HargeonAkane ResortHosenkaMagnoliaWschodni LasOshibanaOnibusCloverOakEraScaterCrocusArtailShirotsumeHakobeZoriPółnocne PustkowiaCalthaLuteaRuinyInne Tereny ZachodnieGalunaTenrouPozostałe KrajeMorza i Oceany
I've never seen a decent person among those who say they're going to save the world while forsaking the people around them. Those types of men are always so intoxicated by thier own hollow dreams that they call every little thing in front of them trivial.
FAIRY TAIL PATH MAGICIAN
Mordred Pendragon




 

Share
 

 Mordred Pendragon

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
AutorWiadomość
Mordred


Mordred


Liczba postów : 1
Dołączył/a : 22/10/2012

Mordred Pendragon Empty
PisanieTemat: Mordred Pendragon   Mordred Pendragon EmptySob Lis 17 2012, 15:16

Motto: Wszystkie skarby świata tego oddać musiałby królowi jego sługa, Girineldo, by naprawić to, co zrobił...

Imię i nazwisko:
Kobieta rozsiadła się wygodnie przy stole. Powolnym ruchem zdjęła okulary, po czym rzuciła okiem na papiery znajdujące się przed nią. Tylko na chwilkę. Już sekundę później gapiła się na chłopaka siedzącego przed nią.
- Personalia – mruknęła kaczkowatym głosem. Młodzieniec spojrzał na nią tak, jakby nie zrozumiał tego, co przed chwilą powiedziała. Kobieta westchnęła głęboko i postarała się powtórzyć swoją prośbę w jakiś bardziej dogodny sposób.
- Imię i nazwisko.
Nastała cisza. Urzędniczka ponownie nasunęła okulary, przyciskając je do nosa. Jeszcze raz spojrzała na chłopaka spode łba. Dlaczego nic nie mówił?
- Język ci odjęło?
Tamten tylko pokręcił głową.
- Nie pamiętam.
Była, szczerze mówiąc, zdziwiona.
- Jak to nie pamiętasz…? Dobra, nieważne. Przypomnę ci w takim razie. Mordred Persival Gawaine Pendragon, syn Agravaina Pendragona i Vivienne Nerain. Czy to ci coś mówi?
Ostatnie pytanie wyrwało go z zamyślenia. Jeszcze przed sekundą patrzył się bez jakiegoś specjalnego zainteresowania w ścianę i chyba nie słuchał. Chyba. Przy takim człowieku niczego nie można być pewnym.
- Przepraszam. Może pani powtórzyć?

Pseudonim:
Urzędniczka starała się tego po sobie nie pokazywać, ale była dość zażenowana całą tą sytuacją. Nie rozumiała, dlaczego ten facet zajmuje jej wolne godziny po pracy, kiedy chciałaby zwyczajnie wrócić do domu i zrobić sobie kawę. To, że musiała tu siedzieć, a on jeszcze nie pomagał jej załatwić całej sprawy szybko, irytowało ją jeszcze bardziej.
- Wiesz przynajmniej, jak cię nazywają w świecie magów? – zapytała głosem pełnym rezygnacji. Chłopak tym razem zajmował się muchą latającą po pokoju, ale kiedy usłyszał pytanie, zadał sobie nawet trud spojrzenia na kobietę. Miała na imię Irene, na pewno.
- Nie – odpowiedział zgodnie z prawdą. Urzędniczka zerknęła na długą listę przezwisk pod imieniem zainteresowanego.
- Jesteś między innymi: Dziwakiem, Jimmym, Menelem, Mimem, Dzieciakiem, Żądnąmorduświnią, Niezapominajką… co? Kto dał ci tak idiotyczny pseudonim?
- Nie wiem – odparł, chyba nie słuchając zbyt uważnie Irene. Ta spojrzała na niego z ukosa.
- Ja też nie…

Wiek:
- To chyba już pamiętasz… nie mylę się? – Już niczego nie mogła być pewna. Wiedziała, że nie ma szans na to, by wyjść wcześniej, tym bardziej, że interesant zapewne sam nie wiedział, czego tu chciał. Mordred spoglądał na nią troszkę jak na idiotkę.
- Nie, nie pamiętam.
To zaczynało doprowadzać ją do szału. W końcu wstała, odwróciła się i podeszła do magicznego ekspresu. Kawa pojawiła się w jej rękach w tym samym momencie, w którym nacisnęła przycisk. Niech ma chociaż tę przyjemność.
- Nie zaproponuje mi pani nic do picia? – zapytał chłopak. Utkwił wzrok w filiżance z życiodajnym napojem.
- Nie – odparła szorstko, siadając z powrotem na miejsce. – Policz sobie, ile masz lat, tego nie chcę robić.
- Ale ja nie wiem, co mam liczyć.
- Dobrze, paniczu, masz dwadzieścia jeden lat. Zapamiętaj to sobie, bo nie będę powtarzać.
- Dziękuję, że mnie pani wyręczyła z tego okrutnego obowiązku – uśmiechnął się szeroko.

Wzrost/Waga:
- Wstań, sprawdzimy, czy masz tyle samo wzrostu i czy ważysz tyle samo, ile w aktach – Wyraz jej twarzy zmienił się znów na wyraźnie znudzony. Mordred posłusznie wykonał jej polecenie. Wstał, wyprostował się i czekał na to, aż Irene wyciągnie miarkę z szafki oraz wysunie wagę spod stołu. Pięciometrowa taśma zawisła tuż obok chłopaka, a kobieta z uwagą przyglądała się cyferkom znajdującym się przy kreskach.
- 192 cm... – wymamrotała. Przysunęła wagę do młodzieńca wagę, a ten stanął na niej posłusznie.
- 81 kilogramów. Troszkę mało – mówiąc to, utkwiła wzrok w Mordredzie. Ten jedynie wzruszył ramionami. Kobieta zapisała wyniki.

