//Mogą być jakieś randomowe literówki, całe ich grupy lub krzaczki w dziwnych miejscach, bo mam wielki touchpad i ciągle niechcący go dotykam... Starałem się poprawić, co zauważyłem, ale może coś przeszło.//
Korzysta głównie z pseudonimu. Kiedy wymagane jest podanie imienia i nazwiska lub trzeba się przedstawić, często zmyśla. Najczęściej figuruje wtedy jako "Billy Boe", choć nie jest to regułą.
Imię: Izo (Nie używa)
Pseudonim: Hexalillius
Nazwisko: Hirata (Nie używa)
Płeć: M
Waga: 95 kg
Wzrost: 191 cm
Wiek: 21
Gildia: Samotnik
Miejsce umieszczenia znaku gildii: -
Klasa Maga: 0
Wygląd:Pierwszym zagadnieniem, które wypadałoby opisać, jest to, jak prezentuje się sylwetka naszego bohatera. Otóż jest on wysoki i wyraźnie wysportowany. Krótkie, czarne włosy zaczesane do tyłu świadczą o niepodważalnej badassowości chłopaka, a niespotykane, czerwone oczy dopełniają wrażenia. Czegoś dalej brakuje. Zakładając, że Hex nie będzie ni z tego ni z owego pojawiał się nagi pod prysznicem innych bohaterek, świecąc pośladkami, niczym rasowy Bond a'la Daniel Craig, dobrze byłoby wspomnieć nieco o jego preferencjach w zakresie doboru odzienia. Otóż jego aktualny ulubiony zestaw to lekko rozpinany płaszcz barwy czarnej z czerwonymi wykończeniami i kapturem. Kończy się on nieco nad kolanami. Posiada kieszenie. Do tego równie barwne i niemal równie lekkie spodnie. Również posiadają kieszenie.
Charakter: Przechodząc do opisu tego, co kryje się pod kopułą naszego przyjemniaczka, zacznijmy od tego, iż jest on dość neutralnie nastawiony do otoczenia, choć w jego serduszku raczej ciepło drzemie. Jest inteligentny i charyzmatyczny. Nie sposób odmówić mu uroku osobistego. Trzeba to również połączyć z wysokimi ambicjami, które w nim drzemią. Na chwilę obecną nie ma jednak konkretnego celu. Po prostu pragnie się rozwijać. Może dołączyć do gildii, wsławić się swymi nadmiernie wspaniałymi osiągnięciami i pławić się w chwale bohatera... Nigdy nic nie wiadomo. Nic poza tym, ze jeśli los da mu szansę, chwyci ją obiema rękami i wyciśnie z niej co się tylko da. W życiu towarzyskim zdaje się dość radosny, choć nie lubi popadać w przesadny optymizm. Zachowuje dystans zarówno do tego, co mówią inni, jak i do tego, co sam mówi.
Historia: Rozdział pierwszy: DzieciństwoMimoZapewne niewielu z Was interesują tematy niewielkich, rozrzuconych po morzach, wysepek. Niewielu z Was interesuje to, co się na nich dzieje, jacy ludzie na nich żyją, co robią. Revelle jest jedną z owych plamek na mapie, które nikogo nie interesują, nikomu nie wadzą, ani dla nikogo nie mają większego znaczenia. Tak się jednak składa, że nasza historia właśnie na niej ma swój początek. Skoro już wiemy, że wydała na świat bohatera tejże opowieści, należy jej się chwila uwagi. Tyle rzeczy miało na niej miejsce, a nie miałoby jej być poświęcone chociaż jedno zdanie? To prawie tak, jakby rolnik, po zakończonych zbiorach, nie pogłaskał swego kombajnu, nie postawił mu Karotki i nie wyczesał zespołu tnącego czy nagarniacza. Również sobie nie wyobrażam pominięcia tych absolutnie naturalnych odruchów miłosierdzia, które pozwalają nam nazywać się dumnym mianem "człowiek". Wracając do tematu wyspy, wykonanie odpowiedniego zooma wystarczy, by niezbyt czytelna plama nabrała kształtów i barw. Widać już zielone połacie traw, korony drzew i, rozlewające się u części wybrzeży, glony. Widać również dachy kryte jasną strzechą i górę. Górę, pośrodku której pomarańczowa przestrzeń oznaczać może jedno – i, nie, nie jest to wielki namiot do darmowych prezentacji akrobacji artystycznych z udziałem najnowocześniejszych zmywarek – lawa.
No, już dobrze. Skoro brakuje Wam akcji, przenieśmy się do jednego z osiedli ludzkich, których jest tu kilka. Na jednym z nich żyje pewien chłopiec. Domyślacie się pewnie, o kogo chodzi! O kogoś, kto w przyszłości może dokonać wiele. Ma predyspozycję i, aktualnie, beztrosko zalega pod rozłożystym drzewem. Ale zaraz. Obiecałem akcję. Więc czeka Was kwintesencja akcji w rozumieniu mieszkańców tego wspaniałego miejsca. Bowiem kto mógł się spodziewać, że antagonista już zbliża się do młodziana krokiem spokojnym i dostojnym. Stąpa z wielką gracją, a głowę trzyma wysoko. Ludzie instynktownie schodzą z drogi tak wspaniałej egzystencji, której sam widok w wielu wzbudziłby setki, jeśli nie tysiące emocji. Jego przybycie na miejsce nie mogło skończyć się inaczej. "Izo! Uważaj!" Krzyk rozbrzmiał w uszach zgromadzonych. Wszyscy wiedzieli, co to oznacza. Izo również to wiedział, choć nie mógł się z tym pogodzić. Pozwolił mu się odnaleźć. To koniec. "Beeeeeeeee" zabeczawszy, Mimo począł skubać włosy chłopca, nic nie robiąc sobie z okładających go piąstek. Sam oddech potwornego ssaka był jednak wystarczającym argumentem, przemawiającym za tym, żeby człowieczek zerwał się na równe nogi. Uboższy o kilka włosów. Spojrzawszy gniewnie na zwierzę, dziecko poczęło tłumaczyć mu, dlaczego nie wolno gryźć cudzych włosów, kwitując wszystko standardowym "i jesteś gupi". Spuściwszy łeb w geście pokuty, opatrzony sierścią budzik wydał z siebie ciche zawodzenie, po czym ułożył się pokornie na ziemi. Bez znajomości ludzkiej mowy raczej trudno było mu przekonać swego pana o tym, że robi to dla jego dobra. Co prawda dobór sposobu przeprowadzenia pobudki zawdzięczał już swemu złośliwemu charakterowi, ale, powiedzmy sobie szczerze – jak można złościć się na kozę? Do tych samych wniosków doszedł też Izo, który dosiadłszy swego przyjaciela, pognał z nim w kierunku domu. Tam z kolei czekały na niego jeszcze większe potworności. Niewydojone kozy, nieporąbane drewno i, co gorsza, niezjedzony szpinak... Choć w starciu się z tym ostatnim Mimo odniósł znacznie większe sukcesy.
Może zdawać się to trochę smutne, że najlepszym przyjacielem chłopca był jego kozioł. On sam nie odczuwał tego w żadnym stopniu. Wszak czy mógłby ujeżdżać przyjaciela – człowieka? No, w zasadzie, to by się dało. Niemniej jednak, zdrożność tego typu praktyk sugeruje, że zwierzęta lepiej nadają się do jazdy wierzchem. Oczywiście nie znaczy to, że nasz bohater nie posiada ludzkich towarzyszy. Wręcz przeciwnie. Tak się, absolutnie przypadkiem, składa, że jeden z nich akurat zmierza w tym kierunku. Zmierza, niosąc kosz. Kosz pełen ... kamieni.
-Izoizoizoizoizo! Ej cho!- Podniecony głos sugerował, że kamienie były bardzo ważne, cenne i wspaniałe.
-Jacie! Masz kamienia! Nawet kilka!- Wielka ekscytacja gościła w głosie chłopca, kiedy zobaczył kamienie.
-Ej. Ale fajne, nie? Kiedy je znalazłem, od razu chciałem Ci pokazać, ale mama mówiła, że nie masz czasu i w ogóle. Ale podobają Ci się moje kamienie, prawda?- Mimo wyraźnego podniecenia rozmówcy, przybysz dalej pragnął pochwał dla swych zbiorów. Nigdy nie mówił o tym przyjacielowi, lecz na poszukiwaniu najładniejszych kamieni spędzał niemal całość czasu wolnego.
