Liczba postów : 57
Dołączył/a : 30/01/2014
| Temat: Raksha Pią Sty 31 2014, 17:43 | |
| Imię:Raksha Pseudonim: The Faceless, Thacchi Nazwisko: Murtha Płeć: Mężczyzna Waga:95 kilogramów Wzrost: 191 centymetrów wzrostu Wiek: Lekko ponad 33 lata Gildia: Samotnik, dawniej Fairy Tail Miejsce umieszczenia znaku gildii: Gdyby chciał to by sobie zrobił Klasa Maga: 0
Wygląd: Raksha? To jego da się opisać? No właśnie jest to dość ciężki przypadek. On wygląda jak człowiek, tak właściwie to tyle widać, bo raczej nie ma co u niego opisywać. Ma ludzką posturę, dobrze zbudowaną i umięśnioną, aczkolwiek nawet straszną przez brak wyrazu twarzy. Tak, zdecydowanie on nie ma wyrazu twarzy, bo.. jej nie ma. Raksha nie wygląda, on po prostu jest. Podobny jest do jednego z świętych magów, Grshnny, po za tym, że jego skóra jest blada, na rękach przechodząca delikatnie w odcień fioletu, taki bardziej siny. Czemu tak wygląda? Tego nie wie nikt po za nim samym. On wygląda po prostu jak zabawka, której nikt jeszcze nie nadał kształtu i czeka tak sobie na obrobienie przez lalkarza. Brak linii papilarnych, kompletnie czysty, większych skaz nie ma. Jego głos zna tylko niewielka grupa ludzki, nie jest on przyjemny dla ucha. Jest on dość ciężki w odbiorze, chropowaty, przypominający warczenie kosiarki przez, co często ciężko go zrozumieć, a dodaje mu to takiego typowego wizerunku potwora, aniżeli człowieka. Ubrany zwykle w jakieś ciemne spodnie, białą bluzkę bez rękawów i czarny, skórzany płaszcz z kapturem, którym się okrywa.
Charakter: Osobowość Tacchiego można porównać do maszyny. Jest on zwykle chłodny, nie lubiący kontaktu z obcymi ludźmi, gdyż nie jest zbyt gadatliwą osobą. Nienawidzi się otwierać przed innymi, zwykle po prostu ignoruje zaczepki, gdyż nie chce nikogo zabijać. Jego myślenie opiera się głównie na prostocie w działaniu. Nie lubi, gdy ktoś się za bardzo panoszy, gdyż go to irytuje doprowadzając go do białej gorączki. Gdy się odzywa to tylko w konieczności, albo do przyjaciółki (muszę wypełnić to miejsce, więc na razie nie podam imienia dopóki kogoś nie znajde), której nie pozwoli tknąć żadnemu, powtarzam ŻADNEMU obcemu człowiekowi, który się zbliży za bardzo(czyt. Zacznie się do niej dobierać, a ta tego nie będzie chciała). Nawiązywanie kontaktu z innymi nie jest dla niego łatwe przez strach przed odrzuceniem przez ludzi, którzy odrzucają go przez względu na jego wygląd. Nie wygląda jak normalny człowiek, więc to nic dziwnego, prawda? Na świecie jest pełno takich ludzi. Nie znosi palenia w jego obecności, po prostu sam zapach dymu papierosowego zaczyna go denerwować, ale tylko wtedy, gdy ktoś z tym przesadza i pali jednego za drugim oraz w środowisku, gdzie znajdują się dzieci. Obiekcji przed alkoholem samym w sobie nie ma, ale to przez to, że strasznie ciężko upić tą kupę mięcha przez dobry jego genialny metabolizm. Często ma wrażenie, że jest obserwowany przez coś, kogoś... Duchy przeszłości? Tak sobie to tłumaczy, ale jeszcze odpowiedzi nie znalazł. Nawiązanie do duchów przypomina mu zwykle o tym i zaczyna się wzdrygać, to jedyny moment, gdy coś odczuwa głębszego w sobie. Kiedyś jego słabym punktem była córka, ale jej nie posiada, stracił ją i nie może o tym zapomnieć. Jedyną jego