HargeonAkane ResortHosenkaMagnoliaWschodni LasOshibanaOnibusCloverOakEraScaterCrocusArtailShirotsumeHakobeZoriPółnocne PustkowiaCalthaLuteaRuinyInne Tereny ZachodnieGalunaTenrouPozostałe KrajeMorza i Oceany
I've never seen a decent person among those who say they're going to save the world while forsaking the people around them. Those types of men are always so intoxicated by thier own hollow dreams that they call every little thing in front of them trivial.
FAIRY TAIL PATH MAGICIAN
Stalowe serce




 

Share
 

 Stalowe serce

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
AutorWiadomość
Pięć Niedźwiedzi


Pięć Niedźwiedzi


Liczba postów : 85
Dołączył/a : 18/03/2013
Skąd : Łódź

Stalowe serce Empty
PisanieTemat: Stalowe serce   Stalowe serce EmptyCzw Kwi 18 2013, 14:46


© "Stalowe Serce"
Część pierwsza serii o Wyklętym.


Stalowe serce Images?q=tbn:ANd9GcRIoB2yyQfOdWia7ymVEl8Ha2ltltsPHa9cPfmC47ZOJGKQTwCwZA

Rozdział pierwszy: Świat, w którym zgasło słońce

Po otwarciu oczu od razu je zamknął. Nie przywykły do promieni słonecznych czuł się tak, jakby ktoś przystawił między nim a słońcem lupę. Zajęło trochę czasu, kiedy zdobył się na to, by otworzyć je całkowicie i pokonać napotykające go łuny światła. Widząc ogromną wyrwę w ścianie przymrużył lekko oczy i spróbował się podnieść, co zakończyło się jedynie falą okropnego bólu i jeszcze większym oporem, przed wstaniem. Leżało mu się tak wygodnie... Gdyby po prostu zamknął oczy i zasnął...
Nie. Nie mógł tego zrobić. Musiał najpierw sprawdzić, czy mu się udało. Podniósł lekko głowę, stękając cicho. Dopiero wtedy zauważył, że prawie całe jego ubranie pokrywa krew. Z przerażeniem poruszył krótkim kikutem rosnącym w miejscu, gdzie powinno być jego lewe ramię. Postrzępiony, czarny rękaw płaszcza leżał pusty, jakby spuszczono z niego powietrze. Nie wykrwawił się. To pewnie dlatego, że rana była zasklepiona przez ogień. Wraz ze stratą ręki stracił także technikę Infernusa. Wyobrażał sobie, co się stało z jego ręką, gdy zostawiona sama sobie, prawdopodobnie eksplodowała energią. Nawet nie chciał oglądać blizny.
Coś jeszcze piekło go w okolicach łydki. Spodziewał się, że to, co tam znajdzie, mu się nie spodoba. Tak też i było. Jego noga przebita na wylot była długim, ułamanym przypadkowo na wzór ostrza prętem. Na szczęście nie uszkodzone zostały kości. Wystarczy tylko... Sora syknął z bólu, z całej siły unosząc zranioną nogę przy pomocy jedynej ręki. Prędko wykonał dłonią w powietrzu potrzebny gest i przyłożył dłoń do rany po pręcie, czemu towarzyszyło emanowanie zielonej poświaty. W przeciągu kilkunastu sekund rana była zasklepiona. Ale i tak będzie potrzebować czasu, żeby się całkowicie zagoić.