-Są super! Gramy?- Obaj chłopcy z uwagą i dumą przyglądali się swoim skarbom, podczas gdy stojący nieopodal Mimo cierpiał potwornie, nie będąc przystosowanym do wykonania facehoofa.
Zabawa miała proste zasady i nie była skomplikowana. Rodzice młodzieńców jednak za nią nie przepadali. Polegała ona bowiem na tym, żeby położyć swój kamień najwyżej nad ziemią, jak tylko się potrafi. Polem zabawy była niemal cała wyspa. Jedynym miejscem, którego nie obejmowała, był wulkan. Izo wiedział, że ten sposób rywalizacji nie ma większego sensu, ale lubił nietuzinkowe rozwiązania. A to wspaniała cecha w tej konkurencji. Nie grał jednak po to, by wygrać. Często stawiał sobie wyzwania, wybierając miejsca najtrudniejsze, nie najwyższe. Tym sposobem nierzadko pozwalał wygrywać swemu przyjacielowi. Prawdziwy uśmiech na twarzy Machiego to rzadki widok. Z ust jego rodziców Izo niejednokrotnie słyszał, że tylko przy nim chłopiec jest naprawdę szczęśliwy. Inni nie mogą pogodzić się z jego przypadłościami.
-Izo! Ja już! Zobacz, jak wysoko
-Ej... Izo... Jak myślisz... czy ten kamień mógł być kiedyś kaczką?
-Nieee. Za ładny. Łabędź! Na pewno był łabędziem!
-Nie wiem, jak wyglądają łabędzie. Ale muszą być ładne, jak tak mówisz... Ej...Jak myślisz... kiedy umrzemy... też będziemy kamieniami...?
-Starzy umierają. My jesteśmy za mali... Ale na pewno będziesz fajnym kamieniem...Pewnie wielu z Was zastanawia się, dlaczego Mimo jest kozą, mimo że nią nie jest. Otóż zacznijmy od tego, że tym, czego do zaoferowania wyspa ma najwięcej, są właśnie kozy. Jest ich tu wszędzie pełno i są wykorzystywane na wszelkie możliwe sposoby. A jaki związek z tym ma wierzchowiec naszego bohatera? Ano ma. Otóż kilka lat wcześniej jedna z mlecznych kóz pozwoliła sobie zaginąć. Rodzice Izo, do których zguba należała, rozpoczęli szeroko zakrojone akcje poszukiwania zwierzęcia. Działania te niewiele dały. W końcu postanowiono, że dalsze zaprzątanie sobie głowy nic nie da i pogodzono się ze stratą. Tym większe było zaskoczenie, kiedy zguba wróciła. Cała i zdrowa. Coś jednak było nie tak. Wioskowi głowili się nad tą sytuacją, i tym, co też stało się z Hime, bo tak wabiła się owa koza. Była ulubienicą pani domu. Dotychczas opuszczała ją tylko wtedy, kiedy było to konieczne. Sama kobieta również była rada z takiego stanu rzeczy. Teraz jednak Księżniczka ignorowała wszelkie próby zbratania. Nie chciała nawet swoich ekskluzywnych źdźbeł trawy, hodowanych za morzem w najznamienitszych hodowlach. Pokarm ten importowano na wyspę wyłącznie dla niej. Żadna trawa nie miała tak trawiastego smaku, jak ta. Teraz jednak, nawet ona nic nie zdziałała - choć skorzystał na tym Izo, który był ciekaw, jak może smakować ekskluzywna trawa - zwykła polanka okazywała się bardziej zachęcająca. Mimo to, nikt nie miał wątpliwości co do tożsamości przybyłej kozy. Tylko Hime mogła mieć tak wspaniałą, przypominającą zorzę polarną – i równie piękną - czarną plamkę nad lewym uchem. To nie był jednak koniec dziwów. Nim ktokolwiek się obejrzał, piękna samiczka znów zniknęła, by wrócić po kilku dniach. Sytuacja powtarzała się wielokrotnie. Pewnego ranka rodzice Izo postanowili, że będą mieć Księżniczkę na oku. I mieli. Tym razem nie umknęło im, gdy ta usiłowała ulotnić się niezauważona. Po opuszczeniu wioski nie śpieszyła się. Szła dostojnym, charakterystycznym dla siebie, krokiem. Ludzie nie mogli zrozumieć, dokąd zmierza ich inwentarz. Byli pod tym większym wrażeniem, kiedy ujrzeli pokaźnych rozmiarów rogacza o pomarańczowym umaszczeniu, który z "bukietem" róż w pysku powitał swą ukochaną. Ta z kolei z wielkim entuzjazmem przyjęła prezent, spożywając go bezzwłocznie.
-Powiedziałbym coś, ale nie wiem do końca, jak to skomentować...- Burknął mężczyzna, spoglądając na swą żonę.
-Jak to jak? Pogoń go! Nie będzie mi żadna alpaka cudzołożyć z moją Księżniczką!- Skomentowała kobieta z wyrzutem, popychając męża ku parze kochanków.
-Uciekaj! Już! Sio!- Zakrzyknął pan Tata Izo, wymachując rękami. W pewnym momencie przystanął jednak, a jego twarz wyraziła ogrom zdziwienia.
-Nie! Mimo mój! Zostaw- Wykrzyczał pięcioletni synek, wybiegłszy zza drzewa, przy którym stały rogacze.
-Izo! Odejdź stamtąd! On jest dziki!- Matka zareagowała natychmiast, zrywając się w stronę dziecka. Zwolniła jednak, widząc, jak przytula się on do nogi osobliwego ssaka, a zwierzę delikatnie trąca chłopca łbem.
-Mój...- Bąknął malec, widząc, jak i Hime blokuje jego rodzicom drogę.
Od tamtej pory Mimo jest Mimo i od tamtej pory jest kozą Izo.
-Izo... Mimo nie jest kozą, prawda?- Machi od dłuższego czasu zbierał w sobie odwagę na zadanie tego pytania. Nie wiedział do końca, dlaczego to było takie trudne. Chyba czuł się, jakby obgadywał przyjaciela. Znał zwierzę od dawna i od początku zapałał do niego sympatią. A samo mówienie o nim w kategorii gatunków zdawało mu się być w pewnym stopniu uprzedmiotowieniem biednego Mimo.
-Kozą nie jest. Ale nie wiem, czym jest. Na wyspie nie ma drugiego takiego. Szukałem. A że mamy tu masę kóz, to i na Mimo mówimy "koza".- Młodzi zerknęli na idącego za nimi stworka. Dalej nie wiedzieli, czym może być. Wystarczyło jednak, że Mimo to Mimo. Sam obiekt rozmyślań zaś, nie wiedząc do końca, dlaczego stał się centrum uwagi, wypiął klatę, dostojnie uniósł łeb i począł kroczyć z największą gracją, jaką potrafił z siebie wydobyć. Miast podziwu, wywołało to szerokie uśmiechy na twarzach maluchów.
-Ej... A mógłbym się na nim przejechać...?- Słowa z trudem przechodziły mu przez gardło. Na odpowiedź nie musiał jednak długo czekać. Izo spojrzał na niego z politowaniem. Nim Machi się zorientował, wierzchowiec klęczał już, czekając na decyzję jeźdźca. Z początku kozioł starał się utrzymywać niską, równomierną prędkość, by nie zrzucić pasażera. Jednak gdy ten zrozumiał, jak zachować względną stabilność, rozległy się krzyki, rozbrzmiewające w całej wiosce. Tuż za owymi krzykami, gnała rozradowana para. Intencje zwierzęcia nie były tajemnicą dla jego właściciela. Wiedział on, że chce dostarczyć malcowi niezapomnianych wrażeń. I przy okazji nieco go nastraszyć. Dźwięki, które wydawał z siebie Machi były mieszanką przerażenia i radości. Sam nie wiedział, co w nim teraz wiedzie prym. Ale nie chciał, by ta chwila się kończyła. Izo nie przeszkadzał tej dwójce. Położył się na trawie, rozmyślając nad przyszłością Machiego. Czy sam poprowadzi gospodarstwo rodziców? Bo powinien kiedyś znaleźć sobie żonę. Ale Machi z ledwością formułuje myśli. Nie potrafi liczyć, a strachliwy jest niczym łania. Gdyby był jelonkiem, byłoby mu łatwiej... Dobrze, że chociaż teraz może być szczęśliwy... Rozważania jednak szybko się skończyły. Myśliciel doszedł do wniosku, że jest zbyt młody, by martwić się o takie rzeczy i ruszył zjeść se kartofla.
