I've never seen a decent person among those who say they're going to save the world while forsaking the people around them. Those types of men are always so intoxicated by thier own hollow dreams that they call every little thing in front of them trivial.
Nie było do końca jasne co powodowało Aratą, że zdecydował się na tak dziwny krok, jak zorganizowanie biesiady dla Grimoire Heart, dodatkowo jako jej motyw główny wybierając święta, których chyba nikt w szeregach GH nie był nawet świadom, że własnie miały miejsce. Jakie święta odbywało się w tym czasie? Ktoś mógł podrapać się tylko po głowie zastanawiając nad tym, co takie właściwie mieli świętować członkowie GH, lecz Tsuchimikado nie zwracał uwagi na tego typu zagadnienia. Właściwie nie sądził nawet, że którykolwiek z jego podopiecznych zwróci na to uwagę, gdy przed jego nosem postawiony zostanie odpowiedni kufel.
Biesiada odbywała się w jednej z większych sal sterowca. Długi, drewniany stół ze złoconymi elementami na kantach ułożony był na czerwonym dywanie, którym wyścielona była cała sala. Na stole natomiast... szwedzki stół. Potraw było naprawdę sporo i praktycznie każdy mógł tu coś dla siebie znaleźć, zupełnie jakby GH zdecydowało się okraść jakąś restaurację. To zresztą nie do końca było kłamstwem, a najbardziej świadczyła o tym postać kucharza, który czekał na gości stojąc niedaleko obok stołu z nerwowym uśmiechem na ustach i trzęsąc się ze strachu jak osika. Przy stole znajdowały się krzesła, tak by dla każdego starczyło, a z gramofonu umiejscowionego nieopodal sączyła się nastrojowa muzyka. Znalazło się nawet trochę miejsca by wykorzystać je do tańczenia, choć cholera wie czy ktokolwiek w ogóle będzie miał ochotę tańczyć. Całość sali oświetlały lacrymy o nieco bladym świetle dodatkowo potęgując dość dziwny nastrój. Araty natomiast nigdzie jeszcze nie było. A może w ogóle go nie miało być?
[Na wszelki wypadek - biesiada ma miejsce przed wysłaniem Goomoonryonga i Nanayi na misję, podobnie w kwestii Ro/Takiego/Jino.]
Właściwie to nie wiedzieć czemu, Silas przystał na propozycję mistrza i postanowił przypałętać się do sali głównej, gdzie odbywała się ta cała 'uroczystość'. Nigdy nie spędzał świąt z rodziną, a właściwie to ich nie obchodził. Bo właściwie po co one komu? Nie zmieniało to jednak faktu, że podobał mu się nastrój stworzony w owym pomieszczeniu, tak więc ulokował się na jednym z foteli umiejscowionych nieco dalej. W ręku dzierżył wielkie tomiszcze o jakże zachęcającym tytule: Gotowanie dla idiotów. Bolało go nieco to, że nie został dopuszczony do gildyjnej kuchni, gdzie chciał pomóc w przyrządzaniu posiłków. Dlatego więc postanowił, że przewertuje książkę kucharską i zobaczy, co to za cuda się podaje na świątecznym stole, a następnie sam takie zrobi. I to zdecydowanie lepsze! On im wtedy pokaże kto tu jest najlepszym kucharzem... Warto jeszcze wspomnieć o ubiorze blondyna, który jednym elementem nawiązywał do świąt - była to czapka mikołaja osadzona na czerepie Wingates'a. Taka czerwona z białym pomponem. A tak to standardowo biała koszula, czarne spodnie i lakierki. Nie można też zapomnieć o okularach na nosie, które pomagały mężczyźnie w zgłębianiu wiedzy kucharskiej.
