Kobieta|20 lat|177 cm|66 kg|Grimiorie Heart|Podeszwa lewej stopy, jasnobrązowy Cóż można rzec o tej kobiecie? Po pierwsze to, że już jest dojrzałą przedstawicielką płci żeńskiej i widać, że daleko jej do nastoletniej dziewczyny, która jeszcze nie do końca wszystko ma na swoim miejscu czy w odpowiedniej wielkości. Warto jednak na samym starcie zaznaczyć, że Aquri bardzo często można spotkać nago, a dzięki temu przyjrzeć się uważnie jej kształtom i ogólnie jej całej osobie. Trzeba przyznać, że Matka Natura obdarzyła Angwusnasomtaquri urodą i kobiecością. Zaczynając od buźki kobiety, to należy ona do całkiem ładnych, nieco ponad przeciętnych. Lecz aż tak wielkiego szału nie ma, jakiego można było się spodziewać. Na Miss Fiore by się raczej nie nadawała. Pewnie to przez ten opętany wyraz, który często gości na jej facjacie. Na twarzy (a czasem także na całym ciele) Aquri często można zauważyć różne dziwaczne malowidła - jest to spowodowane jej pochodzeniem, ale także tym, że w ten sposób kobieta maskuje się, kiedy chce zaatakować z zaskoczenia. Oczy kobiety mają barwę niebieską, a w nich zawsze kryje się jakiś dziwny wyraz. Niektórzy uważają, że są one przerażające. Potrafią przeszyć człowieka na wylot, a gdyby wzrok mógł zabijać, to połowa napotkanych przez Angwusnasomtaquri osób już dawno wąchałoby kwiatki od spodu. Włosy panny Cha'kwaina Chas-chunk-a są długie o brązowej barwie. Sięgają jej niemal do bioder i zawsze są czymś ozdobione. Czasem wieńcem z kwiatów, czasem piórkiem albo dwoma, a bywały takie przypadki, że hasała sobie w pióropuszu. I tylko w nim. Pewną cechą charakterystyczną kobiety są dwa kolczyki w prawym uchu, które symbolizują odwagę oraz wiarę w duchy przodków. Aquri nie można także odmówić kobiecego wdzięku i ładnej figury, którą się chwali niemalże na każdym kroku (nieświadomie, ale jednak). Nasza Indianka ma czym oddychać, to jest pewne. Panowie (i panie również) nie mogą narzekać, jeżeli chodzi o wielkość jej klatki piersiowej. Jakby kolokwialnie stwierdził niejeden facet - pomacać jest co! Kobieta jest osobą wysportowaną (wynik wychowywania się w dziczy, hehe), co widać po jej płaskim, delikatnie umięśnionym brzuchu. Jednakże posiada takie coś, co zwie się talią. Bardzo zarysowana nie jest, ale nie potrzeba lupy by się jej dopatrzeć. Zdecydowanym atutem kobiety jest jej pupa. Mężczyźni zawsze prawili jej komplementy, jeżeli chodzi o tą część ciała. Miła w dotyku i takie tam… kto co lubi. Nogi Angwusnasomtaquri są długie i przystosowane do hasania po lesie (nawet nago!). Długie, umięśnione, silne.
Angwusnasomtaquri jest dziwną kobietą… bardzo dziwną nawet! Kto o zdrowych zmysłach w dzisiejszych czasach chodzi całkiem nago i się tego nie wstydzi? Aquri! No i jeszcze naturyści, ale ich kobieta nie lubi, bo zazwyczaj to są faceci. A nagie męskie ciało jest obleśne, według niej oczywiście. Jednakże wracając do tematu… Indianka jest śmiałą kobietą, która nie boi się wyzwań i pokazywania swojego ciała w pełnej okazałości. Wynika to jednak z sposobu, w jaki została ona wychowana. Angwusnasomtaquri jest ostatnią przedstawicielką plemienia Cha'kwaina Chas-chunk-a, które wychowywało dzieci w zgodności z naturą. Nie tylko tą, która otacza człowieka, ale także swoją własną. Aquri uważa ciało za coś świętego, co jest darem i twierdzi, że jej obowiązkiem jest jego pielęgnacja. Wydawać by się mogło, że dzikuska, która wychowała się z daleka od cywilizacji, jest brudna i śmierdząca. Nic bardziej mylnego. Ona ma fioła na punkcie własnej czystości. Potrafi się kąpać dwa razy dziennie, jak ma oczywiście taką możliwość. Jeżeli nie może, bo ma pracę w terenie, to nie narzeka i nie histeryzuje, bo ona musi wziąć kąpiel, a nie ma gdzie. Po prostu będąc brudną czuje się nieswojo. Wcześniej zostało też użyte słowo „dzikuska”, która idealnie opisuje Indiankę. Ma bardzo dużo zwierzęcych odruchów, takich jak warczenie czy ukazywanie zębów. Jest bardzo nieufna wobec innych ludzi, traktuje wszystkich z wielkim dystansem i raczej trudno z nią porozmawiać o normalnych tematach. Często mówi sama do siebie pod nosem. By nawiązać z nią jakikolwiek dialog to najpierw trzeba zwrócić jej uwagę na swoją osobę, a to łatwym zadaniem nie jest. Kocha zwierzęta i szanuje