-Mamo... Kiedy Machi wróci?- Izo sam tracił rachubę, który już raz pyta o to samo.
-Kochanie. Mówiłam Ci to już wiele razy. Machi pojechał do szkoły. Musi nauczyć się wielu rzeczy, nim wkroczy w dorosłość, a tu nie możemy mu zapewnić odpowiednich warunków.- Chłopak wyczuł w głosie matki niewielkie wahanie. Miał nadzieję, że któregoś dnia nie wytrzyma i odpowie mu szczerze, co się stało. Rodzice Machiego również twierdzili, że wysłali go do szkoły. Smutek w jej głosie wskazywał jednak na coś innego. Nasz bohater niejeden już raz przenocował pod oknem domu przyjaciela, z nadzieją, że usłyszy wieści na jego temat. Niczego jednak się nie dowiedział. No, może poza tym, że jego właśni rodziciele zauważyli brak Mimo, a jego już nie. Ale to zrozumiałe. Pewnie bali się o kozy sąsiadów, alimenty, i inne tego typu sprawy. Wierzchowcowi jednak nie przeszło to przez myśl. Czuł smutek swego pana i nie odstępował go na krok. Kozo-alpako-łosio-stwór wchodzący po schodach na piętro i śpiący przy łóżku swego pana nie należy do obrazków, które można zobaczyć gdziekolwiek indziej. Ale Mimo to Mimo. Nawet dorośli przywykli do tej sytuacji, widząc, jak inteligentnego zwierza dorobił się ich potomek. Wyglądało jednak na to, że nawet on nie potrafi poradzić sobie ze smutkiem trawiącym chłopca. Trzeba jednak przyznać, że starał się jak tylko mógł. Nikogo w wiosce nie dziwił widok wierzchowca zbierającego kamienie, czy kładącego je na tyle wysoko, na ile pozwalał mu jego pysk. Nic jednak nie pomagało. W końcu i wspólne przejażdżki przestały sprawiać dziecku radość.
-Wiem, Mimo. Wiem, że się starasz... ale nie mogę. Nie wiem, gdzie jest... czy nic mu się nie stało... nie poradzi sobie bez nas...- Alpaka ułożyła się tylko przy swym przyjacielu i pokornie położyła łeb na jego nogach. Wiedziała, że kiedyś jej pan znów będzie taki, jak kiedyś. Musi tylko czekać.
Ciche, szemrzące głosy doszły do uszu Izo. Nie wiedział on, o czym mowa. Nie wiedział, kto mówi. Był zmęczony, obolały. Świat zdawał mu się odległy. Chciał zasnąć, lecz nie mógł. Obudził się, choć nie powinien.
-...Obudził się.. Szybko!- Krzyki doszły uszu chłopaka. Nie rozumiał, o co chodzi. Czuł jednak, że ktoś go trzyma. I czuł, że mówią o nim. Szczątkami sił, które mu pozostały, rozerwał uścisk przerażonego mężczyzny, nieprzygotowanego na taki bieg wydarzeń.
-Miał się nie obudzić! Miał spać przez cały czas!- Paniczny krzyk połączony ze szlochem wydobył się z ust osoby, która trzymała chłopaka.
-Miał spać!- Wstrząsająca wręcz bezradność epatowała z tych słów.
-Szybko! Póki jest odurzony!- Do młodzieńca nie docierało, co się dzieje. Było mu gorąco. Wszyscy wrzeszczeli. Nikt jednak nie miał odwagi się ruszyć. Izo, otumaniony wspiął się na łokcie, czołgając się przed siebie. Świat z każdą sekundą stawał się bardziej rzeczywisty, bliższy. Bliższy stał się również strach ludzi, który wybuchł w jednej chwili.
-Zostawiliście tą bestię wolno?!- Odgłosy ciał uderzających o kamienie roznosiły się po okolicy.
-Ty nic nie czułeś?! Nic nie czułeś, gdy był czas Machiego?!- Słowa te wbiły się głęboko w świadomość dziecka. Mówili o Machim. Wcześniej o nim. Chcieli zrobić z nim to, co z Machim. Rzuciwszy spojrzenie za siebie, Izo dostrzegł Mimo. Nie wyglądał jednak tak, jak go pamiętał. Jego sierść nie była teraz gładka, pomarańczowa, tak wspaniale wpasowująca się w jego przymilny charakter. Teraz przypominał dziką bestię. Jego sierść była czerwona, posklejana świeżą krwią. Z boku zwierzęcia zwisał płat skóry odcięty przez jednego z wieśniaków. Przed nim zaś stał ojciec Izo – ten, który go trzymał. Stał przed krawędzią, z której biło światło, dym i gorąc. Stał przed krawędzią wulkanu. Zwierzęcia jednak nie interesowała rzeź. Chciało jedynie uratować swego przyjaciela. Zobaczywszy go leżącego bezsilnie, bezzwłocznie chwycił go za koszulę i, uniósłszy go najwyżej, jak umiał, pognał ku zalesionej części wyspy.
-... Mimo...- Wyszeptał chłopiec, odzyskawszy świadomość. Szukał wzrokiem swego wybawcy. Z początku nie mógł go dojrzeć. Kozioł przestępował jednak z kopyta na kopyto, ociężale wiercąc się w kółko. Cały drżał. Rana na boku zdawała się być głębsza, niż przypuszczał. Wierzchowiec broczył krwią, a mięso ledwo trzymało się jego boku. Izo próbował coś powiedzieć, ale jego usta wykrzywił szloch. Nie mógł pozwolić, by przyjaciel umarł.
-Zostań tu, Mimo! Zaraz wrócę! Opatrzę Cię!- Wykrzyczał, zrywając się do biegu w stronę domu. Zwierzę podążało za nim, wpatrzone w swego pana. Ledwo trzymało się na nogach, ale nie chciało go zostawić. Nie chciało zostawić Izo samego.
-STÓJ! NIE IDŹ ZA MNĄ!- Wrzasnął i pędził, ile sił. Nie patrzył za siebie. Nie widział, jak Mimo upada, jak próbuje się podnieść, lecz nie może. Wiedział, że musi biec dalej. Opatrzyć go, napoić, cokolwiek. Dobiegłszy do domu, zobaczy swoich rodziców. Siedzieli przy stole, wpatrzeni w blat. Na dźwięk otwieranych drzwi, zerwali się, nie mogąc uwierzyć w powrót syna.
-Izo...!- Wrzasnęła matka, starając się przytulić swoje dziecko. Została jednak odtrącona.
-Uratujcie Mimo! Leży po drodze do wschodniego lasu! Proszę! Jeśli mnie naprawdę kochacie, uratujcie go! Zapomnę o wszystkim! Błagam!- Wykrzyczał chłopiec.
-... Dobrze...- Powiedział ojciec, ruszając szybkim krokiem do magazynu.
-Ale...- Matce nie dane było skończyć.
-Powiedziałem!- Krzyknąwszy, mężczyzna wybiegł za drzwi. Jego żona podążała za nim.
-... Przepraszam... Mimo...- Wypowiedziawszy te słowa, Izo postąpił krok przed siebie. Nie myślał o tym jak o śmierci, ale nie widział innego wyjścia. Wszyscy chcieli, by tak skończył. Jeśli musi to zrobić, to jest najlepszy moment. Mimo nie pójdzie za nim.
Rozdział drugi: WulkanPodkład. Bo tak jakoś mi pasował.-Już? Poleżałeś sobie? Wstawaj... To tylko wulkan. Ojejku jejku. Wpadłem do wulkanu~. Wielkie rzeczy... żebyś widział, co ja robiłem w Twoim wieku! No, ale rozumiem. Teraz Was rozpieszczają... Ah ta dzisiejsza młodzież... Ah... ludzie... Jak dobrze nie być człowiekiem. Chociaż właściwie i tak trzeba się z nimi użerać... Dobra. Koniec żartów. Chce mi się pić. Kawkę z mleczkiem. Raz raz!- Słowa brzmiały w głowie chłopaka, ale żeby mógł pojąć, co ktoś chce mu przekazać, to już gorzej. Niemiłosiernie szumiało mu w czaszce, a osobliwości, wygadywane przez prowadzącego monolog, nie pomagały.