Nieczęsto zdarzało się, by członkowie Grimoire Heart spędzali ze sobą więcej czasu jak szybkie "Cześć" wyburczane na korytarzach sterowca, zanim każde ruszyło w swoją stronę. Dlatego coś takiego jak biesiada było pojęciem zupełnie abstrakcyjnym. Jak zgraja ludzi, którzy ledwo co się znali, mogła dobrze się bawić w grupie mocno przekraczającej jeden? Było to całkiem palące zagadnienie, więc na biesiadzie nie mogło zabraknąć Nanayi, która liczyła na coś do picia i jedzenia, a przy okazji poznanie kilku nowych twarzy, które rzekomo znać powinna już od dawna. Praktyka jednak robiła płatać figle i tak z gildii znała może z trzy lub cztery osoby, choć spędziła już trzy lata w ciemnych szeregach. Westchnęła już na wstępie do pomieszczenia. Co ma być, to będzie, może się nie zabiją przy pierwszej lepszej okazji. Wystrój niespecjalnie ją zdziwił. Jakoś naturalnie przychodziło, że dywan będzie czerwony, stół dość długi, by pomieścić wszystko, aczkolwiek kucharzyna, który stał gdzieś z boku, jakoś nie pasował do wystroju. Uśmiechnęła się leciutko na ten widok. Zaraz później jej wzrok padł na czerwoną czapkę mikołaja na głowie Silasa, co tylko poszerzyło jej uśmiech. Tak, nie sposób było się nie uśmiechnąć, widząc tak absurdalną scenkę. Przerażonego kucharza i wyluzowanego mężczyznę w fikuśnej czapeczce, jak gdyby nic przeglądającego książkę. - Witajcie - rzuciła lekko, przechodząc przez salę. Przy okazji przeszła koło kucharza i klepnęła go przyjaźnie w ramię. Mógł się nieco rozluźnić! Przecież nie jedzą ludzi na kolację! W każdym razie usiadła i sięgnęła po mandarynkę, zastanawiając się, czy ktoś jeszcze się pojawi i czy może nowy mistrz ich zaszczyci swoją obecnością. Jej strój nie nawiązywał do żadnego święta. Ot, prosta bluzka z bufiastym rękawem i czarna sukienka z falbaną u brzegu, a do niej nieduży czarny gorset ze wstążką. Włosy miała spięte w kok, dodatkowo ozdobiony kwiecistą spinką.
No tak. Jakieś cholerne świąteczne wydmuszki. Moragi samej w sobie nie za bardzo bawiło spotykanie nowych ludzi i jakaś "zabawa", z drugiej strony, żeby się do końca nie spotworzyć, należało jakieś kontakty społecznie utrzymywać. Samotne spędzanie większości czasu potęgowało jedynie chęć zemsty i sprawiały, że myśli kompletnie nie krążyły wokół innych tematów. Ach, ten niezwykły, psychologiczny wręcz ruch Araty. Nie miała więc za bardzo wyboru. Ubrała prostą, czarną sukienkę z dekoltem w serce i rozcięciem na udzie. Do tego szpilki. Hmm, nie nosiła ich już od dawna, a mimo to noga jakoś się przystosowała. Ech, czy naprawdę musiała tam iść? Nałożenie makijażu na trupio bladą twarz okazało się ie trwać tak długo, jak sądziła. Zmrużyła oczy, żeby lepiej przyjrzeć się sobie w lustrze. Poprawiła jeszcze ciemną szminkę na ustach i wydęła wargi, sprawdzając, czy wszystko z nimi w porządku. No dobrze. Czas najwyższy ruszać. Pojawiła się na biesiadzie jako trzecia z kolei. Dostrzegła dwoje nieznajomych, którzy mignęli jej może kilkukrotnie na sterowcu. Podeszła nieco bliżej kobiety, choć, prawdę mówiąc, nie miała dziś ochoty na żadne kontakty międzyludzkie. - Dobry wieczór - powiedziała, opierając dłoń o biodro. Przeniosła na moment wzrok na Silasa, ale zaraz potem wróciła do rudowłosej. Dopiero po kilku sekundach zwróciła spojrzenie na stół, żeby sprawdzić, czy znajdzie tu coś nadającego się do jedzenia lub picia. Winem by nie pogardziła. Najlepiej jakimś wytrawnym. Od słodkości ją mdliło.
