Liczba postów : 2
Dołączył/a : 13/09/2014
| Temat: Allister Saint-Valeri Nie Wrz 14 2014, 12:43 | |
| Imię: Allister Pseudonim: Pancerny upiór, rdzawy rycerz, Krwawy Baron (przez starą i zdecydowanie wyssaną z palca legendę), zmora wojowników (bo jest traktowany jako zły omen przed walką). Nazwisko:Saint-Valeri Płeć: Psychicznie męska, fizycznie żadna Waga: 30 kg Wzrost: 210 cm Wiek: Za życia 34 lata, po śmierci nie do sprawdzenia (ponad 600 lat z czego pamięta z 400-500) Gildia: - Miejsce umieszczenia znaku gildii: - Klasa Maga: -
Wygląd: Łysy, chudy niczym mistrzyni wśród modelek z anoreksją, bulimią i tasiemcem, wyjątkowo blady i niespecjalnie przystojny. Najprościej mówiąc, ożywiony szkielet. No cóż, przynajmniej jest wysoki... To co go jednakowoż wyróżnia spośród milionów jego koleżków (oczywiście oprócz faktu, że jest w stanie chodzić, mówić, myśleć itp itd) to mroczna energia, która spaja jego kości razem, błyszczy mu w oczodołach i jest przyczyną jego nieustającej egzystencji i męki. Trudno właściwie określić jej barwę, ale można uznać, że jest niemal czarnym odcieniem czegoś pomiędzy fioletem, a żółtym. Owa energia jest wizualnym wyznacznikiem klątwy, która ciąży na Allisterze i jest ona z nim związana. Co prawda po latach egzystencji (bo inaczej tego okresu się nie da nazwać) udało mu się ją opanować na tyle by odzyskać swoje człowieczeństwo i wolną wolę, ale do dzisiejszego dnia gdy ponoszą go emocje pojawia się wokół niego złowroga aura, przypominająca dym. Allister jest w stanie ją częściowo kontrolować i przygasić jeśli tego chce (nie znika całkowicie, ale wtedy wygląda po prostu jakby się leciutko dymił/pylił). I to właściwie wyczerpuje wszystko co można powiedzieć o nagim Allisterze. W kwestii ubioru też nie jest przesadnie oryginalny gdyż na okrągło chodzi w smętnych resztkach swojej niegdyś imponującej i zawsze wypolerowanej zbroi płytowej, która teraz jest rdzą na rdzy i rdzą podkuta, gdzieniegdzie też prowizorycznie zreperowana jakimkolwiek materiałem, który wpadł mu w ręce. Jeśli musi udać się do miasta to dodatkowo okrywa się długą, czarną peleryną z obszernym kapturem by nie powodować niepotrzebnych ekscytacji i przerażenia. Charakter: Lata podróży i wcześniejsze doświadczenia zmieniały powoli jego światopogląd. Choć był wychowany i wyszkolony w nienawiści do magów, ale lata spędzone w ich obecności i obserwacja świata przez nich rządzonego sprawiły, że zaakceptował fakt ich obecnej dominacji. Nie oznacza to jednak, że ich polubił, nadal im nie ufa z całkiem dobrego powodu zresztą. Zresztą, nikomu tak naprawdę nie ufa, nauczony wieloma przykrymi doświadczeniami. Nie zmieniło się jedynie jego nastawienie do spraw honoru gdyż nadal stara się dotrzymać ślubów, których kiedyś składał. Niestety, nie wszystkich gdyż odkrył jak łatwo prawdomówność i parę innych zasad rycerskiego zachowania może go zdradzić i doprowadzić do grobu, albo w gorszych przypadkach, odchodów psowatych. Jest samotnikiem, ale raczej nie z wyboru choć i za życia nie był lubiany z tych czy innych powodów. Z oczywistych powodów woli koty niż psy. Jest w stanie zabić i jak to postanowi zrobić to nie musi walczyć z sumieniem, to przychodzi dopiero potem. Generalnie jest