Użycie tej techniki kosztowało go sporo wysiłku. Był jeszcze bardziej zmęczony, niż przedtem. Teraz jeszcze trudniej było mu się podnieść, pomimo uleczonej nogi. Ale musiał. Po chwili, chwiejnym krokiem wynurzał się spośród masy prętów i ogromnego nagromadzenia gruzu w kierunku świetlistego okręgu, będącego wyjściem.
Na zewnątrz oślepił go ponownie blask dziennego światła. Gruzowisko za nim było tak duże, że prawie niemożliwym było, by Wieża Astronomiczna jeszcze stała pomimo takiej ogromnej wyrwy przy podstawie. A jednak. Wieża stała, tak jak to zwykło być od wieków, niczym samotny strażnik wybrzeża. Na półwyspie otoczonym klifami piętrzyła się białymi kondygnacjami kamieni ze sporym teleskopem na szczycie. Ciekawe, czy ktoś jeszcze tutaj przychodzi...
Poza tym, nie spodziewał się, że jego ciało może być tak dobrym pociskiem...
Z głębokiego zamyślenia wyrwał go metaliczny połysk klingi, która utkwiła między kawałkami gruzu. Bez zastanowienia Sora pokuśtykał kilka metrów, by wyciągnąć Sakebu spośród zgliszczy. Ostrze katany zalśniło w słońcu. Chłopak od razu poczuł się pewniej, dzierżąc w swojej dłoni miecz, który nie raz uratował mu życie, lub zabrał je jego wrogom. Jego mundur był cały podarty i zakurzony. Z powodu czarnego zabarwienia spore plamy zakrzepłej krwi były prawie niewidoczne. Pomimo to, czuł ciężar całego brudu i ran, które go pokrywały prawie, że od stóp do głów. Namacał dłonią szeroką bliznę, przechodzącą przez całą twarz, od czoła po podbródek, prawie, że pionową linią przecinając oko i kawałek ust. Na szczęście rana nie była głęboka, oraz nic nie uszkodziła, poza skórą. Będzie się musiał potem nią jakoś zająć.
Z pozycji słońca wyczytał, że jest koło południa. W sporym oddalenia, u stóp klifu i wieży, widział wśród drzew dym z kominów jakiejś małej miejscowości. Gdy wyczuł stamtąd spore nagromadzenie mocy magicznej drgnął, zlękniony. Czy Konsorcjum dowiedziało się tak szybko, że przeżył? Ile więc leżał nieprzytomny? Dzień? Dwa? Tydzień? A co z innymi?
Przebłysk wspomnień ukazujących przebieg kilkudniowej bitwy, w której udział wzięło wielu Konsyliarzy, przedstawicieli Eklezji, oraz całe dziesiątki najróżniejszych Jikko zarówno z Konsorcjum, jak i Wschodniej Marchii, był dla niego jak wstrząs. Gdyby tylko Eklezjanie wiedzieli, że członkowie dawnego Konsorcjum, teraz nazywani Seishoku - zrodzeni ze zła, nie są buntownikami, lecz bohaterami, którzy próbują uratować cały Dystrykt przed Najwyższym Dowódcą - demonem klasy S, podszywającym się pod człowieka. Próbowali, lecz im się nie udało. Skoro nikt go nie odnalazł, zapewne wszyscy z Seishoku są martwi. Wszyscy jego dawni przyjaciele, przełożeni i podwładni. Wszyscy Ci, z którymi korzystał z życia i z którymi spędzić je planował. W myślach przemknął mu obraz pewnej dziewczyny, prędko zastąpiony trupami, które widział. Wszyscy martwi. Tak samo jak i ludzie ze Wschodniej Marchii. Chociaż, może po klęsce Seishoku uciekli w niedostępne wzgórza i pustynie przed zbrojną ręką Konsorcjum, lub poszli na układ...


