Imię: Vincent;
Pseudonim: Vidocq, tak bez powodu;
Nazwisko: prawdziwe gdzieś przepadło, w Fiore tytułują go Thorn;
Płeć: mężczyzna;
Waga: 47kg;
Wzrost: 163cm;
Wiek: 15 lat i 7 miesięcy;
Gildia: samotnik;
Miejsce umieszczenia znaku gildii: brak; znak rodziny pod lewą łopatką;
Klasa Maga: skoro nie ma wyjątku to pozostaje 0;
Wygląd: Na świat przybył jako posiadacz jasnej, zdrowej karnacji i prostych, smolistych kłaków, które utrzymywały się na nim przez większą część jego krótkiego żywota. Piękne, aczkolwiek nie wybijające się ponad schemat brudnoszarych skupisk barwnika oczy skrywały swój sekret do dnia, w którym pierwszy raz zdało mu się wykorzystać swe zdolności. Nie wiedząc czemu, ot może była to zwyczajna zabawa pokręconego losu i matki natury, wraz ze wzrostem eksploatowania znajdujących się w jego wnętrzu złóż życiowej energii, bure ślepia poczynają ukazywać światu szkarłatne przebarwienia. Ostatecznie kształtujące się w coś przypominające niebo o zachodzie słońca, które bynajmniej komponuje się z okrągłą, dziecięcą buzią. Wraz z biegiem lat jego wątłe ciało poczęło kształtować się w różnych kierunkach. W pierwszym okresie życia posiadł tendencje do nadmiernego przyrostu wagi, którą jednak porzucił przekraczając chwalebną granicę czterech lat życia, zaś zgodnie z tradycjami rodziny poczęto pierwsze próby ukształtowania w nim hartu ducha, nauczenia młodego Vincenta jak powinien prezentować się na świecie. Rozpoczął się dość dziwaczny, przedwczesny trening i od tego momentu już nigdy nie cierpiał z powodu tłuszczu. Skłaniające się ku spartańskim gustom warunki bytowania, początek tygodniowych wycieczek w głąb piasków jego rodzinnego Desierto i żar słońca nie przemieniły go jednak w brodatego, czarnoskórego mistrza rapu. Przeciwnie. Jego ciało, a konkretniej skóra poczęła blednąć, 'różowe' policzki, zdrowa, wyraźnie ukrwiona narzuta na kości została zastąpiona bladą, niby wykonaną z porcelany szatą. Niezwykła, lecz niekoniecznie nienaturalna bladość, wiecznie podkrążone oczy i wyżej wymienione atrybuty jego wyglądu stały się pewnego rodzaju znakiem rozpoznawczym osób tytułujących się w tych stronach jako Inornatos, siewców nieładu.
Obecnie, to jest na półmetku piętnastego roku życia, nasz niegdyś czarnowłosy – zaś dziś, w wyniku prostego przefarbowania posiadacz mlecznobiałych kłaków - bohater liczy sobie 163centymetry wzrostu, które to są znacząco uwydatnione przez z pozoru rachityczną, ktoś mógłby wręcz powiedzieć anorektyczną budowę ciała. Pozory. Ten całkiem wysoki, ważący około 47kg osobnik wygląda wprawdzie na nieznacznie niedożywionego, jednak nie można powiedzieć, by był zwyczajnym truchłem. Nie podążając zbyt mocno w kierunku wizji Pudzianina zdolnego miażdżyć drzewa gołymi dłońmi, możemy zatrzymać się przy tabliczce, która opisze posturę Vic’a jako 'twór posiadający gdzieniegdzie delikatnie zarysowane mięśnie, wyraźnie widoczne przy ich napięciu'. Ot, prosty, ukształtowany przez trening, jednakże nie dodatkowe starania wygląd.
Pomijając opisane powyżej elementy, pokroju włosów, oczu oraz cery, można powiedzieć iż wraz z wiekiem nasz jeszcze dzieciak nabrał nieznacznie męskich cech. Wprawdzie nie został jeszcze obdarzony bujnym owłosieniem na każdej możliwej części ciała, jednak rozwój odbił się na budowie jego kości, kształtowaniu wyglądu twarzy, rozwoju ogólnych cech dziecięco-męskiej aparycji. Chociaż nie posiada 'całkiem kwadratowej szczęki', zgodnie z większością głosów opinii publicznej stwierdzono, iż kształt jego uroczej buźki zaczyna stopniowo odpowiadać płci pięknej jako facjata osobnika męskiego w wieku jeszcze-nie-do-końca-rozrodczym. Tak więc nie ma co narzekać, prawda? Śnieżnobiały uśmiech, nieco nieproporcjonalnie długie palce dłoni to ostatnie naturalne cechy jego wyglądu, o których należy tu wspomnieć.
Przechodząc do 'nadanych' cech wyglądu, jako pierwsze co możemy zauważyć jest blizna powstała w pewnych okolicznościach na wysokości torsu. Przebiega ona po skosie, szczyci się miarą kilkunastu centymetrów, jednakże nie jest zbyt szeroka. Odpowiada wymiarom typowego ostrza. Druga to
tatuaż znajdujący się na plecach, pod lewą łopatką.
No tak, krążą pogłoski, iż od pasa w dół jest murzynem. Ale to kłamstwo i pomówienia.
Charakter: Wlejcie wrzącej wody do szklanki, dorzućcie kilka kostek lodu, a następnie rzućcie wszystkim o drzewo w czasie huraganu. Czy jego charakter można uznać za coś mądrzejszego? Na pierwszy rzut oka jest kolejnym indywidualistą, który posiada własny świat z zestawem nierdzewnych kredek bojowych osadzonych na czarno-białych jednorożcach w szkocką kratę koloru błękitnej niczym niebo czerwieni górskich traw znad morza czeskiego. Nie jest mrocznym, cichym typem, bądź jakimś przymusowym samotnikiem, jednak i nie powiemy o nim dusza towarzystwa.
