I've never seen a decent person among those who say they're going to save the world while forsaking the people around them. Those types of men are always so intoxicated by thier own hollow dreams that they call every little thing in front of them trivial.
Yosei no Fuyu - Wróżka Zimy, choć właściwie za jej plecami ludzie wyrażają się o niej znacznie mniej pochlebnie... Niektórzy zwracają się do niej również Yugi lub nawet Yugi-chan. A dziewczyna ma takim ochotę głowe odgryźć.
Nazwisko:
Yukitora
Płeć:
Kobitka~
Waga:
40 kg... Ludzie dziwią się, że jeszcze jej wiatr nie zdmuchnął. Ma lekką niedowagę.
Wzrost:
148 cm - A i owszem, kompleks niższości do tego, lepiej nie wyrażać się na temat jej wzrostu.
Wiek:
16 zim (nie będziemy przecież magowi lodu wieku mierzyć w wiosnach, czy latach... a na jesienie za młoda)... Ale i tak wszyscy dają jej ZNACZNIE mniej, zważywszy na delikatną aparycję.
Gildia:
Fairy Tail
Miejsce umieszczenia znaku gildii:
Lewe udo, najczęściej jednak go nie widać.
Klasa Maga:
0... Brzmi okrutnie.
Wygląd:
W miejscu położonym nigdzie, między światami, a może i gdzieś... W nieznanym wymiarze, czy za następną górą, lasem... Skąpanym w mgłach, tak, że widać tylko biel, rozłożyły się leniwie dwa, wspaniałe, majestatyczne stworzenia. O lśniącej łusce, jakby codziennie polerowanej przez tysiące malutkich rączek, zgrabnych, silnych sylwetkach, niezmierzonej sile, śmiercionośnych szponach i kłach. Smoki. Jeden płomienną czerwienią odznaczając się na tle mgieł, a drugi wtapiając się czystą bielą w otoczenie, wydawały gardłowe, basowe pomruki. Chyba można to było nazwać rozmową... W smoczym języku. Bo któż o tyle od człowieka lepszy posługiwałby się jakimś marnym, niedokładnym językiem, podczas gdy może użyć najdoskonalszego sposobu przekazywania swoich opinii, wymyślonego przez własnych przodków?... Czerwony smok zadudnił nisko, śmiejąc się po smoczemu. - Ty? Przyjęłaś uczennicę? - Wymamrotał rozbawiony. - Nigdy bym w to nie uwierzył. Jego biała towarzyszka patrzył na niego spokojnie, swoimi chłodnymi, cierpliwymi, poważnymi oczami. - Z tego co wiem, ty również miałeś dzieciaka na wychowanie. I sprawiał więcej kłopotów niż moja córka - rzekła smoczyca zimno, dobitnie podkreślając ostatnie słowo swojej wypowiedzi. To ucięło wybuch radości szkarłatnego. - Mój syn był wspaniały. Nie masz prawa tego kwestionować - warknął smok i kłapnął zębiskami ostrzegawczo. W odpowiedzi biała wypuściła z nozdrzy tylko kłąb pary, jakby chcąc zaznaczyć, że gwiżdże sobie na groźby rozmówcy. Po chwili ciszy, która zawisła niczym ta mgła, między smokami, samiec zapytał z ciekawością w głosie. - Jaka ona jest? - A jednak ciekawy, hm? Jak zawsze - Śnieżna uśmiechnęła się i pokręciła głową z rozbawieniem. - Jej wygląd doskonale oddaje używaną przez nią magię, wygląda, jakby zrodziła się z zimy - Zaczęła opowieść. - Czyli jest dokładnie taka jak ty - natychmiast jej przerwał czerwony smok, wyraźnie rozbawiony sytuacją. Rozmówczyni zmroziła go wzrokiem i kontynuowała: - Yugata ma dość... Niecodzienną aparycję. Delikatna, porcelanowa laleczka - dokładnie tak wygląda, na pierwszy rzut oka. Ma bardzo bladą, aksamitną skórę, niski wzrost, niezbyt duży biust i małe dłonie ze smukłymi palcami. Ogólnie wszystko jest w niej drobne - usteczka, nosek i stopy. Wszystko, z wyjątkiem oczu, które są wprost ogromne, otoczone długimi, gęstymi rzęsami z lśniącymi tęczówkami w kolorze jasnego, porannego, zimowego nieba. Do tego imponującej długości białe włosy, bowiem sięgające dziewczynie do kolan. Sama słodycz - Smoczyca uśmiechnęła się pod nosem, wspominając to dziewczę, z którym tak bardzo się zżyła. Jednak widząc skupienie wypisane w oczach i wyrazie twarzy Szkarłata, mówiła dalej: - A tak naprawdę... Wcale nie jest taka słodka. Owszem, jej twarzyczka byłaby urocza... Gdyby nie to, że te drobne usteczka najczęściej wykrzywione są w pogardliwym, wyniosłym uśmiechu, a spojrzenie wcale nie jest niewinne, jak powinno. Raczej drapieżne i wyzywające - tu czerwony smok zaśmiał się głośno, ale Biała niezrażona tym ciągłym przerywaniem opowiadała: - Drobniusieńki nosek często marszczy z dezaprobatą lub obrzydzeniem, co wiele ludzi nazwałoby słodziutkim, ale Yukitora nie chce tego słyszeć. Zależy jej na tym, by inni nie brali jej jako maskotkę drużyny, tylko jako samodzielną, niezależną i groźną kobietę. Taką, której należy się bać. Jednakże często wychodzi na opak. Bo czy ktoś o wyglądzie Yugi, starający się wyglądać niczym śnieżny tygrys, nie jest jeszcze bardziej słodziutki? Tak myślą o niej inni, póki nie pokaże ile siły jest w tym malutkim ciałku. A z tej siły korzysta baardzo często. I chętnie, to fakt - tym razem to smoczyca zaśmiała się w głos. - Do tego do perfekcji opanowała modulację swojego głosu o chłodnej barwie, by tylko coś mówiąc, mogła zmrozić krew w żyłach nawet największym twardzielom. Tak samo świetnie umie zastraszać pojedynczym spojrzeniem - kiedy zechce, potrafi sprawić, by po plecach człowieka ciarki przeszły, ba, często nawet niektórzy czmychają przed jej złowrogim wzrokiem. Jej postać, zamiast słodkością, ocieka pogardą i lodowatą wyniosłością. Czasem nawet agresją. Do tego jej skóra i oddech zawsze są zimne, nienaturalnie wręcz. A dłonie i stopy... Niczym pokryte wieczną zmarzliną - dziewczyna lubuje się w przykładaniu ich w najcieplejsze części ciała innych ludzi. Biała mrugnęła jednym okiem do czerwonego smoka, a zaraz oba stworzenia wybuchnęły gromkim śmiechem. Gdy skończyli zaśmiewać się z postaci uczennicy Śnieżnej, ta ciągnęła dalej: - Yugata jest zdecydowanie ekspresyjną postacią - patrząc na jej twarz, bez problemu można odczytać jej emocje. Rumieni się, kiedy jest zawstydzona i odwraca wzrok. Kiedy jest wściekła... Nawet nie warto wspominać. Gdy jest naprawdę wkurzona potrafi być przerażająca. Zaskakująco przerażająca. Bo kto by się spodziewał wybuchów złości i agresji po tak malutkiej personie. Z pewnością praktycznie nikt. Gdy walczy, przypomina boginię zniszczenia. Dodatkowo po jej destrukcyjnych działaniach zdecydowanie można porównać ją do takowej. Używa siły bez mrugnięcia okiem, nawet jeśli by się obyło. Yukitora wygląda jak mały, biały koteczek, ale w jej ruchach pełnych gracji, zdecydowania i siły, widać jej osobowość zupełnie nieadekwatną do zewnętrznego wyglądu, ale za to idealnie pasującą do nazwiska dziewczyny - smoczyca przewróciła oczyma. Współczuła jej tego. Chyba szkarłatny również, bo dodał jeszcze: - Cóż, dziewczyna mogła mieć więcej szczęścia i urodzić się z nieco innym wyglądem - na jego smoczej paszczy zagościł uśmiech. - Ale jednak to imponujące, że mimo tego usiłuje pokazać swój prawdziwy charakter. Biała pokiwała łbem. - Masz absolutną rację... Wracając - Nie pozwoliła, by cokolwiek ją rozproszyło. - Niby walczy i porusza się z wdziękiem, ale... Z równym wdziękiem i częstotliwością do niego wprostproporcjonalną się przewraca. I wpada na innych. Nie tylko na osoby - na ściany, drzwi, drzewa, stołki i tym podobne przedmioty. Ponadto ma nieprawdopodobnego wręcz pecha. Tylko ona jednym zachwianiem się potrafi spowodować wypadek i zator całej ulicy. Doprawdy, na pewno jest niecodzienną osobistością, co można wywnioskować tylko na nią patrząc. Powietrze znów zadrżało od głośnego, gardłowego śmiechu stworzeń.