Dopiero teraz Sora wyczuł, że moc pochodząca z miasteczka gdzieś poniżej wzgórza, w głębi zarośniętego lasami kontynentu nie należy do Konsyliarzy, ani żadnego z Eklezjan. W ogóle nie pochodziła od człowieka. Zapewne było to jakieś od dawna opuszczone przez Najstarszych miejsce, o którym mieszkańcy nie mieli pojęcia...
Wspomagając się mieczem, niczym laską pokuśtykał po zboczu w kierunku jeszcze niewidocznych zabudowań. Wszystko było takie ciche i spokojne - nigdzie się nie paliło, ludzie nie ginęli, a jego życie nie było zagrożone. Jaka to była ulga, słuchać świergotu ptaków po kilkudniowej bitwie pełnej krzyku rannych. Prawdopodobnie nikt z całego Dystryktu się o tym nie dowie. Może ktoś usłyszy wzmiankę o zniszczeniu heretyków i buntowników, gnieżdżących się na Błękitnych Wyspach.
Jego zdaniem, była to największa bitwa Jikko ostatnich kilkunastu lat. Z dala od cywilizacji, bez niczyjej wiedzy, rozegrała się przegrana wojna o wolność. Sora jeszcze nigdy nie widział takiego nagromadzenia run, a jako Shinigami - pogromca demonów, widywał je często.
- Właśnie... Demony... - przyspieszył znacząco, przebierając szybciej nogami. Skoro wyczuł sporą dawkę mocy o tak mrocznym natężeniu znaczyło to, że gdzieś w okolicy tego miasteczka jest albo jakiś na prawdę silny demon, może nawet klasy B, albo kilka słabszych demonów niższej kasty. Wątpił w to, aby taki rodzaj magii wydzielał jakiś Jikko. A jeżeli okazał by się to jakiś Jikko, to na pewno nie przyjazny.
Wszystko zapowiadało się raczej na spokojną podróż. W lesie wokół niego towarzyszyła mu trochę niepokojąca cisza, której od czasu do czasu towarzyszył świergot jakiegoś ptaka. Po jakimś czasie ta cisza zaczęła go przerażać. Wszędzie cisza i pustka. Ani śladu zwierząt, a tym bardziej ludzi.
- Co do cholery? - zapytał samego siebie w myśli, gdy idąc drogą dojrzał spore, samotne, lekko poskręcane drzewo, przypominające wierzbę. Drzewo wydawało się martwe. Pokryte gdzieniegdzie ciemną, krwistą naroślą podobną do mchu, o gałęziach pozbawionych liści i gładkiej, jakby oślizgłej powierzchni. Lecz nie samo drzewo go najbardziej zaniepokoiło. Całą korę drzewa, od dolnych gałęzi, prawie, że po korzeni, zajmowały czerwone, odznaczające się na ciemnym tle drzewa runy. Były one równocześnie jakby doskonale dobrane, finezyjne i o dużej mocy, z drugiej strony przejawiając predyspozycje do... Właśnie, czego? Każda z pojedynczych run była wydłużona, niż normalne runy. Powykręcana i zapisana w dziwnie niepokojący i groźny sposób. Sora nie potrafił ich odczytać, ale teraz nie miał już wątpliwości - to z pewnością było zaklęcie demoniczne.
Przejechał po klindze swojego miecza palcem, kreśląc na poczekaniu gamę różnorakich run, przeznaczonych dla Shinigami. Większość z nich była najzwyklejszymi technikami obrony. Ostrze zalśniło błękitnym blaskiem, gdy chwycił miecz w dłoń i ruszył przed siebie.


Las robił się powoli coraz to ciemniejszy, a niepokój potęgował się z każdym krokiem, pomimo tego, że już dawno minął złowieszczą wierzbę. Szedł wolniej, czujnie rozglądając się za domniemanym zagrożeniem. Wyczuwał bliskość jakichś istnień.
Miał rację, jakieś kilka minut potem wyszedł z lasu prosto na łagodne zbocza, porośnięte zbożem, niczym lawina spływające w kierunku małego miasteczka. Jego palce przebiegły po klindze, gdy kuśtykając, ruszył do przodu. Z tamtego kierunku dobiegł przeciągły, na prawdę przeraźliwy krzyk. Było w nim tyle strachu i bólu, że aż ciarki przeszły mu po plecach. Tak krzyczał człowiek, który umierał w przeraźliwy sposób. Przed nim, od strony miasteczka, przedzierając się przez zbożowe pola, biegło koło tuzina ubranych w stroje wiejskie ludzi. Za nimi, ciągnął się pościg poskręcanych w katuszach, czarnych, jakby zabitych poprzez spalenie sylwetek. Nie czekał długo, nim któryś z nich dogonił uciekającego i wbił mu swoje ramię między łopatki, zgniatając serce w dłoni. Ranny, czy nie. Zdrajca, czy nie. Nie ważne. I tak pozostawał Shinigami i musiał odesłać potępione dusze tam, gdzie ich miejsce.
Gdy wbiegł między kłosy, próbując ignorować ból minął pierwszych wieśniaków, zbliżając się do klina czarnych sług. Nie wiedzieli jeszcze, z kim mają do czynienia, dopóki Sakebu wraz ze świstem powietrza nie przeciął trzech torsów jednym cięciem na odlew. Sora uchylił się błyskawicznie i odruchowo przed nadchodzącym atakiem. Czarna noga przeleciała mu nad głową w niecelnym uderzeniu. Potępieni byli na prawdę silni, a jedno ich dobre uderzenie mogłoby sprawić, że przegrałby tą walkę.
Stwory porzuciły swoją wcześniejszą zdobycz i otoczyły Jikko ciasnym okręgiem, jakby szykując się do otwartego, grupowego ataku i żerowania na jego ciele. Za dużo tego nie było... Jedyne, co mógł teraz zrobić, to poczekać na ich ruch i eliminować ich jeden po drugim. Albo... Tak. Zanim w ogóle zdążyłyby zareagować, padły już martwe. Jeszcze ciepłe, unoszące w powietrzu gorącą parę runy Ognia dopalały się na i tak już wcześniej zwęglonych ciałach. Złapał rzucony wcześniej w powietrze miecz i wytarł jego ostrze o swoją szatę. Czuł się tak pewnie z powodu tego, że jest Shinigami. Mógł dowolnie używać run, często bez ich skomplikowanego kreślenia i wymowy.
Dla pewności Sora poszatkował na prędko tych, którzy nie zamienili się w popiół i mogliby niespodziewanie wstać. Nawet tak proste zaklęcie, które użył, by pozbyć się kłębiących wokół niego wrogów było bardzo wyczerpujące.