Vincent, bądź jakkolwiek zapragnęlibyśmy go nazywać zdaje się nie przywiązywać wagi do tego, iż ludzie powinni być dla siebie życzliwi, albo iż niektóre sprawy nie powinny ujrzeć światła dziennego. Szczery do bólu, zawsze mówiący część tego o czym właśnie pomyślał. W niezobowiązujących rozmowach rzadko kiedy zdarza mu się być miłym z przymusu, jednakże gdy wymaga tego sytuacja, bądź z racji powierzonego mu zadania, możliwości zysku – jest w stanie pogrzebać na kilka chwil swą prawdziwą postawę, przybierając kształty oportunisty. Najczęściej określa to go mianem 'niewychowanego skur****a, którego ktoś powinien postawić do pionu, jednakże z reguły kończy się to na zdenerwowaniu starszych, bądź dziecinnej agresji lawiny gówniarzy. Z reguły opanowany, na przestrzeni dwóch lat jakie to spędził w Fiore, momenty w których ukazał swe zirytowanie w bardziej prymitywny sposób można by policzyć na palcach obu dłoni. Lubuje się w oddawaniu różnorakim czynnościom relaksacyjnym, takim jak leżenie pod drzewem, na ławce, przy wodzie, na dachu, gdziekolwiek gdzie byłby w stanie znaleźć cień, oraz przeszywaną sporadycznymi szmerami ciszę. Co uważniejszy obserwator być może zauważy, iż niekiedy wydaje się, że chłopak stara się na siłę ukazywać się w świetle mającego wszystko w poważaniu lekkoducha żyjącego w przekonaniu, iż wie już wszystko co mu do życia potrzebne, zaś cała otaczająca go zgraja osób to tylko nieistotne pionki na szachownicy jego życia. Według pewnej osoby najprościej jest opisać go jako rasowego, pełnego dumy kota, który całe życie spędził jako nietolerujący zasad dachowiec. W chwili 'otworzenia się na świat' zyskuje bowiem wiele nowych cech, które z reguły ukazują go w lepszym świetle, kogoś z kim można przyjemnie spędzać i burzowe wieczory, jak i pełne słońca popołudnia.
Gdy zdejmie z ust swój obojętny grymas żyjącego z boku wszystkich innych istot obserwatora, najczęściej przybiera delikatny, niewątpliwie przepełniony wzbudzającą niepokój kroplą szelmy, bądź też nienaturalnej pewności siebie, sztucznej uprzejmości, oraz całej gamy innych domyślnych składników uśmiech. Niejednokrotnie wpełza na jego usta bez żadnego konkretnego powodu. Jest wtedy niebywale kapryśny, ale i ostentacyjnie uprzejmy, celowo nie ukrywając ironicznego wydźwięku w większości swych zdań. Na próżno szukać w nim jednak cech pragnącego zemsty emo mściciela, czy też mobilnego przykładu łatwowierności w ludzkie dobro.
Przeskakując do innego tematu, który warto nadmienić, posiada dość specyficzny umysł, oraz sposób gromadzenia informacji, który sam zwykł określać mianem 'mapy myśli'. Dzięki niej jest w stanie bez najmniejszych przeszkód zapamiętywać złożone ciągi cyfr, mapy, elementy otoczenia, różne schematy, sekwencje wyrazowe, czy też przypominać sobie urywki rozmów, odbytych nawet przed kilkoma laty z niezwykłymi szczegółami pokroju gestykulacji znajdujących się dookoła osób, wypowiadanych słów i innych czynników. Umiejętność ta odpowiada za niezwykle szybką naukę, oraz możliwość dokonywania wnikliwych analiz w trakcie wykonywania misji, bądź też tak trywialnych rzeczy jak wydedukowania, czy będzie jutro padać bez konieczności zaglądania w prognozę pogody. Choć w warunkach rodzinnych stron nie była to zbyt przydatna umiejętność.
Jak wygląda natomiast to przed czym zwykł uciekać? Jeśli pewnego dnia uda wam się zdrapać delikatną farbę, którą to chłopak postanowił niegdyś zamalować swe prawdziwe 'ja' ujrzycie oschłego, cichego i alienującego się od świata wyrzutka, który bez zastanowienia wydrapie wam gardło jeśli tylko wejdziecie mu w drogę. Spokojny, kalkulujący wszystko osobnik, przed którym zaczęlibyście uciekać i w biały dzień, byleby tylko nie przeciąć mu drogi. Nie jest wtedy szczególnie agresywny, co najwyżej niebywale drażliwy, niczym tykająca bomba, którą odpalić może trzepot motylich skrzydeł na drugim krańcu miasta. Sprawa ta zaczyna przybierać innych obrotów gdy zdrapana farba zacznie odsłaniać delikatne pęknięcia, które to poczną rozszerzać się na resztę osobowości chłopaka, doprowadzając do jej rozbicia, uwolnienia czegoś, co moglibyśmy nazwać pierwotnym instynktem, czy też czystym 'rage mode'. Twór ten przestaje interesować się tym kim są otaczający go ludzie, całe otoczenie zaczyna być niczym więcej jak jego przeciwnikiem, którego musi się pozbyć, zmiażdżyć, albowiem tylko to uchroni jego życie. W zasadzie nie traci wtedy swej świadomości, jednak ta załącza w sobie pewien głęboko zakorzeniony impuls, który zakrywa resztę jego życia, uwydatniając echa przeszłości. Aha, powodem tego ostatniego jest krypto-choroba psychiczna dotykająca wszystkich odważnych na tyle aby zaznajomić się z tajnikami magii, którą operuje. Obecnie tylko nieznacznie, jednak o tym fabularnie...
Historia: Czarnowłosy trwał w milczeniu od dłuższej chwili, spoglądając w dół spod na wpół przymkniętych powiek. Jego beznamiętne, brudnoszare tęczówki wbijały się niczym szpilki w gładką, zroszoną rozlicznymi kroplami deszczu, coraz to chłodniejszą powierzchnię. Dokładnie tym teraz była, niczym więcej jak przedmiotem, zużytym rekwizytem teatru mundi, pacynką, którą to jej właściciel postanowił nagle odczepić od pozwalających jej istnieć żyłek. Sztywna, obojętna na chłód jesiennej nocy, nie przejmująca się kłębiącymi się na niebie, złowrogo ciemnymi chmurami, z których to obficie sączyła się bezbarwna, bezsmakowa ciecz.