Charakter:
- Pokazałaś mi jej ciało - rzekł w końcu płomiennołuski. - A teraz chciałbym zobaczyć jej duszę. Śnieżnobiała zachichotała wdzięcznie, rozbawiona nagłą ciekawością towarzysza i machnęła ogonem, kontynuując opowieść o swojej najdroższej córeczce: - To mały kociak, który chce zostać tygrysem... Poprawka, tygrys, który został uwięziony w ciele kociaka. Przynajmniej tak ona się czuje i wszystkim za wszelką cenę usiłuje pokazać, że wcale a wcale, absolutnie, ani odrobinę urocza nie jest - smoczyca zaśmiała się cicho i kontynuowała: - Wiele osób ją zna, zwłaszcza z jej destrukcyjnych działań i silnej osobowości. Nie sposób jej nie zapamiętać. Z drugiej strony ona zupełnie nie pamięta innych. Myli imiona, bądź w ogóle nie kojarzy jakiejś osoby, mimo, że kilka razy się już spotkali. Jest zawsze szczera, nie lubi kłamać. Za to doskonale idzie jej zmienianie tematu, unikanie odpowiedzi i oszukiwanie samej siebie. Typowa tsundere. Prędzej powie ci, że cię nienawidzi niż kocha. Jest wyjątkowo odporna na wszelkie zaloty i nieprzystępna. Na zbliżenie zwykle reaguje porównywalnie do kawała lodu. Chyba, że jest w obecności osoby, do której żywi jakieś uczucia - choć zawsze usilnie stara się przekonać samą siebie, że to uczucie zwie się nienawiścią. Marnie odczytuje uczucia innych, naprawdę, jeśli chodzi o kwestie uczuciowe, jest wyjątkowo niepojętna i nieobeznana - powiedziała biała z politowaniem, a płomienny parsknął, rozbawiony. Zaraz jednak jego towarzyszka podjęła z powrotem: - Jest osobą lubiącą się bawić i nieznającą ograniczeń. Jest twarda i nie daje sobie w kaszę dmuchać, wierna swoim ideałom i racjom, dzięki czemu zyskała imponującą ilość nieprzychylnych. Zdecydowanie konfliktowa dziewucha. Zawsze stawia na swoim i nie daje się złamać. Niepokorna, nieposkromiona, dumna i buntownicza. Dodatkowo, to gorąca głowa - bardzo łatwo ja zirytować i zdenerwować, chociaż prawdziwy szał i wściekłość pokazuje niesamowicie rzadko. Yugata jest bardzo odważną i waleczną osobą. Nigdy się nie poddaje, a dla przyjaciół jest w stanie zrobić wszystko. Ceni sobie życie. Każde życie. Bezinteresownie potrafi stanąć w obronie innych, nie bacząc na konsekwencje, nie interesując się zyskiem - w głosie opowiadającej można było usłyszeć dumę. Oczywiście, że cieszyła się z tego jak udało jej się wychować dziewczynę. Mimo, że... No cóż, ma kilka cech, których smoczyca wolałaby by nie było. Wróciła do opowieści, nieco zaskoczona tym, że płomienny jeszcze jej nie przerwał. Widocznie był ciekaw dalszej części. - Bywa prawdziwym wrzodem dla społeczeństwa, kto wie, czy umyślnie, czy też nie. Lubi robić innym psikusy i kawały. Jej upodobanie do szaleństw bez ograniczeń nieco kłóci się z wrodzonym rozsądkiem i inteligencją. Gdy tylko coś w niej krzyczy: nie rób tego!; lub: to niebezpieczne!, odpowiada po prostu: raz się żyje; i robi to, na co ma ochotę. Jeśli jednak zdarza się jakaś sytuacja kryzysowa, potrafi w minutę się opanować, odgrodzić od uczuć i poddać wszystko chłodnej kalkulacji, staje się opanowana, rozsądna i zachowuje zimną krew - opowiadająca uśmiechnęła się szeroko. Dobrze było tak czasem powspominać... Zwłaszcza, że osobowość Yugaty zawsze bawiła ją jak nic innego. Bo co ma w sobie tyle sprzeczności co ona i usiłuje stawiać się całemu światu, czasem nawet sobie? Z pewnością Śnieżna nie znała nikogo, ani niczego takiego. - Wbrew pozorom, Yukitora ma również swoją bardzo dziewczęcą stronę - Ciągnęła. - Delikatną, pełną polotu i niewinności. Bywa, że uroczo się rumieni, opuszcza wzrok z zawstydzeniem, czy nerwowo wyłamuje palce, nawet drży lub piśnie słodko zamiast bluznąć, gdy przewróci się, wyleje napój, coś jej nie wyjdzie. Bywa infantylna, ale nie naiwna. Nie bardzo potrafi pogodzić te dwie strony siebie, więc jedną z nich, oczywiście tą dziewczęcą, skrupulatnie stara się ukryć. Szkarłat zaśmiał się tym razem w głos, wyobrażając sobie postać uczennicy towarzyszki. A ona, niezaskoczona tym wcale, opowiadała: - Uwielbia noc i jest nocnym markiem. Gdy zapada zmrok, często wychodzi na dach i wyje do księżyca, dopóki nie przyjdzie wojsko, czy kto tam jest odpowiedzialny za porządek publiczny, bo groźby sąsiadów ma w głębokim poważaniu - tym razem obydwa smoki zaśmiały się, dając upust swojemu rozbawieniu. - Oczywiście robi to dla żartu - rzekła z udawaną powagą Śnieżna. - Do tego lunatykuje i w dodatku bardzo ciężko ją obudzić. Jakby tego było mało, gdy lunatykuje, trudno zgadnąć czy śpi, czy nie, ponieważ zachowuje się całkowicie normalnie. Zdarza jej się przyjść do gildii śpiąc i nawet całkiem trzeźwo i poprawnie odpowiadać na pytania. Biała smoczyca zachichotała na to wspomnienie i wróciła do opowieści: - Lubi czytać, rozwiązywać zagadki, pisać i rysować, ostatnie dwa wychodzą jej niemal mistrzowsko. Śpiewa też nieźle, ale nigdy nie była w stanie nauczyć się tańczyć. Oczywiście jej słabością są środki transportu - bez uszczerbku na zdrowiu i samopoczuciu tym bardziej, może podróżować konno, gdyż zwierzęta traktuje jak przyjaciół, a nie jak przedmioty jednorazowego użytku, służące tylko do przemieszczania się. Otacza się nimi jak bratnimi duszami, które rzadko znajduje u ludzi. Ma jeszcze kilka ciekawych cech. Oprócz upodobania do grania innym na nerwach, lubi gotować, w końcu musiała się tego nauczyć gdy się usamodzielniła, nie mogła jeść ciągle poza domem, a i nie chciała się zatruć jakimś paskudstwem, więc szlifowała tę umiejętność gdy tylko mogła. Za to nienawidzi sprzątać. I nienawidzi porządku. Wprost nie może go znieść, gubi się w nim i nie umie na powrót odnaleźć, ale robienie bałaganu i niszczenie lubi bardzo, a życie w barłogu absolutnie jej nie przeszkadza. Sprząta tylko gdy jest do tego zmuszona, na przykład przychodzi jakiś ważny gość do jej mieszkania. Pamiętam, jak trudne było zagnanie jej do roboty, gdy jeszcze ze mną mieszkała - smoczyca westchnęła. - Lubi sprawiać, że inni się boją, siać strach i panikę już od dzieciństwa - ale i tak traktuje to jako żarty. - Wprost kocha słodycze, lepiej jej ich nie odbierać, bo to nieźle ją wpienia i jest to najprostsza droga do kalectwa - rzekła po krótkiej przerwie Śnieżna. - Tak właściwie, to ogólnie lubi jedzenie i pochłania jego niewyobrażalne ilości - jej znajomi wciąż zastanawiają się jakim to cudem dziewczyna nie tyje. Lubuje się również w kawie i herbacie, lubi odpoczywać i robić sobie przerwy. Od wszystkiego dosłownie. Biała mlasnęła z dezaprobatą, wspominając jak dziewczyna potrafiła uciąć sobie drzemkę podczas nauki albo ćwiczeń i wszystko pozostałe miała w nosie. - Bywa, ze zachowuje się jak księżniczka, ale podłe warunki jej nie przeszkadzają. Umie się dostosować niemal do wszystkiego. Z wyjątkiem społeczeństwa. Bo czemu to akurat ona ma się zmieniać, hm?! Żyje w zgodzie ze sobą, zwykle śmiało pokazuje uczucia, ale nigdy, PRZENIGDY, nie pozwoli, by ktoś widział ją płaczącą - a przynajmniej się stara. Czasem nawet ją ponosi. I to bardzo. Na przykład podczas walk. Zamiast, jak przecież normalny człowiek, podpisać się 'YUGATA TU BYŁA, KRETYNI!', zostawia ogromne zniszczenia, na przykład kilka rozwalonych budynków. Nie ma co, prawdziwy mag Fairy Tail - to opisuje jej charakter chyba najlepiej. To ciekawe, że opis wyglądu i charakteru, wywoływał w tych smokach takie wybuchy radości i śmiechu - stworzenia znów dudniły basowo, rozbawione. - Chciałbym ją kiedyś poznać - wyznał jeszcze Szkarłat. W odpowiedzi Śnieżna tylko uniosła brew i prychnęła, nieco pogardliwie, ale w duchu była całkiem zadowolona. Widocznie przekonała płomiennego do osoby jej córki.
Historia:
Obudziłam się nagle, serce mi waliło. Spojrzenie miałam utkwione w suficie, słyszałam swój własny, przyspieszony oddech, panował półmrok, słońce nieśmiało prześwitywało przez luki między zasłonami. Sen? Pewnie tak, bo cóż by innego. Przecież ONA nie mogłaby wiedzieć jaka stałam się, kiedy jej nie było. Rozejrzałam się powoli, po smokach nie było ani śladu. Tak jak myślałam. Westchnęłam cicho i stąpając delikatnie, podeszłam do okna. Skrzywiłam się nieznacznie, z niesmakiem. Nienawidziłam być zmuszoną do tak wczesnego wstawania. Odrobinę uchyliłam zasłony, a moje źrenice skurczyły się gwałtownie, zaatakowane jasnymi promieniami. Odruchowo zmrużyłam oczy i zmarszczyłam nos niezadowolona. Z pewnością niedawno świtało. Odsunęłam się od okna i szczelniej zaciągnęłam firany, tworząc w pokoju leniwą, poranną atmosferę, którą to nie miałam ochoty się rozkoszować. Podreptałam sennie do łazienki, by opłukać twarz, napiłam się również wody ze szklanki stojącej na etażerce przy łóżku i rzuciłam się z powrotem na miękki materac. Złorzecząc pod nosem ułożyłam się wygodnie, zakopałam w pierzynie i z lubością osunęłam się wprost w Objęcia Morfeusza.