podporą, która trzyma go w miarę zdrowych zmysłach jest jego drugie dziecko, którego nie widział przeszło dwa lata. Cóż, młody ojciec stracił dzieci... to wszystko stało się przez niego, nie może sobie wybaczyć po tym strasznym wypadku. Najbardziej bolesne są dla niego nawiedzające go nocami koszmary, które przedstawiają śmierć jego małej przyjaciółki. Boi się, że to się kiedyś stanie i wpadnie w niekontrolowany szał. Czy to normalne? Nie wiadomo. Ma on swoją drugą połowę, która nie jest już taka w miarę normalna jak zwykła. Widać to po nim, gdy pojawiają mu się rozdziawione usta. Wtedy wpada w typowy stan, w którym tylko mord jest mu w głowie. Wywołany jest on paroma zmianami w jego mózgu, które formowały się u niego przez lata. Jeszcze nie udało się dotrzeć, co mu dokładniej dolega. Czasem ludzie mówią, że to przez jego magię, która miała zły wpływ na jego umysł. Ten stan nie jest u niego łatwo wywołać, potrzebny jest silny impuls z środka, który po prostu każde mu ruszyć, aby tego dokonać. Może być to śmierć kogoś bliskiego, albo nawet zobaczenie tego kogoś w krytycznym stanie. Wpada w niego czasem nieświadomie, gdy sen staje się zbyt realistyczny, po prostu lunatykuje nawet nie myśląc, co się w danej chwili z nim dzieje. Dziwne, prawda? Niestety tak, ale również prawdziwe.
Historia:
- Oby się pośpieszyli... nie chce się denerwować- pomyślał z głową pod poduszką, na starym, lekko zatęchłym materacu wysuwającym się spod ściany. Zdenerwowany nawet nie zwracał uwagi na zegar z pękniętą tarczą, sklejoną kawałkiem czarnej izolacji. Ile to już czasu minęło? Trzy miesiące? Cztery? Nie dbał o to, był zajęty rozmyślaniem o swojej przyszlości. Co z nim zrobią? Gdzie umieszczą? Na ilę? Z kim? A może od razu zabiją? Ostatnie byłoby zbyt piękne, aby było prawdziwe. Zaczął się niecierpliwić, nie lubił tego za bardzo, po prostu zależało mu, by jak najszybciej stąd wyjść i się z nią spotkać. Może powinien liczyć na dobre sprawowanie? Raczej nie. Nawet nic nie mruknął, jedynie leżał. Jego głowę zaprzątało tysiące myśli z pytanie „co będzie?”, chyba najgorsza rzecz jaka kiedykolwiek go spotkała przez ostatnie miesiące. Założył ręce na głowę, a raczej na poduszcze, która skrywała jego bladą, łysą pałę. Nie wiedział, co z sobą zrobić, nawet nie miał ochoty na jakiekolwiek inne działania po za użalaniem się nad sobą. - Mogłeś tego nie robić...- rozległ się znajomy głos w jego głowię. Serce zabiło szybciej, na ciele pojawiło się kilka par oczu. Nic nie widział mimo tego wszystkiego. Musiało mu się tylko wydawać, przecież nikogo tutaj nie ma. - Ignoruj dalej rzeczywistość- ponownie go usłyszał. Szybko powstał, dalej nic nie było. Wziął głęboki oddech i prędko się podniósł do siadu. Pochylony, łapiący się za głowę patrzący się w podłogę tak można było go opisać. Światło padało tuż przed nim na ziemię, a kraty rzucały na ziemię wyrazisty cień. Ręce opuścił, dłonie wisiały bezwładnie oparte na jego kolanach. - Co się ze mną dzieje...- zadał sobie to pytanie. - Pewnie to sumienie- rozległ się głos małej dziewczynki. Szybko obrócił swoją głowę w kierunku dźwięku. O dziwo tym razem kogoś zobaczył. Mała słodka dziewczynka z blond włosami, dużymi ciemnymi oczami ubrana w sukienkę. - Ciebie nie ma...