować, ostatecznie zabić, ale w tym wszystkim świat nie mógłby pokonać Marcelego. Nie mógł sprawić, żeby się poddał, wycofał, zaczął uciekać, błagać o litość. Nawet jeśli rzeczy nie szły do końca po myśli Marcelego, to on sam zawsze robił to, co chciał. Był niepokonanym, niepowstrzymanym wojownikiem. Zaśmiał się nieco głośniej. W końcu nawet jeśli mocno obrywał, to czyż nie po to właśnie zdecydował się iść z Lenistwem do walki z Cestą, pomimo swego słabego stanu? Miał odwrócić uwagę dziewczynek i Cesty od Leniwego, żeby ten mógł spokojnie je zniszczyć. Nawet jeśli miałby skończyć jako poduszka na kościane włócznie, to na to się zdecydował. Był tego wszystkiego świadom i musiał być na to gotowym. Nie było sensu, żeby narzekać, czy próbować się wycofać. Prawdziwa walka się dopiero zaczynała... - To wszystko co macie?! Spodziewałem się czegoś więcej! - powiedział, kiedy już skończył się śmiać. Tupnął mocno prawą nogą, ustawiając lewą rękę w gardzie. Zacisnął z całej siły pięść. Choć nie miał w sobie tyle mocy, żeby rzucać zaklęciami, to miał jej na tyle, żeby rozbłysnąć wściekłą aurą, wyrzucającą w powietrze małe kamyczki. Mogła to być zwykła popisówka z jego strony, jako iż w obecnym stanie niewiele mógł poza tym zrobić, a jednak wciąż rzucał dziewczynkom wyzwanie. Jedna ręka mu nie działała, a na ciele miał już sporo ran, ale zdrowe nogi wciąż rwały się do walki. Marcelino po swej krótkiej, acz wyrazistej wypowiedzi ruszył przed siebie, sztywno trzymając rękę przy sobie, żeby na wypadek gdyby dziewczynki miały czymś strzelać, to żeby raczej bardziej trafiły Marcelego w rękę, aniżeli w coś innego. Być może szaleństwem ze strony Marcelka było iść przed siebie prosto na dziewczęta. Nie obchodziło go to jednak. W tej walce, tak jak w życiu, po prostu robił swoje. To, co do niego należało. Nie miał zamiaru się z tego w żaden sposób wymigiwać, uciekać od tego jak zwykły tchórz. Gdyby jakimś cudem podszedł do dziewcząt, to przywaliłby jednej sierpowym w pysk, potem drugiej podbródkowym. Mogły w niego strzelać, nie obchodziło to Marcelego. Wobec tak wielkiej dumy nawet śmierć wydawała się być niczym. Wobec tak wielkiego uporu nikt nie był wystarczająco silny. Gdyby Marcelino umarł, nie miałby czego żałować. Gdyby uciekł i przeżył, żałowałby całe życie. Wybór tego co zrobić, dla Marcelka był całkowicie oczywisty... Nie istniały żadne wątpliwości...
Goomoonryong
Liczba postów : 4046
Dołączył/a : 22/10/2012
Temat: Re: Ruiny Astralei Czw Kwi 12 2018, 14:17
MG
Kolejne uderzenia, Marceli pamiętał jak przez mgłę. Chociaż czasem odwaga i determinacja potrafią zdziałać cuda, są momenty kiedy sama siła woli nie wystarczy by popchnąć nas do przodu. Niestety tym razem opatrzność nie pozwoliła bohaterowi działać. Nie odblokowało mu drugiego źródła, nie doszło do żadnego overdriveu. Najzwyczajniej w świecie blondyn stracił przytomność.
-Ha. To wszystko na co cię stać? Słabeusz. Mięczak. Podczłowiek. Ktoś taki jak ty, nie zasługuje na ciało takie jak to-Usłyszał w głowie Marceli. Spał? Nie żył? Ciężko powiedzieć, nie czuł jednak ciała i otaczała go jedynie ciemność. Zupełnie jak by był pojedynczą myślą w środku otchłani.