Kącik jego ust drgnął mechanicznie, nie krzywiąc się jednak ani ku górze, ani ku dołowi. Przybyły dziś niczym na zawołanie, tak rzadki dla tych okolic deszcz wyraźnie przybierał na sile wraz z kolejnymi porywami rozszalałego wiatru, rzucającego przemokniętą grzywkę dziecka we wszystkie strony świata, to raz przesłaniając nią spokojne źrenice, to podrzucając kłęby bieli ku górze.
W pewnym momencie poczuł, iż zrobiło mu się przeraźliwie ciężko. Narzucony swobodnie na plecy, letni płaszcz ciążył mu tak, jakby to nie woda, a ołów wnikał we wszystkie włókna, pęczniejąc, z każdą kroplą dokładając kolejne kilogramy do i tak nieznośnego ciężaru, wbijającego się w jego barki i kark. Nie w pełni świadomy tego co działo się teraz dookoła, rozumiał jedynie iż zaczął przegrywać z niechcącym dać za wygraną pragnieniem poddania się tej ogromnej sile. W jednej chwili jego dotychczas sztywne i silne niczym stalowe podpory nogi zaczęły uginać się na wzór źdźbeł zbóż przygniatanych oddechem Zefira. Głuchy plusk, nieznaczny wstrząs i chłód, który to w mgnieniu oka zaczął rozchodzić się po jego nogach. Zacisnął powieki, ze strachu, ze złości. Nie mógł znieść przyszłości, myśli o tym iż zaraz będzie musiał dokonać wyboru, który i tak w żaden sposób nie wpłynie na jego dalsze życie. Mógł jedynie odczuć jeszcze większą pustkę, jeszcze intensywniejszy ból.
Trwał w tych myślach przez kolejne sekundy, bijąc się z niezrozumiałymi głosami jego własnego serca i umysłu, starając się odnaleźć chociażby jedną dobrą radę, tylko jedno słowo pocieszenia pośród wciąż narastającego szumu smutku i rozpaczy, nieubłaganie przemieniającego się w donośny gwar agonii żywego, któremu nie było dane rozkoszować się błogim zapomnieniem. Ołów nie ciążył tak jak przed momentem. Miast tego każda kolejna kropla ukazywała się mu rozpalonym do czerwoności kawałkiem metalu, wrzącą smołą, którą to kat z rozkoszą oblewał jego ciało w jednym, nieprzerwanym rytmie tysięcy chaotycznych uderzeń. Spływała po jego włosach, wnikała pod przeważnie śnieżnobiałą koszulę, opadała na ziemię po naznaczeniu kolejnych ścieżek między czołem, a delikatnym nosem chłopaka.
Jego dłonie nagłym, nieprzemyślanym uprzednio ruchem zanurzyły się w warstwie rozmoczonej ziemi, starając się desperacko uchwycić jakiś trwały grunt, znaleźć chociażby najlichszy odcinek jakiegoś korzenia, który podczepiłby go pod potężne drzewo, dzięki któremu byłby w stanie wspiąć się ku górze, w kierunku odkupienia. Ponad chmury i smutek. Miast tego zdołał zacisnąć palce w pięść, czując jak lepkie błoto ustępowało pod naporem jego siły. To uczucie przepełniło go do głębi, miast podnosząc na duchu, będąc przyczyną jeszcze głębszego cierpienia. Nie potrafił tego opanować, nie chciał oddać się jakimkolwiek myślom, wciąż tkwiąc pośród coraz to wyraźniejszych głosów, pośród rozrywających serce lamentów sumienia. Niemalże dziecięca, nieznacznie zaokrąglona twarz zwróciła się ku niebu, a dotychczas niemal niezmącony grymas marmurowego posągu oddał miejsca samej esencji żałosności. Wciąż nie otwierając powiek wydał z siebie nagły, przeraźliwy wrzask, ryk podobny do tego jaki to towarzyszy wszystkim opowiadaniom o magicznych stworach zamieszkujących niezbadane lasy, wilkołakach, demonach z szaf, obwieszczających światu swe istnienie. Donośny, niebywale zniekształcony baryton równie nagle zaczął przemieniać się w żałosny jęk, przerywany krótkimi wdechami źródła hałasu. Bezsilny wrzask, w którym trudno było już odróżnić gniew, czy lęk. To było skamlenie psa, którego ktoś dla żartu wyrwał spod ochrony kochającej rodziny i wrzucił pomiędzy grupę sadystów, szukających coraz to ciekawszych sposobów zadawania bólu swemu nowemu pupilowi. W końcu nie było w nim ani siły, ani ochoty na kontynuowanie swego monologu stęknięć, westchnięć i coraz to krótszych ryków, przeplatanych lakonicznymi jazgotami. Ze wciąż zamkniętych oczu spływały stróżki łez, które jednak niknęły w chmarze deszczu, stając się niczym więcej jak kolejnym powodem bólu, poczucia bezsilności.
Nie mógł już dłużej walczyć z pragnieniem, musiał chociaż na moment. Niczym dziecko, które od urodzenia żyło w ciemności miało okazję ujrzeć słońce. Wiedział, iż wypali mu ono oczy, pogrąży w jeszcze bardziej przerażającej ciemności, jednak nie mógł wygrać, potrzebował tego.
Kącik ust drgnął ponownie, nieznacznie mocniej niż poprzednio. Wyglądało to tak jakby pragnął się uśmiechnąć, zaśmiać i rzucić krótki komentarz na temat tego jakim to zabawnym żartem były ostatnie godziny, a teraz wszyscy mogą przestać się bawić i wrócić do domu. Tak bardzo tego pragnął.
Gdy stał było inaczej. Oddzielała ich jakaś niewidzialna bariera, blokująca wszelakie emocje, była tylko jednym z wielu przedmiotów, walających się po kątach podwórza, niczym więcej od zniszczonej skrzynki po piwach, czy zdezelowanych spodni jakiegoś pijaka, które w tylko sobie znany sposób znalazły się przy tym co niegdyś nazywano piaskownicą dla dzieci. Teraz nie potrafił już tak jej postrzegać. Zbroczone błotem i zaschniętą krwią dłonie wplotły się w posklejane włosy leżącej na ziemi dziewczyny. Ich piękna, hebanowa barwa była jeszcze bardziej wyrazista. Choć nie mogły być aksamitnie miękkie, chłopak czuł że są to najcudowniejsze włosy na świecie, należące do jedynej w swoim rodzaju istoty, która zaszczycała wszystko co żywe i martwe swą obecnością.