- rzucił cicho swoim przeraźliwym, pustym głosem. - Przez ciebie mnie nie ma...- odpowiedziała lustrując go zimnym wzrokiem. - ODEJDŹ...- machnął na nią ręką, a ta rozpłynęła się jak fatamorgana. Ciężko dychał, poderwał się i podszedł do ściany i ryczał. Nie, nie płakał, a ryczał niczym potwór nie człowiek. Żałośnie, bezsilnie, jakby ktoś złapał go i zamknął w klatce niczym zwierze. Uderzył o nią raz, a potem powtórzył i padł na kolana zjeżdżając pomału na ziemię sunąc dłońmi po oliwkowej ścianie. -Maria... czemu ty nie możesz mnie po prostu zostawić w spokoju..?- pomyślał podczas chwili milczenia. Nikt się nim jeszcze nie zainteresował. Na twarzy pojawiły się krwistoczerwone oczy, podkrążone. Spoglądał nimi w okienku w ścianie. W końcu usłyszał śpiew kanarka. Mały, złoty się wyłonił z okna skąpany w promieniach słońca. Był zwykły, jedynie wleciał do celi i usiadł mu na głowie. Nachylił się na jego oczami. Przemyślał przez moment kilka spraw: - Zaczynam wariować- stwierdził nie wydając z siebie najmniejszego dźwięku, choćby piśnięcia. - Czemu tu tak właściwie siedzę? Co ja zrobiłem?- wpatrywał się dalej w ptaszka. Człowiek w zamknięciu szaleje, wiadomo to nie od dziś. Odizolowany od świata warstwą betonu i jakiegoś antymagicznego syfu. Wpakował się w bagno, wiedział o tym. Złapał się za głowę z tej całej bezradności. Wtedy wszedł strażnik. - Wstawaj, proces zaraz się zaczyna- zimny, chłodny ton towarzyszył jego słowa, a wzrok pogardliwy od razu speszył Faceless’a. Wstał, po czym podszedł niepewnie. Drzwi za nim trzasnęły, a razem z klawiszem szli przez długi korytarz. Cele, było ich tu pełno. Kilku się gapiło kaprawymi gałami i plotkowało podczas gry w karty. Nie słyszał ich, nie chciał nawet. Czy on upadł tak nisko, by przebywać w takim miejscu? Spóźnił wzrok na ziemię. Towarzyszył mu przez jakiś czas dźwięk kajdanków, bite trzy-cztery godziny, gdy jechał na proces. Oparł się jedynie na siedzeniu, jakiś kawałek sprężyny wbijał mu się w plecy. Denerwowało go to, ale nic z tym nie zrobił. Nie miał sił... był dalej załamany. Nie beczał, powstrzymał się od tego, chociaż chciał, bardzo. Jeden podskok, drugi, droga była wyboista. Przypominała mu tą jaka prowadziła do rodzinnego domu. Nie wiele pamiętał z dzieciństwa, ale to akurat się uchowało. Wyobrażał sobie, że na przeciwko niego siedzą jego bracia, Edgar i Kovolt. Wykłócali się jak zwykle, inaczej nie potrafił ich zapamiętać. - Raksh, co tak siedzisz?- zapytał starszy. Mężczyzna tylko się wyprostował. On mówił, to nie było coś normalnego. Przecież tylko ich sobie wyobraził... Ale ten głos, przecież Edgar tylko nie wymawiał na końcu „a” w jego imieniu. - Wyglądasz na przygnębionego, prawie tak jak na pogrzebie tego... no... Jak było temu mistrzowi Kovolt?- zapytał się drugiej imaginacji. - Gildartz, Gildartz Clive- odpowiedział, po czym oparł rękę na kolanie. - Strażnik...- powiedział głośno lekko przerażony. Obaj na niego spojrzeli – No co ty? Bagietę wołasz? Przecież i tak się nie zatrzyma. Wiem o czym teraz myślisz- uśmiechnął się szeroko. Po jego plecach przeszły ciarki jak nigdy. Zamrugał, a oni szybko zniknęli. Przed jego oczami ukazał się obraz z tego dnia. Wszystko wydawało się prawdziwe, a on oglądał to tylko jak na płaskim ekranie.
