Imię: Laveth
Pseudonim: Nazwisko: Płeć: Mężczyzna
Waga: 79 kg
Wzrost: 188 cm
Wiek: 20 zim (wiosny są zbyt pospolite)
Gildia: Służby porządkowe w dywizji: Pomarańczowo-Czerwoni
Miejsce umieszczenia znaku gildii: Brak
Klasa Maga: 0
Wygląd: Ta… widzisz ty go? Tak go… siedzi tam w rogu. Zawszę go tam znajdziesz. Nie idzie go przeoczyć mówię Ci. Blada cera, czerwone oczy, burza czarnych włosów na łbie. Może nie wygląda, ale jest naprawdę silny. Ostatnio ktoś go zaczepił. Walka była tak jednostronna. Kto by pomyślał, że mimo iż wygląda na normalnie zbudowanego człowieka, potrafi tak uderzyć. Mówię Ci! Kilkoma ciosami posłał wielkiego goryla na deski. Mimo, że był mniejszy i wydawać się było słabszy. Kiedy stanął nad ciałem pokonanego, jego usta wykrzywiły się w potworny uśmiech… a w oczach było widać ogniki szaleństwa, to nie może być człowiek! Zaraz po tym znów wracał do swojego normalnego ‘bycia’. Przywdziewał tą swoją zimną żelazną maskę obojętności… i siedział tam sącząc powoli jakiś trunek.
Charakter: Jaki on jest? Naprawdę chcesz wiedzieć? Większego gbura w życiu nie widziałem, a uwierz mi, widziałem już wiele. Odkąd się pojawił, wielu próbowało z nim zagadać czy coś. Wiesz jak to jest, pojawił się kolejny bywalec, to i może da się wciągnąć. Wiesz, to raz postawi kolejeczkę czy cuś. A ten nic! Spojrzy na Ciebie z taką pogardą w oczach, jakbyś był gorszy od jakiegoś robactwa. Pewno tak myśli. Jeśli już się odezwie to będzie to jakieś warknięcie, czy coś w ten deseń. Ogólnie taki nieprzyjemny koleś. Najlepsze jest to, że niby taki zamknięty w sobie i cichy, ale jak jest tu jakaś bitka, to nie pogardzi o nie. Zazwyczaj to właśnie przez niego są tu jakieś burdy. Wiesz no, nie każdemu się podoba jak traktuje się Ciebie jak robaka, odnosi się do Ciebie jak do śmiecia. Ale cóż, takie życie…
Historia: Chcesz usłyszeć historie? A ja mam historie dla Ciebie! Pewno słyszałeś o Zabójcach Smoków prawda? Każdy o nich słyszał… Chociaż te miano do nich nie pasuje. W końcu żaden z tych obwiesi nie zabił ani jednego smoka prawda? Studiując ich historię to każdy owszem, spotkał smoka, ale gdzie mu tam do jego zgładzenia. Ten jedynie w pewnym momencie znikał zostawiając swojego ucznia na pastwę losu, a ten zazwyczaj zrozpaczony nagłym zniknięciem swojego opiekuna i mentora. Postanawia go odnaleźć wyruszając na różne wyprawy, przeżywając przygody, poznając przyjaciół jak i wrogów… Takich opowieści jest pełno nie sądzisz? Wszystkie zaczynają się niemal tak samo! Dokładnie! Jego rodzina została zamordowana, wymordowali wszystkich mieszkańców wioski czy też miasta, a owy ocalały uciekając natrafia na skrzydlatego gada. Który o dziwo z dobroci serca postanawia mu pomóc, w efekcie końcowym zostawiając mu wielką moc i znika…
~*~
Nikły płomyk świecy z wysiłkiem starał się oświetlić dość spore pomieszczenie. Nie szło mu to za dobrze, dlatego po kilku próbach rozbujania i wzniecenia się jeszcze bardziej, zrezygnował. Skupił się natomiast na oświetlaniu blatu stołu na którym stał oraz na postaci mężczyzny siedzącej tuż przy nim. To wychodziło mu zdecydowanie o wiele lepiej. Pomarszczone dłonie postaci ozdobione kilkoma drogimi pierścieniami ściskały pewnie pióro, które z cichym skrzypem wypluwało na kartkę coraz to więcej atramentu. Co jakiś czas zdarzało mu się „czknąć” jeszcze większą ilością, co kończyło się cichym przekleństwem ze strony piszącego. Najbardziej cierpiał na tym papier. Rwany, zdawał się krzyczeć z bólu i rozpaczy. Krzykiem, którego nikt nie słyszał… Mężczyzna zaczął pracę od nowa właśnie był w trakcie pisania listu instruującego jego grupę najemników i wskazując kolejny cel. Tak, już ograbił kilka wsi, zabił kilkadziesiąt ludzi. Przelewa coraz więcej krwi czyniąc się bogatszym i bogatszym. Nic go nie powstrzyma…
Ciche kroki rozległy się na schodach, w nocy ciche jęki stopni były słyszane dość wyraźnie. Szlachcic westchnął i przerwał pismo, pozostało mu jedynie złożyć zamaszysty podpis i przybicie pieczęci. Nie cierpiał gdy łamie się jego rozkazy. Nikt nie miał wstępu na te piętro karczmy w której się znajdował. By zapewnić sobie spokój, kazał wypędzić wszystkich gości z owego piętra, a teraz… ktoś śmie sprzeciwić się jego woli. Kroki były coraz wyraźniej słyszane. Deski pod stopami intruza widocznie dzielnie stawiały opór, bo żadna z nich, w odróżnieniu od stopni nie wydawały żadnego dźwięku.
