Geniuszem być nie trzeba żeby po ostatniej misji w Krug uznać, że Takarcia jest słaba. A skoro jest słaba, to trza cos zrobić żeby słaba nie była. Gdyby była lepsza, nie zostałaby tak mocno ranna, ani nie pozwoliłaby umrzeć Bukajowi. Co więcej, gdyby wtedy tak bardzo nie zawaliła, może udałoby się jeszcze coś wyciągnąć z Inkwizycji, a tak to pozytywny wynik tamtej misji pozostanie już na zawsze w sferze marzeń. Przez całą drogę dorożką spała. Niby siedziała w szpitalu, ale była wykończona tym wszystkim. No a skoro jedzie właśnie po to, to by należało zregenerować siły. Cała misja w najdrobniejszych szczegółach przewijała jej się przed oczyma, mimo że te miała zamknięte. Znowu widziała tą niebieskowłosą, znowu widziała tego fauna i… Pheama. Kiedy ten biegł znowu w stronę Bukaja i zadając cięcie po cięciu, od razu obudziła się. Za każdym razem jak przypominała sobie tamtą scenę miała wrażenie, że to nie był on, a zupełnie inny człowiek… Dopiero po kilku chwilach doszły do niej słowa woźnicy. Dojechała na miejsce – Hargeon. Rzuciła drobniakami do mężczyzny za podwózkę po czym wzięła swoje rzeczy i zaczęła maszerować w stronę portu przeciskając się przez tłumy. Znalazła sobie jakaś ławkę, skąd obserwowała przepływające statki aż w końcu przypłyną ten, na który czekała. Statek, a raczej kuter rybacki który to jeszcze nie wiedział, że będzie zmuszony zamiast na ryby to płynąć podwieźć Takarcię.
- Emm… sprawę mam do panów. Nie raczylibyście podwieźć jednego maga na pewną wyspę?
Zapytała, kiedy tylko zbliżyła się do łódki. Ci spojrzeli na nią, to na siebie, po czym uprzątnęli sieci.
- A gdzie panna płynie?
- Na Tenrou…
Odpowiedziała niemal błyskawicznie. Cała trójka po dość krótkiej wymianie zdań i pomysłów, jak biednego maga przetransportować, a żeby potem mógł wrócić, zakończyły się. Takarcia wynajęła jeszcze szalupę z wiosłami, którą to podczepiła pod kuter. Po kilku minutach Wróżka wyruszyła w morze.
Ostatecznie dopłynęli na tyle blisko, że widać już było wyspę. Przynajmniej Takarcia ją widziała. Odczepiła szalupę po czym chwyciła za wiosła. Co prawda ledwie jej się zagoiła ręka, ale jakoś niezbyt ją to interesowało. Miała cel i głupie złamanie jej w nim nie przeszkodzi, biorąc pod uwagę to, że jest już odpowiednio wyleczone. Minęło z jakieś pół godziny zanim postawiła nogę na piaszczystym brzegu wyspy. Wyspy, która była świętą ziemią jej gildii. Dużo o niej słyszała, niegdyś przeprowadzano na niej egzaminy, aż w końcu stała się mało potrzebna. Zacumowała łódź, po czym ruszyła prosto w stronę lasu. Nigdzie nie skręcała, wiedziała bowiem że wtedy ciężej będzie jej znaleźć drogę powrotną.