Nie sądził, że ktoś jeszcze się pojawi. Albo inaczej. Nie sądził, że to będzie Nanaya, chociaż co on tam wie? Znał ją dobrze? Nie. No właśnie. W każdym razie po jej wejściu, a następnie przyjściu kolejnej niewiasty, wyściubił nos zza książki. Skinął lekko głową na powitaniu obu panią, od razu wracając do swojej lektury. Ale szybko z niej zrezygnował, dochodząc do rozdziały o jakimś kompocie z suszu. Fuj, paskudztwo. - Widzę, że dobrze się bawisz, Panienko Nanayo. - powiedział, odkładając książkę na bok i wstając następnie. Również zbliżył się do stołu, omiatając go szybko wzorkiem. Szukał tego całego napitku o którym przed chwilą czytał i miał nadzieje, że go tam nie ma. Jakoś nie miał ochoty przez przypadek go próbować. Po jakiejkolwiek odpowiedzi ze strony tej pierwszej, zaraz potem zbliży się do Moragi, uśmiechając się serdecznie. - Nie dane nam było się poznać, więc wnioskuje, że jesteś z nami od niedawna. Nazywam się Silas Fairbrook Wingates, miło mi poznać. - skłonił się elegancko, po czym wyciągnął prawą dłoń w jej stronę. I wcale nie chodziło mu o koleżeński uścisk. On nie z tych. Może jego maniery były wręcz śmieszne, ale tak został wychowany i wcale nie uważał, że są jest to głupie.
Nanaya usiadła i zaczęła obierać owoc, wypełniając powietrze zapachem mandarynek. Kto nie lubił mandarynek? Mandarynki były super! Dlatego gdy obrała jedna, sięgnęła po kolejną, a stosik obierków na jej talerzu powoli rósł. W tym czasie na biesiadę zdążyła wpaść jakaś nowa kobieca twarz. Rudowłosa nie kojarzyła kobiety, więc wbiła w nią przeciągłe spojrzenie, jak gdyby oceniając ciemnowłosą. Ostatecznie szeroko się uśmiechnęła i lekko pokręciła głowa, po czym zabrała się za jedzenie obranych wcześniej owoców, w zasadzie czekając, aż może ktoś więcej się pojawi. - Hmm? A czemu miałabym się źle bawić? - zapytała Silasa, nieco rozbawiona jego pytaniem. Nie dało się wyczytać żadnej złośliwości w jej słowach czy uśmiechu, który posłała mężczyźnie. Czy było coś złego w dobrej zabawie? W zasadzie ciężko było nie być w dobrym nasfroju, gdy po raz pierwszy od dawien dawna można było spotkać się z innymi członkami gildii, choć oficjalne stanowisko głosiło "każdy radzi sobie sam". Co jeszcze ciekawsze nieznajoma kobieta podeszła do niej, zamiast usiąść gdziekolwiek. Było to nieco zaskakujące dla Nanayi, jednak nie zamierzała opanować. Tuż po tym, jak Silas się przedstawił, Byaku zrobiła to samo. - Nanaya Byaku, od trzech lat na sterowcu. Chyba brakowało nam kogoś tak eleganckiego od dłuższego czasu - stwierdziła lekkim tonem, nie mając zamiaru szydzić z kobiety. Ot, prosty fakt. Nie wspominając już o tym, jak niewiele kobiet zostało w Gildii po odejściu Tsukiko. Wyciągnęła dłoń w stronę Moragi, pokazując jej obraną mandarynkę. - Mandarynkę? - Zapytała z uśmiechem.