Nagle, wszystko ucichło. Szlachcic słyszał swój oddech, słyszał swoje bicie serca. Coś było nie tak, gdyby to był najemnik od razu by zapukał i wyjaśniłby powód swojej niesubordynacji. Starzec poderwał się ze swojego miejsca kierując się ostrożnie do gablotki przy łóżku, właśnie tam trzymał swój zdobiony pałasz. Nerwowo przeszukał kieszenie swojego kubraka. Już wcześniej ganił się za to, że broń powinien mieć przy sobie, a nie w jakiejś tam gablotce, do tego zamykanej na kluczyk. Wreszcie! Wepchnął kawałek metalu do dziurki i odwrócił o 360 stopni. Żelazne zamki w środku, ociężale, niechętnie, wydając się z siebie ledwo słyszalny zgrzyt ustąpiły. Szlachcic złapał za rękojeść miecza… za późno. Przeszywający ból między łopatkami sparaliżował jego ciało. Źrenice rozszerzyły się maksymalnie, a usta wypełniły się krwią. Uścisk na rękojeści pałasza powoli malał, aż w końcu ręka zawisła bezwładnie.
- Kim jesteś? – zdążył wychrypieć wypluwając część krwi.
- Przyjacielem – odpowiedział mu metaliczny głos za plecami. Chwile później ciało starca osunęło się na posadzkę.
~*~
Komendant Roskov Vimes szedł szybkim krokiem w asyście jednego z rekrutów. Kierował się w stronę karczmy, dziś rano przybiegł do niego posłaniec meldując o wydarzeniu. Ogólnie, przed wyruszeniem na miejsce zbrodni Roskov czuł swojego rodzaju ekscytacje. W końcu nie wiedział co może zastać na miejscu, jak wygląda ciało, co się z nim stało, a również kto jest zabójcą i jakimi motywami się kierował. Tym razem było inaczej. Nie czuł niczego, poza zmęczeniem i lekkim podenerwowaniem. Dlaczego? Właśnie niedawno dostał tutaj przydział, co łączyło się również z awansem. Więc dlaczego tak szorstko podchodził do swojego pierwszego śledztwa w nowym miejscu? Z prostego powodu. Niedawno przyjechał, nie zdążył nawet posegregować i przejrzeć wszystkich dokumentów, nie wspominając o odespaniu podróży. Dodatkowym nożem w plecy był charakter pisma poprzedniego komendanta po którym piastował ten urząd, będzie musiał przesiedzieć kilka nocy by to wszystko rozszyfrować. Dostał od razu garstkę ludzi pod swoją komendę. Teraz miał ich sprawdzić, ale sądząc po rekrucie mu towarzyszącym. Czeka go naprawdę dużo pracy… skoro rekrut nie nadarzał za nim, a gdy się na niego patrzyło. Odnosiło się wrażenie, że mundur jak i reszta rynsztunku jest dla chłopaka o wiele, wiele za ciężka.