Marcel
Liczba postów : 257
Dołączył/a : 25/03/2016
Temat: Re: Ruiny Astralei Pią Kwi 13 2018, 21:55
Oczekiwania, a chęci to dwie różne rzeczy. Marcelino wcale nie oczekiwał, że zdoła dalej walczyć z Cestą. Inna rzecz, że tego właśnie chciał. Nie liczył na jakieś cuda, tylko liczył na siebie i na własne pięści. To jednak nie wystarczyło... Tak oto zapadła przed Marcelkiem ciemność... Czym się stał? Gdzie był? Co się właściwie wydarzyło? Nie mógł znaleźć odpowiedzi na te pytania. Czy były one istotne, skoro najprawdopodobniej to był już koniec? Wtedy Marcelek odetchnąłby sobie smutno, mogąc śmiało stwierdzić, że miał całkiem dobre życie i właściwie to niczego w nim nie żałuje. Może poza paroma błędami z dzieciństwa, jak kanapka z masłem, nutellą, dżemem porzeczkowym i majonezem... To jednak nie było chyba nic strasznego, przynajmniej w jego mniemaniu. Nigdy Marcelek nie cofał się przed walką, nigdy się nie poddawał, nigdy nie zostawił przyjaciół w potrzebie, nigdy nie złamał danej obietnicy i miał szczerą nadzieję, że nigdy nikogo nie zawiódł. Sumienie miał w miarę czyste. Na pewno to nie jego głos zabrzmiał złowrogo w jego myślach. Gdyby Marcelin posiadał ciało, niewątpliwie zmarszczyłby wściekle brwi, biorąc przy tym głęboki wdech, po którym bardzo powoli wypuściłby powietrze nosem. Mniej więcej w taki sposób ukazywał swoje wielkie poirytowanie. Gdyby miał ciało oraz głos, który do niego przemawiał też je posiadał, Marcelino nawet nie próbowałby z nim dyskutować. Od razu zdzieliłby go w pysk z lewego sierpowego, bez zawahania, bez zmiłowania. Rzecz w tym, że w ciemności nie było czym bić i kogo bić. Można było wyłącznie słuchać i odpowiadać. Początkowo w głowie Marcelka zamieszał się lekki bełkot wyzwisk i wulgaryzmów, z których to w końcu wyszła ostatecznie w miarę zrozumiała konkluzja. Nie można było walczyć, trzeba było dyskutować... - Och?! Doprawdy?! Co niby było wyjątkowego w tym ciele?! Jaką ono niby miało w sobie moc?! Do jakichże to wspaniałych, wielkich, potężnych, nadludzkich czynów było zdolne, żebym to ja miał być uznany za słabego?! To ja sprawiłem, że to ciało cokolwiek zrobiło! Beze mnie byłoby tylko ciałem! Zwykłym mięsem! - ryknął, poczuwszy lekką niesprawiedliwość, po czym znowu posypały się ordynarne obelgi i plugawe przekleństwa. Marcelino całe życie trenował tak ciężko, jak tylko mógł, a jednak trafiali się tacy ludzie, którzy całe życie nic nie robiąc byli silniejsi od Marcelego. Ile dla przykładu taki Lenistwo musiał ćwiczyć? Nieraz wykazywał się on swoją obojętnością, a jednak kiedy doszło do walki między nim, a Marcelkiem to dominował przede wszystkim siłą, szybkością, wytrzymałością... Czymś, czego pewnie nie musiał kształtować latami, tak jak Marcelino ukształtował samego siebie. Za młodu codziennie rano biegał po pieczywo do sąsiedniej wioski, walczył ile mógł z rówieśnikami, a każdy dzień bez treningu był dla Marcelka dniem straconym i zapędzał go na skraj depresji... To była prawda... Nie zasługiwał na to ciało, co miał... Zasługiwał na coś o wiele lepszego... Coś, co mogłoby znieść jego upór i dumę... Pozwoliłoby mu walczyć z przeciwnikami obecnie od niego silniejszymi, których powinien miażdżyć... Rzecz w tym, że ciało Marcelego było słabe, nie wytrzymało i padło... W końcu było tylko ciałem, nie mógł Marceli wymagać, aby było niezniszczalne. Trochę mu się nawet żal go zrobiło, iż nieustannie wystawiał je na niebezpieczeństwa i ciężką pracę. Nie było to ciało wojownika, ale zamieszkała w nim wojownicza dusza, która byłaby gotowa do dalszej walki, gdyby tylko miała z czym walczyć i jak walczyć.