To było cudowne! Spotkanie członków gildii! To... to było jak sen, jak marzenie! Nie odbyła się taka biesiada od... w sumie to nigdy nie było takiej biesiady od 7 lat. To coś kompletnie nowego. Będzie mógł bliżej poznać członków gildii i poznać tych, których mógł tylko przelotnie zobaczyć na statku. Coś wspaniałego! Długo nie wiedział w co powinien się ubrać, aż w końcu uznał, że przyjdzie w takim stroju, w jakim zwykle stara się paradować. Co to oznacza? Elegancka czerwona koszula w czarne pionowe paski, czarne skórzane rękawiczki, które zasłaniają liczne blizny na dłoniach. Czarne Jeansy dobrze podkreślające biodra młodzieńca i czarne, pastowane buty z charakterystycznym odświętnym czubem. Skórzany pasek ze stalową klamrą w kształcie prostokąta. Blond włosy przeczesane do tyłu. No i oczywiście obroża na szyje z żółtymi okrągłymi wypustkami symbolizująca projekt H.Y.D.E. Tak też ubrany, wszedł na teren biesiady, pokazując po sobie, że naprawdę cieszy się, że tu jest(szeroki banan na twarzy). Rozglądnął się po sali i kiedy jego spojrzenie natrafiło na członków gildii, bez wahania ruszył w ich kierunku. Dane w systemie natychmiast zaczęły wyświetlać mu w głowie szczegółowe informacje na temat Silasa, Nanayi oraz Moragi, jednakże starał się je zignorować. Chciał spędzić z nimi czas, a nie przeprowadzać inwestycje na ich temat. Dlatego też kiedy znalazł się kilka kroków przed nimi, ukłonił się uprzejmie, ze szczerym uśmiechem na twarzy. - Witam was serdecznie! Jestem Charles Ramsey. Zapewne widzieliśmy się nie raz na naszym okręcie gildyjnym, lecz wtedy zwykle noszę na sobie moją cybernetyczną zbroję i wtedy odzywają się do mnie Hyde. - Oznajmił serdecznie, licząc, że pamiętają go. W końcu jest w gildii naprawdę spory czas i mimo, że zdaję sobie sprawę, że są zapracowani, to jednak powinni go pamiętać. a przynajmniej bardzo na to liczył.
Cóż, skoro już się tu było, to chyba lepiej było do kogoś podejść, niż samotnie siedzieć. Przynajmniej znajdzie sobie jakąś mniej przykrą dla partnera rozrywkę na ten wieczór. Zmierzyła wzrokiem Silasa, który postanowił się przywitać. Zacisnęła zęby, ale już po chwili się rozluźniła. Kim był ten człowiek? Uniosła brwi. - Moraga Shygget - odparła obojętnym tonem. - I w rzeczy samej, jestem tu od niedawna. Powoli przyswajała informacje. Na razie zdawało się, że nikt nie był szczególnie nienormalny, choć sama z pewnością siebie za normalną by nie uznała. Przynajmniej bez żadnej rozwrzeszczanej dzieciarni. Nanaya Byaku i Silas Fairbrook Wingates. Moraga odgarnęła włosy za ramion, przerzucając je w całości na plecy. - Eleganckiego? - spytała, znów kładąc jedną dłoń na biodro. Uważnie przyjrzała się mandarynce podanej przez dziewczynę. Cóż, to nie tak, że podejrzewała jej podtrucie, zupełnie nie o to chodziło. Raczej była zdziwiona taką reakcją. Może po prostu nieco źle się nastawiła na to spotkanie. Spodziewała się spotkać Aratę, żeby omówić z nim pewnie sprawy, ale zdawało się, że nigdzie go nie było. No, trudno. Wtedy pojawił się jeszcze jeden gość. Moraga z pewnością nie miała prawa go pamiętać, bo w gildii była od niedawna i nie spotykała się raczej z pozostałymi członkami. Hyde, tak? Postanowiła zapamiętać. Skinęła mu jedynie głową, żeby dać znać, że zrozumiała, ale, prawdę mówiąc, nie chciała przebywać w zbyt bliskim kontakcie z którymkolwiek z panów. Sprawy biznesowe i tyle. Chyba że któryś nie da jej wyboru. To nie tak, że nie lubiła używać mężczyzn do ewentualnego zaspokajania swoich pragnień. Tak naprawdę większość nie zrobiła jej przecież nic złego. Trudno. Nie należy się nad tym za bardzo zastanawiać. Sięgnęła po kieliszek i butelkę z winem, uruchomiła jeden ze swoich pazurów, żeby bez większych problemów ją otworzyć, a następnie nalała sobie odpowiednią ilość alkoholu. Korek wrócił na swoje miejsce, a paznokieć kobiety wrócił do normalnego rozmiaru. Pomieszała nieco trunek w kieliszku i wpatrywała się w niego z niewielkim zainteresowaniem. Wolałaby, żeby w kieliszku znajdowała się krew tego cholernego... ugh.