Wkroczyli do karczmy, zwykle o tej porze powinna być tu przynajmniej garstka ludzi, wynajmująca kwatery w tym przybytku. Tutaj jednak nie było prawie nikogo, nie licząc właściciela i kilku „brunatnych”. Znaczy strażników, odzianych w brązowe mundury. Gdy tylko wszedł, podszedł do niego jeden strażnik i na wstępie wypuścił mu regulaminową wiązankę. Nie to żeby potępiał takie rzeczy, jednak w głosie jego podkomendnego nie było nic naturalnego, jedynie owa regulaminowa treść. No cóż, nad tym też popracujemy, w końcu służbista powinien czerpać choć trochę satysfakcji ze swojej pracy. Komendant został zaprowadzony na piętro karczmy. Pierwszą rzecz jaka rzuciła mu się w oczy… czy też bardziej w uszy, to skrzypiące schody. Chociaż może określenie „jęczące” będzie bardziej odpowiednie w tej sytuacji. Nie wróżyło to nic dobrego, w końcu dechy odejdą na zasłużoną emeryturę łamiąc się pod ciężarem stającego na nich, a wtedy nie trudno o kolejną tragedię… może wspomni o tym właścicielowi jak będzie wracać.
Już po wyglądzie korytarza mógł domyśleć się co zastanie w środku. Mianowicie przed jednym z pokoi leżały dwa trupy, odziane w skórzane ćwiekowane zbroje. Ewidentnie najemnicy. Nie posiadali żadnych symboli okolicznych możnych, więc wyrok był oczywisty. To co było w ich ciałach niepokojące, to wbite w nie żelazne szpikulce. Jeden nawet przybił nieszczęśnika do ściany za nim, a uderzył centralnie między oczy. Drugi miał mniej szczęścia, bo cios w brzuch nie zabił go od razu, najemnik jeszcze przez kilka sekund próbował doczołgać się do schodów… z mizernym skutkiem.
Teraz wzrok komendanta padł na drzwi przed którym znalazł dwa trupy. Drzwi… czy też raczej metalowa ściana. Uderzył w nią pięścią, ani drgnęła. Z relacji podkomendnych wiedział, że próby wyważenia też spełzły na niczym, dlatego kawałek dalej wyrąbano w drewnie przejście. Interesującą rzeczą było to, że ściana jak i szpikulce wyglądały na ten sam materiał. Jednak tym zajmie się później. Wszedł przez otwór w ścianie do pokoju. Wszystko poza trupem obok jakiejś gablotki wyglądało normalnie. Na stole dogorywała nikłym płomieniem świeca, płomyczek odznaczył się niezwykłą wolą walki, skoro nie zgasł przez noc przy otwartym w pomieszczeniu oknie. Oględziny ciała szlachcica nie przyniosły nic ciekawego. Poza głęboką raną na plecach, nie wyglądało by miał jakieś inne rany. Nie znaleziono również narzędzia zbrodni. Więc zabójca zabrał je ze sobą…
Interesującym faktem była obecność szmacianej laleczki spoczywającej na stoliku, denat nie wyglądał na osobę która bawi się takimi lalkami… jako człowiek zamożny, miałby laleczkę trochę lepiej wykonaną… więc to był znak od mordercy?
Pod laleczką spoczywała kartka papieru, list pisany szlachecką ręką. Osądzić to mógł po charakterze pisma, zaokrąglone, duże litery. Vimes wziął go do ręki i odczytał, swoją drogą chciałby by jego poprzednik miał chociaż w połowie taki styl pisania. Sprawa wyglądała na coraz bardziej skomplikowaną, nagle wszystkie te raporty o atakach na niedalekie wsi wyjaśniały się pomału. Komendant zwinął liścik i schował je w płaszczu przywołując do siebie jednego ze swoich ludzi. Był to wysoki mężczyzna, szeroki w barach i o dość tępym wyrazie twarzy. Roskov od razu uświadomił sobie, że to ta osoba musiała wyrąbać przejście tutaj, a skoro on nie potrafił sforsować metalowej przeszkody, to faktycznie bez pomocy magii czy też jakiś cięższych maszyn się nie obejdzie… chociaż patrząc na stan karczmy, pewno prędzej ona by runęła niż owa ściana. Potrząsnął głową wyrywając się ze świata myśli i spytał:
- Przesłuchaliście karczmarza?
- My tutaj nie zadajemy pytań, sir! – powiedział szybko grab, tonem głosu odpowiednim do jego tępej twarzy.