Goomoonryong
Liczba postów : 4046
Dołączył/a : 22/10/2012
Temat: Re: Ruiny Astralei Wto Kwi 17 2018, 18:49
MG
Głos w głowie milczał przez jakiś czas, w końcu jednak prychnął pogardliwie.-Dobry kowal, niekoniecznie jest dobrym szermierzem. Prawda, że zahartowałeś to ciało, ale nie masz pojęcia jak go używać. Wy mierne istoty obdarzone uczuciami, kierujecie się najgłupszymi z możliwych ścieżek pchani... czym? Co ci po dumie i honorze, jeśli umrzesz? W zaświatach się to kompletnie nie liczy. Śmierć, to sam koniec. Nie ma nic, nie czeka cię chwała ani ciąg dalszy historii, po co więc umierać, nie lepiej żyć?-Zapytał głos, chociaż nie wyglądało na to by oczekiwał on odpowiedzi.-Jednak by żyć, musisz przetrwać a by przetrwać musisz być najsilniejszy. Najsilniejszy w każdym celu. Najlepszy z najlepszych. Ty - nie jesteś. Ja - owszem. Dlatego oddaj mi to ciało i rozsiądź się w zakamarkach mózgu obserwując. Zamieńmy się miejscami-Zaproponował głos, nieco łagodniejąc, bo wcześniej brzmiał niemal tak agresywnie jak Marcel. Jaka szkoda że oboje, mieli nieco odmienne poglądy na temat tego kto ponosił winę za spartaczoną ro
Marcel
Liczba postów : 257
Dołączył/a : 25/03/2016
Temat: Re: Ruiny Astralei Sro Kwi 18 2018, 19:49
Zaczęła się dyskusja, a Marcelino bardzo nie lubił dyskutować. Niby było to jakieś rozwiązanie problemów, ale nie tak skuteczne, jak obicie pyska. To zawsze najlepiej utwierdzało w tym kto miał rację. Z tym zaś, co mówił głos Marcelino ani trochę się nie zgadzał. Gdyby był dobrym mówcą, obdarzonym darem łagodnego przekonywania, wymyśliłby kilkadziesiąt argumentów, rozpoczynając potężną rozprawę o tym, czy warto oddawać swe życie za wartości i jak cenne jest życie. Marcelek miał jednak swoje stanowisko w tej sprawie i niezbyt go obchodziło, co mu podpowiadają jakieś tam głosy. Życie jak szczur, jak zwierz było dla Marcelka czymś, czego nie mógłby znieść. Nicość wobec tego wydawała się być całkiem w porządku. Zaś przetrwanie nie było dla Marcelego szczególnie istotne. Kojarzyło mu się z prymitywnym tchórzostwem. Zezwierzęceniem. Wiedział to, był tego w pełni świadom, ale nie miał zamiaru tego słownie udowadniać głosowi, który zapewne i tak dalej by gadał, jaki to on jest mądry, potężny, wielki i wybitny. Dlatego właśnie Marcelek nie znosił dyskutować. Nie chciało mu się upiększać swoich argumentów. Wobec powszechnej ignorancji te zwykle niewiele znaczyły. Gdyby Marcelek miał usta, to po wypowiedzi głosu perfidnie by się zaśmiał. - Hmm... Pierdol się? - odrzekł Marcelino, po sekundzie udawania zamyślenia, iż mógł wziąć pod uwagę taką zamianę. - Tak... Definitywnie, pierdol się! Marcelek za bardzo przywyknął do swego ciała i nie miał zamiaru się nim z kimkolwiek dzielić. Zwłaszcza, jeśli miała to być jakaś pozbawiona odczuć, tchórzliwa istota. Cokolwiek ona umiała, to czemu niby sam Marcelek miałby tego nie umieć? Jeśli jego ciało miało jakieś nadzwyczajne zdolności, to Marcelino sam mógł je w nim znaleźć. Nie potrzebował do tego jakiegoś parszywego, wstrętnego, ohydnego, głupiego dziwadła. Mogło sobie ono poszukać innego, łatwego cielska, które uległoby takim słowom. Marcelek nie miał najmniejszego zamiaru dać się tak zwodzić. Nie miał zamiaru się przed czymś takim z czegokolwiek tłumaczyć. Zaczął się w ogóle zastanawiać, jakim cudem wszedł w interakcję z czymś takim? Jak coś takiego w ogóle śmiało śmieć upominać się o ciało Marcelego?! I to niby miało być silniejsze od Marcelego?! Iż musiało się ubiegać o to, by ten pozwolił na oddanie swego ciała?! To było dla Marcelka doprawdy żałosne. Wściekł się. I to mocno. To był kolejny powód dla którego nie lubił dyskutowania. Była to niebywale irytująca czynność, zwłaszcza w zetknięciu z hipokryzją. Kiedy coś słabego udawało, że jest mądre i silne, wyraźnie wskazując swoją zależność, od czynnika nazywanego słabszym. Jakoś Marcelek nie żałował niezgodności poglądów. Żałował tego, że nie może swą