~*~
Śnieżyca. Czuję mróz szczypiący mnie w każdy odkryty kawałek skóry i nieprzyjemnie wbijający się w nozdrza. Zimno powoli, acz skutecznie przenika moje ubranie, boleśnie drażniąc moje ciało. Brodzę w śniegu po kolana, nic nie widzę. Wszędzie tylko biel. Jestem sama. Sama w jakimś nieznanym mi, niegościnnym miejscu. Chcę jak najszybciej stąd odejść. Wrócić do domu. Drżę. Boję się, tak bardzo się boję. Łzy niepowstrzymanie cieknące mi z oczu zamarzają na moich policzkach. - Mamo! Maamooo! - Krzyczę ile sił w płucach, kolejny raz. Po chwili całym mym ciałem wstrząsa spazm. Od tego nawoływania zdzieram sobie gardło. Z moich popękanych, suchych ust powoli zaczyna sączyć się krew, której niewielka część skapuje mi z brody, podczas gdy reszta zwyczajnie krzepnie na skórze. Usiłuję przeć przed siebie. Szlocham głośno, jakbym chciała przekrzyczeć zawodzenie zawiei. Jednak zdaję sobie sprawę, że ktoś taki jak ja, nie może nic już zrobić. Gdy ta myśl do mnie dociera, zatrzymuję się. - Czy ja tu umrę? - Pytam głośno, jakbym oczekiwała odpowiedzi. Wątpliwości nieustępliwie wkradają mi się do serca. Lecz hardo unoszę głowę. Nie. To nie może być koniec. Nie pozwolę na to. Nie mogę. Znów ruszam do przodu. Jednak z każdym kolejnym krokiem staje się to trudniejsze i trudniejsze. Zimno przenika mnie do kości. Mam wrażenie jakbym... Zamarzała. W pewnym momencie się zatrzymuję, choć nie chcę. Usiłuję iść dalej. Ale nie mogę, nogi odmawiają mi posłuszeństwa. Całą swoją siłą woli podejmuję próbę zmuszenia ich do ruchu. Nic z tego. Czuję, jak drżą mi kolana. Zamarznięte łzy sklejają mi powieki, teraz nie widzę już nic. Czuję tylko jak lodowaty wiatr i śnieg uderzają we mnie z niesamowitą siłą. Nogi mimowolnie się pode mną uginają. Opadam na kolana. Nie dane mi jednak jest się podnieść. Już nawet zbyt zmęczona, by płakać, upadam twarzą w śnieg, pogodzona z losem. Jestem sama. Widzę już tylko ciemność
~*~
Budzi mnie ciepło... To zadziwiające... Przecież dosłownie przed chwilą miałam wrażenie jakbym zamieniała się w bryłę lodu. Zaraz, zaraz... A ile trwała ta chwila? Kto wie... Powoli otwieram oczy, ale natychmiast je zamykam, zaskoczona panującą jasnością. Zaraz jednak ponawiam próbę rozeznania się w otoczeniu i tym razem idzie mi znacznie lepiej. Moim oczom ukazuje się nieregularne, kamienne sklepienie, a do moich uszu wciąż dochodzi odgłos zawieruchy i świszczenie wiatru. Przez myśl przechodzi mi tylko pytanie: "Co ja tutaj robię?", które nieświadomie wypowiadam na głos. Nikt mi nie odpowiada. Powoli unoszę się na łokciach i uważnie lustruję pomieszczenie, w którym się znalazłam. Właściwie nie jest to pomieszczenie, a ogromna pieczara, jaskinia. Na jej środku pali się wielkie ognisko z ustawionym rożnem, a tańczące płomienie rzucają na ściany świetliste kształty. Wszystko prezentuje się tak imponująco i... Magicznie. Sama leżę na gigantycznym wprost legowisku z gałęzi drzew iglastych, patyków i słomy, jest zaskakująco wygodne. Jestem okryta kilkoma skórami i futrami zwierząt, ale nie budzi to we mnie obrzydzenia. Wręcz przeciwnie - przecież pomagają mi one zatrzymać ciepło. Nie pamiętam, jak się tu znalazłam. Wiem tylko, że cudem uniknęłam zamarznięcia w śnieżycy, która nadal trwa. U wylotu groty wirują płatki śniegu, zacinające wraz z gradem i napędzane zimnym, dzikim wiatrem.. Wciąż słyszę tylko wycie zawiei i bicie własnego serca. Nagle do jaskini wtacza się monstrualnych gabarytów biały kształt, wtapiający się wcześniej w biel śnieżnej zamieci. Aż podskakuję, zdenerwowana. Powoli zaczynam dostrzegać szczegóły - ogromne, błoniaste skrzydła, lśniące, oszronione łuski, długi ogon, smukła i zgrabna szyja, trójkątny łeb, okazałe kły i łapy zakończone ostrymi jak brzytwa szponami. Mimowolnie otwieram usta, z podziwem, oczy lśnią mi ciekawością i zainteresowaniem. Wpatruję się bez słowa w to niesamowite stworzenie. Patrzę, jak powoli obraca się w moją stronę i przygląda mi się spokojnymi, czarnymi oczami. Nie jestem w stanie nic wykrztusić, jednak smok mnie w tym wyręcza. - Już wstałaś, to dobrze - słyszę niski, głęboki, piękny kobiecy głos. - Jesteś głodna? Jako, że mój brzuch burczy głośno, daruję sobie odpowiedź i pytam po prostu: - Gdzie mama? To dla mnie tak oczywiste pytanie... Ale gdzieś w środku obawiam się, że znam już odpowiedź. W oczach smoczycy dostrzegam zaskoczenie, zastąpione po chwili powagą. - Nie ma jej - mówi po prostu. Tyle. Nic więcej. Odwraca się do mnie tyłem, a przodem do paleniska.Po moich policzkach zaczynają spływać łzy. - I... I... Czy ja już nigdy więcej jej nie zobaczę? - Obawiam się, że nie - kiedy słyszę odpowiedź, wypowiedzianą współczującym, ale poważnym tonem, zaczynam szlochać głośno, wyjąc i gwałtownie wciągając powietrze. Jak to możliwe? Dlaczego, dlaczego? Czemu akurat mnie to spotyka? Przez chwilę jestem zostawiona sama sobie, ale na szczęście nie na długo. Chyba pękłoby mi serce z bólu, jakby nikt mnie nie pocieszył. Smoczyca zbliża się do mnie i otacza mnie jedną łapą, przytulając do piersi, a ja obejmuję ją za szyję. Mimo, że przyciskam zapłakaną twarz do twardych, smoczych łusek, czuję matczyne ciepło - to pomaga mi się po jakimś czasie uspokoić. Ostatecznie wycieram łzy rękawem i posmarkując smętnie, zerkam to na smoczycę, to na rożen, na którym zauważam piekące się mięso. To automatycznie poprawia mi nieco humor. - Jak się nazywasz? - Pyta wreszcie biały smok, dmuchając na mnie ciepłym powietrzem. - Yu-yugata. Yukitora - pociągnięciami nosa sprawiam, że moja wypowiedź staje się trochę niezrozumiała, ale smoczycy chyba to nie przeszkadza. - Miło mi się poznać, Yugi. Ja jestem Frigustirie - przedstawia się ciepłym głosem. - Ile masz lat? Patrzę to na nią, to na moją dłoń. W końcu odchylam z piąstki niepewnie kilka palców, które mają przedstawiać mój wiek i pokazuję smoczycy. - Cztery! - Mówię z pewną miną. Frigustirie śmieje się cicho. - Rozumiem - mówi. - Jesteś już całkiem dużą dziewczynką. W odpowiedzi kiwam tylko głową i milknę, ale nie na długo, bo właśnie w głowie pojawia mi się pytanie, na które odpowiedź tak mnie ciekawi. - Umm... Pani Frigustirie? - Zaczynam nieśmiało. - Mów mi jak chcesz, ale nie pani - Śnieżna przewraca oczami. - Tak? - Ja... Słyszałam, że wszystkie smoki zniknęły... Jeszcze zanim się urodziłam. Bo pan... - Gryzę się w język i natychmiast się poprawiam. - Bo ty jesteś smokiem, prawda, Frigus? Smoczyca przytakuje. - Owszem. I wielu z mojego gatunku... - waha się przed powiedzeniem ostatniego słowa. - odeszła. Ale ja... - Usilnie szuka słów, by wyrazić swoje myśli. - Nie zdecydowałam się na to... Nie wiem, ile było w tym prawdy, ale nie mam zamiaru o to pytać. Ani tego roztrząsać. Wierzę po prostu w to, co mówi. - Rozumiem - wypowiadam z poważną miną, co sprawia, że Frigustirie zaczyna się śmiać. Siedzimy w milczeniu, póki nie zaczynamy czuć przyjemnego zapachu, świadczącego o gotowości mięsa. Do ust nacieka mi ślinka, a brzuch burcząc, coraz głośniej domaga się pożywienia. Ale na szczęście smoczyca nie każe mi długo czekać i po chwili podaje mi moją porcję, którą pałaszuję z apetytem. - Hej, Frigus - zagaduję z pełnymi ustami ośmielona już całkowicie. - Mogę u ciebie zostać? - Jasne - odpowiada moja nowa przyjaciółka bez wahania i daje mi smoczego całusa w czoło. Jak to na dziecko przystało, szybko zapominam o nieszczęściu, choć jeszcze nie wiem, że długo będzie mnie to prześladować.