- Cóż... w każdym razie to dobrze. - uśmiechnął się jeno, przenosząc spojrzenie na Morage. Jego dłoń w dalszym ciągu była wyciągnięta, lecz została brutalnie olana, na co Silas zareagował nieco głupkowatym wyrazem twarzy. Następnie potrząsnął dłonią, jakby chciał pozbyć odrętwienia owej kończyny, po czym schował ją za plecy, udając, że nic się nie stało. Wyprostował się jeszcze bardziej. - To miło, że nowa twarz wstąpiła w nasze szeregi, powiadają, że w kupie siła. Poza tym im więcej tym weselej, prawda? - znów się uśmiechnął, szukając poparcia u Nanayi. Lecz zamiast od tego otrzymał szpile. Taką dużą szpile, która wbiła się bardzo głęboko. To bolało. - Eleganckiego...? - wydukał (jednocześnie z Moragą) pod nosem, ledwo słyszalnie. Ej, zaraz, jak to brakowało? A on to co? Że niby nie był elegancki? Spojrzał po swoich ciuchach, zastanawiając się co z nimi nie tak, po czym westchnął. No tak, kiepska marka. Powinien poszukać czegoś za granicą, a nie kupować jakieś szmaty z krajowej produkcji. Zamruczał coś niezrozumiałego pod nosem, po czym zdjął czapkę z głowy i wepchnął ją do kieszeni. Do sali weszła kolejna osoba. Tym razem to był ktoś kogo blondyn znał, a raczej kojarzył, że ktoś taki jest członkiem Mrocznego Serca. Ale nie wiedział, czy to ktoś wyżej postawiony, czy też może zwykły random, których pełno było na sterowcu. Zlustrował go od stóp do głów, po czym mlasnął niezadowolony. Nie podobał mu się jego komplet, był zbyt... no dobra, koszula była okej, ale jeansy? Choć ciuchy były dobrze wyprasowane, to jedyny plus tego. - Istotnie, znamy się z widzenia, Charles. Tak myślę. - odpowiedział wreszcie. Westchnął. Wyglądał raczej na niegroźnego chłopaczka, więc nie było sensu się nim przejmować. Miał tu zdecydowanie większy problem, niż jakiś chłystek, który chce się zaprzyjaźnić. Tym problemem był wygląd Fairbrooka. Musiał przemyśleć, co jest z nim nie tak i natychmiast wprowadzić wymagane poprawki. Nie mógł sobie pozwolić na utratę w oczach innych. Po chwili coś sobie przypomniał. - Wiesz może czy Han ma zamiar się zjawić? - zapytał Nany, spoglądając na nią. Chciał coś sprawdzić, a do tego potrzebny był mu Smoczy Zabójca Ognia.
