Imię: Charlotte
Pseudonim: Lady Drop
Nazwisko: McWeaveer
Płeć: kobieta
Waga: 40 kg
Wzrost: 160
Wiek: 23
Gildia: obecnie brak
Miejące umieszczenia znaku gildii: brak
Klasa maga: 0
Wygląd: Obecnie bardzo szczupła, niewysoka dziewczyna o rudych włosach i jasnych zielonych oczach. Jest ładna, ale nie zalicza się do grona najpiękniejszych kobiet, gdyż jej uroda jest raczej oryginalna. Na brzuchu Charlotte, widać niewielkie blizny- pamiątki po zastrzykach i zabiegach w zakładzie psychiatrycznym. Ubrana jest w fioletowo-czerwoną pelerynkę, zdobiony cylinder, lekki skórzany gorset i spodnie. Ubiór ten jest dość wyzywający, ale nie jest typowy dla tej romantycznej młodej artystki. Nosi go, gdyż w dniu w którym kończy się jej historia, mentorka dziewczyny, znając ważkość wydarzenia, w którym miała uczestniczyć, namówiła ją do założenia jednego ze swoich kostiumów scenicznych.
Charakter:Obecnie jest gadatliwą, dość dzieciną, naiwną i czułą młodą kobietą. Nie wierzy do końca w siebie i bywa zagubiona w tłumie ludzi, mimo to nie znosi przebywać sama, bez żadnego towarzystwa. Stara się być dobra dla innych, pomagać w razie potrzeby i jest zdolna do poświęceń w imię przyjaźni i (jakże wysoko przez nią cenionej) miłości. Bywa dość niezdarna i często popada w roztargnienie, które nierzadko jest źródłem kłopotów. Uwielbia kolor brązowy, muzykę, kabaret i aktorstwo. Nie ufa lekarzom, pielęgniarkom i wszelkiego typu uzdrowicielom. Boi się ognia i nawet woli chłodne dni od upalnych. Ma brzydkie nawyki mówienia na swój temat w trzeciej osobie oraz rozmawiania ze swoją filiżanką niczym z żywą osobą.
Historia:Zaletą wielkich domów z pewnością jest długość, ilość i oczywiście, jakość mieszczących się w nich korytarzy. Długie, często rozwidlające się przejścia pełne zdobiących ściany obrazów i ciągnących się w nieskończoność dywanów. Wystrój ciężki, angielski, ale jakże enigmatyczny. Pozwalający skołatanym nerwom odpocząć, a plątaninie myśli rozpleść się pomiędzy gustownymi alejkami. Warunki wręcz idealne dla osoby w sytuacji hrabiego McWeaveera - czterdziestoletniego, dobrze zbudowanego mężczyzny o stalowym charakterze, który w obecnej sytuacji można przypuszczać nieco... zardzewiał. Narodziny dziecka. Dla większości rodziców jest to chwila radosna, pełna nadziei i szczęścia, jednak nie dla hrabiego. Hrabiego, który tego dnia został ojcem, ale przestał być mężem. Poród odbył się około dwie godziny temu, mimo to mężczyzna nadal nie widział dziecka. Bał się? Nie. Raczej próbował zespawać ze sobą żelazne elementy swojego charakteru by zakryć pod nimi wściekłość i poczucie wstydu. Dla człowieka pokroju hrabiego McWeaveera małżeństwo nigdy nie stanowiło relacji opartej na jakichkolwiek zażyłych stosunkach z druga osoba, była to raczej transakcja. Transakcja która bez jego zgody i wcześniejszych ustaleń, a nawet bez konsultacji prawniczej została zerwana. Cóż za skandal, cóż za brak honoru dla niego i dla jego rodziny, cóż za pretekst dla szarej masy do niedorzecznych plotek i pogłosek. Śmierć przy porodzie, przecież to sytuacja godna plebsu, a nie rodziny McWeaveerów, dla których to pracowali najlepsi lekarze i uzdrowiciele calowego Fiore.
-
Pozwę ich. - pomyślał hrabia -
Pozwę ich wszystkich, za to ze pozwoli na zhańbienie dobrego imienia rodziny. Jak ona śmiała umrzeć, jak mogła mi to zrobić po wszystkich pieniądzach które w nią władowałem… Mężczyzna coraz szybciej poruszał się korytarzem, na oślep błądząc bez celu i już prawie postawił w myślach zarzuty przeciw swej byłej żonie, oskarżając ją o umyślne spowodowanie śmierci kiedy ockną się stojąc przed wielkimi hebanowymi wrotami do głównej sypialni.
-
To tam - pomyślał -
To tam to wszystko się wydarzyło. Miejsce z którego wypłyną wszystkie plotki. Zszargane imię… mój biedny syn, czym sobie zasłużył aby jego hrabiowskie pochodzenie już od urodzenia było splamione tak nietaktownym incydentem. -
Chce pan zobaczyć dziecko? - Nagły glos akuszerki Cukiny, która pojawiła się w drzwiach, przykuł uwage hrabiego.
-
Tak, oczywiście - odpowiedział i szybkim, ciężkim, typowym dla niego krokiem wszedł, a raczej wkroczył do wielkiej komnaty, gdzie w centralnym miejscu stało wielkie łoże z baldachimem, na którym zobaczył wzgórek pod zakrwawionym prześcieradłem.
-
Jak śmiałaś umrzeć? - pomyślał patrząc w tamtą stronę.
-
Panno Cukinio oczywiście mniemam że zdaje sobie pani sprawę, iż poza mury tego domu nie może wyjść żadna informacja mogąca wzbudzić plotki. Śmierć mojej żony była NATURALNĄ, typową śmiercią przy przedwczesnym porodzie, a NIE spowodowaną pobiciem. Chyba się rozumiemy, prawda? Nie chcę by mój syn wychowywał się w cieniu skandal… - urwał, a po jego czole spłynęły zimne niczym jego dusza krople potu. Spojrzał na zawiniątko które kilka sekund wcześniej akuszerka włożyła mu w ręce.
-
Co to jest? - zapytał chłodno.
Obecni lekarze, służące i akuszerka spojrzeli z przerażeniem w jego stronę.
-
Co to kurwa jest?! - krzyknął.
Na jego dłoniach, w delikatnym aksamitnym kocyku leżała drżąca mała dziewczynka.
* * * * *
-
Taka mała niewinna istotka... Czym sobie zasłużyła na taki ogrom bólu. Jakie siły pozwalają na to by dzieci musiały tak cierpieć, gdzie jest bóg który ponoć kocha dzieci i się nimi opiekuje? Mówią ze jesteśmy częścią jego planu, i że w ostatecznym podsumowaniu jego drogowskazy zaprowadzą nas do szczęścia, nieważne ile bólu musielibyśmy po drodze znieść. Ale… jak tu ufać planom samobójcy umierającego na krzyżu - mówiła do siebie Cukina przewijając noworodka. -
Nieważne maleńka, będzie dobrze, zobaczysz. Kobieta uśmiechnęła się do maleńkiej zielonookiej istotki, która odwzajemniła jej uśmiech.
Akuszerka, a raczej już niania, uniosła dziecko i przytuliła do siebie. Była starą, przeszło siedemdziesięcioletnią kobietą i uniesienie rocznego dziecka sprawiało jej trudność, ale uwielbiała zapach małej dziewczynki. Od niemal roku pełniła funkcję jej opiekunki, a wręcz matki. Ojciec nie zwracał uwagi co się dzieje z jego córką, jedynym momentem uwagi, jaki jej poświecił był dzień chrztu kiedy to na poczekaniu musiał wymyślić dla niej imię.
-
Charlotte - powiedział wtedy od niechcenia, prawdopodobnie dlatego, że było to imię matki i było jedynym imieniem, które temu żelaznemu, lodowatemu człowiekowi przyszło wtedy do głowy. Od tego czasu ojciec nie odwiedzał nawet pokoju dziecka, nie podejmował jego tematu, a jedynie chciał poznać wysokości rachunków wynikających z utrzymania noworodka.
-
Moja maleńka - powiedziała Cukina głaszcząc dziewczynkę po króciutkich rudych włoskach. - W
szystko się zmieni, zobaczysz.Przytuliła ją i zaczęła nucić tą samą kołysankę co zawsze:
"Pada deszcz pada deszcz
pada deszcz na dworze
Taki mokry taki mokry
straszy kogo może
Lecą w dół lecą w dół
srebrne koraliki
Zmoczą drzewa zmoczą pola
Domy i chodniki"
Po chwili dziewczynka zasnęła.
Opiekunka nie wiedziała jak wiele miała racji. Nie mogła przypuszczać do jakich nieszczęść doprowadzą nadchodzące zmiany.