-Widziałem. Ruszyłeś się. Hipochondryk. Kąpiel w lawie jeszcze nikomu nie zaszkodziła...- Słowotok ustał. Orator chyba zorientował się, że dla Izo skok do wulkanu był stosunkowo dużym przedsięwzięciem. Odczekawszy chwilę, spostrzegł, że w rozglądającym się człowieczku zagościła myśl i zrozumienie. A, skoro już się rozglądał, to można to wykorzystać.
-Jeśli zaraz nie przyniesiesz mi kawy z mlekiem, zamienię Cię w kredens!- Groźba rozbrzmiała złowrogo po pomieszczeniu pokaźnych rozmiarów.
Gdy wzrok chłopaka odzyskał ostrość, zobaczył on przed sobą szczupłego, starszego mężczyznę w zielonych, bufiastych spodniach i flanelowej koszuli w biało czerwoną kratę, opatrzonej czarną muszką. Wrażenia dopełniały czarne pantofle, czerwone, skórzane rękawiczki i monokl. Skoro już przechodzimy do twarzy, nie sposób nie zwrócić uwagi na długi, zakręcony, siwy wąs i niemal gangsterski zaczes do tyłu. Włosy po bokach głowy były wygolone, a spod idealnie wystylizowanych brwi łypały czerwone ślepia. Osobnik sprawiał wrażenie starego, choć na jego skórze nie było znać ani śladu starczych zmarszczek. Godnym odnotowania jest również to, że wskazywał on dłonią na drewniany kredens.
-Właśnie tak będziesz wyglądał.- Dopowiedział spokojnie.
-Ale gdzie ja...- Chłopcu nie dane było dokończyć.
-A gdzie może być kawa? W kuchni... Ludzie... Że niby cywilizacja... że panowie świata... a nawet z kawą mają problemy... pomyśleć, że mogłem z nich wyewoluować... Wolę małpy...- Zawodzenia gospodarza nie napawały młodzieńca nadzieją, toteż postanowił rozejrzeć się po lokacji. Znajdował się w komnacie rzeźbionej w kamieniu. Jej powierzchnię oceniał na jakieś 30 metrów kwadratowych. Wystrój był ubogi. Dwa fotele, między nimi stolik. Wokół kilka drewnianych kredensów wypełnionych książkami. Pomieszczenie oświetlane było przez rzędy pochodni umieszczonych na ścianach. Było tu jednak coś, co nie pasowało do wizerunku osobliwej siedziby szaleńca. Otóż trzy metry nad podłożem znajdowało się sklepienie. Sklepienie, które pozostawało w ciągłym ruchu. Znane również pod nazwą "lawa".
-Którędy do kuchni?- Spytał, porzucając nadzieję na dowiedzenie się czegokolwiek przed wykonaniem rozkazu.
-Idź na żywioł. Jesteś młody. Młode serce, młody duch, temperament. Masz 5 minut.- 5 minut... to za mało czasu. Izo musiałby znaleźć kuchnię, odszukać kociołek, w którym zagotuje wodę oraz samą wodę. Następnie rozpalić ogień tym, co uda mu się znaleźć. Będzie miał chwilę czasu na odnalezienie kawy i mleka, ale... to bez sensu.
-Nie ma mowy. Nie zdążę w pięć minut.- Rzekł, patrząc mężczyźnie prosto w oczy.
-Cóż... Próbowałem. Starałem się... Ale nie chciałeś... Więc będziesz kredensem.- Nim Izo zdążył odpowiedzieć, wszystko się zmieniło. Nagle przestał czuć, nie mógł się ruszać. Zobaczył też, jak jego ciało opada bezwładnie na posadzkę. Dziwne. Wszystko widział i słyszał. Magia.
-Cóż. Ten poprzedni też miał z tym trudności. Ty przynajmniej nie gadałeś o jakichś kamieniach... I ciągle mi je przynosił... Co ja... zjem kamienia? Mam se jelita przeczyścić czy co?- Taki stosunek do kamieni mogła mieć tylko jedna osoba. Ale było za późno, by pytać. Życie kredensu to ciężkie życie.
-Opowiedz mi o chłopcu, o którym mówiłeś. Tym od kamieni.- Piąte podejście było ostatnim. Wreszcie udało się sprostać wymogom czasowym. Co prawda po ostatniej porażce Izo wręcz nie mógł nie odnaleźć szafki z herbatą. Wszak sam był ową szafką przez ostatnie godziny. Niby nie ma się czym chwalić, no ale...
-Wrzucili go tu jakiś czas temu. Zrobienie herbaty zajęło mu nawet więcej, niż Tobie... Naprawdę... No co? Co się tak patrzysz? Znałeś go? To Ciebie karmił kamieniami? Nic dziwnego, żeś taki blockhead... A... to nie po tutejszemu... W każdym razie... Nie wiem, co się z nim stało. Wiesz. Polityka dobrej ciotki. Nie kontroluję Was. Możecie zwiedzać wnętrze wedle woli. Rzecz jasna robicie to na własną odpowiedzialność. Wiesz. Tam jest niebezpiecznie, możecie zginać i w ogóle... w sumie... Nie żeby mnie to obchodziło, ale jak umieracie, to sam muszę sobie robić herbatę, zamiatać... nie mam kogo zamieniać w meble... Sam widzisz. Kłopotliwa sytuacja.- Mag zdawał się walczyć ze sobą. Chłopak odnosił wrażenie, że za chwilę nastąpi czas, kiedy to przekazana zostanie mu niesłychanie ważna informacja. Może nawet najważniejsza w całym jego życiu. Taka, według której mógłby prowadzić swoje istnienie. Które wytyczy jego los. Takie słowa nie zdarzają się często... A teraz był czas na jedno z nich...
-Mały... Tak w zasadzie... Przynieś mi parówkę.
-... Nie widziałem tu żadnych parówek... Nawet w kuchni.- Młodzieniec wiedział już, że wdawanie się w dyskusję z gospodarzem nie ma większego sensu, więc postanowił łuskać informacje, kiedy to rozmówca ma ochotę się uzewnętrzniać.
-Oczywiście, że nie ma. Po cholerę mi tu parówki? To miejsca, w którym narodziła się prastara magia, a ja mam tu parówki trzymać? Może od razu ogródek warzywny? Wyjdź na zewnątrz i zabierz jakimś wieśniakom. Tylko najlepiej, żeby Cię nie widzieli. No... Kysz... Nie ma Cię...Łatwo powiedzieć. Niezauważonym zakraść się do wioski, do czyjegoś domu i zwędzić parówki... Ciężka sprawa. Gdyby tego było mało, ci ludzie chcieli wrzucić chłopaka do wulkanu zaledwie kilka dni wcześniej. To niewybaczalne. Izo nie myślał jednak o zemście. Wolał wyrzucić mieszkańców z pamięci. Nie myśleć o nich, pozbyć się wszelkich emocji z nimi związanych. Nie wiedział nawet, która jest godzina. Po niebie mógł jednak stwierdzić, że jest po południu.
-...Ta...- Strzeliwszy epicki monolog, nasz heros rzucił się w pobliskie błoto. Następnie przez chwilę bawił się w naleśnika i turlał się po rzeczonym błotku. Kiedy stwierdził, że jest już wystarczająco zamaskowany, otarł podeszwy o suchą trawę, by nie zostawiać śladów w domu, który wybierze. Stwierdziwszy, że w obecnym kamuflażu nie czuje się specjalnie komfortowo, ruszył w stronę wioski. Nie przypuszczał, że istnieje coś takiego, jak wejście do wulkanu. Chociaż – kto by przypuszczał, że znajdują się pod nim prastare ruiny zawierające wiedzę o najpotężniejszych istniejących formach magii... On na pewno nie... Niemniej jednak, teraz nie był czas na rozmyślania. Stwierdziwszy, że wyznaczanie kierunku, z którego nadejdzie według kierunku wiatru to już lekka przesada, najzwyczajniej w świecie podczołgał się do chatki stojącej na uboczu. Wejście do niej było usytuowane tak, że nie było widoczne z wioski. Odczekawszy kwadrans, nasłuchując symptomów czyjejś obecności, Izo ruszył do środka. Zlokalizowanie kuchni nie zajęło mu wiele czasu. Najwyraźniej jednak za dużo. Schody lekko zaskrzypiały.
-Eiichi? Już wróciłeś?- Kobiecy głos przebrzmiewał w głowie chłopaka. Momentalnie zerwał się on w stronę okna. Chwyciwszy za klamkę, pociągnął ją ze wszystkich sił. Drgnęła, lecz nic to nie zmieniało. Zacięło się.