Drżące palce zsunęły się po skroni brunetki, znacząc swą ścieżkę ciemną linią. To były jej delikatnie piegowate policzki, jej pełne, niemal nigdy niemalowane usta, jej uroczy, dumnie zadarty ku górze nos, jej blada, niezmącona żadną skazą cera. Jedyna osoba, która zaakceptowała go na tym świecie, po utracie rodziny. Ciemnowłosa strażniczka, którą poznał niegdyś jako Lilith, z którą to spędzał najlepsze lata swego życia.
Szare oczy podążyły niżej, jak gdyby starał się przekonać, iż to co zobaczył na samym początku było fikcją. Żadnej rany, jej ciało nie mogło tak skończyć. Nikt nie był w stanie jej tknąć, była najlepsza, zawsze potrafiła ustawić wszystkich dookoła. Była od nich lepsza. Od wszystkich razem wziętych. Tymi kłamstwami starał się zatrzeć nakreślone ołówkami kopiowymi fakty. Od szyi w dół. To nie było tak, na pewno to była zwyczajna pomyłka, umysł płatał mu figle.
- Cholera, Lilith. – Wyszeptał, z zażenowaniem słysząc jak żałośnie to brzmiało. Był dzieckiem, a leżąca tu osoba kimś, kto niegdyś zastąpił mu matkę. Musiał podjąć decyzję. Związać się z tym, czy też odciąć i iść dalej, byle donikąd, ale nie stać w miejscu. Palce zaczęły drżeć jeszcze mocniej, jakby prosząc o to aby nie odkrywać ich od wciąż przejawiającej ostatki ciepła skóry. Chłopak zacisnął zęby, czując jak całe jego ciało zawtórowało zbrukanym krwią i błotem dłoniom.
- Cholera. – Przesączył przez mocno ściśnięte usta najbliższe mu przekleństwo i nachylił się mocniej nad głową swej macochy. Nie otwierając już oczu przesunął dłoń na jej czoło, rozklejając się do końca. Łkał długie minuty, ani myśląc zmienić swego położenia. Jego prywatną apokalipsę zakończył pewien patrol, który w drastyczny sposób oddzielił go od zwłok i rzucił innym dorosłym do zabawy…
- Tata mówi, że nie powinnam Cię zaczepiać. – Zaczepiła dwunastolatka z obdartymi kolanami. Bohater naszej opowieści zmierzył śmiałka obojętnym, pustym spojrzeniem, odwracając wzrok ku kreacji nocy widzianej za oknem wagonu. Nieustępliwa dziewczyna nabrała powietrzę do ust i ponowiła swą próbę, z jeszcze większą śmiałością angażując do tego oblepione krętą siecią naczyń krwionośnych struny głosowe.
- Tata mówi, że jesteś sierotą. – V nie uraczył jej szarością tęczówki. Miast tego utkwił je w osobie śpiącego funkcjonariusza państwowej policji. Służby porządkowe Fiore z reguły nie eskortowały niechcianych dzieci, jednak w tym konkretnym przypadku mnogość rozlicznych czynników wpłynęła na odmienny osąd kompetentnych organów. Białowłosy wyrzutek miał być odeskortowany do Magnolii, a następnie oddany pod opiekę jednej z lokalnych gildii. Chłopak nie wiedział o co tyle zamieszania, jednak postronni genezę potrzeby uczestnictwa maga w podróży byle wypierdka w sytuacji jaka zastała stróżów porządku w kryjówce Vincenta. Z początku nie chciano z nim dyskutować, jednak jakaś dobra dusza uznała, iż ktoś w jego wieku może zostać zresocjalizowany w chwili, w której nada się mu określony cel i zaopatrzy w dużą dozę poświęcenia dorosłych.
- A Aleks mówi, że jesteś przestępcą i wiozą Cię na skazanie. Jesteś przestępcą? – Mięśnie szczęki zacisnęły się niespokojnie, palce drgnęły, zaś wzdłuż całego ciała przeszły go nieprzyjemne dreszcze. Przestępca. To była kwestia do przedyskutowania. Czy 13latek może być winny popełnienia zbrodni swych bliskich? Czy śmierć jaką sprowadził na tych, którzy zwali się jego rodziną za cenę własnego istnienia mogła być czymś złym? Czy było jakieś logiczne wytłumaczenie tej kwestii? Proste równanie mówiące tak, albo nie byłoby zbawienne, jednak w przypadku małego maga wszystko co związane ze sztuką wnioskowania trzeba było podzielić przez siedem i wrzucić do sokowirówki, albowiem żadne zasady nie mogły tego w pełni zdefiniować.
Chęć zadania kolejnego pytania została brutalnie powstrzymana przez niewielkich rozmiarów kamień. Skała wpadła do środka przez otwarte okno, na co białowłosy zareagował momentalnym zamknięciem dopływu świeżego powietrza do wagonu. Nim zasiadł na swe miejsce w przezroczystą szybę poczęły uderzać pomniejsze kamyki i niezliczone ziarna piasku. Kuriozalne zjawisko nasiliło się, stróżki piasku wpływały po szybie bez ładu, łączyły się w większe kreacje, a następnie opadały kamykami ku istniejącej poza pociągiem nicości.
- Chcesz wiedzieć jaka jest moja historia? – W szarych tęczówkach pojawił się szkarłatny błysk. Chłopak sięgnął po inicjator całego zajścia, począł obracać go między palcami, a następnie odstawił na stolik, zlizując przy tym resztki wilgotnego płynu z dłoni. Zafascynowana, ale i lekko przestraszona dziewczynka kiwnęła głową, zerkając w stronę skały, wokół której poczynała formować się niewielka kałuża.