~*~
Mieszkam z Frigustirie już jakiś czas... Więcej niż rok, chyba mniej niż dwa. A z resztą, kto by to tam liczył? To nie istotne. Ważne, że nadal śnią mi się koszmary... Z tego śnieżnego, pamiętnego dnia, kiedy to... Nie, nawet lepiej o tym nie mówić. To... Był raczej jeden z najnieszczęśliwszych dni mojego życia. Ale liczy się to, że kiedy budzę się w środku nocy, zlana potem i z przyspieszonym tętnem - obok mnie zawsze jest biała smoczyca, gotowa mnie pocieszyć. Takie właśnie myśli nachodzą mnie podczas jednej z lekcji Frigus, usiłującej nauczyć mnie pisać, czytać i liczyć. Cóż, to raczej proste, ale... Takie nudne... I dobrze jest zrobić sobie przerwę, od czasu do czasu. Czasem nawet dwie... No, a ewentualnie dziewięć. W milczeniu i z głupim uśmiechem na twarzy obserwuję poruszające się usta mojej przyjaciółki, która akurat na lekcje przybrała ludzką postać. Nie słyszę słów. Nie skupiam się na nich zbyt bardzo. Ale mina Frigus świadczy o tym, że w tej chwili właśnie beszta mnie za niesłuchanie. Czyli, to nadal nie jest dobry moment na powrócenie na ziemię. Swoją drogą, smoczyca w ludzkiej postaci wygląda bardzo podobnie do mojej mamy - prawda, tylko jeśli chodzi o rysy twarzy i sposób bycia, bo moja mama nie miała jasnobłękitnych włosów i zupełnie czarnych, jak dwa onyksy oczu... - Naucz mnie magii - wypalam nagle, nieświadoma trochę, że naprawdę to powiedziałam. Fakt faktem, zawsze chciałam umieć to co Frigustirie - odkąd pamiętam byłam niesamowicie zainteresowana jej umiejętnościami magicznymi... Ech, chciałabym umieć wszystko to, co ona. Smoczyca sztywnieje, zaskoczona. - Nie - odpowiada od razu i bez krępacji kontynuuje lekcję. A ja równie bez krępacji odrywam się od rzeczywistości. Czy wszyscy mieli rację, że smoki to chciwe stworzenia niechętnie dzielące się swoją wiedzą i umiejętnościami? - Myślę gorączkowo. Ziewam jeszcze, dość ostentacyjnie, co wywołuje na twarzy Frigustirie wyraz dezaprobaty. Nagle wstaję i zmierzam ku wyjściu z jaskini, smoczyca odprowadza mnie pytającym wzrokiem. - Skoro nie chcesz mi pokazać co i jak, sama się wszystkiego nauczę! - Oznajmiam mocnym głosem i wychodzę z groty, na śnieg. Dostrzegam jeszcze tylko, jak kobieta przykłada sobie dłoń do twarzy w geście rezygnacji, ale już mnie to nie obchodzi. Jestem w drodze do doskonale nadającego się na ćwiczenia miejsca. Potrafię spędzić na mrozie już znacznie dłużej niż kiedyś, dzięki specjalnemu treningowi Frigus, więc przebywanie dnia czy nawet dwóch na dworze zimą nie stanowi już dla mnie zupełnie problemu. Najpierw staram się przypomnieć sobie, jaką dokładnie magię widziałam u Smoczycy Lodu. W końcu pstrykam palcami, przypominając sobie efekt zaklęcia. To chyba jedno z najprostszych, polegające na wytworzeniu w dłoni średniej wielkości sopla. Usiłuję zobaczyć w wyobraźni, co też takiego Frigustirie robiła, że jej się udawało. Nie pamiętam nic specjalnego? Może chodzi o siłę woli? No więc patrzę na swoją otwartą dłoń i w myślach nakazuję 'Soplu, stwórz się!'. I nic. Następnie wypowiadam to na głos. Również nic. Skupiam się bardziej, jakby chcąc zmienić w śnieg własną dłoń i powtarzam formułkę. I jeszcze raz. I jeszcze, i jeszcze, i jeszcze, i jeszcze. I po raz kolejny. W końcu dyszę ze zmęczenia, nie widząc żadnych efektów pracy. Opadam na kolana i podpieram się rękoma, żeby nie upaść. Wstaję i wpatrując się w dłoń wyczekującym wzrokiem, próbuję znów. Kolejny raz nic z tego. Nie poddaję się. Pewnie próbowałabym tak do usranej śmierci, gdyby nie nagły dotyk na ramieniu, wyrywający mnie z transu. - Nie tak - słyszę znajomy głos. Odwracam się, radosna i pełna nadziei. - Fri..! - Skup się - przerywa mi z poważną miną. Nigdy jej jeszcze takiej nie widziałam - ani w smoczej, ani w ludzkiej postaci. Przytakuję zdecydowanie, nie myśląc już o niczym. - Najpierw, wyobraź sobie sam proces tworzenia się lodu... Wyobraź sobie, że naokoło masz mnóstwo cząsteczek wody, które możesz ułożyć dowolny kształt i zmusić do zastygnięcia. Teraz... Pokaż mi swoje zdecydowanie. Marszczę brwi z wysiłkiem i podążam za instrukcjami Frigustirie. Aby lepiej się skupić, zamykam oczy. Ale nic się nie dzieje. Kopię wściekle śnieg. - Uspokój się – warczy na mnie smoczyca. - W ten sposób nic nie zdziałasz. Zresztą nie oczekiwałam, że od razu ci się uda. Patrzę na nią spode łba i próbuję znowu. I jeszcze. Zaczyna już zmierzchać. Po mojej twarzy spływa pot wysiłku. Biorę głęboki oddech i opuszczam powieki. Oczami wyobraźni widzę cząstki wody, znajdujące się wszędzie – we mnie, w powietrzu i w śniegu. Staram się wyobrazić sobie również drzemiącą we mnie moc, dzięki której mogę wpłynąć na otoczenie. Marszczę z wysiłkiem brwi. Usiłuję siłą woli zmusić te wyimaginowane cząsteczki do posłuszeństwa. Staram się je skupić w dłoni, ale jakby mi się wymykają. Nie poddaję się i próbuję. Idzie mi coraz lepiej. Kiedy są już w jednym miejscu, ochładzam je siłą umysłu. I niby wszystko to sobie wyobrażam, ale czuję w okolicach ręki dziwny chłód, przybierający na sile wraz z moimi działaniami. Zaraz po tym, czuję w dłoni coś zimnego... Ale nie rozpuszczającego się. Otwieram najpierw jedno oko, potem drugie... I wydaję z siebie okrzyk zaskoczenia. - Udało się Frigus! Udało mi się, naprawdę to zrobiłam! - Ekscytuję się. Ale smoczyca tylko kiwa głową z wzniosłą miną. - Czyli... Nauczysz mnie magii? - Pytam z nadzieją w głosie. Ona patrzy na mnie z politowaniem. - Nie bądź śmieszna – prycha. - Oczywiście, że nie. No, wracamy do domu. Frigustirie zmienia swą postać w nieco bardziej gadzią, sadza mnie sobie na grzbiecie i wzbija się w powietrze, wbrew moim protestom. Obrażona daję się zaciągnąć z powrotem do jaskini.
~*~
Frigustirie twierdzi, że każdy mag powinien dbać zarówno o ciało, jak i o umysł. Formalnie nie uczy mnie jeszcze magii, ale uważa, że skoro opanowałam tamtą sztuczkę, zaliczam się już do magów. A ja wtedy mówię, że skoro niby jestem już magiem, to może jednak pokazałaby mi co nieco? Nie wiem czemu wciąż odmawia... Każe mi tylko trenować i trenować. Ale tego jest tak dużo! Codziennie budzi mnie o świcie. Z trudem zwlekam się z posłania. Zaraz potem smoczyca przybiera ludzką postać, uważając, że w ten sposób może mnie więcej nauczyć. Najpierw jest rozgrzewka – wyrzuca mnie z ciepłej jaskini na mróz, w samej bieliźnie i każe biegać dookoła góry, na której mieszkamy. Nie byłoby to jeszcze takie złe, gdyby nie to, że nasza pieczara znajduje się na całkiem pokaźnej wysokości, więc pierwsze, co muszę zrobić, to w jak najszybszym czasie zleźć z tej ogromnej, oblodzonej skały. Każdego dnia Frigus każe mi pokonywać coraz to dłuższy dystans, ale w tym samym czasie. Gdyby nie to, że biega ona wraz ze mną, pewnie już dawno bym się zbuntowała. Właśnie jestem w trakcie biegu, zapadam się w śniegu po kolana, ale twardo biegnę dalej. Oglądam się za siebie. Na twarzy mojej towarzyszki zupełnie nie widać zmęczenia, mimo że ja już dyszę, a na mojej skórze perlą się kropelki potu. Marszczę brwi, zmuszając mój mózg do pracy. Powtarzam w myślach harmonogram dnia i zastanawiam się, co by tu zrobić by zyskać choć chwilę przerwy. Na szczęście przed moimi oczami zaczyna malować się las. Uśmiecham się pod nosem, wiedząc już, co powinnam zrobić. Niby trasa, którą muszę biegać codziennie prowadzi naokoło tego lasu, ale... W nim można znaleźć ciekawe kryjówki. W dodatku to obszar gęsto obsadzony drzewami iglastymi, no i wiele razy udało mi się już go eksplorować. Znów dyskretnie zerkam na nic nie podejrzewającą Frigustirie. Prawdopodobnie nie uda mi się jej ani uciec, ani się przed nią schować, ale zawsze można próbować. Wytężam wszystkie moje mięśnie i niespodziewanie