HargeonAkane ResortHosenkaMagnoliaWschodni LasOshibanaOnibusCloverOakEraScaterCrocusArtailShirotsumeHakobeZoriPółnocne PustkowiaCalthaLuteaRuinyInne Tereny ZachodnieGalunaTenrouPozostałe KrajeMorza i Oceany
I've never seen a decent person among those who say they're going to save the world while forsaking the people around them. Those types of men are always so intoxicated by thier own hollow dreams that they call every little thing in front of them trivial.
FAIRY TAIL PATH MAGICIAN
Prof. M. H. Armstrong




 

Share
 

 Prof. M. H. Armstrong

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
AutorWiadomość
Morrigan H. Armstrong




Liczba postów : 1
Dołączył/a : 30/10/2015

Prof. M. H. Armstrong Empty
PisanieTemat: Prof. M. H. Armstrong   Prof. M. H. Armstrong EmptySro Lis 11 2015, 17:17

podstawowe informacje:

Charakter:  
Przeciągnęłam się powoli i zmęczonymi oczami spojrzałam na zegarek. Późna godzina absolutnie mnie nie zaskoczyła. Niechętnie wstałam i wyłączyłam terminal. Rozejrzałam się jeszcze po biurze. Mój wzrok padł na wytartą kanapę, jakby w oczekiwaniu, że dostrzegę wystające spoza niej czerwone szpilki. Wiedziałam, że ani ich tam nie będzie, ani unoszącego się znad poduch dymu papierosowego. Mimo to, kiedy dotarł do mnie ten brak, poczułam nieprzyjemne ukłucie w sercu. Skrzywiłam się. Nieświadomie podeszłam do jej biurka i pogładziłam jego blat w zamyśleniu. Uśmiechnęłam się smutno sama do siebie. Ile to już było? Ile minęło, od kiedy oznajmiła mi, tak po prostu, nagle, że zamierza kandydować do rady? Rok? Może trochę mniej. Dziesięć miesięcy? Tak, chyba właśnie tyle; kilka miesięcy przed jej zdobyciem tytułu profesora. Po tym nie odzywałam się do niej przez tydzień. Później doszłam do wniosku, że muszę jak najlepiej wykorzystać te dni, które nam zostały.
Otworzyłam jej szufladę. Zostawiła parę rzeczy. Paczkę papierosów, zapalniczkę i stertę papierów. Wyjęłam jednego papierosa i odpaliwszy go, powoli się zaciągnęłam. Wciągnąwszy dym do płuc, nic nie mogłam poradzić na to, że znów zaczęłam o niej myśleć.
Wydawało mi się, że nigdy w pełni nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo wpływa na otoczenie. Jak bardzo wpłynęła na mnie. Była, jest, jedyna w swoim rodzaju. Bardzo szybko dostrzegłam w niej swój autorytet, mentora. Nie tylko podziwiałam jej niezwykłą inteligencję, ale również jej niesamowitą siłę charakteru. Największe wrażenie robiła podczas przesłuchań, gdy nieubłagalnie stawiała podejrzanych pod ścianą, zapędzając ich w kozi róg, łamiąc ich jak cienkie zapałki. Paradoksalnie, wzbudzała tym samym wśród nich wielkie zaufanie; to jej się zwierzali, a nawet czasem wypłakiwali na ramieniu.
Zawsze wiedziała, czego chciała. I była absolutnie zdeterminowana, by to osiągnąć. Moje milczenie, mój krzyk, a nawet mój płacz nie powstrzymały jej przed odejściem. Zsypałam popiół z końcówki papierosa do popielniczki i wypuściłam dym nosem. Tak, jej siła była nieprzeciętnie imponująca. Mimo swojej ciężkiej przeszłości potrafiła się śmiać, potrafiła współczuć, potrafiła płakać, potrafiła kochać… Wydawałoby się, że to, co kiedyś się jej zdarzyło, nie odcisnęło na niej żadnego piętna. Miała swoje zasady, których się trzymała. Od swoich pracowników wymagała, ale była wyrozumiała. Jedynym, co można było jej zarzucić, była niezwykła emocjonalność. O ile niemal wszystkie uczucia potrafiła doskonale ukryć, to zupełnie nie panowała nad swoim gniewem. Furiatka jakich mało. Uśmiechnęłam się pod nosem. Demon, tak o niej mówili ci, w których wzbudzała trwożny szacunek. Nikt nie chciał jej zdenerwować, bo było pewnym, że jak się nakręci, wyciągnie wszystko wszystkim i każdemu z osobna się dostanie; nawet za jakąś drobną gafę popełnioną kilka miesięcy wcześniej. Perfekcjonistka i pracoholiczka, a także wyzwolona, niezależna kobieta o barwnym charakterze, ogromnej odwadze i… Wielu sekretach. Dopiero po kilku latach zdołała mi zaufać na tyle, by podzielić się niektórymi szczegółami z jej życia. Resztę musiałam wyciągać z baz danych naszego systemu i jeździć po Magach Archiwum. Była mistrzynią w stwarzaniu i podtrzymywaniu pozorów. Uzależniona od kawy, nikotyny i alkoholu. Zdrowy, pogodzony z przeszłością człowiek nie ma tylu nałogów. I to była jedyna rzecz, po której można było poznać, że dalej rozpamiętywała to, co wszystkim innym przedstawiała jako zamknięte rozdziały swojego życia. Ciekawe, czy teraz i ja należę do tej sfery bolesnych wspomnień uciszanych hektolitrami kawy, godzinami pracy, paczkami papierosów, szklanicami szkockiej i krótkimi drzemkami w biurze, zastępującymi kilkugodzinny sen, którego zażycie mogłoby się skończyć koszmarami?
Już od pierwszego naszego spotkania wiedziałam, że jest jedyna w swoim rodzaju. Świadoma swojej seksualności, uwodzicielska i nieuchwytna. Zaczęła niewinnym flirtem. Nie było w tym wszystkim służalczości i pokory, chęci zdobycia uznania. Była sobą. Zawsze i wszędzie. Nie powstrzymywała się przed żadnym komentarzem, mówiła wprost, nieowijając w bawełnę. Sarkastyczna, ironiczna, cyniczna i próżna. Ale żadnej z tych cech nie ukrywała. Choć miała wiele sekretów i była niezwykle tajemnicza, nie było w niej śladu fałszywości. Odkąd pamiętam, chciałam tak łączyć wszelkie sprzeczności i żyć w zgodzie sama ze sobą. Choć zdarzało jej się kłamać, raczej robiła to dla dobra innych; nigdy nikogo nie wyzyskiwała, a nawet brała więcej na siebie. Umiejętność łgania jak z nut raczej przydawała jej się bardziej do dowcipkowania, niż do zdobycia korzyści własnych. Była radosna, miała poczucie humoru. Nieco hermetyczne, ale z pewnością nie należała do tych powściągliwych pań w garsonkach, zapiętych na ostatni guzik pod szyją i z włosami ściągniętymi w ciasne, poważne koki. Czasem była jak dziecko. Śmiała się głośno i głośno wrzeszczała. Była wybuchowa i nieposkromiona. Ale to tylko pozorna otwartość. Ta skrytość, której sama nie potrafiła przemóc, nadawała jej postaci magicznej zagadkowości, tego czegoś, co tak zawsze wszystkich pociąga.
Zgasiłam wypalonego niemalże do końca papierosa w popielniczce. Tak, zdecydowanie wiedziała, jak korzystać ze swoich atutów.