Upadłszy na kolano czuł, jak opuszczają go siły... Oparł się na swoim mieczu, po czym potarł swój naszyjnik z symbolem Wszechwidzącego Oka. Amulet, który nosił, zawsze go ochraniał, a będzie potrzebował całej siły i ochrony, jaką posiada, by sprostać demonom, które czekają na jego drodze. Skoro były w stanie przyzwać potępionych ze świata martwych, muszą być całkiem silne. Musiał się dźwignąć i wykonać swój obowiązek. Wyjął z kieszeni jakiś mały pręt długości palca i nakreślił na nim runę aktywacyjną. Pręcik wskazał mu bezpośrednio środek wioski, po czym uniósł się i poleciał w tamtym kierunku szybciej, niż byłby w stanie pobiec. Noga zabolała go po tym krótkim biegu. Dotknął łydki, przelewając na nią jeszcze trochę energii. Miał jej coraz mniej...
Obejrzał się za siebie, spoglądając w kierunku wbiegających w las chłopów. Miał dziwne przeczucie, że nie uda im się przetrwać drogi do miejsca, do którego zmierzają. Drzewo, które tam rosło, na pewno kryło w sobie jakąś potężną technikę. Oparł się jej albo dlatego, że zachował jeszcze jakieś cząstki swojej energii, albo zaklęcie w ogóle nie miało za zadanie obrać pokonanie przechodzących Jikko. Ale, ten język, który wyczytał. To na pewno było pismo runiczne. Dlaczego więc nie odczuł chociażby namiastki walki pomiędzy jego mocą, a demonem.
Ucałował w rękojeść swój najwierniejszy amulet, oraz talizman - Sakebu, po czym uniósł go przed siebie, by niczym wahadło wskazał mu drogę za wysłanym prętem. Postąpił krok do przodu. I kolejny. Znowu. W końcu udało mu się złapać normalne tempo marszu, rozpychając się wśród zbóż. Prawdopodobnie rośliny tutaj zostaną zapomniane, albo zniszczone, a i tak miał nikłe poczucie winy, że niszczy cudzą pracę.
Musiał się jednak skupić na czymś innym - na demonach. Zakasał lekko rękaw swojej szaty, po czym zaczął trzeć palcami, ledwo dosięgalnej bransoletki wykonanej z czystego srebra. Poczuł wydobywające się z niej, charakterystyczne, miłe ciepło. Technika Ślepego Alberta była gotowa do użycia. Teraz wystarczyło... Usłyszał przeciągły, wściekły ryk, który wstrząsnął całym lasem i polami wokół wioski. Był jak ryk niedźwiedzia, widzącego złodzieja, który podkrada mu jedzenie. Dochodził z miejsca, gdzie wysłał pręt.
Pokuśtykał w tamtą stronę, cały czas słysząc ryki dochodzące ze środka zabudowań. Po chwili dało się wyróżnić całą kaskadę powtarzających się non stop słów, które wypowiadane były jakby z echem, zwielokrotnione. Nie miał wątpliwości, że czekał go pojedynek z kimś, kto nie powinien żyć wśród śmiertelników. Postanowił z ukrycia jakiegoś domu, do którego wślizgnął się przez okno, zbadać źródło hałasu.