Gildia/Znak gildii:
Pendragonowi też już wyraźnie się nudziło. To patrzył bez większego zainteresowania na ścianę, to na mrygającą, starą lampę stojącą w rogu pomieszczenia.
- O co jeszcze chciałaby pani zapytać?
- Jesteś magiem? – rzuciła bez ogródek. Mordred skierował ku niej swoje spojrzenie, a następnie odpowiedział ze spokojem:
- Tak. Czy jest to pani do czegoś potrzebne?
Irene całkowicie zignorowała pytanie chłopaka, zadając swoje:
- Do jakiej gildii należysz? Pamiętasz?
Tutaj odpowiedź nie przychodziła już tak łatwo. Do której on tam należał?
- Znak gildii – podpowiedziała urzędniczka. No tak… Znak gildii… Gdzie on go miał? Szkoda, że nie na czole, przynajmniej od razu by mu powiedziała.
- Ręce – nakazała. – Potem po kolei, znajdziemy go.
Gorzej, jeśli nie był w żadnej gildii, to mogli szukać nawet na jego jajach, a i tak by nic nie znaleźli. Położył dłonie na stole, obrócił je, gdy na wierzchu niczego nie dojrzeli. Na wewnętrznej stronie też nic. Podwinął rękawy T-shirta, ale na ramionach też nic nie było. Wstał, odwracając się tyłem do kobiety, która na jego karku także nic nie dostrzegła. Chyba nie miał wyboru – zdjął koszulkę, pokazując najpierw swój przód, a później tył.
- Jest – oznajmiła Irene, podchodząc bliżej. Na łopatce widniał dziwny symbol.
- Iron End – uświadomiła ich oboje.
- Miło wiedzieć, w której – powiedział chłopak, zakładając koszulkę.

Wygląd:
- Muszę wypełnić jeszcze kilka ważnych rubryk, dlatego proszę o cierpliwość i wykonywanie moich poleceń – rzekła urzędniczka, pochylając się nad pismem. Sylwetka? Szczupły, nie podkreśla tego obszerny T-shirt, który nosi, ale z pewnością jest typem workowatych swetrów. Nie widać kości, ale też niespecjalnie gruby. Trudno nawet powiedzieć, że jakoś superumięśniony, choć coś tam jest. Włosy… Blond. Prawie tleniony. Wygląda, jakby się urwał z jakiegoś koła podbiegunowego, co chyba nawet nie jest jakoś szczególne sprzeczne z prawdą. Zwichrzone, gdyby były mokre, sięgałyby pewnie do uszu, ale mokre nie są, a facet chyba starannie je układa. Twarz? Może po kolei. Czoło niezbyt wysokie, ze względu na wiek nie spodziewajmy się tam też zmarszczek. Nos krótki, ale ostro zakończony. Usta bardzo wąskie i jasne, mocno popękane. Oczy szaroniebieskie z przewagą tego drugiego koloru. Zimne, obojętne, wręcz apatyczne. Z ich wyrazu można wywnioskować, że jest wiecznie znudzony i niezbyt orientuje, co się wokół niego dzieje. Mocno wydatne kości policzkowe, skóra napięta, krótki, ale twardy zarost. Ostry podbródek, wydatne jabłko Adama, możliwe, że ze względu na jego ogólne proporcje. Długa szyja, ramiona szerokie, ale nie wyglądają na specjalnie silne.
- Zdejmij jeszcze raz koszulkę, wstań – rozkazała, a on bez zbędnych ceregieli to uczynił. Przyjrzała mu się uważnie. Dobrze… więc jeden z obojczyków wygląda na nieprawidłowo zrośnięty, wąska blizna biegnie od śródpiersia do lewego ramienia. Wygląda na obrażenie cięte porządnym nożem. Prawy bok poparzony, w każdym razie widać ślady po starym oparzeniu. Klatka piersiowa wychudła i zapadnięta. Brzucha chyba brak, prawie nie dostrzegam tkanki tłuszczowej w tym miejscu, same mięśnie, choć i one słabo wypracowane. Ręce długie, żylaste. Palce podobnie – też długie, paznokcie wyglądają jakby były wiecznie sine, odpowiednia długość, chyba piłowane albo wytarte, nie obgryzane.
- Odwróć się tyłem.
Na środku pleców widać głównie wystający kręgosłup. Mocno zarysowane łopatki, na pewno nie ma boczków. Ponadto spodnie wydają się być nań za duże. Mocno spięte paskiem.
- Zakładaj koszulkę. Podejdź do drzwi. Stój przodem do mnie.
Nogi chude, ale przeraźliwie długie. To one głównie dają mu tak duży wzrost. Zdają się być proste i zdolne do szybkiego biegu. Wyćwiczone, choć mimo to przypominają patyki. Stopy jak kajaki, potrzebuje butów od szewca na odpowiedni rozmiar.
- Pamiętasz, w co się ubierasz?
- Mam ulubiony niebieski sweter, do tego czarna koszula pod spód i czarne jeansy. Eleganckie buty, takie jak do stepowania.
Irene zdębiała.
- Dlaczego pamiętasz takie rzeczy, a nie wiesz, jak się nazywasz?
Wzruszył ramionami.