* * * * *
Minęło siedem lat od narodzin Charlotte. Dziewczynka rosła i stawała się coraz… dziwniejsza. Nie należała do energicznych dziewczynek. nie należała również do dziewczynek kochających się w książkach. Nie potrafiła dobrze sprzątać, a szczególnie nie była pomocna w kuchni, nie tyle, że nie chciała pomagać, przeciwnie - była bardzo chętna do tego, jednak jej obecność zwyczajnie kończyła się tragicznymi wypadkami. Kiedy miała pięć lat i pierwszy raz chciała pomóc Cukinie w układaniu naczyń, z porcelanowej zastawy liczącej około 50 talerzy został jeden. Kiedy zaś mając sześć lat pomagała gotować, po zjedzeniu doprawionej przez nią zupy Cukina przez tydzień cierpiała na zatrucie, a gdy rok później postanowiła nakryć do stołu, trzeba było kupić nowy obrus i odnowić podłogę, na którą upuściła wielką wazę pełną gorącego barszczu. Dziewczynka nie robiła tego specjalnie, o nie. Wręcz za wszelką cenę starała się być kompetentna w powierzonych jej czynnościach. Niestety, pech, fatum czy po prostu jej tendencja do zapadania w marzenia doprowadzały do coraz to nowych wypadków.
Cukina jednak zawsze powtarzała:
-
Nie płacz moja mała kropelko, któregoś dnia odnajdziesz swoją drogę w życiu i będziesz robiła to w czym będziesz wspaniała, a wszyscy będą cię podziwiać, kochać i oklaskiwać. * * * * *
Nadszedł dzień ósmych urodzin panienki McWeaveer. Dziewczynka otworzyła oczy, była w swoim niewielkim ciemnym pokoju, w którym jedynymi sprzętami były - łóżko, stolik pełniący role biurka oraz skrzynia na ubrania, których dziewczynka i tak miała niewiele. Przeciągnęła się ospale i ześlizgnęła z łóżka, a w tym momencie do pokoju wparowała Cukina niosąc w rękach niewielkie drewniane pudełko.
-
Witaj moja mała kropelko, kto ma dzisiaj urodziny, no kto?-
Ja! - zawołała dziewczynka niemalże podskakując ze szczęścia.
- A
wiesz co tu dla ciebie mam? Prezent dla mojej małej Kropelki.Charlotte w pierwszej chwili zamarła. Cukina była bardzo biedna i nie stać ją było na prezenty, natomiast ojciec zdawał się nawet nie wiedzieć kiedy miała urodziny. Był to pierwszy prezent jaki miała dostać, jej pierwszy prawdziwy prezent, pierwsza naprawdę własna rzecz. Dziewczynka cicho pisnęła i zerwała się biegiem w stronę Cukiny. W małych oczkach pojawiły się łezki szczęścia. Wyciągnęła rączki przed siebie i ... przewróciła się z impetem potykając o skrawek własnej koszuli nocnej.
-
O mój boże dziecko! - zawołała Cukina szybko pomagając wstać dziewczynce
-
Nić mi nie jeśt pani Ciukinio - powiedziała szeroko uśmiechnięta mała, mimo podbitego oka i kropli krwi spływającej z leciutko rozciętej brwi.
Cukina pokręciła głową i uśmiechnęła się wręczając dziewczynce prezent.
-
Proszę kochanie.Charlotte drżącymi rękoma ujęła ostrożnie, ale pewnie pudełko. To był jej prezent i nie mogła sobie pozwolić na upuszczenie go. Przecież było to, coś naprawdę jej. Fala gorąca zalała wnętrze dziewczynka tak nagle, że nie mogła przez chwile złapać oddechu. Powoli podeszła do stołu, położyła na nim pakunek i delikatnie, powoli, niemal ceremonialnie uniosła wieko. W środku znajdowała się niewielka, bo może 10 centymetrowa porcelanowa lalka z rudymi włosami i zielonymi oczkami, takimi samymi, jakie miała dziewczynka. Ubrana była w biała wiktoriańską sukienkę, a w porcelanowej dłoni trzymała chusteczkę. Charlotte wpatrywała się w lalkę i powoli dotknęła jej twarzy, tak delikatnie jak tylko potrafiła, maleńkie dziecięce wargi zadrżały, a uśmiech zniknął z twarzy.
-
Nie podoba ci się mała kropelko? - zapytała Cukina.
Dziewczynka milczała wciąż dotykając porcelanowej alabastrowej twarzy lalki.
-
Kropelko? - powtórzyła nieco zmieszana niania.
Wtedy cała fala gorąca, która wypełniała wnętrze dziewczynki jakby uniosła się i naparła na jej powieki. Z oczy Charlotte wytrysnął strumień łez, a mała rzuciła się w objęcia opiekunki
-
Dziękuję - szlochała. -
Dziękuje-e-e-e to najpiękniejsa lala na świecie będę ja kochać i o nią dbać i nigdy jej nie znisce dziękuje pani Cukinio dziękuje.Cukina uśmiechnęła się i objęła małą, ukrywając łzę spływającą z jej oka. Tak jak obiecała Charlott, tak zrobiła, i mimo swego pecha nigdy nie uszkodziła ukochanej porcelanowej zabawki. Dziewczynka myślała że to najszczęśliwszy dzień jej zycia niestety wszystko miało się tego dnia zmienić.
* * * * *
Hrabia McWeveer siedział w fotelu i patrzył w okno.
-
Dzisiaj urodziny tej małej - pomyślał. -
Ile to ona będzie miała… hm siedem? Nie osiem lat. Bezużyteczne baba. Gdzie do cholery jest mój syn który miał przejąć majątek rodziny? Oj jej matka skończyła by w zakładzie dla obłąkanych gdyby żyła. Taka zniewaga, taka hańba dla rodziny. Mężczyzna wstał, wyjął z kieszeni cygaro, zapalił i zaciągnął się głęboko. Wtem, może za sprawą dymu który dodał nieco lotności jego żelaznemu umysłu hrabia wpadł na pomysł.
-
W sumie dlaczego mam się godzić z faktem ze mam córkę? Dlaczego, nie miałbym zrobić z niej godnego następcy. Przecież to kim jesteśmy jest tylko zależne od rodziny. Heh... zaślepieni głupcy mówiący ze nasza natura to w połowie loteria genów. Banda sodomitów którzy mówią tak, aby mieć przyzwolenie na swoje wynaturzone plugawe grzechy. Ha! To wyśmienity koncept! Czas zabrać się za wychowanie dziecka i uczynić z tej malej baby godnego następcę. - Uśmiech pojawił się na szorstkiej, zniszczonej twarzy hrabiego.
* * * * *
-
Jak nazwiesz swoja lalkę? - zapytała Cukina.
-
Lady 5o’clock-
Hm, oryginalne imię. Dlaczego tak?-
Bo ona lubi pić helbatke!-
Rozumiem. - Cukina uśmiechnęła się i wróciła do wyszywania, nie przeszkadzając zapatrzonej w swoją lalkę dziewczynce.
Wtem do pokoju małej wszedł, chyba po raz pierwszy od ośmiu lat, hrabia McWeaeer.
Cukina zerwała się z fotela i stanęła wyprostowana. W jej oczach widać było zaskoczenie i lęk. Dziewczynka natomiast zadawala się nie zauważyć obecności ojca w pokoju.
-
Charlotte - zagrzmiał hrabia
Panienka ocknęła się i przerażona uniosła głowę, pot spłynął jej po skroniach.
- C
zym ty się bawisz? Damy w twoim wieku już nie powinny bawić się lalkami. No nic, nieważne. Chciałem ci oznajmić, że mam dla ciebie niespodziankę. Jutro poznasz pannę Lichtenstein, twoją nową guwernantkę. Będzie ona uczyć cię pisma, matematyki, filozofii, administracji, geografii oraz prawa. Masz ją przygotować Cukinio. - Słowa mężczyzny brzmiały surowo i groźnie.
-
Ale czy ona nie jest za mała na taki nadmiar nauki? - zaprotestowała cicho opiekunka.
-
To nie powinno być zmartwieniem służby - odburknął hrabia i opuścił pokój
Dziewczynka i jej opiekunka długo stały zaskoczone i pełne obaw przed nadchodzącymi zmianami.