- Dlaczego? – Tak, to było dość dziwne, jak można prowadzić jakiekolwiek śledztwa, nie przesłuchując świadków
- Nie wiem, nie pytałem sir! – znowu betonowy głos rozniósł się po pomieszczeniu. Roskov zanotował sobie kolejną rzecz w głowie, będzie miał naprawdę dużo pracy, jeśli chce by Ci „chłopcy” nadali się jeszcze do czegokolwiek…
Następnego dnia Roskov starał się uporządkować wszystko co wie na temat morderstwa, chociaż nie było tego wiele. Tajemnicza laleczka, sprawa napaści na wioski, wydawało mu się, że coś łączy te dwie sprawy. Tylko co? Właśnie na to pytanie będzie musiał odpowiedzieć… ale to nie w tej chwili, teraz czeka go gorąca kąpiel z bąbelkami… nie ma nic lepszego od bąbelków podczas kąpieli.
~*~
Trzask drewna, a zaraz za nim huk zawalającego się budynku rozniósł się echem po pustych, zrujnowanych ulicach wioski. Gdzieniegdzie dogorywały popioły czegoś, co mogło być czyimś domem. Jedna noc, zmieniła to miejsce nie do poznania, teraz to wszystko przypominało ruinę. Ruinę ludzkiego życia. Już nawet wiatr odpuścił sobie nawiedzanie tego miejsca, uznał że obraz takiej nędzy nie potrzebuje jeszcze mroźnego podmuchu. W tych niegościnnych warunkach, przez opustoszałe ulice przechodzi staruszek. Ociężale i powoli, co kilka kroków zatrzymywał się by spojrzeć na ogrom zniszczeń i przetrzeć czoło, po którym spływały co jakiś czas małe krople potu. Teraz w miejscu gdzie kiedyś był główny plac wioski widniał stos usypanych kamieni z wbitym w nie ręcznie rzeźbionym krzyżem. Staruszek przysiadł na prowizorycznej ławeczce zbitej z dwóch pieńków i deseczki, spoglądając na krzyż. Już po jednym spojrzeniu na owy kurhan powróciły wspomnienia tamtej nocy, broda starca zaczęła się trząść, do oczu napłynęły łzy. Ukrył twarz w dłoniach, nie chciałby ktokolwiek widział jego łez. Ten stan został przerwany przez echo uderzania metalowych podków o kamienisty bruk. Starzec przetarł szybko rękawem oczy i wpatrywał się w kierunku z którego dochodziło owe echo. Instynktownie złapał łopatę leżącą obok i podniósł się z ławeczki. Jeśli to oni… jeśli wrócili to bez walki się nie podda… nie tym razem. Na plac wjechał jeździec odziany w brunatny płaszcz. Na wstępie uniósł dłoń w pokojowym geście widząc bojową postawę mieszkańca. Rozejrzał się ostrożnie, widział spalone pola, zniszczone domy. Gdzieniegdzie można było dostrzec ślady krwi. Roskov zatrzymał konia i zszedł z niego. Poklepał zwierze po szyi i wojskowym krokiem zbliżył się do mieszkańca, który widocznie rozpoznał w postaci sprzymierzeńca. Czy też raczej, dostrzegł pewną rzecz, umieszczoną w kieszeni płaszcza nieznajomego. Szmaciana laleczka. Staruszek niemalże podbiegł do Vimes’a, ta lalka… tak bardzo mu bliska… teraz wydawała się być jedyną rzeczą, która trzymała go przy życiu. W końcu dostał je w swoje dłonie, znów łzy spłynęły po jego policzkach.
- Anyu… moja mała Anyu… - przez następne kilka minut z ust staruszka dało się usłyszeć tylko te słowa. Dopiero gdy się uspokoił, Roskov mógł uzyskać od niego kilka przydatnych odpowiedzi, jednak nie na wszystkie pytania. Dodatkowo pojawiły się nowe. Kim był czarnowłosy chłopak? Jak udało mu się namierzyć szlachcica oraz jakim sposobem udało mu się go zabić…
~*~
Kilka dni wcześniej…
Na zewnątrz podniósł się gwar. Krzyki rozeszły się po całej wiosce, każdy mężczyzna, uzbrojony w co tylko miał pod ręką, stanął na placu by bronić swego dobytku jak i gromady. W tłumie dostrzec było można ludzi uzbrojonych w widły i pochodnie, nieliczni dobywali mieczy lub toporków. Z naprzeciwka nadciągała większa grupa, już po odgłosach można było świadczyć, że są oni lepiej uzbrojeni. Szczęk metalowych elementów zbroi, czy też głuchy metaliczny stukot ciężkich butów o bruk. Zaczęło się, zbrojni pierwsi posłali kilku chłopów w objęcia śmierci przy pomocy strzał. Zaraz po tym starły się dwie masy ludzkie. Wynik wydawał się oczywisty… Ciemnowłosy chłopak obserwował to wszystko ze wzgórza. To nie była jego walka… ludzie w końcu przychodzili i odchodzili. Słabsi musieli umrzeć. Taki już był ten brutalny świat, a próba zakłócenia naturalnego porządku nigdy nic nie dawała, a jedynie odwlekała to co nieuniknione. Walka nie trwała długo, już po nie całej godzinie, wioskę oświetlały liczne płomienie trawiące niemal każdy budynek, a czarny dym zasłaniał już całkowicie widok. Dopiero teraz, obserwator ruszył w dół po wzgórzu, zamierzał przejść przez wioskę. Była ona na jego kursie, a to że teraz stała w płomieniach… nie robiło mu żadnej różnicy.
