HargeonAkane ResortHosenkaMagnoliaWschodni LasOshibanaOnibusCloverOakEraScaterCrocusArtailShirotsumeHakobeZoriPółnocne PustkowiaCalthaLuteaRuinyInne Tereny ZachodnieGalunaTenrouPozostałe KrajeMorza i Oceany
I've never seen a decent person among those who say they're going to save the world while forsaking the people around them. Those types of men are always so intoxicated by thier own hollow dreams that they call every little thing in front of them trivial.
FAIRY TAIL PATH MAGICIAN
Zemsta po latach~Baraquiel Holy




 

Share
 

 Zemsta po latach~Baraquiel Holy

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
AutorWiadomość
Baraquiel Holy




Liczba postów : 7
Dołączył/a : 04/10/2012

Zemsta po latach~Baraquiel Holy Empty
PisanieTemat: Zemsta po latach~Baraquiel Holy   Zemsta po latach~Baraquiel Holy EmptyCzw Paź 04 2012, 23:46

Imię: Pierwotnie miała na imię Sarahiel. W Zakonie jednak odebrano jej to imię, poprzez Rytuał Wymazania i zastąpiono nowym - Baraquiel.
Pseudonim: Różne. W opowieściach wędrowców oraz ludzie, którzy spotkali Baraquiel osobiście preferują określenie Dokutsurutake, czyli Anioł Zniszczenia. Niektórzy łagodzą jednak powyższy pseudonim, następującym: Tenshi, czyli Anioł. Mimo wszystko grupa ludzi stosująca drugi zwrot jest żałośnie mała.
Nazwisko: Odrzuciła pierwotne nazwisko, gdyż przypominało jej o tych, których tak znienawidziła. Nadała sobie zupełnie nowe, znacznie bardziej pasujące do jej osoby - Holy.
Płeć: Kobieta
Waga: 50kg
Wzrost: 178cm
Wiek: 17 lat
Gildia: ~brak~
Miejsce umieszczenia znaku gildii: ~brak~
Klasa Maga: Mag klasy 0

Wygląd: Opisać "anioła" to rzecz trudna i względnie niemożliwa. Można by ją opisać ogólnie i tym samym powiedzieć, że jest niezwykle piękna i atrakcyjna. Jednak to będzie stanowczo za mało. Więc spróbujmy opisać "anioła" .
Najmocniej rzucającą się w oczy cechą jej wyglądu są piękne, ale krótkie, białe włosy. Są jasne niczym świeży śnieg i kiedy pada na nie jakiekolwiek światło, to lśnią delikatnie, co sprawia wrażenie, jakby były utkane ze światła. W dotyku są jedwabiste i mięknienie są jednak proste, jak również „przelewają” się między palcami.
Mają natomiast dosyć nietypowe ułożenie. Nie są idealnie proste, lokowane, czy falowane, ale „wywinięte” lub „zawinięte”. Polega to na tym, że z prawej strony zawijają się do środka, podobnie jak z lewej, z wyjątkiem jednego kosmyka, który zazwyczaj sterczy do góry i nijak nie da się go ułożyć. Ale dziewczyna się tym nie przejmuje. Z tym jednym kosmykiem wygląda uroczo.
Baraquiel niezwykle dba o to, by jej piękna grzywa była czysta i zadbana. Dlatego nikt jeszcze nie widział jak są przetłuszczone czy brudne. Każdego ranka czesze je dokładnie 150 razy i tyle samo pod wieczór. Oczywiście zaraz po umyciu głowy.
Zawsze czesze grzywkę w taki sposób, aby jej większa część zasłaniała lewe oko. Co ciekawe to właśnie grzywka najbardziej przypomina pióra. Czyste, piękne i białe „pióra”, które jedynie dopełniają jej pięknego wyglądu. Do tego świetnie pasują do jej karnacji.
A skoro już jesteśmy przy tym temacie, wypadałoby nadmienić o odcieniu skóry Baraquiel. Jest on niesamowicie jasny, prawie tak biały jak jej piękne włosy. Przypomina nieco mleko, albo świeży śnieg. Dziewczyna ogółem sprawia wrażenie albinoski, którego wcale nie ratuje kolor jej
oczu. Ale bądźmy szczerzy, co tu jest do ratowania. To właśnie jej "albinizm" nadaje jej największego wdzięku i uroku.
A jakie dziewczyna ta ma piękne oczy! Ich kolor waha się pomiędzy zimnym błękitem, a kryształową bielą. A co za tym idzie, nie da się dokładnie określić ich koloru. Ale na pewno można powiedzieć kilka innych rzeczy. Nawet, kiedy nie pada na nie żadne światło, oczy
Baraquiel lśnią, tajemniczo, złowieszczo i miło zarazem. Jest to ciekawe połączenie, które razem z jej łagodnymi i sympatycznymi rysami twarzy często wprawia ludzi w błąd. Biorą ją za miłą, dobrą i kochaną osobę, ale o tym jeszcze nie teraz.
Wracając do oczu, mają również śliczny lekko koci kształt. Są bardziej podłużne niż okrągłe i można nawet zaryzykować stwierdzenie, iż są skośne. Kiedy Baraquiel patrzy na kogoś zdaje się jakby oceniała duszę danego człowieka. Jej spojrzenie przeszywa ciało i dociera do najgłębszych zakamarków umysłu i ducha, żeby wydobyć te nawet najbardziej wstydliwe i przerażające informacje z jego życia. Spojrzenie to jest zawsze takie samo. Przyozdobione czarującym uśmiechem malinowych ust, chłodne, oceniające i straszne. Nie bez podstawnie zyskała swoją złą opinię i sławę, prawda?
Na jej twarzy zawsze gości pozornie miły i uprzejmy uśmiech. Oczy ma lekko zmrużone, ale nastawione względnie przyjacielsko. Jest to wyraz twarzy, który dominuje u jej skromnej osoby. Rzadko przejawia wizualne oznaki szaleństwa, w które częściowo popadła. Widać je jedynie podczas walki i tylko w tym jej momencie, gdy jest wysoce zdesperowana wolą wygrania. Jej usta układają się wtedy w szeroki, raczej psychopatyczny uśmiech, ukazujący cały komplet ząbków. Oczy rozszerzają się, a źrenice zwężają, tworząc ledwie widoczne pionowe kreski. Baraquiel, co tu ukrywać, została hojnie obdarzona przez naturę. Te cechy jakby powyższych był mało, dodają jej piękna i wdzięku, którego nie jedna dziewczyna mogłaby pozazdrościć. Jej ciało jest piękne i atrakcyjne, ale przez białowłosą uważane, jedynie jako narzędzie do osiągania wyższych celów. Bo któryż to mężczyzna oprze się jej urokowi? Kto nie ulegnie pod namowami tych cudownych ust?
Ma figurę niczym prawdziwa modelka. Szczupła i wysoka, pełna gracji i delikatności, a zarazem wielkiej siły. Każdy jej ruch pełen jest tych dwóch pierwszych cech. Kiedy idzie wydaje się, że nie podlega prawom grawitacji i w każdej chwili może po prostu odfrunąć, niczym prawdziwy
anioł. Każdy jej krok to lekkie stąpnięcie, które ledwo, co słychać. Każdy oddech to delikatna bryza, która swoją świeżością oczarowuje każdego.

A zatem mamy już pogląd na kwestię ogólną wyglądu Baraquiel. Teraz czas na to co nosi na sobie. Najpierw może wyjaśnijmy sobie styl i kolorystykę, w jakiej się
ubiera. Kolory, które stosuje w wyborze garderoby są cztery i tylko te akceptuje. Są to: biały, jasno błękitny, szary i granatowy. Niemożliwym znaleźć jest cokolwiek, co nie będzie zawierało tych kolorów w jej ubiorze. Następnie styl. Są to zazwyczaj zwiewne ubrania i ozdoby wykonane z białych piór. Często pojawia się w różnego rodzaju szatach, najczęściej jedynie zapiętych na jej ramionach i całkowicie odsłaniających jej ciało. Są one wykonane głównie z jedwabiu lub lnu, rzadziej jest to aksamit, czy bawełna. Każda z części jej ubrania ma na sobie coś związanego z jej "anielską" naturą. Są to oczywiście najczęściej białe pióra, przeróżnej długości, wielkości, ułożeniu i, ale zdarzają się również symbole skrzydełek. W takim razie omówiliśmy już sobie styl i kolory, w jakich pokazuje się Baraquiel.
Teraz możemy przejść do ubrań, jakie ma na sobie najczęściej.
Po pierwsze jest to obcisła tunika sięgająca od połowy piersi do połowy ud. Uszyto ją z elastycznego i wytrzymałego materiału, a obszyto piórami. Na początku (na górze) jest to pierze. Śnieżnobiałe i puchate, miękkie i delikatne, stanowi zarówno piękną ozdobę jak i dobrą osłonę przed zimnem, kiedy na zewnątrz jest chłodno. Później, na brzuchu nie ma już pierza, zastępują je zwykłe krótkie lotki. Ułożone są „dachówkowo”, przez co wyglądają schludnie i elegancko. Najdłuższe pióra są od pasa do końca tuniki. Są tam sztywne i maja po 30 centymetrów długości. Ułożone są podobnie jak lotki na brzuchu, dachówkowo. Jest to specjalne zabezpieczenie przez wścibskimi oczami z dołu, gdyby takie się zdarzyły.
Oczywiście całe ubranie uszyte jest w taki sposób, żeby dziewczyna mogła swobodnie chodzić, biegać i skakać. Materiał jak było powiedziane na początku jest elastyczny.
Na nadgarstkach ma „mankiety”, tylko takie bardziej dla dziewczyn. Są to lekko falbaniaste rękawki od rękawiczek, związane błękitną wstążką, żeby nie spadły. Wykonane zostały z miękkiego jedwabiu. Nieskazitelnie biały, połyskujący lekko w świetle.
Podobne ma na kostkach u stóp, z tą różnicą, że tam zamiast zwykłego mankietu, są wstęgi z małymi skrzydełkami. Te podobnie jak tunika Baraquiel są z prawdziwych piór, długich, bielutkich i tak samo miękkich.
A więc wiemy już co na ciele białowłosej pojawia się najczęściej. Przejdźmy do rzeczy istotniejszych, przejdźmy do jej charakteru.