- Pochodzę z odległej krainy, daleko na wschód od granic królestwa…Białowłosy zrodził się w pustynnym kraju Desierto jako czwarte poczęte, a pierwsze narodzone dziecko rodziny tytułującej się godnością Inornatos. Nie było to ani ich nazwisko, ani miano pełnionego urzędu. Prosty lud określał ich tak z niewiedzy i strachu przed tym co byli w stanie osiągnąć dzięki pozycji, oraz zdolnościom pielęgnowanym przez następne pokolenia od zalania dziejów. Rodzina Vincenta pełniła służbę na dworze lokalnego władcy, dbając o trwanie dobrobytu bogatych i wpływowych, chronili sekretów królestwa i umierali młodo. Zawsze młodo i niezmiennie dobrowolnie. Było to ich poświęcenie w zamian za możność trwania w blasku aprobaty i bezpieczeństwo. Co czyniło ich tak wyjątkowymi? W czasie gdy po świecie wciąż błąkał się Zeref pewien człowiek oddany bez kresu prawidłom rządzącym światem zaprzedał swą duszę i zdrowie umysłu za możliwość poznania i ujarzmienia tych niezmiennych prawd. I choć jest to jeno mit, prawdą pozostaje fakt iż pośród żyjących pojawili się ludzie zdolni posługiwać się jedną z najdziwniejszych i najstraszniejszych odmian magii. Zdolni do wykorzystywania jej na własną korzyść, potomkowie protoplasty Inornatos nauczyli się naginać ją podłóg własnych pragnień i zmieniać otaczający ich świat. Jednakże dar ten pociągał za sobą straszliwe konsekwencje. Wraz z pielęgnacją i rozwojem zdolności jednostki, ta rozpoczynała zgubną podróż ku zatraceniu władzy nam własnym umysłem, każdorazowo popadając w objęcia szaleństwa. Obawa przed niekontrolowanym szałem jednego z nich doprowadziła do przeświadczenia, iż wraz z pojawieniem się wystarczających objawów należy takiego maga usunąć spośród żywych. Widmo śmierci odstraszało wielu członków rodu przed próbą kontroli logiki, jednak spośród nich raz na wiele lat pojawiał się ktoś, kto pomimo odcięcia od rodzinnej tradycji wsiadał do pośpiesznego pociągu ku śmierci. A wraz z nim była mu kompanem magia. Jako iż jednostki te z reguły posiadały znacznie większy potencjał i z racji na równie wyraźne problemy psychiczne stanowiły zagrożenie dla ładu świata, król postanowił w swej mądrości zabijać każdego kto objawiłby się jako samouk.
Wracając do naszego białowłosego bohatera, jego osoba zrodziła się z dwójki magów. Matka była członkiem rodziny, co też skutkowało licznymi problemami związanymi z donoszeniem ciąży. Ojciec jako sztampowy użytkownik magii ziemi prezentował się gorzej na spotkaniach rodzinnych, jednak obydwoje ukochali niewinne stworzonko na tyle, iż uznali że to nie może kiedykolwiek podjąć się nauki rodzinnej tajemnicy. Plan układał się nadzwyczajnie dobrze do dnia, w którym brzdąc postanowił nieświadomie poparzyć się kostką lodu, a następnie wywołał nieznaczny spadek grawitacji celem dosięgnięcia zabawki. Przerażeni tym faktem rodzice postanowili uciec, łamiąc tym samym odwieczną tradycję poświęcania jednostki dla dobra ogółu. Działanie to, choć nie dotyczyło reszty rodziny odbiło się na podejściu króla i jego dworu. Gdy odmówiono mu wyklęcia i wydania mu rodziców Vincenta , ten uznał fakt niesubordynacji za zdradę i nakazał unieszkodliwić wszystko i wykraść sekret. Zalatuje to trochę marną fabułą filmu klasy B, jednak historia ta nigdy nie miała zapędów aspirować do miana miss oryginalności. Oczywiście krucjata rodem z rozkazu 66 zakończyła się śmiercią wielu magów, mordem zwykłych członków rodu i ucieczką kilku szczęśliwców. Ścigani przez prawo, ukrywający się z dala od głównych miast kobieta, mężczyzna i dziecko starali się żyć w zgodzie z tradycją. Wszak młodzik bez groźby śmierci mógł i powinien rozwijać się, pewnego dnia pomścić swój ród i w ostatniej scenie powiedzieć kilka fajnych słów.
Pociąg zatrzymał się, a wraz z nim urwała się opowieść białowłosego. Dokładniej rzecz ujmując zatrzymał się nagle, zaś jego stagnację poprzedził silny wstrząs i kilka głośnych zgrzytów, potężnych szarpnięć i zduszonych krzyków. Gdy umilkły te ostatnie, a twarz jego słuchaczki zastygła w nienaturalnym grymasie zdziwienia, doszło do niego iż mają kłopoty. Metalowy pręt przechodzący przez żuchwę jego nadzorcy tylko potęgował to odczucie. Wagon leżał na boku, wokół kłębiło się coraz więcej dymu. Spośród wielu dźwięków dochodzących do obolałych uszu z łatwością rozpoznał wrzaski i jęki, które rozbrzmiały na nowo i unosiły się ku niebu niczym nieprzerwalna kanonada dział.
- Ktoś musi… – Słowa opuszczały go z trudem. Dotknął dłonią torsu. No tak, nie był kuloodporny, a kawałek drewna wyrwany z podłogi w trakcie uderzenia z łatwością odnalazł jego osobę. I tak miał więcej szczęścia od pozostałych, nadal oddychał. Postanowił wykorzystać tę przewagę. Zacisnął przepełniające się czerwienią oczy. W głowie rozbłysły miliony barw, tysiące słów przeszyło szarą masę, zaś mag skupił się na całym zdarzeniu.
- To drewno. Z drewna robi się drewniane zabawki, drewniane żołnierzyki. Czy drewniany żołnierzyk mógłby kogoś zabić? Czy może zranić? – Tkwiący w płucu dąb przytaknąłby w śmiechu, jednak białowłosy nie miał zamiaru rzucać bezsensownego, przedśmiertnego monologu.