Charakter:
- Obstawiam, że poprzedniej rzeczy użyje pani do swoich opowiadań erotycznych – mruknął, siadając z powrotem na swoje miejsce.
- Co? Uważaj na słowa, chłopcze! Nie piszę takich… rzeczy – wycedziła przez zęby. Wyraźnie ją zirytował. Musiała jeszcze opisać z grubsza jego charakter. Z pewnością to nie będzie należało do rzeczy najprostszych. Skoro nie miał pamięci, nie miał też charakteru. W jednej chwili potrafił być złośliwy i uroczy. To nie jest osobowość. Właśnie teraz gapił się w formularz.
- Pewnie teraz pani myśli, że nie mogę posiadać czegoś takiego jak charakter, skoro nawet nie pamiętam, jak się nazywam, co?
- Trafne spostrzeżenie – odparła niepewnie. Skąd to wiedział? Skąd wiedział, o czym ona myśli? Na jego obliczu wykwitł lekki uśmiech, co jeszcze bardziej przeraziło Irene. Czyżby czytał w jej myślach?
- Otóż, pani Irene, tak się składa, że źle pani wszystko interpretuje. Wygląda to tak, że nie sposób pozbyć się czegoś, co tak mocno na nas oddziałuje. Imię i nazwisko, wiek czy pseudo-cośtam nie są mi niezbędne do przetrwania, do utrzymania tożsamości, więc mogę to bez najmniejszego wahania pożerać. – Ponownie obdarzył ją zniewalającym uśmiechem. Urzędniczka niezbyt to rozumiała, ale postanowiła kontynuować rozmowę.
- W takim razie opowiedz coś o sobie.
- Pani nazwałaby moje schorzenie sklerozą, ale to nie jest to. Być może powiem pani o tym trochę później. Chce pani charakter? Cóż… jestem zapominalski, to prawda. Nigdy nie pamiętam, gdzie położyłem coś, co jest mi na daną chwilę potrzebne. Nie pamiętam imion, nazwisk, twarzy. Nie są mi do niczego potrzebne. Nie znam nazw biologicznych, nie interesuje mnie sytuacja na świecie ani tabliczka mnożenia, dlatego pewnie część ludzi stwierdziłaby, że moja wiedza nie jest imponująca. To mylne wrażenie, bo w przeciwieństwie do tych, którzy takie rzeczy pamiętają, ja myślę, bo inaczej nigdy bym sobie nie poradził. Jak pewnie pani zauważyła, kobiety staram się szanować, w końcu to płeć przeciwna i takie tam, ale też po części się was boję. Jesteście cholernie nieprzewidywalne, złościcie się z byle powodu, co jest dla mnie niezrozumiałe. Może generalizuję, ale większość z was gada jak nakręcone i to jeszcze głównie o sobie albo o takich bzdurach, których nie da się słuchać. Przykre, ale jakże prawdziwe – westchnął, opierając łokcie na stole. – Co mógłbym pani jeszcze powiedzieć? Uwielbiam jeść mięso. Jest przecudowne w każdej postaci. Zmielone, w galarecie, pieczone, surowe, wędzone, na zimno, na gorąco, z lodami waniliowymi czy też bez… Mięso jest podstawą żywienia każdego człowieka.
- Nie wyglądasz na takiego, co by ciągle to mięso jadł.
- A muszę wyglądać? To, że mam taką… - zaczął pstrykać, szukając słowa.
- Przemianę materii?
- O, o właśnie. Przemianę materii. To wcale nie jest moja wina.
- Tak, tak, tak, wszyscy mówią, że to geny. No dobrze, coś jeszcze?
- Hmm… Jakby się głębiej zastanowić, to… Zwracam uwagę na milion szczegółów, na które ktoś inny w ogóle uwagi by nie zwrócił, a potem, gdy już nie są do niczego potrzebne, o wszystkich zapominam. Czasem zdarza mi się zapomnieć za dużo i wtedy nie jest już zbyt miło, ale staram się powstrzymywać od takich rzeczy. I jeśli coś bardzo chce zapamiętać, nie zapominam. Widzę też, czy ktoś kłamie, czy nie. To takie drobne niuanse, których się nauczyłem, kiedy byłem jeszcze dzieckiem. No i lubię zimno. Kojarzy mi się z domem. Śnieg jest wyjątkowo przyjemny – powiedział na koniec. Nastała chwila ciszy. Irene skrobała na kartce następujące słowa:
Szaleniec, niebezpieczny dla ogółu. Jeśli dostanie misję, prędzej o niej zapomni niż wykona. Ma dziwne gusta kulinarne. Odrzuca wszystko, co najważniejsze. Nie ma poglądów. Nie ma osobowości. Tak naprawdę jest nikim.

Ekwipunek:
- Co masz ze sobą? – Musiała o to zapytać. Tak kontrolnie.
- Co mam? – Sięgnął do kieszeni spodni, wyjmując z niej truskawkowego cukierka. – To.
- Dość ubogie wyposażenie.
- Nie jestem limuzyną Alfa-Romeo, nie muszę nosić ze sobą stolika i pięciu butelek Martini.
- Cóż za pamięć do marek samochodów i rodzajów alkoholu.
W rubryczce „charakter” dopisała:
Miłośnik motoryzacji i alkoholik. Słabość do słodyczy.
- Jakbyście mnie przypadkiem chcieli zaopatrzyć w więcej truskawkowych cukierków, nie pogardziłbym – odparł, całkowicie pomijając złośliwą uwagę Irene. Wyciągnął też na stół sakiewkę. Ta brzęknęła o stół, zwracając uwagę urzędniczki. – To mój cały dobytek.
- Ach tak… zapiszę. Mogę przeliczyć? – spytała, sięgając już po skórzany woreczek.
- Proszę bardzo. Nie mam głowy do pieniędzy, więc cieszyłbym się, gdyby ktoś raczył przeliczyć to wszystko.
Już odkładając na bok ilość pieniędzy, którą zdążyła uporządkować, postanowiła kontynuować rozmowę:
- Nic więcej nie masz?
- Raczej nie. Jestem biedny jak mysz kościelna. Nie noszę ze sobą cudów – skłamał. W tylnej kieszeni spodni nosił gruby pierścień.
- No dobrze…- Kobieta do rubryki „zamożność” wpisała:
Biedny, nieprzydatny.

Umiejętności:
- Dobrze, chłopcze, opowiedz w takim razie mi coś, co potrafisz tak… bardziej. Albo lepiej… - schyliła się, sięgając ręką do jednej z szuflad, z której wyjęła plik papierzysk. – Przeczytaj sobie to wszystko i określ sobie, które z tych do ciebie pasuje i w czym chciałbyś się dalej trenować.
Posłusznie wziął od niej kartki i zaczął przeglądać. Jego oczy poruszały się dość szybko, szukając czegoś dla niego. W końcu odłożył papiery.
- Nie wiem, o co tu chodzi.
- W niczym się nie specjalizujesz? – spytała ze zrezygnowaniem urzędniczka.
- A bo ja wiem? Szybko uciekam, umiem się skradać i staram się żeby wszystko mi wychodziło.
- Ale nieuważnie czytasz…Są tu takie umiejętności. Musze cię do czegoś zakwalifikować, więc nie utrudniaj mi pracy. Weź to jeszcze raz i zaznacz krzyżykiem odpowiednie rubryczki.
- Ale papierowa robota.
- Nie marudź, tylko rób. Nie chcę tu spędzić całego wieczoru.
- Wiem, że pani nie chce, bo domowy ekspres do kawy jest sto razy lepszy od tego. Przez cały czas się psuje, prawda?
- Zamknij się, chłopaczku, i zajmij papierami.
Zgrzytnęła zębami. A on zakreślił trzy kółeczka:
Sprinter, Bezszelestny, Geniusz magiczny.
Irene tylko wciąż się zastanawiała, jakim cudem ponownie odgadł jej myśli?