Wygląd:
Myślami wróciłam do naszego pierwszego spotkania. Aplikowała na stanowisko detektywa w naszej agencji. Nie miała jeszcze licencji, ale mieliśmy ją przeprowadzić przez proces jej zdobywania - jej kompetencje były więcej niż wystarczające. Byliśmy zdecydowani ją zatrudnić jeszcze przed rozmową. Mimo to zaprosiliśmy ją na nią. Miała być przydzielona do tego samego wydziału, co ja. Ponieważ miałam największy staż wśród moich współpracowników, szefowa poprosiła mnie o poprowadzenie rozmowy. Z pewnością miało to też sprawdzić moje umiejętności; wyczuwałam zbliżający się awans. Nie miałam zatem zbyt wiele do powiedzenia w tym temacie. Przygotowałam listę pytań i usiadłam za biurkiem w sali, gdzie przyjmowaliśmy kandydatów.
Jeszcze zanim otworzyły się drzwi, usłyszałam na korytarzu stukot jej wysokich obcasów. Szła szybko, stawiając zdecydowane, zamaszyste kroki. Drzwi również otworzyła silnym ruchem i pozwoliła, by same się za nią zamknęły. Stanęła w nich wysoka, na oko nieco starsza ode mnie kobieta. Była oszałamiająco piękna. Przez kilka sekund nie myślałam o niczym innym, jak o jej uderzającej urodzie. Wzrok przykuwały jej niezwykłe, duże, szkarłatne oczy błyszczące dziko, z iskrą intelektu, otoczone gęstym wieńcem długich rzęs, które trzepotały filuternie, rzucając na jej kości policzkowe długie cienie, dodające jej twarzy powabu. Kolejnym silnym akcentem były jej pełne, kształtne usta pociągnięte głęboko wiśniową, lśniącą szminką. Wygięły się w pełen pewności siebie półuśmiech. Skupiłam się bardziej na jej twarzy. Nieskazitelna, jasna, ale o zdrowej barwie cera natychmiast wzbudziła moją zazdrość. Ostre, cienkie brwi w niczym nie przypominały delikatnych łuków mimozowatych owieczek, które na wstępie skreślałam. Twarz miała smukłą, trójkątną, o ostrym podbródku. Ostatnimi elementami były jej naturalnie zaróżowione policzki i wydatny nos o drobnym, nieco zakrzywionym ku dołowi końcu i prostym grzbiecie. Gładką dłonią ze smukłymi, kształtnymi palcami i długimi, zadbanymi paznokciami pomalowanymi krwistoczerwonym lakierem, odgarnęła powoli złote pukle ze swojego wysokiego czoła pełnym elegancji i niewymuszonej gracji ruchem. Włosy miała mocne i zdrowe, układające się w subtelne fale, opadały jej jasnozłotymi kaskadami aż za połowę pleców. Pod jej długą, łabędzią szyją rysowały się wyraźnie obojczyki, a na nich spoczywał łańcuszek ze srebrzystym, lśniącym wisiorkiem; przykuwał spojrzenie i zwracał je ku jej jędrnym, okrągłym, pełnym piersiom, o jakich marzyła każda kobieta. Były wypchnięte ku górze przez biustonosz, ale nie wyglądało to tandetnie i tanio; z jakiegoś powodu w jej postaci było to tylko nieinwazyjnym uwydatnieniem jej seksapilu. Guzik opiętej na nich koszuli z dużym dekoltem, spod którego wystawała koronka jej biustonosza, wyglądał, jakby miał lada moment wystrzelić i uwolnić ściśnięty biust. Jej wąska talia i płaski brzuch były podkreślone przez obcisłą, czarną kamizelkę; to samo tyczyło się jej szerokich, kolistych bioder i jędrnych pośladków o kształcie brzoskwini, na których leżała dobrze dopasowana ołówkowa spódnica nieco krótsza niż do połowy uda. Jej długie, smukłe nogi obute były w wysokie, lśniące, szkarłatne szpilki o ostrym czubku; miała na sobie również czarne, półprzezroczyste pończochy ze szwem z tyłu. Jedyną rzeczą, która miałaby sugerować, że jest znanym i poważanym naukowcem był sięgający jej do kolan kitel.
Gestem dłoni zaprosiłam ją, by zajęła miejsce przede mną. Kiedy szła, mocno kołysała biodrami w niewątpliwie kuszący sposób. Jej krok był miękki, koci, pełen gracji. Mocny makijaż i wyzywający strój nie dawały jednak wrażenia kobiety lekkich obyczajów, a silnej jednostki, która doskonale potrafi wykorzystać wszystko, co ma w zanadrzu i nie boi się wyrażać siebie przez swój wygląd.
Gdy usiadła, uderzył mnie jej intensywny zapach, będący połączeniem aromatu mocno palonej, czarnej kawy, kobiecych, drogich perfum i dymu papierosowego. Pomyślałam wtedy, że pachnie i wygląda jak profesjonalistka. Przywitała się. Jej głos był głęboki i ciepły, z uwodzicielską chrypką, przywodził na myśl koci pomruk.
Od tamtej pory nic a nic się nie zmieniła.