* * * * *
Minęło pięć lat, pięć piekielnych lat, pełnych płaczu, poniżenia i nauki. Charlotte nie była pojętna uczennica, a raczej wystarczająco pojętną, ale które dziecko było by w stanie ogarniać jednocześnie zasady matematyki, prawa karnego i administracji. Nadmiar zajęć przerastał dziewczynkę, która z czasem stawała się coraz bardziej wycofana, cicha, niepewna i zamknięta w sobie. Jej dzień zaczynał się już o czwartej rano, szybkie śniadanie, lekcje aż do obiadu, a tuż po nim lekcje, znowu lekcje i dla odmiany lekcje. Jedyny czas w którym Charlotte mogła się odprężyć był kilka minut po wieczornej toalecie i przed położeniem się do łóżka, wtedy to do jej pokoju przychodziła ukochana Cukina, opowiadała jej różne historie i śpiewała kołysanki. Mimo iż dziewczyna miała trzynaście lat nadal uwielbiała słuchać piosenek opiekunki, których ta znała setki i na każdy temat. Nie zawsze były to kołysanki, często Cukina śpiewała jej znane przeboje lub utwory musicalowe.
-
Co zaśpiewać ci dzisiaj, moja Mała Kropelko? - powiedziała Cukina wchodząc do pokoju dziewczynki.
-
Hmm... czego chcesz dziś posłuchać Lady 5o’clock? -
Nie jesteś już za stara, by rozmawiać z lalką - uśmiechnęła się opiekunka
-
Dlaczego? - w oczach dziewczynki pojawił się cień wstydu.
-
Och moja Mała Kropelko, żartuje sobie, możesz zawsze mówić do swojej lalki, jeżeli wtedy czujesz się lepiej.-
Cukinio? Zawsze czuje się lepiej jak mówie do ciebie. A ty zawsze będziesz prawda?-
Moje drogie dziecko. - Cukina usiadła koło niej na łóżku -
Jestem stara, nie zawsze będę mogła być z tobą fizycznie, ale zapamiętaj jedno, jeśli kiedykolwiek będziesz mnie potrzebować zanuć jedną z piosenek które ci śpiewałam, a tedy możesz być pewna w jakiś sposób będę z tobą. Dziewczynka zapisała sobie te słowa w głęboko w sercu. Mimo iż wtedy jeszcze nie mogła wiedzieć, że za równy rok tak bardzo dodadzą jej otuchy w trudnych chwilach.
* * * * *
Charlotte miała już czternaście lat. Była niewysoką, chudą, zielonooką dziewczynka o długich rudych falowanych włosach, przez które większość nauczycieli i guwernantek zwracała się do niej “ryża”. Nie znosiła tego przezwiska, ale nigdy nie sprzeciwiła się nikomu kto je wymawiał, w ogóle rzadko sprzeciwiała się komukolwiek w jakiejkolwiek sprawie. Małomówna, zamyślona i bardzo znerwicowana, taka stała się ta niegdyś żywa urocza dziewczynka. W polaczeniu z jej wrodzoną niezdarnością uznawana była przez większość ludzi, a przede wszystkim samego hrabiego za niedorajdę. Ciągła nauka i nadmiar obowiązków zabiły w niej cała radość życia, a smutek stał się jej najlepiej znanym uczuciem. Całe wieczory płakała żaląc się swojej ukochanej porcelanowej lalce lub Cukinie, które niestety była już bardzo stara i coraz rzadziej odwiedzała dziewczynkę. Kiedy Charlotte czuła się wyjątkowo źle śpiewała piosenki, które niegdyś najdroższa opiekunka nuciła jej do snu. Z czasem czternastolatka zaczęła tracić sens życia, a najgorsze wciąż było przed nią.
* * * * *
Był zimny i pochmurny dzień. Charlotte zamyślona patrzyła w okno jak wiatr targa gałęziami drzew.
-
Młoda damo czy mam może wysłać ci specjalne zaproszenie do lekcji? - warknęła na nią nagle guwernantka
-
Bardzo przepraszam, pani Lichtenstein - odpowiedziała z przerażeniem, szybko skupiając się na czytaniu tekstu na temat zastosowań kary śmierci wobec majestatu prawa
-
Gdybym była twoim ojcem nie marnowała bym na ciebie pieniędzy, umiesz tylko siedzieć i gapić się w okno, hańba dla tego zacnego rodu. - Guwernantka często powtarzała te słowa, nie robiła tego z żadną agresją, a stoickim spokojem, tak że słowa wydawały się być pozbawione jakiegokolwiek zabarwienia emocjonalnego. Może dlatego tez były za każdym razem tak bolesne dla młodej dziedziczki rodu McWeaveer.
Charlotte kończyła właśnie akapit poświęcony humanitarnemu zastosowaniu kary śmierci kiedy do pokoju wszedł jej ojciec, dziewczyna zamarła. Bała się tego człowieka, tego zimnego żelaznego człowieka
-
Witam panno Lichtenstein - zaczął hrabia.
-
Och dzień dobry łaskawy hrabio - odpowiedziała guwernantka uległym tonem
-
Córko - zwrócił się do Charlotte. -
Madame Ritter, opiekunka służby prosiła by ci przekazać, ze rano zmarła Cukina. Dziękuję panno Lichtenstein, możecie wracać do lekcji - powiedział beznamiętnie hrabia i wyszedł jakby nigdy nic się nie stało.
Charlotte oniemiała. Cała sytuacja wydala się jej skrajnie nierealna, nie była pewna czy to jawa czy sen. Kilka słów, które rozerwały jej życie na strzępy, kilka słów wypowiedzianych tak beznamiętnym tonem, kilka słów, które ostatecznie zgładziły w niej ostatnie tchnienia życia.
-
Cukina nie żyje… moja Cukinia nie żyje… moja… mama. - Myśli zdawały rozpierać czaszkę, ból wypełnił wnętrze, a strach zdawał się miażdżyć jej ciało.
-
Cukinia - wyszeptała wstając od biurka.
-
Siadaj młoda damo, bo będę zmuszona wezwać twojego ojca - warknęła guwernantka.
-
Cukinia… - szepnęła ponownie Charlotte.
-
Siadaj w tej chwili Ryża! - krzyknęła wściekła kobieta - S
iadaj i czytaj, a nie gadaj o jakichś tam żałosnych służących twojego wspaniałego ojca!-
Moja mama… nie mów tak o mojej matce szantrapo! - krzyknęła, a z jej oczu wytrysnęły łzy.
-
O! Stawiamy się? Siadaj i ucz się ryży bachorze! - zaczęła wrzeszczeć guwernantka, uderzając wierzchem dłoni w twarz dziewczyny.
Charlotte zachwiała się i upadła na ziemie. Łzy płynęły strugami po jej policzkach.
-
Teraz wstaniesz ryży bachorze i będziesz się uczyć, a wieczorem o wszystkim dowie się twój ojciec i służący już wymierzy ci wystarczającą kare, a wiesz jak ciężką rękę ma pan Franklin - powiedział kobieta uśmiechając się na myśl o starym oschłym dozorcy, który zwykle bił wieczorem po lekcjach dziewczynę za jakiekolwiek przejawy nieposłuszeństwa.
Charlotte wstała podniosła się.
-
Pada deszcz, pada deszcz, pada deszcz na dworze… - zaczęła nucić pod nosem
-
Zamknij się mówiłam! - ryczała madame Lichtenstein
-
Taki mokry, taki mokry, straszy kogo może… - kontynuowała dziewczynka podchodząc do okna. Odwróciła się do niego tyłem patrząc załzawionymi oczami w twarz guwernantki. Kobieta uderzył uśmiech na twarzy uczennicy.
-
Co ty…? - zaczęła, ale w tym momencie Charlotte zrobiła coś niezwykłego, coś tak nieoczekiwanego, że nikt nigdy nie spodziewał by się takiego zachowania.
-
Lecą w dół, lecą w dół srebrne koraliki.Zaśpiewała dziewczyna i przechyliła się w tył.
* * * * *
-
Czy dobrze rozumiem panie hrabio? Ma nigdy nie opuścić tego miejsca?- doktor Korlack zapytał dla pewności hrabiego McWeaveera zapalając papierosa. -
Dziewczyna ma objawy depresji, ale z pewnością nie jest to choroba typu schizofrenii lub fagofilii, przez które musiała by tu spędzić życie. Próbowała popełnić samobójstwo to fakt, ale kilka naświetlań lakrymą leczniczą i psychoterapia, a wróci do normy. Zatem jak pan sobie to wyobraża?-
Szanowny panie doktorze. - Na twarzy hrabiego malował się gniew. -
Nie wiem czy pan dobrze mnie zrozumiał. Dziewczyna ma tu zostać. - Podsunął mu sakiewkę wypełnioną klejnotami. -
Teraz pan rozumie?Doktor spojrzał na łapówkę.