- Logica violatio. – W magii tej nie było żadnych efektów świetlnych, żadnych błysków, trzasków, odgłosów fujarki, czy dziwacznych okręgów pojawiających się z dupy. W jednej chwili bliski zakrztuszenia się własną krwią, w następnej leżał pośród trupów, trzymając w dłoni drewnianego żołnierzyka dzierżącego halabardę. Odetchnął pełną piersią i zakasłał. Dym. Musiał jakoś stąd uciec. Spojrzał w bok na zgnieciony metal. Po drugiej stronie był sufit i jego droga ucieczki. Wciąż mając sporo krwi na dłoniach sięgnął powierzchni i kilkoma szybkimi ruchami naznaczył na niej kontury drzwi.
- Klamka. Gdzie jest klamka. – Sięgnął po kieszeniach, jednak nie mógł jej wyczuć. Nie mógł wyczuć żadnej z rzeczy jakie miał przy sobie wsiadając do pociągu. Logicznym było, iż w trakcie wypadku rzeczy wylatują, gubią się, niszczeją. Nieświadomie magia obróciła się przeciw niemu. Zaklął pod nosem, jednak przed rozpaczą uchroniło go pokrętło od młynka do kawy. Ojciec dziewczynki był sprzedawcą i miał przy sobie ich całą masę. Chwycił je w dłoń i zamknął oczy. Było ciężkie, wmówił sobie iż właśnie tak było. Między palcami wydawało się gubić dawny kształt. Zatraciło go i przez moment pozostało bezkształtną papką utrzymywaną w miejscu dzięki pewnemu chwytowi chłopaka. Białowłosy zamachnął się i wbił całość w sufit. Naparł na niegdysiejsze pokrętło i wyszarpnął drzwi z nieistniejących zawiasów. Puścił klamkę, a następnie przeskoczył przez wyrwę wprost do kuchni pani O’ren, uroczej staruszki zamieszkującej niewielką kawalerkę na południu Fiore wraz z czterema kotami. Drzwi zatrzasnęły się za nim, a na niepewny wzrok babci odpowiedział zakłopotanym uśmiechem
- Ja mogę wszystko wytłumaczyć. - Właścicielka kociego stada była wyrozumiałą osobą i jak się okazało, podobnie jak białowłosy pochodziła spoza Fiore. Gdy przeszła jej chęć zabicia młodzieńca kijem od szczotki przystała na wysłuchanie jego opowieści. Rozpoczął od pociągu, tego jak się tam znalazł i jakim cudem udało mu się z niego wydostać. Gdy nastał czas wieczornego posiłku, nie mająca zbyt wiele okazji do obcowania z ludźmi – nawet tymi normalnymi – pani wbrew logice pozwoliła intruzowi zostać do rana. Naturalnie, mając dużo czasu wymienili się swymi historiami.
Szczęście obcowania z rodziną nie zawierało klauzuli wieczności. Choć żył wraz z nimi do dziesiątego roku życia, ich utrata była nagła i zapowiadała nadejście jeszcze cięższych czasów. Matka powierzyła go siostrze męża, który zniknął przed kilkoma tygodniami i wyruszyła na poszukiwania ukochanego. Kilka dni w przód dowiedział się o śmierci dwójki i konieczności dalszej ucieczki. Mając przy sobie Lilith kontynuował tułaczkę, wzbraniając się przed ucieczką z kraju. Za życia rodzice wpoili mu istotę przywiązania do ziemi i wymogu trwania przy niej w świetle niebezpieczeństw. Long story short, Lilith została zamordowana gdy brzdąc miał trzynaście lat. Licząc na potwierdzenie plotek o obecności jednego z wujów Vincenta w pewnym z miast, przybyli do niego i zastała ich śmierć. Zrządzenie losu pozwoliło mu nie trafić w łapy oddziałów króla, a miejscowych służb, które wzięły go za niegroźnego bachora i umieściły w sierocińcu. Już trzeciego dnia nie było po nim śladu. Zapragnął uciec jak najdalej, porzucić wszelkie więzy i znaleźć się w miejscu, w którym nikt nie będzie mógł go zranić. Wybór padł na nasze ukochane Fiore. I w zasadzie historia opowiadana babci kończyła się w chwili, w której po dotarciu na miejsce ktoś złożył donos na dziwne zjawiska dziejące się w opuszczonym domu. Winowajca został schwytany i zamierzano przetransportować go do Magnolii.
Następnego ranka białowłosy pożegnał się ładnie i wyruszył o własnych siłach w stronę miasta. Myślał, iż skoro była tam gildia magów to i znajdzie się zajęcie dla niego, dzięki czemu nie znajdzie się w sytuacji, w której pozostanie bez celu wędrówki. Następne miesiące to czas ciągłych ćwiczeń, prywatnych misji i przygód, o których można byłoby napisać osobną rozprawkę.
… a potem też było fajnie
- To tylko dziecko, dopadnijcie skurwysyna! – Yhrling, osobnik postury waligóry i posępnego spojrzenia ryknął w stronę grupki nie mniej groźnych najemników. Przyszpilony do ściany gigantycznym widelcem sam nie mógł zrobić zbyt wiele, jednak zarówno gesty jak i ton głosu były w stanie zmobilizować pozostałych do pracy za trzech. Piętnastoletni Vincent zasiadał w międzyczasie na niewielkim gzymsie przeciwległego składu, bawiąc się pojedynczą zapałką.
- Dzieciak ma już przejebane. – Trzeci w kompani, rudowłosy Hektor wychylił swe bokobrody i podpiętą pod nie twarz przez szczelinę w płaskim dachu. Wraz z nim na budowli znalazło się pół tuzina mężczyzn. Upewniwszy się, iż na dole znalazło się kilkoro sprzymierzeńców, poczęli zbliżać się do białowłosego z większym entuzjazmem. Ich kroki zamarły w chwili, w której ten spojrzał w ich stronę z pełnym pogardy grymasem.