-Kupiłeś marchewki?- Nasz bohater nie miał nawet chwili na rozmyślanie, jak niestosowne było to pytanie. Zapakowawszy parówki do torby, skrył się za framugą. Nie wiedział, co zrobić. Nie mógł opanować oddechu. Serce uderzało, jakby chciało wyrwać mu się z klatki. Skupił wzrok na wejściu do pomieszczenia.
-Ei...- Głuche uderzenie pozostawiło na framudze ślad krwi. Dziewczyna padła nieprzytomna.
-Za moich czasów parówki wyglądały inaczej. Było tam jakieś mięso. Przecież to wioska. Skąd oni biorą te dziwne substancje, żeby pakować nimi moje kochane paróweczki? W ogóle to są parówki wieprzowe, a ja tu nie widziałem żadnych wieprzy. Myślisz, że to parówki z importu? Mam złe wspomnienia z parówkami z importu. Kiedyś chciano mnie jedną udusić. Niemniej jednak jakoś uniknęliśmy tak wielkiej straty dla świata, jaką byłby brak mnie. Wiem. Trudno nawet myśleć o smutku, który spłynąłby na Ciebie, gdyby mnie zabrakło... przepraszam, że o tym wspomniałem. Nie będę już siał podobnych niedorzeczności... Teraz przynieś mi liść klonu.- Monolog maga nie dotarł jednak do Izo. Nie przebił się przez mgłę wątpliwości, która otaczała jego umysł. Przez mgłę trwogi. Jedyne, o czym mógł teraz myśleć, to on, uderzający głową dziewczyny o twardą powierzchnię framugi. Legła w bezruchu. Chłopak nie wiedział, czy przeżyła. Biegł, ile sił. Biegł, by dostarczyć swemu gospodarzowi parówki.
-Dlaczego mnie tam wysyłasz...? Masz tu dość jedzenia... Nie potrzebujesz tego...- Wydukał głosem złamanym. W jego oczach nie było łez, lecz jego serce płakało.
-Nic nie rozumiesz, prawda? Nie rozumiesz, o co w tym chodzi? Ale może i lepiej, że przydarzył Ci się wypadek. Szybciej zrozumiesz... A tymczasem, chcę liść klonu.- Rzekł. A palce jego stukały w blat kredensu.
Nie wiedział, co czarodziej ma na myśli. Nie wiedział, dlaczego uparł się na parówki. Nie wiedział, dlaczego ma przynieść liść klonu. Gospodarz nie zdawał się być sadystą. Więc dlaczego? Usiadłszy pod pobliskim drzewem, sycił się jego cieniem, spoglądając w niebo, którego próżno szukać w jego nowym domu. Leżał, myśląc jedynie o tym. O nieprzejednanej tajemnicy rozumowania swego zwierzchnika.
-A co, jeśli... nie ma powodu...?- Wymruczawszy, Izo spojrzał na odnaleziony wcześniej liść. Co się z nim stanie? Czy zostanie do czegoś wykorzystany? Czy musi?
Liść spoczął w dłoniach mistrza. Niewiele później płomyki kominka przeniosły na niego swój radosny taniec. Sam mężczyzna nie zdawał się przywiązywać do tego wagi. Westchnął tylko i cmoknął dwukrotnie, co wskazywało na to, że ewidentnie ma coś do powiedzenia.
-No. I widzisz, młody. Jutro odbędziesz swoją pierwszą wyprawę wgłąb wulkanu. Ale najpierw muszę Ci powiedzieć coś o magii. Oczywiście będę Cię uczył też innych rzeczy. Liźniesz trochę fizyki, matematyki, alchemii, może nawet polityki czy poezji. Niemniej jednak, magia jest z tego najważniejsza. Bo samo pojęcie fizyki pewnie gdzieś Ci się o ucho otarło. No. Więc magia to jest tak: bierzesz fizykę, grzecznie się do niej kłaniasz, a następnie, gdy już zyskasz jej zaufanie, z całych sił wrzeszczysz jej do ucha "Nie". Mniej więcej tym jest magia. No, jest to oczywiście pewnego rodzaju skrót myślowy, ale tak możesz to sobie wyobrażać. Ogólnie rzecz biorąc, istotą magii są, uwaga, nowe słowo, "Eternano". Można powiedzieć, że to taka bardzo ogólna forma kwantyzacji energii magicznej... znaczy... ekhm... no takie małe cząstki energii. Chociaż w zasadzie nikt nie jest w stanie wyszczególnić poszczególnych cząstek eternano, więc ciężko nazwać je kwantami... Nieświadomie uświadomiłeś mi, że muszę to opracować. Kwantyzacja energii magicznej to bardzo ciekawe zagadnienie... Ah, przepraszam. Zapomniałem, że Wy, ludzie, nie interesujecie się tak ważnymi sprawami. Powiedziałbym, czym Wy się interesujecie, ale chyba jesteś za młody. Wracając jednak do naszej lekcji.- Tu nauczyciel podszedł do najbliższej ściany i począł rysować na niej palcem, niczym kredą na ścianie. O dziwo, efekt wizualny był podobny.
-Więc zacznijmy od tego, że moje imię brzmi "Erdes". Nie będę mówił, ile lat, by Cię nie zawstydzić, ale to trzycyfrowa liczba – a to, że dalej jestem tak sprawny, inteligentny i zniewalający świadczy wyłącznie o mojej wspaniałości. Magię można podzielić na... cóż, nie znam odpowiedników nazw w tutejszej mowie. Nie sądzę, by istniały, zważając na krótkowzroczność ludzi. Musisz się więc zadowolić pojęciami "Caster magic" i "Holder magic". Choć na przykład określenie "mage" lubię zastępować innym, "spellweaver", gdyż obserwujemy wtedy wzrost poziomu epickości i podziwu gawiedzi. Ale wróćmy do tematu wykładu...
-Więc to jest wejście...?- Burknął Izo do samego siebie. Stał przed nieregularnym wyłomem w murze. Wysokość szczeliny nie przekraczała metra, lecz była ona stosunkowo szeroka, co pozwoliło przedostać się przez nią bez najmniejszych problemów. To, co znajdowało się za przejściem, bez wątpienia zaskoczyło chłopaka. Niewiele znajdowało się w tym niewielkim, choć wysokim, pomieszczeniu, niby wykutym w białym marmurze. Naprzeciw naszego bohatera znajdowały się drzwi. O ile można to tak nazwać. Miały bowiem formę kolejnej dziury w murze. Niestety, było za nią na tyle ciemno, że nie dało się nic dostrzec. Przed owym przejściem znajdowała się powierzchnia pokryta zaschniętą krwią i niewielkimi otworami, a na jej środku dostrzec można było mały podest, na którym owych otworów nie było. Nie da się ukryć, że wyglądało to jak pułapka. Najprostszym rozwiązaniem zdawało się pytanie do mistrza. Z takim też zamiarem Izo skierował się w stronę wejścia. Sprawę ułatwiłoby istnienie rzeczonego wejścia. Albowiem wzięło się i zniknęło.
-Nie da rady...- Burknął, gapiąc się na jedyną pozostałą szczelinę. Sytuacja przerastała dzieciaka. Nie tracił jednak zimnej krwi. Wiedział, że nie może się poddać, uciec i komuś naskarżyć. Choćby dlatego, że już nie ma komu. Wierzył jednak sobie. Wierzył, że znajdzie wyjście z tej sytuacji. A że wyjście z pomieszczenia było jedno, wielkiego wyboru nie miał. Podjął więc decyzję o rozpoczęciu działań. Zaczął od, a jakże, zdjęcia butów. Jednym butem rzucił w podest, drugim w powierzchnię z otworami. Nic. Ale tylko nic razy jeden. Lądowanie buta na podeście nie wywołało żadnej reakcji. Niemniej, kiedy tylko drugi but dotknął podłoża, spod ziemi wydobyły się rzędu ostrych kolców. Izo stał przez chwilę, nie mogąc przyjąć tego, co się stało. Dopiero teraz uświadomił sobie, w jakim znalazł się niebezpieczeństwie. Po jego policzkach spłynęły łzy. Kolana zadrżały. Miał problemy z przełknięciem śliny. Cofnął się o krok. Spojrzał się za siebie. Szukał ratunku, lecz znalazł jedynie zimne mury świątyni pradawnej wiedzy. Łkając, odszedł do najdalszego kąta komnaty, gdzie, położywszy się, zasnął.