-
No dobrze rozumiem, ale gdy będzie pełnoletnia, jeśli sama nie będzie chciała być leczona zostanie wypuszczona. Takie jest prawo.-
Zatem nie dopuścicie do tego - przerwał mu hrabia. -
Dziewczyna ma nigdy nie opuścić murów zakładu psychiatrycznego, a jeśli dorośnie… nazywacie to lobotomią prawda? Dwie lakrymowe igły które pochłaniają wszelkie myśli, wspomnienia i wolę, czyż nie?-
Panie hrabio. - Doktor Korlack Az podniósł się z fotela. -
Przecież to pańska córka!-
Mój drogi doktorze Korlack. Wie pan czym jest honor? Moja rodzina od wieków ma niezachwianą reputację i nie pozwolę, aby jakiś bachor to zmienił. Już jej matka popełniła niewybaczalną, dla tego rodu zbrodnie. Nie pozwolę, aby ta mała porażka zniszczyła to, na co moja rodzina pracowała od pokoleń. Czy zrozumieliśmy się doktorze?Lekarz zgasił papierosa i opadł na siedzenie.
-
Wydaje mi się ze tak...-
Wyśmienicie. Zatem żegnam. Doktorze.* * * * *
Szary, maleńki pokoik, w którym znajdowało się jedynie łóżko, wokół surowe białe ściany pozbawione okien i ciężkie żelazne drzwi z niewielkim zakratowanym lufcikiem. Tak właśnie wyglądała izolatka Charlotte.
Upadek z okna nie wyrządził jej żadnej szkody, poza lekkim wstrząsem mózgu i utratą przytomności. Nie pamiętała kiedy ojciec odesłał ja do zakładu psychiatrycznego, ale wiedziała, że z pewnością nie opuści go szybko. W sumie nawet nie chciała. Tu miała spokój. Mogła zamknąć się w swoim bólu i tęsknocie za ukochaną Cukiną.
* * * * *
Minęły dwa tygodnie od kiedy dziewczyna znalazła się w zakładzie dla obłąkanych. Dotychczas jedynymi osobami jakie spotkała były pielęgniarki, które przychodziły przebrać jej pościel, umyć ją, wyczyścić nocnik i podać leki antydepresyjne. Nie rozmawiały z nią, a ona sama wykazywała chęci do konwersacji. Całymi dnami siedziała na łóżku i milczała, podobnie jak wtedy, gdy doktor Korlack pojawił się w jej pokoju.
- C
harlotte McWeaveer. Rys depresyjny. Wyraźne skłonności samobójcze. - Spojrzał beznamiętnie na dziewczynę. -
Poza tym widoczne są u niej zaburzenia sub-schizofreniczne, dlatego też wymaga stałej hospitalizacji. Dobrze będziemy podawać ci sole litu i…-
Doktorze - przemówiła niespodziewanie dziewczyna. -
Doktorze…-
Tak?- odpowiedział od niechcenia mężczyzna
-
Może doktor przynieść mi moją porcelanowa lalkę? Błagam…-
Co?-
Porcelanowa, lalkę… Lady 5o'clock. Błagam doktorze błagam…-
Tak, tak. Porcelanową, jasne - powiedział lekarz i wyszedł z pokoju pozostawiając dziewczynę sama.
Charlotte spojrzała na swoje dłonie, łzy spłynęły po jej policzkach. Wzięła głęboki oddech i zaczęła śpiewać jedna z piosenek Cukiny.
* * * * *
Minął tydzień nim lekarz znowu odwiedził swoją pacjentkę. Przez ten czas dziewczynie podawano zastrzyki z solami litu mającymi nieco poprawić jej stan. Pielęgniarki zajmujące się nią zaczęły nazywać ją śpiewaczką, gdyż całymi dniami śpiewała zamknięta w swojej celi. Pytana o powód patrzyła na nie nieufnie i milkła na chwile, by zaraz potem zacząć kolejny utwór. Śpiewając czuła, że Cukina ją słyszy i że nie jest całkowicie samotna. Tęskniła za opiekunką każdym włóknem swojego ciała. Doktor Korlack wszedł do celi, kiedy śpiewała właśnie “My Immortal”, lecz gdy zauważyła go natychmiast zamilkła.
-
Ma ją pan? - zapytała z nadzieja w głosie.
-
Za chwilę. Dobrze. Widzę, że twój stan się poprawił, dzisiaj przestaniemy podawać ci leki gdyż… hmm... - Lekarz zamilkł na chwilę, szukając jakiegoś wiarygodnego kłamstwa. -
Gdyż zbyt szybka poprawa może mieć złe efekty w późniejszym leczeniu. -
Ma ją pan? - powtórzyła
-
Ech... dziewczyno… nudzisz wiesz? No dobrze, bierz - Powiedział mężczyzna podając jej zdobione drewniane pudełko. Po czym opuścił pokój.
Charlotte położyła pakunek na łóżku. Westchnęła. Poczuła jak fala gorąca rozchodzi się po jej ciele. Nadzieja i chyba nawet radość. Odzyskała swoja ukochana lalkę, jedyną rzecz która do niej należała, rzecz która dostała od ukochanej Cukiny. Drżącymi lekami otwarła pudełko i zobaczyła… starą, porcelanową filiżankę. Z jej oczu popłynęły łzy.
-
Filiżanka… zapamiętał tylko, że chciałam coś z porcelany… i przyniósł filiżankę. - Łzy nie przestawały cieknąć po jej policzkach. Uniosła naczynie i zaczęła obracać je w dłoniach. Filiżanka była niewielka, biała, i pozbawiona jakichkolwiek wzorów. -
Zatem musimy poradzić sobie we dwie Lady 5o’clock. - powiedziała do filiżanki, a na jej obliczu pojawił się cień uśmiechu.
* * * * *
Kilka lat w odosobnieniu może namieszać w głowie, tym bardziej jeśli jest to izolatka w zakładzie psychiatrycznym, gdzie twoim jedynym przyjacielem jest udająca lalkę filiżanka, a rozrywką ciągle śpiewanie starych piosenek. Z czasem Charlotte przyzwyczaiła się do tego miejsca, a nawet polubiła niektóre pielęgniarki. Zdarzało się ze raz na kilka miesięcy pozwalały jej one pospacerować kilka godzin po korytarzu a, nawet słuchały jej piosenek. Przynosiły jej kredki i ołówki tak, że dziewczyna mogła rysować i zapisywać teksty piosenek na ścianach swojej celi. Mimo wszystko była uwięziona, uwięziona w zakładzie psychiatrycznym. Słyszała nocami krzyki obłąkanych. Bała się, a wtedy mówiła do filiżanki wyobrażając sobie, że ta jej odpowiada. Mijały dni, miesiące, lata. Czas płynął nieubłaganie, a na ścianach było coraz miej miejsca na rysunki. Powoli zbliżał się dzień osiemnastych urodzin Charlotte i właśnie wtedy miesiąc przed osiągnięciem przez nią dojrzałości wszystko się zmieniło.
* * * * *
-
Fajnie śpiewasz wiesz?Niespodziewane pytanie wybiło Charlotte ze skupienia na piosence. Otwarła oczy i zobaczyła w swojej celi młodego, czarnowłosego mężczyznę o pięknych, przenikliwych, orzechowych oczach. Trzymał w ręku miotłę i opierał się o ścianę z szelmowskim uśmiechem na ustach.
-
Naprawdę masz dobry głos. Uczyłaś się śpiewać? - zapytał chłopak.
Charlotte zamarła zawstydzone i zaskoczona. Mężczyzna, obca osoba w jej celi, co on tu robił jak się dostał. Myślała wpatrując się nieprzytomnie w gościa.
-
Ha, no tak gdzie moje maniery? - roześmiał się. -
Jestem Adrien, będę tu teraz sprzątać, ale nie przyzwyczajaj się, to tylko dorywcza praca na najbliższy miesiąc. No, ale okej. Nieważne. Więc co? Kto się nauczył tak śpiewać?-
Moja mam… opiekunka, Cukina… - odpowiedziała niepewnie
-
Hm nie jesteś chyba zbyt rozmowna. Dawno tu jesteś?-
Tak…-
Gaduła z ciebie - zaśmiał się pod nosem. - O fajna filiżanka - powiedział Adrien i wyciągnął dłoń w kierunku leżącej na łóżku Lady 5o’clock.
-
Nie! - krzyknęła Charlotte i rzuciła się w stronę łóżka potykając się o własne nogi i przewracając się na wznak u stóp Adriena
-
Ała! Ej, nic ci nie jest? - Chłopak szybko przykucnął i pomógł dziewczynie podnieść się z ziemi. - Ha! Straszna z ciebie lama. - Uśmiechnął się i poprawił rozczochrane włosy zmieszanej dziewczyny. -
Ej, serio podobała mi się twoja piosenka, poza tym genialna ta filiżanka.-
Nazywa się Lady 5o’clock-
Aha, rozumiem - powiedział poważnym tonem, wstał i ukłonił się dostojnie w stronę naczynia. -
Miło mi panią poznać, droga Lady 5o’clock.Charlotta przez chwilę patrzyła nieprzytomnie po czym wybuchła śmiechem, pierwszy raz od wielu lat. Adrien patrzył jak zielone oczy dziewczyny napełniają się figlarnym blaskiem.