W okolicy było czuć specyficzny odór krwi, śmierci i ognia. Tak, ta mieszanka przyćmiewała wszelakie zmysły, a przez gęsty dym słychać było już tylko jęki rannych. Nagle ktoś go zatrzymał. Czyjaś dłoń zacisnęła się na jego kostce. Zatrzymał się, spojrzał obojętnym wzrokiem początkowo na dłoń, później na jej właściciela.
- Pomóż jej… moja wnuczka… została w środku… - wykrztusił staruszek, zwalniając uścisk. Ciemnowłosy westchnął przeniósł wzrok na wspomnianą chałupę i bez słowa udał się w jej wnętrze. Czemu to robił? Nie wiedział, po prostu, wszedł tam w celu wyciągnięcia dziewczynki. Reszta przestała mieć znaczenie. W środku nie było niemal nic widać, wszędzie był czarny dym. Usłyszał cichy kaszel, instynktownie ruszył w jego kierunku, odrzucając zalegające mu na drodze przedmioty. Biegiem ruszył po schodach, przeskakując co dwa stopnie, cała konstrukcja mogła się w każdej chwili zawalić, miał mało czasu. Po chwili dotarł do pomieszczenia z którego dochodził kaszel. Zauważył ją, małą dziewczynkę leżącą na łóżku. Podbiegł do niej i bez słowa wziął ją na ręce. Małą istotka od razu uczepiła się jego koszulki. Nie powiedziała nic, nawet nie płakała. Belka podtrzymująca strop pękła, dach zachwiał się niebezpiecznie i zaczął zapadać się do środka i nagle przystanął. Cała konstrukcja opierała się teraz na żelaznych szpikulcach. Ciemnowłosy uśmiechnął się do siebie i wybiegł na zewnątrz. Dopiero kiedy wyszedł pozwolił chałupie się zawalić. Usuwając żelazne wzmocnienia. Ostrożnie położył dziewczynkę na ziemi, tuż obok staruszka który zaczął mu z całego serca dziękować. Zignorował jego słowa, ignorował wszystko do czasu, gdy mała dłoń powstrzymała go od powstania i udania się w swoją stronę.
- Dziękuje – usłyszał cichy, słaby głos dziewczynki – Zaopiekuj się nią…
Teraz laleczka którą rozpaczliwie trzymała wylądowała w jego dłoniach. Na twarzy uratowanej pojawił się uśmiech. W tej chwili nawet sam Śmierć był zdziwiony, nigdy wcześniej nie zdarzyła mu się osoba, która wiedząc, że umiera… uśmiechała się.
- Dlaczego…? – spytał zdziwionym głosem ciemnowłosy, o dziwo zabierając laleczkę.
- Bo jesteś moim przyjacielem…
~*~
Komendant westchnął cicho po czym wyciągnął paczkę papierosów, ogólnie nie przepadał za nimi. Ba, starał się nie palić, jednak gdy trafiała mu się cięższa robota, kiedy to musiał wszystko od początku przemyśleć. Musiał zaciągnąć się tytoniem. Dlatego też wyciągnął paczkę w stronę staruszka, spotkał się z odmową, więc zapalił sam. Wbił wzrok w krzyż na środku kurhanu i zastanawiał się co dalej. Szlachcic mordujący całe wsie, tajemniczy mag który ratuje dziewczynkę, a później najwidoczniej mści się za jej śmierć. To wszystko było o tyle dziwne, że najwidoczniej ciemnowłosy był osobą obcą. Kto w końcu ryzykuje własne życie bezinteresownie? Do tego w tych czasach. Jego zadumę przerwały słowa staruszka:
- Nie powinno tak być… żeby rodzic chował swoje dzieci… swoje wnuki… - głos znów mu zadrżał jednak tylko na chwile, zaraz jednak przemówił twardym głosem – Wiecie może, kto jest odpowiedzialny za to… wszystko?