te stworzenia bardziej niżeli ludzi. Nie jest w stanie patrzeć, gdy ktoś znęca się nad jakimś zwierzęciem. Jest w stanie zabić tylko dlatego, że kopnęło się psa. Jednakże największą miłością darzy konie. Aquri jest kobietą wielkiej wiary, tak została wychowana. Wierzy, że konie mają dusze i są one naszym kolejnym wcieleniem. Nawiasem mówiąc plemię Cha'kwaina Chas-chunk-a charakteryzuje kult przodków, co widać na każdym kroku, jeżeli chodzi o Aquri. Często ma przy sobie różne naszyjniki, talizmany, pamiątki po zmarłych członkach rodziny. A jeżeli chodzi o swoje korzenie, to w głowie ma drzewo genealogiczne sięgające kilkaset pokoleń wstecz. Zna imiona swoich prapradziadków, wie czego dokonali. Każdy z przodków ma jakąś legendę, w którą ona wierzy z całej siły, mimo że wydaje się to być absurdalne dla normalnego człowieka, który nigdy nie miał nic wspólnego z magią. Dla Angwusnasomtaquri bardzo ważne są plemienne legendy, które wszystkie zna na pamięć. Kieruje się wpojonymi przez rodziców zasadami, że nigdy nie można się poddawać, że zawsze jest cień nadziei. Nie boi się śmierci, jest na nią gotowa w każdej chwili. Ma nadzieje, że jej pragnienia się spełnią i jej dusza stanie się częścią jakiegoś konia, które tak uwielbia. Jednakże matka zawsze jej powtarzała, że trzeba rozróżniać odwagę od brawury i stara się to robić. Nie skoczy w płomienie tylko dlatego, że będzie w nich mały uroczy kotek. Jednakże, gdy płomienie opadną, odda zwierzęciu odpowiedni hołd i pogrzebie zgodnie z tradycją i obyczajami. Aquri uważa, że wszystko musi być pochowane. Jeżeli ciało nie zostanie zakopane, to złe duchy (tak, w nie także wierzy), mogą je opętać i dusza ludzka czy też zwierzęca już nigdy nie zazna spokoju, chyba że jego szczątki zostaną zakopane w ziemi. Angwusnasomtaquri jest wierna tradycjom plemiennym i raz w tygodniu rozpala ognisko i urządza modły do duchów przodków, poświęcając im różne dary (zioła, owoce, zborze itp.) spalając je w ogniu. Jednakże ważne jest to, że nigdy będzie to zwierze, bowiem plemię Cha'kwaina Chas-chunk-a to wegetarianie. Aquri wpojono miłość do zwierząt, nie byłaby w stanie zjeść królika, świni czy innego stworzenia. Zazwyczaj ma głowę na karku i wie co robi, jest w pełni świadoma swoich czynów. Jak uda się jej z kimś porozumieć to można na nią liczyć… ale wpierw musi się do owej osóbki przekonać, a to łatwe zadanie nie jest. Ogólnie rzecz biorąc, to Angwusnasomtaquri nie należy do osób bardzo towarzyskich. Raczej preferuje trzymać się z jedną czy dwoma osobami. Warto także wspomnieć o tym, że często rzuca sarkazmem, ironią albo metaforami, których nigdy nikt nie rozumie oprócz niej. No i bardzo lubi przeklinać w swoim rodowitym języku. Jednakże kiedy sytuacja od niej tego wymaga, potrafi być całkowicie inną osobą. Uśmiechniętą miłą panią, która jest chętna do pomocy, niewidomą dziewczyną… taka z niej dobra aktoreczka.
W całym plemieniu panowało istne podniecenie. Do wioski zawitał biały człowiek! Ludzie spoglądali na niego z niepewnością i nieufnością. Był jakiś dziwny. Jego ciało było zakryte jakimiś materiałami. Włosy mężczyzny były krótkie i o jasnej barwie. Uśmiechał się do wszystkich i mówił coś w języku, którego nie rozumieli. Był to przybysz spoza terenów zachodnich. Tutaj takich nie widywano. Zbyt ucywilizowany.
Jakaś dziewczynka spoglądała na białego człowieka z zaciekawieniem w oczach. Był taki śmieszny! Wyglądał zupełnie jak nie człowiek! Tata był wysoki, umięśniony i wysportowany. Ten tutaj to był niewiele wyższy od niej i ważył pewnie tyle co ona. Dziewczyna sięgała mu do krzaczastych brwi, gdy stanęła na palcach. Naprawdę, dziwny człowiek.
- Qochata – powiedziała w jego kierunku. Tak się nazywało ludzi, którzy byli spoza plemienia.
- Nie, nie. Ja John. Nie Qochata. John.
- Qochata – oburzyła się dziewczyna. Zrozumiała o co mu chodziło. Przedstawiał się swoim imieniem, a to było niedopuszczalne. Tutaj przybysze nie mają imienia. Są nazywani tak samo. – Qochata!
Mężczyzna westchnął ciężko i spojrzał na otaczających go ludzi. Wszyscy byli nadzy. Na ich twarzach były malunki, a na głowach mieli pióropusze. Wyglądali dość zabawnie w jego oczach, ale to on dla nich był dziwadłem. Był obserwowany. Czuł się jak zwierzątko w zoo.