* * * * *
Dzień kiedy poznała Adriena na zawsze pozostał w sercu Charlotte, podobnie jak kolejne dni spędzone z tym zabawnym młodym człowiekiem. Zawsze o godzinie siedemnastej odwiedziła on Charlotte, przynosząc termos z herbatą, ciastka i kubek. Siadali na łóżku i robili sobie swój własny, mały, angielski podwieczorek. Dużo jej o sobie opowiadał. Dowiedziała się, że należał do kabaretu. Początkowo, nie wiedziała co to znaczy, ale wyjaśnił jej.
-
Prawdziwy kabaret, to nie zgraja głupków zachowujących się jak klauni na scenie to coś o wiele więcej. To artystyczna bohema zabawiająca swoja sztuka ludzi. Jesteśmy grupa muzyków aktorów magików i tancerzy. Jeździmy po świecie taborami i występujemy, aby zarobić - przerwał, gdy dziewczyna spojrzała na niego podejrzliwie.-
Charlotte zastanawia się co tu robisz skoro mówisz, że pracujesz w kabarecie?-
No tak, dziwne no nie? Mieliśmy problem, nasz powóz połamał sobie koło. Wiesz, to ogromny powóz i naprawa trochę potrwa. No to parę osób znalazło sobie prace dorywcze, aby się nie nudzić czekając na naprawę. Mówiłem ci, jestem tu zatrudniony tylko na miesiąc, wiec jeszcze tylko do końca tygodnia.-
Charlotte nie chce żebyś sobie pojechał - zasmuciła się dziewczyna.
-
Nie martw się, będę cie odwiedzać - powiedział i zaczął zbierać swoje rzeczy z jej łóżka.
-
Czym się zajmujesz w tym kabarecie? - zapytała i nie czekając na odpowiedź, dodała:
-
Charlotte pomoże - powiedziała i sięgnęła po jego kubek, który wyślizgnął się z jej dłoni i roztrzaskał na kamiennej podłodze.
-
Jesteś wręcz niemożliwa lamo - roześmiał się i pozbierał skorupy.
Charlotte płonęła ze wstydu.
-
Lady 5o’clock jak on ma nas polubić skoro jestem taka niezdarna? Pewnie uważa mnie za idiotkę… idiotkę zamkniętą w zakładzie psychiatrycznym. Adrien podniósł się i spojrzał na widocznie zawstydzona dziewczynę.
-
Ej, nie martw się nic się nie stało - uśmiechnął się. -
Dobra, ja spadam, do jutra. - Odwrócił się w stronę drzwi.
Charlotte zacisnęła pięści, tak bardzo pragnęła by został tak bardzo chciała spędzić z nim więcej czasu. Chciała by ta wiele.
-
Proszę, nie idź - pomyślała. -
Proszę… - Nagle zesztywniała. Jej ciało zdawało się płonąć od emocji, od wstydu, od zaskoczenia i rozkoszy. W pierwszej chwili nie wiedziała co się dzieje. Po kilku sekundach dopiero zrozumiała. Adrien odwrócił się i szybkim ruchem objął i pocałował ją. Chwila ta trwała kilka sekund, ale dla niej zdawała się trwać w nieskończoność. Po chwili mężczyzna wypuścił ją z ramion i szybko wyszedł z pokoju.
-
Aha. - Zatrzymał się przed drzwiami. -
W kabarecie jestem magikiem, bo wiesz mój ojciec uczył mnie magii teleportacji, wiec trochę tam umiem. Przenoszę różne przedmioty, a ludzi to bawi. Na razie - powiedział i opuścił cele.
Kiedy Adrien wyszedł Charlotte długo leżała wpatrzona w sufit nieświadoma otaczającej ja rzeczywistości.
-
Pocałował ją. Mężczyzna ja pocałował. Nigdy Charlotte nie była tak szczęśliwa. - Czuła, jak w każdym skrawku jej ciała rozkwita radość. Uchyliła usta i zaczęła śpiewać “You’ve Got the Love”. marzyła by wszyscy w zakładzie usłyszeli i poczuli szczęście jakiego ona doświadcza. Niestety w tym samym budynku, innego człowieka przepełniało uczucie skrajnie różne od tego, które wypełniało dziewczynę.
* * * * *
Kilka pięter niżej doktor Korlack wezwał do pokoju swoją asystentkę.
-
Panienko Ashley, chciałbym, by zaklepała panienka na jutro salę operacyjną.-
Oczywiście doktorze - odparła młoda, niska, korpulentna kobieta. -
Który pacjent zakładu będzie operowany?-
Charlotte McWeaveer.-
Jaki zabieg będzie wykonywany?Lekaż podszedł do starej zdobionej szafki. Otworzył ja i wyjął z niej metalowe, podłużne pudełko. Położył je na swoim staromodnym biurku i wyjął z niego dwie, ogromne, lakrymowe igły.
-
Lobotomia -odparł lekarz
Asystentka uniosła oczy z przerażeniem upuszczając na podłogę długopis.
-
Oczywiście doktorze - wyszeptała asystentka i wyszła z pokoju mijając ciemnowłosego chłopaka o przenikliwych orzechowych oczach. Chłopaka który właśnie tam sprzątał i słyszał cała rozmowę. Jego oczy rozbłysły, a na twarzy pojawił się konspiracyjny uśmiech.
* * * * *
-
Hej Charlotte obudź się!Dziewczyna otworzyła oczy, lakryma oświetlająca pokój była wyłączona i nie wiedziała kto do niej mówi.
-
Kim jesteś - zapytała kierując twarz w mrok.
-
To tylko ja. - rozpoznała głos Adriena.
Nagle pokój wypełniło światło świecy. Charlotte zobaczyła Adriena oraz dwie obce osoby. Szczupłego, niewysokiego mężczyznę o różowych długich włosach, ubranego w czarny obcisły uniform, oraz wysoką dojrzałą piękna kobietę ubraną w gorset i długą czerwona suknie z rozcięciem sięgającym do samych ud. Patrzyła ona na nią wyniośle spod burzy swoich długich blond loków i czarnego cylindra obwiązanego krwawoczerwoną wstążką.
-
Charlotte jest zaskoczona. Kim oni są? - zapytała dziewczyna
-
Nie ma czasu na wyjaśnienia, wstawaj i wychodzimy.-
Co?-
Wychodzimy! Słyszałaś - powiedział nerwowo Adrien i chwycił dziewczynę za nadgarstek ciągnąc za sobą do wyjścia.
Charlotte była zaskoczona i zmieszana
-
Czekaj - zawołała
-
Co? No tak, Lady Velvet możesz zabrać jej filiżankę to bardzo ważne?-
Jeśli muszę, mały - odpowiedziała dama figlarnym, nieco zachrypłym tonem, a na jej twarzy pojawiła się mina którą Charlotte określiła by zdaniem “
No i poco zawracasz mi głowę?”.
Wybiegli z pokoju na ciemny korytarz, a z niego na klatkę schodową wprost do nawy głównej, gdzie znajdowały się wielkie drewniane wrota prowadzące na zewnątrz.
-
Dobra Tik-Tuk załatwisz to? - zapytał Adrien różowowłosego mężczyzny.
-
Się robi - odpowiedział bardzo zmanierowanym tonem. Poczym dotknął drzwi na których pojawił się świecący symbol.
Charlotte otworzyła usta ze zdziwienia. Mężczyzna trzymał dłoń na drzwiach i po kilku chwilach wszyscy usłyszeli dźwięk otwieranego zamka.
-
No co? - zapytał figlarnym tonem Adrien. -
Magia włamywaczy, przydatna u kabareciarzy.Tik-tuk pchnął drzwi które otworzyły się z piskiem. Wtem cały hol wypełnił się światłem, a na ścianach pojawiły się okrągłe świecące lakrymy wydające przenikliwy wyjący dźwięk.
-
Nie mówiłeś ze przy głównym wejściu jest alarm do cholery - krzyknął przerażony Tik-Tuk.
-
Nie wiedziałem do cholery jasnej! - odkrzyknął mu Adrien zasłaniając uszy.
-
Żałosne - rzuciła dama w Lady Velvet i wyszła jakby nigdy nic, ciągnąc za sobą przejętego włamywacza.
-
Chodź - krzykną Adrien i złapał Charlotte za ramię.
Wtem ciężkie drzwi zatrzęsły się przed ich twarzami a do nawy głównej zaczęli zbiegać się lekarze, pielęgniarki i uzbrojeni w piecze strażnicy. Adrien zaklął pod nosem i spojrzał na przerażona Charlotte.