ponurakiem czemu trudno się dziwić biorąc pod uwagę jego kontakty z ludźmi przez ostatnie 300-400 lat. Trudno powiedzieć jak zachowałby się gdyby trafił na kogoś gotowego go zaakceptować bo on sam tego nie wie, nie zdarzyło się to do tej pory. Historia: Dawno dawno temu, za górami za lasami było sobie królestwo. Jak w każdej niespecjalnie bajkowej krainie i ta pełna była niedotrzymujących przysiąg rycerstwa, makiawelicznych kapłanów, zdradzieckich arystokratów, chciwych kupców, pozbawionych skrupułów chłopów oraz tych czy innych mniejszości uciskanych. W tym okresie byli to magicy. Polityka opierała się na obwinianiu ich o wszystkie niedoskonałości władzy, a strażnicy częściej zajmowali się szukaniem choćby najdrobniejszych oznak magii u każdego podejrzanego. Zwykli ludzie byli szczęśliwi bo mieli konkretnego wroga publicznego, którego mogli nienawidzieć i nie musieli się zastanawiać nad zbyt skomplikowaną dla nich polityką. Możni i wpływowi nie musieli angażować do swoich rozgrywek zewnętrznych sił bo w końcu po co komu wynajęci zabójcy skoro wystarczy rywalowi udowodnić zadawanie się z nieodpowiednimi ludźmi, z którymi zresztą wszyscy się zadawali bo w takich warunkach tajne stowarzyszenia pięknie się rozwijają. W skrócie, sielanka bo kto by się tam przejmował takimi drobiazgami jak honor, sprawiedliwość i uczciwość. W tejże właśnie krainie urodził się Allister Saint-Valeri, syn Allistera, wnuk Allistera, prawnuk Allistera i tak dalej i tak dalej, starczy powiedzieć, że był osiemnastym Allisterem w linii Saint-Valeri, cóż, taki zwyczaj, że pierwszy syn zawsze dostawał to imię. Zgodnie z drugim zwyczajem, każdy Allister z tego rodu miał obowiązek w jakiś sposób wspomóc zarówno obronność królestwa jak i pozycję rodu. Brało się to z tego, że rodzina Saint-Valeri była całkiem blisko spokrewniona z królewską toteż z jednej strony kombinowali jak mogli by władca miał jak najmniej następców, a z drugiej musieli zabezpieczyć państwo by nie stracić swoich wpływów i pozycji. Wielu Allisterów łączyły swoje oddziały z królewskimi i zostawali generałami. Paru wolało dowodzić małymi oddziałami i wsławić się męstwem na polu bitwy. Jeden nawet został Nadrzędnym Komendantem Straży zarządzający strażnikami w całym państwie. Jednakże szybko wyczuli zmianę frontu i błyskawicznie wcisnęli się do powstającego zakonu Płomiennej Róży, specjalizującego się w tropieniu i eliminowaniu zagrożenia ze strony magów i czarownic. Także ów Allister był od dziecka przygotowywany do swojej przyszłej roli. Dzieciństwo miał dosyć typowe, no, może większy nacisk w wychowaniu położony był na ćwiczenia i szermierkę niż na naukę strategii militarnych i etykiety. W każdym razie dość powiedzieć, że dzieciństwo miał całkiem szczęśliwe i trzymany z dala od rozgrywek dworskich udało mu się wyrosnąć na honorowego, prawdomównego i praworządnego człowieka. Kiedy w końcu skończył 15 lat przyszedł czas na jego inicjację w zakonie. Na ceremonii, wraz z dziewięcioma innymi chłopcami przysięgał powstrzymać się od wielu rzeczy, których prawdziwego znaczenia jeszcze nie znał, a których nie dotrzymywał żaden z pełnoprawnych zakonników. Gdyby wszystko podążyło normalnym torem treningu nowicjuszy to Allister spędziłby