Wow. Wewnętrzny facepalm Saki narastał, a jej niechęć do uczestniczenia w jakichkolwiek wydarzeniach, które obserwowała wzrastała wprost proporcjonalnie do liczby pojawiających się klonów. Nie, naprawdę nie powinna była się tu znaleźć. To była jakaś parodia i niezbyt dobre otoczenia dla niej. Nawet ból głowy zaczął coraz bardziej przejmować kontrolę nad jej myślami, stąd wzrastająca niechęć do przebywania w tym miejscu. Tak sobie jednak po prostu wyjść nie mogła, skoro już tu była, w związku z tym musiała dalej grać swoją fantastyczną rolę bossa, który po prostu bez Pikachu, no tak zwyczajnie nie mógł. No nie mógł.
Fajną sprawą w tej sytuacji było to, że tak naprawdę nie musiała nic robić. No bo odgrywała bossa, a skoro tak, to równie dobrze mogła stać sobie z boku i oczekiwać najlepszą sytuację możliwą dla niej do zaatakowania przeciwnika. Jako, że nie wiedziała jeszcze do końca kto jest przeciwnikiem, to w prosty sposób kupowało jej to czas na zrozumienie sytuacji, której de facto zrozumieć za bardzo się nie dało. Musiała polegać na komunikacji zewnętrznej, a w ogóle już najlepiej byłoby gdyby te wszystkie klony porozwalały się nawzajem czyniąc z niej i reszty jej paczki zwycięzców. Na takie rozwiązanie jednak de facto nie liczyła - póki co trzymała się mocno z tyłu, a dopóki nikt do niej nie podchodził to i ona nie za wiele robiła - była cierpliwa i sumienna, dlatego przyglądała sie spokojnie walce wyczekując na moment, w którym wreszcie będzie mogła coś zrobić.
Dalej celowała do wrogów z własnych dłoni i dalej zamierzała porzucić je na rzecz miecza, tak jak to opisane zostało w poprzednim poście, gdyby tylko ktoś zaczął jej zagrażać. A gdyby zaczął padać nagle deszcze (
#ZaklęciePacka) to przywołałaby sobie parasolkę. Bo mogła.