Rodzaj magii/Zaklęcia:
Teraz mieli przejść do meritum sprawy. Irene rozsiadła się wygodnie, zerkając to na arkusz, to na swojego interesanta.
- Teraz odpowiesz mi na najważniejsze pytanie… Co tak naprawdę potrafisz?
- W sensie?
- Nie zadawaj głupich pytań.
- Niech pani ich nie zadaje, wtedy nie będę się odzywał.
Widać, że była już zirytowana, a chłopak śmiał się w najlepsze. Prędziutko dopisała do rubryczki „charakter” jedno proste słowo:
Dupek.
- Jaką magią się posługujesz?
Powoli przestawał się śmiać, wbijając w kobietę spojrzenie zimnych, niebieskoszarych oczu.
- Czy to nie jest dla pani jasne?
- Nie – odparła chłodno, znów zerkając w papiery. Mordred westchnął ciężko. Czy aż tak trudno było to zgadnąć?
- Naprawdę nie może pani pomyśleć? Byłoby więcej zabawy.
- Nie – wycedziła przez zęby. Chyba była już sfrustrowana, co Pendragon słusznie zauważył. Cóż, jeśli miał tu przeżyć, chyba nie za bardzo pozostawał mu jakikolwiek wybór.
- Nie mogę się nawet pobawić zgadywanki, bo pani wszystko bierze na poważnie… Władam magią umysłu pochodzącą od smoków.
Irene podniosłą głowę znad dokumentów.
- Co?! – wykrztusiła z siebie niepewnie.
- No tak, co w tym dziwnego? Smoki też mają prawo do życia. – Doskonale wiedział, że nie o to chodzi, ale droczenie się z tą urzędniczką było naprawdę przednią zabawą.
- Myślałam, że…
- Co pani myślała? Że jestem niedorozwojem z problemami osobistymi, który nawet nie umie się obronić, bo nie pamięta, jak to się robi? I tak wiem, że tak jest, proszę się nie tłumaczyć. – Jaką on miał radochę! Kobieta wlepiła w niego wzrok jak w obrazek i jakoś nie za bardzo mogła wrócić do roboty. Mordred oparł się wygodnie, kładąc nogi na stole.
- No, to skoro jestem już taki superextrawykokszony w kosmos, to będzie pani rozmawiać ze mną inaczej, co? Jakoś… milej? No i oczywiście prosiłbym coś do picia. – Trzeba było wykorzystać sytuację do maksimum. Ona chyba jednak już się otrząsnęła z chwilowego szoku.
- To ja tu ustalam warunki, więc proszę zdjąć te nogi ze stołu albo zrobię to sama – zagroziła, wyraźnie poirytowana.
- Wolałbym, by pani zrobiła to sama. W końcu nie co dzień można cieszyć się nogami Smoczego Zabójcy, nieprawdaż?
Pominęła to głębokim milczeniem, ale już chwilkę później wróciła do tematu samej magii.
- Jesteś Smoczym Zabójcą Umysłu? Nigdy o takim nie słyszałam.
- To znaczy, że jest pani mało obeznana – prychnął pogardliwie, zsuwając nogi ze stołu. Kiedy się nie irytowała, wszystkie jego działania przestawały być w jakikolwiek sposób zabawne. Kobieta nie rozumiała, co się stało z tym małomównym chłopcem, który siedział przed nią jeszcze kilka chwil temu. A zresztą, to nieważne.
- Jakimi zaklęciami się posługujesz? Rozumiem, że jak każdy ze swojego rodzaju masz swoje właściwości… Choroba lokomocyjna, uodpornienie na podobne rodzaje magii, smocza forma, w twoim wypadku chyba też będzie problem z dużym wysiłkiem fizycznym. Właśnie, każdy Dragon Player czymś się żywi…Chy-
- Chyba nie jem mózgów? Ma pani rację. To byłoby bezsensowne i zbyt pracochłonne. Czy aż tak trudno zgadnąć, czy się żywię? To już nie powinno być problemem dla tak inteligentnej osoby. – Czas na kilka pochlebstw, by poczuła się pewniej, a potem… łup! Ponowny kontakt z rzeczywistością! – Dodam też, że moja odporność na magię tego typu nie jest całkowita jak pewnie spotkała się pani u innych Smoczych Zabójców. Otóż na iluzje jestem równie czuły co inni, odpieram jedynie bezpośrednie ataki na mój umysł. W dodatku wiem, czy pani kłamie, czy nie. No dobrze, czym więc się żywię?
- Myślami? Wspomnieniami?
- O, o, o! To drugie. Zapominanie też jest niezwykłą radością. Otóż to, wyjadam sobie pamięć, a ponadto czasem zapraszam niektórych chętnych na wycieczki po niej, panią też zaproszę. Dlatego, że potrzebuję, produkuję sobie dużo, dużo, dużo wspomnień, szczególnie tych z dreszczykiem emocji, adrenaliną, dziwnych, niecodziennych, coś, czego jeszcze nie robiłem. Najpierw muszę stracić energię, by potem nadrobić ją jakimś pożywnym wspomnieniem.
- W ten sposób możesz kasować wszystkie złe myśli – zauważyła urzędniczka. Pendragon znów prychnął.
- Niech pani nie będzie śmieszna. Proszę pomyśleć, ma pani do wyboru, kanapkę z serem i szynką albo zgniły chleb ze starym jajkiem oszczany przez psa. Chyba jasne, co pani wybierze. Tak, do dziś prześladują mnie traumy z dzieciństwa, tak jak każdego normalnego człowieka. Ta rozmowa jest jednak całkiem zabawna, więc nie zapamiętam jej na długo – uśmiechnął się kpiąco. Irene starała się nie zwracać już uwagi na jego zachowania tego typu.
- Więc zjadasz wszystkie dobre wspomnienia?
Chwila ciszy, a potem głośny ryk śmiechu.
- Pani chyba nie rozumie… fun-fundamentalnych spraw – śmiał się. – Oj, to było naprawdę bardzo zabawne. To, że opowiadałem pani przypowiastkę o kanapce z serem chyba powinno wystarczyć, ale widać nie. Otóż proszę sobie wyobrazić, że ma pani do wyboru – albo zjeść kanapkę z serem i szynką, albo zjeść siebie. Myślę, że wybór nie jest trudny, podobnie jak w poprzednim przypadku. Ne zjadam czegoś, co urwie mi kawałki tożsamości…
- Przecież już to robisz…
- O nie, nie, widzę, że nie zgadzają nam się definicje pojęć. Pani uważa, że tożsamość to coś, co wpisuje pani w tych pierwszych rubryczkach. O, imię, nazwisko, pseudonim, wiek, płeć, rodzina… Myli się pani. Tożsamość to to, co zostało nam z przeszłości. Nigdy nie pożarłbym wspomnień dotyczących tego, jak uczyłem się magii, po prostu wiem, że mi nie wolno. To bardzo smaczny cukierek, ale z ludzkiego, i to jeszcze mojego, mięsa, więc to nie ma zwyczajnie sensu, chyba że sam siebie chcę okaleczyć. Już wolę zgniłą kanapkę.
Kolejna chwila ciszy, podczas której słychać było tylko szuranie długopisu po kartce. Zapędy masochistyczne, tak właśnie napisała Irene.
- Dobrze, w takim razie mógłbyś mi zdradzić nieco więcej o twojej magii. Zaklęcia. Konkretne.
- Ohoho! Tak szybko? Przecież jeszcze nie znamy się tak dob… - urwał, widząc wściekłą minę kobiety. No dobra, dobra. – Pierwszym z nich jest Kołysanka Aithusy (C). Proszę sobie wyobrazić, że stoi pani na polu bitwy robi się pani jakaś trochę bardziej zmęczona. I to tylko pani. W uszach słyszy pani jakąś dziwną, znaną melodię. Kołysanka, którą dobrze pani zna. W repertuarze: Z popielnika na Wojtusia, Był sobie król, Kołysz się, kołysz, Dobranoc, misiu, A-a-a, kotki dwa i wiele, wiele innych. Nagle przenosi się pani myślami do czasów dzieciństwa, a ja… cóż, razem z panią i sobie oglądamy i wspominamy. Nie korzystam z tego podczas walki, to byłoby… niehonorowe. Zresztą, wtedy też wypadam z obiegu, a wspólne wspominki są wesołe.
Urzędniczka skrupulatnie zapisała działanie zaklęcia w papierach.
- Dalej – poprosiła.
- Drugie zwie się Mam ochotę na chwileczkę zapomnienia (B). Zapomina pani o jednej czynności, którą chciała pani wykonać. W sensie jest pani w środku tej czynności i nagle po prostu zapomina pani na dosłownie sekundkę, co pani tak właściwie chciała zrobić. To szansa dla pani przeciwnika, a dla mnie na ucieczkę.
- No to chyba zostało nam ostatnie…
- No tak. najweselsze na koniec. Głos Perswazji (B). Niech pani sobie wyobrazi, że może pani manewrować kimś jak lalką przez dosłownie chwilę (1 post). Niestety, sprawuje pani wtedy pieczę nad lalką i nie może pani jej zabić ani ranić, bo sama pani oberwie. Z tym kimś można wtedy zrobić naprawdę różne rzeczy, ale radzę nie ustawiać jako żywej tarczy.
- Czy to już koniec, Smoczy Zabójco?
- Ależ skąd! To dopiero początek…