Charakter: Kolejny raz ciężki temat. Jak tu opisać kogoś, kto jest aniołem, ale jednocześnie charakter tej osoby mocno odbiega od wzorca dla tych istot? Może podzielmy to na dwie części:
Dawniej:
W przeszłości, kiedy Baraquiel jeszcze używała pierwotnego imienia Sarahiel, była zupełnie inna. Być może to z nowym imieniem otrzymała również coś, czego tak zawsze jej brakowało, czyli pewność siebie i odwagę. Jednak powracając do tematu. Kiedyś była cicha i spokojna. Nie
lubiła się wychylać, zawsze robiła, co jej kazano, co jednak zmieniło się w przyszłości. Rodziców szanowała, ale robiła to jedynie ze strachu. W głębi duszy nienawidziła ich, ale jednocześnie starała się ich kochać. Prowadziła wewnętrzną walkę z własnymi uczuciami, sprzecznymi ze wszystkim w jej osobie. Wiele razy ją bito, kiedy zadawała głupie pytania lub przez przypadek zrobiła coś nie tak. Karano ją surowo za choćby najmniejsze przewinienie.
Innymi słowy, dziewczyna nie miała łatwego dzieciństwa.
Obecnie:
Przede wszystkim należy nadmienić, że Baraquiel jest w pewnym stopniu szalona i nieobliczalna. I to bynajmniej nie w tym dobrym sensie. Idealnym przykładem jest to jak potraktowała swoich własnych rodziców, po sześcioletnim pobycie w Zakonie. Najpierw torturowała ich, chcąc zobaczyć jak cierpią. O tak, jedną z rzeczy, na jakie mogłaby patrzeć całymi godzinami, jest cierpienie w każdej znanej formie. Uwielbia widzieć wyraz bólu i przerażenia na twarzach innych ludzi. Kocha patrzeć jak łzy spływają po ich policzkach, a potem spadają, by wsiąknąć w materiał lub ziemię. Kocha słyszeć jęki bólu, krzyki rozpaczy, szlochania cierpienia i najlepsze ze wszystkich, które są niczym muzyka dla uszu Baraquiel. Niczym wspaniała symfonia; błagania o litość.
Do tego wszystkiego, każda z powyższych rzeczy dodatkowo bardzo bawi białowłosą. Jest to spowodowane tym, że jej ofiary są bezbronne i całkowicie zdane na jej łaskę lub niełaskę. Ta świadomość bardzo podnieca i zarazem rozbawia dziewczynę. Bo czyż to nie zabawne, kiedy
możesz zrobić z osobą, leżącą tuż przed tobą, dosłownie, na co masz tylko ochotę?
Baraquiel pomimo swojej psychopatycznej części natury ma również taką, która jest spokojna. Umie być cierpliwa i opanowana, jeśli sytuacja tego wymaga. Właściwie jedyną osobą, której zawsze udaje się wyprowadzić ją z równowagi jest jej brat, Lucyfer. Ale czemu się dziwić. Członkowie rodziny Baraquiel od zawsze ją irytowali, chociaż dawniej nie umiała tego okazać. W przeszłości bała się reakcji na to co zawsze chciała im powiedzieć, dlatego siedziała cicho.
Jednakowoż jej brat jest jedyną osobą, jaka jej pozostała. Nawet, jeżeli ciągle się kłócą i toczą pojedynki, to białowłosa w głębi duszy żywi do niego jakieś ciepłe uczucia. Nigdy jednak nikomu się do tego nie przyzna, jest zbyt dumna i wyniosła, żeby to zrobić. Ale nie
zmienia to faktu, że kocha Lucyfera, aczkolwiek tą "miłość" okazują sobie w przedziwny sposób.
Jest fanatyczną wyznawczynią Zerefa. Za wszelką cenę pragnie przywrócić go do władzy i dawnej potęgi i świetności. Gdyby miała taką możliwość oraz jeśli sytuacja by tego wymagała, dziewczyna gotowa jest oddać swoją duszę i swoje ciało. Jest w każdej chwili przygotowana, żeby poświęcić wszystko, co ma dla tej jednej osoby, jaką stanowi Zeref.
Owa "fascynacja" zrodziła się z podziwu dla jego osoby. Dla jego niezwykle potężnej magii i wizji całkiem nowego świata. Wierzy, że w przyszłości przyczyni się do jego odrodzenia, wręcz o tym marzy. Można powiedzieć, że ubzdurała sobie pewnego rodzaju misję. Jednak nic nie dzieje się bez powodu. A powodem jej uwielbienia dla Czarnego Maga jest pewne wydarzenie z przeszłości, które było jednocześnie kluczem do odblokowania jej zdolności magicznych Uważa też, że ludzi słabych trzeba się pozbyć. Szkodzą jedynie temu światu i nie pełnią żadnej ważnej roli, w przeciwieństwie do niej.
Gardzi każdym przejawem litości, dobroci i współczucia. Dlatego, za każdym razem, kiedy pod nogi napatoczy jej się ktoś niegodny, ktoś słaby, Baraquiel nie umie odmówić sobie przyjemności ze zniszczenia go. Ponieważ krzywdzenie innych również należy do rzeczy, które można wpisać na listę: "W wolnym czasie". Dręczenie psychiczne zarówno jak i cielesne sprawia jej jeszcze większą frajdę, niż patrzenie na osoby cierpiące.
Na koniec można jeszcze ostrzec przed momentami, kiedy jest zdenerwowana. Dziewczyna nie zna litości i nigdy jeszcze nie przejawiła skłonności, żeby ją okazać. Podczas pojedynków (najczęściej ze swoim bratem) daje z siebie wszystko. Nigdy się nie oszczędza, ponieważ satysfakcja płynąca z pokonania kochanego braciszka (lub dowolnie innej osoby, ogólnie tryumf nad drugą stroną) jest najwspanialszą nagrodą i warto o nią walczyć.
Koniec? Nie, jest jeszcze jedna rzecz, którą trzeba powiedzieć o Baraquiel. Dziewczyna za pomocą swojego „Oka” widzi prawdę, a więc również intencje ludzi. Dzięki temu łatwiej jej zawierać przyjaźnie. Dostrzega naturę danego człowieka i może go „osądzić”.
A kiedy z kimś się zaprzyjaźni, będzie bronić tej osoby aż do śmierci i jeszcze dłużej.

Umiejętności:
Bezszelestny [lv 1]
Sokolooki [lv 1]
Mistrz broni białej [lv 1]

Ekwipunek:
- Księga Jahwe – księga, w której spisano wszystkie techniki, zaklęcia, rytuały, tajemnice i słabości magii, jakiej używa Baraquiel. Emanuje z niej duża moc magiczna, ale to jedynie przez zaklęcia mające chronić przedmiot przed osobami nieuprawnionymi do jego dotykania. Innymi słowy Księga Jahwe nie jest przedmiotem ofensywny, ani defensywnym, a jedynie osoba, która używa magii w niej opisanej może jej używać bezpiecznie.

Rodzaj Magii: Holy Art of Jahwe – jak Verdani powiedziała, jest to magia bardzo rzadko spotykana, w niektórych kręgach uznawana za Zaginioną. Inną jej nazwą jest Anielskie Wcielenie. Druga nazwa wzięła się stąd, że w dawnych czasach ludzie twierdzili, że tego rodzaju magii mogą używać tylko ludzie, w których ciałach zamieszkały anielskie dusze.
Służy do manipulowania "Niebiańską Energią", którą według legend posługiwali się sami aniołowie. Obecnie użytkownicy Holy Art of Jahwe mogą ją wykorzystać w dowolny sposób, jednak najpopularniejszym jest użycie przeciwko wrogowi. Coraz rzadziej stosuje się to do bardziej uświęconych celów, tak że już prawie zanikły.
Sama magia jest bardzo potężna, jednak trudna do opanowania. Jej „wygląd” przetrwał przez tysiąclecia i obecnie niczym nie różni się od ówczesnego. Są to świetliste, białe pióra. W zależności od tego, jakich używa zaklęć mogą być bardziej lub mniej wyraźne, bardziej lub mniej materialne.
Jedyny wyjątek stanowi zaklęcie Caelestis Messenger oraz umiejętność Messenger, w którym Niebiańska Energia przybiera postać sylwetek świetlistych gołębi.

Pasywne Właściwości Magii
- Messenger – Baraquiel tworzy świetlistego gołąbka, który służy do przekazywania wiadomości. Taką „wiadomość” można wysłać do każdej osoby, jednak im dalej gołąb poleci, tym bardziej Baraquiel się męczy psychicznie. Informacje do przekazania są nagrywane, więc kiedy adresat otrzymuje wiadomość, jest to jakby odsłuchiwał nagranie na automatycznej sekretarce.
- Super Pennas – bardzo prosta umiejętność. Baraquiel poprzez zwykłe wskazanie przedmiotu sprawia, że wyrasta na nim para, małych, anielskich skrzydełek. Dzięki temu dany przedmiot może „lewitować”, a białowłosa wykorzystuje to, aby nie tracić czasu na przynoszenie rzeczy ręcznie.

Zaklęcia:
Klasa D
- Providentia Scutum – Baraquiel tworzy dookoła wybranego obiektu, dowolnie może być to zarówno osoba jak i przedmiot, ochronną kopułę, która przybiera rozmiar odpowiadający temu, co ma chronić. Ma ona pół przezroczysty, lekko błękitny kolor i zdolna jest odbić zwyczajne przedmioty nie większe oraz zaklęcia klasy D i C.
Im większe jest to, co znajduje się pod kopułą, tym bardziej Baraquiel męczy się psychicznie starając się utrzymać osłonę.
(po raz pierwszy użyte w bibliotece w celu ochrony przed spadającym popiersiem)
- Alatum Aura – Baraquiel do tego ataku potrzebuje widzieć swojego przeciwnika. Kiedy już zostanie „namierzony”, dziewczyna składa ręce jak do modlitwy mówiąc te słowa: „Inspirat anima sua, Dominus”, co oznacza: „Uskrzydl jego duszę, o Panie”. Na plecach przeciwnika pojawiają wyrastają anielskie skrzydła, które oplatają go, tym samym czyniąc niezdolnym do jakiegokolwiek działania.
Podobnie jak w przypadku poprzedniego zaklęcia, im większy jest obiekt, który ma zostać związany, tym bardziej męczące psychicznie jest to dla białowłosej.
- Caelestis Messenger – Baraquiel wysyła na przeciwnika chmarę gołębi zrobionych jedynie ze światła. Do sterowania nimi dziewczyna używa własnych dłoni, którymi nakazuje im co robić. Na przykład, ręka wyciągnięta przed siebie wyraźnie oznacza, że stado ma lecieć we wskazanym przez białowłosą kierunku.
Klasa C
- Angelus Clamoribus – technika ta bardzo przypomina atak „rykiem” w wykonaniu Smoczych Zabójców. Baraquiel wciąga do płuc energię znajdującą się w powietrzu dookoła niej i w zależności jak dużo jest w nim magii, odpowiednio silny jest jej atak.
Wygląda to jakby dziewczyna uwalniała z ust tornado z anielskich piór.
Klasa B
- Mundis Ala – Baraquiel rozkłada ramiona i wymawia inkantację zaklęcia, która brzmi: „Domine, mitte me, ita ut potestate sua bracchia mittunt et circuibunt eam purgatio peccatorum”, a znaczy: „O Panie, ześlij na mnie swą moc i otocz nią me ramiona, abym mogła zesłać na tych grzeszników oczyszczenie”. Tak jak jest powiedziane jej ramiona zostają otoczone kłębiącą się świetlistą energią, która wyrzucona w przeciwnika przybiera formę piór. Spełniają one jednak rolę sztyletów i działają w taki sam sposób.