Ile to lat temu było? Zdecydowanie za dużo... Trzymał na rękach swoje dziecko. Ubrany był w czarny garnitur z niebieskim krawatem. Jego twarz nie wyglądała na jakąś specjalnie skorą do rozmów. Wielu ludzi stało przed grobem i przed posągiem na cmentarzu. Był to dzień pogrzebu Gildartza. Skinął głową w kierunku żony, która wzięła dziecko na ręce i poszła wraz z innymi magami. On został, nie był sam, było kilka innych osób. Jedna wyglądała wyjątkowo marnie. Nie mógł się powstrzymać i do niej podszedł. Stanął trochę za nią, ale się nie odezwał.Nie był nigdy dobry w pocieszeniu innych, dlatego jedynie podszedł do niej, była to kobieta... chociaż początkowo się mu nie zdawało. Położył rekę na jej ramieniu: - Będzie dobrze Alezjo- powiedział, po czym promiennie się uśmiechnął. Chyba nie najlepiej mu to wyszło, ale co tam... Potem poszedł dalej, by przejść się po cmentarzu. Było cicho, nikogo nie zastał. Jedynie puste groby, a na nich palące się znicze z ogniem tańczącym w rytm wiatru. Usiadł na ławce i zaczął myśleć. Co teraz będzie z gildią? Kto zostanie nowym mistrzem? Na te pytania nie znał odpowiedzi, ale wiedział jedno, trzeba żyć dalej.
Wszystko stanęło, poczuł jak nagle zatrzymujący się pojazd rzuca nim do przodu. Przerwało to jego wspominki. Wysiadł, gdy tylko strażnik wrzasnął. Ubrany w więzienny pasiak raczej nie za dobrze się prezentował. Szedł po zimnej posadzce sądu bez butów, ani skarpet, boso. Głośne kroki oznajmiły, że przybywa. Woźny od razu chwycił za klamkę i otworzył przed nim drzwi. Był tam sędzia i kilku mniej ważnych ludzi siedzących obok niego.Stanął przed barierką. Jego proces nie miał standardowej formy. - Imię i nazwisko- wycedził sędzia. - Raksha Murtha, wysoki sądzie- starał się uspokoić, ale ręce mu drżały. - Miejsce urodzenia i data, rodzina...- kontynuował grad pytań podając jedno za drugim. - Onibus, szósty czerwiec X768. Mara Jeha, matka. Everal Murtha, ojciec. Edgar i Kovolt Murtha, bracia, drugi nie żyje. Emily Strean, była żona, martwa. Maria Murtha, córka, martwa. Elisa Murtha, córka- odpowiedział na jednym wdechu. - Ile pan czekał na proces?- zapytał z ciekawości. - Dokładnie cztery miesiące, dwa tygodnie i trzy dni- przypomniał sobie na szybko. Lekko skierował wzrok na bok. Sąd leniwie wyciągnął rękę po kilka kartek, na których miał coś napisane. Poprawił swoje okrągłe okulary, a po dokładniejszym przestudiowaniu spojrzał na niego. - Oskarżony został pan o morderstwa pańskiej żony, brata i córki. Świadków nie było, po za pańskim sądem, który zobaczył pana wpadającego do domu w szale, następnie rozgległy się krzyki, a po wszystkim wyszedł pan jakby nigdy nic. Czy tak właśnie było?- obrzucił go spojrzeniem. - Sąsiad był pijany podczas całego tego zdarzenia, o tym pan zapomniał – odpowiedział blado skóry. - Tak, był pod wpływem alkoholu. Nie znaleziono żadnych dowodów, że to była pańska wina. Gdzie pan był podczas tego całego zdarzenia? Mag przez chwilę próbował się skupić, ale nie szło mu to zbytnio. Jedynie spojrzał na sędziego – Na cmentarzu w Magnolii. Nikt nie jest w stanie tego potwierdzić, było wtedy pusto- odpowiedział. - Cel wizyty?