Historia:
- Teraz chyba przyszedł czas na kolejną dość istotną rzecz. Może stwierdzę, czy przypadkiem nie jesteś chory psychicznie, albo twoja trauma z dzieciństwa nie wygrała nad normalnym myśleniem.
- Za późno, pani najwyraźniej już zakłada, że tak jest.
- Proszę nie komentować. Radzę jedynie tyle, by opowiedział pan mi coś niecoś ze swojego życia.
- No to widzi pani… Urodziłem się. Żyję. Umrę. Wystarczy?
Widząc zdegustowane spojrzenie Irene, postanowił jednak opowiedzieć bardziej składnie.
- Niech więc szykuje się pani na niezłą jazdę – pstryknął i jakimś dziwnym cudem znaleźli się w…

5 kwietnia roku pańskiego… a czy to, kurna, ważne?
Zamek w środkowej części północnych ziem. Duży. Wysoki przede wszystkim. No i ten zamek stał sobie tak po środku zimnego, lodowego pustkowia. Lasy jakieś wiele kilometrów za i przed. Tylko jakaś w miarę niezła droga prowadząca do tego miejsca i nic poza tym. Budynek miał już naprawdę sporo lat, biorąc pod uwagę, że wybudował go praprapradziadek z bocznej gałęzi rodu Pendragonów. Teraz zamieszkiwał go wyjątkowo bezduszny i wyjątkowo gnuśny lord Agraveine z rodu wcześniej już wspomnianego. Siedział właśnie na swoim zimnym tronie w zimnej sali, patrząc spode łba na wszystkich interesantów. Kiedy przyszedł biedny chłop, spojrzał na niego z nieco większą litością.
- Panie, smocza potwora nam owce zżyra. Ni wimy, co z tym robić mamy. – Chłop ściskał mocno w dłoniach swój słomkowy kapelusz.
- Skąd tu niby owce? – spytała Irene.
- Pastwiska są wiele mil stąd, my znajdujemy się na wyżynie, lodowym pustkowiu. Jakiś dzień drogi stąd znajdują się już normalne wioski, razem z owcami i całym dobrem inwentarza – odpowiedział Mordred. Nikt ich nie widział, więc nie było wielkiego problemu z rozmowami tego typu.
- O, o, o! To mój ulubiony moment! – powiedział uśmiechnięty blondyn. Lord Agraveine wstał i rzekł do ludu, który zebrał się w sali:
- Mój syn narodził się wczorajszej nocy, więc ukarzę smoka wszelką moją siłą! Powiedzcie mi tylko, moi poddani, czy smok ten zieje ogniem?
Lud pokiwał głowami przecząco.
- Czy w takim razie jest twardszy od stali?
Znów to samo.
- To może jakieś powiązania z ziemią?
Kiwanie chyba zaczynało wchodzić im w nawyk. W końcu młoda kobieta wyrwała się z odpowiedzią:
- To smoczysko ludzkiej głowy się chwyta i chochliki w niej zasiewa, dlatego nawet nie widzimy, gdy owce nom znikojom.
- Ach tak? Pójdę więc na to smoczysko i ukatrupię je tymi rękoma lub pojmę i każę na ludzi pracować.
Tak oto skończyła się audiencja. Mordred szturchnął Irene łokciem, śmiejąc się pod nosem.
- To mój tata… Taki, jakim go pamiętam. – W tym głosie nie było żadnej nostalgii, jeno chyba tylko rozbawienie. Lord Agraveine odesłał wszystkich z komnaty audiencyjnej i poprosił do siebie zaufanego sługę, Telemaha. Starzec podszedł doń, chcąc koniecznie wysłuchać tego, co lord miał mu do powiedzenia.
- Chcę schwytać tego smoka. Czy z moją magią i twoim mózgiem będzie to możliwe?
Po chwili zastanowienia starzec odpowiedział:
- Nie jest niemożliwe, mój panie. Nauka tego smoka mogła by być świetnym prezentem dla twojego syna. Stałby się wielkim ma-
- Nie myślę tu o moim synu! Sam zasługuję na potęgę, o jakiej nikt nie marzył w całym królestwie. Dwie magie i to jeszcze tak potężne! Telemahu, wyobraź to sobie! – Gdy starzec nie odpowiadał, Agraveine postanowił kontynuować swoja wypowiedź:
- Znajdź mi wszystkie słabości tego smoka. Muszę je poznać, nim wyruszę na łowy.
Telemah skinąwszy głową, oddalił się.
- Słabości smoka? – spytała Irene. – I jeszcze jedno. To nie są twoje wspomnienia. Dlaczego w takim razie tu jesteśmy?
- Tak właśnie sobie wyobrażam tę sytuację z tego, co mi opowiadano. Myślę, że znając mojego papę, jest bardzo prawdopodobna.
Ten temat się zakończył, ale już chwilę później byli w innym miejscu i w innym nieco czasie. Lord Agraveine wyglądał tak, jakby wybierał się na jakieś polowanie. Wyglądało na to, że wróci z niego zwycięski. o tym świadczyło wszystko, cały nastrój wyrobionego w głowie Mordreda „wspomnienia”.
- Dobra, możemy kawałek ominąć. Powiem tylko, że mojemu ojcu się udało i schwytał smoka. A raczej smoczych, no właśnie Aithusę. Zrobił to tak podstępnie, że chyba ja bym się na to nie zgodził, gdybym w tym czasie miał zbyt wiele do gadania. Otóż jasnym stało się, że Aithusa wprost przepadała za mięsem ludzkim, a w szczególności za mięsem dzieci. Jeśli miała taką możliwość, pobierała haracze w postaci małych chłopów. Tym razem jednak dziecko wieśniaka nie zadowoliłoby jej na tyle, by oddaliła się aż tak bardzo od swojej jaskini. Jej łakomstwo przerosło wszelkie oczekiwania. Cóż… Jakby to powiedzieć… okazałem się idealną przynętą. Byłem niemowlęciem, a w dodatku jeszcze tak znacznego pochodzenia. O wiele smaczniejszy. Traktowałaby mnie jak idealna przekąskę. Ojciec, kiedy już byłą na tyle blisko, by móc ją schwytać, zastosował swoją magię łańcuchów. Był w stanie całkowicie spętać smoczych tak, że ta nie mogła się w ogóle ruszyć. Też z pomocą magii umieścił ją później w lochach, ale nie licząc się z jej mocą, użył za mało many, by chronić mieszkańców zamku. Wtedy to też Aithusa sprawiła, że moja matka oszalała i zabiła się. Dopiero w tym momencie papa wzmocnił obronę magiczną wokół stwora.