- Qochata, pavati! – rozkazał jakiś mężczyzna. Biały człowiek nie zrozumiał, o co mu chodziło, więc Indianin postanowił mu to pokazać. Zaczął udawać, że idzie. – Pavati, pavati!
- Dziwni ludzie… - powiedział pod nosem przybysz.
∞
- Ojcze, ten człowiek jest dziwny – powiedziała Angwusnasomtaquri, mrużąc oczy. – Widzisz, jak on wygląda? Jest chudy niczym Sikyahonaw, a on jest jeszcze dzieckiem! – Na twarzy dziewczyny było widać oburzenie. – Kruki powiedziały, że nie jest dobrym człowiekiem.
- Droga córko – powiedział Qaletaqa, który był wodzem plemienia. – Może i jesteś najstarszą z moich dzieci, ale to nie zmienia faktu, że jesteś kobietą i nie powinnaś podważać moich decyzji…
- Dusze przodków się zemszczą na nas, za dawanie mu dachu nad głową – powiedziała i wyszła z wigwamu.
Angwusnasomtaquri była bardzo zawiedziona ojcem. Łamał święte prawa. Zabił ostatnio krowę, by dać Qochatcie mięsa. Nie powinien tego robić. Przodkowie są źli, była tego pewna. Indianka westchnęła ciężko. Będzie musiała ofiarować więcej ziół niżeli zwykle. Weszła do spichlerza i wyciągnęła z niego szałwię, trochę mlecza i pokrzyw. Oprócz tego jeszcze wzięła banany i mango. Może to przekona przodków, by wybaczyć ojcu jego grzechy.
Rozpaliła ognisko i wrzuciła do niego mlecz oraz pokrzywy. Szałwię jedynie podpaliła, by móc wdychać jej dym. Zamknęła oczy i zaczęła delikatnie się kołysać w przód i tył, mrucząc pod nosem modlitwę. Po chwili do ogniska dołączyły także owoce. Szałwia nadal się dymiła. Z transu wyrwał ją głos. Głos białego człowieka.
- O, co robisz? – zapytał mężczyzna.
Aquri spojrzała na niego zabójczym wzrokiem. Nie dokończyła rytuału. Ofiara w tej chwili była nieważna. Z jej ust wydobyło się warknięcie godne rasowego wilka.
- Wahkan! – wykrzyknęła. Właśnie nazwała go idiotą.
Wstała na równe nogi i uderzyła go prosto w twarz. Biały człowiek spoglądał na nią ze zdziwieniem. Był już w tym plemieniu parę tygodni, ale nadal nie rozumiał ani słowa w ich języku.
- Nigdy więcej tego nie rób! – ostrzegła go. Nieznajomy jednak ani słowa nie zrozumiał, co wykrzyczała w jego kierunku.
Dziewczyna mruknęła jeszcze coś pod nosem. Musiała zgasić ognisko. Dobrze, że wcześniej zaopatrzyła się w wiadro z wodą. Wylała wszystko na palenisko.
- Qochata, pavati na! – rozkazała mu odejść. Żeby przypadkiem nie miał problemu ze zrozumieniem jej wskazała mu palcem wioskę.
Biały człowiek przytaknął jedynie głową, mruknął ciche „tak” i poszedł w kierunku wigwamów.
- Dziwni ludzie… – mruknął pod nosem
∞
Angwusnasomtaquri była zawiedziona ojcem. Kolejna krowa została zabita tylko po to, by Qochata miał co zjeść. On grzeszył, a ona musiała przekupywać przodków, by przypadkiem nie zesłali na nich plagi. Ojciec przesadzał, ale on się nie liczył ze zdaniem trzynastoletniej córki. Był wodzem. Jego słowo było święte i nikt nie miał prawa mu się przeciwstawić. Ale ona wiedziała, że to się źle skończy. Qochata już zaczynał rozumieć, co mówią oraz powoli sam zaczynał to robić.
- Powiedz, skowronku, kim on jest? – zaćwierkała. Od małego była w stanie porozumiewać się ze zwierzętami. Odziedziczyła ten dar po matce.
- On wam zaszkodzi – odpowiedział ptaszek i odleciał.
Indianka westchnęła. Najpierw kruki, teraz skowronek… chociaż zwierzęta były na tyle mądre, żeby go nie tolerować. Za to reszta plemienia bardzo polubiła tego człowieka. Jak można tolerować takich jak on? Przecież on pojęcia o niczym nie miał! Aquri była grubsza od niego! Gdy patrzyła na tego intruza robiło się jej niedobrze. Jeszcze trochę, a dostanie pióropusz i imię. To byłby szczyt wszystkiego.
Angwusnasomtaquri spojrzała w niebo i wstała na nogi. Musiała wracać do wioski. Bała się tego, co tam zastanie. No ale w nocy nie będzie w lesie spała. Jak bardzo zwierzęta kochała, to nie wszystkie były mile nastawione do ludzi, nawet takich jak ona…
Im bliżej wioski była, tym wyraźniejsze stawały się śpiewy plemienne… Dziewczyna nie rozumiała, o co chodziło. Żaden chłopiec nie wkraczał w wiek, w którym stawał się mężczyzną. Żadnej dziewczynki nie wydawano za mąż. No i nie było jak na razie kobiet ciężarnych… więc o co chodziło? Do głowy przyszedł jej tylko jeden pomysł.