- Nieee! Wyciągnijcie to! Proszę! Aaah! Wy przeklęte gnoje! Wyciągnijcie to! - ryczał spory, około pięciometrowy, wydęty, biało-fioletowy demon z ogromnymi rogami i wytrzeszczonym, jednym, fioletowym okiem. Z dziwnym spokojem Sora przyjął do uwagi to, że w drugim oku tkwił pręt. Nie powinien tak działać, ale lepsze i to. Wcześniejsze domniemania go nie zawiodły - była tam cała trójka. Oprócz wydętego, o ciele z białych mięśni i fioletowych ścięgien i o twarzy jak na demona przystało - przypominającą ludzką, teatralną maskę, były jeszcze dwa. Jeden, był niesamowicie mały, jak na demona, może nawet jego wzrostu. Posiadał długi ogon i niesamowicie się prezentujące, wygięte do tyłu, kozie rogi, cały opancerzony w białą, kościaną zbroję. Był też trzeci, który swoją budową nie przypominał demona, lecz raczej olbrzyma. Miał tak samo, jak ten wydęty, około pięć metrów. Nie miał jednak rogów, a jego ciało było opancerzone w dziwne, białe płyty. Na plecach zaś, wisiała mu spora, wielka niczym pień drzewa maczuga.
Kątem oka dostrzegł jakiegoś wieśniaka, spoglądającego z okna swojego domostwa. Wiedział, że jest tu sporo ludzi i będzie musiał uważać. Ale i tak zapewne zniszczone zostanie kilka budynków. Sora odwrócił się do okna, przez które się wślizgnął i rzucił okiem w kierunku lasu. Może tam zagoni demony i rozprawi się z nimi wśród drzew? Drgnął nagle i odwrócił prędko głowę, słysząc, że ryki demona ustały. Było to więcej niż podejrzane. Około kilka centymetrów od jego twarzy w powietrzu zastygła twarz najmniejszego demona. Runa na jego piersi wskazywała na to, iż jego imię znaczyło Adramelech. Jego głowa przypominała trochę ośmiornicę, której macki na końcu zamieniały się w rogi, a cała jego głowa była jedną, wielką kością. Sora krzyknął, nie mogąc pohamować przerażenia.
- Mam Cię, nędzny śmiertelniku - wycharczał demon, po czym uderzył oburącz w jego klatkę piersiową. Shinigami wyleciał przez okno, wyrywając po drodze zasłony i przeturlał się w nich wśród zboża. Zza jego pleców, gdzieś głębiej w lesie, wyczuł jeszcze większe nagromadzenie mocy, należącej najpewniej do demona. Nie mógł więc tam uciekać, musiał iść w drugą stronę i najpierw zająć się tą trójką. Zanim jednak zdążył cokolwiek zrobić, Adramelech wylądował tuż przy nim i kopniakiem opancerzonej w kościany pancerz nogi skierował go kilkanaście metrów w kierunku równoległym do wioski i lasu. Chłopak odczuł to potwornie, gdy jego uderzenie o ziemię aż wstrząsnęło ziemią wokół niego. Siła ciosu demona była tak silna, że podmuch wiatru wygiął ogromny kształt w formie wachlarza wśród zboża.


Wiedział, że nie może zostawać pasywny i poddawać się bólowi, pomimo tego, że uderzenie było silniejsze, niż się spodziewał. Demon tylko się z nim bawił. Sora dopiero teraz uświadomił sobie, że ma do czynienia z demonem klasy B, jeżeli nie jakimś słabszym klasy A. Prędko zaparł się na mieczu i zatoczył nim wokół siebie okrąg, odganiając przeciwnika od jego kolejnego ataku, po czym kreśląc prędko w powietrzu końcem ostrza tajemny znak, uderzył świetlistą, żółtą wręcz teraz klingą w Adramelecha. Ten, zasłoniwszy się nadgarstkiem zignorował zagrożenie, co przypłacił utratą prawego przedramienia. Ostrze Sakebu, zaklęte Techniką Boga Śmierci, przecięło z głośnym trzaskaniem kościstą powłokę, z której trysnęła czarna krew. Nikt nie powinien ignorować siły Shinigami.
- Nie doceniłem Cię, człowieku... Przynajmniej zabijając Cię, nie będę miał wyrzutów sumienia, że zabijam kogoś bezbronnego. Chociaż, to także fajna zabawa - powiedział, a kikut jego ręki jakby wydłużył się, gdy kości z ramienia, oraz barków spłynęły do łokcia, tworząc zamiast dłoni ostrze.
A więc to tak - pomyślał Sora. Adramelech był demonem używającym do walki swoich kości. Mogłoby być trudno, gdyby nie fakt, że posiada Sakebu. Okręcił się na pięcie i wymierzył w jego kierunku pionowe cięcie. Adramelech schylił się przed uderzeniem miecza. Chyba nie miał kręgosłupa, gdyż wygiął się, niczym akrobata. Sora tylko na to czekał, aż będzie mógł dotknąć go gołą dłonią. Puściwszy miecz uderzył w ziemię swoją srebrną bransoletą, której ładunek zaświergotał w powietrzu, niczym tysiąc ptaków krzyczących w swoim języku jednocześnie.
Chybił, lecz nie mógł stracić swojej pozycji w walce. Chwycił za rękojeść szybującego obok w powietrzu miecza, po czym wykonał uderzenie stopą na ślepo, domyślając się, gdzie jest demon. Nie napotkał żadnego oporu, po czym odleciał dobre kilkanaście metrów w powietrze, otrzymując potężne uderzenie jakimś pniem.
- Cholera... - już wcześniej miał problem z jednym demonem, a teraz pojawiły się dwa kolejne, które szarżowały na niego niczym wściekłe psy. Były głupie i bezmyślne, ale o niebywałej sile fizycznej. Gdyby chociaż był tutaj Major Samson. Pokonałby te demony ich własną siłą. Nawet nie miały imienia. Prawdopodobnie były demonami klasy C, albo nawet D. Pomimo tego, był ranny, nie miał jednej ręki, a jego moc była w tej chwili niebywale niska. Pocieszył i zaniepokoił go równocześnie fakt, że Adramelech gdzieś zniknął.