- - Odwiedzałem groby. Było to dawno, fakt jednak powinny tam stać znicze, które wtedy postawiłem- próbował się jakoś bronić. Sędzia jedynie bacznie go obserwował. Nie był w stanie go zbytnio ocenić, jego głos był straszny, więc ciężko było w nim wyczuć jakieś emocje, to samo tyczy się twarzy, której nie ma. Sędzina jedynie westchnął ciężko, po obrócił głowę raz w lewo, raz w prawo i coś wyszeptał do reszty. Zapadła na moment cisza, jedynie mężczyzna przełkną z trudem ślinę. - Z racji, że jedynym świadkiem był sąsiad pod wpływem alkoholu i brak wystarczających dowodów zostaje pan uniewinniony z zarzucanych panu czynów. Zarządzam tylko nadzór kuratora na roku. Będzie nadzorował pańskie poczynania, więc lepiej, by nic pan nie zrobił- odpowiedział, po czym uderzył kilka razy młotkiem. Ulżyło mu, czuł, że ogromny kamień spadł mu z serca. Jednak z jego umysłem dalej nie było za dobrze. Gdy tylko się odwrócił gdzieś z boku zobaczył Kovolta, martwą żonę i dziecko. Machali do niego, byli uśmiechnięci... Denerwowało go to.
Kilka dni później siedział na kanapie przy jakimś tanim winie. Nie miał zbyt dużo pieniędzy, więc mieszkał przez jakiś czas w zatęchłym hotelu. Siedział sam, zastanawiając się nad swoja przeszłością, było ciężko, oj bardzo było... Nie wychodził zbytnio swoich czterech ścian. - Przeklęty Kovolt i jego zabawy w czarowanie...- mruknął po cichu patrząc na swoje ręce – To jego wina, że tak wyglądam. On to sprawił... zapłacił za to, ale dalej jest coś nie tak- coraz ciężej oddychał. Zdecydowanie działało mu wszystko na nerwy, głosy w głowie coraz bardziej mu dokuczały. Tak mijało kilka ostatnich miesięcy w jego życiu. Od tego całego zdarzenia minęły ledwo dwa lata. Jednak wcześnie nie zostało wspomniane, ale był on magiem Fairy Tail przez 12 lat, dołączył, gdy miał 16. W wieku 18 lat został ojcem pierwszego dziecka, po czterech kolejnych latach urodziło mu się następne. Brat Edgar i młodsze dziecko mieszkają w Onibus. Kovolt nie żyje tak samo jak jego żona i córka. W FT nie ma go od czterech lat.
Umiejętności: - Samotny wilk poziomu pierwszego - Walka wręcz poziomu pierwszego - Drapieżca poziomu pierwszego
Ekwipunek: - Sieć z obciążeniem - Jeden nóż wojskowy przypięty do paska, 17 cm. - Dwa sai’e, 45 cm też doczepione do paska - Dość spory plecak turystyczny - Ubrania
Rodzaj Magii: - Mutacja- Rodzajem tej magii zwykle posługują się magowie, którzy z początku używali magii ciała. Jest to odłam magii, który troszeczkę wyewoluował od swojej pierwotnej formy i stał się jej odłamem tak jak wszystkie inne. Zawiera ona dużą nutę z magii protoplasty, czyni ona z użytkownika dość nietypowe zjawisko, gdyż kontrola nad swoim ciałem polega na ciągłej mutacji. Interesujące prawda? Tak, zdecydowanie. Nie wpływa ona jednak tylko na samego jej użytkownika, ale również na przeciwnika, gdyż po przelaniu na takiego magii i użyciu odpowiedniego zaklęcia jest możliwe nadanie mu nowych cech (np. Penisa na czole), tak jak na żywe organizmy.