teraz rok na intensywnych ćwiczeniach jednakże edukacja w domu zapewniła mu poziom do którego reszta nie zbliży się bez lat praktyki. Dlatego też nie musiał długo czekać na przydzielenie mu i dwom starszym adeptom mentora, u którego mieli terminować. Początkowo ich służba była co najmniej nudna. Ot, jeżdżenie po wioskach, wysłuchiwanie wieśniaków oskarżających się nawzajem i niepotwierdzonych pogłosek. Słowem rutyna. I tak, w nudzie, wrzaskach wsioków i tyłku odgniecionym od siodła minął tydzień, potem dwa. Chłopak już prawie przywykł do tego jakże monotonnego trybu życia, ale w końcu coś się stało. W jednej z wiosek, identycznej jak wszystkie pozostałe, wysłuchali oskarżeń, jak zwykle. Tak samo jak zwykle brzmiały idiotycznie i były skoncentrowane głównie na jednej osobie. Tym razem jednak ich nauczyciel zachował się zupełnie inaczej niż dotąd. Wysłuchawszy mieszkańców wioski kazał wynieść na środek pieniek po czym poszedł do wskazanego przez wieśniaków domku. Po chwili rozległy się krzyki, a następnie ich mentor wyszedł ze środka prowadząc przed sobą starszą kobietę, boleśnie wyginając jej rękę o tyłu. Rzucił ją na ustawiony w międzyczasie pieniek, przydusił do niego butem i wskazał na Allistera. - Ty. - powiedział po prostu, a chłopak zrozumiał czego od niego oczekiwano. Powoli dobył miecza czując jak coś mu rośnie w gardle. Nadeszła właśnie chwila na którą wszyscy nowicjusze czekali. Pierwsza krew, po tym będzie o krok bliżej od pozycji pełnoprawnego rycerza zakonnego. Tylko... Czemu to musiała być taka starsza kobieta? Wiedział oczywiście, że magiem albo wiedźmą może być każdy, ale ta przerażona starsza kobieta nie wydawała się groźna. Wahał się zbyt długo, w końcu mistrz do niego podszedł i uderzył go w twarz wrzeszcząc na niego. Szybko jednak wściekły ryk zamienił się we wrzask bólu, nic zresztą dziwnego skoro jego plecy płonęły niebieskim ogniem. Doświadczony łowca wiedźm nie zdołał nawet paść na ziemię kiedy większość jego ciała zamieniło się w popiół. Allister podniósł głowę i zobaczył kolejną błękitną kulę ognią kumulującą się w dłoni staruszki, tym razem skierowaną w niego, jedynego z adeptów, który był blisko i trzymał nagi miecz. Młody Saint-Valeri poczuł gorąco promieniujące z jego piersi i skroni do reszty ciała. To nie był jeszcze ogień czarownicy lecz furia, wywołana zarówno śmiercią nauczyciela, którego powoli zaczynał poznawać, własną słabością i tym, że ta plugawa wiedźma śmiała wycelować w niego swoją bluźnierczą magię. Kula energii pofrunęła w miejsce gdzie stał, ale za późno, on skoczył w lewo po czym z rykiem ruszył sprintem na wiedźmę. Zanim ta zdołała rzucić kolejne zaklęcie adept już uderzył w nią całym ciałem, przewrócił po czym zaczął rąbać bez ładu i składu nadal wściekle rycząc. Kiedy w końcu pozostali go powstrzymali ich mistrz był już tylko smętną łowco kształtną kupką popioły, a staruszka kupą mięsa w której trudno byłoby się doszukiwać ludzkich kształtów. Ostatecznie, całe to zdarzenie w skali całego zakonu było nieistotne. Ot pochowali jednego, ale za to awansowali Allistera, liczba łowców się nie zmieniła. W ten sposób rozpoczął on karierę jako najmłodszy łowca w historii zakonu przynosząc wielką dumę swojemu rodowi.