- Qochata! – warknęła pod nosem i ruszyła biegiem przed siebie.
Gdy dotarła do wioski zabawa trwała w najlepsze. Nie spodobał się jej widok, który ujrzała. Na środku wioski było rozpalone wielkie ognisko. Wszyscy siedzieli w kręgu, po którym krążyły zapalone zioła. Koło jej ojca siedział… Qochata. Indianka zmrużyła oczy i przyjrzała się przybyszowi. Miał we włosach pióro. Orle. Jak można podarować takiemu człowiekowi jak on orle pióro?! Według Angwusnasomtaquri było to karygodne. Dziewczyna zaczęła się przebijać przez tłum. Gdy była już w środku kręgu, postanowiła zabrać głos.
- Opętały was złe duchy! Przodkowie nie mogą na to patrzeć! – krzyknęła z pogardą w głosie. – Zapalcie święty ogień, by przyjąć do naszego plemienia jakiegoś obcego człowieka. – Do uszu dziewczyny zaczęły docierać jakieś szepty, ale nie zwracała na nie uwagi. – To cud, że przodkowie jeszcze nie zesłali na nas kary. Codziennie składam im ofiary, błagam o wybaczenie win i obiecuję, że się poprawimy, a my co?! Robimy białą twarz jednym z nas! – Była zła. Krzyczała na cały głos. – Qochata! – odwróciła się w jego kierunku. – Kim był Otaktay? – zapytała. Każdy młody chłopiec, który stawał się mężczyzną, musiał znać swoje korzenie i na takie pytania odpowiadać bez zająknięcia się. Tak samo dziewczęta, które stawały się kobietami.
- No… był… - wydukał z siebie Qochata. Nie miał zielonego pojęcia kim był ten człowiek.
- Otaktay był wodzem naszego plemienia. Zasłynął z zabicia wielu białych twarzy, kiedy te zaatakowały nasz lud. Jego strzały były tak szybkie, że żaden śmiertelnik nie był w stanieich zauważyć – powiedziała głośno. Chciała przypomnieć ojcu i innym, że kiedyś białe twarze zaszkodziły plemieniu. Była pewna, że i tym razem tak się stanie. – To by było na tyle. – Spojrzała na Qaletaqę i pokręciła głową, po czym poszła do swojego wigwamu.
∞
Angwusnasomtaquri wstała wczesnym rankiem, by nakarmić kury. Był to jej jeden z licznych obowiązków. Matka nie żyła, więc wiele rzeczy spadło na jej głowę. Była jedyną kobietą w rodzinie, która mogła pracować. Babka była stara i nie miała sumienia kazać iść jej na pole, karmić zwierzęta czy robić cokolwiek innego.
Qochata, a raczej Paco (czyli orzeł), siedział na dworze wraz z torbami i… wybierał się w podróż? Indianka podeszła do niego od tyłu, skradając się. Nawet nie usłyszał tego, że pod jej nogami złamała się gałązka. Dziewczyna położyła mu rękę na ramieniu i powiedziała:
- Gdzie się wybierasz, Qochata? – Ona nigdy nie zaakceptuje jego nowego imienia.
- Paco, moja droga. – Odwrócił się i uśmiechnął. – Idę… nazbierać ziół. Skończyły się…
- Nie kłam – warknęła. – Wczoraj uzupełniłam zapasy.
Angwusnasomtaquri chwyciła go za ubrania i zaciągnęła do wigwamu ojca. Rzuciał go na ziemię i głośno, tak by obudzić wodza, powiedziała:
- Twój Qochata gdzieś się wybiera!
Qaletaqa usiadł i spojrzał na swoją córkę. Miał dość, że robiła problemy z powodu Paco. Postanowił przyjąć go do plemienia i nie powinna się temu sprzeciwiać. Była tylko kobietą. Na dodatek miała już piętnaście lat, a nadal nie była wydana za mąż. To pewnie wina tej jej dziwactwa i ciągłego sprzeciwiania się woli mężczyzny.
- Angwusnasomtaquri, przypominam, że ty jako kobieta…
- … nie mam prawa głosu – dokończyła za ojca. – Ja ci tylko przypominam. Otaktay walczył z białymi ludźmi, takimi jak on. Nie zmarnuj wylanej przez niego krwi – powiedziała jedynie i wyszła na dwór. Musiała nakarmić te kury.
Dziewczyna uważnie przysłuchiwała się temu, o czym rozmawiał ojciec wraz z Qochatą. Intruz przyznał się, że musi udać się w podróż, ale obiecał, że wróci do wioski. Dobre sobie!
- Ta… wróci. Ze swoją bandą – powiedziała pod nosem Angwusnasomataquri, rzucając kurą ziarno.
∞
Nadszedł dzień, w którym to Paco opuścił wioskę. Wszyscy go żegnali i prosili, żeby wracał jak najszybciej. Jedynie buntownicza córka wodza plemienia siedziała z boku i robiło się jej niedobrze, gdy na to patrzyła.
- Głupi ludzie – mruknęła jedynie pod nosem.