Podstawowe informacje:
- Witam - rzekłam i przedstawiłam się formalnie. Następnie wskazałam na leżącą obok mnie lacrymę rejestrującą dźwięk.
- Pozwól, że zaczniemy - to mówiąc przesunęłam po stole w jej kierunku kartkę papieru. Zawierała kilka punktów, które musiały zostać poruszone na rozmowie, a o które w zasadzie nie wypadało pytać, bo wszystkie były zawarte w liście, przesyłanym przez kandydata do zarządu firmy, w której chciał objąć stanowisko.
- Serio? - zapytała, unosząc jedną brew. Zacisnęłam usta w wąską linię i kiwnęłam głową, po czym znacząco wskazałam na lacrymę. Ta kartka jest właśnie po to, by obyło się bez takich komentarzy! Kobieta uniosła niedbałym ruchem arkusz i westchnęła męczeńsko.
- Jestem Morrigan Hecate Armstrong. W skrócie Morigan H. Armstrong lub M. H. Armstrong - uśmiechnęła się, a ja zgrzytnęłam zębami. Czy ona sobie żartowała?! To była bardzo poważna sprawa! Później to miała odtwarzać moja szefowa!
Ku mojej trwodze blondyna rzuciła formularz z powrotem na stolik.
- Tak, jestem magiem. Klasa 0. Nie należę do żadnej gildii. Pochodzę z Neverbeen. Wiek - 23 lata; urodziłam się 28 XII x774. Wzrost - 176 cm, waga - 64 kg, numer buta - 40. Kobieta. Lubię inne kobiety - to rzekłszy puściła do mnie oko, a ja ze złością wyłączyłam nagrywanie. Po jej uśmieszku mogłam poznać, że świetnie się bawiła. Wiedziała, że niezależnie od tego, co powie, zostanie przyjęta. To nie było na moje nerwy.
- Dziękuję, to wszystko - powiedziałam na bezdechu, a ona zrobiła zawiedzioną minę. Nie zamierzałam jej jednak dać większej satysfakcji i pola do popisu poprzez zadawanie standardowych pytań.
- Witamy w zespole - wycedziłam przez zaciśnięte zęby i podniosłam się, by uścisnąć jej dłoń. Musiałam szybko wymyślić jakąś dobrą wymówkę, żeby nie udostępnić nagrania szefowej.

Historia:
Uśmiechnęłam się na to wspomnienie. Usiadłam na kanapie, na której ona zawsze myślała, czytała, albo odpoczywała, paląc papierosy. Na której później siadałam koło niej. Na której rozmawiałyśmy. I odczułam potrzebę porozpamiętywania, jak to było jeszcze do niedawna.
Pierwszy raz usiadłam obok niej, kiedy przyszłam do biura wyjątkowo wcześnie i zastałam ją właśnie na tej kanapie, pijącą czarną, mocną kawę, którą wraz z dymem z jej papierosa było czuć w całym pomieszczeniu. Przeglądała jakieś akta.
- Spałaś tu? - Zapytałam, siadając obok.
- Mhm - mruknęła tylko w odpowiedzi, nie odrywając wzroku od kart. Zajrzałam jej przez ramię.
- Wyjątkowo paskudna sprawa - skomentowałam, patrząc na zdjęcia krwawo zamordowanych ofiar.
- Mhm - odparła. Sądziłam, że na tym, się skończy nasza konwersacja, ale sięgnęła za siebie i wyjęła kolejną aktówkę, oznaczoną czerwoną nalepką “SPRAWA ZAMKNIĘTA”.
- Ale spójrz tutaj - otworzyła ją na odpowiedniej stronie i pokazała mi uderzająco podobne zdjęcia.
- Wygląda na to, że parę lat temu przymknęliście nie tego, co trzeba - uśmiechnęła się i dmuchnęła mi dymem prosto w twarz.

Na początku niezwykle działała mi na nerwy. Ale po tym zdarzeniu dostrzegłam w niej niezwykle kompetentnego, poświęcającego się pracy detektywa z powołaniem. Zaczęłam częściej koło niej siadać, częściej z nią rozmawiać, częściej zostawać do późna w biurze, dyskutując z nią o podejrzanych i dowodach, a także razem z nią drzemać na szerokiej kanapie. To ona podała mi pierwszego papierosa. Nie smakował mi na początku. Palić zaczęłam po jej odejściu.
Kiedyś zapytałam ją o dzieciństwo. Powiedziała mi, że wychowała się w Neverbeen. Mieszkała tam do trzynastego roku życia. Wyjechała, kiedy zginęli jej rodzice. Przeniosła się do Artail, gdzie zaczęła się uczyć i gdzie zdobywała kolejne szczeble jej naukowej kariery w niezwykle młodym wieku. A kiedy zaczęło jej się tam nudzić, przyjechała tutaj i postanowiła zostać detektywem, by łapać przestępców i pomagać ludziom. Gdy zapytałam, dlaczego nie wstąpiła do Policji, odparła, że woli rozwiązywać problemy umysłowo, a nie siłowo.
Poza tym, nigdy nie wspominała o przeszłości. Dlatego czasem pytałam o jakieś proste, drobne rzeczy. Chwilami uśmiech rozjaśniał jej twarz i z przejęciem opowiadała, jak rodzice kupili jej na piąte urodziny konika na biegunach zasilanego lacrymą, który rżał i parskał. Albo gdy ojciec siadał z nią na kolanach przed kominkiem i oglądał z nią atlasy nieba, uczył geografii, czytał książki i pokazywał pierwsze równania z niewiadomą. Wspominała też, jak sobotnimi porankami pomagała mamie w kuchni i co tydzień piekły razem słodkie, śliczne babeczki albo piękne ciasta, których nie powstydziliby się najlepsi cukiernicy. Wnioskowałam, że pochodziła z bardzo dobrej, bogatej rodziny, która dbała o jej edukację już od jej najmłodszych lat. Z drugiej strony odpowiadała półsłówkami, kiedy próbowałam dowiedzieć się, jak trafiła do Fiore i co się działo po śmierci jej rodziców. Pchana jakąś ciekawością udałam się do znajomego Maga Archiwum pracującego przy ewidencji ludności. Zapytałam o M. H. Armstrong. Szybko znalazł mi rodzinę Armstrongów, która od pokoleń była jedną z najbogatszych familii w Neverbeen, ale nie żyli w przesadnym zbytku - mieli mały dworek na skraju lasu, prawie żadnej służby i kilka hektarów łąk i lasów. Żyli iście po szlachecku, nie musząc pracować - utrzymywali się z akcji w spółkach oraz z zysków ze swoich wielu nieruchomości w największych miastach. Jednakże, wbrew temu, co mówiła Morrigan, wcale nie zginęli w wypadku. Zostali brutalnie pozbawieni życia przez mordercę i grabieżcę, który po pozbyciu się gospodarzy, ogołocił ich dom ze wszelkich kosztowności i wszystkiego, co dało się szybko spieniężyć. Wtedy po córce Armstrongów ślad zaginął. Pierwsze wzmianki o niej pojawiają się dopiero rok później, kiedy dostała stypendium w szkole w Artail. Następnie jej losy są dość dobrze udokumentowane. Była zaręczona z młodym artystą, niejakim Brookiem O’Connorem. Wkrótce wzięli ślub, bo spodziewała się dziecka. Następne były tylko informacje o katastrofie w szpitalu, jakiejś magicznej anomalii, która pozbawiła życia wszystkich mężczyzn znajdujących się aktualnie na terenie szpitala i blisko połowę noworodków, w tym córkę Morrigan, która na świecie przeżyła tylko kilka minut. Nikt w szpitalu niczego nie pamiętał, łącznie z samą Armstrong; przynajmniej tak utrzymywali.
Byłam wstrząśnięta, gdy to odkryłam. Nie sądziłam, że nosi taki ciężar. Stwierdziłam jednak, że nie będę zdradzać się z tym, że szukałam o niej informacji za jej plecami. Krok po kroku starałam się za to zbliżać, by wzbudzać większe zaufanie i by się w końcu przede mną otworzyła.