Trafiła na niewielką polankę, na której to siedziały dwa zające. Te jednak szybko uciekły na widok dziewczyny. Rzuciła swoje rzeczy pod jedno z drzew, a sama myślała, od czego zacząć. Cel był prosty – opanować zaklęcie dystansowe, które oszczędzi jej wybijania się na 8 metrów od ściany. Na początku usiadła po turecku na ziemi. Najpierw musi wytworzyć strzały. Spod jej ręki zaczęły wychodzić rozmaite twory, jednak nie przypominały w żadnym stopniu to, co chciała zrobić. Próbowała aż do skutku. Z początkowych rzeźb ver mini zaczęły wychodzić coraz to smuklejsze obiekty. Kiedy tworzenie strzał dobiegło praktycznie do końca, zaczęła się jeszcze bawić w ich wszelakie modyfikacje, jednak wielkością się nie zmieniały. Były one jednak słabe i potrzebowały wzmocnienia. Dopóki były w ziemi, wszystko było w porządku. Problem natomiast zaczął się pojawiać, kiedy zostały od niej oderwane. Zaczęły się rozpadać. Takarcia zaczęła też próbować wzmocnić je inaczej. Nie zaklęciem, nie innymi umiejętnościami a samą, czystą mocą magiczną. Pierwszy raz coś takiego robiła na swoich tworach, co było pracochłonne i wymagało dostosowania ilości mocy do rozmiaru obiektu. Jeśli mocy zostało przelanej za dużo, od razu się rozpadały. Po kilku godzinach widać jednak już było rezultaty. Ostatni problem który został do rozwiązania, to sposób ich wystrzelenia. Nad tym siedziała dobrą godzinę, aż słońce powoli zaczęła znikać za horyzontem oblewając niebo różnymi odcieniami pomarańczy i purpury. Nie wiedziała zupełnie, jak to wystrzelić. Ostatecznie przypomniała sobie, jak sama chciała się wystrzelić w górę. Wtedy nastąpiło zupełne olśnienie – wykorzystać tą samą metodę co przy Shieldzie. Wypchnąć je magiczną mocą, ale wywierając maną na nie większe ciśnienie. Natychmiast wzięła się do roboty. Początek jak to początek, był tragiczny. Jak nie ledwo się oderwały od ziemi, to w ogóle nie wystrzeliły. Robiło się coraz ciemniej, aż w końcu za jedyne źródło światła zaczęła jej robić tarcza księżyca, która to wdzięcznie oświetlała nie zasłoniętą przez gałęzie kępy trawy. Było coraz to lepiej. Strzały przecinały powietrze świszcząc przy tym, jednak jeszcze nie było perfekcyjnie. Mimo, że była w stanie je wystrzelić, to leciały wolno i dość szybko spadały na ziemię. Zaczęła skupiać się na sile wystrzału. Mimo już widocznego zmęczenia, dalej próbowała, co chwilę zwiększając ilość mocy, która to już powoli jej się kończyła. Cierpliwie czekała, aż znajdzie idealną ilość na wystrzał. Po jakiś trzech godzinach wreszcie udało jej się osiągnąć maksimum szybkości. Strzały pędziły niczym wypuszczone z kuszy. Po tym legła na ziemię i zasnęła.
Obudziła się rano, obudzona przez sarnę która zaczęła ją trącać kopytem. Co ona, kłoda? Kiedy jednak zaczęła wstawać, ta odsunęła się i uciekła między drzewa znikając dziewczynie z oczu. Przespała resztę nocy i prawdopodobnie ładny kawałek dnia. Zabrała swoje rzeczy spod drzewa, a raczej ich część, bowiem cały prowiant jaki wzięła zniknął w tajemniczych okolicznościach. Ruszyła w stronę plaży, tradycyjnie błądząc trochę przy tym, aż w końcu zza gałęzi dostrzegła szalupę. Odcumowała ją, wepchnęła na morze, po czym wsiadła nieco mocząc buty w słonej, morskiej wodzie. Chwyciła ponownie za wiosła i zaczęła płynąć w stronę portu, do którego do dopłynęła w kilka godzin. Całe szczęście morze było spokojne, bo inaczej to kto wie gdzie by ją fale poniosły. Zaczęłaby robić za drugiego Odyseusza. Kiedy tylko pojawiła się w porcie, zwróciła nienaruszoną (!!!) łódeczkę, a następnie zaczęła na poszukiwania towarzyszy.
z/t