daję nura w las. Element zaskoczenia dał mi parę sekund, ale smoczyca zaraz zaczyna biec za mną. Mam wrażenie, że bez problemu by mnie dogoniła, ale z jakiegoś powodu tego nie robi. Zresztą nie ważne! Teraz mam co innego na głowie. Pędzę co sił przed siebie, rozpoznając każdy krzak i każde drzewo. Robię nagły zwrot i wpadam w iglastą gęstwinę. Gałęzie nieprzyjemnie drażnią i drapią moją skórę, ale to nic. Przeskakuję nad sporą kłodą i zaraz rzucam się na ziemię, zaczynając czołgać się pod krzakami. Nie jestem już daleko. Nigdzie nie widzę Frigus. To daje mi motywację i zaczynam z uśmiechem poruszać się szybciej. Docieram do znajomej dziury, wykopanej przez jakieś zwierzę, którą udało mi się nieco podrasować. Wykopywałam tunel w każdej wolnej chwili, kiedy to smoczyca akurat mnie nie pilnowała. Wskakuję do otworu w ziemi i ześlizguję się kilka metrów w dół, a następnie kładę się i zaczynam wędrówkę podziemnym korytarzem. Jest ciemny i zimny, ale nie przeszkadza mi to. Jako siedmiolatka łatwo mieszczę się w tym wąskim tunelu i mam pewność, że ktoś wielkości dorosłego człowieka – jak Frigus, nie ma szans się do niego dostać. Czuję świeże, zimne powietrze i wiem, że muszę być już blisko wyjścia. Zaczynam wdrapywać się w górę, a moje palce natrafiają na lekko odchylony kamień. Wciskam dłonie w wcale nie małą szparę i ze stęknięciem odsuwam głaz. Najciszej jak mogę i starając się nie zostawiać śladów, wdrapuję się na drzewo, zaraz przeskakując na kolejne. Takim sposobem nie można mnie wytropić po znakach na śniegu. Po jakimś czasie słyszę szum rzeki. Muszę już być blisko. Kiedy dostrzegam wreszcie górski potok, płynący wartko, zimny, ale jeszcze nie zamarznięty, zeskakuję z drzewa prosto do wody i zaczynam biec w górę strumienia. Udaje mi się dostać do miejsca, w którym rzeczka rozszerza się i gdzie wytworzyła się już warstwa lodu. Woda sięga mi już powyżej pasa. Nurkuję więc pod lodem i płynę jak najszybciej przed siebie. Nawet będąc pod powierzchnią wody słyszę dobrze mi znany szum. Przygotowuję się na uderzenie wody, które wbija mnie w dno zbiornika. Z ledwością udaje mi się przesunąć po kamienistym dnie i wynurzyć za ścianą spadającej wody. Niestety już niedługo wodospad zamarznie i będę musiała znaleźć sobie inną kryjówkę. Ale tak czy siak będzie mi potrzebna nowa, kiedy Frigustirie mnie znajdzie w tej. Już kilkukrotnie zmieniałam miejsce, do którego mogłam uciec. Teraz tym miejscem jest grota, z małym wejściem ukrytym za wodospadem. Nie jest jednak wystarczająco małe, by smoczyca nie zmieściła się w nim w swojej ludzkiej postaci. Wciskam się przez otwór w skale i znajduję się w przygotowanej przeze mnie kryjówce. Otrząsam się z wody i zapalam z pomocą krzemieni stos drew i patyków, które udało mi się tu schować. Następnie z głośnym westchnieniem rzucam się na posłanko z iglaków, przykryte niedźwiedzim futrem. I tak udaje mi się zyskać kilkanaście minut przerwy, zanim znajduje mnie wściekła, ociekająca wodą, brudna – choć nie bardziej niż ja Frigus, z której włosów wystają jakieś listki i pojedyncze gałązki. - CO TY SOBIE WYOBRAŻASZ, MŁODA DAMO!? - Wydziera się na mnie, a ja udaję skruchę. Nic nie mówię. Smoczyca pokazuje mi zamaszystym ruchem wyjście. - Marsz, do ćwiczeń. Nie chcę słyszeć ani słowa sprzeciwu. A ja tylko uśmiecham się przepraszająco, gaszę ogień i robię co każe. Bez kolejnych problemów udaje się nam wrócić do jaskini prawie na czas. Padam wycieńczona na legowisko. Dyszę ciężko. Resztę drogi Frigustirie kazała mi przebiec szybszym tempem, z jakimś kamuchem na głowie. Ile razy mi spadał, tyle razy musiałam, nie zatrzymując się, podnosić go i na powrót umieszczać na czubku głowy. No i jeszcze przed wspinaczką przywiązała mi do barków i kostek kolejne kamienie, ale, choć z mozołem, udało mi się. Czuję na sobie wzrok smoczycy, pełen dezaprobaty. - Ubieraj się – warczy na mnie. - Wiesz przecież, że mamy robotę. I obsunięcie w planie. Wzdycham ciężko. Racja. Według rozkładu dnia, mam teraz ćwiczenie pisania i czytania, potem kilka serii brzuszków, matematyka, mały sparing z Frigus, rysunek i trochę historii w międzyczasie, ćwiczenia siłowe – a podczas nich rozwiązywanie zagadek i na koniec czas wolny, zwykle spędzany w towarzystwie smoczycy. Muszę jakoś przeboleć te wszystkie lekcje. Jakim cudem nie umarłam jeszcze do tej pory od trgo morderczego treningu? - Jeśli dobrze się sprawisz, wyskoczymy razem na polowanie – dodaje łagodniej smoczyca i głaszcze mnie po głowie. To motywuje mnie do pracy.
~*~
Powoli, jak najciszej wstaję z łóżka. Na początku nic nie widzę, ale po kilku chwilach moje oczy przyzwyczajają się do ciemności. Uśmiecham się pod nosem i odwracam na legowisku, by sprawdzić, czy Frigustirie śpi. Dla pewności macham jej jeszcze dłonią przed nosem i gdy wiem, że na pewno mnie teraz nie widzi, zeskakuję bezszelestnie z posłania. Przeciągam się i z uśmiechem, w samej cienkiej koszuli nocnej wymykam się z jaskini. Pośród nocnych ciemności i śniegu przemierzam znajomą mi, niemal na pamięć trasę. Nie schodzę z góry, a wręcz przeciwnie - wspinam się na nią. W końcu trafiam na małą, ośnieżoną polankę, tuż przy szczycie. Towarzyszy mi tylko księżyc i gwiazdy, ale to dobrze. Z uśmiechem na ustach zaczynam swój potajemny trening. Najpierw zaczynam od prostego czaru, najprostszego z możliwych. W mojej dłoni pojawia się pokaźnej wielkości sopel. Po udanej próbie, przechodzę do coraz trudniejszych zaklęć. Lód w moich dłoniach zaczyna tańczyć - wije się i przyjmuje najróżniejsze, fantastyczne kształty, posłuszny mojej woli, niczym wąż słuchający granej przeze mnie melodii. Zafascynowana wpatruję się w te twory, a oczy lśnią mi podnieceniem. Przypominam sobie czar, jaki ostatnio opracowałam, obserwując smoczycę podczas naszych wspólnych polowań. Na początek biorę kilka głębokich wdechów, skupiam się mocno i zbierając magiczną moc w okolicy moich rąk tworzę na nich lodową pokrywę. Pięści Lodowego smoka. Podbiegam do jednego z drzew położonych na skraju polany i wykonuję wściekły, ostry zamach. Moja pięść wbija się w pień rośliny, a nocną ciszę rozrywa wrzask łamanego drzewa. Dysząc obserwuję jak ciężko opada, wsłuchuję się w towarzyszący temu jęk. Dzięki treningowi Frigus, siła moich mięśni znacznie wzrosła i gołymi pięściami byłam w stanie wyrządzić spore szkody. A teraz, z tym zaklęciem - nawet złamać drzewo. Moje usta rozciągają się w pełen satysfakcji uśmiech, kiedy to nagle słyszę za sobą oklaski. Tak właśnie, oklaski. kompletnie zaskoczona, odwracam się i ku mojemu zdziwieniu, dostrzegam Frigustirie. Gotowa, by zebrać ochrzan, pochylam pokornie głowę. Nic takiego się jednak nie dzieje. Miast ostrego tonu słyszę ciepły, przyjazny dla ucha. - Bardzo ładnie - chwali mnie smoczyca i kładzie mi dłoń na głowię. - Na to właśnie czekałam. Podnoszę na nią pytający wzrok. Nic z tego nie rozumiem. - Czekałam, aż wreszcie wykażesz własną inicjatywę, talent, siłę woli i zdolność uczenia się - ciągnie, a wszystko w mojej głowie zaczyna układać się w spójną całość. - Czy jesteś gotowa stać się prawdziwym Smoczym Zabójcą? Po tym pytaniu serce zaczyna mi łomotać jak oszalałe, jednocześnie z radości, podniecenia, ekscytacji, stresu i... Strachu. Bo zdaję sobie sprawę, że nauka nie będzie prosta. Zaczynam dostrzegać sens tej surowości Frigus i tych wszystkich ciężkich ćwiczeń, które musiałam wykonywać. Przytakuję bez zbędnego zastanawiania się i jeszcze tej nocy zaczynamy trening. Wiem już, dlaczego Frigustirie była tak niechętna do przekazania mi swojej wiedzy magicznej. Ale mimo poczucia, że od teraz będzie mi dużo ciężej, jestem szczęśliwa, że wreszcie udaje mi się osiągnąć cel.