- Morrigan, chciałabyś mieć kiedyś dzieci? - zapytałam pewnego razu, niewiele myśląc, podczas zakładania bluzki. Uniosła się powoli z pościeli i oparła na łokciach. Nawet nie wiem jak i kiedy przeszłyśmy ta ten rodzaj relacji. Uśmiechnęłam się na widok jej twarzy otoczonej gąszczem potarganych włosów i rozmazanej szminki. Jednak na jej ustach uśmiech nie gościł. Jej twarz przyjęła smutny, melancholijny wyraz. Pierwszy raz widziałam w jej oczach takie cierpienie.
- Tak - odparła w końcu cicho i zanurkowała pod kołdrę. Ukuło mnie nagłe poczucie winy. Przecież znałam jej przeszłość. Mogłam się domyślić, że bardzo chciałaby zostać matką, ale zbyt wielką traumą było dla niej stracenie dziecka.
Dopiero później miałam się dowiedzieć, że nie to było przyczyną tego głębokiego żalu na jej twarzy w tamtej chwili.

Po około czterech latach naszej znajomości dopiero opowiedziała mi o sobie więcej. To była jedna z tych upojnych, sobotnich, zimowych nocy, które spędzałyśmy najpierw w mieście, a potem biegłyśmy rozchichotane do jej mieszkania, a od początku do końca towarzyszyły nam strumienie mocnego, aromatycznego, czerwonego wina.
Pamiętam, że tym razem byłyśmy wyjątkowo pijane. W końcu zdyszane padłyśmy obok siebie na miękki materac, a ja przytuliłam się jej do piersi. Czułam jej ciężki oddech, jej delikatne palce bawiące się moimi włosami. Chwile takie jak ta mogłyby trwać wieczność. Po chwili uniosłam głowę, by spojrzeć w jej zarumienioną twarz.
- Opowiedz mi o sobie - wypaliłam nagle. Jej dłoń przestała głaskać moje włosy.
- Co masz na myśli…? - usłyszałam jej cichy, niepewny głos.
- Jesteś taka tajemnicza - westchnęłam. - A ja bym chciała wiedzieć wszystko. Od początku do końca.
Patrzyłam jej w oczy, a moje serce waliło, jakby zaraz miało wyskoczyć mi z piersi. Milczałyśmy chwilę. W końcu ona przymknęła powieki i odpowiedziała:
- Dobrze, niech będzie. Opowiem ci.
Z niezwykłym podnieceniem wsłuchałam się w jej słowa i z powrotem ułożyłam głowę na jej piersi, by nie wywierać na niej presji. To był pierwszy raz, jak zamierzała się przede mną otworzyć. Chciałam zatem usłyszeć jak najwięcej, nie spłoszyć jej. Kto wie, czy i kiedy nadarzyłaby się jeszcze taka okazja.
- Wiesz już, że urodziłam się w Neverbeen, w małym dworku, w bardzo kochającej rodzinie - słyszałam mimowolny uśmiech w jej głosie. - Zawsze mieli dla mnie czas, dbali o mój wysoki poziom intelektualny i wspierali mnie we wszystkim. Musisz wiedzieć, że moja matka była magiem i to naprawdę wielkim. Proponowała mi, że będzie mnie uczyć, ale magia mnie specjalnie nie interesowała. Od zawsze wolałam naukę. Chciałam zrozumieć, jak działa świat i umieć opisywać go w obiektywny, jednoznaczy sposób. Tym były dla mnie matematyka, fizyka, chemia…
Przerwała, a ja mogłam usłyszeć, jak bierze głęboki, zdradzający niepewność wdech.
- Sielanka nie trwała jednak zbyt długo - wznowiła w końcu swoją opowieść. - Pewnej parnej, burzowej nocy zjawił się on. Jak gdyby nigdy nic, przemoczony do suchej nitki, ociekający wodą, stanął w drzwiach naszego domu. Siedzieliśmy na piętrze, we trójkę i piliśmy gorące kakao. Moja matka, niczego nie podejrzewając, poszła na dół sprawdzić, co się stało. Sądziła, że to wicher z łoskotem otworzył drzwi. Już się to nam zdarzało, rzadko bo rzadko, ale bywały letnie burze tak silne - westchnęła. - Nikt się oczywiście niczego nie spodziewał. Do mojej matki szybko dołączyliśmy ja i mój ojciec, zaalarmowani jej nieobecnością. Zbiegliśmy po schodach w odpowiednim momencie, by zobaczyć, jak ogromny mężczyzna przecina jej gardło jednym ruchem swojego krótkiego ostrza, a krew obryzguje naszą białą, marmurową posadzkę - zatrzęsła się, mówiąc to. Pogładziłam ją delikatnie po ramieniu i nie popędzałam jej.
- Wkrótce podobna śmierć spotkała mojego ojca - zdecydowała się pominąć resztę szczegółów. Nie dziwiłam się jej. Tak tragiczne zdarzenia ciężko było opisywać, nawet po dziesięciu latach. - Płakałam. Błagałam o łaskę. W końcu powiedziałam: “Zrobię wszystko!” i to był mój błąd. Do dziś pamiętam ten jego parszywy uśmiech na szkaradnej, pooranej bliznami mordzie. Możesz dopowiedzieć sobie, jak to się skończyło - zakończyła ten temat gorzko. Wciągnęłam ze świstem powietrze.
- Obolała i zbrukana, w deszczu opuściłam rodzinny dom. Skryłam się w ładowni jednego ze statków. Dalej nie mogę wyjśc z podziwu dla dawnej mnie, że tak po prostu nie zaszyłam się w jakimś kącie i nie umarłam - pokręciła głową. - Przez kilka dni nic nie jadłam, ani nic nie piłam. Nie wyszłam, dopóki nie byłam pewna, że statek gdzieś zacumował. Kiedy to się stało, byłam wyczerpana i wycieńczona. Zaczęłam swoją tułaczkę po Fiore. Chciałam dostać się do Artail; byłam pewna, że tam mój byt się poprawi, dzięki wiedzy, którą zdołali mi przekazać rodzice i prywatni nauczyciele. Jednak dla sieroty, która nie ma nic, podróż jest ciężka. Życie na ulicy jest ciężkie. Nikt nie ma dla ciebie współczucia, nikt cię nie zauważa. Kradłam, kiedy było trzeba, jednak głównie żebrałam. Najgorsza była wszawica. Pamiętam, jak płakałam, gdy musiałam obciąć swoje włosy tępymi nożycami do runa, tuż przy głowie. Jakie ja miałam włosy! Nigdy już takie nie odrosły - przerwała, by westchnąć głęboko. - Kiedy zaczęłam odczuwać mdłości, które utrzymywały się ponad dwa tygodnie, zorientowałam się, że jestem w ciąży. Nie przeraziło mnie to. Nic nie poczułam w związku z tym odkryciem. Miałam inne sprawy na głowie. Musiałam zapewnić sobie ciepło, miejsce do spania, jedzenie. Musiałam zmierzać w kierunku Artail.
- Jakoś żyłam z dnia na dzień, a dziecko mordercy moich rodziców rozwijało się we mnie. Nie ogarniało mnie nic w rodzaju matczynej troski. Płód był dla mnie tylko pasożytem odbierającym mi siły i przypominającym o śmierci mojej rodziny. Gdzieś w głębi serca miałam nadzieję, że poronię i nie będzie mnie to dłużej męczyć. Nic takiego jednak się nie stało - zamilkła, by sięgnąć do szafki przy łóżku i wyjąć z niej papierosa, którego niespiesznie włożyła sobie do ust i odpaliła. Zaciągnęła się nim głęboko, a wypuszczając kłęby dymu ustami, kontynuowała opowieść:
- Gdy poczułam skurcze, błąkałam się po jakichś zapomnianych uliczkach zapyziałego miasta. Jedyne, co mogłam zrobić, to paść w rynsztok, oprzeć się o ścianę brudnego budynku i czekać, aż mój organizm skończy. Miałam tylko nadzieję, że nie będzie to oznaczało mojej śmierci. Miałam przecież ledwie trzynaście lat; zdawałam sobie sprawę, jak wielkie jest to obciążenie dla mojego małego ciała. Ból był nieznośny. Choć z początku chciałam być cicho, już po kilkunastu minutach wiedziałam, że to niemożliwe. Krzyczałam. Krzyczałam, ile tylko sił miałam w płucach. Kiedy było po wszystkim, zemdlałam na parę chwil - znów się zaciągnęła, a ja nie wydałam z siebie ani jednego odgłosu. Nie wyobrażałam sobie, że coś takiego mogło spotkać Morrigan. Jej pracoholizm i uzależnienie od nikotyny to przy tym był pikuś.