Chwycił za miecz i uskoczył w bok przed szarżą rogatego, wydętego jak nadmuchany balon demona z prętem w oku, przypominającego wściekłego byka i swoim ostrzem spróbował rozciąć nadchodzący na niego pień. Maczuga, co prawda, rozpadła się w drzazgi, ale jego miecz również wyleciał gdzieś, siłą uderzenia wpadając między drzewa.
Postawiony teraz w bardzo trudnej sytuacji skakał po polu, niczym opętany, unikając kolejnych uderzeń obu przeciwników, używając często ich kończyn jako trampoliny. Był już na prawdę zmęczony, gdy uniknął staranowania przekoziołkowaniem po ziemi. Czuł się taki bezbronny. Pozbawiony miecza musiał się zdać jedynie na zaklęcia. Wyczekał na odpowiedni moment, po czym zatrzymał się, czekając, na ruch wroga. Oba demony zaszarżowały prawie, że jednocześnie. Na to właśnie czekał.
Wybił się w górę i przyjął na siebie uderzenie opancerzonej, rogatej głowy, które chyba uszkodziło mu jakieś żebro. Krzyknął krótko, gdy splunął dużą dawką krwi na kościsty łeb. Zanim jednak odleciał do tyłu, pchnięty siłą uderzenia, uderzył nadgarstkiem wyposażonym w srebrną bransoletę w sam środek czoła demona. Złoty, oślepiający blask przeszył głowę wydętego rogacza, po czym wyładowaniami przeszył całe jego ciało, przechodząc także na jego partnera w tej walce, gdyż stykali się podczas szarży idealnie co do jego zamiarów.
Oba demony zaryczały z bólu, gdy błyskawice raziły ich ciało. Z obrzydzeniem Sora spoglądał, jak ciało tego wydętego gotowało się od środka. Niestety, ten, którego ciało było zaopatrzone w pancerz z kościanych płyt, prawie już dochodził do siebie.
Nie tracąc czasu wyrysował palcem na ziemi skomplikowaną technikę, pełną run wymagających prawie całej jego siły i wyciągnął spod powierzchni ziemi spory, ogromny wręcz, nawet jak dla rosłego człowieka młot z kolcem do rozbijania zbroi.
Skoczył ku rogaczowi, wbiegając po jego ramieniu, wydętym teraz od bulgotania i dotykając po drodze małym palcem ręki, w której trzymał młot pręta w jego głowie skoczył ku temu, który posiadał pancerz. Zanim tamten zdążył zareagować, Shinigami siedział mu już na głowie, oplatając szyję nogami i uderzając z całych sił młotem po czaszce. W tym samym czasie, pręt w głowie rogacza zabłysnął jasno i dosłownie wybuchnął, powodując na prawdę małe zniszczenia. Oczywiście, wybuch uszkodził mózg, tym samym pozbawiając demona możliwości myślenia. Zostawało jeszcze jego serce. Teraz jednak, Sora zajmował się czym innym - obijał łeb swojego drugiego przeciwnika, który próbował go bezowocnie zrzucić, miotając się na wszystkie strony. Gdy w czaszce powstała wyrwa, pod którą przy mózgu zobaczył bijące serce, uśmiechnął się, pełny gniewu i uderzył z całej swojej siły w miękką masę, rozgniatając wnętrze głowy.