∞
Czyjeś krzyki obudziły całe plemię. Było jeszcze wcześnie, nawet Aquri jeszcze nie wstała w celu nakarmienia kur. Kto to mógł być? Wszyscy byli niemal pewni, że to Paco wrócił do wioski. Wódz uśmiechnął się, ubrał na głowę pióropusz i wyszedł z wigwamu. Jego córka uczyniła to samo, w sumie tak jak całe plemię. To, co zobaczyli, nie spodobało im się. Dumnie na koniach siedziały białe twarze, a na samym ich czele – Qochata. Był ubrany, włosy miał ścięte (podczas pobytu z w wiosce nie robił tego), a co najgorsze – nigdzie nie było widać orlego pióra, które dostał podczas ceremonii przyjęcia. Angwusnasomtaquri wiedziała, że to się kiedyś stanie. Jednakże nie spodziewała się, że tak szybko.
- Qochata! – wydarła się na cały głos. – Zdrajca!
- A to jest ta szczekliwa niunia, o której wam opowiadałem! – powiedział w nieznanym języku przybysz. Jego koledzy zaczęli się śmiać. – Zabierzcie ją. Ma przeżyć. Jako jedyna.
Kilku mężczyzn zaczęło iść w stronę Aquri z wyciągniętą bronią… Indianka takiej jeszcze nigdy nie widziała. Spojrzała niepewnie na ludzi, którzy kroczyli ku niej. I co miała zrobić? Czuła, jak w jej żyłach wzbiera się adrenalina. Serce zaczęło bić szybciej. Rozum podpowiadał jej, że powinna uciekać. Nie miała szans w bezpośredniej walce z tymi ludźmi. Zrobiła kilka kroków w tył. Wolała nie spuszczać ich z oczu.
- Paco, dlaczego?! – wykrzyknął wódz.
Nie dostał jednak odpowiedzi. Mężczyzna uśmiechnął się jedynie i rzucił na ziemię złamane pióro. Angwusnasomtaquri wiedziała, że tak się to skończy. Była tego pewna, ale nikt jej nie wierzył. Nikt. Była wyrzutkiem w plemieniu, wszyscy twierdzili, że straciła zmysły i gada głupoty. I kto miał rację, kto!? Ona! Indianka zacisnęła pięści. Była zła. Wzbierała w niej się złość. I co teraz? Skończą jako darmowa siła robocza? A może pozabijają ich wszystkich? Nie mogła na to pozwolić. Musi być niczym Otaktay... albo jego marna podróbka. Była tylko kobietą. Co mogła zrobić przeciwko bandzie uzbrojonych po zęby mężczyzn? Czuła się bezbronna. Starała się ich uchronić. Próbowała ratować ludzi, których kochała. Oni jednak nie chcieli jej słuchać… dlaczego miałaby teraz poświęcać swoje życie i być jak Otaktay? Do oczu napłynęły jej łzy. Klątwa. To była na pewno klątwa zesłana przez przodków.
- Qochata… - wydobyło się warknięcie z jej gardła. Aquri podniosła głowię i spojrzała na zdrajcę. – Czego od nas chcecie?! – krzyknęła. Zrobiła kolejne kilka kroków do tyłu.
- Nie interesuj się tym – Uśmiechnął się i splunął na ziemię. – W sumie jesteś jedyną mądrą w tym plemieniu osobą. Od samego początku mnie nie lubiłaś. I słusznie. Obcym się nie ufa. Zasługujesz, by żyć.
- Paco! – krzyknął wódz. – Jak… jak możesz?
- Zabij starucha – powiedział w nieznanym języku do mężczyzny niedaleko niego.
Bum! Rozległ się strzał. Angwusnasomtaquri spojrzała z przerażeniem na ojca, który teraz leżał na ziemi i się nie ruszał… co to była za broń?! Jaki potwór ją wymyślił?! Nie zastanawiając się ani trochę nad tym co robi, ruszyła ku ojcu… od razu tego pożałowała. Rozległ się kolejny strzał. Kula trafiła ją w ramię. Syknęła z bólu.
- Zabierzcie ją! – krzyknął Paco.
Angwusnasomtaquri… spoglądała na wszystkich obłędnym wzrokiem. Przyjaciel? Wróg? A może… może ktoś inny? Poczuła narastającą w niej żądzę. Z jej gardła wydobył się ryk godny lwa. To zbiło z tropu ludzi Quchaty. Indianka podniosła się na nogi. Nie czuła nawet bólu w postrzelonym ramieniu… zapewne przez adrenalinę, która krążyła w jej żyłach. Miała ochotę pozabijać wszystkich naokoło. Jednakże uniemożliwiał jej to zamazany obraz, spowodowany dużą utratą krwi… umysł podpowiadał jej ucieczkę. Rozum twierdził, że jest w stanie to zrobić. Aquri zrobiła kilka pierwszych kroków tylko po to, by znów upaść na kolana. Nie miała siły. Poczuła, jak ktoś chwyta ją za ręce. Próbowała się szarpać, wyrywać. Z jej gardła wydobywały się różne dziwne odgłosy… jednakże nic to nie dawało. Była ciągnięta niczym zwłoki. Do jej uszu dochodziły liczne strzały. Nie zdawała sobie jednak sprawy z tego, że to jej rodzina właśnie jest mordowana… krzyk kobiet. Nie… małych dziewczynek. Angwusnasomataquri jednak nie rozpoznawała głosów. Obraz i dźwięki zlewały się w jedno. Chciała uciekać… nie miała siły jednak.