- W końcu się ocknęłam. Przede mną, na bruku i w kałuży krwi leżał mały, kwilący człowiek. Nic nie poczułam. Może tylko ulgę. że było już po wszystkim. Opatuliłam się bardziej płaszczem i wstałam powoli, opierając się o ścianę. Sądziłam, że w zaułku nikogo nie było, że zostanie to pominięte przez wszystkich. że tak po prostu będę mogła zostawić za sobą nowonarodzone dziecko. Myliłam się jednak. Kiedy zaczęłam odchodzić, zobaczyłam stojącą nieopodal babuleńkę, owiniętą w czarną chustę. Udałam, że jej nie widzę. Ona jednak uporczywie się we mnie wpatrywała. Czułam na sobie jej spojrzenie. Podniosła rękę i wskazała na mnie swoim zakończonym zakrzywionym paznokciem palcem. “Demon” - wychrypiała - “Kto wzgardzi życiem, temu nigdy nie będzie już ono dane”. Nie przejęłam się tym zbytnio. Po prostu poszłam. Nie czułam się najlepiej i byłam osłabiona, ale dałam radę. Przyzwyczaiłam się do stanu ciągłego wyczerpania i byciu na skraju życia i śmierci. Dlaczego więc miałabym dbać o coś takiego, jak dziecko, o którym nawet nigdy wcześniej nie myślałam? Tego samego dnia udało mi się złapać powóz do Artail. Pierwszy raz od wielu miesięcy spałam spokojnie. Kiedy byłam na miejscu, bez trudu znalazłam uczelnię, do której chciałam aplikować. Naukowcy oceniają innych na podstawie stanu ich wiedzy i tylko tego. Nie przeszkadzało im, że byłam wybiedzona i śmierdziałam. Po prostu zaprosili mnie na kilka rozmów, na których szybko sprawdzili moje umiejętności. Najwyraźniej nie przeliczyłam się i dobrze oceniłam swoje siły, bo dostałam nawet stypendium, dzięki któremu mogłam wynająć pokój w akademiku, umyć się wreszcie, zjeść coś ciepłego i jakoś porządnie się ubrać. Aby zapomnieć o wszystkim, co mnie spotkało, uczyłam się. Pracowałam trzy, albo nawet cztery razy ciężej niż inni, bo tylko praca dawała mi wytchnienie i pozwalała przegnać z umysłu nurtujące mnie przykre wspomnienia. Dni spędzałam na czytaniu i edukowaniu się. Zaczęłam dostrzegać zewnętrzny świat dopiero podczas pisania prac naukowych. Nim się spostrzegłam, miałam dziewiętnaście lat. Niedaleko uczelni była niewielka kawiarnia, w której lubiłam przesiadywać i kontemplować problemy naukowe. Pewnego razu przysiadł się do mnie młody mężczyzna, by powiedzieć, że często przychodzę - równie często, co on sam i że bardzo mu miło, że ktoś polubił to miejsce tak mocno, jak on. Zaczęliśmy gawędzić. Nawet nie wiem, kiedy zaczęłam się niecierpliwić przed naszym spotkaniem, oczekiwać go. Potem najczęściej spędzaliśmy kilka chwil w kawiarni i szliśmy gdzieś indziej. On, artysta, z chęcią wprowadzał mnie w świat sztuki i zabierał na wernisaże oraz spektakle. Ja z pasją dzieliłam się z nim swoją wiedzą i zainteresowaniami. Zakochałam się w nim bardzo szybko.
Zgasiła wypalonego papierosa i ułożyła się wygodniej na poduszkach.
- I znów to się stało. Pewnego dnia obudziłam się z niezwykłymi nudnościami. Nie było mowy o pomyłce. Byłam w ciąży. Jednak tym razem wywołało to we mnie ogromną radość; czym prędzej pobiegłam, by podzielić się tą wspaniałą nowiną z moim ukochanym. Gdy to usłyszał, był przeszczęśliwy. Porwał mnie w górę i zakręcił się dookoła. Patrzył na mnie, jakbym była całym jego światem. A ja byłam najszczęśliwszą kobietą na ziemi - znów się uśmiechnęła. - Wzięliśmy naprędce skromny ślub. Dziewięć miesięcy minęło w mgnieniu oka. Chodziliśmy na spacery, jedliśmy gofry i rurki z kremem. Tańczyliśmy walca w salonie. Postanowiliśmy, że kiedy zajdzie taka potrzeba, udamy się do pobliskiego szpitala, by poród na pewno przebiegł pomyślnie, w bezpiecznych warunkach. Gdy się zaczęło, mój małżonek porwał mnie w ramiona i biegiem zaniósł na oddział porodowy. Tam szybko przejęły mnie położne i wszyscy popędziliśmy na salę. Poród nie był specjalnie ciężki. Tym razem wiedziałam, co robię i wiedziałam, że chcę wydać na świat nowe życie. Wkładałam w to całe moje siły, byleby tylko zobaczyć wreszcie żywy owoc naszej miłości. W końcu jedna z zajmujących się mną położnych podała mi niemowlę; przytuliłam je do piersi i pocałowałam jego małą główkę. “To dziewczynka” - usłyszałam jej głos i zobaczyłam łzawiące ze wzruszenia, kochające oczy mojego męża, który ściskał moje ramię. Już byłam gotowa podać mu naszą córeczkę, kiedy spostrzegłam, że jej oczy zrobiły się czarne jak smoła, a z jej ust zaczął nagle wypływać gęsty, czarny dym, który powoli opadał na podłogę. Byłam przerażona. Przypomniałam sobie starowinkę i jej przerażające, prorocze słowa. Wzgardziłam życiem. Czy to oznaczało, że nigdy już nie urodzę dziecka, które dożyje dorosłości? Zaczęłam krzyczeć i płakać. “Nie, błagam” - krzyczałam wciąż. A wszyscy pozostali stali bez ruchu, z szeroko otwartymi oczami i ustami. Chwilę potem, moje drugie ramię ścisnęła czyjaś dłoń. Kobieca, z długimi paznokciami. Spojrzałam w górę. Stała nade mną piękna, czarnowłosa, blada nieznajoma. Wszyscy inni byli jak zaklęci w kamień. “Nie odbierzesz mi dziecka” - warknęłam do niej przez łzy. “Przykro mi” - odparła. “Nie jest ci przykro, demonie” - syknęłam. “Ty też zabiłaś dziecko” - usłyszałam w odpowiedzi. Nie miałam kontrargumentów. Ale czy to oznaczało, że muszę kolejny raz poświęcić wydane przez siebie na świat życie? Dopiero po wielu latach zaczęło mnie dotykać poczucie winy. Było tak wielkie, że nie mogłam dalej zaprzeczać. “Zabij mnie” - powiedziałam zatem. - “Oszczędź to dziecko”. “Naprawdę chcesz za nie zginąć?” - zapytała kobieta. - “Zginąć za dziecko kogoś, kto cię nawet nie kocha i zostawić mu je, mimo że z pewnością je porzuci?” Niczego nie rozumiałam. Spojrzałam na nią pytająco. “Twój mąż ma kochankę” - westchnęła tylko. - “Kobietę, którą kocha bezgranicznie od wielu, wielu lat. Wiesz dlaczego zaczął wtedy rozmowę z tobą, w tej kawiarni? Bo bardzo mu ją przypominałaś. Chciał, byś była substytutem tej, której nie mógł posiąść. Ale ona nigdy nie chciała go tak łatwo oddawać. Choć nie pragnęła widzieć go w roli jej partnera życia, była zbyt zachłanna, by oddać go innej kobiecie. Mamiła go wciąż, kusząc własnym ciałem, chociaż również jest zamężna.” Zatkało mnie. Nigdy nikt tak na mnie nie patrzył, jak on. “Nie wierzę ci” - odparłam, mrużąc gniewnie oczy. W odpowiedzi dotknęła mojego czoła, a przez moją głowę zaczęły przemykać jednoznaczne obrazy. Wiedziałam, że może mnie oszukiwać. Ale… Coś, może intuicja, jakiś wewnętrzny głos, mówiło mi, że jednak mówiła rację. Ogarnęła mnie nagła furia. Zacisnęłam zęby i spojrzałam ze złością na mojego męża. Jak on śmiał?! Jak śmiał mnie tak wykorzystywać?! Do dziś tego nie rozumiem. Wtedy pewne było dla mnie tylko jedno. Dziecko, które kochałam i które trzymałam w ramionach, było już martwe. Nie z mojej winy, ani nie z winy kobiety, którą przed chwilą nazwałam demonem, tylko z winy staruszki, która przed laty rzuciła na mnie klątwę. Tak. To musiało być to. Natomiast mężczyzna, który stał przede mną wykorzystał mnie, jednocześnie dając się oszukiwać i wodzić za nos innej kobiecie. Odebrał mi trzy lata mojego życia. Nie zamierzałam mu wybaczyć i do dziś mu nie wybaczyłam. “Zabij go” - usłyszałam ku mojemu zaskoczeniu własny głos. Kobieta uśmiechnęła się półgębkiem. “Och, a dlaczego miałabym cię posłuchać?” - odparła, nic sobie nie robiąc z mojego rozkazu. “Powiedziałam: ZABIJ GO!” - wykrzyknęłam, eksplodując gniewem. Kobieta cofnęła się o krok, a na jej twarzy dostrzegłam zaskoczenie. Nie miałam jednak czasu na zastanawianie się nad tym, bo ogarniała mnie gorąca pasja tak obezwładniająca, że sapałam jak po ciężkim biegu. Pulsowałam szałem i wywierałam presję na kobiecie. Wtedy nie zdawałam sobie jeszcze sprawy z tego, że obudziłam swoją magiczną moc i było to jej moje pierwsze użycie. Kobieta uśmiechnęła się szeroko. Zbyt szeroko - w jej oczach w ogóle nie było wesołości. “Będzie cię to kosztować” - odpowiedziała - “Jesteś na to gotowa?”. Pokiwałam głową. “Po prostu zrób to” - niemalże warknęłam. Kocim krokiem obeszła łóżko i podeszła do mojego męża, który zamarł ściskając moje ramię. Nagle jeden z jej palców wydłużył się i przeszył serce mężczyzny. Zanim wszystko z powrotem ruszyło, ujęła moją dłoń i rzekła: “Jestem Lilith. Zadzwoń czasem”. Nic nie rozumiałam, ale gdy wszyscy powrócili do życia, poza moim dzieckiem i mężem oczywiście, w dłoni trzymałam czarny, ozdobny klucz. To historia o tym, jak zaprzedałam swoją duszę demonowi, budząc przy tym mój talent magiczny i zyskując magię, której nie musiałam się uczyć. To był również pierwszy klucz otwierający Bramę Gehenny i wywołujący Ducha Piekielnego, który zdobyłam. Pozostałe uzyskałam dzięki wskazówkom Lilith. Historia o tym, jak z nienawiści, frustracji i zemsty zabiłam mężczyznę, który się mną bawił. Choć może to okrutne, niczego nie żałuję  - kończąc swoją opowieść, Morrigan odpaliła kolejnego papierosa. - I to by było na tyle. Teraz jestem tutaj. Znów musiałam się gdzieś przenieść i zatopić w pracy, by zapomnieć.