Zanim martwe truchło zdążyło się przewrócić, Jikko już zeskoczył z jego grzbietu, robiąc w powietrzu pełne, akrobatyczne salto do tyłu. Gdy wylądował, opuścił powoli ręce i niezgrabnie pokuśtykał do głowy rogacza, wybił mu kawałek rogu i z powrotem pokuśtykał w kierunku jego klatki piersiowej. Ustawiając róg w korzystnej dla siebie pozycji uderzył z góry całą siłą, jaką posiadał, wbijając go po sam koniec w ciało.
W przeciągu kilku sekund oba demony zaczęły zamieniać się w odlatujący na wietrze, ognisty popiół. Ale gdzie był ostatni, Adramelech? Na pewno nie uciekł. Dlaczego więc nie zabił go, póki miał okazję? Może chciał się zabawić? Jak na wezwanie, przed ledwo zipiącym Shinigami pojawił się demon, na ciele którego wyrastało pełno nowych, kościstych wypustek, które uzupełniały stracone ramię. Powolnym i mechanicznym ruchem Adramelech sięgnął za plecy i z lekkim drgnięciem bólu wyciągnął z pleców coś, co wyglądało na kręgosłup. Trzasnął tym kilkakrotnie w powietrzu, niczym biczem, po czym uderzył z trzaśnięciem w Sorę. Uderzenie to, raniąc go dotkliwie, zwaliło z nóg. I tak też swoje życie miał zakończyć Shinigami. W końcu natrafił na demona, którego nie był w stanie pokonać. Nie wiedział, czy zdrowy i w pełni sił miałby z nim jakieś szanse.
Położył się na plecach, wykonał nad sobą kilka znaków ochronnych oraz technik obiecujących mu opiekę w razie jego śmierci. Nie mógł pozwolić na to, by stał się potem demonem. A Adramelech pewnie byłby w stanie o to zadbać. Resztkami sił. Już na prawdę samymi resztkami dźwignął się na kolano i kreśląc na młocie, o który się podpierał runę Elementu Ognia, spróbował uderzyć demona. Ten z dziecinną łatwością złapał za płonący żywym ogniem kamienny oręż i odrzucił go daleko. Podniósłszy ramię opuścił je w tym samym momencie, gdy pozbawiony już witalności Sora zamknął oczy, pogrążając się w błogim śnie. Przyjął go raczej ze spokojem. W końcu spełnił swoją powinność. Nie zastanawiał się, czego mógł dokonać, lub czy ktoś będzie po nim płakał. Wszyscy jego bliscy pewnie zginęli. Teraz pewnie ich spotka. To dawało mu jakąkolwiek ulgę.
- Umrę, śmiejąc się - pomyślał i zasnął.

~x~


Niestety nie działają akapity i tekst w formie forumowej jest strasznie nieczytelny i brzydko wygląda. No, ale cóż. Chcieliście, więc jest.
Powrót do góry Go down
 
Stalowe serce
Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1
 Similar topics
-
» Smocze serce
» Lek na serce (zakończona powodzeniem)

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
 :: 
Off-top
 :: Rozmowy
-




Reklama
Poniżej znajdują się buttony for, z którymi obecnie prowadzimy wymianę. W celu nawiązania współpracy zachęca się do odwiedzenia pierw tematu z regulaminem wedle którego wymiany prowadzimy, a następnie do zgłoszenia się w tym temacie. Nasze buttony oraz bannery znajdują się zaś w tym miejscu.
BlackButlerVampire KnightSnMHogwartDreamDragonstKról LewDeathly Hallowswww.zmiennoksztaltni.wxv.plRainbow RPGEclipseRe:Startover-undertaleBleach OtherWorldThe Original DiariesFort Florence
Layout autorstwa Frederici.
Forum czerpie z mangi "Fairy Tail" autorstwa Hiro Mashimy oraz kreatywności użytkowników. Wszystkie materiały umieszczone na forum stają się automatycznie własnością jego jak i autorów. Dla poszanowania Naszej pracy uprasza się o nie kopiowanie treści postów oraz kodów bez uprzedniej zgody właścicieli.