~*~
Budzę się z dziwnym przeczuciem, że coś jest nie tak. Bardzo nie tak. Moje serce drży z niepokoju. Niepewnie unoszę powieki i z zaskoczeniem stwierdzam, że jest już jasno. Zrywam się z legowiska jak oparzona, a brak Frigustirie obok mnie wcale nie poprawia mojego samopoczucia. - Już się obudziłaś? - Słyszę nagle znajomy głos. Zaszokowana odwracam się szybko, jakby ten głos był tylko omamem. Jednak na szczęście dostrzegam białą smoczycę czytającą jakąś ogromną smoczą księgę. - Wystraszyłaś mnie - mówię nieco załamanym głosem i biorę głęboki wdech, by nieco się uspokoić. - Czemu mnie nie obudziłaś? - pytam i siadam tuż obok niej, widząc, że przygotowała już nawet dla mnie śniadanie. Wyczekując odpowiedzi zaczynam je pałaszować. - Pomyślałam, że przyda ci się dzień przerwy - odpowiada z uśmiechem. DZIEŃ PRZERWY? Zamieram, kompletnie zaskoczona, tak że z wargi spada mi kawałek pieczonego mięsa, które to jeszcze przed sekundą jadłam. To jakiś podstęp? Frigus nigdy nie pozwalała mi od tak sobie odpocząć. Nigdy. - Eee... To jakiś żart? - Pytam, sama nie wiedząc, jak zareagować. Smoczyca tylko uśmiecha się tajemniczo. - Skąd. No, jak już zjadłaś, to się ubieraj idziemy na spacer. Wytrzeszczam na nią oczy. Spacer? To się robi coraz dziwniejsze. Niemniej jednak robię o co prosi i już za kilka chwil jestem gotowa do wyjścia. Dzień jest piękny. Na niebie nie ma ani jednej chmurki, słonko grzeje delikatnie. Temperatura nie jest tak niska jak zwykle, a śnieg śmiesznie skrzypi pod nogami. Nie idziemy jednak zbyt długo, bo zaraz Frigus sadza mnie sobie na grzbiecie i wzbijamy się w powietrze. Czuję, jak zimny wiatr przyjemnie rozwiewa moje włosy, a sama unoszę się nad ziemię. Uwielbiam latać ze smoczycą, to fakt. A niezbyt często mam do tego okazję. Rozkoszuję się więc każdą chwilą spędzoną na łuskowatym, smoczym grzbiecie i obserwuję malujące się w dole ośnieżone lasy i góry. Po jakimś czasie zaczynamy zniżać lot, aż w końcu wzbijając w powietrze kłęby śniegu, lądujemy na polanie. Zeskakuję na ziemię, a smoczyca przyjmuje ludzką postać, chwyta mnie za nadgarstek i ciągnie w tylko jej znanym kierunku. Nasza podróż nie trwa długo. Docieramy do ogromnej góry, u której podnóży jest wejście do jaskiń, jak mniemam. W miarę jak się zbliżamy, dostrzegam błękitny blask wyłaniający się z dziury. Frigustirie uśmiecha się do mnie szeroko, wpycha mnie do wyrwy w ziemi i zaczyna prowadzić mnie wgłąb podziemnego korytarza. Gdy tylko się w nim znajduję, odbiera mi mowę. Ściany, sklepienie i podłoże pokryte są błękitnymi, zimnymi kryształami, lśniącymi błękitnym blaskiem. Po prostu... Aż brak słów. Kiedy tak spacerujemy przed siebie, zauważam, że korytarz zaczyna się poszerzać. Czuję też jakieś dziwne ciepło. W końcu moim oczom ukazuje się ogromne jezioro, z białą wyspą na środku. A z niej wyrasta ogromne, kryształowe drzewo, z kryształowymi liśćmi. Udaje mi się tylko wydać westchnienie zachwytu. Frigus wprowadza mnie do wody, a ja zaskoczona stwierdzam, że jest ciepła. A nawet gorąca. Dopiero wtedy zauważam, że nad taflą zbiornika unosi się para wodna, świadcząca o znajdującym się gdzieś tutaj gorącym źródle, które to jest początkiem tegoż jeziora. Podchodzimy do drzewa. Frigustirie wyciąga ręce i zdejmuje coś z jednej z gałęzi. To... Naszyjnik. Zakłada mi go przez głowę. Zupełnie nie wiem o co chodzi, ale z zaciekawieniem przyglądam się ozdobie. To trzy okute srebrem kryształy z tego drzewa, lodowate w dotyku. Wisior jest na cieniutkim, srebrzystym łańcuszku. Dostrzegam również, że od każdego z kryształów odchodzi coś białego, jak... - To twoje łuski? - Pytam na głos, oczarowana pięknem prezentu. - Wszystkiego najlepszego z okazji dziesiątych urodzin - mówi tylko w odpowiedzi smoczyca i obejmuje mnie matczynym gestem. Ja... Pamiętała? Czuję się... Wzruszona. I niesamowicie szczęśliwa jednocześnie. To jest coś pięknego. Nawet nie zauważam, kiedy do moich oczu napływają łzy. - Dziękuję - szepczę tylko i również przytulam Frigus. To najpiękniejszy dzień mojego życia.
~*~
Tego dnia śpi mi się tak błogo. Tak błogo... Że aż się budzę. Bo przecież zwykle Frigus zrywa mnie o świcie. Tym razem jednak, nie tak jak poprzedniego dnia, moje wybudzanie się trwa dłużej. Najpierw przeciągam się powoli i leniwie przecieram oczy. Wzdycham sobie sennie i zauważam, że Frigustirie nie leży obok mnie. Musiała wstać wcześniej. Nie martwię się ani trochę. Spoglądam ze spokojem w miejsce, gdzie zwykła czytać. Jednak i tam jej nie ma. Pewnie poszła na polowanie - przechodzi mi przez myśl, ale rodzi się jakaś wątpliwość w moim sercu. Czy gdyby nie poszła na polowanie nie obudziłaby mnie? Z resztą nieważne. Zwlekam się z legowiska i poddreptuję do paleniska, przy którym to smoczyca zostawiała mi śniadanie. I tym razem tak było. Od razu czuję, że to sarnina. Och, na bogato. Ślinka napływa mi do ust. Siadam na ziemi i zabieram się za jedzenie. Na początku nie dostrzegam kartki umieszczonej pod talerzem. Ale gdy kończę jeść, świstek papieru wpada mi w oko. Sięgam po niego delikatnie, rozkładam i zaczynam czytać, rozpoznając piękne, pochyłe pismo Frigustirie. Nigdy nie byłam w stanie nauczyć się pisać tak ładnie.
"Kochana Yugi Zdecydowałam się odejść. Coś się zbliża. Czuję to. Nie wiem, czy to moja wyobraźnia, czy autentyczne przeczucie, ale wolę nie narażać cię na takie niebezpieczeństwo. Nawet nie wiesz, jaka ta decyzja była dla mnie trudna do podjęcia. Nie szukaj mnie. Będę w miejscu, którego nikt nigdy nie znajdzie. Rusz na południe. Do miasta, do ludzi. Na pewno znajdzie się gildia, która przyjmie cię pod swoje skrzydła. Żyj. Kocham cię, córeczko. Zawsze będę o tobie pamiętać. Frigustirie"
Ja-jak to...? Serce zaczyna mnie boleć, czuję palącą gulę w gardle i cisnące się do oczu łzy. Nie zamierzam ich powstrzymywać. Skapują po mojej brodzie powoli, nieustępliwie, prosto na list, rozmazując atrament. Mimo, że tekst jest treściwy i pozornie chłodny - czuję bijące od niego uczucia i to ciepło, którym smoczyca zawsze mnie obdarzała. Ręce mi drżą. Mój płacz przeradza się w gwałtowny, głośny szloch rozpaczy. Łkam i wyję, jakby to miało pomóc. Zdzieram sobie gardło w pełnym żałości i smutku krzyku. Upuszczam kartkę, która wirując jak płatek śniegu opada mi na kolana. Chowam twarz w dłoniach i kulę się w pozycji embrionalnej, jakby to miało ochronić mnie przed otaczającą mnie czernią rozpaczy. Trzęsę się spazmantycznie i zaczynam uderzać pięściami w kamienne podłoże. Czuję się... Jakbym przeżywała powtórkę z TAMTEGO dnia. Z dnia, który udało mi się niemalże zapomnieć, dzięki Frigus. A jej... Teraz już nie ma. Ta myśl mnie przeraża. Paraliżuje mnie uczuciowo. Zatrzymuje moją świadomość. Nie dociera do mnie nawet ból z rozkrwawionych knykci i paznokci. - Mamoo! MAAAMOO! - Wydzieram się. Nawet nie pamiętam, kiedy smoczyca z przyjaciółki stała się dla mnie matką. Ale teraz wiem, kim dla mnie zawsze była. I wiem, że nigdy jeszcze nie odczuwałam takiego bólu. Nawet TAMTEN dzień nijak się do tego nie ima. A najgorsza jest świadomość, że nikt mnie nie pocieszy. Nie wiem ile czasu tak spędzam. W pewnym momencie, dwóch godzinach, dwóch dniach - to bez znaczenia, moje oczy nie chcą uronić już ani jednej łzy, moje ciało jest zesztywniałe od braku zmiany pozycji, a z mojego gardła nie chce wydobyć się już ani jeden krzyk. Wstaję, otępiała, ubieram się, zabieram najpotrzebniejsze rzeczy, w tym list i naszyjnik od Frigustirie, na grzbiet zarzucam płaszcz z białego, niedźwiedziego futra i wychodzę z jaskini, zostawiając wszystko tak jak jest. Nie chcę tu wracać. Nigdy. Utraciłam dom, poprzez utratę tylko, albo raczej AŻ jednej osoby. Nie zdaję sobie jeszcze sprawy, jak to, że opuściły mnie dwie najważniejsze osoby mojego życia mnie zmieni. I jak to, że nie dałam się porwać rozpaczy, tylko staram podnieść i iść przed siebie mnie umocni. Wiem tylko na pewno, że te dwa przerażające momenty mojego istnienia będą do końca za mną podążać, jak cień. Że nigdy tak naprawdę nie uwolnię się od widma smutku.