Snił sny spokojne. Tym większy był jego ból, gdy zetknął się z rzeczywistością. Gdy poczuł, że leży na kamiennej posadzce, wewnątrz śmiertelnej pułapki. Był głodny i spragniony. Nie mógł jednak liczyć na pomoc. Musiał myśleć. Musiał znaleźć rozwiązanie. Nie chciał jednak zbliżać się do podestu. Ostrze napawały go żywym przerażeniem. Dzień rozpoczął zatem od dokładnego obadania ścian i podłogi. Był to dzień bardzo długi. Bardzo długi i dzień stracony. Nie dowiedział się niczego. Albo raczej dowiedział się tego, czego dowiedzieć się nie chciał – prawdopodobnie nie jest w stanie odnaleźć żadnych ukrytych przejść, które mogą być w tym pomieszczeniu. Nie potrafił jednak przemóc się i poddać pułapkę dalszym oględzinom. Tak zmarnował kolejny dzień. I kolejny. Aż do wieczora, kiedy to począł opadać z sił na tyle, że trzeźwe myślenie stawało się niemal niemożliwe. Był zbyt głodny i spragniony. Zrozumiał, że jeśli nie zabiją go kolce, zrobi to odwodnienie. Skierował swe kroki ku szkarłatowi podestu. Wziął niewielki rozbieg i skoczył. Jego serce biło niczym Tyson, a twarz opływała potem. Wylądował w bezpiecznym miejscu. Długo nie mógł się jednak cieszyć. Zemdlał.
Obudził się, czy raczej – zobaczył bezkresną łąkę. Nie wiedział, jak się na niej znalazł. Przyjął to jednak do wiadomości i spostrzegł, że nie jest tu sam. Stał tu również zakapturzony osobnik w długim, czarnym płaszczu. Jego twarz była całkowicie skryta w cieniu. W dłoni dzierżył nóż, a przed nim, na kamiennym ołtarzu, leżało śpiące cielę. Ofiara. Izo słyszał o takich praktykach. Nigdy jednak nie brał w nich udziału, ani ich nie widział. Nie był zaskoczony, gdy nóż wbił się głęboko w klatkę zwierzęcia, które zdążyło jedynie wierzgnąć lekko. Ofiara została złożona. Nieznajomy skłonił się w stronę ołtarza. Świat zawirował. Po chwili chłopak obudził się na tej samej łące. Sceneria była podobna, lecz tym razem na ołtarzu leżały dwa cielęta. Oba poniosły szybką śmierć. Nim nasz bohater odzyskał pełnię świadomości, miały miejsce jeszcze dwie ofiary. W pierwszej złożono jednego indyka, w drugiej cztery kozły. Młodzieniec nie wiedział, dlaczego ktoś mu to pokazuje. Nie wiedział, po co składane są te ofiary i dlaczego akurat takie zwierzęta są wybierane. Niewiele musiał jednak czekać, by to na niego spadło brzemię podjęcia decyzji. Stał pośrodku pomieszczenia pełnego klatek. Klatki wypełnione były najróżniejszymi zwierzętami. W dłoni zaś miał nóż. Zwierzęta spały. Były bezbronne, a ofiara musiała być złożona. Jednak Izo nie chciał przelewać krwi. Wnet uderzyło go wspomnienie parówek. Był tu jednak by złożyć ofiarę. Jasno mu to zakomunikowano. On musiał jedynie wybrać. Ostrze załatwi resztę. Nie wiedział jednak, jak wybrać. Nie rozumiał tego, co się wokół niego działo. Musiał zdecydować. Na początku były cielęta. Jedno, później dwa. Następnie indyk. Dalej, cztery kozły... Nie miało to najmniejszego sensu. A przynajmniej on go nie widział. Nie wiedział, czy ofiary są losowe? Dlaczego ktoś miałby tak igrać z życiem? Może poszczególne "życia" miały określoną wartość? Nie, to nie miałoby sensu. Jak w ten sposób uzasadnić zmienną liczbę cieląt? Wagowo? Indyk kompletnie nie pasuje. Nic nie pasuje. Może sama wartość ofiary również była zmienna? Nawet jeśli, chłopak nie miał podstaw, by rozsądzić, co będzie kolejne. Krążył po komnacie, rzucając przeciągłe spojrzenia kolejnym zwierzętom. Nic jednak nie przykuło jego uwagi. Nie widział ani przyczyny ani uzasadnienia. Nie ma dobrego wyjścia. Zrezygnowany odrzucił nóż.
Zbudził się, czując na policzku chłód kamienia. Kamienia, na którym zdarzało mu się już spać. Otworzył oczy. Znajdował się na podeście. Sen się skończył. Izo nie mógł jednak być spokojny. Nadal znajdował się w pułapce. Czemu więc miała służyć ta... wizja...? Nie był pewien. Chwycił jednak but, który znajdował się na podeście i rzucił nim w morderczą przestrzeń. Trzewik wylądował na posadzce, pod którą krył się rój ostrzy. Nic się jednak nie stało. Może coś się jednak zmieniło? Nasz bohater był jednak zbyt rozsądny, by rzucać się w objęcia śmierci tylko dlatego, że kawałek skóry nie został podziurawiony. Zdjął swoją koszulę, zbił ją w kulką i rzucił w miejsce, w którym uprzednio wylądowało pechowe obuwie. Nic. Chłopak postanowił zaniechać dalszych testów. Zebrał swoje odzienie i ruszył w kierunku wyjścia z nadzieją, że pozostanie w stanie nienaruszonym.
-Więc... Opowiedz mi, co Ty widziałeś...- Erdes zdawał się wiedzieć, przez co przeszedł jego podopieczny. Izo zdziwiło, że gdy wyszedł, już czekał na niego posiłek i napój. Spożywszy, młodzieniec wyjaśnił nauczycielowi, co działo się wewnątrz komnaty, jak i to, o czym śnił.
-To magia. W moim przypadku test był inny. Jego zamysł był jednak taki sam. Bo widzisz. W życiu jest tak, że nie zawsze wszystko musi mieć sens. W książkach czyta sie o bohaterach, którzy przechodzą różne wymyślne próby, by dostać się do skarbca prastarych cywilizacji i inne tego typu głupoty. Ale pomyśl. Po jaką cholerę starożytna cywilizacja ma dawać znaki przyszłym pokoleniom, jak dostać się do ich wiedzy albo jak zbezcześcić ich groby? No właśnie. Równie sensowne co posyłanie dzieciaka po liście klonu. Nie sądzisz?- Pomogło to uczniowi zrozumieć, jaki był cel jego zadania. Tak naprawdę mężczyźnie chodziło o to, by Izo pogodził się z tym, że nie wszystko zależy od niego. Że nie wszystko musi mieć sens, być logiczne.
-Właściwie... Nie pytałeś, dlaczego trafiłeś do wulkanu. Opowiem Ci o tym, chociaż w zasadzie możesz przez to stroić fochy, ale w końcu jesteś tylko człowiekiem, nie ogarniesz mej mądrości i majestatu. Otóż złożyli Cię w ofierze z mojej przyczyny. Od wielu już lat zmuszam wieśniaków do składania w ofierze kolejnych ludzi. Chcę po prostu mieć tutaj kogoś do towarzystwa. Jeśli ta osoba umrze, każę wulkanowi wypuścić kłęby dymu. Jeśli w przeciągu tygodnia ofiara nie zostanie złożona, wylewa lawa. I tak w kółko. Od... chyba jakoś 120 lat. Nie jestem do końca pewien. W każdym razie – tak to wygląda. Najwyraźniej stwierdzili, że będziesz najodpowiedniejszy... Masz, zjedz se dropsa. Magiczny. Poprawia samopoczucie... A, zresztą. Weź całą paczkę. Mam jeszcze kilka.- Rzekł, podając rozmówcy paczkę rzeczonych magicznych dropsów.
Lata mijały, parówek przybywało, a Izo przechodził kolejne testy i zdobywał dawno zapomnianą wiedzę. Opanował również wybraną formę magii, rozwijając ją pod okiem swego mistrza, który okazał się nieprawdopodobnie potężnym czarodziejem.
-Dlaczego wszystkie sparingi muszą być iluzją? W ten sposób nie wyćwiczę dobrze ciała.- Burknąwszy, Izo spojrzał na swego mistrza. Chłopak zmienił się znacznie. Nie był już dzieckiem. Był wysoki i, oczywiście, szalenie przystojny. Mięśnie wyraźnie rysowały się na jego imponującej sylwetce. Spojrzenie bystre i pozbawione obojętności. I te włosy...