- Fascynujące – odpowiedziała bez cienia zainteresowania kobieta.
- Pisałabyś chociaż i udawała, że cię to interesuje. To prawie tragiczna historia, nadawałaby się na film – stwierdził nieco zirytowany postawą urzędniczki. – Ja tu się staram…
- No dobra, już dobra. Słucham, paniczu.
Jedno pstryknięcie i już gdzie indziej. Tym razem w dziwnym pokoju o czerwonych ścianach.
- Nic dziwnego, że wyrosłeś na agresora.
- Pani domyślna od razu wie, że to mój pokój? Tym razem się udało, ale następnym razem nie byłbym taki pewien…- Chyba coś mu popsuło plany. Kto z kim przystaje, takim się staje, jak głosi bardzo stare przysłowie.
- W ogóle coś mi się zdaje, że twój ojciec wcale nie był taki straszny, jak go tutaj pokazujesz.
- Wiem jaki był i to lepiej od pani, proszę się nie odzywać i nie przerywać mi pokazu. – Urzędniczka zaczynała go wyjątkowo irytować. W pokoju nagle pojawiło się dziecko, mały blondasek z wielkim uśmiechem na licu.
- O, to ja! Puci, puci! Jak słodziak ze mnie – Głos Mordreda brzmiał jak jawny wyraz samo-zachwytu. Irene nie zwróciła na to większej uwagi, miast tego, zaczęła po raz kolejny zadawać pytania:
- Czemu wciąż tu jesteśmy?
Chłopak uciszył ją gestem ręki. Na jego twarzy widać było wyraz podekscytowania.
- Zaraz zoba… pani zobaczy.
Rzeczywiście, nie pilnowane przez nikogo dziecko wyszło z pokoju i, nie wiedzieć czemu, skierowało się po schodach na dół. Potem jeszcze i jeszcze w dół. Nikt nie patrzył, więc ruszyło przed siebie, przemierzając korytarz całkowicie sam. Żadnych strażników. Miał może z cztery lata, a zasuwał jak zdrowy siedmiolatek. Na dole znalazł okratowane drzwi.
- Nie wiem, kto był tak głupi i zostawił to otwarte – stwierdził Mordred, gdy dzieciak odchylał kratę i doskakiwał do klamki. Drzwi skrzypnęły, przesuwając się do środka. Urzędniczka nawet nie spostrzegła się, gdy znaleźli się w zupełnie innym miejscu. Lochy. To musiały być one. Zimne i brudne. Dziecko szło bez większego skrępowania, gdy nagle coś zobaczyło i zatrzymało się. Zza krat dało się słyszeć głos:
- O! Przekąska przyszła sama…
O dziwo, dźwięk ten nie odbił się echem. Może słyszeli go tylko w swoich umysłach? Kto to wie? Chłopiec podszedł bliżej.
- Smocysko!
- Trudno nie zauważyć – odpowiedział potwór, kładąc swoje cielsko na posadzce. Zdawało się, że czerwone łuski świeciły własnym blaskiem. Niebieskie, gadzie oczy wpatrywały się w dzieciaka. Aithusa kłapnęła zębami.
- Czego chcesz, Pendragonie? Może zostać pożartym? To nie byłoby wcale takie…
- Ajtóza – powiedział mały Mordred, przekręcając głowę. Mówił nawet nieortograficznie, o ile jest to możliwe.
- Tak, to ja – odpowiedział smok, nie spuszczając wzroku z chłopca.
- Cemu tu siedzis?
- A cemu ty seplenis?!
- Chyba nie zrozumiałem tego żartu – powiedział do Irene dorosły już, skądinąd Mordred.
- Nieważne. Twój ojciec mnie schwytał, więc tu siedzę, to takie trudne?
- Dlacego? – No i zaczęło się. Ten, kto ma rodzeństwo w jego wieku wie, co oznacza to pytanie i że jest to koniec spokoju na następne kilka godzin. Smoczyca prychnęła, najwyraźniej wiedząc o tym.
- Otóż wyobraź sobie, że twój kochany tatuś postanowił nauczyć się ode mnie mojej przerażającej magii – kłapnęła zębami.
- Dlacego?
- Bo jest przerażająca.
- No ale DLACEGO?!
Aithusa ryknęła, ale już po chwili ze spokojem odpowiedziała.
- Twój ojciec świetnie włada magią zwaną magią uwięzienia i uwięził mnie za pomocą podstępu. Byłeś doskonałą przynętą.
- Dlacego? – Gdyby user mógł wtrącać do historii angielskie wstawki, to wtrąciłby z pewnością to, że maluch endżoił sobie doskonale ten czas. Usiadł na podłodze, gapiąc się na gada.
- Otóż dawno, dawno temu, gdy byłam młoda, o ile w ogóle to możliwe, opiekowałam się pewną dziewczynką. Nie miała rodziny, więc ją przygarnęłam i uczyłam wszystkiego, co sama umiałam. Dziewczynka jednak umarłą, gdy zauważono jej koneksje ze mną, umarłą, tfu, zamordowano ją z zimną krwią i zrobił to jeden z członków twego rodu, drogi chłopcze.
- Dlacego?
- A bo ja wiem? Jakaś nienawiść do smoków zżera was wszystkich.
- Dlacego?
Smoczyca postanowiła nie odpowiedzieć na kolejne mechanicznie zadane pytanie „dlacego”, za to ciągnęła wątek.