pięścią wykazać, że to on miał rację. Czy jednak ta dyskusja była całkowicie bezsensowna? Być może miała w sobie jakiś wyższy cel? Być może nie był to wcale mroczny najeźdźca umysłów, lecz głęboka podświadomość Marcelka, mająca w nim wywołać niewyobrażalny gniew oraz swego rodzaju nadzieję. Duma Marcelego była wielka. Na tyle, że nic nie mogło jej przerosnąć. Lecz było coś, co mogło jej dorównać, stanąć obok niej i w jej towarzystwie obić pyska komu tylko było trzeba, po to by tej dumy bronić, a duma miała to podtrzymywać. Tym czymś była wściekłość. Jeszcze jakiś czas temu Marcelino byłby gotów pogodzić się z porażką, pod warunkiem, iż dałby dowód swojej waleczności. Nie uciekł. Walczył do końca. Nie miał wcale zbyt wielkiej nadziei na zwycięstwo. Kiedy jednak usłyszał, że coś przejmując jego ciało miało go lepiej użyć niż Marcelino, to po prostu się wściekł. Wściekł i zrozumiał, że sam może to zrobić. I żadne cholerstwo nie będzie decydować co ma robić! To, co według głosu miało się rozsiąść w zakamarkach mózgu, w chwili obecnej zawrzało bezlitosnym gniewem. Wybuchło szaleńczą energią i chęcią działania, gotową rozrywać swych wrogów. Gotową sprzeciwić się temu, co uważało to za słabe, udowadniając swoją siłę. Mentalność Marcelka szaleńczo zapragnęła wrócić do swego poobijanego, wyczerpanego, sponiewieranego ciała i jeszcze raz poczuć te pięści... Te epickie, niszczycielskie, bezlitosne pięści... By przelać do nich wzbudzony w tej chwili gniew... By skierować go w kierunku tych, którzy ośmielili się uznawać Marcelego za słabeusza... Głos mógł mieć swoje zdanie na ten temat. Mógł rzucać mądrościami, krzyczeć, śmiać się, płakać, czy też mówić oschle, łagodnie i milutko. Choćby nawet zaczął prosić Marcelego... Choćby miał mu zagrozić najgorszymi męczarniami, zagładą, nicością, czy czymkolwiek innym, na to wszystko Marcelino miał jedną odpowiedź, którą już wyjawił. Powtarzał ją sobie, zagłuszając wszystko w ciemności. Umysł skupiał na tym, żeby powrócić do ciała. Jeśli przed zapadnięciem ciemności dał już z siebie wszystko, to teraz nadszedł czas, żeby dać z siebie coś ponadto. Sięgnąć poza ograniczenia umysłu, by wykrzesać z siebie tę nieznaną mu siłę. Głos powiedział, że to ma, więc pozostała tylko kwestia tego, by to odnaleźć i to wykorzystać. Rzecz w tym, że samemu. Bez udziału jakichś mocy z zewnątrz. Ciało Marcelego było ciałem Marcelego. Żaden bytujący w nim pasożyt nie miał prawa narzucać mu tego, do czego miało posłużyć! To Marcelino podejmował czyny i on był za nie w pełni odpowiedzialny. Nie miał zamiaru umierać. Śmierć byłaby teraz tylko przyznaniem racji, temu czemuś, co tak wściekło Marcelego. I ponadto nie mógłby wtedy wyładować całej tej złości.
Goomoonryong
Liczba postów : 4046
Dołączył/a : 22/10/2012
Temat: Re: Ruiny Astralei Pon Kwi 23 2018, 14:42
MG
Marcelek był wściekły. Tak wściekły że miał ochotę wszystko rozpierdolić a zwłaszcza głos który udawał kozaka. Tylko ciężko rozpierdolić cokolwiek, nie mając pięści, którymi można to zrobić.-Żałosna kreaturo, myślisz że sam dokonasz tego czego ja bym dokonał? Ty który walczysz tylko rękoma? Ty który odrzucasz możliwość wykorzystania taktyki? Ty który ślepo podążasz za swą dumą gotów za nią umrzeć niczym bezdomny w rynsztoku? W tej chwili jesteś niczym. Osobą o której wszyscy zapomną. Bezwartościowym śmieciem dla którego własna duma okazała się ważniejsza od złożonych obietnic. Od ludzi, którym na tobie zależało i którzy w ciebie wierzyli. Teraz kiedy przez własną głupotę umrzesz, demony zabiją lenistwo, Rin, zniszczą ten świat a potem zaleją Fiore. A ty? Ty zasłyniesz jako dureń, który nie był w stanie nic zrobić, ani nikogo uchronić, bo ważniejsze było to by umrzeć, dając się oklepywać przeciwnikom-Zaśmiał się głos, gnębiąc Marcelego swą obecnością i słowami i zapewne jeszcze bardziej podburzając płonący w blondynie płomień. Płomień, którego niestety nie miał jak wykorzystać.