Roskov można powiedzieć, że czekał na to pytanie. W końcu było ono tak oczywiste, dlatego tylko potwierdził lekkim skinieniem głowy. – Zemsty nie szukajcie… na to już za późno. Osoba o którą pytacie już nie żyje – Po jego słowach staruszek widocznie spochmurniał – ale wiecie co? Na miejscu morderstwa znalazłem właśnie tą laleczkę… - Tym razem, starzec o mało nie podskoczył z radości, w końcu ich prześladowcę spotkała zasłużona kara. – Więc to on… dzięki bogom, ale… co zamierzacie z tym zrobić? Ścigać go?
Vimes pokręcił głową, właśnie wymyślił co zrobić z tym wszystkim. Można powiedzieć, że nawet był z tego rozwiązania zadowolony. – W raporcie przekaże, że owa osoba… miała problemy z sercem… więc zmarła z przyczyn naturalnych.
Uśmiechnął się do starca i ruszył w stronę konia. Dlaczego postanowił zamknąć tą sprawę? Po pierwsze, mógłby szukać tego maga latami i to nie gwarantowałoby, że go znajdzie, a po drugie. Nie miał powodu by go karać. Osobiście rozumiał ból jaki pojawia się po stracie bliskiej osoby, rozumie tą bezsilność, kiedy wie się, że osoba odpowiedzialna za twoją stratę jest poza twoim zasięgiem i jedyne co możesz zrobić to przeklinać mordercę dzień w dzień. Tutaj sprawiedliwość się dokonała, o lepszym końcu nie mógłby marzyć.
~*~
Las u podnóża gór nie był zbyt bezpiecznym miejscem, szczególnie w nocy. Roiło się tam od dzikich zwierząt, a Ci z mniejszym szczęściem trafiali na jakieś magiczne bestie. Zwykle las przyjął miano nawiedzonego, bo w większości przypadków ten co tu wchodził, nie wracał już. Oczywiście zasługę miały w tym miejscowe bagna, ale duchy były bardziej prawdopodobne i atrakcyjniejsze od jakiś tam podmokłych terenów prawda? Dlatego też poza wcześniej wspomnianymi dzikimi zwierzętami nie było tu istoty ludzkiej… a przynajmniej tak wydawało się na początku. Na jednej z nielicznych odsłoniętych polan płonęło ognisko, a przy nim siedział ciemnowłosy chłopak beznamiętnie wpatrując się w płomienie. Co jakiś czas rzucając małe gałązki w ogień, nie miało to na celu podtrzymania ognia, a jedynie zapewnienie jakiejś niskopoziomowej rozrywki. Nudzący się człowiek znajdzie coś do roboty wszędzie prawda? Na szczęście nie dane było mu dłużej się nudzić, bo na skraju polany pojawiła się postać. Podczas jej ruchu było można dosłyszeć charakterystyczny szczęk żelaza, do tego postura owej osoby wydawała się wielka, a to wszystko przez noszoną przez niego zbroję. Trzeba było przyznać, że dojście aż tutaj, w pełnej zbroi musiało być nie lada wysiłkiem i wyczynem. W końcu jeden nieostrożny krok i można było wylądować w bagnie, a taka ciężka zbroja na pewno nie pomagała w wydostaniu się z naturalnej pułapki. Chłopak wstał powoli i wbił wzrok w hełm przybyłego. Uśmiechnął się lekko, chociaż nie był to zbyt miły uśmiech. Dodatkowo cień rzucany przez ognisko na jego twarz, dodawał mu jeszcze bardziej mrocznego uśmiechu. Czerwone tęczówki zabłysły złowrogo.
- W końcu, zaczynałem się martwić, że w tym lesie już mnie nie znajdziesz… - zaśmiał się chłopak powoli podchodząc w stronę zbrojnego, ten natomiast cofnął się o krok, wydobywając zza pleców dwuręczny miecz. Od razu przyjął postawę bojową.
- Raz udało Ci się mnie przechytrzyć… dziś będzie inaczej! – zadudnił twardy głos przytłumiany żelastwem na łbie.