-
Raz kozie śmierć - wyjęknął, poczym objął dziewczynę.
Charlotta poczuła ciepło i zapach jego ciała. Wiedziała że jest źle, wiedziała że plan ucieczki się nie udał. Mimo to czuła się bezpiecznie w jego ramionach. Na kilka sekund zamknęła oczy. Wtem poczuła zimny powiew na twarzy. Dźwięk lak rym, krzyki tłumu to wszystko nagle zniknęło. Dziewczyna rozejrzała się. Stała pośrodku polany, z daleka widziała rozświetlony budynek zakładu psychiatrycznego.
-
Jak to się stało - myślała. -
Czy ja.. Ja jestem wolna. - Sama nie wiedziała, kiedy zaczęła się śmiać i płakać z radości.
-
Zadowolona? - usłyszała zdyszany glos Adriena, odwróciła się i zobaczyła leżącego na ziemi chłopaka, wydawał się skrajnie zmęczony. -
Uciekliśmy, wiesz moja magia jest słaba i nie potrafię przenosić na dłuższa metę ludzi, ale jako… - Nie skończył. Jego głowa osunęła się na ziemie i stracił przytomność. Dziewczyna podbiegła do niego i chwyciła za rękę.
-
Nie Adrien, proszę nie. Co robić? - myślała nerwowo.
-
Czy ten chłopiec zawsze musi robić za bohatera, to robi się nudne. Tik-Tuk weź go i idziemy.Charlotte usłyszała szorstki zniesmaczony głos lady Velvet stojącej zaraz za jej plecami.
* * * * *
Tego wieczoru dziewczyna, pierwszy raz od wielu lat opuściła mury zakładu psychiatrycznego. Była szczęśliwa, ale tez nieco zlękniona perspektywą wolności. Kilka godzin po spektakularnej ucieczce siedziała w ogromnym wozie trupy kabareciarzy, który jak się dowiedziała udało się naprawić kilka dni przed czasem. Członkowie Chat Noir byli dla niej niezwykle mili i uprzejmi, mimo to dziewczyna długo bała się tych nowych ludzi, wielu nowych ludzi, gdyż tabor składał się z czterdziestu trzech kabareciarzy. Tancerze, magicy, malarze, piosenkarze, aktorzy - ludzie którzy określali się mianem bohemy artystycznej. Niektórzy posługiwali się magią inni byli zwykłymi ludźmi. Wszyscy jednak traktowali Charlotte jak jedną z nich. Panna McWeaveer po kilku miesiącach podróży z nimi pokochała ich i poczuła, że poznała swoja nową rodzinę, tym bardziej, że wśród nich był Adrien. Który od tamtego wydarzenia już dawno doszedł do siebie, ale rekonwalescencja nadal trwała, gdyż, aby przeteleportować siebie i ją, musiał zużyć niemal całe zasoby magiczne jakie w sobie miał. Jak dowiedziała się od Harolda Zidllera, głównego reżysera i w pewnym sensie szefa grupy, magia Adriena pozwalała jedynie na teleportowanie małych przedmiotów, co było wykorzystywane w jego sztuczkach na scenie, dlatego też przeniesienie człowieka, a co dopiero dwójki ludzi było niezwykle wyczerpującym i śmiałym przedsięwzięciem. Charlotte była wdzięczna za to i szczęśliwa. Szczęśliwa, ponieważ mogła być z nim, a on był szczęśliwy, będąc z nią.
* * * * *
Hrabia McWeaveer był wściekły. Jego gniew zdawał się miażdżyć żelazny charakter, którym był obdarzony. Jego wyklęta córka, zakała i hańba rodziny uciekła z zakładu. To było niedorzeczne, nietaktowne i nie do zaakceptowania. Mężczyzna siedział w fotelu gniotąc w dłoni list od doktora Korlacka.
-
Kevin - warknął do stojącego przed nim przerażonego młodego posłańca -
Wezwij mi tu kogoś z jakiejś mrocznej gildii, nie wiem może być ktoś z Eisenvald. Niech puszczą te problematyczną sprawę z dymem.Kevin patrzył skrajnie przerażony jak hrabia z fanatycznym śmiechem darł list z zakładu psychiatrycznego.
* * * * *
Charlotte miała już 19 lat. Od roku należała do Chat Noir. Czuła się już częścią tej grupy, miała tam przyjaciół, ludzi zastępujących jej rodzinę i oczywiście Adriena. Po starym życiu pozostało tylko jedno wspomnienie, ukryte w drewnianym pudelku pod jej łóżkiem - porcelanowa filiżanka która niestety roztrzaskała się podczas pamiętnej ucieczki z zakładu psychiatrycznego. Dziewczyna jednak nie zgodziła się by wyrzucić Lady 5o’clock, była jej jedynym przyjacielem w tamtych mrocznych czasach i do dziś często mówiła do niej w myślach by dodać sobie otuchy. Żyjąc wśród artystów dziewczyna zmieniła się psychicznie i fizycznie. Nadal była niepewna siebie i dziecinna, ale zaczęła rozmawiać z ludźmi, a nawet była uważana za gadułę, mimo że czasem ludzi niepokoiło, że zdarzało jej się mówić na swój temat w trzeciej osobie, jednak starała się to opanować. Zaś co do wyglądu. Zaczęła ubierać się jak reszta trupy. Mocny makijaż, rude włosy spięte w wymyślną fryzurę, fioletowy gorset, sukienka zszyta ze strzępów materiału oraz pończochy w czarnobiałe paski. W nowym stylu prezentowała się bardzo uwodzicielsko ale nieco niepokojąca, jak w sumie wszyscy przedstawiciele artystycznej bohemy. Jej głównym zajęciem było sprzątanie i pomaganie w rozkładaniu sceny w miastach do których grupa przyjeżdżała. To drugie nie było wyjątkowo trudne, gdyż “namiot”, jak nazywali go członkowie Chat Noir, był w rzeczywistości wielkim magicznym klubem, na co dzień mieszczącym się w małym pudełeczku wielkości paczki zapałek. Wystarczyło rzucić nim w ustalone miejsce, a pojawiał się budynek wewnątrz którego znajdowała się piękna, lakrymowa scena. Adrien opowiadał jej kiedyś że we wspomnianej lak rymie mieści się zmagazynowana moc dawnej, największej gwiazdy bohemy, Lady Satine. Była to niezwykle utalentowaną czarodziejka używająca magii kabaretu, zwanej magia Chat Noir, którego była założycielką. Ponoć dzięki swoim występom potrafiła uwieść i oczarować nawet najbardziej krnąbrnych widzów. Umiała ona otwierać lakrymę dzięki czemu jej moc magiczna była na tyle potężna ze wpływała nie tylko na ludzi, ale na naturę i otaczająca rzeczywistość. Niestety Lady Satine zginęła tragicznie. Zajęta rozdawaniem autografów weszła pod koła automobilu. Jedyną osobą, obecnie używającą tej magii była Lady Velvet - uczennica byłej gwiazdy. Również była niezwykła czarodziejką, ale nie potrafiła otworzyć lakrymy. Charlotte nie rozumiała do końca magii Chat Noir, ale to miało się niedługo zmienić.
* * * * *
Pewnego dnia kiedy Charlotte sprzątała budynek po występie, stało się coś co zmieniło jej życie. Jak zawsze dziewczyna śpiewała przy pracy i nie zauważyła, że ktoś się jej przysłuchuje.
-
Dobra, masz głos, idziesz. - Usłyszała nagle glos lady Velvet.
-
Co proszę? Charlotte nie rozumie - odpowiedział zaskoczona.
Dama podeszła do dziewczyny jakby nigdy nic, wyrwała jej miotłę z ręki i powiedział beznamiętnym tonem:
-
Adrien mówił że dobrze śpiewasz. Miał racje. Przyszłam. Posłuchałam. Postanowiłam. Będę cie uczyć.-
Nie rozumiem. - powtórzyła, nieco rozbawiona sytuacja Charlotte.
-
Nie musisz. No tak powinnam pewnie teraz z tobą porozmawiać o życiu, wspomnieć o magii, ty powinnaś się zastanawiać, ja powinnam dać ci czas i tak zakładając, że się zgodzisz. Blah, blah, blah. Niestety moja droga, nie chce mi się bawić w takie gierki. Nauczę cie magii tego miejsca, cholernej magii Chat Noir, ogarniasz? Dobra ja idę, jak chcesz się uczyć to chodź, no chyba że twoje ambicje kończą się na zamiataniu - odparła i skierowała się do wyjścia.
Charlotte przez kilka chwil stała oszołomiona, lecz po chwili pobiegła za dostojną damą, potykając się po drodze.