- Za grosz w was instynktu samozachowawczego. – Widząc uniesioną ku nim zapałkę Vorl jęknął dziewczęco. Pozostali szybciej rzucili się do ucieczki, lecz żaden z nich nie zdążył uciec żelazno-żelkowej logice chłopca. Ich kroki rozkruszyły dach, który uległ pod ciężarem najemników i rozprysł się niczym szkło, posyłając wszystkich zgromadzonych w szybką podróż ku ziemi. Drewniane elementy rusztowania i cegły dogoniły grupę z pustym trzaskiem. Ostatni wrzask Vorla zmroził krew w żyłach zebranych przed budynkiem niedobitków najemnej grupy. Ich szok nie trwał jednak długo. Skupili się na szyderczym śmiechu maga, który pozbawiwszy się zapałki zaklaskał dwukrotnie.
- Wiecie, że z logicznego punktu widzenia jedna zapałka może spalić cały las? – Jęzory ognia dosięgnęły ich znikąd. Nagły wybuch strawił zapałkę, a wraz z nią pożywił się ciałami zebranych. Płonęli w jękach i wrzaskach, by ostatecznie upaść w bezruchu, roztaczając wokoło nieprzyjemny swąd. Vidocq oparł się o ścianę i odetchnął głęboko. Lekko przesadził z używaniem magii. W głowie słyszał już szepty, kolory zlewały się, zaś gdzieś w kącikach oczu dostrzegał nierealne twory własnej fantazji.
- Purr purr purr. Oddałbym życie za trochę mleka i kocią drzemkę. – Język przysychał mu do podniebienia. Słońce paliło niemiłosiernie, jednak było to nic w porównaniu z domowymi upałami. Odzwyczajony od klimatu Desierto zaczął szybko się odwadniać i błogosławić chłód. Wiedząc, iż pozbył się już wszystkich z wyjątkiem Yhrlinga skupił się na zablokowaniu mocy przed nieświadomym użyciem. Mając kilka chwil przed przybyciem władz porządkowych zsunął się po pionie na ziemię, lądując pośród ciał z nieznacznym przytupem. Były one jedynym śladem chwilowej burzy ognia. One i kawałki szkła wytopionego z piasku. Przesadził nieznacznie, wiedział o tym i najpewniej odpokutuje to gdy tylko przyjdzie mu pogrążyć się we śnie.
- Jakim cudem? Ty? Czym Ty do cholery jesteś?! – Osamotniony lider wciąż zmagał się ze srebrnym widelcem rozmiarów halabardy. Białowłosy przeszedł przez próg do otwartego salonu, z którego to okien pan i władca Czerwonych Wierzb dowodził ongiś żywymi kompanami.
- Jest na to logiczne wyjaśnienie. – Tego wieczoru lokalna straż miała nie lada wyzwanie w identyfikacji postawnego mężczyzny. Dopiero dzięki poszlakom znalezionym u innych ofiar odkryto, iż był to Yhrling Szwartz, przywódca owianej złą sławą szajki recydywy ‘sprzedającej’ swe usługi lokalnym kupcom. Był też gwałcicielem i mordercą córki niejakiego Peterlinga, który tego samego dnia wręczył pewnemu chłopcu mieszek przepełniony splamionymi szkarłatem diamentami. Dziś mija 215 dni od tego wydarzenia, a białowłosy mag wciąż błąka się po świecie wraz z nieodłącznym kompanem własnego szaleństwa.
Umiejętności: Geniusz magiczny [poziom 1]; Inteligencja [poziom 1]; Zapasy magiczne [poziom 1]
Ekwipunek: Mieszek z klejnotami; torba przepasana przez ramię, a w niej [klamka do drzwi; kilka pudełek zapałek; dwie książki bez okładek; drewniany żołnierzyk; klucze; mapa Fiore z kilkoma pozaznaczanymi punktami]
Rodzaj Magii: Magia logiki; o ile dotrwałaś do tego czasu, czcigodna istoto sprawdzająca mą kartę, powinnaś mieć pewnego rodzaju wgląd w istotę mocy, o którą składam uniżoną prośbę. Wracając do początku, jest to jedna z najniebezpieczniejszych Ars magicae jakie istnieją w tym zwariowanym świecie. Niektórzy szukają w niej połączeń ze sztuką tworzenia i kreacji, inni ze szkołą zniszczenia, bądź iluzji. Wszyscy w racji i każdy w błędzie. Magia logiki jest wyjątkowym połączeniem pielęgnowanym od pokoleń wśród wąskiej grupy nieznanych wśród Fiore magów. Polega ona na całkowitym poznaniu i podporządkowaniu sobie zasad logiki rządzących każdą cząstką świata. Jej opanowanie pozwala użytkownikowi na instynktowne dążenie do właściwych wniosków, daje mu moc zrozumienia i możliwość porzucenia każdego dogmatu. Jest to najstraszliwszy z aspektów tej magii, niebezpieczny zarówno dla celu maga, jak i dla niego samego. Licencja na naginanie, łamanie i formowanie logiki danej rzeczy, czy obszaru otwiera drzwi do niezliczonych akcji, z których każdą można skwitować rykiem ‘Przecież w tym nie ma za grosz logiki!’; Oparte na granicach magicznych zasobów działania nie podpadają pod żadną segregację, brak w nich ładu, często nie znajdzie się wśród nich celu, czy wzorców. Aspektem wartym nadmienienia są minusy korzystania z tej magii. Pierwszy z nich, czysto mechaniczny to +50% kosztu użycia każdego zaklęcia [D zamiast 6% zabiera 9% etc.]
Nowelizacja 24.03.13; koszt zakupu nowych zaklęć wymaga o 50% więcej PD niż ustawa przewiduje. Drugim, bardziej fabularnym jest skaza szaleństwa, która szerzy się w umyśle użytkownika z okrutną systematycznością i narasta tymczasowo w chwili nadmiernego eksploatowania MM. Doprowadza to często do sytuacji, w której Vincentowi może przyjść walczyć z nieistniejącymi wrogami, czy – co gorsza – do samoistnego stworzenia logicznego łańcucha szkodliwego dla niego na jawie.