~*~
Pierwszy raz odkąd pamiętam jestem w mieście. Ten gwar, tyle ludzi...! To wszystko jest dla mnie nowe i wprawia moje serce w niespokojne, szybkie bicie. Stresuję się. Każde spojrzenie przyprawia mnie o dreszcz. Naciągam kaptur mocniej na twarz i szybkim krokiem prę przed siebie. Niespodziewanie w coś uderzam i zataczam się do tyłu. Przestraszona unoszę głowę, a kaptur zsuwa mi się na plecy, odsłaniając moją buzię. Moim oczom ukazuje się rosły mężczyzna. Chcę się cofnąć, ale tam również ktoś stoi. Nim się spostrzegłam, jestem w potrzasku, otoczona. Przeklinam się w myślach. Jak mogłam tak dać się podejść? Nie do wiary. Jeden z mężczyzn łapie mnie za podbródek i unosi moją twarz do góry, przyglądając się jej krytycznie. - No, no, no... Kogo my tu mamy? - Słyszę jego chrapliwy głos i marszcząc nos z dezaprobatą odsuwam głowę od jego przesiąkniętego zapachem alkoholu oddechu. - Nie dotykaj mnie - syczę rozeźlona i odtrącam jego rękę. On uśmiecha się tylko obleśnie. - Kotek ma pazurki, co? Ma, jasna cholera - mam ochotę odpowiedzieć, ale czuję dłoń prześlizgującą mi się po plecach. Nachodzi mnie chęć na obfite zwymiotowanie się mu na buty. Zamiast tego uderzam go pięścią w twarz i słyszę dźwięk pękających kości - ach, toż to muzyka dla moich uszu~! Zanim którykolwiek z pozostałych zdąża zareagować, kolejny obrywa - tym razem kolanem prosto w krok. Używam Pięści Lodowego Smoka, żeby przedostatniemu dać nauczkę i walę go prosto w brodę, rozłupując mu szczękę na dwoje i pozbawiając przytomności. GRAWR! Przecież co ja się będę powstrzymywać?! Zasłużył sobie, kurna. Zamierzam się na ostatniego, kiedy ten po prostu pada, odsłaniając blondwłosego chłopaka o miłym wyglądzie. Ten uśmiecha się szeroko i pyta jak gdyby nigdy nic: - Nic ci nie jest? - Nie, dziękuję - odpowiadam spokojnie, ale dopiero po chwili, trochę zaskoczona postawą blondyna. Do tej pory jeszcze się z czymś takim nie spotkałam. - Dlaczego mi pomogłeś? Chłopak udaje, że się namyśla. - Taki już jestem - mówi z rozbrajającym uśmiechem. - Jesteś tu pierwszy raz? Potakuję mimowolnie, nie wiedząc o co mu może chodzić. - Pewnie nie znalazłaś jeszcze kwatery, co nie? - Pochyla się nade mną i dopiero wtedy zauważam tę przerażającą różnicę w naszym wzroście. Jednak nie przejmuję się tym. Na razie. - No cóż... Jestem tu dopiero od kilku chwil, więc... - Wzruszam ramionami i odwracam wzrok. - Tak się składa, że znam świetne miejsce - to powiedziawszy łapie mnie za nadgarstek i zaczyna ciągnąć za sobą, nie pytając mnie o zdanie, ale pozwalam się prowadzić nie wyczuwając od niego żadnych złych intencji. Więc czemu nie? Może akurat mi pomoże? A jeśli nie... Policzę się z nim. Docieramy do sporego, kamiennego budynku. Nad drzwiami zauważam pokaźny szyld z napisem "Fairy Tail". Mam wrażenie, że nazwa obił mi się o uszy. Zaraz, zaraz... Czy to przypadkiem nie gildia? Zaskoczona zostaję po prostu wepchnięta do środka. Moim oczom ukazuje sielankowy obrazek - magowie w przeważnie dobrych ze sobą relacjach piją, rozmawiają, śmieją się i bawią. To porusza coś we mnie. Czuję taką domową atmosferę. Lśniącymi z podekscytowania oczami obserwuję to wszystko. Chłopak zerka na mnie kątem oka i widzi na mojej twarzy podjętą przeze mnie właśnie decyzję. Klepie mnie po plecach i zwraca się do siedzącej nieopodal młodej kobiety o ciemnoblond włosach. - Mistrzyni, mamy nową członkinię - uśmiecha się i pcha mnie bliżej. - Smoczych Zabójców chyba nigdy za wiele, co? Mrugam, zdezorientowana. Wtedy musiał widzieć moją magię. Ale właściwie samo to miejsce tak bardzo mi się podoba, że moim największym pragnieniem w tej chwili jest dostanie się do tej gildii. Bo przez ten rok, czy dwa, kiedy podróżuję bez NIEJ pierwszy raz coś takiego odczuwam. Tak ciepłą i przyjemną atmosferę. Następuje nagłe poruszenie i zainteresowanie moją osobą. Rumienię się i pokazuję kilka drobnych zaklęć, ot, żeby można było mnie zidentyfikować jako pełnoprawnego maga. Wszyscy przyjmują mnie z otwartymi ramionami, a ja od razu czuję się jak u siebie. To niesamowite. Szczęście wprost mnie rozpiera. Tak naprawdę to chyba pierwszy raz od... Od... A z resztą! Zostawiam przeszłość za sobą. Nie zapominam, ale nie rozpamiętuję chwil słabości. Uśmiecham się szeroko, tak prosto z serca, do wszystkich zebranych. Czuję, że dotarłam do domu. Do miejsca, do którego pasuję, należę. Mam wrażenie, że nigdy już nie znalazłabym lepszego dla siebie miejsca. Wraz z nadaniem mi znaku gildii, czuję, że rozpoczyna się nowa przygoda. Że otwieram nowy rozdział w moim życiu. I że w nim będzie najwięcej dobrych wydarzeń. Z nadzieją zaczynam spoglądać w przyszłość.
~*~
Powoli zaczynałam czuć, jak opuszcza mnie sen. Jak wyłaniam się ze słodkiej nieświadomości, błogiego stanu umysłu, jak żegnam wspomnienia i marzenia. Przekręcałam się z boku na bok. Niestety po jakimś czasie stwierdziłam, że jednak już nie zasnę. Szlag by to. Zwlekłam się powoli z łóżka, niczym żywy trup. Nawet nie musiałam patrzeć w lustro, żeby wiedzieć, że moje włosy były w absolutnym nieładzie, skołtunione i sterczące na wszystkie strony. Nienawidziłam się budzić. To było cholernie demotywujące. Przetarłam zlepione sennie oczy i zmusiłam się do podejścia do okna. Było już późne popołudnie. Przeciągnęłam się. W sumie to była pora, o której mogłam wstawać. Ale nie wyspałam się zbyt dobrze, będąc dręczoną przez wspomnienia. Nastawiłam wodę na herbatę, a świszczenie czajnika efektywnie mnie dobudziło. Wreszcie nadawałam się do życia. Zalałam wrzątkiem liście, między innymi jaśminu, a żeby bezczynnie nie czekać aż się zaparzą, poszłam się ubrać. Zwykle nie zakładałam zbyt wyszukanych, eleganckich strojów - żal byłoby takie zniszczyć na misji. Właśnie, mag powinien pracować. Z głośnym westchnieniem klapnęłam na krzesło. Zaczęłam spokojnie popijać herbatę, kiedy to mój wzrok padł na zegar. Wytrzeszczyłam oczy i zaskoczona wyplułam wszystko co miałam w tamtej chwili w ustach prosto na stół. JASNY GWINT, SPÓŹNIĘ SIĘ! - wrzasnęłam w myślach. Wstałam jak oparzona i z kubkiem w ręku wyleciałam z mieszkania, porywając w biegu niezbyt dużą torbę podróżną i zaczęłam na złamanie karku pędzić ze schodów (nadal z herbatą w dłoni). Znowu zapomniałam zamknąć drzwi, ale to bez znaczenia. Ludzie widząc mnie usuwali mi się z drogi. Przeskakiwałam nad straganami i prześlizgiwałam się między powozami. Chyba nawet udało mi się wywrócić skrzynię z jabłkami, co za pewne spowodowało niemały chaos, jak zwykle z resztą, ale nie miałam teraz na to czasu. Ile sił w nogach, pędziłam do gildii. Kiedy już miałam pchnąć drewniane drzwi by wpaść zdyszana do środka, wrota otworzyły się, a ja nie zdążyłam z wyhamowaniem i odzyskaniem równowagi, którą straciłam przez przechylenie się do przodu by z impetem usunąć sobie z drogi te cholerne, drewniane skrzydła. Przeleciałam przez próg, a zanim wylądowałam na ziemi, z moich ust wyrwało się jeszcze 'KYAH~!' świadczące o moim absolutnym zaskoczeniu. Z plaśnięciem upadłam na posadzkę, kubek wypadł mi z ręki i rozpadł się w drobny mak uderzając w podłogę, a herbata rozprysła się na wszystkie strony ochlapując stojących nieopodal magów. Podniosłam się zażenowana, szukając wzrokiem mojego partnera, gotowego do wymarszu od dobrej godziny. Przeprosiłam go najmocniej i razem ruszyliśmy wykonać kolejne zlecenie. Przekomarzając się i drocząc niemiłosiernie. Tak wyglądało moje życie przez ostatnie kilka lat - nic nowego. Niby wciąż to samo, jednak nigdy mi się to nie nudziło. I niby żyłam z dnia na dzień - z misji na misję, by móc opłacić czynsz i tym podobne pierdoły. Można by powiedzieć, że moja egzystencja nigdy nie była zbyt ciekawa - z wyjątkiem momentów kiedy dla klejnotów nadstawiałam karku na misjach, ale ja tak nie uważałam. Zawsze wierzyłam, że każde moje postępowanie ma sens, a nowe doświadczenie wnosi coś dla mnie, uczy mnie. Ma znaczenie. Nawet jeśli żyłam sobie leniwie, przetaczając się z jednego dnia na kolejny, a każdy mój dzień zamiast groteską i rozpaczą przepełniony był energią i radością, był czystą sielanką. Spoglądając wstecz, cieszyłam się, że moja historia nie należała do tragicznych, burzliwych i smutnych - od początku do końca była wypełniona miłością i światłem, które nie gasło, nawet w tych najczernieszych momentach niepewności, a ja nie musiałam zmagać się z wydarzeniami, które zniszczyłyby mi psychikę i odcisnęły piętno na mojej osobowości.
Umiejętności:
Łamaczka kości [1] - tak, tak, lepiej z dziewczyną nie zadzieraj. Niby chucherko, a krzepę ma!
Skrytobójczyni [1] - jak jest się tak niską, to to chyba dość proste, nie?
Bezszelestna [1] - podkradnie się i udusi cię swoimi malutkimi rączkami, zanim w ogóle zdążysz zdać sobie sprawę, że koło ciebie jest! ARRGHHH!
Ekwipunek:
Widelec, lina, pióro, atrament, papier. A, jeszcze sakiewka z oszczędnościami dziewczyny i wisiorek z trzema kamieniami w kolorze jej oczu.