* * * * *
Tamtego dnia Charlotte zaczęła zgłębiać tajniki magii kabaretu, magii artystycznej bohemy, magii Chat Noir. Lekcje z Lady Velvet były całkiem inne, niż te na które uczęszczała w domu ojca. Nie mieli stałych godzin spotkań, ale uczyły się przy każdej okazji. Adrien powtarzał jej, że ma wrodzony talent, że jest obdarzona niezwykłym głosem i potrafi naprawdę dobrze wczuwać się w postać, która odgrywa. Charlotte nie była wytaczająco pewne siebie by wierzyć jego zapewnieniom, ale było jej milo gdy słyszała je. Kiedy nie uczyła się, spędzała z nim każdą chwilę. Kochała go i tylko to się liczyło. Wiodła wtedy wspaniałe życie, pełne podróży, magii i miłości.
* * * * *
Lady Velvet była kobietą cyniczną, oschłą i wymagającą, ale Charlotte wiedziała, że głęboko w środku była ciepła i dobra. Spędzały dużo czasu razem, wiec miała okazje poznać damę z każdej strony. Cztery lata trwało zanim mentorka uznała, że rudowłosa dziewczyna opanowała w stopniu zadowalającym magie Chat Noir.
-
Dobra rudzielcu - powiedział któregoś dnia podczas próby. -
Jesteś gotowa.Charlotte przerwała swój występ i spojrzała na nią z niepewnością.
-
Charlotte nie jest pewna - powiedziała przejęta.
-
Ale ja jestem. Chodź, idziemy do Zidlera, załatwimy ci występ na jutrzejszy wieczór. Hm, tylko… nie możesz wystąpić jako Charlotte McWeaveer, trzeba ci wymyślić jakiś pseudonim artystyczny. Pomyślmy. Może Lady Cotton albo… - Dama zamyśliła się.
-
Lady Kropelka! - zawołała Charlotte. -
Proszę. Tak nazywała mnie moja opiekunka, gdy byłam mała.-
Nie. To się nie przyjmie, ale… Niech będzie Lady Drop.Charlotte uśmiechnęła się. Chciała zeskoczyć ze sceny i przytulić swoja mentorkę, ale niestety potknęła się o fragment lakrymy i upadła z impetem miedzy ławki.
-
Świetnie! Występ z guzem. Jesteś po prostu niemożliwa. - powiedziała zniesmaczona Lady Velvet, gdy dziewczyna ze śmiechem podnosiła się z podłogi.
* * * * *
“Namiot” był pełen ludzi, głownie mężczyzn. Nic w tym dziwnego, skoro plakaty mówiły, że tego niezwykłego wieczoru, wystąpi najbardziej ponętna artystka Chat Noir. Panowie rządni wrażeń tłoczyli się przed sceną, oczekując Spektakularnego Spektaklu. Tymczasem za kurtyną Charlotte, czy raczej, Lady Drop z przerażeniem starała się pohamować łzy.
-
Nie potrafię! Nie zrobię tego. Charlotte się boi – płakała.
Stojąca nad nią Lady Velvet kręciła głową.
-
Chyba sobie jaja robisz. Jak nie wyjdziesz to co mamy zrobić, oddamy im za bilety?Dziewczyna wybuchła jeszcze większym płaczem.
-
Te? Chcesz ją jeszcze bardziej dobić? Charlotte podniosła oczy i ujrzała Adriena. Stał ze swoim szelmowskim uśmiechem przenikając wzrokiem szorstką damę.
-
Przepraszam bardzo - kobieta odparła cynicznie. -
Starałam się ją pocieszyć, ale jeśli nie to bez łaski. -
Hej, mała. Będzie dobrze! – Adrien pogładził dziewczynę po rudych włosach. -
Dasz radę. Wierzę w ciebie. - Zaśmiał się. -
Poza tym, przestań płakać. Prawdziwe artystki Chat Noir nie płaczą.Charlotte otarła oczy
-
Tak! - powiedziała -
Charlotte zrobi to! Poczym wyszła na lakrymową scenę.
* * * * *
“Namiot” był pełen ludzi, głownie mężczyzn. Nic w tym dziwnego, skoro plakaty mówiły, że tego niezwykłego wieczoru, wystąpi najbardziej ponętna artystka Chat Noir. Panowie rządni wrażeń tłoczyli się przed sceną, oczekując Spektakularnego Spektaklu. Tymczasem za kurtyną Charlotte, czy raczej, Lady Drop z przerażeniem starała się pohamować łzy.
-
Nie potrafię! Nie zrobię tego. Charlotte się boi – płakała.
Stojąca nad nią Lady Velvet kręciła głową.
-
Chyba sobie jaja robisz. Jak nie wyjdziesz to co mamy zrobić, oddamy im za bilety?Dziewczyna wybuchła jeszcze większym płaczem.
-
Te? Chcesz ją jeszcze bardziej dobić? Charlotte podniosła oczy i ujrzała Adriena. Stał ze swoim szelmowskim uśmiechem przenikając wzrokiem szorstką damę.
-
Przepraszam bardzo - kobieta odparła cynicznie. -
Starałam się ją pocieszyć, ale jeśli nie to bez łaski. -
Hej, mała. Będzie dobrze! – Adrien pogładził dziewczynę po rudych włosach. -
Dasz radę. Wierzę w ciebie. - Zaśmiał się. -
Poza tym, przestań płakać. Prawdziwe artystki Chat Noir nie płaczą.Charlotte otarła oczy
-
Tak! - powiedziała -
Charlotte zrobi to! Poczym wyszła na lakrymową scenę.
* * * * *
“Namiot” był pełen ludzi, głownie mężczyzn. Nic w tym dziwnego, skoro plakaty mówiły, że tego niezwykłego wieczoru, wystąpi najbardziej ponętna artystka Chat Noir. Panowie rządni wrażeń tłoczyli się przed sceną, oczekując Spektakularnego Spektaklu. Tymczasem za kurtyną Charlotte, czy raczej, Lady Drop z przerażeniem starała się pohamować łzy.
-
Nie potrafię! Nie zrobię tego. Charlotte się boi – płakała.
Stojąca nad nią Lady Velvet kręciła głową.
-
Chyba sobie jaja robisz. Jak nie wyjdziesz to co mamy zrobić, oddamy im za bilety?Dziewczyna wybuchła jeszcze większym płaczem.
-
Te? Chcesz ją jeszcze bardziej dobić? Charlotte podniosła oczy i ujrzała Adriena. Stał ze swoim szelmowskim uśmiechem przenikając wzrokiem szorstką damę.
-
Przepraszam bardzo - kobieta odparła cynicznie. -
Starałam się ją pocieszyć, ale jeśli nie to bez łaski. -
Hej, mała. Będzie dobrze! – Adrien pogładził dziewczynę po rudych włosach. -
Dasz radę. Wierzę w ciebie. - Zaśmiał się. -
Poza tym, przestań płakać. Prawdziwe artystki Chat Noir nie płaczą.Charlotte otarła oczy
-
Tak! - powiedziała -
Charlotte zrobi to! Poczym wyszła na lakrymową scenę.
* * * * *
Reflektory świeciły jej prosto w oczy, a tłum hałasował niemiłosiernie. Dziewczyna stała jak słup soli na środku sceny z szeroko otwartymi oczami.
-
Nie dam rady. – myślała.-
Nie dam rady.-
No dalej. - Słyszała głos Adriena zza kulis.
-
Śpiewaj, albo nakopię ci do tej chudej, alabastrowej dupy. - Wtórowała mu Lady Velvet.
Charlotte bała się wykonać choć ruch. Publiczność ignorowała ją, jakby scena była nadal pusta , albo jakby była niewidzialna, co w obecnej sytuacji nie przeszkadzało by dziewczynie.
-
No dalej - warczała mentorka.
-
Dobrze Lady 5o’clock. - powiedziała do siebie w myślach Charlotte. -
Dotarłyśmy aż tu. To jest ten czas o którym mówiła Cukina. Czas kiedy zrobimy coś co potrafimy. Koniec z byciem ofiara losu. Koniec z wieczna fajtłapą. Przedstawienie musi trwać! Dalej Lady 5o’clock, pokażemy im!Podniosła dłoń w artystycznym geście, otworzyła usta i rozpoczęła piosenkę
"The French are glad to...
die for love"
Melodia pierwszego wersu piosenki wypełniła budynek. Zaległa cisza, wszyscy oczarowani głosem artystki wlepili w nią wzrok.
- Dasz radę - myślała nerwowo Lady Velvet.
”they delight in fighting duels”
Kolejny wers i Charlotte poczuła jak magia Chat Noir wypełnia ją. Nie była już ta zabawną dziewczyną mówiącą w trzeciej osobie. Stała się postacią, którą miała odegrać.