Pasywne Właściwości Magii: •
Znajomość logiki jako w tytule, chłopak ma niesamowity umysł, który przy odrobinie chęci i samozaparcia postawiłby go na równi ze wszystkimi światłymi umysłami. Pomaga mu to w życiu codziennym, jak i w trakcie misji, kiedy to łatwiej mu poznać różne sekrety, czy też przechytrzyć przeciwnika
•
Samoistny chaos jeden z minusów i fabularnych ‘smaczków’ w prowadzeniu postaci. Vincent często nie jest w stanie kontrolować pewnych odchyleń od normy realnego świata. Można uznać, iż otacza go niewytyczona konkretnymi granicami sfera, wewnątrz której mogą dziać się dziwne rzeczy. Poparzyła Cię kostka lodu? Wrząca kawa po wylaniu na ziemię okazała się być śniegiem? A może zamiast słów wyrzygałeś szereg znaków dźwiękowych? Rozejrzyj się, bowiem obok Ciebie może siedzieć pewien białowłosy jegomość. Oczywiście to na nim skupia się najwięcej wydarzeń i wszystko w granicach fabularnego rozsądku
•
Mówię Ci, to całkiem logiczne coś z zakresu ‘Wiesz, że żółty śnieg jest zrobiony z cytryn?’. Vidocq ma zdolność przekonywania otoczenia do własnych racji. Bynajmniej pomoże mu to w przekonaniu kupca, iż ten powinien sprzedać mu cały sklep za darmo, jednak w fabularnych utarczkach słownych, czy też różnych dysputach to z reguły on ma ostatnie zdanie, po którym następuje przytaknięcie zebranych. Co innego jeśli akurat nieświadomie nagnie logikę tak, by jego słowa okazały się prawdą. Cytrynowy śnieg brzmi całkiem smacznie, prawda?
•
Logiczny samobój; sposób na pokonanie kogoś zdolnego panować nad logiką? Wmów mu, że coś jest logiczne i czekaj aż sam się pochłonie. Kolejny minus magii objawiający się wraz ze spadkiem MM i kontroli nad umysłem. W chwili, w której Thorn jest już poważnie szajbnięty można – przy odrobinie inwencji własnej – wmówić mu, że tak naprawdę jest się całkowicie zdrowym i ostatnie pięć ataków nie odrąbało nam kończyn. No dalej, trochę gry aktorskiej i może okazać się, iż los przywróci Ci wszystko co stracono. W końcu to takie logiczne, prawda? Inaczej, powiedz Vidocqowi, że dookoła niego zamontowałeś tuzin bomb, przekonaj go do tego i bez ruszenia palcem sam wpędzi się w pułapkę zwieńczoną eksplozją dwunastu niespodzianek.
•
Logica violatio poziomu mniej niż D: naprawdę drobne zakrzywienia wywoływane celowo. Wszelkiego rodzaju drobnostki i psikusy pokroju zmiany smaku ciastka na błoto. Część z tego co tworzy samoistny chaos, ale kontrolowane.
Zaklęcia: •
Ostium ad logicam [poziom D?/C?]; Czy pomieszczenia oddzielone drzwiami stykają się ze sobą? Oczywiście, odpowiedź brzmi ‘nie’. Są oddzielone drzwiami, oba pomieszczenia stykają się z nimi, są one łącznikiem między kompletnie odmiennymi, oddzielonymi od siebie obszarami. Logiczne? A więc poszerzmy koncepcję o fakt, iż skoro są od siebie oddzielone to nie różnią się od dwóch miast, między którymi nie ma żadnej styczności, czy też dwóch domów położonych na innej ulicy. Naginając logikę, Vidocq jest w stanie otworzyć drzwi do szafy, a po drugiej stronie znaleźć centrum zatłoczonego miasta. Wchodząc do łazienki jest w stanie wyjść w piwnicy lokalnej karczmy. Jeśli za pomieszczenia oddzielone drzwiami podstawimy A i A’, a za dwa inne pomieszczenia B i B’ najprościej powiedzieć, iż czar ten pozwala na podróż między A i B. Warunkiem są drzwi zdolne do otworzenia i zamknięcia. Jeśli ‘B’ jest czymś zablokowane, drzwi zwyczajnie się nie otworzą. Oczywiście w trakcie wykonywania przejścia między A i B nie da się otworzyć drzwi od strony A’ i B’.
•
Declinemus logica [poziom D]; Słyszysz coś w głowie? Zielony słoń skaczący wokół niebieskiego drzewa nie daje Ci spokoju? Czujesz, że ktoś za moment może nakłonić Cię do nagięcia logiki w zły sposób, albo masz ochotę wypić dopiero co zaparzoną kawę bez odmrożenia sobie języka? Wycisz własną logikę! Dzięki treningowi Vidocq jest w stanie krótkotrwale wyłączyć swą moc, czyniąc z siebie zwyczajnego chłopaka. Ceną za to jest niemożność używania zaklęć, czy też PMM. Czas trwania maksymalny to 3 posty/tury
•
Logica violatio [poziom D], [poziom C], [poziom B]; A więc zwyczajne nagięcie logiki, opisywane powyżej kilkukrotnie. Pozwala tworzyć dziwy rodem z halucynogennych podróży, fantasmagorie w świecie realnym. Wszystko podłóg logiki naszego białowłosego herosa. Skąd takie rozdzielenie? Otóż niekiedy integracja w świat jest niewielka, czasem o wiele poważniejsza. Osąd co do poziomu użytego zaklęcia pozostaje w kwestii MG (pozostawiam opcję dyskusji między graczem, a sędziom/prowadzącym na zasadzie zapytań o powód uznania danego czaru za podpadający pod konkretny poziom; jestem mocno ugodowy, no ale patrząc logicznie na multum czasu i sytuacji, może się zdarzyć tak że rozmowa/zapytanie osoby trzeciej będzie pomocne). Opisując krótko: możliwość stworzenia drzwi przez narysowanie ich konturów i wbicie klamki w materiał, wybuch ognia z zapałki, deszcz piasku lecący z chmury w kształcie jednorożca, wyjęcie kawałka drewna wbitego we własne płuco i zmienienie go w drewnianego żołnierzyka, co skutkuje zasklepieniem rany. Wszelkiego rodzaju logiczne i nielogiczne zdarzenia pokroju latających kotów w strojach wikingów śpiewających szanty, odwróceniu grawitacji tak by chodziło się po ścianie, czy też innych ciekawostek. I to na tyle.