Ostatnio zmieniony przez Baraquiel Holy dnia Nie Paź 07 2012, 12:35, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry Go down
Baraquiel Holy




Liczba postów : 7
Dołączył/a : 04/10/2012

Zemsta po latach~Baraquiel Holy Empty
PisanieTemat: Re: Zemsta po latach~Baraquiel Holy   Zemsta po latach~Baraquiel Holy EmptyCzw Paź 04 2012, 23:51

Historia:
~Wstęp~
Widzicie ten domek? Ten, który stoi tuż na skraju wielkiego pola obsianego zbożami. Nadal nie wiecie, o czym mowa? Jest raczej średniej wielkości, mogący zmieścić w swych trzewiach jedynie kilka osób. Może trzy, może cztery, albo odrobinkę więcej. Jest zrobiony na podstawie konstrukcji balowej. Pnie, których użyto do wykonania ścian są gładkie i ociosane w idealne walce. Drzewa, które poświęcono, żeby postawić tą budowlę są prawdopodobnie świerkowe lub sosnowe. W każdym razie na pewno iglaste, ponieważ czuć od nich bardzo wyraźną woń takiego rodzaju drzewka. Każdy bal jest taki sam, tak samo idealny, tak samo równy. Wszystkie mają również ten sam kolor karmelu pomieszanego z pomarańczą. Najwyraźniej jeden z domowników polakierował je, żeby zapobiec szybkim zniszczeniom. Czy już widzicie? Co, jeszcze nie? Z przodu, co raczej logiczne, wmontowano drzwi frontowe o kształcie portalu. Wysokie i ścięte kołowo na górze, są niczym brama do wrogiej twierdzy. Wzmocnione jakimś czarnym metalem, który samym sobą prezentuje motywy roślinne, stanowią dosyć dobrze wykonaną robotę. Od razu widać, że drewno jest dębowe, a co za tym idzie mocne i wytrzymałe.
Dach pokryty jest dachówkami o ładnym mahoniowym kolorze. Są to porządnie zrobione dachówki, również polakierowane w celach ochronnych. Ułożono je idealnie równo i wyjątkowo mocno umocowano, tak, żeby nawet najmniejsza kropelka deszczu lub najdrobniejsze ziarnko piasku nie dostało się do wewnątrz. Innymi słowy jest to zwyczajny wiejski domek. Czy teraz już go widzicie? Tak, to dobrze, ponieważ właśnie w nim zaczyna się historia.

Rodzina, która zamieszkuje ten dom jest rodziną żyjącą ze swoich zbiorów. Składa się z czterech ludzi, w tym jeden opuścił ich i prawdopodobnie już nigdy nie wróci. Mowa tutaj o pierworodnym tego domu, Lucyferze. Kilka dni wcześniej chłopak po prostu zniknął. Podczas swojego pobytu w domu rodzinnym prowadził całkowicie nie konstruktywną i bezowocną egzystencję. Mówiąc krótko, nie wnosił niczego do tego poukładanego życia, do którego dążyła rodzina. Dodatkowym powodem była jego fascynacja magią, którą zdążył zarazić
swoją młodszą siostrzyczkę, a czego absolutnie nie tolerowano.
W domu zostały zatem tylko trzy osoby. Właściciele, czyli właśnie rodzice oraz ich córka Sarahiel. Zacznijmy jednak od tych pierwszych. Pan i pani domu, należeli do osób, które głęboko wierzyły w Boga i wyznawały zasadę, że ciężka praca zawsze się opłaca. Każdego dnia chodzili do kościoła, a jeśli nie mogli tego robić, z powodu na przykład zbiorów, modlili się w kapliczce kilka kilometrów od ich domu. W cały ten "Biblijny" świat wciągnęli również swoją córkę. Od małego wychowywali ją na skromną, dobrą i posłuszną dziewczynę, taką, która w przyszłości będzie dobrą żoną i pobożną kobietą. Każdego ranka przy śniadaniu kazano jej prowadzić modlitwę dziękczynną do Pana w podzięce za to, że dał im ten chleb. Jej OBOWIĄZKIEM było chodzić do kościoła razem z rodzicami. Po mszy często zostawała jednak na dłużej, żeby odbyć rozmowę z tutejszymi zakonnicami i zakonnikami. Ksiądz często zapraszał ją do zakrystii na herbatkę, która oznaczała jedynie nauczanie o wspaniałości Pana. Po powrocie do domu, zawsze kazano sprzątać pokoje i pielić ogródek przed domem, jeżeli zdążył zarosnąć od ostatniego czasu. Później musiała ślęczeć nad książkami o tematyce wyłącznie religijnej i wkuwać na pamięć wszystko co było tam wydrukowane.
Bowiem dziewczyna była bardzo starannie przygotowywana do swojej przyszłości w Zakonie. Tak, dokładnie, mała Sarahiel już od lat dziecięcych wiedziała, co czeka ją w przyszłości. Nie protestowała jednak. To i tak nie miałoby sensu, a przysporzyłoby jej tylko cierpienia i kłopotów. Raz, jeden jedyny raz postawiła się matce, po czym przysięgła sobie, że nigdy więcej tego nie zrobi.