- P-puść – szepnęła słabym głosem. – Puść.
- John, co ona gada? – zapytał ktoś.
- Byś ją puścił. Nie zwracaj uwagi – mruknął jedynie Qochata… nie, Paco. A może John?
Aquri poczuła, że ktoś ją kładzie na czymś… i tu zabrakło jej słowa. To było przyjemne, takie delikatne. Nigdy się jeszcze nie spotkała z tak wygodną rzeczą. Powierzchnia dostosowała się do jej ciała, jakby była stworzona do tego. Zawsze spała na ziemi. A to było jakieś inne… Cywilizowany człowiek nazwałby to posłanie miękkim. Angwusnasomtaquri jednakże nie znała takiego słowa. Nie istniało w jej języku. Nie zastanawiał się jednak długo jak to może nazwać. Zamknęła oczy i zapadła w głęboki sen.
∞
Angwusnasomtaquri otworzyła oczy i rozejrzała się po pomieszczeniu, w którym się znajdowała. To na pewno nie był wigwam. Ściany były pionowe, zrobione z jakiegoś dziwnego materiału. Były pomalowane na zielono. Ale zieleń ta nie należała do ładnych. Strasznie raziła po oczach i przeszkadzała Indiance. Dziewczyna usiadła i spojrzała na swoje ręce… po chwili zdała sobie sprawę z tego, że… że nie jest naga. Miała na sobie jakieś materiały, jak barbarzyńcy, którzy… którzy napadli na jej wioskę. Wszystko zaczęło jej się przypominać. Wrócił Paco… jacyś ludzie. Strzały, krzyki… wszystko pamiętała przez mgłę. W pewnej chwili zupełnie film się jej urwał. Koło jej posłania leżała miska z jedzeniem. Umierła z głodu. Zajrzała mimowolnie do miseczki i zniesmaczyła się, kiedy zobaczyła mięso. Białe twarze są okrutne. Zabijają zwierzęta… jednakże, oprócz mięsa, była także jakaś zielenina i dziwna, jasnożółtawa masa. Aquri zjadła to, mimo że jej nie zasmakowało. Zdecydowanie bardziej wolała swoje plemienne jedzenie.
Usłyszała czyjeś kroki. Jednakże nie widziedziała, do kogo należały. Była zamknięta w czterech ścianach i jedynym źródłem światła było niewielkie okienko z kratami. Po chwili wielkie, metalowe drzwi się otworzyły i do środka wszedł bardzo dobrze znany Angwusnasomataquri Paco.
- Widzę, że się obudziłaś – powiedział mężczyzna. – To dobrze. Bardzo dobrze. – Nie mogła patrzeć na jego paskudną gębę. Na twarzy miał chytry uśmieszek. Patrzenie na bezbronną Aquri sprawiało mu radość. – Jak smakował obiad?
- Ohydny. Tak samo jak ty – warknęła w jego kierunku.
Qochata zaśmiał się, ale nic nie powiedział. Podszedł do Indianki i chwycił jej podbródek dwoma palcami. Spojrzał jej prosto w oczy.
- Od dziś jesteś moja. To co będziesz robić, zależy tylko ode mnie, piękna – wyszeptał prosto w jej usta. – Tak więc wstawaj na nogi, zabieraj swoją ładną pupę i idziemy pozwiedzać cywilizowany świat.
Aquri poczuła się… zdominowana. Nie była w stanie nawet się ruszyć. Dopiero, gdy puscił jej podbródek, była w stanie odetchnąć. Wstała na nogi i spojrzała na nie. Była ubrana. Dziwne uczucie. Jedynie nogi miała bose, ale jej jakoś specjalnie to nie przeszkadzało.
Paco zrobił sobie z niej pieska. Dosłownie. Na szyję dał obrożę i prowadził na łańcuchu. Czuła się okropnie. Spoglądała na tłum ludzi. Ta cywlizacja ją przerażała. Chciała wrócić do siebie do lasu, ale nie mogła nawet o tym pomarzyć. Dlaczego? Była na uwięzi. Nie mogła nawet próbować się szarpać, po ostre kolce wbiłyby się w jej gardło, sprawiając ból. Czuła na sobie wzrok ludzi, słyszała szepty i śmiechy. Ktoś coś czasem powiedział w kierunku Paco, ale ona nie rozumiała ani słowa. Nie znała tego języka.
Nagle weszli do wielkiego domu. Murowanego. Jeszcze takiej dużej przestrzeni mieszkalnej, to ona nigdy nie widziała. Spoglądała z niepewnością w oczach na to wszystko, zastanawiając się, co ma zrobić. Przełknęła ślinę.
- To mój dom. Od dziś będziesz tutaj mieszkała – powiedział mężczyzna.
No tak. Pies mieszka ze swoim panem… czyli do końca życia miała być jego niewolnikiem? Wolałaby umrzeć wraz z bliskimi, których zostawiła w wiosce.