- Doskonałą zemstą byłoby teraz pożarcie ciebie – Jej zęby zalśniły niepokojąco, ale mały Mordred niezbyt się tym przejmował. Dzieci mało czym się przejmują. Aithusa zwęziła oczy w szparki. Jedno kłapnięcie wystarczyło, by pochwyciła chłopca. Patrzyła na niego przez dłuższy czas, aż w końcu odwróciła łeb. Wstała, machnęła ogonem raz i drugi, usiadła na zadzie i wtedy… wpadła na pomysł. Jeszcze raz zerknęła na dziecko.
- Drogi chłopcze, przyszedłbyś tu też jutro?
- Jutlo? Mukbym.
- Przyjdź. Odpowiem na wszystkie twoje pytania – mruknęła smoczyca. Mały Pendragon klasnął w dłonie, odwrócił się i wyszedł.
- Tak oto zacząłem uczyć się magii – mruknęła starsza wersja blondyna. Irene spojrzała na niego podejrzliwie.
- To nie ma sensu.
- Ma i to bardzo logiczny. Aithusa stwierdziła, że skoro mój papa tak bardzo chciał posiąść jej wiedzę, ona przekaże ją jego jedynemu synowi. On będzie jej bronią w walce przeciwko Agraveinowi.
- Sprytnie.
- Można tak to ująć.
- Nikt nigdy nie zobaczył, że się wykradasz?
- Ileż to razy, ale zawsze miałem jakąś wymówkę, w którą można było uwierzyć. Teraz już byłoby z tym gorzej.
Irene była skłonna w to wątpić, ale nie było to teraz istotne.
- Jak nauczyłeś się całej magii?
- Tak jakoś wyszło. Aithusa opowiadała mi bajki i bawiła się ze mną.
Irene ponownie zwróciła uwagę na smoka. Zdawało jej się, że minęło już trochę czasu, mały Mordred był ciut większy. Gadzina wysunęła ogon z klatki, owinęła nim chłopca tak, by było mu wygodnie, podniosła go i zaczęła kołysać, śpiewając:
- Był sobie król, był sobie paź i była też królewna,
żyli wśród mórz, nie znali burz, rzecz najzupełniej to pewna.
Kochał ją król, kochał ją paź, kochali ją oboje,
a ona też kochała ich, kochali się we troje.
Lecz srogi los, okrutna śmierć, w udziale im przypadła,
króla zjadł kot, pazia zjadł pies, królewnę myszka zjadła.
A żeby ci, dziecino ma, nie było żal, kochana,
z cukru był król, z piernika paź, królewna z marcepana…
Malec spał już słodko w smoczych objęciach. Duży Mordred pociągnął nosem, ale Irene nie była w stanie dostrzec, co malowało się w tej chwili na jego twarzy. Mogła tylko zgadywać i pewnie dobrze by trafiła.
- Dobra, to nieistotne, przenieśmy się dalej.
Maluch wyrósł już na chłopaka.
- Mam szesnaście lat – powiedział Smoczy Zabójca, wciąż odwracając wzrok od kobiety. Chłopak wszedł do lochów, jak to zwykł robić, tyle że tym razem zastał tam swojego ojca i grupę strażników. Stanął jak wryty, widząc leżącą Aithusę. Nie ruszała się. Argraveine odwrócił się, słysząc za sobą kroki.
- Co tu robisz? – spytał ostro, mierząc syna od stóp do głów.
- Nic – odparł. – Byłem ciekawy, bo słyszałem krzyki.
- Nikt nie krzyczał, wtopa – mruknął prawdziwy Mordred. Ojciec patrzył na niego z wściekłością.
- Odejdź stąd. ODEJDŹ! – wrzasnął, ale uczeń smoczych nie miał zamiaru się poddawać.
- Ty odejdź – syknął, a w jego głosie dało się słyszeć jakąś gadzią nutę. Agraveine wciąż z tym samym wyrazem wściekłości ruszył się do przodu, omijając syna i wychodząc za drzwi. Chłopak zamrugał, widząc to, co się stało. Stary Telemah też nie wierzył własnym oczom, spoglądając to na opuszczającego lochy lorda, to na panicza. Strażnicy opuścili piki, także opuszczając to miejsce. Doradca uczynił to na końcu, powoli. Gdy tylko Mordred został sam, zauważył podniesione kraty i podbiegł do smoczych, która leżała bezwładnie na ziemi.
- Aithu-Aithusa!
Jeszcze żyła, choć były to jej ostatnie podrygi w tym tańcu. Otworzyła jedno niebieskie oko, wbijając wzrok w bladą twarz swojego ucznia. Jej głos rozbrzmiał w głowie Irene.
- Synu, jest…
Wtedy oko się zamknęło, a smoczyca wyzionęła ducha. Mordred siedział przy niej, płacząc jak prawdziwe dziecko. Siedział tam chyba nawet przez godzinę.
- Ona była jedyną matką, jaką miałem. – Prawdziwy Pendragon spuścił wzrok.
- Każdy jakąś ma.
- Od tej chwili po głowie będzie chodziła mi tylko zemsta, przypomniało mi się jednak, że Aithusa nie chciałaby tego, więc… uciekłem. Błąkałem się przez pewien czas po pustkowiach, aż w końcu pomocy udzielił mi jakiś dobry człowiek. Był magiem. Twierdził, że też Smoczym Zabójcą, tak samo jak ja i że pomoże mi z tym wszystkim. Jego smok zniknął, Aithusę zabili, ale to było podobne. Należał do mojej gildii, Iron End, posługiwał się błyskawicami i rzeczywiście pomógł mi rozwinąć moje moce. Potem tylko tak się zdarzyło, że ich zgubiłem.
- Dlaczego nie pamiętałeś, z jakiej jesteś gildii?
- Bo mi powiedziałaś, o ile pamiętasz. To, że jestem w gildii, to wiedziałem, nie pamiętałem tylko, w której.
Kobieta westchnęła, starając się zrozumieć tę sytuację.
- Mój drogi, czy to już koniec? Nie powiesz mi nic więcej?
- Potem już niewiele pamiętam. To tylko niemiłe urywki, gdzieś byłem pobity, gdzieś nie wyszła mi misja, która nawet nie pamiętam, na czym polegała. Takie tam. Nic istotnego.
- Może być isto…
- Powiedziałem, że nic istotnego, koniec tej rozmowy – pstryknął.