~Początek~
Dziewczynka o prostych, krótkich włosach kuliła się w kącie swojego pokoju. Po jej bladych policzkach spływały potoki łez, a ona sama szlochała cichutko. Płacz był jednak bardzo słabo słyszalny. Nie odważyłaby się wydawać głośniejszych dźwięków, bo jedynie jeszcze bardziej zdenerwuje matkę. Ta i tak była na nią rozeźlona. Powodem była rozmowa, którą odbyto w tym pokoju jeszcze przed paroma minutami.
***
- Matko, czy możemy porozmawiać? - wyszeptała białowłosa wychylając niepewnie głowę zza rogu ściany. Pytanie było niezwykle uzasadnione, ponieważ Sarahiel już nie jeden raz udowodniono, że bez pytania nie wolno jej zrobić nic. Każda oznaka niesubordynacji była karana jakimś dotkliwym szlabanem, albo porządnym laniem.
- Oczywiście - odparła kobieta siedząca na fotelu. Była w średnim wieku, miała raczej piskliwy głos, który o dziwo nie był w żadnym stopniu zabawny. Przynajmniej w dziewczynie budził lęk. Jej szare włosy upięte były w wysoki kok z tyłu głowy, ale kilka pojedynczych kosmyków wyswobodziło się z niego i opadało na twarz kobiety. Ta z kolei była poorana wczesnymi zmarszczkami, które jednak tylko dodawały jej surowości. Oczy tej kobiety były czarne, błyszczały srogo i czujnie, kiedy wpatrywała się w małą białowłosą dziewczynkę. Ta z kolei nie patrzyła na matkę. Była zbyt roztrzęsiona i zdenerwowana. Podeszła nieco bliżej i wyprostowała się przed panią domu. Widać było ile wysiłku ją to kosztowało, ale mała trwała w takiej pozycji przez jeszcze kilka sekund zanim odważyła się cokolwiek powiedzieć.
- A więc? - spytała po chwili unosząc groźnie lewą brew. Srahiel przełknęła głośno ślinę, odetchnęła kilka razy i otworzyła usta:
- Ano... Ja-ja chciałam pogadać... Znaczy porozmawiać!... Nie, nie tak, ja chciałam - jąkała się. Dziewczyna była mocno zdenerwowana, plątała się w słowach i nie mogła skonstruować poprawnego zdania.
- Jeżeli masz zamiar tak dukać, to lepiej nic nie mów i wracaj do nauki. Właściwie to nawet nie wiem, dlaczego wyszłaś z pokoju. Nikt nie udzielił ci na to pozwolenia - z kolei głos jej matki był jakby dla okazania wyższości, wyniosły, chłodny i opanowany. Tonem wypowiedzi chciała podkreślić, że jest wysoce niezadowolona, że jej własna córka ośmieliła się złamać jedną z zasad.
- Nie! Już mówię... Chodzi o to... Że ja nie chcę być... Zakonnicą... - ostatnie słowo powiedziała najciszej.
W tej chwili kobieta wstała. Jej twarz wyrażała jednocześnie furię, oburzenie i gniew. Źrenice zwęziły się niebezpiecznie, a same oczy rozszerzyły, jakby jednak nie dowierzała temu, co usłyszała. Ręce założyła na piersiach, a jej usta wykrzywiły się w grymas wściekłości.
- Możesz powtórzyć? - na dźwięk tego tonu w głosie, Sarahiel skuliła się i cofnęła o dwa kroki.
- Ja... J-ja nie ch... - nie dane jej było dokończyć, gdyż upadła na podłogę pod wpływem uderzenia w twarz. Białowłosa złapała się za zaczerwieniony policzek i spojrzała załzawionymi oczami na matkę. Nie odezwała się tylko zaczęła wycofywać nadal w pozycji pół leżącej.
- To ja decyduję o tym, kim będziesz - powiedziała jadowicie starsza i kopnęła białowłosą, tak że ta poleciała na ścianę. Dziewczyna skuliła się i złapała za brzuch, w który posłane było kopnięcie. Na podłogę pod jej twarzą spłynęło kilka łez. - Czy wyraziłam się jasno? - na
łuszczących się ustach wykwitł okrutny uśmiech.
- T-taaak... - wyszeptała, można nawet powiedzieć, że wyjęczała i podniosła się ociężale do pozycji pół pionowej. Całe ciało ją bolało. Po pierwsze od uderzeń, które przed chwilą zadała jej matka, po drugie od dzisiejszej porcji spacerów do kościoła i z powrotem. Wyprostowała się i spojrzała zapłakana na kobietę stojącą przed nią.
- Grzeczna dziewczynka. I co teraz zrobisz? - z twarzy pani domu nie schodził uśmiech. Obecnie przybrał wyraz jednocześnie okrutny i zwycięski. Kobieta napawała się swoją władzą nad tą małą i całkiem bezbronną duszyczką. Sarahiel nie miała żadnej siły, żadnej potęgi, żeby przeciwstawić się matce i to dawało jej tak dużą przewagę.
- Wrócę do nauki... - powiedziała białowłosa po czym ruszyła chwiejnie w stronę schodów.
***
Niedługo po tym wydarzeniu, oboje rodziców postanowili, że przyspieszą nabór ich córki do Zakonu. Już następnego dnia, gdy nastał świt, kazano jej wstać. Dziewczyna była nadal poobijana i obolała, ale nie protestowała. Nie chciała skończyć tak jak wczoraj po "rozmowie" z matką w salonie.
Rodzice wyprowadzili ja z domu i pokazali, w którą stronę ma iść, żeby dojść do klasztoru. Oczywiście sami jej nie odprowadzili, jakże by inaczej. Została już całkiem sama. Brat odszedł z domu, czy też może raczej słowo "uciekł" będzie lepsze w tym przypadku. A teraz dodatkowo
jej właśni rodzie pozbywali się jej i wysyłali w nieznane. Ale jak białowłosa miała wybór?
Ruszyła na północ. Szła przez wiele dni. Zmęczenie, senność i głód doskwierały jej bardzo mocno. Zapasów miała tylko na trzy dni wędrówki, ale przez siniaki, stłuczenia i rany, które jeszcze się nie zagoiły, jej podróż rozciągnęła się w bardzo bolesny i raczej nieprzyjemny tydzień.
Przez ten czas krajobraz zmieniał się drastycznie. Piękne i żywe pola zbóż zmieniły się w wyschnięte łąki szarej trawy. Często była ona jednak tak wypłowiała, stara i zniszczona, że rozsypywała się w proch i pozostawiała łyse placki ziemi. Takie szczegóły można było zobaczyć jedynie jeśli się bardzo mocno schyliło, ponieważ wszystko zakrywała gęsta niczym zupa, mgła. Drzewa zrobiły się gęstsze, ale nie był to specjalny powód do radości. Ich pnie były czarne, jakby dawno temu spalone, powykrzywiane w sposób, który jeżył Sarahiel włosy na głowie. Ponadto gałęzie również wiły się w taki nieprzyjemny sposób, plątały miedzy sobą i były kompletnie pozbawione liści. Cały krajobraz przyprawiał o dreszcze. Był zimny, ponury i straszny, a sylwetka klasztoru w oddali, wcale tego nie ratowała.
Kiedy wreszcie dotarła do siedziby Zakonu, była niemal konająca. Upadła bezwładnie przed drzwiami wejściowymi, a cztery zakonnice musiały wnosić ją do środka. Klasztor już z zewnątrz robił imponujące wrażenie. Był wybudowany już, co najmniej dwa wieki wcześniej. Całość stanowiły wielkie szare, bloki skalne miejscami specjalnie usunięte, żeby można wstawić okna z pięknymi, kolorowymi witrażami. Były obramowane metalowymi rama, w których wyryto coś, co wyglądało na runy ochronne. Natomiast same witraże były niezwykle piękne. Różnokolorowe, i oświetlane od wewnątrz światłem z bardzo wielu świec, były niczym latarnia nadziei wśród tego pustkowia. Były tam różne sceny religijne, przedstawione wyjątkowo ładnie, a przede wszystkim skromnie i symbolicznie. Zza otwartych drzwi wylewał się śpiew zakonnic i
wiernych, którzy akurat byli na mszy. Klasztor ten był, bowiem jednocześnie kościołem.
Wewnątrz wszystkie rzeczy, które widziało się z zewnątrz, nabierały surowej elegancji i ciepłego, kolorowego piękna. Po środku aż do ołtarza prowadził szkarłatny dywan przyozdobiony złotymi nićmi, które zostały wplecione po bokach, tworząc piękny wzór. Sklepienie była łukowato-żebrowane, idealnie pasuje do ogólnego staroświeckiego wystroju. Za ołtarzem, na ścianie na przeciwko wejścia wisiał wielki obraz, przedstawiający stworzenie świata. Namalowany farbami olejnymi, z pięknymi żywym, i barwami i w złotej ramie, górował nad wszystkimi i nie sposób było nie zauważyć tego dzieła.
Zakonnice wniosły nieprzytomną Sarahiel do komnaty znajdującej się na wyższych piętrach. Był to skromny i raczej mały pokoik. W kącie obok okna stało proste drewniane łóżko z szafką nocną przy boku. Stał na niej świecznik. Stary, miedziany i ewidentnie zużyty. Na parapecie
leżało małe pudełeczko zapałek, ukryte nieco pod wyszarpaną, czerwoną zasłonką. Stanowiły one jedyną i raczej słabą osłonę przed światem zewnętrznym, jeśli nie liczyć brudnego okna. Każda z dwóch zasłonek miała mnóstwo dziur, była brudna jakby nigdy nikt jej nie prał. Cały pokój śmierdział starością, kurzem i stęchlizną, a kiedy się oddychało, para wodna unosiła się z ust. Tak, ogrzewanie też nie było pierwszej klasy, o ile w ogóle jakieś było. Siostry zakonne złożyły nieprzytomną dziewczynę na materacu i jedna zaczęła obmywać jej twarz mokrym ręcznikiem. Białowłosa powoli zaczęła otwierać oczy.
***
- Jak masz na imię? - spytała jedna z sióstr siadając na łóżku, przy nogach dziewczyny i patrząc jej w oczy. Kobieta nie mogła mieć więcej niż 24 lata. Miała ładną i bardzo sympatyczną twarz, o przyjemnych dla oka rysach. Karnacja dziewczyny była kremowo-różowa, z lekko czerwonymi policzkami, na które, podobnie jak na czoło i oczy, spływały brązowe loki. Te piękne kasztanowe włosy lśniły cudownie nawet bez pomocy światła. Wyglądały jak wykonana z brązu rzeźba, pomalowana na kasztanowo. Spod długiej grzywki na świat spozierały ciekawsko duże piwne oczy. Ich blask trochę onieśmielał Sarahiel, ale starała się tego nie okazywać.
- Sarahiel, proszę pani... - wyszeptała i objęła kolana ramionami, chcąc się trochę ogrzać. W tym pokoju czuła się nieswojo. Był znacznie mniejszy od jej dawnego, jak również o wiele mniej przytulny. Nic tutaj nie grzało, więc musiała jakoś zatrzymać resztki ciepła, jakie jej pozostały.
- O tak, znam cię - zakonnica uśmiechnęła się i przybliżyła nieco. - Znaczy nie osobiście, ale dostaliśmy list, że się zjawisz. Zostałaś zapisana do naszego klasztoru, prawda?
- Tak, proszę pani... – odpowiedziała niepewnie. Nie patrzyła na zakonnicę. Czuła się taka samotna i nieszczęśliwa. Wcale nie chciała tu być. Marzyła, żeby wyruszyć w podróż jak jej straszy braciszek, żeby zwiedzać świat oraz żeby uczyć się magii. Niestety rodzice skutecznie zadbali, aby wszystkie te nadzieje zmiażdżyć bezlitośnie. Od teraz czeka ją życie w tym zimnym, zapomnianym przez Boga miejscu.
Pociągnęła nosem.
- Mów mi Dominique – brunetka posłała białowłosej przyjacielski uśmiech i usiadła już całkiem blisko Sarahiel. Jej mina jednak osłabła z całego entuzjazmu, kiedy zobaczyła, że nowoprzybyła wcale się nie przełamała, ale jakby jeszcze bardziej bała. – Widzę, że jeszcze się nie oswoiłaś z myślą, że tutaj zamieszkasz... – westchnęła i objęła młodszą ramieniem. – Niestety teraz nie ma na to czasu. Jeszcze dzisiaj musisz przejść Rytuał Wymazania i – urwała widząc, że białowłosa spojrzała na nią rozszerzonymi ze strachu oczami.
- Wymazania?! – prawie krzyknęła i odsunęła się od Dominique pod samą ścianę, jakby chciała w nią wsiąknąć.
- Spokojnie. To tylko taki obrządek, podczas którego „wymażemy” twoje dotychczasowe imię i nadamy ci nowe. To, pod którym będziesz funkcjonować jako nowy posłaniec Boży – wyjaśniła pospiesznie brązowowłosa starając się uspokoić młodszą.
***
Wieczorem, kiedy księżyc był już wysoko na niebie, białowłosą obudzono i kazano ubrać się w specjalne szaty. Cóż, ona sama nie wiedziała, co w nich takiego specjalnego. Nawet nie wiedziała, dlaczego nazwano to szatami. Ubranie, jakie dostała na czas odprawiania Rytuału było zwykłą białą, lnianą sukienką. A nawet nie sukienką, lecz czymś, co do złudzenia przypominało krótką do połowy ud, koszulę nocną. Stopy miała bose, ramiona i nogi odkryte, przez co cały czas drżała. Zakonnice nie pozwoliły jej założyć na siebie niczego innego, ponieważ mogłoby to zakłócić działanie Rytuału.
Ona plus cztery siostry zakonne i jeden kapłan, poszli do tej części klasztoru, której dziewczyna nie widziała nawet z zewnątrz. Korytarze były tutaj mniej ozdobne. Ściany wilgotne i często zatęchłe, a u ich podstawy, co jakiś czas przebiegał szczur, przez co nawiasem mówiąc Sarahiel czuła lekkie mdłości.
Od zapachów i smrodu, które unosiły się w powietrzu można było dostać zawrotów głowy. Woń delikatnych kadzidełek pomieszana z zapachem pleśni i rozkładu, doprowadzała białowłosą do napadów mdłości. Ta jednak dzielnie je tłumiła, choć przychodziło jej to z trudem.
Po kilku minutach, które dla młodej wydawały się całymi godzinami, korytarz zakręcił i wszystkim ukazały się topornie ciosane, śliskie i strome schody prowadzące do podziemi. Na ścianach co około dwadzieścia metrów umieszczone były pochodnie. Jednak ich blask był słaby i dawał niewiele światła, jak również nie dostarczało ono żadnego ciepła.
Białowłosa objęła się ramionami, ale to nic nie dało.