Minęło prawie dwadzieścia lat od tamtego wydarzenia, a Allister był zupełnie innym człowiekiem. Tamto doświadczenie wywołało u niego długotrwałą nienawiść do magów, a wynikający z niej zapał w tropieniu ich ostatecznie zaprowadził go na pozycję Paladyna, jednego z 6 najpotężniejszych w zakonie. Jednak, jak zwykle, czas zmienia wszystko, także ludzi. Po awansie dowiedział się jednak wieeelu rzeczy, które sprawiły, że jego światopogląd musiał się kompletnie zmienić. Między innymi odkrył, że jego nieżyjący mistrz był w stanie odróżnić tą jedną staruszkę od setek innych. Otóż zaufani członkowie zakonu dostawali amulety zdolne wykrywać magię, a więc także magicznej natury. Od tamtego czasu jego poglądy powoli się zmieniały aż w końcu postanowił stanąć w bezpośredniej opozycji do reszty zakonu. Och, nie mówimy tutaj o rebelii czy czymś równie obrazoburczym. On miał jedynie nadzieję, że działając w zgodny z własnym sumieniem sposób zadziała jako przykład dla innych. Zamienił więc swój wierny miecz na buławę i od tej pory podejrzanych o czary po prostu łapał i odstawiał do najbliższej placówki zakonu. Oczywiście wiedział, że tam giną wszyscy, bez wyjątku, jednakże przysięgał wypełniać obowiązki paladyna zakonu Płomiennej Róży, a nie był osobą nawykłą łamać dane słowo, nawet jeśli było formułką, którą cała reszta miała gdzieś. Jego zachowanie, choć nie pozwalało na wyrzucenie go sprawiało, że alienowano go od reszty i ostatecznie stał się niemal wyrzutkiem co oczywiście nie podobało się jego rodzinie. Tą jednak się nie przejmował gdyż dzięki swojej pozycji zdążył się dowiedzieć o wszystkich ich grzeszkach i nie chciał mieć z nimi nic do czynienia. Zmieniło się też jego podejście do samych magów, którym nadal nie ufał i uważał za niebezpiecznych, ale wiedział już, że większość z nich chce po prostu żyć spokojnie i nikomu nie wadzić. Niestety, zasady to zasady. Nie miał zamiaru być jednym z tych, którzy je łamali. Można by sądzić, że w sytuacji gdzie zagrożone jest czyjeś życie zmieniłby to podejście, ale prawda była taka, że jego ręce były już splamione krwią, więc łamanie przysiąg w tej sytuacji byłoby jedynie hipokryzją. Zresztą nie ma co dywagować bowiem szybko cała ta sytuacja stała się nieistotna. Wszystko zaczęło się od pogłosek z pewnej odległej wioski. Twierdzili, że widzą dziwne światła na niebie, zmarli powrócili na ziemię, a krasnoludki szczają im do mleka. Jak łatwo się domyślić nikt nie potraktował tych doniesień poważnie, ale zakon musiał kogoś wysłać. Normalnie w tych warunkach wysyłało się nowicjuszy z instruktorem, ale tym razem wybrano Allistera, najprawdopodobniej by móc podjąć co bardziej moralnie dwuznaczne decyzje kiedy nie będzie go okolicy (na zebraniu władz zakonu musi być przynajmniej 4 z 6 jego członków, a że każdy z nich ma prawo veta to nie ma się co dziwić, że Paladyn nie był tam zbyt lubiany). W ten także sposób wydali na siebie wyrok... Nie uprzedzajmy jednak wypadków. Po dwóch tygodniach wyczerpującej głównie zadek jazdy dotarł na miejsce i oczywiście nie zobaczył niczego podejrzanego. Musząc jednak wypełnić swój obowiązek poszedł do wskazanego mu miejsca, kompleksu jaskiń oddalonych od wioski o jakąś staję. Nigdy nie był strachliwy jednak brodzenie w wodzie w niemal całkowitej ciemności rozpraszanej tylko przez jego pochodnię, Allister odczuwał niepokój. Szedł, szedł, a droga wydawała się nie mieć końca. Woda