-Twoje ciało rozwija się jak należy. Dzięki magii symuluję wszelkie napięcia mięśni, które miałyby miejsce w przypadku kontaktu z ciałem stałym. Nie ma najmniejszej różnicy, czy walczysz z wytworzoną przeze mnie iluzją, czy z prawdziwym przeciwnikiem.- Ton nauczyciela był spokojny, a on sam nie zmienił się ni trochę.
-Dlaczego nie chcesz dać mi prawdziwego przeciwnika? Nie poradzę sobie? Nie potrafisz?- Wyrzut w głosie młodzieńca był wyczuwalny z miejsca.
-Dość! Nigdy więcej nie poruszaj tego tematu!- Głos starca nabrał nieprawdopodobnej mocy. Całe pomieszczenie wypełniło się jego słowami i jego magią. Izo nie potrafił złapać oddechu. W pomieszczeniu panowało zbyt wysokie ciśnienie. Całe ciało ucznia krzyczało. Czuł się niczym wrzucony do zimnej lawy, zgniatany ze wszystkich stron. Mógł jedynie poddać się nieprawdopodobnej sile Erdesa.
-Nie chciałem Ci o tym mówić, ale skoro nie szanujesz moich próśb – krótko po Twoim przybyciu przy wulkanie zaczęło kręcić się pewne stworzenie. Stworzenie gatunku, którego przedstawicieli próżno tu szukać. Zgaduję, że to Twoje zwierzę. Musiałeś dobrze je traktować, skoro skoczyło za Tobą do lawy...- Rzekłszy, czarodziej uwolnił rozmówcę spod działania zaklęcia i udał się do innego pomieszczenia. Nie spojrzał nawet na drżącego człowieka.
-Dobrze... To była przedostatnia komnata. Została już tylko jedna, nim dostęp do całej zawartości ruin stanie przed Tobą otworem. Musisz jednak wiedzieć, że nie będzie to przypominało niczego, co do tej pory Cię spotkało. Będzie to bardziej niebezpieczne, niż wszystko, czego do tej pory doświadczyłeś. Błąd najprawdopodobniej będzie kosztował Cię życie. Nie masz jednak wyjścia. Przechodząc ostatnią z prób jednocześnie podjąłeś się kolejnej.Słowa nauczyciela nie opuszczały myśli Izo ani na chwilę. Nawet Erdes zachowywał pełną powagę, mówiąc o ostatniej komnacie. Nie wspominał też, czy sam w niej był. Czy sam przeszedł próbę? Czy chociaż podszedł do niej? Nie chciał ujawnić, co znajduje się w tym pomieszczeniu. Młodzian czuł, że tym razem może nie wyjść z tego cało. Nie mógł jednak zrezygnować. Potężna magia broniła mu wyjścia poza teren wulkanu. Sam Erdes nie mógł jej przełamać... Lub nie chciał... Teraz jednak nadszedł czas, by wkroczyć do ostatniej z komnat. Wejście miało formę portalu, wykonanego z kamienia o szmaragdowej barwie. Całość zdawała się przysłaniać czarna, cienka kurtyna, uniemożliwiająca dostrzeżenie tego, co czeka wewnątrz.
-Izo... Powiedziałbym coś miłego, ale wiesz. Wizerunek badassa sam się nie robi... Wiesz... Ale... Nie miałbym nic przeciwko, żebyś na siebie uważał... Aż se zjem dropsa.- I zjadł dropsa. Uczeń nic nie odpowiedział. Kiwnął tylko głową, spojrzawszy w oczy nauczyciela. Pierwszy raz dostrzegł w nich troskę. Był jednak pewien swoich możliwości. Przynajmniej na tyle, by nie uciekać od nieuniknionego. Ruszył w kierunku portalu. Nie wiedział, co go czeka. Był jednak gotowy. Był gotowy stawić czoła temu, co kryje ta bezdenna czerń.
Przekroczywszy próg poczuł energię magiczną. Tak potężną, że nie dało się jej przeoczyć. Czuł się jak pod wodą. Jakby na jego ciało naciskała niewidzialna siła. Czuł się delikatny. Kruchy. Nie tracił jednak zimnej krwi. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Rozległa komnata, bogata w filary i regały, zbudowana była z kamienia mieniącego się na wszelkie barwy znane oku ludzkiemu. Nie męczyły one jednak. Ich widok sprawiał przyjemność, uspokajał. Sklepienie okazało się nie być tak wysokie, jak się tego spodziewał. Znajdowało się około trzech metrów nad ziemią. Coś jednak zgadzało się z jego wizją. Za plecami Izo znajdowała się ściana. W miejscu czarnej przestrzeni wewnątrz portalu widoczny był wyłącznie kamień. Tędy nie da się wydostać. Będzie musiał odszukać inne wyjście. Wyjście z tego grobowca prastarej wiedzy.
Szedł krokiem wolnym, rozglądając się wokół. Zobaczył wiele ksiąg i tablic zapisanych językami znanymi mu jedynie w niewielkiej części. Widział artefakty zaginione przed wiekami. Nie zajmował się jednak nimi. Nie teraz. Nie wiedział, czy jest bezpieczny. Jedynie młodzian zakłócał głęboką ciszę, panującą w komnacie. W pewnej chwili uszu chłopaka doszedł jednak pewien odgłos. Odgłos odległy. Tajemniczy. Spojrzawszy w stronę, z której owy pochodził, nie dostrzegł nic pośród mroku. Nie wiedział jednak, jakie prastare stworzenie czekało przez setki lat na przybycie ludzi. Przez myśl Izo przemknęła możliwość, że Erdes mógł użyć go jako wabika. Istota, która tu przebywa, mogła być nawet potężniejsza od niego... O ile była to istota. Odgłosy się powtarzały. Coś się zbliżało. Stworzenie znajdowało się coraz bliżej. Chłopak rozglądał się, lecz niczego nie widział. Mimo to, pełzanie nie ustawało. Młodzian nie śmiał myśleć, z czym ma do czynienia. Biegł. Magia coraz mocniej naciskała na jego ciało.
-Stój...- Cichy, spokojny głos rozbrzmiał w komnacie.
-Erdes Cię przysłał? Nie uciekaj. Nie ma po co... A nawet jeśli, doskonale wiesz, że i tak Cię dogonię. Nigdy nie byłeś ciekaw, kim jest Erdes? Nigdy nie myślałeś o tym, dlaczego jest tak potężny? Może faktycznie nie jest człowiekiem? Może wcale nie żyje?- Osobnik zdawał się wiedzieć coś o mistrzu Izo. Sam uczeń niewiele o nim wiedział. Postanowił jednak nie zwalniać. Nie chciał kontaktu z tym, co przebywało tu od tylu lat. Żaden człowiek by tego nie przeżył.
-Nadal nie chce nic przyzywać...? Wspominał kiedyś, że ma "syna"? Albo raczej coś, co nazywał "synem"? Tak się składa, że właśnie rozmawiasz z tą istotą. A raczej ona mówi do Ciebie, bo najwyraźniej brak Ci manier, by choćby nie pokazywać pleców rozmówcy... Ale nie będę Cię zmuszał do przyjęcia godnej postawy. Wszak obyczaje się zmieniają...- Chłopak był pewien, że oddala się od mówcy. Głos jednak przybierał na sile. Energia go otaczająca, stawała się coraz wyraźniejsza.
-Wiesz chociaż, dlaczego Cię tu sprowadził? Potrzebował kogoś, kto będzie na tyle zdolny, by przejść wszystkie próby. To miejsce to więzienie. Moje więzienie. Sam stworzył to miejsce. Stworzył je, bo chciał się mnie pozbyć, lecz nie mógł tego zrobić sam. Wiedział, że, by mnie zabić, sam również poniósłby najwyższą cenę. I tutaj pojawiasz się Ty. Dbał o Ciebie. Uczył Cię. Teraz Ty mu się odwdzięczysz. Słyszałeś pewnie wiele opowieści o demonach przejmujących ciała... w pewnym sensie on jest taki sam. Też przejmuje cudze ciało, gdy poprzednie ulegnie zniszczeniu. Widziałem to. Sam go zabiłem. Co ciekawe, sobie nie może stworzyć ciała. Dla mnie to jednak uczynił. Uważał, że trzeba odpowiedzialnie postępować z magią, która daje życie. Myślał, że będzie mnie hodował wedle własnego planu. Nie mógł zrozumieć, że nie potrzebowałem więcej wiedzy magicznej. Bo ludzie potrzebują czego innego. A on stworzył mnie na kształt człowieka. Teraz zniszczy swoje najwspanialsze dzieła. Zarówno mnie, jak i Ciebie.- Izo nie wiedział, czy wierzyć słowom gospodarza. Miały sens. Nie chciał jednak, by były prawdą. Według tego, nieważne, co zrobi – zginie.