***
Rytuał Wymazania okazał się być najboleśniejszym i najokropniejszym przeżyciem, jakiego Sarahiel dotychczas doznała. Kazano jej stanąć pośrodku wielkiego kręgu wymalowanego białymi runami na podłodze, z pentagramem w środku. Następnie każda z czterech zakonnic zapaliła świecę i stanęła z nią w ręku na jednym z ramion gwiazdy. Na samym końcu naprzeciwko białowłosej stanął kapłan, starzec o długiej siwej brodzie i głosie przypominającym skrzek kruka.
Dziewczynie robiło się niedobrze ze zdenerwowania, okropnego smrodu, który na dole był jeszcze silniejszy niż wyżej oraz z zimna, które również zwiększyło swą moc. Drżała i rozglądała się przerażona i skołowana zarazem. Nie miała pojęcia, na czym ma polegać ten cały Rytuał, nie wiedziała jak będzie wyglądać „wymazanie” jej imienia i w jaki sposób nadadzą jej nowe. Nikt jej przecież niczego nie powiedział!
Chwilę później do uszu białowłosej dotarły pierwsze słowa kapłana i dziewczyna stwierdziła w myślach, że to jest jej koniec. Przez całe ciało Sarahiel przebiegła seria silnych wstrząsów jak po uderzeniu pioruna. Elektryczność podrażniała boleśnie każdy centymetr jej skóry, każdy pojedynczy nerw i organ wewnętrzny. Myślała, że jej wnętrzności zaraz zaczną płonąć żywym ogniem jednocześnie zadając jej jeszcze więcej bólu. Skóra tak bardzo wyczuliła się teraz na najlżejszy choćby podmuch, że również krople potu spływające po niej, sprawiały dziewczynie mnóstwo cierpienia.
Jej krzyki i przeraźliwe wrzaski było słychać w całym zamku i być może nawet w całej okolicy. Mała zdzierała sobie gardło jednocześnie wijąc się z bólu i za wszelką cenę pragnąc by to wszystko się już skończyło. Obraz przed oczami migotał jak zepsuty telewizor, jej usta łapczywie wciągały do płuc powietrze, ale nic nie łagodziło tej potwornej męki.
Sarahiel myślała, że gorzej być już nie może. Że zaraz umrze. Jednak myliła się. Po kilku nieskończenie długich minutach poczuła coś, czego już nigdy nie chciała doświadczyć. Miała wrażenie, że jej serce dosłownie wyrywa się z jej piersi chcąc ulecieć na wolność. Kurczowo złapała się za owe miejsce, ale to uczucie narastało. Tym razem jednak czuła, że nie tylko serce, ale również jakaś jej bardzo duża część ulatuje w powietrze, a potem się w nim rozpływa. Czegoś takiego nie życzy nikomu. Nawet swoim najgorszym wrogom.
Kiedy ta „druga Sarahiel” odleciała na wystarczająco dużą odległość, dziewczyna zauważyła, że ból ustaje. Zaczęła oddychać szybciej i łapczywiej. Nawet nie zauważyła, że jej ubranie jest całe w strzępach, a ona sama leży na podłodze. Nie zwróciła również uwagi na przerażone i jakby zszokowane miny zakonnic i kapłana, którzy pochylali się nad nią. To wszystko po prostu nie miało znaczenia. Najważniejszy był fakt, że jej cierpienie już się skończyło i nigdy nie będzie musiała go więcej doświadczać...