- Tak tak… dzisiaj zginiesz – mruknął ciemnowłosy od niechcenia i rzucił się do ataku,a z jego ręki wysunęło się ostrze. Kiedy zbliżył się dostatecznie blisko, odskoczył w tył unikając ostrza przeciwnika. Po chwili znów podbiegł i znów wykonał unik. Tak bawił się z o wiele wolniejszym najemnikiem. Ciężki zbrojny faktycznie miał duże problemy z nadążeniem za chłopakiem. Gdy tylko wyprowadzał atak, miecz przecinał z świstem powietrze. Dlatego też, kolejnym razem zamiast zamachnąć się bronią, wyciągnął dłoń by złapać przeciwnika za ubranie. Ku zaskoczeniu najemnika, żelazna rękawica zacisnęła się na ubraniu chłopaka. Tak, nie spodziewał się, że to będzie takie łatwe. W końcu teraz miał chłopaka w garści, mógł spokojnie go zabić… mógł… przynajmniej tak mu się wydawało do czasu gdy poczuł w ręce potworny ból. Rękawica zacisnęła się na jego dłoni miażdżąc mu kości. Zawył, a chłopak zaraz pojawił się za jego plecami, silnym kopnięciem w zgięcie nogi posłał zbrojnego na kolana. Położył dłoń na jego hełmie, który chwile później przypominał zgniecioną puszkę z której wyciekała krwawa breja.
- Pozdrów szefa… - mruknął beznamiętnie wracając do ogniska.
~*~
Echo kroków rozchodziło się po całym korytarzu. Mimo, że była to jaskinia powstała w naturalny sposób, jej wnętrze było… nienaturalne? Czy też może kształtowane za pomocą wyższej magii. Gładkie ściany, połyskiwały metalicznie, odbijając od siebie blade jadowicie zielone światło kamieni szlachetnych. Echo ustało, przez chwilę panował absolutny nie-hasłas (to określenie jest dokładnym przeciwieństwem hałasu, czy też jakiegokolwiek innego dźwięku. Błędnym określeniem jest cisza, bowiem cisza jest jedynie brakiem dźwięku), by zaraz po tym wszystko znikło… a może po prostu nigdy nie istniało? Może to tylko sen? Tak, to musi być sen w końcu na otwartej przestrzeni wylegiwał się czarny smok, a jego błyszczące łuski mieniły się ledwo zauważalną zielonkawą barwą. W polu widzenia pojawiła się też inna postać, znacznie mniejsza od smoka.
- Jak dawno, żeśmy się nie widzieli. Nieprawdaż chłopcze? To będzie z 5 lat – gad tylko spojrzał na intruza, jednak nie otworzył paszczy, mimo to głos był słyszany wyraźnie.
- Nie przyszedłem tu by wspominać Regarothcie – warknął czarnowłosy – dobrze wiesz po co tu jestem!
Wydawać się mogło, że smok wybuchł gromkim śmiechem, a zaraz później westchnął ciężko, świdrując postać gadzim wzrokiem. Wydawać… bo w końcu Regaroth nie wykonał, żadnego ruchu.
Jednak smok pamiętał, pamiętał doskonale ten dzień, w którym spotkał chłopaka pierwszy raz. Jego słowa wryły mu się w pamięć… nawet teraz były aż nadto wyraźne.
„Nie chce od Ciebie pomocy, jedyne czego chce, to Cie przewyższyć !”
Regaroth podniósł się i rozłożył skrzydła. Zapewne po to by zdominować przeciwnika swoją wielkością… nie zadziałało. Dlatego też złożył je powrotem i odezwał się w umyśle chłopaka. Tak, to było bezgłośne wyzwanie. Wyzwanie którego treść znają tylko walczący.
Zaczęło się, walka która wisiała w powietrzu. Obie strony wiedziały, że do tego dojdzie. Nie była to walka dla krwi, nie było to też dla racji. To był test, sprawdzian i pokaz. Pokaz siły i woli. Coś co każdy wojownik powinien posiadać. Nie było tu już czasy na wahanie się. Każdy nieostrożny krok, każdy nieprzemyślany ruch, mógł skończyć się śmiercią. Żadna ze stron nie chciała ustąpić… nie mogła.
Walczyli już kolejną godzinę, mimo narastającego zmęczenia, determinacja i adrenalina nie pozwalały zmniejszyć tępa. Z każdą minutą, byli bliżej… bliżej celu, bliżej dowodu własnej siły.