-Myślisz pewnie, że będę Cię namawiał do przyłączenia się do mnie... Ale nie. To nie ma sensu. Nie wydostaniesz się stąd, póki nie zginę ja lub "ojciec". Spokojnie. Zaraz tu przyjdzie. Pomścić swoją ukochaną... Czuj się jak u siebie. Oglądaj, czytaj, badaj... Przybył... W najlepszym wypadku Cię nie odnajdzie.- Słowa urwały się, a ciśnienie odczuwane przez ucznia wzrosło jeszcze bardziej. Jego nauczyciel tu był. Izo nie chciał jednak, by go odnaleziono. Nie wiedział, czy wierzyć obcej istocie. Nie wiedział jednak, co powodowało czarodziejem, dlaczego go tu sprowadził.
-Izo! Biegnij. Na końcu komnaty znajdziesz wyjście. Otworzy się, gdy któryś z nas...- Starzec nie dokończył. Potężny błysk światła przebiegł po ruinach, zwiastując początek pojedynku. Chłopak czuł się, jakby płynął w smole. Ledwo był w stanie się poruszać. Brnął jednak dalej. Jego uszu dochodziły odgłosy wybuchów, których siła przekraczała jego możliwości pojmowania. Nie wiedział, kto wygrywa, ale to nie miało znaczenia. Powoli wszystko stawało się bez znaczenia. Czuł, że staje się pusty. Nie stał jednak nad rozdartą sosną. Nie miał wyboru. Wiedział, co musi robić. Musiał przeć do przodu. W pewnym momencie wszystko ucichło. Ciśnienie opadło. Jego mistrz najprawdopodobniej nie żyje. On i jego syn. Nieważne, czy ktoś teraz poluje na jego ciało. To nie czas na rozmyślania. Młodzian nie przestawał biec. Biegł, póki nie dotarł do wyjścia.
Obudził się przed wyjściem z wulkanu, teraz zawalonym głazami. Wszystkie mięśnie krzyczały z bólu, lecz wiedział, że nie może tu zostać. Nie może dać się odnaleźć. Uniósłszy głowę, dostrzegł zwierzę. Dostrzegł je takim, jakie je zapamiętał. Mimo nie zmienił się przez te wszystkie lata. No, może poza jednym szczegółem.
-Wspominałem, że pewne zwierzę wskoczyło za Tobą do wulkanu... Otóż... Niby umarło, ale... To całkiem dobrze się składa. Nie musiałem żegnać się ze światem. Zresztą... posiadłem już całą ludzką wiedzę. Czas wziąć się za coś nowego. A najwyraźniej to ciało jest magiczne... A z pewnością nienaturalne... A jeśli byś się zastanawiał, dlaczego Cię potrzebowałem – wstęp do komnaty mają tylko żywi. Ja... nie do końca do nich należę. Potrzebowałem Cię, byś otworzył dla mnie wrota... Chciałem dla odmiany być pewien, że dałem coś światu, zamiast zabrać... No... To bywaj, młody.- Izo przez chwilę nie wiedział, dlaczego Mimo przemawia głosem Erdesa... Pojąwszy, co zaszło, chłopak wykonał fejspalma i ruszył w kierunku przystani, co by podprowadzić jaką łódkę i wyrwać się z wyspy. Pozostawała jeszcze kwestia tożsamości – wszak oficjalnie jest martwy... Ale to nie problem. Teraz ma ochotę na parówkę.
Umiejętności: Geniusz magiczny
Zapasy magiczne
Kontrola przepływu magii
Ekwipunek: Harmonijka
Katana o czerwonawym ostrzu (długim na 80 cm). W sayi przy lewym boku.
Zapalniczka
Opakowanie magicznych dropsów (12 sztuk). Są smaczne i poprawiają nastrój.
Niewielka, zakręcana buteleczka z dozownikiem
Szmatka
Rodzaj Magii:Technomage (magia techniki) – rodzaj magii polegający na wytwarzaniu, kontroli, poznaniu i wszechstronnym wykorzystaniu mechanizmów.
Pasywne Właściwości Magii Wykrywacz - Po dotknięciu jakiegoś przedmiotu, jest w stanie stwierdzić, z czego został wykonany.
Trywiały – Pozwala na przyzwanie niewielkich przedmiotów o nieskomplikowanej budowie. Np. Luneta, zegarek itp. Niemożliwe jest wytworzenie w ten sposób przedmiotu o przeznaczeniu zdecydowanie bojowym, dla przykładu, pistolet. Twory egzystują przez 24h.
Poznanie – Przyłożywszy dłoń do jakiegoś mechanizmu, Hex uzyskuje wiedzę na temat tego, jak jest zrobiony i jak działa.
Złota rączka – Potrafi naprawić niemal każdy mechanizm.
Smar – Może produkować niewielkie ilości smaru. Lądują one w naczyniu lub pojemniku trzymanym przez Hexa albo bezpośrednio na jego dłoniach.
Odrdzewiacz – Nazwa jest nieco myląca, gdyż nie idzie tu dokładnie o rdzę, ale ogólnie o korozję. Czas jest okrutny, a trzeba zadbać o swoje zabaweczki. Nieswoje też. Dotykiem usuwa skutki korozji (oczywiście w umiarkowanym stopniu. Jak most się zerwał, bo ogniwa przerdzewiały, to nic nie poradzi) i patynę. Oczywiście jeśli tego właśnie sobie życzy.
Zrastacz – Za pomocą magii potrafi połączyć rozerwane kawałki... obiektów. Może je też załatać. Musi tylko przyłożyć rękę w pobliżu miejsca, gdzie jest kuku. Wyłącznie materia nieorganiczna.
Zaklęcia: C Silnik
Zaklęcie wytwarzające silnik napędzany magią. Po prostu. Co prawda ma bardzo wysoką wydajność, ale to tylko silnik, sam praktycznie nic nie zrobi. Sama forma, którą przybiera, jest zależna od widzimisię Hexa. Nie musi przypominać realnych silników, gdyż jest napędzany w zupełnie inny sposób. Działa przez 3 posty. Następnie można wydać połowę pierwotnego kosztu, by przedłużyć czas działania o kolejne 3. Pojawia się w pobliżu maga i nie może on zadać z tej racji uszkodzeń (nie może zostać komuś zrzucony na głowę itp.). Maksymalny rozmiar to 1m3.
B Konstrukcja
Dopełnienie do poprzednio opisanego zaklęcia. Pozwala wytworzyć konstrukcję zbudowaną z z grubsza dowolnych materiałów. No, ale musi to być jakoś usankcjonowane. Otóż jest. Przez zmienny koszt mm. Spell zawsze polega na przywołaniu jakiegoś zwykłego obiektu, ale ilość zużytej many. Ale jak szacować, jaka będzie "cena" za poszczególne twory? Ano przelicza się to tak.
Mamy punkt wyjścia, bazowe 16% dla maga rangi 0 (12% dla S, 10% dla S+).
Jest to cena, jaką Hex musiałby zapłacić za obiekt o objętości 2 metrów sześciennych, wykonany ze stali.
-Obliczanie kosztu ze względu na rozmiar konstrukcji. K=V/2 * KB.
Gdzie: K – koszt V – objętość konstrukcji, KB – koszt bazowy. tj. koszt zaklęcia rangi B dla maga klasy, którą może poszczycić się nasz wspaniały bohater.
Trzeba wziąć również pod uwagę, że mogą być potrzebne elementy wykonane z różnych materiałów, nie tylko stali. Dla ułatwienia większość z nich będzie, w rozliczeniu, traktowana jak stal. Jednak nie wszystkie. Tytan będzie 4 razy droższy. Kamienie szlachetne będą możliwe do wytworzenia jedynie w śladowych ilościach i za każde 10 cm sześciennych tego typu bajerów trzeba dopłacić 1% many.
Wolne 30 pd.