~6 lat później~
Pamiętacie tą małą przerażoną dziewczynkę? Tą, która bała się własnej matki i została wysłana do Zakonu, gdzie z kolei poddano ją Rytuałowi Wymazania? Oczywiście, że tak, ponieważ właśnie widzicie jak idzie polną drogą. Przez te 6 lat bardzo dużo się w niej jednak zmieniło. Przestała odczuwać strach, zrobiła się odważna i wygadana. Ale co najważniejsze nauczyła się używać magii. Do dziś bardzo wyraźnie czuła ten moment, gdy poczuła jak energia magiczna wypełnia jej ciało. Idąc tak wspominała właśnie ten dzień. Rozmyślała o nim jak o momencie wielkiego przełomu, który stał się przepustką do jej aktualnego celu podróży.
Dziewczyna uśmiechnęła się do siebie i przyspieszyła kroku.
***
Minął rok odkąd białowłosa dziewczynka zamieszkała w klasztorze. Sarahiel czy też jak została na nowo ochrzczona po Rytuale Wymazania, Baraquiel, była już pełnoprawną uczennicą w Zakonie. Oczywiście tytułu zakonnicy nie mogła otrzymać po tak krótkim czasie nauki, jakim był rok. Białowłosa musiała zdać jeszcze bardzo wiele egzaminów, bardzo wiele się nauczyć i przede wszystkim odnaleźć własną ścieżkę wiary.
Jej marzenia o zostaniu magiem z każdym kolejnym dniem w tym więzieniu oddalały się niemiłosiernie, a dziewczyna nie mogła nic z tym zrobić. Być może nawet by próbowała, ale każdego dnia miała mnóstwo nauki i różnorakich zajęć. Musiała również uczyć się śpiewu, pisania i czytania, ponieważ w domu żadne z rodziców nie wkładało właściwie żadnego wysiłku oraz zaangażowania w bardziej zaawansowane lekcje dla córki.
Teraz od razu po śniadaniu i odmówionej serii modlitw, dziewczyna była wysyłana do swojej komnaty, żeby się uczyć. Tam po kilku godzinach „odwiedzał” ją któryś z opiekunów i przepytywał ze zdobytej wiedzy. Jeżeli jakakolwiek odpowiedź była błędna, białowłosa musiała powtórzyć cały materiał od nowa.
Tego dnia spodziewała się tego, co zwykle. Kiedy skończyła jeść bułkę, na którą jakoś specjalnie ochoty nie miała, dopiła resztkę wody i wstała od stołu, żeby oddalić się do swojego pokoju. Tym razem została jednak zatrzymana. Osobą, która to zrobiła była jedna z sióstr, które były bardziej jej przyjaciółkami niż opiekunkami. Ta miała na imię Antouanette. Miała wyjątkowo piękne włosy, w kolorze tak głębokiej czerni, że każdy, kto na nią patrzył miał wrażenie, że za chwilę zostanie pochłonięty przez tą bezdenną ciemność. Były one jednocześnie wzorem higieny i dbałości, ponieważ ilekroć Baraquiel spoglądała na nie, błyszczały jakby właśnie zostały umyte.
Spod stanowczo za długiej grzywki wyglądały czarne oczy zawsze przyozdobione zaczajoną gdzieś w głębi iskierką życia i radości.
Ogólnie rzecz biorąc, siostra Antouanette często sprawiała mylne wrażenie. Ludzie oceniali ją na podstawie jej ciemnych włosów oraz oczu, zakrytych właśnie przez nie. Na mszy rzadko kiedy się zdarzało, że ktokolwiek znajdował się w jej pobliżu, a przecież były to całkiem bezpodstawne i mylne osądy! Czarnooka była najbardziej radosną i życzliwą osobą, jaką kiedykolwiek białowłosa poznała, nie licząc oczywiście siostry Dominique, z którą razem zajmowały pierwsze miejsce.
Tak, więc tego ranka, czarnowłosa zatrzymała Baraquiel po śniadaniu i zabrała ją do swojego gabinetu. Otóż okazało się, że po raz pierwszy od swojego pojawienia się tutaj, dziewczyna wreszcie dostanie jakieś względnie poważne zadanie. Dotychczas jej jedynym zadaniem i właściwie obowiązkiem była nauka, ale dzisiaj nareszcie coś się zmieniło.
Miała iść do biblioteki, która znajdowała się około dziesięciu kilometrów od klasztoru. Tam musiała dostarczyć dwie bardzo stare z wyglądu książki. Każda miała grubą, skórzaną okładkę zamkniętą na złotą kłódkę. Tytuły były tak wytarte przez wieki używania, że nie dało się ich odczytać.
Baraquiel zastanawiała się czy nie będzie miała problemów z oddaniem tych dwóch tomów, kiedy szła do biblioteki. Droga w jakiekolwiek miejsce z klasztoru zawsze była tak samo upiorna i nieprzyjemna jak tego dnia, gdy zjawiła się tu po raz pierwszy. Bo, pomimo, że miała dużo różnych zajęć to od czasu do czasu pozwalano jej wyjść na zewnątrz. Jednak dzisiaj po raz pierwszy mogła oddalić się tak daleko. Może wreszcie będzie dostawała jakieś zadania?, myślała po drodze.
Idąc tak rozmyślała o tym jakby to było, gdyby jednak nie poszła do klasztoru, tylko uciekła gdzieś to jakiegoś miasta. Z opowieści jej ojca, który był kupcem i często podróżował, wynikało, że jedno była nawet całkiem blisko. Zaledwie dwadzieścia pięć kilometrów od jej domu. Zastanawiała się jak bardzo jest to dalej lub bliżej od jej obecnego miejsca zamieszkania, kiedy przed nią jakby spod ziemi wyrósł potężny gmach biblioteki. Ściany były ceglane i w pięknym brązowym kolorze. Widać, że obsługa bardzo dbała o wygląd tego miejsca i jego czystość. Na trawniku przed bramą, której dziewczyna nie zauważyła, tak była ogromna, stały skrzętnie i elegancko ustawione kupki jesiennych liści. Ich barwy ładnie podkreślały, zżółkłą trawę, kolor cegieł, oraz potężne drewniane drzwi, które były zachęcająco uchylone. W oknach paliły się światełka delikatnie rozjaśniające mgłę i nadające całej tej scenie iście bajecznego wyrazu.
Dziewczynka nie czekając chwili dłużej pobiegła do środka. Wnętrze było obszerne, ciepłe i wyjątkowo przytulne. Na środku stało biurko zawalone papierami, książkami i innymi tego typu rzeczami, pomiędzy którymi siedziała zgarbiona staruszka w okularach na nosie, która skrupulatnie coś spisywała. Białowłosa zadarła głowę do góry i dech jej zaparło. Od podłogi do podstawy drugiego piętra ustawione były długimi rzędami półki wręcz uginające się pod ilością ksiąg. Na wyższej kondygnacji była podobna sytuacja.
Kiedy dziewczyna odchyliła głowę jeszcze bardziej spostrzegła, że na suficie znajduje się starożytne malowidło przedstawiające Króla Smoków w otoczeniu innych skrzydlatych gadów. Białowłosa wpatrywała się w to dzieło sztuki tak długo dopóki nie zaczęło jej się kręcić w głowie, więc wróciła do poprzedniej pozycji i rozejrzała się uważnie. Co jakiś czas do biurka i staruszki podchodził jakiś człowiek, pytał o coś i szybko odchodził w kierunku wskazanym przez ową staruszkę.
Baraquiel spojrzała na swoją torbę, w której spoczywały książki do oddania i powoli ruszyła ku środkowi Sali, nadal podziwiając nowe otoczenie. W pewnym momencie, kiedy tak szła, zupełnie nie zauważyła, że ktoś biegnie prosto na nią. Ale czemu się dziwić, dziewczyna po raz pierwszy była w miejscu większym niż jej klasztor, więc naturalne, że nie zwracała uwagi na wszystko inne.
Osobą, która na nią wpadła była dziewczyna. Wyglądała na taką w akurat jej wieku. Miała krótkie, roztrzepane i kruczoczarne włosy, których kosmyki sterczały w każdą możliwą stronę. Ich końce często były jakby naturalnie połączone ze sobą, co sprawiało wrażenie, że nieznajoma ma co w rodzaju „jeża” na głowie. Ich długość najbardziej rzucała się w oczy na szczycie, gdzie były najdłuższe, po bokach, gdzie okalały smukłą twarz, a także te w postaci grzywki zasłaniającej lewe oko. Ogólnie lśniły delikatnie, jednak nie aż tak ładnie i jasno jak u siostry Antouanette. Tutaj były zdecydowanie bardziej matowe i stonowane, co wbrew pozorom wcale nie odbierało im urody.
Z kolei to widoczne miało piękny, głęboki granatowy kolor. Białowłosa przez chwilę myślała, że utonie w nim, ale w porę otrząsnęła się z zamyślenia. W oku ciemnowłosej czaiły się złośliwe iskierki, które jakby z daleko ostrzegały, żeby jej nie drażnić. Jednocześnie miłe rysy twarzy dziewczyny zapraszały do przyjacielskiej pogawędki.
Baraquiel dopiero po chwili zauważyła, że bezczelnie gapi się na nieznajomą i szybko spuściła wzrok, szukając na podłodze torby, która przy zderzeniu gdzieś poleciała.
- To twoje? – spytała ciemnowłosa, popychając ku błękitnookiej torbę z książkami. Uśmiechnęła się ciepło i nadzwyczaj czarująco. – Wybacz, że tak na ciebie wpadłam, ale kompletnie cię nie widziałam – podrapała się w głowę z pewnym zakłopotaniem. Podniosła się szybko z ziemi i podeszła z wyciągnięta ręką, chcąc pomóc wstać Baraquiel. – Jestem Verdani.
Białowłosa z wdzięcznością ujęła dłoń ciemnowłosej i skinęła jej głową.
- A ja jestem Sara... Znaczy się Baraquiel – uśmiechnęła się i ponownie zarzuciła torbę na ramię. Przez chwilę panowało milczenie, z którego jako pierwsza otrząsnęła się jasnowłosa. – Przepraszam, ale muszę oddać dwie książki, po to tutaj przyszłam.
- Tak, jasne, nie zatrzymuję cię. A jakie? – jej sprytne oko błysnęło z zaciekawienia.
Baraquiel chwilę się zamyśliła. Już przed wyjściem zauważyła, że tytuły się starły, więc na pewno napotkają kilka problemów po drodze. Nie wiedziała czy przyznać się, że nie wie czy udawać, że wszystko jest w porządku. Nie chciała wyjść na głupią przed nowopoznaną osobą. Chciała zrobić dobre wrażenie, ale jedyna odpowiedź, jaka cisnęła jej się na usta brzmiał: „Nie wiem”. Trzeba przyznać, że nie odnosiła wrażenia zbyt inteligentnej wypowiedzi.
Białowłosa postanowiła, że uda, że coś poszło nie tak i wymiga się z całej niezręcznej sytuacji. Pomacała jakby od niechcenia torbę i zrobiła lekko przerażoną, lekko zmartwioną minę.
- O nie... Musiałam je zostawić na biurku w pokoju... – mruknęła najbardziej smętnie jak umiała i westchnęła teatralnie.
Verdani spojrzała na nią pocieszycielko i machnęła dłonią, na znak, żeby się nie przejmować.
- Nie martw się, oddasz następnym razem. Ta tam – wskazała kciukiem przez ramię. – wydaje się być bardzo skrupulatna, ale w rzeczywistości jest rozgarnięta jak lewy kalosz – zaśmiała się cicho, a białowłosa również parsknęła śmiechem. – Widzę, że jesteś tutaj po raz pierwszy. Oprowadzę cię – to nie była prośba, ale stwierdzenie. Czarnowłosa nie proponowała jej przewodnictwa tylko je narzucała.
Dziewczynki przez dobre pół godziny chodziły po całym budynku, a Baraquiel z zaciekawieniem i w milczeniu przysłuchiwała się wszystkiemu, co mówiła jej przyjaciółka. Były to zazwyczaj różnorakie fakty historyczne na temat rzeźb, popiersi, fresków oraz tym podobnych rzeczy znajdujących się w bibliotece. Z pozoru mogło się to wydawać nudne, ale każda z wyżej wymienionych rzeczy miała towarzyszącą jakąś plotkę, pasjonującą anegdotę, albo szaloną legendę. Pod koniec zwiedzania, białowłosa była pewna, że w towarzystwie Verdani nie sposób się nudzić. Zupełnie też zapomniała, dlaczego tu przyszła, tak dobrze się bawiła.
Były właśnie, przy „Aleji Popiersi”, jak to nazywała granatowooka. Nazwa wzięła się stąd, że na szczycie każdego regału stało kilka tych figur. Od razu było widać, że nikt nie szczędził wydatków na ich wykonanie. Marmur lśnił w świetle Lacrim zawieszonych pod sufitem, a cienie powstałe przy oczach dawały wrażenie, że posągi wodzą wzrokiem za przechodniami.
Verdani oparła się niedbale o jeden właśnie z takich regałów. Wszystko, co wydarzyło się w następnych sekundach bardzo przypominało nagranie puszczone w zwolnionym tempie. Najpierw regał odchylił się do tyłu, a razem z nim ciężkie popiersia. Z tą różnicą, że one przechyliły się do przodu. Następnie każdy ruch powtórzył się, ale odwrotnie i za trzecim razem ciężkie marmurowe posągi przesunęły się zbyt daleko poza krawędź mahoniu, po czym zaczęły spadać.
Obie skuliły się i skrzyżowały ręce nad głową chcąc uchronić się przed zderzeniem...
Jako pierwsza otworzyła oczy Baraquiel. Cała drżała i ciało miała spocone, przez co ubranie się do niej nieprzyjemnie lepiło. Zignorowała to jednak i popatrzyła na Verdani, która była w podobnym stanie.
- Hej... – szepnęła do ciemnowłosej szturchając ją czubkiem buta. Dziewczyna otworzyła oczy i odruchowo spojrzała w górę. Ledwie widoczne źrenice jej granatowych oczu rozszerzyły się ze zdumienia, a ona sama przestała osłaniać głowę.
- Nie mówiłaś, że jesteś magiem – wydusiła z siebie w końcu z delikatnym uśmiechem na ustach.
Białowłosa w pierwszej chwili myślała, że się przesłyszała. Przecież nie była magiem. Prawda, zawsze chciała nim być, marzyła o tym od dzieciństwa, ale to pozostawało tylko w sferze jej wyobraźni. Nigdy nie przejawiała żadnych zdolności magicznych ani do nich predyspozycji. Po dłuższej chwili jednak doszło do niej, że Verdani wcale nie żartuje, ani ona się nie przesłyszała. Naprawdę użyła magii.
Obie w tym samym momencie zadarły głowy, żeby spojrzeć, w jaki sposób młoda zakonnica je ochroniła. Na głowami obu dziewczyn, a także dookoła nich była kopuła. Utkana z białego światła, jaśniała lekko i emanowało od niej przyjemne ciepło dające poczucie bezpieczeństwa. Przy lewym bucie ciemnowłosej, naturalnie po drugiej stronie świetlnej bańki, leżało rozbite popiersie jakiegoś brodatego starca, ale nie był to szczerze powiedziawszy najistotniejszy szczegół całej sytuacji.
- Co to za magia? – spytała w końcu ciemnooka patrząc wyczekująco na Baraquiel.
Ta jednak zamiast odpowiedzieć opuściła ręce. Magiczna kopuła ochraniająca głowy dziewcząt znikła.
- Nie mam pojęcia – westchnęła i wstała gwałtownie. Okazało się to raczej sporym błędem. Białowłosa, jako że po raz pierwszy używała magii, a na dodatek zrobiła to bez żadnego przygotowania i wcześniejszego treningu, była zwyczajnie wyczerpana, zarówno psychicznie jak i fizycznie.
Poczuła, że nogi ma jak z waty. Straciła zupełnie czucie w dolnych kończynach i rozpaczliwie próbując się złapać przyjaciółki, która także podniosła się z ziemi, odchyliła się do tyłu. Nie udało jej się złapać kruczowłosej choćby za rękaw, czego skutkiem była oczywista wywrotka z powrotem na podłogę. Jej torba otworzyła się, a ze środka wyleciały obydwa ciężkie tomy i ślizgiem przejechały kawałek po ziemi.
Verdani kompletnie ignorując upadek białowłosej towarzyszki rzuciła się w stronę obydwu ksiąg. Na jej twarzy malował się wyraz szaleńczego szczęścia, można nawet stwierdzić, że ekstazy. Oprócz tego uśmiechała się szeroko, a jej oczy rozszerzyły się z niedowierzania. Drżącymi rękoma podniosła tą, która leżała bliżej i podniosła ją tak delikatnie i ostrożnie, jakby był to przedmiot wykonany z najkruchszego szkła. Przetarła rękawem okładkę i powoli otworzyła tom.
- Ej, nie otwieraj tego – prawie krzyknęła jasnooka i zaczęła czołgać się nadal osłabiona, w kierunku dziewczyny. – Zostaw! – podniosła ponownie głos i wytrąciła jej księgę z rąk. Ta z głuchym tąpnięciem upadła na marmur i leżała tam, ciągle otwarta.
- Wiesz, co to jest? – wyszeptała Verdani drżącym palcem celując w księgę. Najwyraźniej nie było to pytanie płynące z ciekawości, ponieważ ton jej głosu był poważny, a już po chwili kontynuowała. – Ta księga, to autentyczna Księga Jahwe. Księga, która opisuje wszystkie techniki Holy Art of Jahwe, magii, którą się właśnie posłużyłaś – źrenice ciemnowłosej zmniejszyły się, a uśmiech na jej twarzy wyglądał prawdziwie psychopatycznie. – Masz pojęcie jak rzadka to jest magia? Masz pojęcie jak bardzo jest potężna?!...Z jej pomocą możemy wszystko... Możemy odnaleźć Pana Zerefa! Tak, możemy to zrobić! – krzyknęła radośnie, jednak coś w jej głosie trochę przeraziło Baraquiel. Nie śmiała się mimo to cofnąć, zbyt długo okazywała strach. Poza tym to jedyna przyjaciółka, jaką ma, a oprócz tego, bardzo była zaciekawiona, kim jest Pan Zeref oraz swoją nową mocą.