Pasywne Właściwości Magii - Nochal- Mag potrafi stworzyć sobie dowolny nos na skórze. - Oczęta- jak wyżej tylko z oczami. - Usta- jak wyżej z ustami. - Uszy- jak wyżej z uszami. - Mutacja: melanina- pozwala na zmianę koloru skóry/oczu przez mutację odpowiedzialnego za to genu. Może być użyte miejscowo. Można użyć na kimś, ale by to odwrócić potrzebny jest Raksha (potrzebna zgoda gracza). - Mutacja: palec- pozwala wyhodować palec na skórze, ale tylko mały. - Mutacja: kły- pozwala na zmianę budowy zębów na kły. - Mutacja: Włosy- pozwala na wyhodowanie sobie włosów i ewentualnej brody, mutacja zwiększa szybkość tworzenia się zarostu. Można użyć na kimś, ale nie sprawi, by komuś wyrosły włosy na oczach, tylko broda mu urośnie(tylko za zgodą gracza). - Mutacja: Komórki macierzyste- w miejscu odciętego palca może odrosnąć stary, ale trwa to miesiąc FABULARNY. Polega na zamianie obecnych komórek na macierzyste, które wiedzą, że mają się zmienić w palec. - Wydłużenie palców- ta PWM pozwala na wydłużenie palców o jakieś 3 centymetry. - Blank Body- aktywna pasywka cały czas, jego ciało po prostu nie ma nosa, rysów twarzy... wygląda przez to jak wygląda normalnie. - Mutacja: Metabolizm- kolejne mutacja, ale tak sprawiła, że jego metabolizm jest o wiele lepszy i nie upija się tak szybko.
Zaklęcia: - Mutacja zewnętrzna[A]- Poprzez odpowiednie użycie magii i naładowanie swojego ciała energią magiczną nasz mag umie modyfikować swoją skórą i kończynami w niemalże dowolny sposób. Czemu niemalże? Problemem właśnie jest to, że przy pomocy tej techniki użytej samej nie da radę wytworzyć sobie dodatkowej kończyny, bo tak, więc ręka mu nagle na plecach nie urośnie. Działa 3 posty. Muszą być akceptowalne biologicznie czyli nie będzie latał z ognistą bądź lodową ręką.
- Ręka alien[C]- Zaklęcie tym razem nie oddziałuje na użytkownika, a na przeciwnika. Przez przejście energii magicznej przez palce/skórę Rakshy, w miejscu, które dotknął wyrasta... ręka, tak, dodatkowa ręka, która jest połączona z układem kostnym i krwionośnym przeciwnika, ale nie da się kontrolować przez niego! Jest to ciało obce, które po prostu mu przeszkadza. Czasem blokuje mu inne kończyny, daje w mordę. Jeden post się aktywuje, jeden post trwa(np. Ktoś dostanie tym w turze ataku, to wyrośnie mu na kolejkę obrony). PS: może zostać zastosowane w urce.
- Kwaśny spluw[D]- Skupmy się teraz na ustach. W ustach mamy taką fajną rzecz, która nazywa się ślinianki, a to zaklęcie sprawia, że zaczynają one produkować... kwas. Tak, ten kwas służy do tego, by skóra przeciwnika zaczęła swędzieć, a oczy piec niemiłosiernie jeśli w nie dostanie. Czemu to nie boli Rakshy? Dzięki drugiej części zaklęcia w jego ustach pojawia się swoista odporność podobnej do tej w żołądku.
- Mutacja: Hemofilia(D)- hemofilia jest jedną z chorób genetycznych, która zaburza krzepnięcie krwi. Dzięki dotknięciu kogoś i przekazaniu mu energii Raksha jest w stanie sprawić u niego na jakiś czas hemofilię. Z ran kogoś takiego krew leci o wiele szybciej i nie chce krzepnąć przez co jest szansa, że szybciej się wykrwawi. Czas trwania tego zaklęcia to 3 posty, ale trzeba pamiętać, że zbyt wiele się nie stanie jeśli zrobi się komuś płytkie nacięcie (to jest nie wykrwawi się od razu).
Ostatnio zmieniony przez Raksha Murtha dnia Sob Lut 15 2014, 23:52, w całości zmieniany 3 razy |
|