***

    Kobieta znów zmierzyła go wzrokiem, sięgnęła po telefon i wykręciła numer.
    - No, pokój 203.
    Odłożyła słuchawkę ze szczękiem, nie mogąc oderwać oczu od tego dziwacznego blondasa.
    - To jak? Mogę już iść?
    - Co w ogóle przyszedłeś załatwić?
    - A żebym to ja pamiętał…
    Irene tylko westchnęła, a dokładnie w tym czasie do pokoju weszło dwóch rosłych gości.
    - Ty, na krześle, jesteś aresztowany, pójdziesz z nami.
    Mordred odwrócił się i zamrugał.
    - O, aresztowany. No proszę – mruknął. Wstał z krzesła i dał się zamknąć w kajdankach. Goryle wyprowadziły go z pokoju.

    Irene siedziała jeszcze do późna. Papierów do wypełnienia będzie jeszcze więcej. Aresztowanie tego faceta zajęło jej naprawdę długo, całą głupia gadanina. Zapaliła cienkiego papierosa i wypuściła dym z ust. Pogoda na dworze byłą naprawdę okropna, więc otworzyła okno. Tyle lat czekała na tego cholernego kryminalistę, że aż trudno jej było o tym myśleć. Przynajmniej odniosła sukces. Tak myślała.
    - Irene – usłyszała szept tuż za sobą. Odwróciła głowę, ale niczego nie zauważyła. Wstała z krzesła i przeszłą się po pokoju.
    - Wejdź na dach.
    Nie wiedziała dlaczego, ale wykonała ten rozkaz automatycznie. Wspięła się na pochyły dach. Nagle poczuła, że ktoś łapie ją za przegub, a następnie przyciąga do siebie. W jej uchu zabrzmiał znajomy głos:
    - Ach, śpij, bo właśnie Księżyc ziewa i za chwilę zaśnie,
    a gdy rano przyjdzie świt, Księżycowi będzie wstyd,’
    że on zasnął, a nie ty…

    Rano w wiadomościach podano dwie krótkie notki:
    Kryminalista na wolności!
    Pod budynkiem Urzędu Magicznego znaleziono ciało 42-letniej Irene Steller, prawdopodobna przyczyna śmierci to samobójstwo. Policja rozwiązuje sprawę.


Dziękuję babci i dziadziowi za wsparcie przy pisaniu. Mam nadzieję, że tak jak Mordred "endżoiliście sobie ten czas".
Powrót do góry Go down
Jo


Jo


Liczba postów : 5542
Dołączył/a : 29/08/2012
Skąd : Poznań

Mordred Pendragon Empty
PisanieTemat: Re: Mordred Pendragon   Mordred Pendragon EmptyNie Gru 09 2012, 10:49

Z przykrością informuję że KP przegrało w konkursie. Polecam przerobić kartę na zwykłego maga
Powrót do góry Go down
https://ftpm.forumpolish.com/t4013-to-cos-od-pd-jo#79641 https://ftpm.forumpolish.com/t3795-joseph https://ftpm.forumpolish.com/t4016-karta-zdrowia-jo#79647
 
Mordred Pendragon
Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1

Pozwolenia na tym forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
 :: 
Off-top
 :: Archiwum :: ARCHIWUM ŚWIATA :: Prolog :: Kartoteka :: Niezaakceptowane
-




Reklama
Poniżej znajdują się buttony for, z którymi obecnie prowadzimy wymianę. W celu nawiązania współpracy zachęca się do odwiedzenia pierw tematu z regulaminem wedle którego wymiany prowadzimy, a następnie do zgłoszenia się w tym temacie. Nasze buttony oraz bannery znajdują się zaś w tym miejscu.
BlackButlerVampire KnightSnMHogwartDreamDragonstKról LewDeathly Hallowswww.zmiennoksztaltni.wxv.plRainbow RPGEclipseRe:Startover-undertaleBleach OtherWorldThe Original DiariesFort Florence
Layout autorstwa Frederici.
Forum czerpie z mangi "Fairy Tail" autorstwa Hiro Mashimy oraz kreatywności użytkowników. Wszystkie materiały umieszczone na forum stają się automatycznie własnością jego jak i autorów. Dla poszanowania Naszej pracy uprasza się o nie kopiowanie treści postów oraz kodów bez uprzedniej zgody właścicieli.