∞
Mijały miesiące, a ona wciąż była uwięziona u Paco. Miała dość takiego życia. Z wielką chęcią poderżnęłaby sobie gardło, gdyby miała czym. Nie potrafiła wytrzymać tych upokorzeń, żartów kierowanych w jej stronę. Spędziła tutaj sporo czasu i zaczęła powoli się uczyć języka. Słyszała, jak jest nazywana „prywatną dziwką Johna”, „głupią dzikuską” itp. Najchętniej to by im wszystkim rozszarpała gardła, ale przeszkadzała jej w tym obroża, którą miała na szyi, oraz łańcuch, który ograniczał możliwość proszania się do trzech metrów w każdą stornę. I to na czworaka, bo gdy stawała, ta odległość się zmniejszała.
Pewnego razu do Paco przyszedł pewien mężczyzna. Nigdy wcześniej go nie widziała na oczy. Gdy ją zobaczył, przez długi czas nie potrafił oderwać od niej wzroku. Widywał już niewolników i nie było to dla niego czymś nowym, ale Indianka jakoś specjalnie rzuciła mu się w oczy.
- Odkupię od ciebie tą służącą – powiedział do Johna.
- Ona nie jest na sprzedaż, mój drogi.
Nieznajomy uśmiechnął się i położył na blacie sakiewkę pełną pieniędzy. Qochata na jej widok uśmiechnął się szeroko. Nie mógł odmówić…
- Jest Twoja.
Mężyczna podszedł do Angwusnasomtaquri i odpiął jej obrożę. Gdy próbował pogłaskać ją po włosach, syknęła niczym wąż i odsunęła się gwałtownie. Bała się. Paco bił ją po głowie, gdy była nieposłuszna.
- Spokojnie – powiedział nieznajomy. – Nazywam się Alexander.
- Angwusnasomtaquri – odpowiedziała szeptem. Nie mogła głośno mówić, jeżeli jej na to nie pozwolono.
- Strasznie trudne to imię! Co powiesz na Aquri? – zapytał i uśmiechnął się.
Indianka przytaknęła. W sumie całkiem ładnie brzmiało. Mężczyzna wstał na nogi i wyciągnął do niej rękę.
- Chodź, ja Cię nie skrzywdzę – powiedział miłym tonem. Zaufała mu. Dziewczyna chwyciła rękę Alexa i z jego pomocą wstała na nogi.
∞
Aquri spojrzała na zdjęcie. Alex. Odszedł od niej dwa lata temu. Czuła pustkę. A jednocześnie się cieszyła. Była dla niego jedynie ciężarem. Nauczył ją wielu rzeczy. Po pierwsze pokazał jej, czym jest magia. Miała ją w sobie od samego początku, ale jakoś nigdy nie zwracała na to uwagi. Po drugie… wprowadził ją do gildii. Do Grimorie. Mogłoby się wydawać, że jest złym człowiekiem. Przecież Grimorie Heart to jest nielegalna gildia. Ale on ją uwolnił od Paco. Sprawił, że znów mogła być sobą… choć nie. Ta dawna Angwusnasomtaquri umarła. Teraz była zupełnie inna. Nie ma w sobie nic z tamtych czasów. Alex próbował ją nieco ucywilizować, ale im bardziej się starał, tym bardziej była dzika. Czuła się dobrze, biegając nago po sterowcu GH. Najważniejsze w tym wszystkim jest jednak to, że czuje się szczęśliwa.
✓ Jeździectwo lvl1
✓ Sokolooki lvl1
✓ Łucznik lvl1
•
Łuk refleksyjny o długości 95 centymetrów. Nadaje się do strzelania z konia.
• 30 strzał
• Kołczan na strzały
Magia Paktu Dusz - Na samym początku trzeba powiedzieć, że magia ta nie jest magią typu take-over, mimo kilku podobnych aspektów. Aquri dzięki swojej magii może zawrzeć pakt z jakimś zwierzęciem, a co za tym idzie – przejąć jakieś jego cechy. Jednakże warto zaznaczyć, że przy tym wygląd kobiety zupełnie się nie zmienia. Dla przykładu dzięki paktowi z gepardem będzie szybciej biegać, ze skowronkiem ładnie śpiewać itp. Warto jednak zaznaczyć, że raz zawarty pakt wystarczy i na jego podstawie można tworzyć kolejne zaklęcia i nie trzeba zawierać go na nowo.
✓ Pakt – Dzięki temu PWM Aquri jest w stanie zawrzeć pakt z jakimś zwierzęciem i przejąć jego zdolności.
○ Pakt Kota
○ Pakt Skowronka
○ Pakt Świetlika
○ Pakt Jaszczurki
○ Pakt Węża
○ Pakt Geparda
○ Pakt Kameleona
○ Pakt Żaby
○ Pakt Lirogona
○ Pakt Pająka
✓ Porozumienie – Aquri ma bardzo dobry kontakt ze zwierzętami, bez tego zawieranie wszelakich paktów z nimi byłoby niemożliwe. Kobieta za pomocą tego PWM jest w stanie się porozumiewać z nimi – rozumie ich mowę oraz potrafi się nią posługiwać. Tyczy się tylko zwykłych zwierząt, magiczne odpadają.
✓ Oswojenie – Proste PWM, które działa jako stały buff na wszystkie zwierzęta w promieniu 5 metrów od Aquri. Nieznacznie zmniejsza szanse zaatakowania przez dzikie zwierzę (niemagiczne).