Może większość wyobrażała sobie członków gildii Grimoire Heart jako nieczułych drani, którzy nie potrafią się bawić, ale prawda była nieco inna - i oni potrzebowali trochę rozluźnienia. Jedni mogli potraktować biesiadę jako pretekst do upicia się, inni korzystali z poznawania swoich "współpracowników", a Takiś podchodził do tego niczym dziecko wyczekujące upragnionej atrakcji. Liczył na wyśmienitą zabawę okraszoną przepysznym jedzeniem, muzyką, tańcami oraz serdecznością, której oczywiście normalnie nie dałoby się uświadczyć od tych ludzi. Większość pomyślałaby, że ktoś jego pokroju zapewne jedynie wpadnie tam i będzie siać zamęt nie zwracając uwagi na innych, ale nie, nie tym razem. Zamierzał być radosny, ale jednocześnie powstrzymywać się od całkowicie głupkowatego charakteru. Oczekiwał i oczekiwał, aż kilka godzin przed rozpoczęciem zdał sobie sprawę, że przecież nie może pójść na tak wyśmienity bal w swoim zwyczajnym stroju. Pośpieszył zatem do sklepu, aby zakupić sobie jakieś eleganckie ubrania, lecz problem tkwił w tym, że białowłosy nie znał się na modzie i ciężko mu było stwierdzić czy wybrany zestaw jest odpowiednio wykwintny, czy jednak nie. Miał mało czasu, zatem wybrał pierwszy lepszy strój jaki rzekomo był wyjściowy. Co zatem na siebie założył? Otóż okrył swój drobny tors białą, zwyczajną koszulą zapiętą pod samą szyją. Do tego dodał czarny, prosty krawat, bo to jakoś kojarzyło mu się z wymaganym elementem. Na to zarzucił granatową marynarkę przypominającą nieco taką od mundurku. Miała delikatne, srebrne zdobienia gdzieniegdzie. Na swoją niesforną czuprynę wcisnął taką czapeczkę z daszkiem jak mają czasami marynarze. Była ona w kolorze marynarki i również posiadała zdobienia tej samej barwy. Dolna część prezentowała się nieco... nietypowo. Dlaczego? Założył krótkie spodenki pod kolor reszty stroju. Bardzo krótkie. Jego długie, chude nóżki zostały niemal całkowicie odsłonięte, więc akurat dobrze się składało, że w zestawie było coś na wzór podkolanówek, a może nawet nimi było. Teraz wystarczyło dodać na stópki skórzane, czarne buciki i gotowe! Takiś nie był pewien czy nawet jego strój jest chłopięcy. Sprzedawczyni chyba też nie miała pojęcia czy sam białowłosy jest chłopięcy. Hej - dopóki pasowało na niego, dopóty było dobrze. Kto by się przejmował płcią. Zanim zdążył jednak kupić ubrania, zapakować się w nie, ogarnąć nieco wygląd, to biesiada zdążyła się rozpocząć na dobre. Pośpieszył szybko, aby nie stracić, ani sekundy więcej wspaniałego balu i wszedł do środka, a tam... lekkie zawiedzenie. Nikt nie tańczył, chociaż była muzyka, a towarzystwo jakieś niemrawe. Skoro jest sztywno, a wszyscy wymieniają jedynie uprzejme uśmiechy, to należało rozkręcić zabawę. Skierował się od razu do grupki nieznajomych mu ludzi. Dwóch mężczyzn i dwie kobiety. Ciekawe czy oni z taką łatwością rozpoznają jego płeć? Szybkim, radosnym krokiem, niemalże tanecznym podszedł do jednej z panienek. Dobrze zgadł, że powinien się ubrać elegancko, bo widząc ich stroje czułby się nieco niekomfortowo w swoim obszarpanym ubranku. - Witam! Jestem Taki Karasuma, nie tak dawny nabytek Grimoire Heart. - przywitał się z aktorskim ukłonem w ich stronę. Szerokie zamachnięcie ręką, głęboki skłon, a prawa rączka na sercu, zaś lewa na plecach. Wyprostował się wciąż uśmiechając się niesamowicie przyjaźnie. Spojrzał jednak natychmiast na najniższą z kobiet*, która wydawała się z pewnością starsza od samego Takisia, aczkolwiek wzrostem nie zdołała go przekroczyć. Całe szczęście, że chociaż w tym przypadku mógł wypaść jak mężczyzna, czyli - wyższy. - Mógłbym prosić panienkę do tańca? - zapytał natychmiast, mimo że się zupełnie nie znali. Wystawił w jej stronę dłoń, by mogła ją chwycić w razie zgody. Co ciekawsze - białowłosy nie potrafił nawet dobrze tańczyć. Miał taneczne ruchy, poczucie rytmu i ogólnie był akrobatyczny, ale nigdy nie tańczył tak naprawdę, a co dopiero z partnerką. Kiedyś musiał spróbować i wydawało mu się to niesamowicie ciekawe.