sięgała mu już do pasa i jego ruchy były ograniczone. Świetne miejsce na pułapkę. Nagle, coś chwyciło go za nogi i wciągnęło pod wodę jednocześnie gasząc jedyne tutaj źródło światła. Paladyn zaczął się szamotać, wymachując buławą i na szczęście wyrwał się szybko. Przerażony i ślepy w tej ciemności ruszył szybko, macając ściany. Nie wiedział z czym miał do czynienia i do tego niczego nie widział. Szedł słysząc za sobą pluski, które tylko go przyśpieszały. Nagle, zobaczył blask i bez wahania ruszył w jego kierunku. Wąski do tej pory korytarz otworzył się właśnie na wielką jaskinię oświetlaną setkami świec i pochodni wiszących na każdej dostępnej półeczce skalnej. Kiedy jego oczy przyzwyczaiły się do światła ogarnęła go groza. Jaskinia wypełniona była bowiem nieumarłymi wszelakiej maści, które właśnie go dostrzegły i ruszyły w jego kierunku. Kiedy ze strachu zrobił krok w tył prawie przewrócił się o beznogiego zgnilca gramolącego się za nim z wody. Nie jedynego zresztą. W tym momencie do Allistera dotarło, że przyjdzie mu tu umrzeć, a ta myśl przegnała strach i zastąpiła go furią. Serce mu załomotało, skronie zdały się ciaśniejsze, a produkcja adrenaliny podskoczyła czterokrotnie. Skoro tak mam umrzeć... - pomyślał, a jego myśli płynnie przeszły w ryk - TO NIE BEZ WALKI SK*RWIELE! - wrzasnął i rzucił się w stronę nadciągającej hordy. Rąbał i trzaskał tak buławą jak i tarczą rozbijając czaszki, gruchocząc kości i pomniejszając stale liczbę zdechlaków. Mimo iż pod jego stopami rósł stos pokruszonych kości, kawałków gnijącego mięsa i innych, nadal drgających kawałków umarlaków liczba przeciwników zdawała się rosnąć. Nie, to nie było złudzenie, faktycznie, kolejni nieumarli wychodzili z bocznych korytarzy, a jego szanse z minimalnych stawały się zerowe. Nieważne ile by się nie miotał miejsce każdego pokonanego przeciwnika zastępował kolejny. W jego umyśle mijały godziny mimo iż upłynęły zaledwie minuty, ale tak czy siak z każdą chwilą słabł. W końcu, poczuł jak potężny uścisk zgniata mu pancerz razem z łydką i gruchocze kość. Chwilę później gnijące ręce wyłamały mu lewą rękę, a potem posypał się na niego grad uderzeń i próby gryzienia na szczęście nieskuteczne. Kiedy już jednak sądził, że to koniec z głębi jaskini rozległ się rozbawiony głos: - Proszę proszę, co to nam kot przywlókł. Płonąca Róża? - spytał retorycznie chorobliwie chudy mężczyzna, który wyłonił się z korytarza przeciwnego do tego, którym przybył Allister. Bez lęku szedł między szeregami szkieletów i zgnilców, a ci rozstępowali się przed nim. Oczywiste było kim jest i co tu robi. - Plugawy nekromanta... ugh... - jęknął z nienawiścią. - Ależ proszę się nie gorączkować, już nie długo zmieni pan punkt widzenia. Sądziłem, że przyślą nowicjuszy, ale oceniając po zbroi i umiejętnościach musisz być kimś ważniejszym. Dobrze, to uprości sprawę. - stwierdził i nie wyjaśniając o czym mówi ruszył z powrotem w kierunku korytarza z którego wyszedł. Bez nawet jednej komendy jego sługi zaciągnęły paladyna za nim powodując dodatkowy ból w połamanych i pogruchotanych członkach. Nie mając żadnej możliwości oporu mógł tylko znosić hańbę i krzywdę. W końcu doszli do mniejszego pomieszczenia, najprawdopodobniej grobowca jakiegoś antycznego władcy sądząc po katafalkach i kwaterach wykutych w ścianach, wypełnionych czaszkami. Nieumarli położyli go na jednym z wolnych katafalków i w większości