Podniosłam się z jej krzesła. I z trzaskiem zasunęłam szufladę. Zakładając płaszcz, przypomniało mi się, jak ona, stojąc w tych drzwiach, też zakładała płaszcz i powiedziawszy “żegnaj”, wyszła. Na nic zdał się mój płacz i moje krzyki. Na nic zdały się błagalne “nie idź” i “zostań”. Uśmiechała się tylko smutno. Ale jakie ja miałam prawo ją zatrzymywać? Przecież to nie było tak, że byłyśmy razem, związane. To od początku do końca była zabawa. A przynajmniej miała nią być. Nie mogłam jej winić za to, że się zaangażowałam, że włożyłam w to wszystko stanowczo zbyt dużo serca. że zaczęłam traktować to na poważnie, dopowiadać sobie, usiłować czytać między wierszami i łudzić się, że coś między nami jest. Ale czy mogłam tak myśleć? Przecież wiedziałam, jaka jest. Wiedziałam, że swoje przekonania i powołanie przełoży nad uczucia. Żadna z nas nigdy nie powiedziała tych dwóch magicznych słów. I w efekcie nie wiem, czy zostałam porzucona, czy tylko głupio się zakochałam. Jednak najbardziej bolała mnie myśl, że ona może mieć te same wątpliwości.