Rodzaj Magii:
Smoczy Zabójca Lodu Pierwszej Generacji - brzmi pompatycznie, nie? Magia ta pozwala dziewczynie a kontrolowanie wody tylko w stałym stanie skupienia, lód, czy śnieg, to nie ma znaczenia, a także na zmianę ciegłego lub gazowego stanu skupienia w stały (nigdy na odwrót) - poprzez zmrożenie. Yugata może również na przykład obniżyć temperaturę swojego ciała, zwalniając tym samym swoje funkcje życiowe, lecz mimo tego jej organizm nadal pracuje sprawnie; a także obniżyć temperaturę wokół siebie.
Pasywne Właściwości Magii
Niewrażliwość na niskie temperatury - ta kobieta zimą wyleguje się w bikini na leżaczku i popija mrożoną herbatę. Nie przeszkadza jej również koczowanie w jednym miejscu pośród śnieżycy, bywa, że zasypuje ją całkowicie. Bez problemu jednak potrafi się uwolnić.
Pani lodu - kontroluje wytworzony przez siebie lód jak jej się żywnie podoba. No, pasywnie tylko w pewnych granicach, to jest jakieś drobne użycia. Do całej reszty (głównie ofensywy i defensywy w walce) potrzebuje zaklęć.
Regeneracja - by się zregenerować, wystarczy jej wprowadzenie do własnego ciała wody w stałym stanie skupienia. Pożywianie się lodem lub śniegiem pozwala na szybsze odnowienia się mocy
Ograniczone zamrażanie - cóż, co tu dużo gadać - potrafi zamrozić kubeł wody, krew na swojej ranie, by ta przestała cieknąć, deszcz naokoło siebie zmienić w śnieg, obniżyć temperaturę na małym obszarze (oczywiście ona sama jest środkiem tej sfery) i tym podobne. Nie może jednak zamrozić wody w organizmie innego człowieka, czy na przykład zrobić z całego jeziora lodowisko.
Smoczy węch i słuch - tak, właśnie tak. Więc lepiej nie szeptać w jej towarzystwie. Zwłaszcza, że nie tylko czułość jej słuchu jest wyższa niż zwykłego człowieka, ale również zasięg. A węch... Pozwala jej na wytropienie znajomego zapachu w promieniu 2 km.
Choroba lokomocyjna - słabością Yugaty, jak z resztą każdego Smoczego Zabójcy, są właśnie środki transportu. Dziewczyna może poruszać się tylko na czymś, co traktuje jak przyjaciela - w jej przypadku na zwierzętach. Jednak ciężko jest mówić o przyjaźni między człowiekiem, a pociągiem, więc Yukitora unika jak może sytuacji, w których będzie musiała użyć jakiegokolwiek środku transportu. Jest wtedy absolutnie bezbronna, a jej samopoczucie jest w stanie koszmarnym. Białowłosa może w takich sytuacjach co najwyżej leżeć. A przemieszczać się - tylko z pomocą.
Środowisko - tak, jeśli dziewczyna jest w sprzyjającym środowisku (śnieg na ziemi, temperatura poniżej -10*C) jej zaklęcia przybierają na sile (tak, jakby to był pierwszy poziom kumulacji energii)
Ostatnio zmieniony przez Yugata dnia Wto Gru 11 2012, 21:08, w całości zmieniany 5 razy
//So... Ponieważ nie sądziłam, że jest limit znaków (a została mi zwrócona na to uwaga dopiero wczoraj, przez Ashtora), ucięło mi zaklęcia, a ja tego nie zauważyłam. A więc dam je tutaj i dopiero teraz - jednak były przygotowane już od dawna i każdy, kto czytał moją KP kiedy jeszcze nie była gotowa, może potwierdzić, że ani jedno słowo nie jest zmienione. I bardzo przepraszam za kłopot ^^"
Zaklęcia:
Ranga D: Daiyamondo Hiryuu No Ken (Diamentowe Pięści Lodowego Smoka) - Pięści Yugaty pokrywają szron i kryształy lodu zwiększające ich wytrzymałość (jakby gołymi rękami walnęła w betonowy blok, to mimo, iż jest to Yugi, mogłoby się to dla niej źle skończyć) i siłę uderzenia (obie zmienne o 20%). Działa całą turę, ale można przerwać je wcześniej.
Ranga C: Tooketsu Hiryuu No Tsume (Mroźne Szpony Lodowego Smoka) - Przedramiona Yukitory pokrywają się kryształami lodu i szronem, a z jej dłoni wyrastają ogromne lodowe szpony; są złączone z palcami, co nie znaczy, że są sztywne, mogą się zginać - tak, jakby to było po prostu przedłużeniem palców dziewczyny. Mają długość 80 cm. Zaklęcie działa całą turę, ale można przerwać je wcześniej.
Hiryuu No Uroko (Łuski Lodowego Smoka) - Całe ciało białowłosej obrasta w kryształy lodu, które tworzą łuskowatą pokrywę zmniejszającą obrażenia zadawane przez magię o 20%, zadawane bronią o 35%, a wręcz - niwelują. Dodatkowo, łuski te są twarde i ostre, przez co ranią przeciwnika zadającego ciosy za pomocą własnego ciała (kopnięcia, uderzenia). Zaklęcie utrzymuje się 2 tury. Niszczona przez zaklęcie rangi B, ale amortyzująca czar.
Kotta Aisu Doragon No Kawa (Zmrożona Skóra Lodowego Smoka) - Skóra Yugaty pokrywa się szronem, a jej temperatura gwałtownie spada. Dzięki temu obrażenia zadawane użytkowniczce przez gorąc (wrzątek, ogień, żar, laser) są znacznie zmniejszone, o 60%. Zaklęcie utrzymuje się 2 tury. Może być używane wraz z Hiryuu No Uroko, co kumuluje efekt poprzedniego, więc ciosy zadane przez ciepło są w 68% neutralizowane. (Czy byłaby możliwość ulepszania tych dwóch zaklęć wraz z wzrostem poziomu postaci?)
Ranga B: Hiryuu No Hookoo (Ryk Lodowego Smoka) - Typowa technika Zabójcy Smoków. Użytkowniczka uwalnia ze swoich ust potężne tornado o niszczycielskiej sile, które przybiera postać wirujących lodowych kryształów, ostrych jak brzytwa.
Ostatnio zmieniony przez Yugata dnia Wto Gru 11 2012, 22:27, w całości zmieniany 2 razy
Wybacz, ale ta karta jedzie na przyszły konkurs. Jakbym chciała wcisnąć tu inną magię, to musiałabym zmienić wszystko - do tej postaci stworzony jest Smoczy Zabójca. Więc nie zamierzam nic zmieniać. I wczoraj nie wbijałam się w tą żywą kłótnię na sb, ale teraz powiem, to co mnie nurtuje. Moim zdaniem, to trochę nie fair. DS'a dostalii tylko starzy gracze. Wszyscy mają multi. Cóż, może moja karta nie trafiła w gusta wszystkich, ale osobiście zupełnie inaczej wyobrażałam sobie wynik głosowania. Trochę mi to śmierdzi dawaniem zabójcy po znajomości. Może się mylę, ale to i tak nie zmieni mojego zdania. Wszyscy mnie znienawidzą, ale chyba każdy ma możliwość wyrażenia swoich opinii i wątpliwości. Podsumowując - jak mi się zachce, po tym dole przez przegranie z kartami, które w mojej opinii nie powinny były wygrać (może oprócz Dian), to zrobię sobie multi, a Yugi poczeka na lepsze czasy. A jak mi się nie zachce, albo nie będę mieć czasu przysiąść do karty, to trudno. No i to tyle ode mnie. A teraz mnie nie cierpcie. Prosiłabym o przeniesienie tematu do Archiwum, czy tam czego, to sobie skopiuję kartę jak usiądę do komputera. Bo moim zdaniem wykonałam kawał dobrej roboty, mimo, że nie mam doświadczenia w grach pbf typu rpg i mimo, że nie zostało to szczególnie docenione, wtmyłączając jednego czy dwóch z jury.
Dawanie po znajomości? [Jezu jak to brzmi] Nie powiedziałbym, każdy MG mógłby się spokojnie wypowiedzieć na temat tego dlaczego nie dostałaś DS'a. Na moje postać twa jest fajna ale... znudziło mnie KP. Było nudne, tak do bólu mi się dłużyło... prawie jak opisy Tolkiena. Ofc Tolkien pisze zajebiście. Ale fajność to nie wszystko co podlegało ocenie. Mnie twoje KP usypiało, więc dostałaś po punktach. Nie wiem co na to reszta ale ja cię "nie cierpieć" nie będę. Wyraziłaś swoje zdanie, brawo za odwagę. Ale na przyszłość lepiej waż słowa, bo reszta KaPe nie wygrała po znajomości, a w jakiś sposób była "Epicka" co też było wymogiem na DS'a. Temat zamykam i leci do archiwum.
Ostatnio zmieniony przez Don Vito Ferliczkoni dnia Wto Gru 11 2012, 18:44, w całości zmieniany 1 raz
Po konsultacjach i kilku zmianach omówionych na gg mogę z przyjemnością dać AKCEPTa( jak ja dawno tego nie robiłem. Ale temu KP naprawdę warto było go przyznać). Życzę udanej zabawy, niech magia Cię prowadzi czy jak to się teraz mówi.
Poniżej znajdują się buttony for, z którymi obecnie prowadzimy wymianę. W celu nawiązania współpracy zachęca się do odwiedzenia pierw tematu z regulaminem wedle którego wymiany prowadzimy, a następnie do zgłoszenia się w tym temacie. Nasze buttony oraz bannery znajdują się zaś w tym miejscu.
Layout autorstwa Frederici. Forum czerpie z mangi "Fairy Tail" autorstwa Hiro Mashimy oraz kreatywności użytkowników. Wszystkie materiały umieszczone na forum stają się automatycznie własnością jego jak i autorów. Dla poszanowania Naszej pracy uprasza się o nie kopiowanie treści postów oraz kodów bez uprzedniej zgody właścicieli.