odeszli. Zostały tylko 2 szkielety które go przytrzymały. W tym czasie nekromanta pogrzebał w swoich szpargałach i naciągnął strzykawkę jakimś przezroczystym płynem. Jeden ze szkieletów zdjął Allisterowi hełm i wrócił do trzymania go. Ten, wiedząc co się święci zaczął się szarpać, niestety bezskutecznie. - Widzisz, okazuje się, że zwykli nieumarli są, jakby to powiedzieć, niezgrabni, a co gorsza nie można ich nauczyć niczego ponad proste czynności. Sam zresztą widziałeś, takie tłumy, a wybiłeś chyba z sześćdziesiąt zanim padłeś. Oblężenie tej waszej fortecy nie wchodzi więc w grę, musiałbym chyba sam poskładać setki drabin, żeby to miało sens. Jednakowoż istnieje inna metoda... - przerwał, żeby podać swojemu więźniowi przygotowaną tynkturę prosto w szyję. - ...wystarczyłoby żeby bramy fortecy stały przede mną otworem. I do tego właśnie potrzebowałem jednego z was. - powiedział i stanął nad Allisterem jakby na coś czekał. - Jeśli myślisz, że ci pomogę to się blmymlmblop - wybełkotał nagle i błyskawicznie zdał sobie sprawę, że jego ciało zaczęło wiotczeć. - Skuteczne, prawda? Dzikus, który mnie nauczył to warzyć nazywał to kurarą, powoduje wiotczenie mięśni. Widzisz, gdybym po prostu chciał z ciebie zrobić kolejnego bezmózgiego żołnierza to zabiłbym cię już tam, w wodzie. Mam dla ciebie jednak inny plan. Widzisz, umiem zamknąć duszę zmarłego w jego gnijącym zezwłoku dzięki czemu powstaje sługa, który nadal wszystko pamięta i umie to samo co oryginalny właściciel ciała. Nie wiem czy są świadomi tego co się potem z ich ciałem dzieje, ale mam nadzieję, że tak. - twarz nekromanty stała się nagle zimna i niedostępna. Zacisnął pięść. - Pamiętasz może wieś Cardiff? Nie, pewnie nie. To ci powiem, mieszkali tam sami "obdarzeni". Udawali zwykłych wieśniaków, płacili podatki i nie sprawiali nikomu problemów. Chcieli tylko żyć w spokoju, ale tacy jak ty im to uniemożliwili. Przyszli pewnego dnia, dwudziestu zakonników. Zanim zrozumieliśmy co się dzieje byli już w każdym domostwie. Mieszkańcy nie byli wojownikami, więc poddali się od razu. Wtedy zaczął się "proces" jak to nazwał dowódca waszych. Jeńcy umierali długo i ciężko... Widziałem wszystko z krzaków, śmierć mojej rodziny i wszystkich znanych mi osób. To nie był zresztą koniec. Kiedy zakonnicy odeszli, oczywiście zostawiając ciała moich bliskich by pożarły je zwierzęta, nie dając im nawet prawa do pochówku, przyszli chłopi. Najpierw rozkradali co się dało, ale już wkrótce po prostu zajęli domy, tego samego dnia kiedy ich mieszkańcy zostali wymordowani. Nie mogłem nawet ich pochować... - wyszeptał zaciskając pięść tak mocno, że pociekła z niej krew. - A teraz dzięki tobie wreszcie dokonam swojej zemsty. Zamienię całe to skorumpowane i plugawe królestwo w krainę umarłych gdzie nawet zmarli nie będą mogli odpocząć! - to powiedziawszy wziął się do pracy ignorując słabnące protesty Allistara. Rozebrał go ze zbroi i zaczął wycinać na jego skórze magiczne kręgi i wzory mające powstrzymać jego duszę przed opuszczeniem ciała. Po paru godzinach kiedy trucizna przestawała działać jego oprawca skończył pracę. - No, skończone. - i bez zbędnych ceregieli wbił nóż prosto w serce paladyna. Był to koniec jego życia... i początek jego wędrówki. Niewiele już pamięta z tego co zdarzyło się krótko potem, głównie migawki. Otwarcie bramy. Masakra w fortecy. Rzeź w stolicy. Płonąca rezydencja jego rodziny. Ciemność.