W końcu… udało się. Smok przybity żelazną siłą uległ w końcu potędze metalu i nie zdołał uniknąć ostatecznego ciosu… Nie zdołał… a może nie chciał? Może to był test… który chłopak zdał, kosztem życia gada….
Chłopak chwiejnym krokiem podszedł do truchła smoka. Przejechał dłonią po pokrytym łuską pysku.
- Regaroth… ty stary durniu… - mruknął cicho, wtedy poczuł wielki ból i stracił przytomność.
Kiedy się obudził, ciała smoka już nie było, a na jego szyi ciążył dziwny naszyjnik z kilkoma łuskami… Po kilku dniach, chłopak zaczął odczuwać dziwny głód… którego nie mógł zaspokoić zwykłymi potrawami…
Umiejętności: - Łamacz kości
- Sprinter
- Wytrzymały
Ekwipunek: - Naszyjnik ze smocznych łusek.
Rodzaj Magii: Smoczy Zabójca Metalu
Pasywne Właściwości Magii Żelazna skóra – tak, od czasu tej pamiętnej walki, skóra tego maga może nie wygląda, ale jest twarda jak stal. Przez to też jest odporny na ten żywioł.
Absorpcja – Kiedy mag dotyka, jakiejś metalowej rzeczy, jego ciało może przejąć właściwości danego metalu.
Regeneracja – mag kiedy skonsumuje dowolny metal, odzyskuje siły. Od taki bonus~
Smokopodobny – organizm jak i ciało maga zmieniło się na bardziej… smokowate?
Choroba lokomocyjna – ciuch ciuch Motherfucker~! Taaa… widocznie ludzkie środki transportu nie są za dobre dla gadowatych…
Iron Edge – w dowolnym miejscu na ciele zabójcy pojawiają się ostrza, służące głównie do obrony, lecz jest możliwość wystrzelenie takiego ostrza. Nie zadaje on poważnych ran, jedynie nacięcia. Przydatne również do wspinaczki, gdyż wysunięte ostrza mogą być dowolnie modyfikowane pod względem kształtu.
Kreacja metalu – kiedy mag dotknie jakiejś metalowej rzeczy, może zmieniać jej strukturę czy też kształt. Na przykład bezkształtny kawałek stali, może zmienić w kule, jednak kula będzie wielkości danego materiału.
Konstrukcja – mag wytwarza proste, wytrzymałe konstrukcje żelazne, mimo że są wytrzymałe, nie używane do walki. Powód? Łatwo je zniszczyć.
Tropiciel - Smoczy zbójca, musi mieć dobry węch!
Zaklęcia: [C] Hedgehog – mag poprzez dotknięcie nogą lub ręką podłoża, wywołuje przepływ energii do ziemi. Przez co może wywołać żelazne kolce, które mogą rozejść się dookoła. Czyniąc z maga swoiste epicentrum zaklęcia. Inną możliwością jest wywołanie ściany kolców w linii prostej, w dowolnym kierunku od pozycji maga. Kolce mają wysokość 2m i rozchodzą się w odległości do 15m.
[B] Iron Shield Mag – mag poprzez wysłanie pewnej ilości magii do otoczenia, może zmaterializować żelazną ścianę o różnym kształcie. Może na przykład wygiąć metal by ten stworzył nad nim swoisty łuk, czy też kopułę. Dodatkowym aspektem są kolce które „porastają” zewnętrzną stronę ściany. Mag może podczas uderzenia w nią od wewnątrz, wystrzelić owe kolce. Oczywiście, miejsca po owych kolcach są natychmiastowo „zasklepiane” porcją metalu. Kolce mogą być wystrzelone wszystkie na raz, lub też w zależności od „kierunku” w którym są wycelowane. Przykładowo mając ścianę w kształcie kopuły może wystrzelić je w 5 kierunkach na raz, lub też pojedynczo w danym kierunku. Na daną stronę przypada 8 kolców, w przypadku pojedynczej ściany jest to 10 kolców.
[B] Iron Sword – poprzez skumulowanie energii magicznej w ręce maga. Użytkownik pokrywa swoją kończynę metalem, który błyskawicznie przekształca się w gruby miecz. Czy też raczej ostrze. Owe ostrze może osiągać różne długości jednak im dłuższy, tym mniej mobilny staje się mag, maksymalna długość ostrza wynosi. Maksymalnie do 2,5 metra, przy czym normalną mobilność mag zachowuje do 1,8m. Możliwe jest użycie to na obie kończyny jednocześnie.