MG
Will&Laertes
Mistrz gildii zarządził wymarsz, kiedy słońce jeszcze znajdowało się na niebie. Nic więc dziwnego, że dla jego wampirzego kompana wycieczka do szpitala nie należała do najmilszych, tym bardziej że słońce grzało mocno, nawet jak na tę porę roku. W każdy razie, kiedy to dwójka dotarła do wspomnianego miejsca, w recepcji przywitała ich drobna szatynka, na oko gdzieś koło czterdziestki. Kiedy Will pokazał jej zlecenie, pokiwała głową ze zrozumieniem, zaraz też sięgając gdzieś na blat i naciskając jakiś przycisk.
-
Doktor zaraz do pana przyjdzie. - posłała Willowi szeroki, ciepły uśmiech, a potem wróciła do swoich spraw, czyli uzupełniania dokumentów. Z dwie minuty później do mistrza gildii i jego wampira podszedł wysoki, stosunkowo młody mężczyzna, na przywitanie podając rękę magowi.
-
Dzień dobry. Nazywam się Alexander Crowley i polecono mi poinformować zleceniobiorców o zaistniałej sytuacji, z jaką aktualnie się zmagamy. - wskazał dłonią kierunek, który powinni obrać i poprowadził ich do gabinetu, który znajdował się za rogiem. Kiedy się w nim znaleźli, wskazał tym razem krzesła, które znajdowały się przed biurkiem, a sam usiadł za nim. -
No więc jakieś półtora tygodnia temu trafiła do nas dwójka pacjentów. Oboje byli chorzy, jak się potem okazało, na tę samą chorobę, jednak była ona w innych stadiach, przez co nie do końca byliśmy w stanie efektywnie jej przeciwdziałać. Jeden z nich był w stanie niemal agonalnym i umarł w przeciągu dwóch godzin od znalezienia się w naszym szpitalu. Drugi natomiast umarł trzy dni później. Początkowo chory skarżył się na bóle całego ciała, bóle głowy, migreny... - czyli rzeczy, które mogą być objawami wielu chorób. Słabł jednak wyraźnie z upływem czasu, aż do ranka dnia trzeciego, kiedy to jego stan znacznie się pogorszył i w ciągu trzech godzin zmarł. Od momentu przyjęcia pierwszego pacjenta do dnia dzisiejszego mieliśmy 5 takich przypadków. Wszyscy byli magami, wszyscy zmarli tak samo. Szybko i boleśnie.
Ejji
Ejji zjawił się nieco później, najwyraźniej mając swój własny koncept na tę misję. Niestety - w recepcji zastał nikogo, najwyraźniej obsługa miała nagłe wezwanie lub inne
#ważnesprawy. W każdym razie, Ejji był niemal całkiem sam, pomijając jakąś staruszkę, która przysnęła pod pobliską ścianą. Przed sobie miał tylko biurko recepcyjne, częściowo zawalone dokumentami, papierami i innymi takimi. W obie strony od recepcji, która znajdowała się na wprost wejścia, prowadził korytarz, najpewniej w kierunku dwóch różnych skrzydeł szpitalnych.