Blackowi szczerze nie chciało się iść, jednak gdy usłyszał o suto zastawionym stole w największej sali Latającej Fortecy nie mógł się oprzeć. Na statku gwarno było o całej imprezie i o tym, że to ma być na cześć jakiegoś święta. No nic. Przynajmniej będzie mógł się najeść przed następną misją, a reszta... nie jego interes. Przystanął na krótką chwilę u progu wejścia do sali zastanawiając się, czy Arata nie zrobił ich wszystkich w chuja. Nie widział nikogo wchodzącego do pomieszczenia, ani też nikt nie minął go wychodząc. Szkoda byłoby wybrudzić dopiero co wyczyszczonego i wyjętego z prania płaszcza z powodu gierek Tsuchimikado. W końcu przyjęcie to przyjęcie. Wyglądał jak zawsze. Ten sam ciemnoczerwony płaszcz, to samo obuwie, te same ubrania schowane pod płaszczem, choć wszystko wydawało się jakby czystsze, nie ubrudzone niczyją krwią, niepodarte. -Co będzie...-burknął marszcząc brwi. Nacisnął na klamkę i pchnął drzwi, że te niemal odbiły się od ściany i nie wróciły na swoje miejsce. Złapał wracające drzwi wyjętą z kieszeni ręką, po czym przeszedł przez próg. Od razu do uszu Blacka doleciała jakaś dziwna muzyka. Mężczyzna szybko rozejrzał się po sali. Stół stał, jedzenie, o dziwo było i to sądząc po zmyśle węchu maga, całkiem dobre. Tyle mu wystarczyło. Gdzieś tam pomiędzy stołami kręcili się jacyś ludzie, jednak to nie było to, czego Rō teraz szukał. Jeszcze krótka chwila na dostrzeżenie czegoś naprawdę dobrego, jak choćby soczysty kawał mięsiwa ze świeżymi warzywami i przepyszne piwo prosto z dębowej beczki. Chwilę zajęło Blackowi znalezienie pożądanego posiłku, jednak w końcu się udało. Jedyną przeszkodą był jednak fakt, że mięso znajdowało się może ze dwa, trzy krzesła od reszty. Ręka Rō powędrowała z powrotem do kieszeni, zaś drzwi zamknęły się, ogłaszając przybycie kolejnego członka GH. Black wciągnął wszystkie przepyszne zapachy wypinając pierś do przodu, a usta ułożyły się w półuśmiechu. Ruszył w stronę upatrzonego jedzenia, wypuszczając powietrze. Podszedł do stołu i bez słowa usiadł niemal na przeciwko reszty. -Witajcie.-burknął swoim grubym głosem. Nałożył sobie dość dużą porcję i zaczął jeść. Jeżeli przyjdzie czas na rozmowy, to dopiero po tym, jak Black się nasyci i zaspokoi pragnienie. Nie wcześniej.
Poniżej znajdują się buttony for, z którymi obecnie prowadzimy wymianę. W celu nawiązania współpracy zachęca się do odwiedzenia pierw tematu z regulaminem wedle którego wymiany prowadzimy, a następnie do zgłoszenia się w tym temacie. Nasze buttony oraz bannery znajdują się zaś w tym miejscu.
Layout autorstwa Frederici. Forum czerpie z mangi "Fairy Tail" autorstwa Hiro Mashimy oraz kreatywności użytkowników. Wszystkie materiały umieszczone na forum stają się automatycznie własnością jego jak i autorów. Dla poszanowania Naszej pracy uprasza się o nie kopiowanie treści postów oraz kodów bez uprzedniej zgody właścicieli.