Zgasiłam światło i wyszłam, zostawiając za sobą martwe rzędy biurek i ciężki zapach dymu papierosowego.



Część techniczna:


Ostatnio zmieniony przez Morrigan H. Armstrong dnia Pią Lis 13 2015, 00:01, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry Go down
https://ftpm.forumpolish.com/t3119-prof-m-h-armstrong#55883
Torashiro


Torashiro


Liczba postów : 5599
Dołączył/a : 10/05/2013

Prof. M. H. Armstrong Empty
PisanieTemat: Re: Prof. M. H. Armstrong   Prof. M. H. Armstrong EmptyCzw Lis 12 2015, 17:46

Sprawdzę koło 20/21
Powrót do góry Go down
https://ftpm.forumpolish.com/t1315-konto-torashiro#19555 https://ftpm.forumpolish.com/t962-torashiro#14231 https://ftpm.forumpolish.com/t1316-torashiro#19559
Torashiro


Torashiro


Liczba postów : 5599
Dołączył/a : 10/05/2013

Prof. M. H. Armstrong Empty
PisanieTemat: Re: Prof. M. H. Armstrong   Prof. M. H. Armstrong EmptyCzw Lis 12 2015, 21:18

Część Opisowa:

Charakter: "nieowijając" ;-; A poza tym to spoko. Na początku jednakże nie wiedziałem, czy to twoja postać wspomina kogoś, czy też jest wspominana, potem dopiero stało się to klarowne.
Wygląd: Ogólnie fajnie. Ostatnie zdanie było bardzo istotne, bo niejako potwierdziło, że się nie zmieniła. Jedyny mankament był taki: "wyglądała na trochę starszą ode mnie". I nie wiem więc, czy wyglądała na te jej 27 lat, czy też może wyglądała na np. 30, czy też 25 lat. Nie znam wieku narratora, więc jest to trochę mylące, ale jak mówiłem... całość jest piękna.
Historia: Kwestia tytułu profesora jest ciekawa. Mi osobiście się nie widzi zdobycie tego tytułu w aż tak młodym wieku. Dlatego to bym sobie jedynie darował. Ewentualnie profesor uczelniany, ale też średnio to widzę. Po prostu.

Całość jednak zasługuje na Akcept.