✓ Naśladownictwo - Fajne zaklęcie, które pozwala Aquri naśladować odgłosy różnych zwierząt. Niektóre zwierzątka trzeba przywołać, a najlepszym sposobem do tego jest wydawanie dźwięków. Może ćwierkać niczym ptaszek, ale także wyć jak wilk i tym podobne rzeczy. Tyczy się jedynie zwierząt niemagicznych.
✓ Pakt Kota: Widzenie w ciemności – Koty słyną z tego, że są w stanie widzieć w ciemności. Dzięki temu PWM Aquri zyskuje tą umiejętność. Co prawda do kocich oczu jej daleko, ale od przeciętnego Kowalskiego widzi w ciemności lepiej.
✓ Pakt Skowronka: Śpiew - Bardzo proste PWM, dzięki któremu Aquri śpiewa o wiele ładniej, niżeli przeciętna osoba. Nadaje się co najwyżej do zaśpiewania niemowlakowi do snu, albo zbierania kasy na ulicy. Nie ma żadnych specjalnych właściwości. Ot, zwykły śpiew.
✓ Pakt Świetlika: Pochodnia - Pomocne PWM, gdy człowiek idzie w zupełnych ciemnościach i marzy tylko o tym, żeby zobaczyć, co ma przed nosem. Dzięki temu zaklęciu palec Aquri zaczyna się świecić niczym odwłok od świetlika. Światło jest nieco mocniejsze i większe. Światło jest wielkości płomyka od świeczki. Szału nie narobi, ale coś pomoże. Warto wspomnieć, że w żaden sposób człowieka nie jest w stanie zranić, ot zwykłe światełko.
✓ Pakt Jaszczurki: Odrastanie - Jak wiadomo, jaszczurki mają bardzo ciekawą właściwość, a mianowicie, gdy stracą ogon to on im odrasta. Aquri po zawarciu paktu z tymże zwierzęciem odziedziczyła tą zdolność, jednakże w jej przypadku odrasta nie ogon (bo go po prostu nie ma), a palec. Niezależnie czy to jest paluch u nogi czy ręki. Proces ten trwa miesiąc fabularny.
PWM zapożyczone od Rakshy.✓ Pakt Węża: Jad (D) - Jak wiadomo, są różne węże, tak więc różne rodzaje jadów. Po zawarciu paktu z jednym z nich, jest w stanie za pomocą tego zaklęcia w swoich ustach jadowitą substancję, którą wypluwa w stronę przeciwnika. W kontakcie ze skórą powoduje poparzenia pierwszego stopnia (zaczerwieniona skóra, uciążliwie pieczenie). Ubrania (niemagiczne) osłabiają ten efekt o połowę. Sama Aquri jest odporna na działanie czaru. Pieczenie utrzymuje się 3 posty.
✓ Pakt Kameleona: Kamuflaż (D) - Kameleony słyną z tego, że potrafią dostosować swój wygląd do otaczającego je środowiska. Aquri, po zawarciu paktu z tym zwierzęciem, zyskała ową umiejętność. Na okres posta Aquri przybiera maskujące barwy otoczenia. Oszuka człowieka ze zwykłym wzrokiem, który stoi niezbyt blisko niej.
✓ Pakt Geparda: Łowy (C) – Jak wiadomo drapieżnik do polowania potrzebuje szybkich nóg oraz pazurów, które są w stanie rozszarpać ofiarę na strzępy. Za pomocą tego zaklęcia Aquri biega znacznie szybciej (2 lvl umiejętności „Sprinter”), a jej paznokcie stają się ostrzejsze i jest dzięki nimi w stanie bez problemu zranić przeciwnika. Działa 2 posty.
✓ Pakt Pająka: Spiderwomen (C) - Jak wiadomo pająki potrafią chodzić po pionowych powierzchniach i nie sprawia im to większego problemu. Widok takiego stworzonka przysparza niejedną kobietę o dreszcze. Jednakże Aquri nie ma z tym problemu i po zawarciu paktu z tym zwierzęciem zyskała ową zdolność. Warto wspomnieć, że wystarczą jej do tego nogi i nie musi używać do pomocy rąk. Działa 3 posty.
✓ Pakt Żaby: Toksyczny Skoczek (B) – Są żaby różne i różniste. Wszystkie jednak potrafią skakać. Po zawarciu paktu z żabką Aquri zyskała umiejętność skakania na 10 metrów (niezależnie czy w górę, czy w przód, tył i tym podobne). Po skoku następuje lądowanie na dwie nogi, które nie robi kobiecie żadnej krzywdy. Oczywiście skakanie nie jest przymusem. Może równie dobrze chodzić na nogach, jak gdyby nigdy nic. Jednakże to nie wszystko. Są żaby, które wydzielają substancje, które działają negatywnie na człowieka. Po aktywacji tego zaklęcia skóra Aquri zaczyna wydzielać toksynę. Jest ona przeźroczysta, przez co człowiek nie jest w stanie jej zobaczyć. Gdy ktoś jej dotknie (albo ona jego), traci czucie w miejscu kontaktu z substancją. Dłuższe przetrzymanie powoduje paraliż w danym miejscu.