- Zeref, moja droga – mówiła ciemnowłosa, kiedy spacerowały wśród czarnych drzew i mgły. – najpotężniejszy mag, jaki kiedykolwiek się narodził. Potrafi stworzyć sobie armię jednym pstryknięciem palców. Potrafi zabić dowolną ilość ludzi zwykłym tchnieniem. Potrafi przywołać do siebie i podporządkować według uznania demony. A do tego umie te tworzyć i ożywiać – opowiadała z pasją w oczach.
Białowłosą szczerze interesowało to, czego się dowiadywała. Zeref to rzeczywiście potężny mag, myślała patrząc gdzieś w przestrzeń. Umie tyle rzeczy, jest silny i na pewno niczego się nie boi. Nie rozumiem, dlaczego o nim nie nauczają tak dużo w kościołach? Czemu rodzice nie opowiadają o nim dzieciom? Przecież ktoś o takiej potędze zasługuje na uznanie, podziw i szacunek.
W tym momencie do Baraquiel dotarły dwie rzeczy, które mocno nią wstrząsnęły. „Bóg”, o którym tyle słyszała, po prostu nie istnieje. Gdyby żył, to można by było z nim porozmawiać i go zobaczyć. Ale przecież się nie da. To takie głupie! Wierzyć w coś, co w ogóle nie istnieje!
Drugą rzeczą był fakt, że wysłano ją do klasztoru nie z byle powodu. Jej rodziców od zawsze toczyła nienawiść do ludzi niewierzących, bezbożnych i takich, którzy używają magii. A przecież ją magia interesowała od zawsze. Dlatego przysłano ją do Zakonu. Żeby nie mogła pielęgnować swoich pasji i zainteresowań! Żeby zduszono w niej to pragnienie, żeby nigdy już nie myślała o mocach nadnaturalnych i, żeby w końcu zajęła się tym, co według jej rodziców było naprawdę ważne! Tak, teraz wszystko układało się w spójną całość.
- Chcę się nauczyć magii – oświadczyła białowłosa niespodziewanie stając w miejscu. Verdani, która właśnie mówiła o długowieczności swojego mistrza, również stanęła i rzuciła przelotne spojrzenie swojej towarzyszce.
- Chcesz, jeżeli dobrze rozumiem, uczyć się Holy Art Of Jahwe z tych dwóch ksiąg, które miałaś oddać? – po raz pierwszy w jej spojrzeniu dało się wyczuć chłód. Do tej pory były tam zauważalne jedynie ciekawość i swoiste ciepło, ale teraz nie było niczego prócz chłodu. Kruczowłosa rzuciła kolejne tęskne i pełne zazdrości spojrzenie ku torbie jasnowłosej. Jak bardzo teraz pragnęła być na miejscy Baraquiel, która praktycznie nie miała rodziców, mogła używać magii i do tego uczyć się jej z Księgi Jahwe.
Przełknęła głośno ślinę i spojrzała na przyjaciółkę ponaglająco.
- Tak – odparła krótko i szybkim krokiem wyminęła ciemnooką. Ta przez chwilę nie wiedziała, co się stało. Baraquiel, ta początkowo nieśmiała dziewczynka, ni stąd ni zowąd stała się taka oschła i mroczna.
- Ej! – krzyknęła za nią i podbiegła kawałek. Gwałtownym ruchem ręki złapała ramię drugiej dziewczyny i szarpnęła do tyłu. – Co ty robisz?!
Następna scena wydała się kolejną już tego dnia, sceną w zwolnionym tempie. Białowłosa odwraca się powoli. Wiatr rozwiewa jej krótkie włosy standardowo zasłaniając lewą część twarzy. Na jej buzi, usta wykrzywiają się, tak, wykrzywiają, bo na pewno nie było to „ułożenie”, w krzywy i upiorny uśmiech. Ten z kolei robi się coraz szerszy, aż widać wszystkie zęby. Dopiero teraz Verdani zwróciła uwagę na spojrzenie towarzyszki i o mało, co nie odskoczyła do tyłu ze strachu. Źrenice zmniejszyły się do rozmiarów ziarnka piasku, a samo spojrzenie sprawiało wrażenie przeszywającego i obłąkanego zarazem. Po chwili wiatr ucichł, zostawiając w końcu śnieżnobiałą grzywkę w spokoju, a ta opadła na lewe oko jasnowłosej.
Twarz dziewczyny prezentowała w tej krótkiej chwili wyraz psychopaty tuż przed zamordowaniem swojej ofiary, zupełnie jakby patrzyła na to jak się męczy.
- Zrozumiałam coś Verdani – szepnęła jadowicie, a czarne włosy rzeczonej stanęły dęba ze zgrozy. – Każdy w końcu by mnie zdradził. Najpierw byli rodzice, potem zakonnice, a w przyszłości pewnie i ty. Widziałam jak patrzysz na moją torbę. Wiem, że pragniesz tej potęgi dla siebie, ale prawda jest taka, że pragniesz mojego nieszczęścia i wyższości nad innymi. Rozumiem cię. Dlatego sama znajdę Pana Zerefa i samodzielnie przywrócę mu władzę. Udowodnię wszystkim, kim jestem – zakończyła krótkie przemówienie, po czym zaczęła się oddalać pozostawiając zdezorientowaną granatowooką pośrodku lasu.
Ostatnie kroki Baraquiel ucichły, a jej sylwetka rozpłynęła się wśród mgły...
***
Dziewczyna stanęła przed domem i uśmiechnęła się złowieszczo. Jakże dawno tutaj nie była. A jej dawne domostwo nie zmieniło się ani trochę. Te same idealne ściany, ten sam idealny dach. Wszystko idealne i takie jak sześć lat temu.
Białowłosa westchnęła cicho. Tak, pomimo żadnych widocznych zmian w tym otoczeniu, jakby dla kontrastu, w niej samej doszło do zmian ogromnych. Co najważniejsze dziewczynka jaką kiedyś była, znikła. Bezużyteczna, słaba, cicha i spokojna Sarahiel już dawno przestała istnieć, a zastąpiła ją groźna, bezwzględna i wspaniała Baraquiel, anioł w służbie jedynego Boga. Zerefa.
Białowłosa uśmiechnęła się szerzej wyobrażając sobie miny rodziców, kiedy się dowiedzą, co się stało z ich Sarahiel. Już miała w głowie wyraz ich twarzy, kiedy usłyszą, kto ją zabił. Już niemalże słyszała ich krzyki złości. Tak, złości. Była pewna, że nikt nie będzie płakać, a jedynie się ostro zdenerwują. Przecież ta mała nic dla nich nie znaczyła.
Silnym kopniakiem wywaliła drzwi wejściowe i stanęła w progu. W środku też wszystko wyglądało tak jak dawniej. Wszystko? Nie no, zaraz. Baraquiel pochyliła się do przodu i zdecydowanym krokiem zaczęła zbliżać się do kominka, na którym stała ramka z fotografią. Nie, nie przedstawiał ona ich szczęśliwej rodziny. Choć na zdjęciu znajdowali się pani i pan domu, to dziecko, które radośnie nosili na ramionach było jej całkiem obce. Miało długie, piękne kasztanowe włosy, roześmianą twarz i śliczne czarne oczy. Dziewczynka.
Białowłosa prychnęła ze złością i pogardą. A więc to tak. Pozbyli się dwójki kłopotliwych bachorów i załatwili sobie nowe, zupełnie normalne, takie jak oni. Nie magiczne, grzeczniutkie i... Dziewczynie aż brakło słów, żeby wyrazić to co teraz czuła do tych ludzi. Jednym płynnym ruchem zrzuciła ramkę na podłogę, a ta z głośniejszym brzękiem pękła. Odłamki szkła wystrzeliły w powietrze, lśniąc niczym krople źródlanej wody. Następnie na chwilę zatrzymały się, aby już lecieć ku ziemi. Tam z cichym brzękiem rozprysły się w jeszcze drobniejsze odłamki i już bezdźwięcznie spoczęły na ziemi.
Baraquiel szybkim krokiem ruszyła w górę po schodach. Te skrzypiały głośno, ale dziewczyna w ogóle się tym nie przejęła. Nie chodziło jej przecież o to, by pozostać niezauważoną, czy niesłyszalną. A niech wiedzą, że ktoś do nich przyszedł. Białowłosa miała głęboko gdzieś czy ją nakryją. Czuła do tych ludzi obojętność i zarazem dziką furię. Ci ludzie nie zasługiwali na to, że żyć. Ba, żeby istnieć też nie. Ich trzeba było jedynie zabić. Takie słabe istoty stanowiły jedynie przeszkodę dla świata i Pana Zerefa.
W tej chwili dziewczyna zdała sobie sprawę, co tak właściwie czuje do tej dwójki. Kompletnie nic. Byli dla niej... No właśnie, czym? Czy coś znaczyli? Nie. ...Więc dlaczego tak bardzo chciała ich zniszczyć? Co sprawiało, że miała tak wielką potrzebę, aby zabić swoich rodziców? Sama nie była pewna. W sumie to nawet się nad tym nie zastanawiała, tylko kierowała się swoim przekonaniem odnośnie anihilacji osób słabych.
Białowłosa stanęła przed drzwiami od sypialni. Tych z kolei nie wywarzyła. Ostrożnie położyła bladą dłoń na pozłacanej, starej klamce i nacisnęła delikatnie starając się nie hałasować. W tym pokoju zawsze bywała najrzadziej. Rzadko pozwalano jej tutaj wchodzić, a dziewczyna nigdy nie wiedziała, dlaczego. Pokój jak pokój. Łóżko po środku, komoda po lewej stronie, okno po prawej, jej stara sypialnia nie była lepsza. Z tą różnicą, że u niej zawsze walały się stosy książek i różnorakich papierów. Tutaj panował nienaganny porządek. Wszystkie zdjęcia i książki stały idealnie na wierzchu komody, a ubrania w środku były zapewne perfekcyjnie ułożone.
Jednak nie te wszystkie rzeczy interesowały Baraquiel najbardziej. Nie. Obiektem, czy też raczej obiektami były trzy postacie śpiące na łóżku. Kobieta, mężczyzna i mała dziewczynka.
Jej matka ani trochę się nie zmieniła, a w każdym razie tak ją zapamiętała. Jako brzydką, podstarzałą, siwowłosą jędzę. Teraz jednak to babsko uśmiechało się bezczelnie (szczęśliwie) i obejmowało tą małą diablicę, która śmiała zająć jej miejsce w tej rodzinie.
Nie ma, na co czekać, pomyślała, zamknęła oczy i uniosła ręce. Końce jej palców zabłysły ostro i wręcz oślepiająco jasno. Światło to zaczęło spływać na środek dłoni. Tam uformowało się w dwie białe kule, każda na jednej dłoni. Baraquiel nuciła pod nosem coś, co do złudzenia przypominało jakąś starożytną modlitwę. Jej nucenie powoli przeradzało się w głęboki i melodyjny śpiew.
Tymczasem kule światła rosły z każdą sekundą i pulsowały mocno.
W tej samej chwili, kiedy dziewczyna otworzyła oczy wydarzyło się kilka rzeczy naraz. A cała sytuacja przypominała film puszczony ze zdwojoną prędkością.
Baraquiel krzyknęła z niekrytą furią w głosie, tym samym urywając piękną melodię, która do niedawna gościła na jej ustach. Czuła jak magia cała ją wypełnia. Czuła, że zaraz ją uwolni i, że będzie to koniec jej nieszczęść, że pozbędzie się zmartwienia.
Każda z kul wystrzeliła z siebie kilka nadzwyczaj szybkich pocisków. Łącznie było ich siedem i wyglądały jak anielskie pióra. Białe i pozornie niegroźne. Jednak to tylko złudzenie. Pióra wbiły się gwałtownie i głęboko w ciała śpiących, a ci zdążyli obudzić się już wcześniej. Niestety rodzina była zbytnio sparaliżowana strachem i byli zbytnio zaskoczeni całą sytuacją, żeby cokolwiek zrobić lub powiedzieć.
Śnieżnobiała kołdra barwiła się na szkarłatny kolor, który rozlewał się po niej jak rozlana woda z wazonu. Wszystko pięknie dopełniały dramatycznie wzniesione ręce Baraquiel i jej wyraz twarzy. Psychopatyczna nuta, kryła się pod płaszczykiem serdeczności oraz troski.
Magia wypełniająca ciało białowłosej już dłużej nie mogła być powstrzymywana.
- Dobranoc, Matko... – szepnęła złowieszczo dziewczyna szybko opuszczając ręce.
Eksplozja. Gorąca i zabójcza. Miała kolory czerwieni, żółci, pomarańczy i bieli. Może niektórym wyda się to dziwne, ale dziewczynie wydała się piękna. Wiało od niej grozą i zniszczeniem, potęgą i chaosem. Każdy, kto choć raz zobaczył coś takiego wiedział, że z Baraquiel nie ma żartów. Jeżeli była zdenerwowana to była w stanie zrobić wszystko.
Szczątki domu rodzinnego spadały bezwładnie z nieba, z głośnymi trzaskami upadając na drogę. Połamane i podpalone deski, zwęglone księgi i zabawki. Roztłuczone szkła, spalona ceramika, materiały czarne jak smoła i mnóstwo, mnóstwo kurzu, który tańczył beztrosko w powietrzu.
A pośród tego obrazu kroczyła białowłosa dziewczyna. Ubrana w tunikę z piór, z bosymi stopami, kroczyła dumnie z podniesioną głową. Pokazała im, wszystkim. Pokazał, do czego jest zdolna. Już nikt nigdy jej nie powie, że jest słaba, czy strachliwa. Ponieważ absolutnie nikt już się nie odważy tego zrobić.
***
Drogą szedł białowłosy mężczyzna w kapturze na głowie. Spod niego błyskały od czasu do czasu oczy, jedno błękitne, ale drugie zielone. Na ramieniu miał wielką kosę, od której czuć było raczej osobliwą aurę. Szedł od kilku dni. Celem jego wędrówki był... Chłopak stanął jak wryty widząc scenę, która w jednej sekundzie rozbłysła przed nim. Dosłownie, rozbłysła.
***
Baraquiel spojrzała w lewo i natychmiast uśmiechnęła się, gdy ujrzała tam osobę, której nie widziała przeszło sześć lat. Miał tak samo białe włosy jak ona, ale ubrany był znacznie gorzej. Żadnych ładnych akcentów, żadnych ozdób, no niczego, co by jakoś podkreśliło to ubranie. Dziewczyna westchnęła. No cóż, taki właśnie był jej braciszek. Tak bardzo go nienawidziła, a jednocześnie kochała mocno.
Ten natomiast na chwiejnych nogach podszedł bliżej i widać, że nie mógł wykrztusić z siebie ani słowa. Nie musiał. Podziękowania były zbędne. Oboje wiedzieli, że białowłosa zrobiła dobrze, karząc tych dwoje za to, co im robili. Uśmiechnęła się pogodnie, rozłożyła ramiona, jakby chciała go do siebie mocno przytulić i powiedziała wesoło:
- Witaj w domu, Onii-chan!
Powrót do góry Go down
Jo