No to teraz...
Część techniczna:
Umiejętności: ok
Przedmioty: Odejmij w sumie za całość... a niech będzie... 1000 klejnotów
Magia: Sprawa wygląda tak: obecnie przedstawione/zaproponowane przez ciebie koszty i tak i siak, są sprawą ogólnikową, bo to zależy też od kilku czynników. Po drugie, ponieważ nie widzę kosztów kluczy D i C, wnioskuję, że kosztują one tyle co klucz B. Po trzecie, ponieważ koszty klucza B i A są niższe niż u kluczy GD, to zaklęcia będą analogicznie słabsze. Chyba, że zrobi się dokładnie takie same ograniczenia. Teraz tak, nie rozumiem o co do końca chodzi z tą umiejętnością specjalną, ale to szczegół. Ilość zaklęć i zdolności, jest zdecydowanie za duża, gdyż pozwala... no na zbyt wiele. Tak to określmy.
PWM: Dwie ostatnie są niejako niepotrzebne, a mogą generować pewny chaos. Kolejna kwestia. Masz PWM podobne do strojów duchów GD. Więc jakoś średnio to widzę w tej formie, bo będzie to niejako dodatkowy nerf na same zaklęcia. Jako oddzielne zaklęcia, stroje kosztowałyby normalnie, ale byłyby silniejsze.
Zaklęcia:
1. Umiejętności: hmm... niech będą. PWM: 1. Nie podoba mi się dzielenie efektów zaklęć i to odpada. Druga część działa jak samowolne otwarcie bramy GD. 2: hmm... jakoś średnio to widzę, ze względu na obecne już PWM. Więc nie, tego nie ma. 3. Nieznaczną presję. Zaklęcia: Koszmar - trwa 3 posty, zasięg 5 metrów od Lilith, nie przemieszcza się wraz z nią. Działa na wszystkich w jej obszarze, poza samym duchem. W pierwszym poście - są to nieznaczne lęki i przewidzenia, w drugim, już poważniejsze, w trzecim, rzeczy traumatyczne. Opuszczenie tego sprawia, że efekt nie dolega, acz oczywiście, jeśli komuś przyśpieszyło tętno, to jest ono nadal przyśpieszone. Drugie zaklęcie: Nazwijmy to buffem do tych umiejętności o 80% i deal na 3 posty. Zbroja: Trwa 3 posty, ogranicza poruszanie się, wytrzyma dość sporo, siłę zaklęcia A lub 2 B/3C/5D. Szpony: hmm... średnio to zaklęcie widzę. Po pierwsze, prędkość jest porównywalne z prędkością uderzenia normalnego człowieka (bez Jokera). Po drugie... max 3 pazury na raz. Można je kontrolować przez 2 posty. Długość... 2 metrów niech będzie. Przeniesienie - ok, Kły - ok, trwają jeden post. Max 4 z tych zdolności, z czego tylko 1 na A.
2. PWM: Ogólnie to tak: mały piesek - D, dorosły, zwykły pies (coś a la owczarek niemiecki) - C, potem B. Przy czym, jeśli będzie zmieniał formę trzeba zapłacić jak za nowe zaklęcie, a i dopiero na B ma swoje zdolności. Zaklęcie: Ogólnie to tak, manipulacja nimi trwa post, unieruchamia na 2 posty. Opisz dokładniej jego siłę, wytrzymałość itp. itd.
3. W przypadku walki z kilkoma przeciwnikami, wybiera się jednego, przeciwko któremu powstaje/przywołuje się tego ducha. Nie można przywołać dwóch na raz, nawet z 2 bramami na raz... chyba, że będzie się miało te 2 klucze .Umiejki: Nie, na poziomie B wciąż są zbyt za mocne. Jedna na poziomie 1 druga na 2. PWMki są okej. Specjalna zdolność: Nie, zbyt silna i potężna. Sama telepatia, a niech będzie do 25 metrów. Przy czym to jest tylko przekazanie przez Kusiciela wiadomości. On sam nie wie, co siedzi w głowie jego celu, chyba, że ten sam użyje swojej telepatii, by się z nim skomunikować. Wszystko. Żadnej innej rozmowy. Pocałunek i Urok - trwają w sumie jeden post, przy czym im dłużej będzie na nich skupione, tym lepiej działają. Jedno osłabia, drugie demobilizuje. Lot 5 MM za post, Rozproszenie niech będzie, działa na jedną najbliższą akcję. Max 3 z tych umiejętności, przy czym max 2 na poziomie B.
4. PWM: 1 ok, 2 nie. Oświetli obszar 1 metra, nieznacznie zwiększy jego wytrzymałość na ogień. Zaklęcia: Wszystko trwa 2 posty poza kłami, te 1 post, ale tylko 2 z tych zdolności możesz wybrać.

Oczywiście, jestem skłonny do negocjacji.
Powrót do góry Go down
https://ftpm.forumpolish.com/t1315-konto-torashiro#19555 https://ftpm.forumpolish.com/t962-torashiro#14231 https://ftpm.forumpolish.com/t1316-torashiro#19559
Torashiro


Torashiro


Liczba postów : 5599
Dołączył/a : 10/05/2013

Prof. M. H. Armstrong Empty
PisanieTemat: Re: Prof. M. H. Armstrong   Prof. M. H. Armstrong EmptyPon Sie 29 2016, 19:39

Proszę o potwierdzenie w przeciągu tygodnia, czy to KP będzie jeszcze kończone, czy nie. Jeśli nie otrzymam odpowiedzi, zostanie ono zablokowane i przeniesione do archiwum KP (Klik)

W przypadku chęci powrotu do gry, wystarczy odezwać się do moderatorów lub adminów, by przywrócili KP.
Powrót do góry Go down
https://ftpm.forumpolish.com/t1315-konto-torashiro#19555 https://ftpm.forumpolish.com/t962-torashiro#14231 https://ftpm.forumpolish.com/t1316-torashiro#19559
Sponsored content





Prof. M. H. Armstrong Empty
PisanieTemat: Re: Prof. M. H. Armstrong   Prof. M. H. Armstrong Empty

Powrót do góry Go down
 
Prof. M. H. Armstrong
Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
 :: 
Off-top
 :: Archiwum :: ARCHIWUM ŚWIATA :: Prolog :: Kartoteka :: Niezaakceptowane
-




Reklama
Poniżej znajdują się buttony for, z którymi obecnie prowadzimy wymianę. W celu nawiązania współpracy zachęca się do odwiedzenia pierw tematu z regulaminem wedle którego wymiany prowadzimy, a następnie do zgłoszenia się w tym temacie. Nasze buttony oraz bannery znajdują się zaś w tym miejscu.
BlackButlerVampire KnightSnMHogwartDreamDragonstKról LewDeathly Hallowswww.zmiennoksztaltni.wxv.plRainbow RPGEclipseRe:Startover-undertaleBleach OtherWorldThe Original DiariesFort Florence
Layout autorstwa Frederici.
Forum czerpie z mangi "Fairy Tail" autorstwa Hiro Mashimy oraz kreatywności użytkowników. Wszystkie materiały umieszczone na forum stają się automatycznie własnością jego jak i autorów. Dla poszanowania Naszej pracy uprasza się o nie kopiowanie treści postów oraz kodów bez uprzedniej zgody właścicieli.