”but I prefer a man who lives, and gives expensive...”
- Wierzę w ciebie kochanie! - krzyczał w myślach Adrien.
”jewels!”
W tym momencie „namiot” wypełnił się muzyką, magiczną muzyką nie potrzebującą instrumentów. Brzmienie było czyste i potężne. Lady Drop zeskoczyła ze sceny i tanecznym krokiem przeszła pomiędzy zapatrzonymi w nią, urzeczonymi talentem, mężczyznami.
”A kiss on the hand may be quite continental
But diamonds are a girl's best friend
A kiss may be grand but it won't pay the rental
On your humble flat or help you feed your pussycat”
Nie było Charlotte, w tamtej chwili Charlotte znikła, a pojawiła się silna, pewna siebie kobieta, znająca swoją wartość i mająca bardzo materialistyczne poglądy.
”Men grow cold as, girls grow old
And we all lose our charms, in the end
But square-cut or pear-shaped
These rocks don't lose their shape
Diamonds are a girl's best friend”
Kontem oka dziewczyna zauważyła swoje oblicze w szybie. Nawet ono się zmieniło. Dalej wyglądała jak ona, ale jej rysy stały się bardziej kształtne i piękne. Charlotte przeobraziła się w postać którą odgrywała, a teraz nadszedł czas, aby magia Chat Noir zadziałała na wszystkich zgromadzonych.
”'Cause we are living in a material world
And I am a material girl
Come and get me boys”
Rozbawieni mężczyźni unieśli dziewczynę wysoko na ramionach! Część z nich śpiewała razem z nią tworząc chórki. Piosenka wpływała na ich odczucia. Emocje zawarte w utworze porwały ich ze sobą, a im się to podobało.
”Aaauw!”
W dłoniach dziewczyny zaczęły pojawiać się klejnoty wręczane jej przez rozbawionych mężczyzn. Chowała je pospiesznie do kieszeni i kontynuowała występ tańcząc, śpiewając i żyjąc magią Chat Noir.
”Black Star! Rosh Cold!
TALK TO ME, HARRY ZIDLER! TELL ME ALL ABOUT IT! “
Z czasem nawet sam Zidler zaczął wtórować jej w piosence.
”There may come a time when a, lass needs a lawyer
But diamonds are a girl's best friend
There may come a time when a, hard-boiled employer
Thinks you're awful nice, but get that ice or else no dice
'Cause that's when those LOUSES go back to their spouses
Diamonds, are a girl's Best…
friend.”
Lady Drop skończył stojąc na scenie w wyzywającej pozie i z bardzo dwuznacznym uśmiechem na ustach. Jeszcze przez dobre trzydzieści minut widownia kląskała i skandowała jej imię. Wszyscy mieli poczucie, że uczestniczyli w czymś niezwykłym.
-
Udało się - myślała plącząc dziewczyna. Znowu była sobą, delikatna Charlotte. -
Udało się Lady 5o’clock. Cukina miała racje. Jestem w czymś dobra, naprawdę dobra. - Ciepłe myśli wypełniały jej głowę gdy Adrien przytulił ją i wyszeptał do ucha:
-
Kocham cie kropelko. * * * * *
Od tego dnia występy Lady Drop stały się główną atrakcją trupy. Dziewczyna zdobywała miłość, podziw i zarabiała ogromne sumy, które oczywiście przechodziły na wspólne konto bohemy. Wszyscy byli dumni z jej osiągnięć, nawet Lady Vel vet cieszyła się, że jej uczennica przerosła mistrza, ale oczywiście jej chropowata powierzchowność nie pozwoliła jej tego powiedzieć głośno. Trzy miesiące minęły od pierwszego wielkiego spektaklu, kiedy Adrien postanowił oświadczyć się Charlotte. Chłopak długo myślał nad pierścionkiem zaręczynowym, ale w końcu zrezygnował z niego i przygotował prezent, który miał nadzieję, będzie o wiele bardziej adekwatny.
Był letni wieczór , słońce zaszło już za góry kiedy młody czarodziej spotkał się z dziewczyną w „namiocie”.
-
Cześć Adrien. Lady Velvet mówiła, że prosiłeś żeby Charlotte tu na ciebie czekała - powiedział uśmiechnięta dziewczyna, nie spodziewając się zamiarów kochanka.
-
Tak. Ekhm... no... tego... - Adrien widocznie się denerwował, tym bardziej, że niespodziewanie, tego dnia młoda kobieta ubrana była niezwykle wyzywająco.
-
O co chodzi? - zapytała.
-
Chciałem ci to dać - powiedział i wręczył dziewczynie zdobione kamienne pudełko.
Charlotte była zaskoczona. Już miała zajrzeć do środka, kiedy oboje usłyszeli niesamowity huk. Podbiegli do okna. Na zewnątrz zobaczyli morze - morze ognia. Płonęło wszystko - ziemia, drzewa, ale przede wszystkim powóz, w którym przebywali wszyscy przyjaciele Charlotte.
-
Nie! - krzyknęła zrozpaczona dziewczyna. -
Nie znowu! Nie pozwolę by moja rodzina zginęła. Pobiegła do drzwi, lecz wtedy fala ognia wdarła się do pomieszczenia, wypełniając je. W ostatniej chwili, Adrien złapał ją za ramię i z impetem wpadli na lakrymową scenę. Mężczyzna kątem oka zauważył za oknem oddalająca się postać w kapturze z symbolem gildii Eisenvald.
- A
drien zróbmy coś! Nie pozwólmy im zginąć! Adrien błagam! - krzyczała dziewczyna.
Chłopak milczał, bez silny. Ogień powoli ogarniał scenę. W oddali słychać było krzyki uwięzionych artystów. Chaos w głowie Charlotte nie pozwalał jej trzeźwo myśleć. Upadła na kolana i plącząc zaczęła bić dłońmi w lakrymę.
-
Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego?! - ryczała w myślach. Rozchyliła powieki i niespodziewanie zobaczyła w szklistej podłodze odbicie obcej twarzy, twarzy pięknej czarnowłosej kobiety. Charlotte nigdy wcześniej jej nie widziała, ale to oblicze sprawiono iż udało jej się ogarnąć myśli.
-
Śpiewaj - wyczytała z ruchu warg postaci. Wstała. Uniosła dłonie.
-
Co robisz?! - krzyczał Adrien.
Nie odpowiedziała. Nie wiedziała co robi. Szukała w głowie piosenki. Jednak co mogła by pomóc jej pieśń w takiej sytuacji?
-
Nieważne - pomyślała. -
Musze śpiewać. Tylko co? Tylko co? Tylko…”Pada deszcz, pada deszcz,
pada deszcz na dworze.
Taki mi mokry, taki mokry,
straszy kogo może.”
Kołysanka z dzieciństwa. Kołysanka, którą śpiewała Cukina. Kołysanka, która płynęła wprost z serca dziewczyny. Postać w odbiciu na scenie uśmiechnęła się. Charlotte usłyszała w myślach głos:
-
Serce - jest kluczem do lakrymy. ”Lecą w dół, lecą w dół
srebrne koraliki.
Zmoczą drzewa, zmoczą pola,
domy i chodniki. ”
Scena zaczęła błyszczeć i emanować złotym, miękkim światłem. Adrien patrzył, jak moc lakrymy wydostaje się przez ściany na zewnątrz. Nagle niebo zagrzmiało, a z chmur luną rzęsisty deszcz.
-
Udało ci się! Otworzyłaś magię lakrymy! Udało ci się! - krzyczał Adrien uradowany, widząc jak deszcz gasi płonący wóz, a na zewnątrz wybiegają ocaleni artyści.
Wtem światło znikło, a dziewczyna upadła na ziemie.
-
Nie mogę więcej, nie mam siły - wyszeptała. -
Dym. Nie mogę śpiewać dalej.Adrien zrozumiał. Co prawda deszcz ugasił pożar na zewnątrz, ale ogień, który wdarł się do ”namiotu” płoną nadal. Płoną i pochłaniał zwolna scenę na której stali. Dym był tak gesty, że trudno było oddychać, a co dopiero śpiewać. Mężczyzna podniósł i przytulił dziewczynę.
-
Damy radę, wiesz? - wyszeptał. -
Damy radę.-
Co ty robisz? - wyszeptała pół przytomna Charlotte.
-
Przerzucam cie - odrzekł z uśmiechem.
-
Nie możesz! Nie dasz rady! Zginiesz! - Resztką sił zaczęła krzyczeć i wyrywać się z objęć Adriena.
-
Nic mi nie będzie, obiecuję. Ej, kocham cię!(ciąg dalszy w poście poniżej)