Jo


Liczba postów : 5542
Dołączył/a : 29/08/2012
Skąd : Poznań

Zemsta po latach~Baraquiel Holy Empty
PisanieTemat: Re: Zemsta po latach~Baraquiel Holy   Zemsta po latach~Baraquiel Holy EmptySob Paź 06 2012, 18:34

Ekwipnek - Księga Jahwe okej, reszta odpada
Rodzaj Magii - Opis WCALE nie mówi na czym polega ta magia więc... do poprawy
PWM i Zaklęcia sprawdzę po poprawieniu rodzaju magii
Historia - Całkiem niezła, zwłaszcza początek. Jedna z lepszych jakie czytałem xd
Powrót do góry Go down
https://ftpm.forumpolish.com/t4013-to-cos-od-pd-jo#79641 https://ftpm.forumpolish.com/t3795-joseph https://ftpm.forumpolish.com/t4016-karta-zdrowia-jo#79647
Jo


Jo


Liczba postów : 5542
Dołączył/a : 29/08/2012
Skąd : Poznań

Zemsta po latach~Baraquiel Holy Empty
PisanieTemat: Re: Zemsta po latach~Baraquiel Holy   Zemsta po latach~Baraquiel Holy EmptySob Paź 06 2012, 19:30

Najpierw PWM:
Alas - odpada
Messenger - ok
Oculus Domini - odpada
Super Pennas - ok

Zaklęcia:
Providentia Scutum - Ochroni przed przedmiotami i zaklęciami rangi D. Zaklęć C nie zatrzyma. Działa 2 posty. Alatum Aura - Czymś takim to co najwyżej ręce unieruchomisz, działa 2 posty i jeśli ktoś jest niebywale silny to to złamie. Odpowiednimi zaklęciami też da się to zrobić
Caelestis Messenger - Ok, skoro są ze światła to nie zadają żadnych fizycznych obrażeń ot takie wkurzające światełka. 2 posty
Caelestis Messenger - Silne jak zaklęcie rangi C
Sanctus Meridiem - Odpada. Za mocne jak na rangę C
Mundis Ala - Ile jest tych sztyletów?
Powrót do góry Go down
https://ftpm.forumpolish.com/t4013-to-cos-od-pd-jo#79641 https://ftpm.forumpolish.com/t3795-joseph https://ftpm.forumpolish.com/t4016-karta-zdrowia-jo#79647
Baraquiel Holy




Liczba postów : 7
Dołączył/a : 04/10/2012

Zemsta po latach~Baraquiel Holy Empty
PisanieTemat: Re: Zemsta po latach~Baraquiel Holy   Zemsta po latach~Baraquiel Holy EmptyNie Paź 07 2012, 12:38

OK. Pozbyłam się tych dwóch PWM.

Zaklęcia:
Providentia Scutum - ok
Caelestis Messenger - ok
Sanctus Meridiem - spoko, usunięte
Mundis Ala - tyle ile pozwolisz. Innymi słowy tak dużo jak się da.
Powrót do góry Go down
Jo


Jo


Liczba postów : 5542
Dołączył/a : 29/08/2012
Skąd : Poznań

Zemsta po latach~Baraquiel Holy Empty
PisanieTemat: Re: Zemsta po latach~Baraquiel Holy   Zemsta po latach~Baraquiel Holy EmptyNie Paź 07 2012, 12:43

No to zostało ci jeszcze 10 PD i pozwalam na 10 sztyletów na rękę
Powrót do góry Go down
https://ftpm.forumpolish.com/t4013-to-cos-od-pd-jo#79641 https://ftpm.forumpolish.com/t3795-joseph https://ftpm.forumpolish.com/t4016-karta-zdrowia-jo#79647
Jo


Jo


Liczba postów : 5542
Dołączył/a : 29/08/2012
Skąd : Poznań

Zemsta po latach~Baraquiel Holy Empty
PisanieTemat: Re: Zemsta po latach~Baraquiel Holy   Zemsta po latach~Baraquiel Holy EmptyNie Paź 07 2012, 12:48

Akcept, idź graj
Powrót do góry Go down
https://ftpm.forumpolish.com/t4013-to-cos-od-pd-jo#79641 https://ftpm.forumpolish.com/t3795-joseph https://ftpm.forumpolish.com/t4016-karta-zdrowia-jo#79647
Sponsored content





Zemsta po latach~Baraquiel Holy Empty
PisanieTemat: Re: Zemsta po latach~Baraquiel Holy   Zemsta po latach~Baraquiel Holy Empty

Powrót do góry Go down
 
Zemsta po latach~Baraquiel Holy
Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
 :: 
Off-top
 :: Archiwum :: Stara rezydencja [Halloween 2012]
-




Reklama
Poniżej znajdują się buttony for, z którymi obecnie prowadzimy wymianę. W celu nawiązania współpracy zachęca się do odwiedzenia pierw tematu z regulaminem wedle którego wymiany prowadzimy, a następnie do zgłoszenia się w tym temacie. Nasze buttony oraz bannery znajdują się zaś w tym miejscu.
BlackButlerVampire KnightSnMHogwartDreamDragonstKról LewDeathly Hallowswww.zmiennoksztaltni.wxv.plRainbow RPGEclipseRe:Startover-undertaleBleach OtherWorldThe Original DiariesFort Florence
Layout autorstwa Frederici.
Forum czerpie z mangi "Fairy Tail" autorstwa Hiro Mashimy oraz kreatywności użytkowników. Wszystkie materiały umieszczone na forum stają się automatycznie własnością jego jak i autorów. Dla poszanowania Naszej pracy uprasza się o nie kopiowanie treści postów oraz kodów bez uprzedniej zgody właścicieli.