Marcel
Liczba postów : 257
Dołączył/a : 25/03/2016
Temat: Re: Ruiny Astralei Nie Kwi 29 2018, 22:46
Niestety Marcelino nie zdołał się wyrwać z tej ciemnej przestrzeni, pozostając zmuszonym do wysłuchiwania irytującego głosu. Ten jednak równie dobrze mógłby wszcząć dyskurs na temat właściwego hodowania cebuli. Marcelka bowiem nie obchodziło najzupełniej ani trochę, co ów głosik miał do powiedzenia. Za cholerę Marcelek nie wiedział do kogo on należał, skąd się wziął w jego głowie, co tam robił i kto mu w ogóle pozwolił tam być. - Której części w stwierdzeniu, żebyś się pierdolił nie zrozumiałeś?! Tego, że się, czy pierdolił?! - taką miał odpowiedź Marcelino na słowa głosu. Zdążył już go na tyle go znienawidzić, iż jego argumenty nawet nie były w stanie zadrasnął wielkiego uporu. Głos nie miał najmniejszych szans, by do czegokolwiek przekonać wściekłego Marcelego, któremu miernik złości osiągnął ten moment, w którym wybucha i już nie da się go ująć żadnym pomiarem, czy też słowami. Cóż jednak z tą wściekłością miało się stać, jeśli tylko nieustannie narastała? Marcelino nie był w stanie jej w żaden sposób na nic skierować, ponieważ nawet nie miał czym jej kierować. Mógł jednak ją czuć, ale co w związku z tym? Co dalej? Nie miał zamiaru najmniejszego przyjmować jakichkolwiek ofert dziwnych głosów. Sam chciał o sobie decydować, jak i o tym, co jest dla niego naprawdę ważne. Głos zaś mógł robić to, co zostało wyżej powiedziane. Rzecz w tym, że on dalej nie milknął, co tylko Marcelego jeszcze bardziej irytowało. To mógł być faktycznie przedsionek śmierci, ale w tej ciemności nie było żadnego tunelu ze światełkiem na końcu, który by Marcelego przyciągał. Zatem z tym całym tunelem to była wielka bujda, albo Marcelino jeszcze nie był tak blisko śmierci. Nie wiedział właściwie tego, w jaki sposób się umiera. Nigdy wcześniej tego nie robił i nie miał zamiaru tego robić? Lecz cóż wobec tego, jeśli tylko mógł się wściekać, ponieważ do wściekłości miał mnóstwo powodów? I czy ta wściekłość mogła utrzymać go przy życiu, które obecnie polegało tylko i wyłącznie na wzmaganiu złości Marcelego. Było to trochę dziwne, w końcu Marcelino miał swoje życie. Był wojownikiem, który walczył z potworami, dla spokoju jednego świata i drugiego. Nie wychodziło mu to być może najlepiej, ale robił to uparcie. I to właśnie mogło go doprowadzić do takiego stanu, w jakim się znalazł. Mimo tego nie żałował niczego, oprócz faktu, że nie miał czym i jak uderzyć właściciela irytującego głosu. Sama wściekłość w rzeczy samej nie mogła się na wiele Marcelemu przydać, ale oprócz niej nie miał w tej chwili zupełnie nic.
Poniżej znajdują się buttony for, z którymi obecnie prowadzimy wymianę. W celu nawiązania współpracy zachęca się do odwiedzenia pierw tematu z regulaminem wedle którego wymiany prowadzimy, a następnie do zgłoszenia się w tym temacie. Nasze buttony oraz bannery znajdują się zaś w tym miejscu.
Layout autorstwa Frederici. Forum czerpie z mangi "Fairy Tail" autorstwa Hiro Mashimy oraz kreatywności użytkowników. Wszystkie materiały umieszczone na forum stają się automatycznie własnością jego jak i autorów. Dla poszanowania Naszej pracy uprasza się o nie kopiowanie treści postów oraz kodów bez uprzedniej zgody właścicieli.