Pewnego dnia, w krainie, której wszyscy unikali ze względu na legiony szkieletów wałęsających się bez celu i atakujących intruzów jeden z nich się absolutnie wbrew swoim prawie dwustuletnim rozkazom zatrzymał się. Powoli jakby budząc się ze snu rozejrzał się dookoła, powoli podniósł ręce do twarzy, wypuszczając z nich wcześniej zardzewiałą buławę i resztki tarczy po czym padł na kolana. Mimo iż nikt nie zbliżał się do tego miejsca w położonych najbliżej wioskach ludzie usłyszeli potworny ryk i uznali, że był to kolejny nieszczęsny dureń, który zapuścił się na zakazane tereny. W rzeczywistości, dusza Allistera uwięziona na wieczność w jego resztkach wreszcie zdołała zapanować nad klątwą na tyle by odzyskał on kontrolę nad ciałem. Nie było to dobre przebudzenie. Widok ojczyzny w ruinach doprowadził go do rozpaczy. Teraz wiedział już na pewno, że wspomnienia jaskini, nekromanty i te migawki w które nie chciał, a właściwie nie mógł uwierzyć były faktem. Chciał płakać, ale nie miał jak. Chciał popełnić samobójstwo, ale było to niemożliwe. Zostało tylko jedno pragnienie możliwe do spełnienia. Zemsta. Jego dusza krzyczała o nią, a to co go otaczało tylko potęgowało to uczucie. Widział co prawda, że musiało minąć sporo lat od jego śmierci, ale klątwa dalej działała. Mogło to oznaczać, że nekromanta nadal żył, albo, że jego potomkowie przejęli jego schedę. Szkielet, nie różniąc się od innych praktycznie niczym powoli wstał, a jego myśli się uspokoiły. Wiedział co chce zrobić, ale wcześniej należało wykonać ostatnią pracę w tym miejscu. Dwa miesiące zajęło mu wyeliminowanie wszystkich nieumarłych w krainie i ich pogrzebanie. Jeśli wierzyć starym religiom to ich dusze były wreszcie wolne. Allister mógł ruszyć w swoją podróż, mając tylko nadzieję, że nie ściga cienia, wspomnienia. Niestety, przez ponad 400 lat nie znalazł nawet śladu swojego celu. Zobaczył natomiast jak zmienia się świat wokół niego. Populacja magów zwiększała się tak samo jak ich prawa, aż w końcu stali się powszechnie szanowani, a ich władze przejęły kontrolę nad światem. Długo trwało zanim Allister się do tego przyzwyczaił i nigdy się nie wyzbył ogólnej nieufności do czarodziei. Musiał jednak przyznać, że jego życie zdało się być bezcelowe. Tyle walczył, żeby magia nie trafiała w pospolitych ludzi, a tymczasem okazuje się, że nie dość, że wielu z nich może się jej nauczyć to jeszcze strażnicy i służby porządkowe wyposażone w magię byli skuteczniejsi w powstrzymywaniu zniszczeń. Jego rozgoryczeniu nie pomagał fakt, że musiał ukrywać swoją tożsamość. Kiedyś, na początku swojej smętnej egzystencji próbował porozumieć się z ludźmi, uczciwie szukać pomocy ostrzegając kim jest. Wtedy też dowiedział się, że zniszczenie nie uwolni go z okowów zaklęcia. "Poległ" zresztą wiele razy, głównie w sytuacjach gdy żywi odkrywali kim jest. Pierwsze 5 razy próbował tłumaczyć, pertraktować. Następne 10 próbował uciekać i nie walczyć z napastnikami. Potem było już mu wszystko jedno. Niestety, utrata większości ciała i prawie 200 lat bezmyślnej egzystencji spowodowało, że zarówno fizycznie jak i umiejętnościami utracił wiele ze swojej mocy. Przynajmniej wiedział, że może wykrzesać ze swojego ciała więcej jeśli tylko uda mu się zapanować nad klątwą w większym stopniu. Kolejna sprawa z którą mógł mu pomóc tylko mag, psiakrew. I tak jego podróż zaprowadziła go do Magnolii gdzie miał nadzieję znaleźć kogoś kto mu pomoże.
Umiejętności: Wytrzymałość Lv1, Antymagia Lv1, Barbarzyńca Lv1, Siłacz Lv1, Łamacz Kości Lv1, Jeździectwo Lv1 i Nieumarły - Szkielet Lv1.
Ekwipunek: Buzdygan (8 trójkątnych, stalowych "piór", trzonek długości 60 cm wykonany w całości z żelaza), stalowy puklerz (średnica 40 cm), zardzewiała zbroja płytowa (połatana przypadkowymi kawałkami materiału i całkowicie zardzewiała stanowi obronę porównywalną do zwykłego ubrania, służy głównie do ukrywania wyglądu Allistera). Na konia mi pewnie nie starczy.
Rodzaj Magii: - Pasywne Właściwości Magii - Zaklęcia: - |
|